Archiwum autora: annalabuszewska

Moskwa patrzy na Paryż

14 listopada. Ludzie przynoszą pod ambasadę Francji na ulicy Bolszaja Jakimanka w Moskwie kwiaty, ikony, świece. Długa kolejka tych, którzy chcą złożyć hołd ofiarom zamachów terrorystycznych w Paryżu, stoi na ulicy aż do wejścia do stacji metra Oktiabrskaja. „Rosja opłakuje Paryż”, „Kochamy Paryż”, „Nie boimy się” – takie napisy można przeczytać na pozostawianych pod ambasadą karteczkach. (Zdjęcia tu: http://grani.ru/Events/Terror/m.245881.html). Kilka obiektów w Moskwie, między innymi wieżę telewizyjną w Ostankino, podświetlono we francuskich barwach narodowych.

W nocy depeszę kondolencyjną w związku ze śmiercią 129 ofiar sześciu ataków terrorystów w Paryżu, na ręce władz Francji wystosował prezydent Rosji. „Ta tragedia to kolejne świadectwo barbarzyńskiej istoty terroryzmu, który rzuca wyzwanie ludzkiej cywilizacji. Aby efektywnie walczyć, musimy połączyć wysiłki całej wspólnoty międzynarodowej”. Putin zaproponował też pomoc w śledztwie. Liczny zastęp deputowanych do Dumy powtarza dziś postulat stworzenia wspólnego frontu walki z Państwem Islamskim. To nie tylko dyżurne wyrazy współczucia, to ważna oferta płynąca z Moskwy. Zresztą, nie po raz pierwszy. Teraz lepiej ją słychać po tragicznych atakach w Paryżu i po katastrofie rosyjskiego samolotu nad półwyspem Synaj dwa tygodnie temu. Rosyjska solidarność z ofiarami we Francji ma jeszcze i to tragiczne podłoże – wspólnotę żałoby po ofiarach.

Szef komisji spraw zagranicznych rosyjskiego Senatu Konstantin Kosaczow zasugerował, że należy odnowić współpracę służb specjalnych, mocno ograniczoną po wydarzeniach na Ukrainie. Jeszcze wczoraj przedstawiciele ugrupowania Władimira Żyrinowskiego pikietowali ambasadę Francji w Moskwie w związku z niedawnym opublikowaniem przez pismo „Charlie Hebdo” rysunków związanych z katastrofą rosyjskiego samolotu. Stali z transparentami: „My nie jesteśmy Charlie”, „Nowi przyjaciele terrorystów?” itd. Dzisiaj miała się też odbyć podobna demonstracja organizowana w Petersburgu przez Wiaczesława Miłonowa, antygejowskiego aktywistę. Miłonow odwołał akcję i wezwał satyryków pisma, aby powstrzymali się od publikowania rysunków związanych z zamachami. „Terroryzm nie ma narodowości” – oznajmił przytomnie. Prezydent Czeczenii Ramzan Kadyrow zwrócił się do przywódców państw muzułmańskich z apelem o podjęcie wspólnych działań na rzecz zwalczania Państwa Islamskiego.

Użytkownicy rosyjskich mediów społecznościowych nie tylko masowo wyrażają współczucie i solidarność z Francją (wielu zmieniło swoje zdjęcia profilowe w FB i Twitterze, umieszczając w tle francuską flagę). Pojawiają się również komentarze i prognozy. Administrator prześmiewczego konta na Twitterze „Mysli pierzidienta” dziś jest poważny: „Oglądam telewizję Dożd’ – chłopak z Moskwy opłakuje pod francuską ambasadą ofiary zamachów. Dopóki są tacy ludzie, Rosja żyje”. Ale częsty jest i taki motyw: „Lepszego prezentu dla Putina niż zamachy w Paryżu trudno sobie wyobrazić. To tak oczywiste, że nawet nie wymaga dodatkowych wyjaśnień”. Niektórzy idą jeszcze dalej: „Zamachy terrorystyczne w Paryżu to operacja specjalna Moskwy – akt przymuszania Europy do przyjaźni, świetny środek do tego, aby świat zapomniał o Krymie i Donbasie, o zestrzelonym malezyjskim boeingu”. W zupełnie innym duchu wypowiedział się w FB politolog Siergiej Markow, głosiciel idei „rosyjskiego świata”, Noworosji etc., zawsze do usług Kremla: „Należy wzmocnić środki bezpieczeństwa w Moskwie. Rosja, USA, Francja razem powinny dodusić Państwo Islamskie w Syrii, Iraku i Libii. Należy natychmiast zakończyć konflikt Rosji z Zachodem z powodu Ukrainy. Juntę zamienić na rząd techniczny, zmienić konstytucję, sprzątnąć neonazistów, przeprowadzić nowe wolne wybory. Kijowska junta to jedna z największych przeszkód w podjęciu wspólnej walki przez USA, UE i Rosję”. (Znowu to hasło wspólnej walki.)

Gazeta „Izwiestia” przeprowadziła błyskawiczną sondę wśród czytelników. Aż 77% uczestników powiedziało, że spodziewało się „czegoś podobnego” jak paryskie zamachy. 74% zadeklarowało, że po tym, co się stało, zrewidowało swoje plany wyjazdowe do Francji (wielu miało zamiar udać się do Paryża na powitanie Nowego Roku). Zdaniem badanych następnym celem terrorystów będzie Rosja (39%) lub Europa (32%). W ankiecie wzięło udział 15 tysięcy osób.

Większość dzisiejszych reakcji zarówno ze strony rosyjskich polityków, jak mediów oficjalnych i mniej oficjalnych wypowiedzi w Sieci dotyczy międzyludzkiej solidarności z ofiarami terroru, z władzami Francji, obywatelami tego kraju. Na stricte polityczne gesty i posunięcia przyjdzie czas już niebawem. Przed nami szczyt G20.

Córki stanu

11 listopada. Rodzice się do niej nie przyznają. Nie wiadomo, kim jest, nie wiadomo, skąd jest. Nie wiadomo, jakie umiejętności sprawiły, że zajęła stanowisko dyrektora firmy Innopraktika, realizującej lukratywny kontrakt na Uniwersytecie Moskiewskim (projekt wart 1,7 mld dolarów; na projekt zrzucają się same tuzy: Rosnieft’, Transnieft’, Rosatom). Nie wiadomo, jak zarobiła 3,7 mln dolarów na willę w Biarritz. Nie wiadomo, jak zgromadziła majątek wart 2 mld dolarów. Wiadomo tylko, że ma fajne hobby: akrobacje w rytmie rock and rolla. I że nieźle jej te tańce wychodzą (mistrzostwa świata w Szwajcarii sprzed dwóch lata, piąte miejsce https://www.youtube.com/watch?v=wg5q4ub74yc).

