Archiwum autora: annalabuszewska

Wycena majątku

30 stycznia. To był czarny tydzień dla wizerunku Władimira Putina na Zachodzie. Jak tak dalej pójdzie, to portret w stroju koronacyjnym zmieni się niebawem w czarny kwadrat.

Najpierw były rewelacje brytyjskiego raportu o przyczynach śmierci uciekiniera z rosyjskiego grajdołka służb specjalnych, Aleksandra Litwinienki. Autor raportu sędzia Robert Owen stwierdził, że Putin „najprawdopodobniej” wydał polecenie, aby otruć „pieriebieżczika” Litwinienkę polonem 210 (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/01/22/polon-210-ciagle-promieniuje/).

Następnie BBC wyemitowało program poświęcony skorumpowaniu rosyjskiego prezydenta. W filmie „Tajne bogactwa Putina” (https://www.youtube.com/watch?v=mPA7SHQlaG8) wypowiedział się m.in. przedstawiciel amerykańskiego Departamentu Finansów, Adam Szubin: ” [Putin] oficjalnie otrzymuje od państwa pensję w wysokości 110 tys. dolarów rocznie. Ale to nie te pieniądze są źródłem bogactwa tego człowieka, on ma ogromne doświadczenie, jeśli chodzi o ukrywanie prawdziwego stanu majątku. Z naszego punktu widzenia Putin jest skorumpowany”. Na podstawie zebranego materiału, a także wypowiedzi uczestniczących w programie ludzi, w przeszłości obsługujących aktywa Putina, autorzy filmu wyrazili przypuszczenie, że Putin dysponuje gigantyczną kasą: 40 mld dolarów (w akcjach i nie tylko). Ma też, jak twierdzą twórcy filmu, nieruchomości w Hiszpanii (w Torrevieja), będące owocem symbiozy interesów Putina z czasów pracy w petersburskim merostwie i interesów grup mafijnych. Na marginesie, tu krzyżują się dwa wątki: otrucie Litwinienki i dotarcie przezeń do dokumentów poświadczających powiązania Putina i mafiosów. Według jednej z hipotez, Litwinienko właśnie dlatego został zabity, że poznał i rozgryzł te powiązania.

Chodzi nie tylko o to, że Putin sam się wzbogacił, ale o stworzenie całego chorego systemu, przeżartego korupcją. Systemu, który pozwolił i pozwala bogacić się ludziom z bliskiego otoczenia Putina.

Szubin przyznaje w filmie, że Stany wiedziały o skorumpowaniu Putina „wiele, wiele lat”. Dlaczego akurat teraz postanowiono to ujawnić i wziąć pod uwagę? Czy Waszyngton przygotowuje personalne sankcje wobec Putina? Czy może tylko daje Putinowi do zrozumienia, że wie, gdzie jest ta skarpeta, w której składał on zaskórniaki na czarną godzinę. I że na tej skarpecie Amerykanie trzymają łapę.

O bogactwach Putina – jachcie od Abramowicza, pałacu pod Gielendżykiem, zbudowanym za „otkaty” od oligarchów czy pękatych kontach zapełnianych za pośrednictwem offshorów – mówiono nie od dziś. Czemu zatem ten film BBC zrobił takie wrażenie? Bo po raz pierwszy głos zabiera w nim oficjalny przedstawiciel amerykańskiej administracji i mówi otwartym tekstem, że uważa Putina za polityka skorumpowanego. A to jasny sygnał, że dla Białego Domu Putin stał się „nierukopożatnyj” – takiemu ręki nie podajemy. Sekretarz prasowy amerykańskiego prezydenta powiedział, że wypowiedź Szubina o skorumpowaniu Putina jest w pełni zbieżna ze stanowiskiem Białego Domu.

Z kolei Kreml ustami sekretarza Dmitrija Pieskowa oznajmił, że zawarte w filmie sugestie o skorumpowaniu Putina i jego wielkich majętnościach to kompletny absurd, wymysł i czarny PR. Moskwa oczekuje wyjaśnień i konkretów. „Jeżeli podobne oficjalne stwierdzenia pozostaną bez dowodów, to rzuci to cień na reputację departamentu finansów” – powiedział Pieskow.

Być może wyemitowanie filmu o tajnym majątku jest niezbyt elegancką próbą zdyscyplinowania Putina, pogrożeniem palcem, sygnałem: nie podoba nam się to, co robisz w Syrii, bombardując opozycję, którą my wspieramy, a nie deklarowane cele tzw. Państwa Islamskiego, nie podoba nam się twoja polityka wobec Ukrainy. Jeśli więc chcesz utrzymać swój stan posiadania, to spasuj.

Zdaniem Ilji Milsztejna (Grani), reakcja Waszyngtonu jest spóźniona. Pogróżki USA mogłyby zrobić wrażenie na poprzednim wcieleniu Putina, bo tamtemu poprzedniemu wcieleniu zależało na majątku. A obecne wcielenie gra na innym fortepianie i zależy mu nie na rzeczach materialnych, a na wyższych sprawach ducha: „wszystko na tym świecie to marność nad marnościami, wszystko poza sworzniami duchowości i zdobyczami terytorialnymi. Niczego i nikogo nie jest żal, cały ten grzeszny świat nie zasługuje na przetrwanie, niech się spali w ogniu wojny jądrowej, żeby tylko sumienie mieć czyste”.

Ciekawe spojrzenie. Gdyby faktycznie tak miało być, to oznacza, że Putin odpłynął i żadne racjonalne przesłanki nie liczą się przy podejmowaniu przezeń decyzji.

Politolog Stanisław Biełkowski, który wiele lat temu upublicznił informacje, że Putin ma wielomiliardowy majątek, uważa, że Kreml mógłby puścić słowa Szubina mimo uszu lub zareagować żartobliwie, jak kilka lat temu (Putin na konferencji prasowej skwitował twierdzenia, że jest posiadaczem miliardów: „wydłubali sobie coś z nosa i rozmazali po papierach”), tymczasem reakcja była dość gniewna. Biełkowski wysunął przypuszczenie, że tym razem Amerykanie wkurzyli Putina nie na żarty. „Należy się spodziewać odpowiedzi Rosji, może coś na kierunku ukraińskim lub syryjskim, możliwa jest eskalacja konfliktu. Albo nastąpią kroki odwetowe wobec konkretnych amerykańskich polityków, np. publikacja haków”.

Tak czy inaczej na linii Moskwa-Waszyngton, a także Moskwa-Londyn wieje coraz większym chłodem. Działania Putina, podyktowane chęcią nawiązania dialogu z Zachodem (operacja w Syrii, dialog w formacie mińskim o uregulowaniu sytuacji w Donbasie), nie przynoszą oczekiwanych przezeń efektów. A jeszcze dzisiaj od kilku godzin spływają depesze o kolejnym naruszeniu przez rosyjski samolot bojowy tureckiej przestrzeni powietrznej. To nie zapowiada uspokojenia sytuacji.

