Archiwum autora: annalabuszewska

Amur to znaczy kocham

2 stycznia. „Amur to znaczy kocham” – śpiewał wokalista weselnego zespołu na jednej z rodzinnych okazji ślubnych. Wspomnienie tego rzewnego zaśpiewu powróciło w związku z niezwykłym związkiem tygrysa Amura i kozła Timura z Władywostoku. Cała Rosja z zapartym tchem od kilku tygodni śledzi ten związek. W dalekowschodnim parku safari (brzmi jak oksymoron, ale jak widać, safari wcale nie musi być w Afryce) tygrysowi Amurowi dowieziono jako potencjalną kolację czarnego kozła. Ale Amurowi nie chciało się zapolować na Timura i odtąd dzielą w pokoju i szczęściu jedną zagrodę.

Relacje z zagrody zajmują poczesne miejsce w rosyjskich programach informacyjnych (także tych dla zagranicy: https://www.youtube.com/watch?v=0azdK28tmIg). Jedna z dziennikarek została wysłana, by przeprowadzić wywiad (!) z matką kozła Timura, Żanną, ale kozula nic z siebie do podstawionego pod pysk mikrofonu nie wybeczała, najwidoczniej była stremowana. Przed kamerą wypowiadają się natomiast poważni eksperci, analizujący sytuację w związku Amur-Timur: „czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie?”. No, i czy i jak ta przyjaźń-miłość zostanie skonsumowana? Powstał 44-minutowy film (http://www.safaripark25.ru/index.php?option=com_content&view=article&id=158&catid=2), na stronie internetowej parku można było oglądać bohaterów przez 24 godziny w czasie realnym. Zainteresowanie było tak wielkie, że stronka parku padła.

Nowy Rok powitano w Rosji jak zwykle szumnie i wesoło. Sałatka Olivier (według tzw. wskaźnika Olivier, kosztuje 35% więcej niż w ubiegłym roku), śledzik pod kołderką, zabawy na świeżym powietrzu, suto zakrapiane biesiady przy choince, w telewizji obowiązkowo „Ironia losu” z Barbarą Brylską i Andriejem Miagkowem. No i poprzedzone gromkimi fanfarami noworoczne orędzie prezydenta Putina (https://www.youtube.com/watch?v=CMD0CCq6Jo8), który życzył wszystkiego najlepszego rodakom – starym i młodym, przede wszystkim tym walczącym z terroryzmem. Telewizja pokazywała przez kilka dni poprzedzających Nowy Rok reportaże z bazy w Latakii, gdzie ustawiono choinkę z bombkami (co za kalambur) i światełkami. Do żołnierzy w przeddzień Nowego Roku przemówił też ludzkim głosem – choć na odległość – minister obrony Siergiej Szojgu.

Na pożegnanie 2015 roku odbył się spektakl „Krym i prąd”. Półwysep został odcięty od dostaw z Ukrainy kontynentalnej (blokada trwa od 22 listopada, 6 grudnia wznowiono dostawy jedną z nitek z Ukrainy, potem znowu się coś popsuło), założono by-passy – uruchomiono most energetyczny z Rosji. Ale przez te by-passy prądu płynie zbyt mało, aby zapewnić dostawy dla całego Krymu, wyłączenia energii planowe i nieplanowe stały się codziennością. Ukraina gotowa była dostarczać prąd na podstawie nowego kontraktu (stary wygasł 31 grudnia). Putin polecił „jednej z czołowych pracowni badania opinii publicznej” przeprowadzenie sondażu, czy mieszkańcy Krymu zgadzają się na podpisanie kontraktu, nawet jeśli zostanie tam zapisane, że Krym jest częścią Ukrainy oraz czy są w stanie znieść przez jakiś czas niedogodności związane z brakiem energii. Sondaż przeprowadził ośrodek WCIOM, w blitz-sondzie – wedle zapewnień szefa ośrodka Walerija Fiodorowa – 93,1% respondentów wypowiedziało się przeciw podpisywaniu kontraktu z Ukrainą, a 94% stwierdziło, że wytrzyma bez stałych dostaw prądu przez 3-4 miesiące. Odpowiedzi socjolodzy z WCIOM uzyskali przez telefon do trzech tysięcy ludzi. Ciach mach i mamy wyniki. Takie, jak trzeba. Sekretarz prezydenta Dmitrij Pieskow oznajmił, że wyposażony w takie rezultaty ankiety Putin zapewne nie podpisze nowego kontraktu z Ukrainą. Koledzy socjolodzy z innych pracowni obśmiali i sposób przeprowadzenia badania, i otrzymane wyniki: „Za taką kaskę, jaką dostaje WCIOM, można się było postarać nawet o wynik 97%”; „Teraz wybory prezydenta też nie będą już potrzebne, Kreml zleci WCIOM-owi przeprowadzenie telefonicznej sondy i na jej podstawie Putin pozostanie na tronie. Oszczędność”. Tych, którzy podważali prawdziwość wyników i w portalach społecznościowych krytykowali ten sposób załatwiania ważnych spraw, szef WCIOM-u nazwał elegancko „diermomiotami” (miotaczami g…). I tak zakończył się stary rok w rosyjskiej socjologii.

A wysocy urzędnicy pod choinkę dostali od administracji prezydenta niezwykły prezent: księgę cytatów z wypowiedzi umiłowanego przywódcy „Słowa zmieniające świat”. Księga nazwana została zaraz przez użytkowników sieci „Beżową książeczką Krym Put Ina” (na wzór czerwonej książeczki Mao czy zielonej książeczki Kadafiego). Wiceszef prezydenckiej kancelarii Wiaczesław Wołodin zapowiedział, że ta pozycja powinna znaleźć się na każdym urzędniczym biurku. Ciekawe, czy będą odpytywać ze znajomości zawartości. W Turkmenistanie Ojciec Wszystkich Turkmenów Nijazow w latach 90. wydał książkę nie wiadomo o czym pod tytułem „Ruhnama”. To była biblia narodowa, którą znać i studiować mieli wszyscy. Powstał nawet cały instytut naukowy i uniwersytet, było państwowe święto poświęcone księdze, pomnik bardzo nienaturalnej wielkości. A ludziom, ma się rozumieć, od tego żyło się dostatniej. Rosjanom nie żyje się dostatniej – w podsumowaniach roku dane dotyczące wskaźników społeczno-gospodarczych (m.in. biednych jest w Rosji dwa razy więcej niż przed rokiem), cen ropy (spadają), notowań rubla do dolara (mocno spadają) są co najmniej niepokojące. Ale teraz do 10 stycznia włącznie wszyscy Rosjanie mają wolne. Zabawa dopiero się zaczyna.

Na koniec do najlepszych noworocznych życzeń dla Państwa dołączam pieśń Braci Tuzłowów: https://www.youtube.com/watch?v=HhBI3A8P5DE

Opowieść niewigilijna

27 grudnia. Widzowie, którzy znają film Aleksandra Rogożkina „Osobliwości narodowego polowania”, doskonale wiedzą, że w polowaniu wcale nie chodzi o polowanie. Ważniejsze jest, by „pojmat’ kajf duszy” [wejść w odpowiedni nastrój], wprowadzając do organizmu ciecze o wysokim woltażu i przeżyć niestandardową przygodę w niestandardowych okolicznościach przyrody. Komedia Rogożkina jest śmieszna niebywale, ale jednocześnie podszyta jest goryczą i ostro zaprawiona gogolowską zasmażką: „Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie”.

Historia, która wydarzyła się kilka dni temu w Jamało-Nienieckim Okręgu Autonomicznym, mogłaby być ponurym epilogiem przebojowego obrazu Rogożkina.

Dwóch top menedżerów Gazpromu wybrało się przy sobocie na mały rekonesans po tundrze – trochę na ryby, trochę na zwierza. Zgodnie z niepisanymi zasadami takich męskich wypraw pociągali z flaszy aż do osiągnięcia stanu wskazującego na udział w polowaniu. Zanim myśliwi mieli okazję przystąpić do łowów, doszło do strzelaniny. Prasa opowiada dwie wersje wydarzeń. Menedżerom w wyprawie towarzyszyli miejscowi hodowcy reniferów, bracia Piakowie. W domku myśliwskim i gospodarze, i goście tak gruntownie przygotowywali się do polowania, że w pijanym widzie kompletnie stracili panowanie nad sobą, doszło do kłótni, padły strzały. Gazpromowscy menedżerowie zmarli na miejscu od ran, ich ciała znaleziono dopiero po dwóch dniach. Według drugiej wersji, panowie z Gazpromu balowali samodzielnie. Hodowcy reniferów objeżdżali swoje ziemie, po których przepędzają stada, sprawdzali, czy nie zgubiły się im gdzieś po drodze zwierzęta. Stwierdzili obecność obcych intruzów. Ci byli pijani w drobny mak, ale chcieli się zaprzyjaźnić. Zaprosili Piaków do myśliwskiego domku na pogaduszki i popijuszki. Według zeznań jednego z braci, w sumie wypili razem jeszcze półtora litra wódki „z plastikowych butelek”. Jeden z menedżerów zachowywał się spokojnie, natomiast drugiemu mocno dymiło się z czuba – zaczął dowodzić, kto jest prawdziwym panem tundry. Nie chciał słuchać argumentów gospodarzy, że miejscowi Nieńcy uważają ziemię za rzecz wspólną i że tu od wieków mieszkali przodkowie Piaków, zanim jeszcze ktokolwiek myślał o Gazpromie. Wywiązała się kłótnia, padły strzały.

Śledztwu nie udało się na razie ustalić, kto pierwszy zaczął strzelać. Piakowie twierdzą, że to gazpromowcy wygarnęli do nich, już gdy wsiadali do sanek. No więc w tej sytuacji Nieńcy musieli strzelać w obronie własnej. Sami też odnieśli obrażenia. Braci Piaków aresztowano, będą odpowiadać przed sądem.

To nie tylko opowieść o pijackiej wyprawie panów menedżerów „na przygodę”. To też opowieść Nieńców o tym, że firmy gazowe i naftowe, działające w Jamało-Nienieckim Okręgu Autonomicznym, zagospodarowują coraz większe obszary, będące tradycyjnymi miejscami wypasu reniferów. Hodowcy z narastającym niepokojem patrzą na to, jak poczynają sobie „prawdziwi panowie tundry”, prowadzący rabunkową gospodarkę w okręgu. Utrapieniem są też nielegalne polowania, organizowane przez kłusowników dla różnych wysoko postawionych person. W kronikach nieszczęśliwych wypadków na polowaniach ciągle przybywa dramatycznych wpisów.

Urodzony 21 grudnia, czyli na progu stalinowskiej wiosny

22 grudnia. Kiedy urodził się Józef Wissarionowicz Stalin? Nie wiadomo. W haśle w Wikipedii (po rosyjsku) figurują dwie daty: 6 (według nowego stylu 18) grudnia 1878 oraz 9 (21) grudnia 1879. Różne daty dzienne, różne lata. Stalin podawał wszakże 21 grudnia. Tę datę Wikipedia określa jako „oficjalną”. Historycy badający biografię wodza ustalili, że urodził się 18 grudnia 1878, dotarli do świadectwa chrztu (z 29 grudnia tegoż roku). Ale skoro sam Stalin chciał obchodzić swoje urodziny 21 grudnia, to tak je za jego życia obchodzono. A i dla jego dzisiejszych miłośników ta data, jak się okazuje, jest święta.

Komunistyczna Partia Federacji Rosyjskiej zorganizowała z okazji 136. rocznicy urodzin Stalina wyprawę na plac Czerwony, złożyła kwiaty na jego grobie pod murami Kremla. Uroczystości ku czci Ojca Narodów rosyjscy komuniści zorganizowali już nie po raz pierwszy.

Przewodniczący Giennadij Ziuganow z okolicznościowym wypiekiem na licu zachłystywał się radością: „Nastała stalinowska wiosna. Teraźniejszość potrzebuje Stalina, jego wielkich idei i zwycięskich osiągnięć”.

„Stalinowska wiosna”. Brzmi przerażająco. Miliony ofiar tyrana ciągle nie mogą doczekać się rehabilitacji, zadośćuczynienia, a ich oprawcy nie zostali osądzeni i ukarani. Co więcej, cieszą się estymą.

„Dzisiaj – kontynuował swą orację Ziuganow – doświadczenie i męstwo Stalina, jego geniusz i talent powinni naśladować wszyscy działacze polityczni, którzy chcą dla Rosji dobra, szczęścia i realnej suwerenności. Dlaczego wszystkie swołocze świata w ostatnich latach występują przeciwko Stalinowi i jego wielkiej epoce? Dlatego że nie chcą, abyśmy odrodzili zrujnowane państwo rosyjskie […] Mam nadzieję, ze Putin w 2016 roku wyciągnie odpowiednie wnioski”. Giennadij Ziuganow nie jest politykiem marginalnym, zasiada w Dumie Państwowej od kilku kadencji, jest liderem ugrupowania należącego niezmiennie do elitarnego grona koncesjonowanej opozycji, permanentnie startuje w wyborach prezydenckich, jest zapraszany do telewizji, w której dzielnie wygłasza podobne przemówienia.

A więc wiosna. Coś na rzeczy jest. W Penzie staraniem miejscowych działaczy partii komunistycznej utworzono pierwsze na świecie Stalinowskie Centrum. Placówka ma zbierać pamiątki po Stalinie i krzewić jego idee. Obszerny reportaż z wydarzenia można zobaczyć tu: http://kprfpenza.ru/news/v_penze_otkryli_pervyj_v_mire_stalinskij_centr/2015-12-21-891

Stalin jak wańka wstańka – wyniesiony przez Chruszczowa z mauzoleum zdaje się tam ciągle wracać, ciągle znajdzie się wielu chętnych, by odbudować jego zwalone pomniki, uwiecznić pamięć i sławę. Politolog Stanisław Biełkowski pisał: „Strasznie się boimy nauczyciela, ale jednocześnie bardzo go kochamy. Bo to on nadaje nam formę, której nam brakuje. Jeśli nauczyciel bije, to znaczy, że ma rację. I to wszystko dla naszego dobra. […] Bombę atomową mamy dzięki GUŁagowi i systemowi szaraszek [biur projektowych w łagrach, w których siedzieli – i pracowali – wybitni uczeni]. II wojnę światową wygraliśmy dlatego, że Stalin wyjaśnił nam: nie ma takich ofiar, na które Rosja by nie poszła dla zwycięstwa. Rosyjskie życie nic nie kosztuje, o wiele ważniejsza jest rosyjska śmierć. To dlatego jesteśmy silniejsi od Europy. […] Stalin wmówił nam, że naszą główną cechą narodową jest cierpliwość. […] Żaden naród tyle nie zniósł, a myśmy znieśli. I stworzyliśmy sobie tyrana, abyśmy nie mogli nigdy wyzbyć się tych pokładów cierpliwości i gotowości cierpienia, ponoszenia ofiar. Wyborów dokonuje się za nas i bez nas, a my milczymy, znosimy wszystko. To właśnie dlatego Stalin ciągle jest z nami, zmartwychwstaje, gdy znowu chcemy cierpieć i ubóstwiać okrutnego nauczyciela stojącego na czele. Nie tylko tego na cokole, ale i jego następców, rzucających stalinowski cień. Stalin żyje nie tyle w rosyjskiej historii, ile wżarł się w nasz rdzeń mózgowy. Potrzebna jest chemioterapia, aby się od niego uwolnić. Ale na to na razie nie ma siły ani chęci”.

Ten tekst pochodzi sprzed kilku miesięcy, ale aktualności nie stracił, wręcz przeciwnie. Wydaje się, że ten, który zaczyna rzucać coraz dłuższy wspominany przez Biełkowskiego „stalinowski cień”, coraz bardziej boi się o swoją władzę i sięga po coraz twardsze argumenty w rozmowie ze społeczeństwem. Oto dzisiaj Duma Państwowa rozszerzyła prawa Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Funkcjonariusze mogą teraz używać broni i innych środków bezpośredniego przymusu, jeżeli występują w obronie organów władzy państwowej i strategicznych obiektów, zapobiegają zamachowi terrorystycznemu lub uwalniają zakładników. Czyli de facto mogą strzelać, kiedy chcą i do kogo chcą.

Dzień Czekisty 2015

20 grudnia. Rytuały formacji, z której wywodzi się prezydent Putin, nadal są mu bliskie. Koledzy, z którymi służył przed laty w ponurej instytucji oznaczanej światowej sławy skrótem KGB, zajmują dziś (i nie od dziś) wysokie urzędy państwowe. I w tym roku (jak co roku) w Dzień Czekisty, jak potocznie nazywa się zawodowe święto funkcjonariuszy organów bezpieczeństwa, Władimir Putin nie zapomniał o kolegach. Wysłał oficjalny telegram z podziękowaniem za „uczciwą pracę i odpowiedzialne traktowanie swoich obowiązków. […] To ludzie mężni, silni duchowo, prawdziwi profesjonaliści, którzy traktują służbę dla kraju jako dzieło życia”. A w przeddzień święta prezydent swoją prezydencką osobą był obecny na okolicznościowym uroczystym wieczorze w Pałacu Kremlowskim i trzymał mowę, w której zwracał się do zgromadzonych per „drodzy towarzysze” lub „szanowni przyjaciele”. Cóż, jak głosi znane kagebowskie powiedzonko, „byłych kagebistów nie ma”. Wezwał funkcjonariuszy do ścisłej współpracy z armią, aby przyczyniać się do poprawy obronności kraju.

Transmisję z Kremla nadał Pierwyj Kanał, najpopularniejsza ogólnokrajowa stacja telewizyjna (http://www.1tv.ru/video_archive/projects/concerts/p106697). Cały kraj mógł w sobotni wieczór zasiąść przed telewizorami i współuczestniczyć w radości organów. W części artystycznej wystąpił odwieczny zestaw wykonawców tak zwanej pieśni patriotycznej według wzorców radzieckiej szkoły: zespół marynarzy (z harmoszką, w prysiudach), ulubiony ansambl prezydenta „Lube”, Oleg Gazmanow i inni zasłużeni artyści z gatunku tych, co to „zawsze wszystko chętnie wyśpiewają”. Gigantyczna sala Pałacu Kremlowskiego zapełniona po brzegi „rycerzami tarczy i miecza”, wsłuchanymi w melancholijne piosenki – ach, każdy obywatel może poczuć się bezpieczny, gdy patrzy na to, jak głęboko humanitarne są rosyjskie służby bezpieczeństwa. Tych, którzy dosiedzieli do końca wokalnych i tanecznych popisów, oczekiwała prawdziwa niespodzianka: wyciągnięty z naftaliny dziejów stalinowski przebój „Szyroka strana moja rodnaja”. Przetarłam oczy i uszy ze zdumienia: ta pieśń opowiadająca, jak wiele jest wolności w kraju zniewolonym przez krwawego tyrana, była szczytem propagandowego zakłamania. I oto znowu powraca.

Nie tylko świat muzyczny uczcił „szanownych towarzyszy” Putina – rodzime rękodzieło przygotowało na tę okazję fantastyczne prezenty. Na przykład zaciski do banknotów z firmowym emblematem (można je zobaczyć na blogu Andrieja Malgina http://avmalgin.livejournal.com/5912455.html). Jeżeli komuś nie podoba się ta gustowna zatyczka, to może uradować serce czekisty, obdarowując go „beczułką FSB” – dębową beczką, w której można przechowywać alkohol, z emblematem FSB, a jakże: http://www.lubanka.ru/details.php?id=572&id_row=6643&idt=0 W tym sklepie internetowym „Łubianka” można kupić wiele analogicznych gadżetów – do użytku codziennego, do kuchni, do łazienki, na służbowe biurko. Z tej przemiłej okazji można sobie skonsumować torcik z branżowymi ozdobami: http://lubavasweet.ru/tort/149

Nie wszyscy jednak spędzili ten dzień, fetując czekistów. Na placu Łubiańskim w Moskwie pod przesławnym gmaszyskiem KGB-FSB odbyła się pikieta w obronie więźniów politycznych. Trwała kilka minut: https://www.youtube.com/watch?v=Z8g-HTzFoXI Zatrzymano kilka osób.

Rok temu Irina Dragunska z okazji Dnia Czekisty zamieściła wstrząsający materiał (https://www.facebook.com/photo.php?fbid=1026725897342732&set=a.259241420757854.84852.100000159932701&type=3&theater). Zestawiła fotografie dzieci „wrogów ludu”, tych, których oprawcy z NKWD i innych mutacji tej instytucji, zmiażdżyli w bezlitosnych trybach machiny zwanej bezpieczeństwem państwowym. Zdjęcia opatrzyła tekstem: „Jeśli macie dzieci, nigdy nie poproszę was, byście choć przez chwilę wyobrazili sobie, że wasze cieplutkie, świeżo wykąpane dziecko, pachnące mydłem i miodem, w wyprasowanej flanelowej piżamce, biorą za rączkę obcy ludzie i prowadzą do pomieszczenia, w którym śmierdzi chlorem i – nie wiem, czym tam może jeszcze śmierdzieć – kapuśniakiem? buciorami? – i golą mu główkę do gołej skóry, fotografują, wydają dokument z przyznanym nowym nazwiskiem, wyśmiewają zagubienie, nazywając byłym paniczykiem, a potem wiozą długo zimną ciężarówką czy autobusem, do domu, gdzie takich jak on jest pełno. Nie chcę też, abyście wyobrażali sobie tego, który te dzieci ogolił, sfotografował, przebrał w przydziałowe ubranka. Ale to właśnie przedstawiciele tej formacji będą potem spokojnie pobierać wysokie emerytury, kopać kartofelki na działce i nigdy za nic nie zostaną pociągnięci do odpowiedzialności”.

Nie zostali i nie zostaną. Przynajmniej tak długo, jak długo na czele państwa będzie stał człowiek, który jest wierny etosowi tej nieludzkiej instytucji.

Tania wojna, schowane córki i przepiękna markiza

17 grudnia. Stirlitz wiedział, że ludzie pamiętają tylko ostatnie pytanie. Tak go uczono na kursach w centrali w Moskwie. Prezydent Putin niewątpliwie kończył te same kursy. Tyle że w Leningradzie. Dał temu wyraz na dorocznej konferencji prasowej. Przyszło 1390 dziennikarzy, każdy rwał się zadać pytanie. Przecież wokół tyle się dzieje.

Dzieje się na przykład w Syrii. Prezydent zapytany o wydatki ponoszone na operację wojsk rosyjskich tamże, odparł, że rosyjska armia i tak musi mieć kasę na ćwiczenia. I dużo tej kasy wydaje, bo też ćwiczy na potęgę. A w Syrii po prostu sobie ćwiczy. W tych „zwyczajnych ćwiczeniach” giną ludzie. Strona rosyjska nie ma zwyczaju potwierdzać doniesień mediów (głównie zachodnich) o tym, że rosyjskie lotnictwo, atakując cele w Syrii, trafia w cywilów. To koszty nieprzeliczalne. Ale są i przeliczalne, które prezydent wszelako zbagatelizował. Powiedział, że te wydatki nie demolują budżetu państwa. „Może długo tam ćwiczyć bez wielkich strat” – powiedział z rozbrajającym cynizmem. Gazeta „Wiedomosti” jakiś czas temu podliczyła, że tylko wystrzelenie przez okręty Flotylli Kaspijskiej w dniu urodzin prezydenta (7 października) skrzydlatych rakiet Kalibr kosztowało co najmniej 500 mln rubli, a RBK (http://www.rbc.ru/investigation/politics/28/10/2015/562f9e119a79471d5d7c64e7) pod koniec października oceniło, że dziennie wojna w Syrii kosztuje Rosję dzienni co najmniej 2,5 mln dolarów (dolarów, nie rubli).

Temat Turcji zapalił w zmęczonych oczach upudrowanego prezydenta ogniki zapału. Turcja zestrzeliła samolot i zamiast przeprosić i szukać porozumienia z Rosją, poleciała na skargę do NATO. Prezydent zasugerował, że tureckie władze chciały przez to „liznąć Amerykanów”. Ach, ten łobuzerski szarm leningradzkiego podwórka.

Pytanie o obecność rosyjskich kadrowych wojskowych na Ukrainie w zeszłym roku wywołałoby sensację. W tym roku to było jedno z wielu pytań, które nawet niespecjalnie zainteresowały salę i głównego oratora. Owszem, Putin plątał się w zeznaniach: „Nigdy nie mówiliśmy, że tam nie ma ludzi, którzy zajmują się rozwiązywaniem konkretnych problemów w sferze wojskowości, ale to nie znaczy, że tam obecne są regularne rosyjskie wojska, poczujcie różnicę”. Czujemy, czujemy. Nikt by się zapewne o tych ludziach „rozwiązujących konkretne problemy w sferze wojskowości” nie dowiedział, gdyby nie wpadli w ręce Ukraińców. Albo zabłądzili. A tak w ogóle Rosja uważa Ukrainę za przyjaciela i nie ma zamiaru wywoływać konfliktu na wschodzie tego kraju. Gołąb pokoju znowu niecierpliwie macha żelaznymi skrzydłami.

Były takie dwa pytania, przy których prezydent Putin kasłał i chrząkał jak najęty (niektórzy komentatorzy mają taką roboczą tezę, że Putin chrząka, gdy łże): o „elitkę” – dzieci putinowskich notabli, którzy korzystając z wysokiej „kryszy” robią pieniądze, czasem niezgodnie z prawem (https://www.youtube.com/watch?v=kAwVJUq3MZY) i o niejaką młodą bizneswoman Katerinę Tichonową, która zawiaduje wielkim projektem na MGU. Dziennikarz zapytał, czy to córka prezydenta.

Wzorem prezydenta Putina, pilnego ucznia kursów Stirlitza, zacznę od ostatniego pytania. „Czytałem różne rzeczy w różnym czasie o Katerinie Tichonowej [ciekawe, dlaczego akurat o niej – ot, jedna z milionów młodych ambitnych, a tu się dowiadujemy, że prezydent czytał o niej w Internecie, no,no]… Czytałem, że moje córki mieszkają za granicą, ale teraz piszą prawdę – one mieszkają w Rosji i kształciły się wyłącznie w Rosji, na rosyjskich uczelniach. Jestem z nich dumny, nadal się kształcą i moje córki biegle posługują się trzema europejskimi językami. Używają ich w pracy. Stawiają pierwsze kroki na ścieżce kariery, ale już mają pierwsze sukcesy na koncie. Nigdy nie mówię o swojej rodzinie, nie będę tego robił i teraz”. A że Tichonowa zajmuje się projektem MGU, ach, to pytanie do rektora uczelni. Kaszlnięcie, chrząknięcie.

Odpowiedź na proste pytanie: czy to pańska córka?, nie padła. A kryminalne sprawki synów prokuratora generalnego Czajki? (Przypomnę, że niedawno Fundacja Zwalczania korupcji Nawalnego opublikowała film o schematach przestępczych wykorzystywanych przez dwóch synów Czajki; prokurator się zbiesił, walnął list, w którym wskazał… zleceniodawcę filmu, Billa Browdera, a do samych zarzutów się nie odniósł; metoda „łapaj złodzieja” jest znana i poważana w rosyjskich kręgach władzy). „Co się tyczy Czajki […] Musimy ustalić, czy dzieci złamały prawo czy nie”, czy tatuś im pomagał i też złamał prawo, czy nie. Administracja Prezydenta zajmuje się, ach, jak się zajmuje, wyjaśnieniem i studiuje materiały. Kaszlnięcie, chrząknięcie, kaszlnięcie.

Na pytania dotyczące cen ropy, cienkich pensyjek, wydłużenia wieku emerytalnego, nierzetelnego śledztwa w sprawie zabójstwa Borysa Niemcowa, smutnego losu dzieci inwalidów, opłat za drogi itd. (lista bolączek – długa), prezydent Putin odpowiadał jak narrator znanej piosenki o przepięknej markizie: no tak, padł koń, dom się spalił, wszystko się zawaliło, ale tak poza tym, przepiękna markizo, wszystko wspaniale! (https://www.youtube.com/watch?v=9DfFAlRmIBU).

Powtarzalnym elementem rytuału putinowskich konferencji jest zawsze dodatkowe pytanie od dziennikarzy zadawane już po zakończeniu oficjalnej części, w kuluarach. W poprzednich latach w takim trybie Putin oznajmił np. o ułaskawieniu Chodorkowskiego. W tym roku padło zagadkowe pytanie: Czy ma pan sobowtórów?

Rzeczywiście, w związku z tajemniczymi niedomogami prezydenta, po Internecie krąży mnóstwo doniesień o tym, że Putin ma sobowtóra, analizowane są fotki z różnych miejsc i okazji (np. http://rusjev.net/2015/03/17/istoriya-kremlevskih-dvoynikov-putina/ lub http://apostrophe.com.ua/news/world/ex-ussr/2015-09-13/v-seti-pozabavili-klassifikatsiey-dvoynikov-putina-opublikovano-foto/35157). Choć potwierdzeń oficjalnych, rzecz jasna, nie ma żadnych. Putin wzruszył ramionami, oznajmił, że sobowtóra nie ma. Ale podsunięte przez dziennikarzy zdjęcie domniemanego klona zabrał.

Cień Tambowa

13 grudnia. Władimir Putin nie lubi lat dziewięćdziesiątych. Z różnych powodów. Głównym, nazwanym przez niego literalnie, jest „główna katastrofa geopolityczna XX wieku”, czyli upadek ZSRR. Dla Putina osobiście oznaczało to powrót z miłej placówki i rozpoczynanie wszystkiego od nowa. Drugi powód jest mniej oczywisty. Lwią część lat dziewięćdziesiątych Putin spędził, pracując w merostwie Petersburga (był zastępcą gubernatora Anatolija Sobczaka). Co tam robił? Dużo różnych rzeczy, o których nie lubi sobie przypominać. Niektóre z jego działań ujrzały światło dzienne. Nieprawidłowości tropiła m.in. deputowana miejscowej legislatury nieżyjąca już dziś Marina Salje (http://www.anticompromat.org/putin/salie.html). Chodziło o przewały na grube miliony.

Na lata dziewięćdziesiąte przypada też początek działania kooperatywy Oziero – grupy krewnych i znajomych Królika (Putina), którzy zawiązali spółdzielnię mającą wybudować domki letniskowe koło Petersburga. Współzałożyciele kooperatywy zajmują (lub zajmowali przez lata) wysokie stanowiska państwowe lub kręcą biznesowe lody, korzystając z najwyższej „kryszy” (http://www.novayagazeta.ru/politics/49409.html).

Dynamiczne zmiany własnościowe w latach dziewięćdziesiątych w Rosji połączyły węzłem bliskiej współpracy polityków, służby specjalne, oligarchów, bankierów i bandytów. Wspomniana przeze mnie uprzednio publikacja fundacji Chodorkowskiego Otwarta Rosja (https://openrussia.org/post/view/10965/) traktuje o powiązaniach ludzi należących do bliskiego kręgu współpracowników Putina z mafią. Śledztwo w tej sprawie prowadzili hiszpańscy prokuratorzy. Dlaczego hiszpańscy? Bo rosyjscy bossowie mafijni zainstalowali się w Hiszpanii i stąd prowadzili działalność – legalizowali brudne pieniądze, inwestowali w nieruchomości, jachty, banki. Centralną postacią był mafioso Giennadij Pietrow, a jego partnerami byli m.in. Anatolij Sierdiukow (b. minister obrony), Wiktor Zubkow (b. premier), Aleksandr Bastrykin (szef Komitetu Śledczego) i wielu innych prominentnych ludzi władzy w  Rosji.

Andriej Zykow, były śledczy z Petersburga, tak mówi o tym w audycji Radia Swoboda: „Raport każe zastanowić się nad wieloma problemami, które są ważne dla Rosji. Są podstawy, by ponownie zadać pytanie: „Who is mister Putin?”, ale sens tego pytania jest inny niż w 2000 roku. Dziś chciałbym zrozumieć, czy to on jest „ogonem”, który kręci „psem” czy odwrotnie. Pod pojęciem „ogon” rozumiem prezydenta, a pod pojęciem „psa” – mafię. Z raportu [hiszpańskich prokuratorów] wynika, że wiele wysokich stanowisk w państwie zajęli ludzie rekomendowani nie przez Putina, a bandytów z tambowskiej mafii [jeden z najważniejszych rosyjskich gangów]. Np. w 2007 r. szefem Komitetu Śledczego zostaje Aleksandr Bastrykin. Giennadij Pietrow i inni członkowie gangu zwracają się do niego po imieniu per Sasza, ciągle dzwonią. I Sasza do nich dzwoni. I to Giennadijowi Pietrowowi – a nie Putinowi – Bastrykin dziękuje za swą nominację”. (Całość rozmowy tu: http://www.svoboda.org/content/transcript/27419698.html). Dzięki osobom zajmującym najwyższe stanowiska w organach ścigania bossowie mafijni mogli rozprawiać się z konkurencją oraz korzystać w przykrywki. Hiszpańscy prokuratorzy swojej wiedzy na temat bliskich powiązań mafii i polityki nie wzięli z sufitu, m.in. z uwagą przesłuchali nagrania rozmów członków gangu i polityków.

Jest jeszcze jeden wątek ściśle związany z wątkiem powiązań mafii z ludźmi władzy. Zykow: „Hiszpańską policję ktoś naprowadził na trop. Tym kimś był Aleksandr Litwinienko (został otruty w 2006 r. w Londynie). Jednym z [głównych] podejrzanych o otrucie jest deputowany Andriej Ługowoj [b. funkcjonariusz FSB]. Spotykał się z Litwinienką w Hiszpanii. Litwinienko zbierał informacje o rosyjskich grupach przestępczych, które działają za granicą”. Dalej za: https://openrussia.org/post/view/11046/: Litwinienko dotarł do informacji o powiązaniach z mafią Wiktora Iwanowa, bliskiego współpracownika Putina [znajomy z KGB], obecnie szefa agencji ds. zwalczania narkotyków. W skrócie miało to wyglądać tak: współpraca Iwanowa i mafii tambowskiej miała miejsce w latach dziewięćdziesiątych, kiedy Iwanow pracował w merostwie Petersburga pod kierownictwem Putina. O tym epizodzie Litwinienko napisał w raporcie dla zachodnich partnerów Iwanowa, który w 2006 r. zabiegał o lukratywny kontrakt lotniczy. Dowiedziawszy się o byłej współpracy Iwanowa z mafią, zachodni partnerzy od kontraktu odstąpili. Litwinienko na spotkaniu z Ługowojem pokazał mu raport o Iwanowie. A Ługowoj podzielił się tą cenną wiedzą z Iwanowem.

Czy taka była sekwencja wydarzeń i czy był to motyw zabójstwa Litwinienki – rozpatruje sąd w Londynie (https://openrussia.org/post/view/4613/). Na koniec zacytuję jeszcze fragment z opublikowanego przez tenże sąd dokumentu – charakterystyki Iwanowa: „Iwanow jest mściwy. Był jednym z organizatorów ataku na Jukos i Michaiła Chodorkowskiego. Były asystent Iwanowa opowiedział, że Kreml zaczął się wrogo odnosić do Chodorkowskiego, kiedy ten publicznie powiedział Putinowi, że jego petersburscy koledzy robią jakieś kanty na transakcjach z ropą, żeby pozyskać kasę na jego kolejną kampanię prezydencką. Iwanow był jednym z owych kolegów, dołożył wszelkich starań, żeby Chodorkowski stanął przed sądem i otrzymał surowy wyrok, a następnie dopilnował, aby pobyt Chodorkowskiego w kolonii karnej był maksymalnie trudny”.

Ścigany Chodorkowski Michaił Borysowicz

11 grudnia. Z dnia na dzień rośnie liczba ofiar, które zginęły z ręki Michaiła Chodorkowskiego – tak w każdym razie wynika z publikowanych komunikatów organów śledczych Federacji Rosyjskiej.

Były właściciel koncernu Jukos, były zek numer jeden Putina, ułaskawiony dwa lata temu przez prezydenta (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2013/12/20/chodorkowski-na-wolnosci/), obecnie prezes fundacji Otwarta Rosja Michaił Chodorkowski znowu znalazł się w centrum zainteresowania światowych mediów i… rosyjskich śledczych.

Komitet Śledczy wpadł nagle na trop Chodorkowskiego w związku z zabójstwem mera miasta Nieftiejugańska, w którym Jukos robił swoje złote interesy, Władimira Pietuchowa w roku 1998. Po tylu latach – taka niespodziewana iluminacja! Ponadto śledczy przypisują mu próby zabicia ochroniarza mera oraz jeszcze zorganizowania zabójstw (lub prób zabójstw) czterech innych osób – konkurentów Jukosu. O sprawie zabójstwa Pietuchowa dawno zapomniano, zgodnie z oficjalną wykładnią sprawcę schwytano – w łagrze siedzi wszak od lat szef ochrony Jukosu Aleksiej Piczugin, oskarżony o zabicie mera Nieftiejugańska. Za to zabójstwo ścigany jest również Leonid Niewzlin (został zaocznie skazany na dożywocie), jeden z dyrektorów Jukosu, od lat mieszkający w Izraelu. Śledczy wskazują, że motywem zabójstwa były rzekome konflikty wokół ukrywanych podatków. Chodorkowski oraz jego ludzie kategorycznie twierdzą, że oskarżenia są wyssane z palca. Jeden z prześmiewczych użytkowników Twittera napisał: „Komitet Śledczy oskarżył Chodorkowskiego o zabójstwo Kennedy’ego, syna Iwana Groźnego i o ukrzyżowanie Jezusa Chrystusa”. No bo coś na rzeczy jest, nieprawdaż?

Kilka dni temu w głównym wydaniu programu informacyjnego rosyjskiej telewizji państwowej pokazano ni z tego niż owego wdowę po Pietuchowie, która łkając, oskarżała Chodorkowskiego o zabicie jej nieboszczyka męża. Następnego dnia Komitet Śledczy wezwał Chodorkowskiego do złożenia zeznań w związku ze sprawą Pietuchowa, papier dostarczono nie wiedzieć czemu na adres ojca Chodorkowskiego w Moskwie, choć Michaił od dwóch lat mieszka w Szwajcarii i do Moskwy nie przyjeżdża. Na wezwanie rzecz jasna się nie stawił.

W nowej sytuacji Chodorkowski wezwał Aleksieja Piczugina, aby ten wziął udział w „show”, jak określił szykujący się nowy proces. W Twitterze napisał: „Piczugin, zakładnik, do tej pory nie poszedł na ugodę [ani w śledztwie, ani podczas rozprawy nie składał zeznań obciążających Chodorkowskiego]. Ale teraz pojawiła się możliwość wymiany: wolność w zamian na udział w tym przedstawieniu. Aleksieju, zrób to”. Zrób to, a więc zwal na mnie całą winę, jeżeli ciebie za to uwolnią, to w porządku, tak trzeba zagrać.

Swoją drogą, ciekawe, skąd ten nagły zryw spóźnionej sprawiedliwości wobec Chodorkowskiego, którego Putin uwolnił przed upływem drugiego odsiadywanego wyroku i pozwolił wyjechać z Rosji? Wydawało się, że rachunki zostały wyrównane, a adwersarz Putina dostał za swoje, skruszał i da za wygraną. Okazuje się, że ciągle jeszcze jest o co grać. I to wysoko.

Być może Rosja walczy o dyskredytację Chodorkowskiego w oczach reszty świata w związku z zasądzeniem kilku kar za zagarnięcie mienia Jukosu (pięćdziesiąt kilka miliardów dolarów, nie w kij dmuchał). Być może, przecież nikt tego oficjalnie nie wyjaśnia. Być może nowe rewelacje Komitetu Śledczego powstały w związku z wystąpieniem Chodorkowskiego sprzed dwóch dni.

„Wobec braku uczciwych wyborów jedyny sposób zmiany władzy to rewolucja. Rewolucja w Rosji musi nastąpić, resztki rezerw i groźba represji tylko odwlekają jej początek” – powiedział Chodorkowski. Podkreślił, że rewolucja może i powinna być pokojowa.

Czy kolejne wystąpienie byłego oligarchy stanowi jakieś zagrożenie dla reżimu Putina? Zapowiedź rewolucji? Na dodatek pokojowej? Nie przypuszczam. A zatem to raczej nie słowa Chodorkowskiego tak mocno zaniepokoiły Kreml, że uruchomiono żarna machiny śledczej. O co więc chodzi? Może o publikacje fundacji Otwarta Rosja. Dotyczą one powiązań ludzi z bliskiego kręgu Putina z mafią (https://openrussia.org/post/view/10965/) oraz wynikającego z powyższych ustaleń motywu zabójstwa Aleksandra Litwinienki, który dotarł do materiałów obciążających wiele ważnych osobistości (https://openrussia.org/post/view/11046/). Ale o tym – w następnym odcinku.

Okupowani w Norwegii

5 grudnia. Premier z partii ekologów otwiera ośrodek naukowo-badawczy, który ma dać Norwegii, Europie, całemu światu nową technologię: energię z toru. Zdrową, zieloną, tanią. Upowszechnienie tej technologii zdusi zmorę efektu cieplarnianego. To przyszłość, ale niedaleka, na wyciągnięcie ręki. Zielony premier zapowiada zaprzestanie przez Norwegię wydobycia węglowodorów, niszczących przyrodę. I tu dochodzi do zmowy Unii Europejskiej z Rosją, które nie są zainteresowane zawieszeniem wydobycia norweskich surowców energetycznych. UE nie chce czekać na uruchomienie produkcji energii z toru, musi mieć zaopatrzenie już teraz, zaraz. W gaz, ropę. Przymusza więc Norwegię do uwzględnienia swojej pozycji. Tylko na chwilę, na krótką metę, dopóki nie ma nowej technologii. Z pomocą pogrążającej się w kryzysie energetycznym Unii przychodzą Rosjanie. „Uprzejmi ludzie” uprowadzają norweskiego premiera i żądają zmiany polityki energetycznej Norwegii, sprawnie zajmują złoża. A potem już tylko poszerzają pole działania.

Tak zaczyna się dziesięcioodcinkowy serial norweskiej telewizji zrealizowany według pomysłu znanego twórcy kryminałów Jo Nesbo. Na ten pomysł pisarz wpadł w 2008 roku, jeszcze zanim pojęcie „uprzejmi ludzie” vel „zielone ludziki” na trwałe weszło do użytku po akcji Putina na Krymie i w Donbasie. W zaskakujących zwrotach akcji, mistrzostwie stosowania prowokacji, wykręcaniu kota ogonem, finezyjnej grze dyplomatycznej, postawach polityków można rozpoznać to, co znamy z codziennej obserwacji sceny politycznej. Z tego punktu widzenia to bardzo pouczająca lekturka. A poza tym – wciągające widowisko, znakomita robota scenariuszowa, świetne role (szczególnie Ingeborga Dapkunaite jako ambasador Rosji w Oslo). Wątki przemiany myślenia społeczeństwa norweskiego, początkowo przyjmującego rosyjską okupację bez sprzeciwu, zmiana postawy nieszczęsnego premiera, uwikłanego w niechcianą kolaborację, praca mediów i służb specjalnych – wszystko to splata się w ciekawą kanwę, serial utkany jest jak koronka.

Rozpoczęcie emisji serialu w Norwegii (wczesną jesienią tego roku) wywołało głośną reakcję rosyjskiego ambasadora, który uznał dzieło za atak na pamięć tych radzieckich żołnierzy, którzy polegli w walce z faszyzmem, wyzwalając północ Norwegii. Co ma piernik do wiatraka – nie wyjaśnił. Zapewnił natomiast: „nie jesteśmy okupantami”. Potem Rosjanie odpuścili sobie i nacisków nie wywierali, sekretarz prasowy ambasady oznajmił: „rozpętywanie histerii wokół serialu to nie nasz styl”.

„Okkupert” (tak brzmi oryginalny tytuł) stał się największym hitem telewizyjnym w Norwegii, emisje kolejnych odcinków biły rekordy oglądalności. Dzisiaj wyświetlanie serialu rozpoczyna polski kanał Ale kino. Warto obejrzeć.

Cała sala kaszle z nami

3 grudnia. Doroczne orędzia prezydenta przed połączonymi izbami rosyjskiego parlamentu należą do żelaznego repertuaru kremlowskiego teatrum. Na parę dni przed tym dyżurnym wystąpieniem zainteresowanie publiczności podgrzewają wszystkie błagonadiożne media z telewizją na czele. Przez półtorej godziny kamery wnikliwie śledzą każde drgnienie mięśni twarzy lidera i uważnie omijają zaspane twarze słuchaczy, którzy znają już prezydencką litanię na pamięć i nie oczekując żadnych niebezpieczeństw dla swych pozycji, pozwalają sobie na profesjonalną drzemkę z półprzymkniętymi oczami. Tym razem też nic nie zakłóciło urzędowego snu niesprawiedliwych (tradycyjnie na kpinki naraził się premier Miedwiediew, który regularnie przysypia na oficjalnych uroczystościach: https://twitter.com/thqstn/status/672347357967753216). W tłumie jednakowych garniturków wyróżniał się wpatrzony w wodza tęsknym wzrokiem szef motoklubu Nocne Wilki Aleksandr Załdostanow zwany Chirurgiem. Siedział w firmowej czapce.

Mistrzowie sceny zawsze twierdzili, że najważniejsze jest entree – pierwsze wrażenie często określa całą karierę lub przynajmniej powodzenie sztuki. Początek dzisiejszego spektaklu na Kremlu należy uznać za fatalny. Prezydent w nienagannym czarnym garniturze i eleganckim idealnie dobranym krawacie w biały rzucik wszedł na trybunę. Sala wstała, westchnęła, usiadła. Prezydent obrzucił słuchaczy panoramicznym spojrzeniem. Zakasłał. Jeszcze raz zakasłał. Nerwowo sięgnął po szklanicę z wodą stojącą usłużnie na blacie. Pociągnął łyk zbawiennego płynu. Odchrząknął. Jeszcze raz odchrząknął, tym razem zawiesiście. Wreszcie zaczął. Już pierwszy najazd kamery ujawnił niekorzystnie dobrany odcień pudru czy fluidu, którym charakteryzatorzy obficie pokryli pana prezydenta. Trudno tak grubą warstwę zasypki uznać za oznakę dobrej kondycji.

Niepokojące chrząkanie przechodzące w pokasływanie towarzyszyło całemu orędziu. Złośliwi komentatorzy zaraz zaczęli się zastanawiać, co by to mianowicie miało znaczyć: przeziębienie czy próbę zakamuflowania kłamstw i niezręczności.

Niewątpliwym hitem nudnego wystąpienia było powołanie się na Allaha. W kontekście prześmiewczym, więc nie wiem, jak to zostanie odczytane przez uwrażliwionych na takie konteksty wyznawców Koranu: „Allah postanowił ukarać klikę rządzącą Turcją, pozbawiając ją rozumu i rozsądku”. To, że Turcja stała się głównym punktem wystąpienia, nikogo chyba nie zdziwiło. Po zestrzeleniu rosyjskiego samolotu przez tureckie lotnictwo 24 listopada napięcia na linii Ankara-Moskwa nie słabną. Wręcz przeciwnie – telewizyjna propaganda podtrzymuje wysokie tony w ruganiu niedawnych przyjaciół od rana do nocy. Ostra retoryka Putina wskazuje na to, że Rosja nie zamierza odpuścić i nadal szuka przestrzeni, żeby Turcji przydzwonić w ucho. Prezydent zapowiedział, że wprowadzone dotychczas sankcje obejmujące pomidory to nie wszystko. Moskiewski politolog Nikołaj Pietrow ocenił: „To, że [prezydent] pozwala sobie mówić w takim stylu, świadczy o wysokiej emocjonalności, to słowa płynące z głębi duszy, szczere […] Wniosek stąd taki, że w najbliższym czasie nie należy się spodziewać deeskalacji w stosunkach z Turcją”. No tak, deeskalacji nie będzie. Ale czy Kreml wprowadzi jakieś bardziej dotkliwe sankcje wobec Turcji, nie narażając się przy tym na nieobliczalne straty? Czy to tylko retoryka czy konkretny plan przykrych działań?

Turcja przesłoniła w przemówieniu cały zagraniczny horyzont. Nie padło słowo „Ukraina” (miejsce wycieranej dotąd na wszystkie sposoby po wszystkich kątach „kijowskiej junty” zajęła „turecka klika” niespełna rozumu). Nawet zwykle oblewany pomyjami Zachód, wyszedł prawie suchy, oskarżany jedynie o sprawstwo kolorowych rewolucji, obalających dyktatury i wprowadzających chaos, co sprzyja hodowaniu żmii terroryzmu.

Prezydent nie pominął milczeniem bolączek sytuacji wewnętrznej. Tak, tak, proszę państwa, śmiało okładał biczem krytyki korupcję, która nie pozwala rosyjskiej gospodarce należycie się rozwijać. Kamerzysta realizujący dla telewizji transmisję przy słowach „walka z korupcją” wyłuskał z morza ważnych głów prokuratora generalnego Jurija Czajkę. Z jednej strony takie zbliżenie na twarz głównego prokuratora Judei jest logiczne – bo któż miałby walczyć z korupcją, jeśli nie on. Ale z drugiej strony… Jak relacjonuje deputowany Dmitrij Gudkow, gdy Putin wypowiadał słowa o ściganiu łapówkarzy przez prokuraturę, „niektórzy senatorowie się złośliwie uśmiechali, a w sali słychać było śmieszki”. Trzeba tu zaraz powiedzieć, że od wczoraj nazwisko Czajka powtarzane jest przez liczne media w związku z najnowszą publikacją Fundacji Zwalczania Korupcji pod wodzą Aleksieja Nawalnego. Tropiciele ciemnych przepływów finansowych wzięli na warsztat działalność dwóch synów prokuratora. Z enuncjacji niezbicie wynika, że dwaj młodzi Czajkowie, korzystając z „kryszy” tatki i jego popleczników, a także dzięki powiązaniom z mafiosami, wyprowadzili za granicę grube miliony i cieszą się majętnościami ulokowanymi w Grecji i Szwajcarii. Film zrealizowany przez fundację można obejrzeć tu: https://www.youtube.com/watch?v=eXYQbgvzxdM (na kanale youtube przez niespełna dwie doby film obejrzało prawie półtora miliona ludzi). Indagowany w sprawie ujawnionych przez Nawalnego machlojek braci Czajków, sekretarz prasowy Putina oganiał się jak od uprzykrzonej muchy: nie mieliśmy czasu tego filmu obejrzeć, wszystkie siły były rzucone na przygotowanie orędzia prezydenta. Ciekawe, czy teraz, już po wygłoszeniu orędzia, wysocy kremlowscy urzędnicy znajdą czas, by zapoznać się z materiałami i się do nich ustosunkować. Dotychczasowa praktyka kadrowa Putina była taka, że nawet mocno skompromitowanego kompana pozostawiał na stanowisku, naciskom nie ulegał, a gdy po jakimś czasie jednak go zwalniał, to nie pozostawiał bez opieki i środków. Zdążył już natomiast zareagować sam prokurator Czajka. Stwierdził, że oskarżenia fundacji Nawalnego są bezpodstawne („ta pani przyszła w tym kożuszku i w nim wychodzi”, jak powiedział Turek Mustafa u Barei). I zapowiedział, że ścignie… zleceniodawcę śledztwa. Wiadomo, sprawiedliwość musi być po naszej stronie, a prostaczkom wara od naszych pieniędzy.

Turkobanderowcy w natarciu

27 listopada. Dialog dwóch Putinów, z których jeden nazywa się Erdogan, coraz bardziej przypomina pyskówkę. Władimir Władimirowicz ze zmarszczonym czołem upomniał swojego tureckiego odpowiednika, że za strącony przez tureckie siły rosyjski samolot Moskwie należą się przeprosiny. Na odpowiedź z Turcji nie trzeba było długo czekać: „nie będziemy przepraszać, jeżeli ktoś powinien przeprosić, to raczej ci, którzy naruszyli naszą przestrzeń powietrzną”, odparł Erdogan.

Moskwa od dwóch dni szykuje sankcje wobec Turcji. Rząd pracuje w pocie czoła nad wyznaczeniem kontraktów do zerwania. Embargo ma objąć tureckie pomidory, granaty, paprykę, cytrusy – lista jest długa. Kiedy Rosja wprowadziła embargo na żywność z Unii Europejskiej, dostawy z Turcji pozwoliły zastąpić ten dotkliwy brak na rosyjskim rynku. Teraz Rosjanom przyjdzie się obejść bez rachatłukum, winogron, a ponadto dżinsów i kożuszków. Po sieci krąży już wiele dowcipów na ten temat. Jeden z nich: „Synek pyta tatusia: – Ukarzemy Turcję? – Oczywiście. – A jak? – Będziesz mniej jadł”.

Erdogan wzruszył ramionami i powiedział, że te sankcje są „emocjonalną reakcją, niegodną polityków”. Ale na tym nie koniec: od stycznia 2016 roku Rosja wprowadza wizy dla obywateli Turcji. Popularne nadmorskie kurorty nie zobaczą rosyjskich turystów, a rosyjscy turyści – nadmorskich kurortów. Na początek ożywionej wymiany międzyludzkiej z Rosji wydalono 39 tureckich biznesmenów, podobno coś w papierach mieli nie tak.

Prezydent Putin oskarżył Turcję o czerpanie zysków z pokątnego handelku ropą naftową z Państwem Islamskim. Jego turecki bliźniak zaprzeczył.

„Ci, którzy stosują podwójne standardy w walce z terroryzmem, igrają z ogniem” – powiedział Putin. „W pełni się z tym zgadzam – oznajmił w odpowiedzi Erdogan. – Poparcie reżimu Asada w Syrii, który zabił 380 tysięcy ludzi, to igranie z ogniem. Uderzenia na ugrupowania opozycyjne, cieszące się uznaniem międzynarodowym, pod pretekstem walki z Państwem Islamskim – to igranie z ogniem. […] Radzimy Rosji szczerze, by nie igrała z ogniem”. Tymczasem w Symferopolu na Krymie urządzono pokazową akcję: podpalono kukłę wyobrażającą Erdogana. Kolejną kukłę Erdogana włożono do trumienki i ustawiono pod ambasadą Turcji w Moskwie, budynek został przy okazji obrzucony czym popadnie (http://nasedkin.livejournal.com/654207.html).

Oliwy do tego politycznego ognia dolał jeszcze premier Turcji, który przypomniał o istnieniu nieuregulowanego konfliktu za miedzą: o Górski Karabach. „Turcja zrobi wszystko, co w jej mocy, aby okupowane terytoria Azerbejdżanu [w Górskim Karabachu] zostały wyzwolone”. Czy to oznacza, że Turcja zamierza poprzeć swoich braci Azerów, którzy od dawna już ostrzą sobie zęby na Karabach, i wmieszać się w konflikt, podgrzewając go? To też igranie z ogniem, bo za będącą stroną w tym konflikcie Armenią murem stoi Rosja, mająca na armeńskim terytorium bazę wojskową. Minister spraw zagranicznych Turcji pojechał na rozmowy do Baku.

Dochodzi i do inicjatyw humorystycznych. Agencja RIA Nowosti donosi: „Deputowani Dumy Państwowej poparli ideę przywrócenia Hagia Sofia w tureckim Stambule Cerkwi prawosławnej. Ten krok pomógłby Turcji i islamowi zademonstrować, że dobra wola jest ponad polityką”. Jeden z deputowanych, krzykliwy Władimir Żyrinowski z trybuny grzmiał: „Stambuł jest bardzo łatwo zniszczyć – wystarczy jedną bombę atomową zrzucić i miasto zostanie zmyte. To będzie straszna powódź, wody podniosą się o 10-15 metrów i miasta nie będzie, a tam mieszka 9 milionów ludzi”. Bloger Andriej Malgin przypomina: „Władimira Wolfowicza [Żyrinowskiego] można zrozumieć. W młodości przez miesiąc siedział w tureckim więzieniu, z czego przez kilka dni w karcerze, te smutne wspomnienia pozostały mu w pamięci na całe życie. […] Teraz tylko bomba jądrowa jest w stanie wyrównać te stare rachunki”.

Zaniedbywany ostatnio w rosyjskich mediach temat Ukrainy – teraz obowiązują seanse nienawiści do Turcji – został nieoczekiwanie wskrzeszony w programie stacji Rossija 24: https://www.youtube.com/watch?v=RjMjQeT1k2E

„Na Ukrainie walczą teraz setki islamistów – mówi lektor. – To oficjalne dane ONZ. Trzy bataliony, które formalnie są podporządkowane Prawemu Sektorowi i korzystają z broni i infrastruktury. […] Mają wspólny cel – dżihad przeciw Rosji. Większość [bojowników] trafia na Ukrainę z Bliskiego Wschodu przez Turcję”. Oczywiście. Turkobanderowcy w natarciu.