W styczniu sprawa tożsamości 29-letniej blondynki Kateriny Tichonowej wypłynęła po raz pierwszy. Dziennikarska brać zainteresowała się enuncjacjami publicysty i blogera Olega Kaszyna, który twierdził, że wysportowana miłośniczka akrobatycznego rock and rolla i dyrektorka Innopraktiki jest młodszą córką prezydenta Putina. Sekretarz prasowy głowy państwa wzruszył ramionami: „nie wiem, kim ona jest, już tyle dziewcząt uważano za córki Władimira Putina”. I tyle.

Temat ostatnio powrócił. Tym razem za sprawą publikacji Reutersa (http://www.reuters.com/investigates/special-report/russia-capitalism-daughters/). Dziennikarze agencji ustalili, że Katerina to prezydencka latorośl. Jej mąż Kiriłł Szamałow – syn członka kooperatywy Oziero, Nikołaja – jest akcjonariuszem firmy SIBUR Holding (przetwórstwo ropy, gaz). Akcje nabył od innego dobrego znajomego pana Putina, Giennadija Timczenki. Kółko wzajemnej adoracji.

Po publikacji Reutersa do Kateriny znów nikt się nie przyznał. Sekretarz prasowy oznajmił z niezmąconym spokojem: Nie dysponuję informacjami o życiu osobistym pani Tichonowej. Mogę zdementować doniesienia Reutersa.

Taki trend panuje na Kremlu: to nie nasi żołnierze, to nie nasz Buk, to nie nasz zegarek, to nie nasze dzieci. I jeszcze – to nie nasze domy. Niezmordowana fundacja zwalczania korupcji zainteresowała się olbrzymim domem w prestiżowym osiedlu willowym pod Moskwą (http://alburov.ru/2015/11/neotvetila/). Nieruchomość została w rejestrze zapisana na nazwisko Kseni Szojgu, młodszej córki ministra obrony. Dziewczyna ukończyła MGIMO i zaczyna karierę biznesową – zarabia na organizowaniu „patriotycznej” gry terenowej. Wartość samej działki w tej okolicy kosztuje krocie, a cóż dopiero wzniesienie pałacu w stylu chińskiej pagody. Jaka była reakcja na publikacje dociekliwej fundacji? Zamknięcie nieuczciwego właściciela? Nie! Zamknięcie dostępu do rejestru nieruchomości.

Płonące wrota

9 listopada. Zaszyte usta Piotra Pawlenskiego, ucięty płatek ucha, jego chude nagie ciało na bruku placu Czerwonego w Moskwie albo okręcone drutem kolczastym w Petersburgu – poprzednie akcje artysty performera protestującego przeciwko autorytaryzmowi władz, tłumieniu wolności słowa, skazaniu dziewczyn z Pussy Riot, ale także przeciwko obojętności społeczeństwa znane są na całym świecie. Dzisiejsza akcja została zatytułowana „Zagrożenie”.

Pawlenski o godzinie pierwszej w nocy podszedł do drzwi głównej siedziby Federalnej Służby Bezpieczeństwa na Łubiance, oblał je benzyną i podpalił. Został zatrzymany przez policję, a po wielu godzinach przesłuchań tymczasowo osadzony w areszcie. Podobno policjanci odnosili się do niego z nieufnością i ostrożnością na zasadzie: skoro przybił sobie jaja do bruku, to nie wiadomo, na co go stać.

Zdjęcie ascetycznej sylwetki performera na tle płonących drzwi podawane jest dziś w sieciach społecznościowych z rąk do rąk. Fotoreportaż z miejsca zdarzenia opublikował bloger Ilja Warłamow: http://varlamov.ru/1507107.html

Sam Pawlenski zamieścił film z akcji: https://vimeo.com/145096472, opatrując go komentarzem. „Płonące drzwi Łubianki to rękawica, którą społeczeństwo rzuca w twarz terrorystycznemu zagrożeniu. Federalna Służba Bezpieczeństwa, posługując się metodą nieustannego terroru, sprawuje władzę nad 146 milionami ludzi. Strach zmienia wolnych ludzi w zbitą masę zatomizowanych ciał. Zagrożenie, że i z nim się z pewnością rozprawią, wisi nad każdym, kto znajduje się w zasięgu kamer, urządzeń podsłuchowych i granic kontroli paszportowej. Sądy wojskowe likwidują każdy przejaw wolnej woli. Ale terroryzm może istnieć tylko karmiąc się zwierzęcym instynktem strachu. Przeciwstawić się temu instynktowi może wyłącznie odruch walki o swoje życie. A życie warte jest tego, aby zacząć o nie walczyć”. Za podpalenie drzwi mitycznego gmachu na Łubiance może mu grozić do pięciu lat pozbawienia wolności, o ile akcja zostanie zakwalifikowana jako akt chuligański. Jeden z członków Izby Społecznej przy prezydencie, Anton Cwietkow, zażądał od MSW odizolowania od społeczeństwa „tego wielbiciela sportów ekstremalnych”.

Za swój poprzedni happening „Swoboda” Pawlenski stanął przed sądem. Happening polegał na zbudowaniu barykady z opon na moście w Petersburgu, podpaleniu tych opon i stukaniu po metalu, aby „wydobyć dźwięk podobny do tego na Majdanie”. Pawlenski odmówił w sądzie składania zeznań i odpowiadania na jakiekolwiek pytania. Śledczy, który prowadził jego sprawę, Paweł Jasman, pod wpływem artysty-akcjonisty zwolnił się z pracy w Komitecie Śledczym, przekwalifikował, zdał egzaminy adwokackie. Nawet złożył wniosek, aby dołączono go do dwojga obrońców, którzy bronili Pawlenskiego w sądzie (przyczyny formalne nie pozwoliły na to – skoro Jasman był głównym oficerem śledczym w sprawie, nie mógł potem wskoczyć w buty adwokata). Historia prawie biblijna.