Polon 210 ciągle promieniuje

22 stycznia. Po ogłoszeniu w Wielkiej Brytanii raportu w sprawie śmierci Aleksandra Litwinienki figury na politycznej szachownicy ponownie się ożywiły. Tym bardziej że autor raportu Robert Owen zawarł w nim kluczowe stwierdzenie: sprawcami śmierci Litwinienki są byli oficerowie Federalnej Służby Bezpieczeństwa Rosji – Ługowoj i Kowtun, którzy działali na polecenie z góry, „najprawdopodobniej” Nikołaja Patruszewa (ówczesnego szefa FSB) i prezydenta Władimira Putina.

Kreml zareagował skromnie i bez specjalnego zdziwienia. Sekretarz prasowy prezydenta Dmitrij Pieskow wzruszył ramionami i powiedział, że brytyjskie śledztwo jest nieprofesjonalne. Wszelako śledztwo Roberta Owena stanowi grubą rysę na wizerunku kremlowskich „profesjonalistów”, który i tak przecież nie jest kryształowy. To stwierdzenie wprost, że szefostwo FSB i osobiście Putin, z tych struktur się wywodzący, zlecili egzekucję odszczepieńca Litwinienki. I to egzekucję jednocześnie pokazową i skrytobójczą. Czegoś takiego jeszcze nie było.

Już w maju 2015 roku pojawiły się sygnały, że na światło dzienne wypłyną mocne kwity na Putina (pisałam o tym na blogu – http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/05/23/niewinni-czarodzieje-w-petersburga/). Domniemywano wówczas m.in., że zostaną ujawnione dokumenty świadczące o przekrętach dokonanych przez Putina i spółkę w czasach, gdy pracował on w merostwie Petersburga. Kreml wykonał akcję prewencyjną – zanim materiały zostały opublikowane w prasie, zaprzeczał, by Putin cokolwiek mógł mieć na sumieniu. Tymczasem w grudniu ub.r. raport w sprawie powiązań Putina i ludzi z jego otoczenia z mafią tambowską opublikowała Otwarta Rosja Michaiła Chodorkowskiego (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/12/13/cien-tambowa/).

Według ustaleń śledztwa Roberta Owena, Litwinienko pracował jako konsultant dla brytyjskich służb  specjalnych, pilnie śledził poczynania rosyjskiej mafii w Hiszpanii i zbierał na Putina materiały kompromitujące. Dotarł do ważnych informacji. Czy to był powód skazania go na śmierć w męczarniach?

Wykonawca polecenia góry, Andriej Ługowoj po śmiercionośnej wycieczce do Londynu z polonem w kieszeni został w ojczyźnie przyjęty z otwartymi ramionami. Były funkcjonariusz FSB średniego szczebla nagle kupił sobie w centrum Moskwy wielkie mieszkanie za bajońską sumę (https://twitter.com/alburov/status/690186436658794496). Został deputowanym Dumy Państwowej, zyskując tym samym cenny parasol immunitetu. Rosja na brytyjskie prośby o możliwość przesłuchania Ługowoja odpowiadała konsekwentnie „niet”.

Panowie z FSB doskonale bawili się przy tym i pozwalali sobie na żarciki: niejaki Rafael Filinow przywiózł Borysowi Bieriezowskiemu z Moskwy do Londynu koszulkę od Ługowoja. Taki miły prezent. Na koszulce z przodu znajdował się napis POLON-210. CSKA. LONDYN. Hamburg. Ciąg dalszy nastąpi”, a na plecach: „CSKA, śmierć z napromieniowania stuka do twych drzwi” (zdjęcia koszulki można obejrzeć na FB Siergieja Parchomienki: https://www.facebook.com/photo.php?fbid=10208319864583694&set=a.1714988723998.94116.1516606334&type=3&theater).

Co dalej? Rosja nie wyda Ługowoja. Stosunki rosyjsko-brytyjskie jeszcze bardziej się schłodzą. Zdaniem politologa Konstantina Eggerta, „prezydent zawsze ostro reaguje na ataki pod jego adresem. Raport Owena został na Kremlu przyjęty jako skoordynowana akcja brytyjskiego rządu. Jestem przekonany, że Rosja już niebawem odpowie. A jeśli Cameron zdecyduje się na rozszerzenie sankcji, to Rosja może zareagować wobec Londynu tak samo ostro jak w przypadku Turcji”.

A trzeba jeszcze pamiętać, że spodziewane jest ogłoszenie kolejnego raportu – w sprawie katastrofy malezyjskiego samolotu pasażerskiego. Kumulacja.

Antymateria gospodarcza

19 stycznia. W Drodze Mlecznej odkryto drugą czarną dziurę. Czy to możliwe, aby właśnie tam znikały miliardy z rosyjskich funduszy rezerwowych? No bo znikają i to w tempie, którego władze Federacji Rosyjskiej nie przewidywały. Na jak długo nadmuchane w latach naftowej prosperity poduszki bezpieczeństwa wystarczą?

Jeszcze podczas grudniowej konferencji prasowej prezydent Putin przekonywał słuchaczy, że Rosja szczęśliwie minęła szczyt fali kryzysu i od teraz będzie już tylko lepiej. Wydawało się, że ekipa Putina „przesiedzi” kryzys bez szczególnych wysiłków i bez konieczności dokonania zmian systemowych. Tymczasem jeszcze przed długim noworocznym snem, w jaki Rosja zapada na pierwsze dwa tygodnie Nowego Roku, we wstrząsanej turbulencjami gospodarce uwidoczniły się wielce niepokojące tendencje świadczące o tym, że kryzys nie minął. Co więcej: zamierza się pogłębiać. No i w końcu zaczęli to przyznawać nawet przedstawiciele najwyższych władz partyjnych i państwowych (premier Miedwiediew wezwał obywateli, aby przygotowywali się do „najgorszego scenariusza”).

Ciągły spadek cen ropy na światowych rynkach oznacza znacznie mniejsze wpływy do rosyjskiego budżetu, opartego w znacznej mierze na dochodach ze sprzedaży surowców. W projekcie tegorocznego budżetu założono optymistyczny wariant średniorocznej ceny ropy na poziomie 50 dolarów za baryłkę. Obecnie mamy notowania mocno poniżej tych założeń – cena baryłki czarnego złota spadła poniżej magicznych 30 dolarów. I mówią, że to nie jest ostatnie słowo. JP Morgan obniżyło prognozę dla średniorocznych cen ropy z 51 USD do zaledwie 31 USD. Nastroje na rosyjskiej giełdzie są minorowe. Wraz ze spadkami cen ropy na wartości także traci rubel. Oficjalny kurs euro odnotował dziś historyczne maksimum (86 rubli). Choć rok się jeszcze na dobre nie zaczął, minister finansów już zapowiedział sekwestr budżetu, najprawdopodobniej o 10%. A powinien co najmniej o 20%, jak powiedzieli eksperci o bardziej krytycznym nastawieniu do poczynań władz.

