12 sierpnia 2025. Największe miasto stanu Alaska, Anchorage ma przyjąć 15 sierpnia prezydenta Donalda Trumpa i zaproszonego przezeń do rozmów prezydenta Rosji Władimira Putina. Najprawdopodobniej Anchorage, bo „rozpatrywane są jeszcze inne miejsca” – zastrzega rzeczniczka Białego Domu.
Wokół planowanego spotkania rozpętała się burza medialna: telewizje całego świata nadają reportaże z Alaski i dyskusje o przypuszczalnym przebiegu spotkania, gazety drukują sążniste analizy, biorąc za podstawę przecieki z dobrze poinformowanych źródeł, eksperci w swoich mediach społecznościowych dzielą się przemyśleniami na gorąco i na zimno. Jedni widzą w wydarzeniu kopię układu monachijskiego z 1938 r., omawiane są nawet dokładne scenariusze przebiegu przewidywanego spotkania: najpierw porozumienie pomiędzy Putinem i Trumpem, potem sponiewieranie Zełenskiego (który codziennie komentuje pojawiające się spekulacje dotyczące potencjalnych rozmów) i zmuszenie go do przyjęcia kapitulacji na warunkach podyktowanych przez Putina. Inni próbują zrozumieć, czym kieruje się i co chce osiągnąć Trump, który raz sygnalizuje zniecierpliwienie postawą Moskwy, to znowu uspokaja sytuację i daje do zrozumienia, że wierzy Władimirowi. Jeszcze inni analizują przekazy rosyjskiej propagandy, która zaczęła mocno lansować hasło „plan zakończenia specjalnej operacji wojskowej” (przy okazji smakują nowe słówko, które pojawiło się w języku: fonetycznie zapisane cyrylicą angielskie wyrażenie peace deal – писдил brzmi jak wulgaryzm).
W tym białym szkwale sprzecznych komunikatów można się pogubić. Wczoraj podczas konferencji prasowej Donald Trump wypowiedział się w sprawie planowanego spotkania na Alasce. Uwagę komentatorów przykuło znamienne przejęzyczenie „spotkamy się w piątek z Putinem, pojadę do Rosji” (freudowska pomyłka?). W Rosji przyjęto to za dobrą monetę, uczestnicy telewizyjnych seansów nienawiści jeden przez drugiego przypominali, że Alaska była jeszcze całkiem niedawno rosyjska i niech Trump się z tym liczy. W programie naczelnego kapłana propagandy telewizyjnej Władimira Sołowjowa goście pogalopowali dalej: nie tylko Alaska, ale i Kalifornia, i Hawaje po prostu się Rosji należą. Na razie po dobroci. Aktualnie w rosyjskim przekazie propagandowym Stany Zjednoczone są traktowane łagodnie, z nadzieją na ułożenie stosunków. Głównym siedliskiem zła, najbardziej znienawidzonym wrogiem jest w obecnym ujęciu propagandy rosyjskiej Europa.
Donald Trump opowiadał jeszcze wiele innych ciekawych rzeczy, m.in. „wyjaśnił”, że rosyjskie czołgi mogły dojść do Kijowa w cztery godziny, ale to się nie udało, bo jakiś generał kazał im jechać na przełaj zamiast szosą.
Dziś rzeczniczka amerykańskiej administracji powiedziała: „Prezydent Rosji poprosił prezydenta USA za pośrednictwem specjalnego wysłannika Steve’a Witkoffa o spotkanie. Dlatego prezydent [USA] zgadza się na to spotkanie na prośbę prezydenta Putina. Celem tego spotkania ze strony prezydenta [USA] jest lepsze zrozumienie, jak możemy położyć kres tej wojnie”.
Także dziś odbyła się rozmowa szefów dyplomacji Rosji i USA. Tematem były przygotowania do rozmów na Alasce. Żadnych szczegółów.
A Putin? Czy Putin zabrał głos w sprawie swojej wyprawy na Alaskę? Nie, milczy. To zapewne demonstracja: prezydent Rosji nie strzępi sobie języka bez powodu. Kilka słów wypowiedział natomiast wiceminister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Riabkow: „Spotkanie da nowy impuls stosunkom dwustronnym, pomoże w rozwiązaniu szeregu ważnych kwestii”. To ważna wypowiedź, bo wskazuje na priorytet Moskwy w rozmowach na Alasce – to kontynuacja trendu, który zaznaczył się od razu, po pierwszym telefonie Trumpa do Putina. Z punktu widzenia Rosji korzystne jest mianowicie rozwidlenie na dwa kierunki: odbudowanie relacji Rosja-USA w celu robienia dwustronnych dealów (które tak lubi Trump), natomiast zakończenie wojny w Ukrainie to jedynie kierunek drugi, chętnie na dalszym planie. Czy zatem zobaczymy kolejny odcinek przeciągania rozmów ze strony Rosji, aby jak najdłużej móc pozostać w grze, aby powstrzymać niekorzystne decyzje w sprawie amerykańskich sankcji, dostaw broni dla Ukrainy itd.? A może Rosja połączy teraz oba wątki i sprawę zakończenia (na tym etapie) wojny włączy do negocjowania nowych dokumentów o współpracy z Ameryką? W ten sposób skrępuje USA w działaniach wobec Kijowa.
W ostatnim czasie w licznych publikacjach wskazywano, że przedmiotem targów podczas spotkania na Alasce (wpierw z Putinem, a potem ewentualnie z Zełenskim) będzie „wymiana terytoriów”. Z punktu widzenia Moskwy jednak ważniejsze niż terytoria (choć to też ważne, zwłaszcza w odniesieniu do Krymu) będzie narzucenie Ukrainie statusu „państwa zdemilitaryzowanego” (ograniczona armia, zakaz wstępowania do NATO, na co władze w Kijowie nie wyrażają zgody). Jeżeli Ukraina nie będzie mogła się bronić, Rosja zyska możliwość dowolnego wyznaczania granic (bez konieczności „wymiany terytoriów”).
W sieci w związku z Alaską pojawiło się mnóstwo memów. Jeden z nich jest nie tylko zabawny, ale znamienny. Zdjęcie przedstawia czterech Putinów, podpis: „Właśnie trwa narada, który z sobowtórów ma pojechać na spotkanie z Trumpem”. A może żaden nie pojedzie. Bo ryzyko fiaska jest duże.