Reakcje użytkowników mediów społecznościowych na akcję na Łubiance są diametralnie różne. Od zachwytów – „genialna akcja, arcydzieło akcjonizmu”, „Piotr Pawlenski, apostoł” – po niezrozumienie i krytykę – „Pawlenski do psychiatryka!” itd. Satyryk Jołkin podsumował wydarzenie takim rysunkiem: http://polit.ru/gallery/elkin/

Rozważano też, co by się stało, gdyby Pawlenski analogiczną akcję chciał wykonać w Ameryce pod drzwiami FBI: „w Waszyngtonie mają w siedzibie FBI szklane drzwi, nie da się ich podpalić. Najważniejsze, że człowieka, który by się zbliżał z kanistrem benzyny, najprawdopodobniej przewróciliby mordą w dół już w odległości stu metrów od celu. Albo zastrzelili. W związku z tym mam pytanie: jak to możliwe, że do drzwi jednego z najważniejszych obiektów w mieście może sobie podejść ktoś, niosący kanister z paliwem i jeszcze na dodatek podpalić? A gdyby ten człowiek miał materiał wybuchowy? To nie jest pytanie od czapy w świetle ostatnich wydarzeń”. Pytanie faktycznie niepozbawione sensu. Ale na razie na nie nikt nie spieszy odpowiedzieć. W każdym razie w oficjalnej przestrzeni. Bo w tej mniej oficjalnej, owszem, używają sobie ludziska: „Ci [słowo niecenzuralne] nawet własnych drzwi nie są w stanie upilnować, tajna policja, niech ich licho [dalej: słowo niecenzuralne]”. Dziennikarz Arkadij Babczenko na swoim profilu FB rozwija tę myśl: „Patrzę na akcję Pawlenskiego i przychodzi mi do głowy: żadnego potwora FSB nie ma. Oni przejęli władzę, otrzymali gigantyczne zasoby, gigantyczne budżety, absolutną władzę, sto milionów pokornego i gotowego na wszystko społeczeństwa, telewizor – tę niesłychaną machinę propagandową, ze wszystkich sił starali się zbudować policyjne, zmilitaryzowane państwo. I nawet to im nie wyszło”.

Happening Pawlenskiego jest bardzo mocną akcją artystyczną. Skojarzenie płonących drzwi Łubianki z piekielnymi płomieniami narzuca się jako pierwsze. Obraz nieruchomej postaci na tle płomieni buchających z budynku, w którym życie straciły tysiące ofiar systemu, zapada w pamięć. Pawlenski nie ucieka z miejsca akcji, nie stara się ukryć w anonimowości. Wręcz przeciwnie – podkreśla, oto ja, samotny artysta, to mój indywidualny protest, za który biorę odpowiedzialność. Słuchajcie, co mam do powiedzenia!

Marat Gelman, marszand i znawca sztuki, tak powiedział dziś w Radiu Swoboda o akcji Pawlenskiego: „Strategia Pawlenskiego jest bardzo zgrabna i bardzo ważna. Pawlenski pokazuje siłę słabego człowieka. W społeczeństwie, w którym dominują wszelkie represyjne siłowe gesty (armia, policja, prokuratura), on pokazuje, że jest słaby, ale to społeczeństwo nic z nim nie może zrobić. Co możecie zrobić człowiekowi, który okręcił się drutem kolczastym? Będziecie go straszyć torturami w więzieniu? Temu człowiekowi, który przybił swoje genitalia do placu Czerwonego, możecie zrobić jeszcze większą krzywdę, niźli robi sobie on sam? To jego sposób na demonstrację siły słabego człowieka. I pokazuje to w chwili, gdy w społeczeństwie powszechne jest przekonanie, że nic nie możemy, że jesteśmy bezsilni, opozycję uciszają, biznesy odbierają, władza jest silna, i na dodatek cieszy się poparciem. Co my możemy? Nas jest mało. A Pawlenski pokazuje, że nawet jeden człowiek coś może. To w pewnym sensie bardzo optymistyczna sztuka. On mówi: jestem słaby, ale wy i tak nie możecie nic ze mną zrobić”.

Podpalone drzwi wyglądają (a właściwie nie wyglądają) teraz tak: https://twitter.com/raymond_saint/status/663680040228528128

Nadia Tołokonnikowa (niegdyś Pussy Riot) skwitowała wyczyn Pawlenskiego, wykorzystując dawne sowieckie hasełko (Lenin – rozum, honor i sumienie epoki): „Pawlenski – rozum, honor i jaja epoki”.

Bomba na pokładzie

6 listopada. Do czasu wyjaśnienia okoliczności katastrofy samolotu A321 rosyjskich linii lotniczych Metrojet, który 31 października rozbił się nad półwyspem Synaj, wstrzymane zostaną loty do Egiptu rosyjskich samolotów – taki komunikat wypłynął z Kremla po posiedzeniu Komitetu Antyterrorystycznego. W trybie pilnym ma być także opracowany i wdrożony plan ewakuacji obywateli Federacji Rosyjskiej przebywających w Egipcie. Obecnie jest ich tam około 35 tysięcy.

Sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie. Jeszcze wczoraj rosyjscy politycy gniewnie fukali i wzruszali ramionami po decyzji Londynu w sprawie zawieszenia lotów i ewakuacji obywateli Wielkiej Brytanii z Egiptu. Może na decyzję Putina wpływ miały nie tylko rekomendacje dyrektora Federalnej Służby Bezpieczeństwa, który apelował o wstrzymanie ruchu powietrznego z Egiptem, ale także wczorajsza rozmowa telefoniczna z brytyjskim premierem Davidem Cameronem. Cameron miał namawiać Putina do podjęcia analogicznych kroków z uwagi na podejrzenie, że ponownie może dojść do zamachu na samolot z cywilami.

Media amerykańskie i brytyjskie, powołując się na anonimowe źródła w służbach specjalnych, od kilku dni informują, że najbardziej prawdopodobną wersją katastrofy jest zamach terrorystyczny. Ładunek wybuchowy miał zostać wniesiony na pokład. Być może został podrzucony do bagażu. Media rosyjskie trzymają się wielowątkowej narracji, na plan pierwszy wysuwając przypuszczenia, że powodem wypadku mogła być awaria techniczna (uszkodzony kilka lat temu podczas feralnego startu ogon samolotu mógł pęknąć, odpaść i zdehermetyzować kabinę).

W rosyjskich mediach społecznościowych szeroko komentuje się jednak inną okoliczność niż powody tragedii: dlaczego prezydent Putin zniknął z radarów po katastrofie Airbusa, nie pojawiał się publicznie przez dwa dni. Dwa bardzo ciężkie dni. Kiedy rodziny i bliscy ofiar, oczekujący na pasażerów lotu z Szarm el-Szejk, rozpaczali po ich stracie, nie usłyszeli od przedstawicieli władz państwa żadnych słów otuchy. Nie przyjechał porozmawiać z nimi ani prezydent, ani premier. To była najtragiczniejsza katastrofa w dziejach rosyjskiego lotnictwa cywilnego. Prezydent nie wygłosił orędzia do narodu w tej ważnej i ciężkiej chwili. Wprowadził jednodniową żałobę (notabene nieprzestrzeganą – w wielu klubach organizujących zabawy z okazji Halloween imprez nie odwołano, goście świetnie się bawili do białego rana; niektórzy artyści nie odwołali też swoich koncertów). Putin pojawił się w przestrzeni publicznej dopiero po 72 godzinach od tragedii, wykorzystał spotkanie z ministrem transportu, aby wygłosić kilka okolicznościowych zdań. Spotkanie pokazała telewizja. I tyle. A – o ile dobrze pamiętam – orędzie po zestrzeleniu boeinga Malezyjskich Linii Lotniczych nad Donbasem w lipcu ubiegłego roku Putin wygłosił późnym wieczorem, w trybie nagłym. Choć w tamtej katastrofie nie zginął ani jeden obywatel Rosji, samolot nie należał do rosyjskich linii i nie spadł na terytorium Rosji.