Rosjanie zaczynają coraz bardziej nerwowo klepać się po pustoszejących kieszeniach. Zgodnie z oficjalnymi danymi Rosstatu liczba biednych wzrosła i wynosi ponad 20 mln. Walka lodówki i telewizora wchodzi w decydującą fazę. Czy Rosjanie zaczną dostrzegać, że chybione posunięcia Putina owocują pogarszającą się kondycją gospodarki, a w efekcie portfele są cieńsze i cieńsze?

Niektórzy widzą przed rosyjską gospodarką dalsze dramatyczne pikowanie w dół. Finansista Władimir Frołow obawia się, że rezerwy skończą się już w przyszłym roku. „Nie będzie czym łatać dziur. Gospodarka zacznie siadać. Przedsiębiorcy powinni ograniczać wydatki, nie będą w związku z tym rozszerzać przedsięwzięć biznesowych, inwestować. W 2017 trzeba będzie jeszcze mocniej zacisnąć pasa. Najlepiej mieć jakiś biznes za granicą. Oszczędności lepiej trzymać w dolarach”. Jewgienij Gontmacher przewiduje, że w wyniku dalszego „zwijania się” gospodarki Rosja znajdzie się na marginesie – zacofana prowincja świata.

Ale inni ekonomiści są spokojni. Andriej Mowczan np. twierdzi: „Rosyjska gospodarka jest stabilna. Nawet jeżeli deficyt budżetowy przekroczy 5-6% PKB, to gospodarka ma jeszcze ogromne rezerwy. Można banalnie dodrukować ruble i sprowokować jeszcze większy spadek wartości waluty narodowej, i w ten sposób załatać deficyt. A można sięgnąć po rezerwy. Obniżenie ceny ropy o 1 USD za baryłkę kosztuje budżet 1 mld dolarów. […] Cena ropy nie jest kluczowa, kluczowy jest brak zaufania do rządu i Putina. […] Nie rozumiemy posunięć Putina na arenie międzynarodowej. Nie rozumiemy konfliktów, jakie Rosja prowadzi poza granicami. Jest wiele czynników, które kształtują sytuację, np. jakieś kolejne embargo. […] Ale Rosja dzięki rezerwom może spokojnie dać sobie radę przez 4-5 lat”. Wśród tych czynników, które mogą wpływać na ceny ropy, a zatem rzeźbić rosyjski budżet, jest także pojawienie się na rynku Iranu. W weekend zdjęto z Teheranu międzynarodowe sankcje. Irańskie tankowce już są gotowe do drogi. A to oznacza wyższą podaż i niskie ceny ropy.

Nie tak optymistyczne były wypowiedzi dyskutantów podczas zeszłotygodniowego Forum Gajdarowskiego. Szef Sbierbanku (jednego z największych rosyjskich banków), German Gref wieszczył wręcz katastrofę już za chwilę. „Rosja przegrała konkurencję. Przyszłość nastała zbyt szybko i rosyjska gospodarka nie zdołała się do tego zwrotu przygotować”. Rozgoryczony Gref wzywał do gruntownych zmian w instytucjach państwowych, poczynając od systemu edukacji. No, ciekawe, ciekawe.

Jednym ze sposobów napełnienia państwowej kasy ma być sprywatyzowanie kilku państwowych przedsiębiorstw, m.in. naftowego giganta Rosniefti. Rosnieft’ była głównym beneficjentem operacji przejęcia Jukosu Michaiła Chodorkowskiego.

Trzeba jeszcze pamiętać, że rosyjska gospodarka znajduje się „pod sankcjami” UE i USA. To kolejny czynnik utrudniający funkcjonowanie i dopinanie budżetowych rubryczek. Można się spodziewać, że Moskwa dołoży wszelkich starań, aby sankcje zostały zdjęte. W ostatnich dniach obserwujemy wzmożenie dyplomatyczne na kierunku ukraińskim, mające – jak sądzę – na celu właśnie skłonienie zachodnich partnerów do zdjęcia sankcji. Ale to temat na oddzielną rozprawkę.

Wypadek przy pracy

12 stycznia. W filmie „Wielka majówka” okradziony z mamony obywatel Konopas plącze się w zeznaniach przed kochaną Milicją Obywatelską, ileż to mu zrabowano. Bo skąd on, skromny konwojent wożący mięso do sklepów, miałby ten milion, co to złodzieje z jego willi wynieśli.

Zaczynu podobnego scenariusza filmu dostarczyły wydarzenia, które miały miejsce w Moskwie. Maria P., 44-letnia kobieta sprzątająca pomieszczenia biurowe w siedzibie Gazpromu, na parkingu przed centrum biznesowym Rumiancewo zaparkowała auto, wysiadła, po trzech minutach powróciła. Tylko tyle czasu potrzeba było złodziejom, by rozbić szybę i ukraść przedmioty, które znajdowały się w samochodzie. Kobieta zgłosiła kradzież na policję. Dalej rozpętało się istne pandemonium.

Maria P. powiedziała policji, że skradziono jej z samochodu torebkę, w której było 15 tys. rubli oraz dokumenty i karty kredytowe. Opisała torebkę.

Nie wiadomo, jakimi drogami wiadomość o niecnym obrabowaniu skromnej sprzątaczki trafiła do sieci. Jako pierwszy poinformował o tym goniący za sensacją Lifenews. A potem podjęły trop wszystkie inne media. Wieść o torebce stała się hitem dnia. Bo też powód był niecodzienny. Okazało się, że samochód sprzątaczki to Mitsubishi Outlander. W Polsce takie autko kosztuje od 35 tys. złotych po sto kilkadziesiąt, zależnie od wersji. W Rosji pewnie podobnie. Ale prawdziwe poruszenie wywołała dopiero wiadomość o torebce. Torebce z krokodylej skóry, wartej – jak początkowo informowano – 300 tysięcy rubli. Do tego luksusowego wyrobu przyznała się momentalnie firma Dior. „To nasza torebka, Lady Dior, z ostatniej kolekcji. Za nią zapłacić trzeba 2,6 miliona rubli” – poinformowali przedstawiciele firmy.

Ciekawe, wedle tabeli wynagrodzeń, pracownice firm sprzątających obsługujących gazowego giganta zarabiają około 34 tys. rubli. Całkiem nieźle, ale taka pensja raczej nie wystarcza na markowe torebki i wypasione wózki.

Internet oszalał. Komentarze lały się obfitym, spienionym strumieniem. Powstały dziesiątki memów. „Ile uniwersytetów trzeba skończyć, żeby się zatrudnić jako sprzątaczka w Gazpromie?” – dopytywano dociekliwie. „Hydraulikowi z Gazpromu ukradziono klucze francuskie. Ze złota”. „Zaczynam podejrzewać, że jako sprzątaczka w Gazpromie dorabia sobie żona Millera [szefa Gazpromu]”. „Skąd masz taki drogi zegarek? – Sprzątaczka mi podarowała”. „Sprzątaczka przypadkiem otworzyła nie te drzwi i trafiła do pierwszej setki Forbesa”. „Sekretarz prasowy sprzątaczki zdementował informacje, że torebka była ze złota”.

Policja próbowała mitygować rozentuzjazmowany tłum komentatorów, uspokajała, że nic o bajecznej wartości skradzionej torebki nie wie. Na pomoc pospieszyła, zawsze do usług, gazeta „Komsomolskaja Prawda”: według jej enuncjacji torebka była podróbą. Nawet jeśli ślady po drogiej torebce wierna partii „Komsomolskaja Prawda” starała się zamieść, to co zrobić z wiadomością o Mitsubishi Outlander? Czy wóz o północy zamieni się w dynię?

Jednym słowem – afera. Nie od dziś o krociowych zarobkach wierchuszki Gazpromu (a także Rosniefti i innych korporacji obsadzonych przez przyjaciół pana prezydenta) chodzą legendy. Aleksiej Miller – mimo że firma odnotowała kiepskie wyniki – zarobił w ubiegłym roku 27 mln dolarów. Dwa miliony więcej niż w roku poprzednim. Reszta menedżerów z najwyższych półek też nie biedowała. Średnio zarobili czterysta razy więcej niż wynosi średnia płaca w Rosji (to około 32 tys. rubli).

Bajka o sprzątającym w Gazpromie Kopciuszku z torebką z krokodylowej skóry, jadącym na bal nowym Mitsubishi Outlander wejdzie do kronik. A za sto lat badacze putinowskiej epoki na jej podstawie dojdą do wniosku, że niekiepsko powodziło się ludziom pracy pod rządami Władimira Władimirowicza.

Bokserzy i hackerzy

9 stycznia. Opowieści niewigilijnych ciąg dalszy. Szpital w mieście Biełgorod nad rzeką Doniec w europejskiej części Rosji, prawie 400 tys. mieszkańców. W Rosji na takie miasta mówią „głubinka” (prowincja). 29 grudnia wieczorem mężczyzna skarży się na złe samopoczucie, podczas gastroskopii czuje się na tyle źle, że prosi pielęgniarkę o przerwanie zabiegu. Pielęgniarce to nie pasuje, dochodzi do nieprzyjemnej wymiany zdań (według relacji niektórych mediów, pacjent kopnął pielęgniarkę lub podstawił jej nogę). Pielęgniarka jest wściekła, skarży się na niesfornego pacjenta chirurgowi, z którym łączą ją, jak pisze prasa, „bliskie stosunki” (według niektórych gazet, pielęgniarka to rodzona siostra chirurga, oboje pochodzą z Taszkentu).

Po pewnym czasie rozwścieczony opowieścią chirurg wpada do gabinetu, w którym rzeczony pacjent przechodzi kolejne badania i na oczach personelu zaczyna go okładać. Po jednym z ciosów pacjent pada jak długi, uderza potylicą o podłogę, zastyga. W obronie bitego pacjenta próbuje wystąpić mężczyzna, który mu towarzyszy. Też obrywa od krewkiego chirurga. I to mocno – ma złamany nos. Reszta personelu medycznego w pomieszczeniu, w którym doszło do pobicia, nie podejmuje żadnych działań. Nieruchomy pacjent leży na podłodze. Nikt się nim nie zajmuje. Po jakimś czasie ktoś jednak zwraca uwagę, że „pacjent nie rusza się i posiniał”. Akcja reanimacyjna nic nie daje. Pacjent kona.

Personel szpitala początkowo próbuje ukryć zgon pacjenta. Na polecenie chirurga sprzątaczka dokładnie myje pomieszczenie, usuwając ślady przestępstwa. Następnie dochodzi do sfałszowania dokumentacji medycznej, zgodnie z podmienionymi świadectwami, pacjent już trafił do szpitala z raną głowy, która stała się przyczyną śmierci. Lekarza wszelako natychmiast zwolniono.

Ochrona wyprowadza z terenu szpitala mężczyznę, który był wraz z ofiarą. Mężczyzna nie otrzymuje pomocy medycznej, choć ma złamany nos i krwawi. Po opuszczeniu szpitala opowiada o przebiegu wydarzeń żonie zmarłego. Zgłaszają incydent na policji. Zostaje wszczęte śledztwo. Później okazuje się, że w gabinecie umieszczona była kamera, która zarejestrowała bijatykę, nagranie wyciekło do Internetu (można to obejrzeć m.in. tu – uwaga, zawiera sceny drastyczne: http://www.kommersant.ru/doc/2889068).

Sprawa pobicia pacjenta ze skutkiem śmiertelnym stała się jednym z najpopularniejszych tematów mediów społecznościowych. Zainteresował się nią wreszcie Komitet Śledczy, śledztwo wziął pod osobistą kuratelę szef Komitetu Aleksandr Bastrykin. Wśród licznych komentarzy zwraca uwagę wpis politologa Gleba Pawłowskiego na FB: „incydent w szpitalu to rosyjska socjologia polityczna w pigułce. Opricznina, uprawiająca przemoc nad ciałami, nie może stać się państwem (żadnym – ani prawnym, ani narodowym, ani autorytarnym). Świadkowie i uczestnicy instynktownie organizują się, aby rzecz całą ukryć, a nie pomóc. Ukryć się nie udaje. I to, że się nie udaje, że wszystko przypadkiem wychodzi na jaw, stanie się przyczyną zagłady Systemu”. Coś w tym jest. Jeśli coś wychodzi na jaw – np. obecność rosyjskich żołnierzy na wschodniej Ukrainie, bandyckie powiązania politycznej wierchuszki, nielegalnie zgromadzone majętności, System idzie w zaparte, usuwa ślady, nie przyznaje się nawet w obliczu niezbitych dowodów, broni siebie, czyli Systemu, a nie ofiar.

Opowieść druga. Z innego brzegu, ale też o działaniu Systemu. Finlandia kilka miesięcy temu zatrzymała na wniosek USA obywatela Rosji Maksima Sienacha, podejrzewanego o oszustwa, kradzieże bankowe dokonywane za pośrednictwem Internetu. Kilka dni temu ministerstwo sprawiedliwości Finlandii zdecydowało o ekstradycji Sienacha do USA. Uderz w stół, a MSZ się odezwie. Nota protestacyjna została wystosowana pod adresem Helsinek momentalnie: wyrażono głęboki żal z powodu ekstradycji i podkreślono po raz kolejny, że procedura aresztowania rosyjskich obywateli poza granicami Rosji na zlecenie USA to łamanie prawa międzynarodowego. Jest mało prawdopodobne, aby fińskie władze uległy rytualnym zaklęciom rosyjskiego MSZ. Ekstradycja dojdzie do skutku. Władze amerykańskie ścigają tych, którzy popełniają przestępstwa wobec obywateli USA, po całym świecie. Sienach jest podejrzany o hackerstwo na szkodę Amerykanów (włamania do kont bankowych, oszustwa) na niebagatelną kwotę kilku milionów dolarów. Przestępstwa zagrożone są karą pozbawienia wolności do lat stu.

Nazwisko Sienacha można dopisać do listy innych Rosjan podejrzanych o przestępstwa wobec obywateli USA, zatrzymanych poza granicami Rosji i poddanych procedurze ekstradycji. Niektórzy z nich – jak bodaj najsłynniejszy „handlarz śmiercią” Wiktor But – stanęli przed amerykańskim sądem i odsiadują sążniste wyroki.

Śmierć po raz trzeci

4 stycznia. Skąpa depesza kondolencyjna Putina zamieszczona na stronie internetowej Kremla w związku z nagłą śmiercią szefa rosyjskiego wywiadu wojskowego generała pułkownika Igora Sierguna zwróciła uwagę na obserwowaną ostatnio serię nagłych zgonów generałów i osób związanych z operacją „Krym” i „Donbas”. Tydzień temu zmarł generał 52-letni Aleksandr Szuszukin. 11 grudnia w szpitalu w Moskwie zmarł 62-letni były mer Sewastopola, Walerij Saratow.

Ta czarna seria wywołała falę spekulacji w mediach społecznościowych (prasa w Rosji nie wychodzi w związku z trwającymi wakacjami noworoczno-świątecznymi). Pożywką dla tych spekulacji jest kilka punktów zbieżnych, które łączyły wymienione osoby. Raj konspirologów.

Zmarły nagle w wieku 59 lat (przyczyny zgonu nie są znane) generał Siergun był – wedle enucjacji prasowych – odpowiedzialny za przeprowadzenie aneksji Krymu oraz ingerencji we wschodniej Ukrainie w 2014 roku. Był jedną z osób z kręgu bezpośrednio informującego głowę państwa o biegu wydarzeń. Jak pisze w blogu dziennikarz Piotr Szuklinow, „faktycznie był świadkiem i głównym wykonawcą wszystkich tajnych operacji Federacji Rosyjskiej na Ukrainie – poczynając od zajęcia Słowiańska, a kończąc na interwencji w sierpniu 2014”. Dalej Szuklinow sugeruje, że Siergun był jedynie narzędziem, nie należał do decydentów ani bliskich współpracowników Putina. „Siergun po prostu wiedział za dużo” – ta hipoteza powtarza się w komentarzach najczęściej.

Szef rosyjskiej „razwiedki” wojskowej Siergun za udział w wyżej wymienionych operacjach został przez Putina awansowany, a przez Zachód wpisany na listę sankcyjną. Podobnie jak generał major Aleksandr Szuszukin, zastępca szefa sztabu wojsk powietrznodesantowych, który w pamiętne dni, gdy „zielone ludziki” zalewały Krym, dowodził – według ukraińskiej prasy (oficjalnych potwierdzeń brak) – powietrznodesantowym kontyngentem. Jako przyczynę śmierci wskazano „zatrzymanie akcji serca”.

I jeszcze jedna tajemnicza śmierć związana z Krymem: były mer Sewastopola Walerij Saratow, jeden z inicjatorów i gorących zwolenników aneksji Krymu, zmarł niedawno w Moskwie po nieudanej operacji. Po wydarzeniach „rosyjskiej wiosny” wycofał się z polityki. Co mu było? Nie wiadomo.

Może te przedwczesne śmierci nie mają ze sobą nic wspólnego, są łańcuchem fatalnych zbiegów okoliczności, a zbieżność jest całkowicie przypadkowa. Może też nie ma z tym nic wspólnego przekazanie na dniach prokuraturze Holandii przez grupę dziennikarzy śledczych Bellingcat listy dwudziestu osób mających związek z zestrzeleniem nad Donbasem samolotu Malezyjskich Linii Lotniczych w lipcu 2014 (http://nos.nl/artikel/2078421-onderzoeksgroep-twintig-russen-in-beeld-voor-neerhalen-mh17.html). Na liście znalazły się nazwiska rosyjskich wojskowych. Według autorów raportu, fatalny Buk, z którego zestrzelono pasażerskiego Boeinga, przybył na wschodnią Ukrainę z 53. brygady wojsk rakietowych dyslokowanej w Kursku. Rosja dementowała dotychczas dane dostarczane przez Bellingcat, starając się zdyskredytować grupę.

Amur to znaczy kocham

2 stycznia. „Amur to znaczy kocham” – śpiewał wokalista weselnego zespołu na jednej z rodzinnych okazji ślubnych. Wspomnienie tego rzewnego zaśpiewu powróciło w związku z niezwykłym związkiem tygrysa Amura i kozła Timura z Władywostoku. Cała Rosja z zapartym tchem od kilku tygodni śledzi ten związek. W dalekowschodnim parku safari (brzmi jak oksymoron, ale jak widać, safari wcale nie musi być w Afryce) tygrysowi Amurowi dowieziono jako potencjalną kolację czarnego kozła. Ale Amurowi nie chciało się zapolować na Timura i odtąd dzielą w pokoju i szczęściu jedną zagrodę.

Relacje z zagrody zajmują poczesne miejsce w rosyjskich programach informacyjnych (także tych dla zagranicy: https://www.youtube.com/watch?v=0azdK28tmIg). Jedna z dziennikarek została wysłana, by przeprowadzić wywiad (!) z matką kozła Timura, Żanną, ale kozula nic z siebie do podstawionego pod pysk mikrofonu nie wybeczała, najwidoczniej była stremowana. Przed kamerą wypowiadają się natomiast poważni eksperci, analizujący sytuację w związku Amur-Timur: „czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie?”. No, i czy i jak ta przyjaźń-miłość zostanie skonsumowana? Powstał 44-minutowy film (http://www.safaripark25.ru/index.php?option=com_content&view=article&id=158&catid=2), na stronie internetowej parku można było oglądać bohaterów przez 24 godziny w czasie realnym. Zainteresowanie było tak wielkie, że stronka parku padła.

Nowy Rok powitano w Rosji jak zwykle szumnie i wesoło. Sałatka Olivier (według tzw. wskaźnika Olivier, kosztuje 35% więcej niż w ubiegłym roku), śledzik pod kołderką, zabawy na świeżym powietrzu, suto zakrapiane biesiady przy choince, w telewizji obowiązkowo „Ironia losu” z Barbarą Brylską i Andriejem Miagkowem. No i poprzedzone gromkimi fanfarami noworoczne orędzie prezydenta Putina (https://www.youtube.com/watch?v=CMD0CCq6Jo8), który życzył wszystkiego najlepszego rodakom – starym i młodym, przede wszystkim tym walczącym z terroryzmem. Telewizja pokazywała przez kilka dni poprzedzających Nowy Rok reportaże z bazy w Latakii, gdzie ustawiono choinkę z bombkami (co za kalambur) i światełkami. Do żołnierzy w przeddzień Nowego Roku przemówił też ludzkim głosem – choć na odległość – minister obrony Siergiej Szojgu.

Na pożegnanie 2015 roku odbył się spektakl „Krym i prąd”. Półwysep został odcięty od dostaw z Ukrainy kontynentalnej (blokada trwa od 22 listopada, 6 grudnia wznowiono dostawy jedną z nitek z Ukrainy, potem znowu się coś popsuło), założono by-passy – uruchomiono most energetyczny z Rosji. Ale przez te by-passy prądu płynie zbyt mało, aby zapewnić dostawy dla całego Krymu, wyłączenia energii planowe i nieplanowe stały się codziennością. Ukraina gotowa była dostarczać prąd na podstawie nowego kontraktu (stary wygasł 31 grudnia). Putin polecił „jednej z czołowych pracowni badania opinii publicznej” przeprowadzenie sondażu, czy mieszkańcy Krymu zgadzają się na podpisanie kontraktu, nawet jeśli zostanie tam zapisane, że Krym jest częścią Ukrainy oraz czy są w stanie znieść przez jakiś czas niedogodności związane z brakiem energii. Sondaż przeprowadził ośrodek WCIOM, w blitz-sondzie – wedle zapewnień szefa ośrodka Walerija Fiodorowa – 93,1% respondentów wypowiedziało się przeciw podpisywaniu kontraktu z Ukrainą, a 94% stwierdziło, że wytrzyma bez stałych dostaw prądu przez 3-4 miesiące. Odpowiedzi socjolodzy z WCIOM uzyskali przez telefon do trzech tysięcy ludzi. Ciach mach i mamy wyniki. Takie, jak trzeba. Sekretarz prezydenta Dmitrij Pieskow oznajmił, że wyposażony w takie rezultaty ankiety Putin zapewne nie podpisze nowego kontraktu z Ukrainą. Koledzy socjolodzy z innych pracowni obśmiali i sposób przeprowadzenia badania, i otrzymane wyniki: „Za taką kaskę, jaką dostaje WCIOM, można się było postarać nawet o wynik 97%”; „Teraz wybory prezydenta też nie będą już potrzebne, Kreml zleci WCIOM-owi przeprowadzenie telefonicznej sondy i na jej podstawie Putin pozostanie na tronie. Oszczędność”. Tych, którzy podważali prawdziwość wyników i w portalach społecznościowych krytykowali ten sposób załatwiania ważnych spraw, szef WCIOM-u nazwał elegancko „diermomiotami” (miotaczami g…). I tak zakończył się stary rok w rosyjskiej socjologii.

A wysocy urzędnicy pod choinkę dostali od administracji prezydenta niezwykły prezent: księgę cytatów z wypowiedzi umiłowanego przywódcy „Słowa zmieniające świat”. Księga nazwana została zaraz przez użytkowników sieci „Beżową książeczką Krym Put Ina” (na wzór czerwonej książeczki Mao czy zielonej książeczki Kadafiego). Wiceszef prezydenckiej kancelarii Wiaczesław Wołodin zapowiedział, że ta pozycja powinna znaleźć się na każdym urzędniczym biurku. Ciekawe, czy będą odpytywać ze znajomości zawartości. W Turkmenistanie Ojciec Wszystkich Turkmenów Nijazow w latach 90. wydał książkę nie wiadomo o czym pod tytułem „Ruhnama”. To była biblia narodowa, którą znać i studiować mieli wszyscy. Powstał nawet cały instytut naukowy i uniwersytet, było państwowe święto poświęcone księdze, pomnik bardzo nienaturalnej wielkości. A ludziom, ma się rozumieć, od tego żyło się dostatniej. Rosjanom nie żyje się dostatniej – w podsumowaniach roku dane dotyczące wskaźników społeczno-gospodarczych (m.in. biednych jest w Rosji dwa razy więcej niż przed rokiem), cen ropy (spadają), notowań rubla do dolara (mocno spadają) są co najmniej niepokojące. Ale teraz do 10 stycznia włącznie wszyscy Rosjanie mają wolne. Zabawa dopiero się zaczyna.

Na koniec do najlepszych noworocznych życzeń dla Państwa dołączam pieśń Braci Tuzłowów: https://www.youtube.com/watch?v=HhBI3A8P5DE

Opowieść niewigilijna

27 grudnia. Widzowie, którzy znają film Aleksandra Rogożkina „Osobliwości narodowego polowania”, doskonale wiedzą, że w polowaniu wcale nie chodzi o polowanie. Ważniejsze jest, by „pojmat’ kajf duszy” [wejść w odpowiedni nastrój], wprowadzając do organizmu ciecze o wysokim woltażu i przeżyć niestandardową przygodę w niestandardowych okolicznościach przyrody. Komedia Rogożkina jest śmieszna niebywale, ale jednocześnie podszyta jest goryczą i ostro zaprawiona gogolowską zasmażką: „Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie”.

Historia, która wydarzyła się kilka dni temu w Jamało-Nienieckim Okręgu Autonomicznym, mogłaby być ponurym epilogiem przebojowego obrazu Rogożkina.

Dwóch top menedżerów Gazpromu wybrało się przy sobocie na mały rekonesans po tundrze – trochę na ryby, trochę na zwierza. Zgodnie z niepisanymi zasadami takich męskich wypraw pociągali z flaszy aż do osiągnięcia stanu wskazującego na udział w polowaniu. Zanim myśliwi mieli okazję przystąpić do łowów, doszło do strzelaniny. Prasa opowiada dwie wersje wydarzeń. Menedżerom w wyprawie towarzyszyli miejscowi hodowcy reniferów, bracia Piakowie. W domku myśliwskim i gospodarze, i goście tak gruntownie przygotowywali się do polowania, że w pijanym widzie kompletnie stracili panowanie nad sobą, doszło do kłótni, padły strzały. Gazpromowscy menedżerowie zmarli na miejscu od ran, ich ciała znaleziono dopiero po dwóch dniach. Według drugiej wersji, panowie z Gazpromu balowali samodzielnie. Hodowcy reniferów objeżdżali swoje ziemie, po których przepędzają stada, sprawdzali, czy nie zgubiły się im gdzieś po drodze zwierzęta. Stwierdzili obecność obcych intruzów. Ci byli pijani w drobny mak, ale chcieli się zaprzyjaźnić. Zaprosili Piaków do myśliwskiego domku na pogaduszki i popijuszki. Według zeznań jednego z braci, w sumie wypili razem jeszcze półtora litra wódki „z plastikowych butelek”. Jeden z menedżerów zachowywał się spokojnie, natomiast drugiemu mocno dymiło się z czuba – zaczął dowodzić, kto jest prawdziwym panem tundry. Nie chciał słuchać argumentów gospodarzy, że miejscowi Nieńcy uważają ziemię za rzecz wspólną i że tu od wieków mieszkali przodkowie Piaków, zanim jeszcze ktokolwiek myślał o Gazpromie. Wywiązała się kłótnia, padły strzały.

Śledztwu nie udało się na razie ustalić, kto pierwszy zaczął strzelać. Piakowie twierdzą, że to gazpromowcy wygarnęli do nich, już gdy wsiadali do sanek. No więc w tej sytuacji Nieńcy musieli strzelać w obronie własnej. Sami też odnieśli obrażenia. Braci Piaków aresztowano, będą odpowiadać przed sądem.

To nie tylko opowieść o pijackiej wyprawie panów menedżerów „na przygodę”. To też opowieść Nieńców o tym, że firmy gazowe i naftowe, działające w Jamało-Nienieckim Okręgu Autonomicznym, zagospodarowują coraz większe obszary, będące tradycyjnymi miejscami wypasu reniferów. Hodowcy z narastającym niepokojem patrzą na to, jak poczynają sobie „prawdziwi panowie tundry”, prowadzący rabunkową gospodarkę w okręgu. Utrapieniem są też nielegalne polowania, organizowane przez kłusowników dla różnych wysoko postawionych person. W kronikach nieszczęśliwych wypadków na polowaniach ciągle przybywa dramatycznych wpisów.

Urodzony 21 grudnia, czyli na progu stalinowskiej wiosny

22 grudnia. Kiedy urodził się Józef Wissarionowicz Stalin? Nie wiadomo. W haśle w Wikipedii (po rosyjsku) figurują dwie daty: 6 (według nowego stylu 18) grudnia 1878 oraz 9 (21) grudnia 1879. Różne daty dzienne, różne lata. Stalin podawał wszakże 21 grudnia. Tę datę Wikipedia określa jako „oficjalną”. Historycy badający biografię wodza ustalili, że urodził się 18 grudnia 1878, dotarli do świadectwa chrztu (z 29 grudnia tegoż roku). Ale skoro sam Stalin chciał obchodzić swoje urodziny 21 grudnia, to tak je za jego życia obchodzono. A i dla jego dzisiejszych miłośników ta data, jak się okazuje, jest święta.

Komunistyczna Partia Federacji Rosyjskiej zorganizowała z okazji 136. rocznicy urodzin Stalina wyprawę na plac Czerwony, złożyła kwiaty na jego grobie pod murami Kremla. Uroczystości ku czci Ojca Narodów rosyjscy komuniści zorganizowali już nie po raz pierwszy.

Przewodniczący Giennadij Ziuganow z okolicznościowym wypiekiem na licu zachłystywał się radością: „Nastała stalinowska wiosna. Teraźniejszość potrzebuje Stalina, jego wielkich idei i zwycięskich osiągnięć”.

„Stalinowska wiosna”. Brzmi przerażająco. Miliony ofiar tyrana ciągle nie mogą doczekać się rehabilitacji, zadośćuczynienia, a ich oprawcy nie zostali osądzeni i ukarani. Co więcej, cieszą się estymą.

„Dzisiaj – kontynuował swą orację Ziuganow – doświadczenie i męstwo Stalina, jego geniusz i talent powinni naśladować wszyscy działacze polityczni, którzy chcą dla Rosji dobra, szczęścia i realnej suwerenności. Dlaczego wszystkie swołocze świata w ostatnich latach występują przeciwko Stalinowi i jego wielkiej epoce? Dlatego że nie chcą, abyśmy odrodzili zrujnowane państwo rosyjskie […] Mam nadzieję, ze Putin w 2016 roku wyciągnie odpowiednie wnioski”. Giennadij Ziuganow nie jest politykiem marginalnym, zasiada w Dumie Państwowej od kilku kadencji, jest liderem ugrupowania należącego niezmiennie do elitarnego grona koncesjonowanej opozycji, permanentnie startuje w wyborach prezydenckich, jest zapraszany do telewizji, w której dzielnie wygłasza podobne przemówienia.

A więc wiosna. Coś na rzeczy jest. W Penzie staraniem miejscowych działaczy partii komunistycznej utworzono pierwsze na świecie Stalinowskie Centrum. Placówka ma zbierać pamiątki po Stalinie i krzewić jego idee. Obszerny reportaż z wydarzenia można zobaczyć tu: http://kprfpenza.ru/news/v_penze_otkryli_pervyj_v_mire_stalinskij_centr/2015-12-21-891

Stalin jak wańka wstańka – wyniesiony przez Chruszczowa z mauzoleum zdaje się tam ciągle wracać, ciągle znajdzie się wielu chętnych, by odbudować jego zwalone pomniki, uwiecznić pamięć i sławę. Politolog Stanisław Biełkowski pisał: „Strasznie się boimy nauczyciela, ale jednocześnie bardzo go kochamy. Bo to on nadaje nam formę, której nam brakuje. Jeśli nauczyciel bije, to znaczy, że ma rację. I to wszystko dla naszego dobra. […] Bombę atomową mamy dzięki GUŁagowi i systemowi szaraszek [biur projektowych w łagrach, w których siedzieli – i pracowali – wybitni uczeni]. II wojnę światową wygraliśmy dlatego, że Stalin wyjaśnił nam: nie ma takich ofiar, na które Rosja by nie poszła dla zwycięstwa. Rosyjskie życie nic nie kosztuje, o wiele ważniejsza jest rosyjska śmierć. To dlatego jesteśmy silniejsi od Europy. […] Stalin wmówił nam, że naszą główną cechą narodową jest cierpliwość. […] Żaden naród tyle nie zniósł, a myśmy znieśli. I stworzyliśmy sobie tyrana, abyśmy nie mogli nigdy wyzbyć się tych pokładów cierpliwości i gotowości cierpienia, ponoszenia ofiar. Wyborów dokonuje się za nas i bez nas, a my milczymy, znosimy wszystko. To właśnie dlatego Stalin ciągle jest z nami, zmartwychwstaje, gdy znowu chcemy cierpieć i ubóstwiać okrutnego nauczyciela stojącego na czele. Nie tylko tego na cokole, ale i jego następców, rzucających stalinowski cień. Stalin żyje nie tyle w rosyjskiej historii, ile wżarł się w nasz rdzeń mózgowy. Potrzebna jest chemioterapia, aby się od niego uwolnić. Ale na to na razie nie ma siły ani chęci”.

Ten tekst pochodzi sprzed kilku miesięcy, ale aktualności nie stracił, wręcz przeciwnie. Wydaje się, że ten, który zaczyna rzucać coraz dłuższy wspominany przez Biełkowskiego „stalinowski cień”, coraz bardziej boi się o swoją władzę i sięga po coraz twardsze argumenty w rozmowie ze społeczeństwem. Oto dzisiaj Duma Państwowa rozszerzyła prawa Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Funkcjonariusze mogą teraz używać broni i innych środków bezpośredniego przymusu, jeżeli występują w obronie organów władzy państwowej i strategicznych obiektów, zapobiegają zamachowi terrorystycznemu lub uwalniają zakładników. Czyli de facto mogą strzelać, kiedy chcą i do kogo chcą.

Dzień Czekisty 2015

20 grudnia. Rytuały formacji, z której wywodzi się prezydent Putin, nadal są mu bliskie. Koledzy, z którymi służył przed laty w ponurej instytucji oznaczanej światowej sławy skrótem KGB, zajmują dziś (i nie od dziś) wysokie urzędy państwowe. I w tym roku (jak co roku) w Dzień Czekisty, jak potocznie nazywa się zawodowe święto funkcjonariuszy organów bezpieczeństwa, Władimir Putin nie zapomniał o kolegach. Wysłał oficjalny telegram z podziękowaniem za „uczciwą pracę i odpowiedzialne traktowanie swoich obowiązków. […] To ludzie mężni, silni duchowo, prawdziwi profesjonaliści, którzy traktują służbę dla kraju jako dzieło życia”. A w przeddzień święta prezydent swoją prezydencką osobą był obecny na okolicznościowym uroczystym wieczorze w Pałacu Kremlowskim i trzymał mowę, w której zwracał się do zgromadzonych per „drodzy towarzysze” lub „szanowni przyjaciele”. Cóż, jak głosi znane kagebowskie powiedzonko, „byłych kagebistów nie ma”. Wezwał funkcjonariuszy do ścisłej współpracy z armią, aby przyczyniać się do poprawy obronności kraju.

Transmisję z Kremla nadał Pierwyj Kanał, najpopularniejsza ogólnokrajowa stacja telewizyjna (http://www.1tv.ru/video_archive/projects/concerts/p106697). Cały kraj mógł w sobotni wieczór zasiąść przed telewizorami i współuczestniczyć w radości organów. W części artystycznej wystąpił odwieczny zestaw wykonawców tak zwanej pieśni patriotycznej według wzorców radzieckiej szkoły: zespół marynarzy (z harmoszką, w prysiudach), ulubiony ansambl prezydenta „Lube”, Oleg Gazmanow i inni zasłużeni artyści z gatunku tych, co to „zawsze wszystko chętnie wyśpiewają”. Gigantyczna sala Pałacu Kremlowskiego zapełniona po brzegi „rycerzami tarczy i miecza”, wsłuchanymi w melancholijne piosenki – ach, każdy obywatel może poczuć się bezpieczny, gdy patrzy na to, jak głęboko humanitarne są rosyjskie służby bezpieczeństwa. Tych, którzy dosiedzieli do końca wokalnych i tanecznych popisów, oczekiwała prawdziwa niespodzianka: wyciągnięty z naftaliny dziejów stalinowski przebój „Szyroka strana moja rodnaja”. Przetarłam oczy i uszy ze zdumienia: ta pieśń opowiadająca, jak wiele jest wolności w kraju zniewolonym przez krwawego tyrana, była szczytem propagandowego zakłamania. I oto znowu powraca.

Nie tylko świat muzyczny uczcił „szanownych towarzyszy” Putina – rodzime rękodzieło przygotowało na tę okazję fantastyczne prezenty. Na przykład zaciski do banknotów z firmowym emblematem (można je zobaczyć na blogu Andrieja Malgina http://avmalgin.livejournal.com/5912455.html). Jeżeli komuś nie podoba się ta gustowna zatyczka, to może uradować serce czekisty, obdarowując go „beczułką FSB” – dębową beczką, w której można przechowywać alkohol, z emblematem FSB, a jakże: http://www.lubanka.ru/details.php?id=572&id_row=6643&idt=0 W tym sklepie internetowym „Łubianka” można kupić wiele analogicznych gadżetów – do użytku codziennego, do kuchni, do łazienki, na służbowe biurko. Z tej przemiłej okazji można sobie skonsumować torcik z branżowymi ozdobami: http://lubavasweet.ru/tort/149

Nie wszyscy jednak spędzili ten dzień, fetując czekistów. Na placu Łubiańskim w Moskwie pod przesławnym gmaszyskiem KGB-FSB odbyła się pikieta w obronie więźniów politycznych. Trwała kilka minut: https://www.youtube.com/watch?v=Z8g-HTzFoXI Zatrzymano kilka osób.

Rok temu Irina Dragunska z okazji Dnia Czekisty zamieściła wstrząsający materiał (https://www.facebook.com/photo.php?fbid=1026725897342732&set=a.259241420757854.84852.100000159932701&type=3&theater). Zestawiła fotografie dzieci „wrogów ludu”, tych, których oprawcy z NKWD i innych mutacji tej instytucji, zmiażdżyli w bezlitosnych trybach machiny zwanej bezpieczeństwem państwowym. Zdjęcia opatrzyła tekstem: „Jeśli macie dzieci, nigdy nie poproszę was, byście choć przez chwilę wyobrazili sobie, że wasze cieplutkie, świeżo wykąpane dziecko, pachnące mydłem i miodem, w wyprasowanej flanelowej piżamce, biorą za rączkę obcy ludzie i prowadzą do pomieszczenia, w którym śmierdzi chlorem i – nie wiem, czym tam może jeszcze śmierdzieć – kapuśniakiem? buciorami? – i golą mu główkę do gołej skóry, fotografują, wydają dokument z przyznanym nowym nazwiskiem, wyśmiewają zagubienie, nazywając byłym paniczykiem, a potem wiozą długo zimną ciężarówką czy autobusem, do domu, gdzie takich jak on jest pełno. Nie chcę też, abyście wyobrażali sobie tego, który te dzieci ogolił, sfotografował, przebrał w przydziałowe ubranka. Ale to właśnie przedstawiciele tej formacji będą potem spokojnie pobierać wysokie emerytury, kopać kartofelki na działce i nigdy za nic nie zostaną pociągnięci do odpowiedzialności”.

Nie zostali i nie zostaną. Przynajmniej tak długo, jak długo na czele państwa będzie stał człowiek, który jest wierny etosowi tej nieludzkiej instytucji.