19 października. Doroczny zjazd kremladzi z Rosji i przyjaznych jej okolic – forum „Wałdaj” – ponownie zawitał do Soczi, a nie na Wałdaj. Zgromadzenie ma za zadanie zetknąć ze sobą osoby w mniejszym lub większym stopniu olśnione Putinem oraz stworzyć możliwość obcowania z obiektem westchnień. Jak w poprzednich edycjach punktem kulminacyjnym zjazdu był speech samego WWP.
Spotkanie prowadził politolog Fiodor Łukjanow, dyrektor forum „Wałdaj” i przewodniczący Rady ds. Polityki Zagranicznej i Obronnej (ciało doradzające prezydentowi). Władimir Władimirowicz zaprezentował się zebranym w swojej niedbałej firmowej pozie. Nie wygłosił przygotowanego zawczasu wystąpienia, a jedynie odpowiadał na uprzejme pytania uprzejmego Łukjanowa. Odpowiedzi-wypowiedzi nie zawsze były uprzejme. A niektóre były w zamierzony sposób nieuprzejme. Przede wszystkim te, które dotyczyły Zachodu, a głównie Stanów Zjednoczonych – przyczyny wszystkich nieszczęść naszego globu. Zdaniem Putina, Zachód nie jest wieczny, więc jedyna rozsądna rzecz, jaką należy w tej sytuacji zrobić, to najspokojniej na świecie przeczekać Zachód i te całe jego sankcje. A jeszcze lepiej w oczekiwaniu na ostateczne zgnicie Zachodu zająć się układaniem sobie stosunków z Azją, głównie z Chinami. Nie od rzeczy będzie też poprzyjaźnić się z krajami Bliskiego Wschodu, na przykład z Egiptem, któremu Rosja właśnie ma udzielić wielomiliardowego kredytu na budowę elektrowni atomowej. Przeczekiwanie zostało przez Putina zaprezentowane jako odpowiednia strategia we wszystkich niefajnych sytuacjach. Na przykład jeśli chodzi o Ukrainę. Wystarczy poczekać, aż w Kijowie zmieni się ekipa rządząca. A wtedy będzie z kim gadać i się dogadywać. Poczekajmy, a wszystko się ułoży. Podobnie z USA – może łatwiej będzie się dogadać z nowym składem Kongresu już w tym roku, a może dopiero z nowym prezydentem w 2020.
Putin co rusz wzruszał ramionami, jak gdyby chciał oznajmić: „Robię, co mi się żywnie podoba, bo mi się tak podoba, a jak wam się nie podoba, to wasz problem, to jest moje zdanie i je gorąco podzielam”. Na przykład w sprawie Krymu. „Krym jest nasz i tyle”. Wzruszenie ramion, odchrząknięcie.
Najwięcej uwagi komentatorów przykuł passus o bombie. „Agresor, który uderzy w Rosję bronią jądrową, musi wiedzieć, że odwet nastąpi. My jako ofiary, jako męczennicy trafimy do raju. A oni po prostu zdechną. Nie zdążą nawet przeprosić za grzechy” – to zdanie było najczęściej cytowanym przez media fragmentem wczorajszego występu prezydenta na forum „Wałdaj”. Putin wielokrotnie odwoływał się do tego, że Rosja pozostaje mocarstwem atomowym i w związku z tym cały świat musi się z nią liczyć. Strasząc ludzkość możliwością użycia bomby jądrowej, Putin jednocześnie zapewnia, że odpalenie atomu nastąpi wyłącznie w odpowiedzi na atak skierowany na terytorium Rosji. W doktrynie obronnej Federacji Rosyjskiej faktycznie nie ma wzmianki o uderzeniu prewencyjnym. Komentatorzy uznali powyższy cytat za przejaw upodobniania się Putina do Ramzana Kadyrowa, który ma zwyczaj używać w swych wystąpieniach podobnej retoryki – z jednej strony kwieciście zapewniać o wolności i równości, z drugiej – brutalnie grozić użyciem siły. „To, co powiedział Putin: raj, ofiary, męczennicy itd., bardziej przypomina wypowiedź islamskiego kaznodziei niż prezydenta świeckiego kraju” – napisała jedna z komentatorek.
Putin nie po raz pierwszy zaprasza Rosjan (a wraz z nimi wszystkich mieszkańców Ziemi) na tamten świat. Motyw oddawania życia za ojczyznę, i to z przyjemnością, pojawiał się w wypowiedziach Putina w ubiegłych latach kilkakrotnie.
Zacytowane zdanie stało się pożywką, na której bujnym kwieciem rozkwitły dziś w mediach społecznościowych rozliczne żarty i memy. Na przykład: „Prezydent Putin oznajmił, że po naciśnięciu przezeń czerwonego guzika atomowego, 140 milionów ludności Rosji, z których 30 mln to alkoholicy, 10 mln to policjanci i urzędnicy, 5 mln to ochroniarze w sklepach, wyprawi się do raju, a pozostałe 7,4 miliarda ludności planety po prostu zdechnie”.
Bon moty prezydenta Putina spotykały się z żywą reakcją sali. Im bardziej odjechane sformułowania, którym zawsze towarzyszyło wzruszenie ramion, tym więcej wśród zgromadzonych heheszków, brawek, kiwania głowami. Tak, zdaję sobie sprawę, że to specyficzna publiczność, która kupuje te czerstwe suchary Putina. Ale i tak przykro na to patrzyć.
Putin chciał się zaprezentować na luzie. W żartobliwym tonie zapewniał na przykład, że ma nieprzebrane rzesze zwolenników – 146 milionów. Tymczasem ostatnie badania Centrum Lewady i innych pracowni socjologicznych przyniosły wieści o znaczących spadkach w rankingach popularności. Nie wiem, czy choćby połowa z tych 146 milionów miałaby chęć na atrakcje w rodzaju masowego przenoszenia się do raju w imię obrony tronu Putina.