Doktryna Putina na Majdanie

Miał być już spokój z tą Ukrainą, przecież zaraz igrzyska w Soczi. Przecież Moskwa ułożyła się z prezydentem Janukowyczem. Rzuciła mu pełne kolców koło ratunkowe: wyłożyła 15 miliardów dolarów na/za zmianę kursu z europejskiego na rosyjski, obniżyła ceny gazu, pogłaskała po szerokim ramieniu. To oczywiście nie było żadne mieszanie się w politykę Ukrainy, tylko bratnia pomoc.
Ale spokoju nie ma. Ludzie na Majdanie stoją już dwa miesiące. Mówią: sprzedajna władza – albo jeszcze dobitniej banda – het’. Po przyjęciu przez Radę Najwyższą 16 stycznia drakońskich ustaw a la russe ograniczających prawo do zgromadzeń, wolność słowa i działalność NGO sytuacja zaczęła rozwijać się wedle nowego, radykalnego scenariusza. Ludzie na Majdanie już nie tylko stoją – przeszli do aktywnych działań ulicznych.
„Szkoda, że Rosjanie trzymają się na dystans, nie wspierają naszych dążeń wolnościowych. To nas od siebie oddali” – skarży się mocno zaangażowana w protest na Majdanie piosenkarka Rusłana.
O tym, jak przedstawiana jest sytuacja na Ukrainie w rosyjskiej przestrzeni medialnej, pisałam kilka dni temu: http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/01/22/co-bedzie-z-pomylka-stalina/. Dziś kilka uzupełnień.
Moskiewski politolog Kiriłł Rogow w „Nowej Gazecie” zwraca uwagę na pewien ciekawy aspekt. „Zdaje się, że na Kremlu zacierają ręce [wobec zaostrzenia sytuacji na Ukrainie], a oficjalne rosyjskie media na różne sposoby ucierają jedną myśl: zobaczcie, do czego prowadzi pokojowy protest. Niezależnie od tego, na ile Kreml bezpośrednio czy niebezpośrednio bierze udział w wypracowywaniu taktyki postępowania Janukowycza wobec kijowskich demonstrantów, w historii tego konfliktu doskonale widać główne idee doktryny Putina. Gdy zaczęły się protesty przeciwko niepodpisaniu przez Janukowycza porozumienia z UE, prezydent całkowicie je zignorował. Podpisując porozumienia z Putinem, nawet powiedział coś takiego: a Majdan niech sobie stoi, choćby i do wiosny. Pokojowy protest nie ma jednak żadnych instrumentów, aby wpłynąć na sytuację – konflikt na tym etapie rozgrywa się wyłącznie w sferze moralno-politycznej. Jeżeli zignoruje się możliwość prowadzenia dialogu tym językiem, to energia protestu dosyć szybko znajduje się w ślepej uliczce. Aby podtrzymać protest, potrzebna jest eskalacja, w przeciwnym razie ludzie rozchodzą się po domach, mocno sfrustrowani, czują się, jakby ich ktoś opluł. Natomiast aby zahamować eskalację, potrzebne jest zastraszenie. I trzeci element strategii: przyjęcie ustaw, które znacząco ograniczają prawa obywateli do wyrażania protestu i rozszerzają prawa władz do stosowania siły wobec protestujących. Wszystkie te etapy przeszliśmy w Rosji: ignorowanie protestów, demonstracja siły ze strony władz, wprowadzenie przepisów ograniczających prawa obywatelskie i dające władzom szersze uprawnienia do stosowania siły. To kremlowskie know-how, które pozwoliło Putinowi poradzić sobie z falą protestów na przełomie roku 2011 i 2012”. I zadziałało. Protesty ucichły. Znamiennym kontrapunktem wydarzeń na Ukrainie jest zbliżający się do finału długi proces uczestników demonstracji 6 maja 2012 roku, zwanych „więźniami placu Błotnego”. Wtedy odbył się pokojowy protest uliczny w przeddzień inauguracji najnowszej kadencji prezydenta Putina. Doszło do szarpaniny (nie płonęły barykady, demonstranci nie rzucali koktajlami Mołotowa, nie przewracali autobusów), według wielu świadków – sprowokowanej przez policję. Zatrzymano kilkanaście osób, są sądzone, kilka osób już dostało za tę szarpaninę realne kilkuletnie wyroki (wybiórcza „sprawiedliwość” w celu zastraszenia). A teraz kolejna grupa – prokurator zażądał dla nich kary sześciu lat pozbawienia wolności. Sześciu lat. I co? I nic. Czy ktoś staje w ich obronie, organizuje protesty? Pojedynczy blogerzy wyrażają przerażenie i trwogę. Relacje z procesu zamieszcza „Nowaja Gazieta”. Na ulicach Moskwy nie zbiera się tłum, by wydrzeć „błotnych więźniów” z łap ślepej i głuchej Temidy.