Publicystka Natalia Geworkjan napisała: „Nie jesteśmy krajem demokratycznym, więc ta spóźniona reakcja Putina nie odbije się na jego dalszej karierze, rankingach i innych nic nieznaczących w naszym systemie liczbach. I on o tym doskonale wie. Ale bardzo bym chciała powiedzieć Putinowi, a jest to moje osobiste zdanie jako obywatela Rosji: lider, który porzuca swoich ludzi w dni katastrofy i nie potrafi dzielić z narodem bólu, nie jest liderem, choćby miał nie wiadomo jaki ranking. Człowiek, który jest w stanie prezentować wyłącznie siłę i chce kojarzyć się jedynie z sukcesem, chowając się w trudny czas, nie rozumie, co tak naprawdę jest powinnością prezydenta. Prezydent, któremu intuicja nie podpowiada, że w tragicznej chwili powinien być razem z narodem, jest słabym politykiem i tchórzem”.

Kremlinolodzy twierdzą, że Putin faktycznie unika jak ognia przykrych wydarzeń, aby nie pokalać swego teflonowego wizerunku człowieka sukcesu. Coś w tym jest. I działa. Nie tylko na rosyjskie społeczeństwo, popierające prezydenta. Forbes po raz trzeci uznał Putina na dniach za najbardziej wpływowego człowieka świata.

 

Którzy odeszli, 2015. Część druga

1 listopada. O zabójstwie opozycjonisty Borysa Niemcowa mówił cały świat. Pod koniec lutego na moście w pobliżu Kremla Niemcow został zastrzelony przez (nadal) nieznanych sprawców (https://www.tygodnikpowszechny.pl/smierc-borysa-niemcowa-mord-w-cieniu-kremla-26805).

Zabójstwo dokonane pod murami Kremla, pod okiem Saurona, było wstrząsem. Demonstracją siły. Czyjej? Wiele napisano w związku z tym o konflikcie pomiędzy strukturami rosyjskiego MSW a kierującymi się własnym pojęciem o prawie ludźmi prezydenta Czeczenii, Ramzana Kadyrowa. Zgodnie z tą wersją, Niemcow miał być ofiarą rozgrywki pomiędzy tymi siłami. Jednoznacznej odpowiedzi na to, kto z tej rozgrywki wyszedł zwycięsko, brak. Na razie można poszukać odpowiedzi pośrednich, patrząc na to, jak przebiega (a właściwie wlecze się i rozpełza) śledztwo.

Zatrzymani domniemani sprawcy zabójstw, Czeczeni, to składają, to odwołują zeznania. Ostatnio grupa śledczych przybyła do sąsiadującej z Czeczenią Inguszetii, aby przesłuchać świadków, mogących mieć jakiś związek ze sprawą. Potem śledczy mają się udać do Czeczenii w nadziei, że uda się im wreszcie przesłuchać kluczową osobę: Rusłana Gieriemiejewa, domniemanego bezpośredniego zleceniodawcę zabójstwa Niemcowa. Wysyłane przez organy ścigania wezwania na przesłuchania Gieriemiejew ignoruje, korzystając z patronatu władz republiki, unika kontaktów z federalnymi śledczymi. Plątanina klanowych powiązań, „krysza” ze strony Kadyrowa, stojącego z najwyższego przyzwolenia ponad prawem są jak dotąd skutecznie osłaniającą tarczą.

Zwolennicy Niemcowa doprowadzili do końca jego ostatnie dzieło – raport o wojnie na wschodzie Ukrainy (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/05/14/raport-niemcowa-o-wojnie-putina/). I ucichli. Córka Niemcowa, Żanna, wyjechała na Zachód w obawie o swoje bezpieczeństwo. Pracuje nad stworzeniem mediów rosyjskojęzycznych działających w Europie na rzecz demokratyzacji Rosji.

Kilka dni temu nazwisko Niemcowa znów pojawiło się na łamach gazet w związku z przyznawaniem Nagrody Sacharowa. Był jednym z trzech pretendentów do tegorocznej edycji. Ostatecznie nagrodę przyznano saudyjskiemu blogerowi.

W tym roku odszedł Jewgienij Primakow, wieloletni pracownik, potem szef Służby Wywiadu Zagranicznego, były premier, minister spraw zagranicznych. Barwna postać rosyjskiego establishmentu. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych jako szef rosyjskiej dyplomacji udał się z wizytą do USA; gdy samolot znalazł się nad Atlantykiem, nadeszła wiadomość, że USA postanowiły rozpocząć bombardowania Jugosławii; Primakow nakazał zawrócenie samolotu do Moskwy, zerwał wizytę, co było jego protestem przeciwko amerykańskiej polityce na Bałkanach i końcem atlantyckiego wektora polityki Moskwy. Primakow rozkręcił tak zwaną politykę wielowektorową, zgodnie z tą doktryną, nie ma na świecie jednego hegemona (a w każdym razie nie powinno go być), potrzebny jest koncert wielu mocarstw, w tym Rosji, rzecz jasna. Był znawcą Bliskiego Wschodu. W pierwszych kadencjach Putina należał do jego bliskiego zaplecza. W 2003 roku przed upadkiem reżimu Saddama Husajna Primakow na polecenie prezydenta Putina udał się z misją specjalną do Bagdadu. Miał skłonić Husajna, którego znał osobiście z dawnych lat, do opuszczenia Iraku. Znajomość panowie zawarli w czasach, gdy Primakow pracował w delikatnej materii tworzenia siatki wywiadowczej w regionie. Husajn miał odmówić. Co – poza odmową Saddama – Primakow pospiesznie wywiózł z Bagdadu? Nie wiadomo. W styczniu tego roku wystąpił z delikatną krytyką kursu Putina wobec Ukrainy, doradzał „pozostawienie Donbasu Ukrainie”.

Wśród tych, którzy zmarli w tym roku w Rosji, zwraca uwagę znane nazwisko: Feliks Dzierżyński. Feliks Janowicz Dzierżyński, wnuk Feliksa Edmundowicza, twórcy Czeki. Był ornitologiem, zoologiem, pracował naukowo. Urodził się w 1937 roku jako syn Jana Dzierżyńskiego, inżyniera i Lubowi Lichowej, architektki. Feliks studiował biologię, poświęcił się pracy naukowej, mozolnie wspinając się po szczeblach kariery. Do polityki się nie mieszał. Nazywany był przez współpracowników dobrotliwie „nieżelaznym Feliksem”.

Którzy odeszli, 2015. Część pierwsza. Lot KGL9268

31 października. Nie znamy na razie przyczyn tragedii. Jako najbardziej prawdopodobną wymienia się w ostatnich komunikatach przyczyny techniczne. W katastrofie samolotu rosyjskich linii Metrojet (Kogałymavia) zginęły 224 osoby, w tym siedemnaścioro dzieci. To największa katastrofa lotnicza w dziejach współczesnej Rosji. Samolot leciał z egipskiego kurortu Szarm el-Szejk do Petersburga. Wiózł turystów, wracających z wczasów pod palmami. Spadł nad północną częścią półwyspu Synaj. Zaraz po nabraniu wysokości przelotowej zaczął nieoczekiwanie pikować w dół. Media podawały sprzeczne lub niepotwierdzone informacje o tym, że piloci zgłaszali kłopoty techniczne i prosili o możliwość awaryjnego lądowania w Kairze.

Według doniesień agencji Reutera, samolot spadał z ogromną prędkością, co doprowadziło do zapalenia. Ciała ofiar znaleziono w promieniu pięciu kilometrów. Niektóre z nich są nadpalone.
Wkrótce po pojawieniu się wiadomości o katastrofie rosyjskiego samolotu do jego zestrzelenia przyznało się ugrupowanie afiliowane z Państwem Islamskim. Przedstawiciele rosyjskich władz odrzucili te oświadczenia jako nieprawdopodobne. Wersję tę odrzuciły również władze Egiptu.

Odpowiedź na pytanie o przyczyny tragedii nad Synajem pomogą ustalić czarne skrzynki. Już je znaleziono. Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej wszczął śledztwo w sprawie wyjaśnienia przyczyn tego wypadku lotniczego. Ministerstwo ds. sytuacji nadzwyczajnych w trybie pilnym zorganizowało grupę ratowników, którzy mają polecieć na miejsce. Do Egiptu samoloty mają zabrać również członków komisji państwowej (ma ją powołać premier), która ma się zająć wyjaśnieniem okoliczności katastrofy.

W rosyjskich mediach wypowiadają się eksperci, zastanawiający się nad przyczynami tragedii. Wiadomości potwierdzonych na razie jest niewiele. Krążą trzy podstawowe wersje: pierwsza – przyczyny techniczne. Druga – rakieta, która eksplodowała w pewnej odległości od samolotu, doprowadzając do uszkodzeń, które sprawiły, że samolot stracił sterowność i runął w dół (rosyjski minister komunikacji uznał, że to bardzo mało prawdopodobne). Wersja trzecia – wybuch nastąpił na pokładzie, w luku bagażowym, wywołał pożar, który rozprzestrzenił się w kabinie pasażerskiej.

Jutro w Rosji żałoba narodowa. Wyrazy współczucia dla wszystkich bliskich ofiar.

http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/?p=1583

Jej pierwszy bal

30 października. Od pięciu lat w Moskwie odbywają się bale debiutantek. Córki dobrze sytuowanych (taki eufemizm) ludzi ze świata polityki i jej artystyczno-biznesowej obsługi pokazują się na tym targowisku próżności, aby zaprezentować się w jak najlepszym świetle. I w jak najlepszej toalecie, kosztującej majątek. Żółta prasa od tygodni smakowała nazwy wielkich firm modowych szykujących suknie dla debiutantek. Dziewczęta mogą w nich wystąpić tylko ten raz, w ten jeden wieczór, a potem mają je zwrócić do atelier, podobnie jak biżuterię. Są swego rodzaju wabikiem dla potencjalnych klientów. „My mamy pieniądze, niewielka grupa ludzi, którzy są gotowi wydać 70 tysięcy za suknię, w której dama pojawi się raz, dlatego że nie ma zwyczaju powtarzać kreacji. Jesteśmy poważnymi klientami dla światowej mody, dlatego z nami próbują się przyjaźnić. I jak pokazują ostatnie „tygodnie mody”, nasz desant aktywnie pojawia się na wszystkich pokazach, a potem światowe marki publikują na swoich stronach internetowych nasze dziewczęta” – tłumaczy ten rodzaj sponsoringu stylista Wład Lisowiec. Jasne, „mamy pieniądze”. I o to chodzi.

Żelaznym punktem programu balu jest walc – panny z bogatych domów w ramionach zawodowych tancerzy wirują na trzy pas po wyfroterowanym na wysoki połysk parkiecie wielkiej sali kolumnowej Domu Związków. Do tańca przygrywała im w tym roku nie byle jaka orkiestra – pod batutą maestro Władimira Spiwakowa, dyrygenta narodowej orkiestry filharmonicznej.

Bale firmuje czasopismo „Tatler”, które promuje potem debiutantki na swoich łamach. Dotychczas relacje z przedsięwzięcia były na ogół kwitowane zdjęciami gości z lakonicznymi podpisami, informującymi o pochodzeniu kreacji. W tym roku za sprawą telewizji Dożd’ debiutantki przemówiły. W reportażu (link poniżej) przed kamerą wypowiedziała się m.in. debiutantka Liza Pieskowa, córka sekretarza prasowego prezydenta z jednego z pierwszych małżeństw. Siedemnastoletnia Liza znalazła się w centrum zainteresowania prasy (nie tylko brukowej) po tym, jak na portalach społecznościowych rozpowszechniła wiadomość, że jej tata wcale nie ożenił się z Tatianą Nawką (wesele państwa Pieskowów stało się głośnym wydarzeniem tego roku: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/08/02/1476/; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/08/22/galeony-i-jachty-czyli-batyskaf-batyskafowicz-putin-na-krymie/). W krótkiej wypowiedzi przed kamerą Liza pokazała pazurek: „Nie wiem, gdzie będę mieszkać, wiem na pewno, że teraz uczę się we Francji, a potem – potem bardzo chcę mieć swój biznes. To może być coś związanego z designem”. Chcieć to móc, nieprawdaż?

Zarumieniona ze szczęścia wnuczka znanego aktora i reżysera Olega Tabakowa, Anna, z wdziękiem narzekała, że ciągle je wożą – to Paryż, to Moskwa. „Nas przywożą i wywożą. Nie mam zamiaru tu wracać, mnie się podoba Europa”. Biedne dziewczynki, strasznie się muszą namęczyć, żeby przyjechać do tej „Rosji niemytej”. „Po balu ona pojedzie z powrotem do Anglii, ona się tam uczy” – mówi jedna z mam, prezentujących swoją latorośl.

Proszę to obejrzeć na własne oczy:

http://vk.com/video-85529314_171611624?hash=f0ea3a0ed852cdf1

Bloger Daniła Stol upuścił trochę żółci po obejrzeniu powyższego materiału: „Nie czułem nienawiści do tych wszystkich ludzi, wręcz przeciwnie – czułem, że oni z całej duszy nienawidzą mnie. Więcej – oni nienawidzą sam fakt, że my w ogóle istniejemy. Przecież mogliby o nas nie myśleć, ale szybciutko przebiegając od limuzyny do trapu samolotu widzą w oddali szare bloki i to przypomina im o naszym istnieniu. I zaczynają nas nienawidzić jeszcze bardziej. Nie czułem nienawiści wobec dzieci rosyjskiej bohemy, nie, widzieliśmy to już dziesiątki razy. Ich ojcowie z ekranu telewizora po raz kolejny opowiedzą nam o „ruskim świecie”, o patriotyzmie, o przeklętych agentach Ameryki, o wewnętrznych wrogach, miłości do Ojczyzny. Ich dzieci w tym czasie za pieniądze ukradzione przez rodziców zwykłym ludziom będą się uczyć w Anglii, odpoczywać w Nicei, bawić na maskaradach i balach, robić biznesy i nienawidzić Rosję. A my będziemy wegetować w zimnym kraju, gdzie zarobki nie są w stanie przekroczyć 20 tysięcy rubli […] Oni nas nienawidzą za to, że jeszcze żyjemy, już nic nie czują do tego kraju poza złością”. Co z tego wyniknie? Zdaniem blogera, rewolucja.

Jeszcze kilka słów na temat lokalizacji tego balu – o Domu Związków. W tym XVIII-wiecznym klasycystycznym pałacu w XIX wieku mieściła się siedziba Zgromadzenia Szlacheckiego. W sali kolumnowej odbywały się bale, gdzie szlachetnie urodzone panny mogły poznać przyszłych mężów. Balowa sceneria wielokrotnie pojawiała się w utworach XIX-wiecznych autorów, m.in. tu Tatiana Łarina, bohaterka „Eugeniusza Oniegina”, przeżywa swój pierwszy bal. Po rewolucji październikowej pałac przekazano związkom zawodowym. Odbywały się w nim rozliczne imprezy partyjne i związkowe, kongresy Kominternu, mecze szachowe itd. Zdaje się, że nikt już nie tańczył walca. W latach pierestrojki zaczęto tu za to masowo śpiewać – koncertowały gwiazdy estrady, występowali popularni kabareciarze. Teraz sala kolumnowa służy jako miejsce spotkań przy choince, z Dziadkiem Mrozem i Śnieżynką (po raz pierwszy tę domniemaną wnuczkę Dziadka Mroza zaprezentowano zdumionym oczom publiczności właśnie tu, w 1935 roku, zapoczątkowano tym samym nową świecką tradycję, trwającą do dziś).

A wcześniej – w tym domu odbył się „Proces Szesnastu”, przywódców Polskiego Państwa Podziemnego, tu na karę śmierci skazano generała Leopolda Okulickiego. W sali kolumnowej odbywały się również inne głośne pokazowe procesy. A w marcu 1953 roku w tej sali wystawiono trumnę z ciałem oprawcy „Szesnastu” – Józefa Stalina. Funkcje funeralne Dom Związków pełnił zresztą nie tylko wtedy, tu pożegnano Lenina, a ostatnio Jewgienija Primakowa (minister spraw zagranicznych i premier z czasów Jelcyna, zmarł w tym roku).

A teraz co roku odbywa się tu bal wystrojonych dziewcząt, które jeszcze nie wykluły się z jaja, ale już wiedzą, że będą miały „swój biznes”. Bo wiedzą też, że do nich należy świat. Świat, w którym wszystko błyszczy i płaszczy się.

Tutaj jest dobrze

27 października. Agencja informacyjna Rossija Siegodnia zainicjowała ogólnokrajową akcję #ЗдесьХорошо (Tutaj jest dobrze) z okazji święta 4 listopada – Dnia Jedności Narodowej. Przez tydzień użytkownicy portali społecznościowych mieli hasztagiem #ЗдесьХорошо oznaczać zamieszczane zdjęcia zrobione w różnych regionach Rosji. Agencja miała te zdjęcia przejrzeć, posortować i wyłonić na ich podstawie „najszczęśliwszy region Federacji Rosyjskiej”.

Wezwanie agencji zabrzmiało jak wyzwanie. Początkowo, jak śpiewał Jegor Letow, wszystko szło według planu. Było radośnie, podniośle i niewinnie. Mieszkanka Magadanu zamieściła zdjęcie ze stacji krwiodawstwa z podpisem „Jak dobrze jest pomagać ludziom” (https://twitter.com/Anastasiya_Yak/status/657005343067783168), jej krajan piękne krajobrazy nadmorskie (https://twitter.com/geek_dvoranin/status/658459819876204544), ktoś inny uwiecznił karmienie parkowych wiewiórek w nostalgicznych jesiennych krajobrazach (https://twitter.com/PavlovskyPark/status/513305922790510593). Zapowiadało się na festiwal optymistycznych obrazków nadsyłanych z najdalszych zakątków ogromnego kraju, który rośnie w siłę, a ludziom żyje się dostatniej.

Wkrótce jednak hashtagiem #ЗдесьХорошо zaczęto oznaczać zdjęcia dalekie od optymizmu. Samo życie od nieoficjalnej strony, dalekiej od propagandowych reportaży reżimowych telewizji. Użytkownik „Liberalizm i odwaga” zrobił szybki przegląd pod tytułem „Tutaj jest dobrze”. Napis pod zdjęciem, przedstawiającym trzy niegustownie ubrane gracje palące szlugi i popijające piwo na zapaździałym dachu bloku z widokiem na industrialny pejzaż złożony z dymiących kominów, głosi: #Tutaj jest dobrze, ludzie kulturalnie odpoczywają w ekologicznie czystych miastach – https://twitter.com/vint_67/status/658543816950026240; dalej wedle tego samego klucza: zdjęcie z Kamiennego Mostu, na którym zastrzelono Borysa Niemcowa z podpisem: #Tutaj jest dobrze, można zabić opozycyjnego polityka pod murami Kremla i nigdy cię nie znajdą (https://twitter.com/vint_67/status/658552548467560448); kolejny: fotografię z cmentarza użytkownik opatrzył podpisem #Tutaj jest dobrze, rosyjskich żołnierzy, którzy zginęli na Ukrainie, grzebie się jak psy w bezimiennych grobach (https://twitter.com/vint_67/status/658534045693931520) itd.

Hashtag #ЗдесьХорошо stał się w ciągu jednego dnia najpopularniejszym hashtagiem rosyjskiego segmentu Twittera. Można go było znaleźć pod licznymi zdjęciami z rejonowych szpitali o ścianach z obłażącą farbą, pacjentami leżącymi na korytarzach, jeszcze liczniejszymi zdjęciami nieprzejezdnych dróg, zawalających się budynków, w których nadal mieszkają ludzie, brudnych toalet i innych niepięknych przejawów degradacji.

Część użytkowników kwitowała hashtagiem #ЗдесьХорошо także doniesienia agencyjne z różnych stron Federacji Rosyjskiej. Np. „Mieszkańcy wioski, obok której przewróciła się ciężarówka z wódką, od tygodnia nie trzeźwieją. Tutaj jest dobrze”. Albo: „Mieszkaniec Krasnojarska próbował oduczyć swoją córkę od palenia, bijąc ją kijem bejsbolowym po głowie. Tutaj jest dobrze”. Albo: „Emerytka zamarzła w swoim domu z powodu długu za elektryczność w wysokości 83 ruble. Tutaj jest dobrze”.

Do akcji przyłączył się bloger i fotografik Ilja Warłamow. Jego metodą twórczą jest grupowanie zdjęć z odwiedzanych miejsc wedle dwóch kryteriów – miasto takie a takie w wersji pięknej i w wersji brzydkiej. Pod tym adresem można obejrzeć zdjęcia z miasta Joszkar Oła, stolicy Republiki Mari Eł. Najpierw wersja ładna, potem zdecydowanie mniej efektowna: http://varlamov.ru/1333543.html

Każde miasto, każdy kraj można tak sfotografować – od strony reprezentacyjnej, odpicowanej, pięknej i od strony zaniedbanej, szpetnej, wstydliwej. Ale nie w każdym kraju w ramach akcji #Tutaj jest dobrze, taki hashtag ludzie wstawiają pod fotkami przedstawicieli tak zwanej elity politycznej i ich nieskromnego dobytku. A im naprawdę jest tutaj dobrze. Aleksiej Nawalny i jego drużyna od dawna tropią nieujawniane w przestrzeni publicznej pałace Putina i jego drużyny. Przebojem ostatnich dni jest obywatelskie śledztwo w sprawie włości ministra obrony Siergieja Szojgu. Ten człowiek w mundurze ma wielkie upodobanie do budowli w stylu dalekowschodnich dacanów i chińskich pagod. Zresztą, popatrzcie Państwo sami: http://alburov.ru/2015/10/shoygy/

Wycieczkobus zajechał do Soczi, czyli 89,9

24 października. Od wielu lat rokrocznie odbywa się rytualne spotkanie prezydenta/premiera/prezydenta Władimira Putina z zagranicznymi gośćmi ze świata polityki, politologii i dziennikarstwa, którzy przez dłuższą chwilę mają audiowizualny dostęp do ciała. To znaczy stłoczeni w sali konferencyjnej wypolerowanej na wysoki połysk mogą posłuchać przemówienia lub – jeśli ktoś woli – kazania najwyższego kapłana putinizmu stosowanego. Jak zakpił jeden z komentatorów, Putin zaprasza wybrane towarzystwo na wycieczkę do równoległego świata, w którym, wedle słów kanclerz Merkel, od dawna mieszka. Potem z tego równoległego świata goście mają wrócić do swojego realu i tam zapewniać swoje krajowe elity polityczne o tym, że Putin jest wspaniałym władcą.

Tegoroczny zjazd klubu wałdajskiego odbywał się w Soczi, ulubionym kurorcie Putina (notabene dwa tysiące kilometrów od Wałdaju). Putin z fantazją spóźnił się na obrady drobne dwie godzinki. Przyjechał samochodem rodzimej produkcji, na dodatek sam prowadził pojazd.
Mowa pod znamiennym tytułem „Wojna i pokój” była poniekąd przedłużeniem jego przemówienia wygłoszonego w Nowym Jorku na sesji Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych. Został powtórzony postulat zorganizowania czegoś na kształt Jałty 2.0 – nowego targu o podział świata na strefy wpływów, w którym Rosja miałaby współdecydować. Świat jest brutal and full of zasadzkas, gdyż rządzi nim nieodpowiedzialny szeryf. Dużo, oj, dużo pretensji do tego szeryfa ma prezydent Putin. Do długiej listy znanej z poprzednich wystąpień ostatnio doszły jeszcze kryteria podziału terrorystów w Syrii. Dla Moskwy terrorystą jest każdy, kto walczy przeciwko Asadowi, a niedobra Ameryka rozróżnia: ci terroryści są dobrzy, a ci są niedobrzy. Rosja to dusza i wartości, a Zachód to pragmatyzm. Prezydent wyraził przypuszczenie, że dla Waszyngtonu ocennym kryterium jest umiejętność obcinania głów. Władimir Władimirowicz z temperamentem apelował, aby Zachód wreszcie włączył myślenie i zrozumiał, że w postaci Państwa Islamskiego ma do czynienia z wrogiem cywilizacji.

Niemniej Moskwa może zamknąć oczy na wszystkie różnice i niedociągnięcia i rozmawiać: „Syria […] może stać się modelem dla partnerstwa w imię ogólnych interesów, dla rozwiązywania problemów, które dotyczą wszystkich, dla wypracowania efektywnego systemu zarządzaniami ryzykami”. Tłumacząc z polskiego na nasze: Rosjanie nie po to przerzucili samoloty i broń do Syrii, żeby nadal siedzieć przy gorszym stole. Ale z drugiej strony ciągle przy tym stole trzymają też Asada, który dla większości syryjskiego społeczeństwa jest krwawym dyktatorem, a nie prezydentem i o żadnych rozmowach z nim nie ma mowy.

Obserwatorzy zwrócili uwagę na jedno zdanie w wypowiedzi Putina: „Pięćdziesiąt lat temu leningradzka ulica nauczyła mnie: jeżeli bójki nie uda się uniknąć, to uderz pierwszy”. Prezydent lubi nawiązywać do czasów swej bujnej młodości, kiedy przyswajał łobuzerski kodeks, co, jak twierdzą jego adwersarze, do dziś mu zostało – tym właśnie kodeksem się kieruje.
Politolożka Lilia Szewcowa podsumowuje „Wałdaj”: „Putin zaproponował sprzeczny obraz. „Jak można dogadać się z Ameryką, jeśli Amerykanie są wszystkiemu winni?” – zapytał jeden z uczestników spotkania. Chyba będzie musiał jeszcze raz przyjechać na kolację z Putinem. Zachodni mózg nie jest w stanie pojąć kremlowskiej idei urządzenia świata opartej na zasadzie „uderz pierwszy”. A właśnie taki świat proponuje Putin, gdzie agresor może być pośrednikiem w poszukiwaniu wyjścia z rozpętanej przez niego samego wojny, ten, kto gwałci międzynarodowe porozumienia, staje się inicjatorem nowych koalicji. W tym świecie równowaga sił opiera się nie na sile, a na umiejętności gry bez reguł. To świat słabych, którzy nie mogą sobie pozwolić, aby przyznać się do własnej słabości”.

Proszę zwrócić uwagę: o Ukrainie Putin w przemówieniu nie mówił, tematem dominującym była Syria osadzona w kontekście globalnej polityki, wielkiej rozgrywki na szachownicy świata.
A te rozgrywki prowadzone przez Putina w dalekich piaskach pustyni najwyraźniej bardzo się Rosjanom podobają. Ośrodek badania opinii publicznej WCIOM (jeden z najbardziej serwilistycznych, putinolubnych ośrodków) podał w dniu, gdy Putin nauczał na wałdajskiej górze, że 89,9 procent obywateli popiera działania prezydenta („Jeszcze trochę i tych, którzy nie popierają Putina, będę wszystkich znał osobiście” – zażartował jeden z komentatorów). Jednym słowem: ranking urósł. Historyczny szczyt poparcia. Nasi dzielni chłopcy śmigają profesjonalnie po syryjskim niebie, a prezydentowi ranking rośnie jak na drożdżach. Modą w kręgach „patriotów” jest zamieszczanie w sieci fotek z dorysowanym hełmem lotnika (np. http://www.novorosinform.org/news/id/39682).

Satyryk Jołkin podsumował rewelacyjne wyniki rankingu lapidarnie:
https://twitter.com/Sergey_Elkin/status/657121789319979008

Prezydent uważa te rankingi za pieczątkę w swej legitymacji władzy. Choć nie spotkałam wypowiedzi żadnego poważnego analityka, który by na poważnie przyjął te oszałamiające wyniki. Jeszcze niedawno większość (69%) była przeciwna wysyłaniu rosyjskich wojsk do Syrii, minęły trzy tygodnie i oto mamy tak znaczący „odobriams” (nawiązanie do kultowego skeczu Chazanowa: https://www.youtube.com/watch?v=uWcqoizc9CU) dla syryjskiej wyprawy sokołów Putina. Dzień w dzień odbywają się nie tylko rosyjskie bombardowania różnych celów w Syrii, ale także bombardowanie telewidza reportażami z bombardowań (choć spoza triumfalistycznego tonu prezenterów konkretów nie widać, nie słychać). Lodówka pustoszeje, więc trzeba podkręcić telewizor.

Wizyta bojaźni

22 października. Przyleciał. To wiemy na pewno. Prawdopodobnie rosyjskim samolotem. Uściskał dłoń gospodarza Kremla w przestronnej sali, potem sztywno, niepewnie usiadł na krześle. Naprzeciwko równie sztywno, choć pewni siebie, usiedli dwaj rosyjscy ministrowie – obrony i spraw zagranicznych. No i główny uczestnik spotkania – gospodarz. Skupiony, tajemniczy, nieodgadniony.

Tyle wiemy o niespodziewanej wizycie prezydenta Syrii Baszara al-Asada w Moskwie. Poinformowano o niej post factum, dzień po szczęśliwym powrocie gościa do Damaszku. Podobno tej tajemniczej otoczki życzył sobie sam gość.

Z ust prezydenta Rosji padły słowa o intencji dalszej pomocy narodowi syryjskiemu w walce z terroryzmem, a także o zamiarze wsparcia dyplomatycznego przy udziale „innych mocarstw światowych i państw regionu, które są zainteresowane pokojowym rozwiązaniem konfliktu w Syrii”. Asad dziękował za okazaną pomoc, na dodatek, co podkreślał, „w ramach prawa międzynarodowego” (Putin też ten aspekt nieustannie podkreśla – że w przeciwieństwie do Zachodu, który nie ma żadnego mandatu do interwencji w Syrii, Rosja ma mocny mandat: zaproszenie legalnych władz). Potem dziennikarze z kamerami musieli gabinet opuścić, rozmowy toczyły się za zamkniętymi drzwiami i na razie nic się spoza tych drzwi nie wydostało. Po mediach krążą jedynie domysły.

Dzisiaj Bloomberg wysunął przypuszczenie, że Kreml próbował namówić Asada do rozpisania przedterminowych wyborów prezydenckich i parlamentarnych. Wczoraj najczęściej powtarzały się sugestie, że Putin przedstawił Asadowi scenariusz stopniowego odsuwania go od władzy. Może tak, może nie. „Naród syryjski sam zdecyduje” – powiedział Putin. Jasne, zdecyduje.

Zdaniem Gieorgija Mirskiego, znawcy Bliskiego Wschodu, wizyta świadczy o wzmocnieniu pozycji Asada w Syrii. To, że po raz pierwszy od 2011 roku wyjechał on z Damaszku, miało pokazać, że jego sytuacja dzięki rosyjskiej operacji powietrznej znacznie się poprawiła. Rzeczywiście – rosyjskie samoloty obroniły asadowskie bastiony, bombardując wszystkich przeciwników reżimu (jak podał dzisiaj Reuter, 80 procent atakowanych przez Rosjan celów nie ma nic wspólnego z Państwem Islamskim). Asad kontroluje około 20 procent terytorium kraju. Być może to wszystko, na co może liczyć. Zapowiadana już od kilku dni operacja lądowa armii Asada pod osłoną rosyjskiego lotnictwa jakoś się nie rozkręca. „Wizyta Asada to akcja piarowska, mająca zademonstrować całemu światu: Rosja walczy, Rosja znów znalazła się w centrum uwagi świata. Putin pokazał, że jest sojusznikiem Asada, na którego ten może liczyć” – powiedział Mirski. Tak, owszem, Putin wystąpił jako sojusznik Asada, obecnie go popiera. Ba, walczy o niego. W oficjalnych komunikatach nie padły zapowiedzi zmniejszenia militarnej obecności Rosji w Syrii. Ale to, że teraz Asada popiera, nie musi znaczyć, że jeśli pojawi się możliwość przehandlowania go w politycznym targu z Zachodem, to Kreml nie pozbędzie się niewygodnego eksdyktatora. I nie będzie pytał o zdanie ani jego, ani syryjskiego narodu. Bo jedno jest po tej wizycie pewne: Asad złożył swój los w ręce Putina.

Słowa rosyjskiego prezydenta o gotowości do dyplomatycznego uregulowania, obecność ministra spraw zagranicznych podczas rozmów w wąskim gronie, mogą sygnalizować, że Moskwa jest już gotowa do nowego rozdania w sprawie Syrii. I że sama chce rozdawać karty. Przy nowym stoliku. Lepszym syryjskim stole.

W zeszłym tygodniu Putin chciał wysłać do Stanów premiera Miedwiediewa, żeby ten porozmawiał o nowej sytuacji w Syrii. Ale Biały Dom odmówił przyjęcia delegacji. Jutro mają się natomiast odbyć rozmowy w Genewie: szefowie dyplomacji Rosji i USA plus przedstawiciele Turcji i Arabii Saudyjskiej. Tematem będzie uregulowanie w Syrii.