Doktryna Putina sprawdziła się na placu Błotnym dwa lata temu w Moskwie. Ale czy sprawdzi się na ulicach Kijowa?
Wiele jest w komentarzach na temat Ukrainy domysłów, czy długa ręka Kremla jest wystarczająco długa, by faktycznie mieszać w kijowskim kotle. Znający kuchnię komentatorzy wskazują, że szarą eminencją podpowiadającą Kremlowi, co czynić, jest nadal Wiktor Medwedczuk, lider prorosyjskiej partii Ukraiński Wybór (nie jest popularna), dawny potężny szef administracji prezydenta Kuczmy. Jest faktycznie bliskim znajomym Putina (są kumami – Putin trzymał do chrztu latorośl Medwedczuka). Ale jego pomysły na rozegranie strategicznej gry „Ukraina” jakoś się do tej pory nie udawały. Julia Łatynina w ostatniej audycji w „Echu Moskwy” rozrzedziła nieco powietrze wokół złowrogiego intryganta, jej zdaniem akcje Medwedczuka na Kremlu mocno spadły po tym, jak wsadził na minę rosyjskich bankierów w nieudanej operacji z bankiem Prominwest (ludzie Putina mieli mocno przy tym umoczyć).
Na zakończenie krótki przegląd co bardziej celnych stwierdzeń z frontu wojny informacyjnej – tych rosyjskich politologów i dziennikarzy, którzy zakotwiczyli po kremlowskiej stronie mocy. Aleksiej Muchin próbuje przekonywać, że „gdyby coś podobnego [jak w Kijowie] zaczęło dziać się w Rosji, to sytuacja szybko zostałaby uregulowana. Po pierwsze, nasze władze potrafią znajdować konsensus – określone grupy społeczne, wypowiadając się, obniżają napięcie. Po drugie, praktyka masowego wsparcia decyzji władz, pamiętacie Pokłonną Górę? [chodzi o oficjalnie organizowane wiece popierające Putina w czasie, gdy trwały antyputinowskie protesty na ulicach; na Pokłonną zwożono uczestników autobusami z zakładów pracy, sprawdzano listy obecności]. Wreszcie, jest efektywnie działający OMON, który potrafi załatwić podobne problemy”. No tak, to nie to samo co płochliwy Berkut.
Jeszcze dalej pojechał szef Centrum Badań Ekonomicznych Instytutu Globalizacji Wasilij Kołtaszow. Jego artykuły można poczytać w portalu Wzglad. „Unia Europejska jest w nasze dni więzieniem narodów. Tylko są w nim cele o różnym poziomie komfortu” – pisze Kołtaszow. Nie ma się więc po co do tego więzienia, zwłaszcza Ukrainie, spieszyć, nieprawdaż?
Zasłużony weteran prasowego frontu Witalij Trietjakow (http://v-tretyakov.livejournal.com/1082726.html) przestrzega: „Rosja uprzedza, że sięgnie po wszystkie dostępne metody i środki w obronie praw – historycznych i prawnych – rosyjskich obywateli i całego rosyjskiego narodu Ukrainy [tak w oryginale], a także ich zdrowia i życia, jeżeli w rezultacie przewrotu państwowego, bezprawnego zawłaszczenia władzy […] dojdą na Ukrainie do władzy przedstawiciele szowinistycznych, antyrosyjskich, skrajnie prawicowych sił”. A w jednym z ostatnich wpisów w blogu podrzuca nowy pomysł: Jak Janukowycz zrobi Jaceniuka premierem, to Rosja powinna odebrać swoje 15 mld.
Te 15 mld niepokoi wielu. Komentatorzy pytają na wyprzódki: a co, jeśli Janukowycz upadnie, to czy jego następcy powinniśmy też dać kaskę. Stanisław Biełkowski radzi, żeby się pożegnać z tą kwotą, bo nikt w Kijowie nie zamierza jej zwracać. To ciekawa dyskusja, bo zdaje się, że tych pieniędzy jeszcze nikt nie widział. Kiedy podpisywano porozumienia Putin-Janukowycz, była mowa o tym, że Moskwa obwarowuje to szeregiem warunków, to po pierwsze, a po drugie będzie wydzielać w transzach. Trudno powiedzieć, czy komunikat ten miał uspokoić rosyjskich krytyków porozumień, którzy podnosili, że Putin dał taką kasę Janukowyczowi, a to pieniądze rosyjskich emerytów, których nikt nie pytał itd.
Sam prezydent Putin na razie osobiście się nie wypowiadał na temat ostatnich wydarzeń na Ukrainie. Ustami swojego rzecznika kilka dni temu przypomniał tylko obowiązującą kremlowską mantrę: o niedopuszczalności ingerencji z zewnątrz, o obserwowaniu wydarzeń na Ukrainie „z bólem”, jako że dotyczy to bratniego narodu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *