Archiwum autora: annalabuszewska

O pożytkach belgijskiego piwa

18 czerwca. „Jeśli oni się tam opili belgijskiego piwa, to nie jest to nasz problem” – oznajmił dowcipnie rzecznik prasowy koncernu naftowego Rosnieft’ Michaił Leontjew, komentując aresztowanie rosyjskich aktywów w Belgii. Ale generalnie do śmiechu nie jest.

W Belgii i Francji, a potem także w Austrii komornicy przystąpili na podstawie decyzji sądów do aresztowania aktywów rosyjskich firm i mediów (m.in. agencji TASS i telewizji RT). Aresztowane aktywa mają stanowić zabezpieczenie roszczeń akcjonariuszy koncernu Jukos, należącego w przedłagiernej przeszłości do Michaiła Chodorkowskiego i rozparcelowanego przez ludzi ze spółki Baikalfinansgrup. Za tę spółkę zarejestrowaną na chwileczkę pod wątpliwym adresem ręczył osobiście prezydent Putin. Wkrótce potem spółka została zakupiona przez Rosnieft’ i wszystko zostało w rodzinie. To znaczy w Rosniefti. Akcjonariusze wypatroszonego Jukosu, wskazując na bezprawne działania, dochodzili odszkodowań przed sądem arbitrażowym. I latem 2014 roku sąd w Hadze zasądził takie odszkodowanie w wysokości, bagatela, 50 mld dolarów. Przez niemal rok Rosja nie kiwnęła palcem w tej sprawie. 15 czerwca minął termin złożenia planu spłaty. Planu strona rosyjska nie złożyła. Co więcej, rosyjski rząd ustami jednego z ministrów zapewnił dziś, że Rosja nie zamierza zastosować się do postanowienia sądu, nikomu nic nie zapłaci i zaskarży ten „niesprawiedliwy wyrok”. Cytowany wyżej złotousty Leontjew z lekceważeniem wyraził się o Belgii: „Im mniejszy jest kraj, tym bardziej potrzebuje zamanifestować swoją wielkość. […] Dalej pójdą Dania, Monaco, Andora. To wszystko przypomina dziecięce zabawy niedojrzałymi genitaliami w miejscach publicznych […] Jeśli Belgia postanowiła ściągnąć z Rosji kontrybucję, to niech wpierw wygra wojnę”. I zapowiedział, że Rosja też może zaaresztować u siebie aktywa państw, które zaaresztowały rosyjską własność.

Rosja z pewnością zaskarży wyrok arbitrażu w Hadze i będzie wszelkimi sposobami uchylać się od wypłacenia zasądzonej kwoty. To, że rosyjskie aktywa zostały zaaresztowane, jest ważnym sygnałem przede wszystkim dla rosyjskich elit politycznych i biznesowych. Oto okazuje się, że „zarobione nadludzkim wysiłkiem” środki z renty korupcyjnej, umieszczone (przeważnie cichcem) na Zachodzie nie mogą w tej sytuacji być bezpieczne. Z tym, że własność nie jest bezpieczna w Rosji, że można wszystko stracić w wyniku zmiany szczęśliwych polityczno-biurokratycznych konstelacji, putinowska elita od zawsze się liczyła (zwłaszcza po pouczającej lekcji Jukosu). Ale na Zachodzie wszystko miało być bezpieczne. Teraz nikt nie może być niczego pewien.

Dla rosyjskich władz ważny jest jeszcze jeden aspekt: Rosja nie może (to znaczy: nie chce) sobie pozwolić, by do jej kaszy – choćby pełnej plew i niesmacznej – pluły jakieś zagraniczne sądy. Dotychczasowa pasywna postawa w sprawie wypłaty zasądzonych dla akcjonariuszy Jukosu kwot świadczy o tym, że Moskwa nie zamierza poddawać się jakiejkolwiek zagranicznej jurysdykcji. Zaraz kapłani telewizyjnych seansów nienawiści zaczną opowiadać, że to kolejny spisek Zachodu itd. (choć dzisiejsze wieczorne wydanie programu „Wiesti” telewizji Rossija ledwie musnęło temat, komentarzy nie było). Ambasador Belgii został dziś wezwany na dywanik na plac Smoleński do rosyjskiego MSZ. Wręczono mu notę protestu.

Na aresztowanie rosyjskich aktywów zareagował już Michaił Chodorkowski: „Cieszę się z tego, że aresztowano majątek naszej biurokracji w Belgii. Oczekuję, że pozyskane w ten sposób pieniądze zostaną przeznaczone na projekty, pożyteczne dla rosyjskiego społeczeństwa”. Optymista.

Tłem dla akcji aresztowania rosyjskich aktywów za granicą jest wielkie forum gospodarcze w Petersburgu. Przybył na nie osobiście prezydent Putin. Rosyjskie władze starają się przekonać gości, że rosyjska gospodarka jest stabilna i należy w nią inwestować. Nie bardzo mają siłę przekonywania – sprawa aresztu aktywów i ostra reakcja rosyjskich czynników, zapowiadających „adekwatne restrykcje” w odpowiedzi na areszty nie skłoni zapewne przedsiębiorców do zaryzykowania biznesu w kraju, który nie szanuje postanowień sądów arbitrażowych. W ogóle niczego nie szanuje, prowadzi po cichu wojnę w sąsiednim kraju i straszy świat nowymi rakietami balistycznymi.

Królowa Asyrii Dżuna. RIP

14 czerwca. Uzdrowicielka, prorokini, szarlatanka, poetka, astrolożka, muza zabobonu, kobieta, która rozbiła popielniczką głowę Alle Pugaczowej i obwołała się asyryjską królową – Dżuna Dawitaszwili zmarła w Moskwie w wieku 66 lat.

Przez długie lata była tajemniczą postacią salonów artystycznych i politycznych Moskwy, o dużych wpływach opartych nie wiadomo na czym. Mówiła o sobie, że jej ręce leczą. Ale badający ją naukowcy z Rosyjskiej Akademii Nauk uznali, że jest po prostu rewelacyjną masażystką, o żadnych nadprzyrodzonych mocach, które przypisywała jej moskiewska ulica, nie było mowy.

Urodziła się w Kraju Krasnodarskim jako Jewgienija Sardis, jej ojcem był emigrant z Iranu, matką – kozaczka. Ze szkołą się nie zaprzyjaźniła, może skończyła, może nie skończyła technikum, według innych źródeł, podjęła studia w Rostowie nad Donem (nie wiadomo, czy je ukończyła). Wyjechała do Tbilisi, gdzie dzięki znajomości z rodziną gruzińskich naukowców rozwijała zainteresowania zjawiskami paranormalnymi. Według niepotwierdzonych informacji, zaczęła studia medyczne. Wyszła za mąż za Wiktora Dawitaszwili (był urzędnikiem w kancelarii Edwarda Szewardnadze), urodziła syna Wachtanga. Kolekcjonowała znajomości w kręgach artystycznych i politycznych, konsekwentnie budowała legendę osoby o uzdrowicielskich właściwościach. Zgłębiała tajniki bioenergoterapii, doskonaliła technikę masażu bezdotykowego.

W roku 1980 została polecona jako genialna uzdrowicielka żonie jednego z radzieckich notabli, przeniosła się na stałe do Moskwy. Stała się sławna dzięki rozpowszechnianym pocztą pantoflową wieściom o rzekomych seansach nakładania dłoni na chorego genseka Leonida Breżniewa (nie znaleziono potwierdzenia w dokumentach archiwalnych) i leczeniu innych znakomitości świata polityki i kultury (np. Roberta De Niro, Federica Felliniego). W latach 90. popróbowała sił w polityce – stworzyła partyjkę Blok Dżuny, wystartowała w wyborach do Dumy Państwowej w 1995 r., zdobyła pół procenta głosów.

Gdy z parlamentaryzmem nie wyszło, dwa lata później obwołała się królową Asyrii. Skąd ten pomysł? Dżuna wywodziła, że drzewo genealogiczne jej ojca, który przed wojną przyjechał z Iranu do ZSRR za chlebem i osiadł w Kraju Krasnodarskim, pełne jest osób niezwykłych, koronowanych, powiązanych z Domem Panującym Romanowów i władcami Asyrii. Wedle niej samej, korzenie rodu sięgają pierwszych Rurykowiczów, a ona sama jest spadkobierczynią świętej Olgi. Poczuła się tak dobrze w tym wcieleniu, że powołała własne stowarzyszenie Nowa Elita Rosji, została jego regentką i rozpoczęła handel tytułami. Według enuncjacji prasowych, „gramotę” od Dżuny otrzymał m.in. były mer Moskwy Jurij Łużkow.

Dżuna Dawitaszwili lubiła występować w telewizji, udzielać wywiadów, opowiadać o niesłychanych historiach, swoim wpływie na polityków, będących jej pacjentami. Twierdziła na przykład, że pomagała Borysowi Jelcynowi rządzić krajem (sic), za co otrzymała od niego Order Przyjaźni Narodów. Jeden z weteranów służb specjalnych utrzymywał, że ten order otrzymała za zasługi dla wywiadu wojskowego GRU – miała bowiem udzielać się przy weryfikacji kandydatów na agentów tej służby. W programie stacji NTW niedawno zapowiadała, że swoimi tajnymi fluidami zmusi Zachód do zniesienia sankcji wobec Rosji.

Twierdziła, że ma prorocze sny, że właściwość tę odziedziczyła po ojcu, który potrafił przewidywać przyszłość. Różne źródła przypisywały jej profetyczne zapowiedzi katastrof, m.in. zatonięcie okrętów, Czarnobyl, rozpad ZSRR.

Do legendy Dżuny należały też salonowe opowieści. Wielki rozgłos zyskała historia jej kłótni z carycą estrady Ałłą Pugaczową, rzekomo zazdrosną o wpływy, jakimi Dżuna cieszyła się w Moskwie. Zaproszona przez piosenkarkę na imprezę Dżuna poczuła się obrażona sposobem powitania (Pugaczowa kazała wypić jej karniaka, choć Dawitaszwili była abstynentką). Damy po wymianie słownych ciosów przeszły do rękoczynów, pojedynek wygrała Dżuna, która popielniczką (lub wazonem) zdefasonowała twarz gospodyni wesołej bibki.

Życie Dżuny, jej fantastyczny awans z głuchej wioski na moskiewskie salony, bajka o ezoterycznych umiejętnościach, rękach, które leczą – to wszystko trafiało na podatny grunt. Zwłaszcza na przełomie lat 80. i 90., w czasach, gdy stary porządek odchodził, a nowy był wielką niewiadomą. Moda na horoskopy i wiara w nadprzyrodzone moce rozkwitła w Rosji (szczególnie w latach 90.) bujnym kwieciem. Kariery zrobili Anatolij Kaszpirowski (odin, dwa, tri) czy Alan Czumak (za pośrednictwem ekranu telewizyjnego stwarzający cudowną wodę). A i teraz zapotrzebowanie na przymierze z niezbadanym światem cudów i magii ma się dobrze. Wiara w mity umiera na ostatek.

To, co na pewno nie należało do legendy i było autentycznym komponentem życia Dżuny Dawitaszwili, była wielka miłość do jedynego syna, Wachtanga. W 2001 roku Wachtang zginął tragicznie w wypadku samochodowym, Dżuna nie była w stanie poradzić sobie z tą śmiercią, wycofała się z życia publicznego, jedynie z rzadka pojawiała się w mediach. A gdy się pojawiała, opowiadała kompletnie odjechane, niestworzone historie. Widziałam jeden z jej wywiadów telewizyjnych, sprawiała wrażenie osoby nieobecnej, oderwanej od rzeczywistości, pogrążonej w głębokiej depresji. „Ona umarła wraz z Wachtangiem, jej energia się wyczerpała, nie mogła już leczyć”- powiedział jej przyjaciel, aktor Stanisław Sadalski. Ostatnie lata Dżuna poświęciła eksperymentom mającym  na celu ożywianie zmarłych. Podobno do trumny syna włożyła telefon komórkowy, regularnie opłacała abonament.

Telewizja NTW zakończyła niedawno zdjęcia do serialu o życiu Dżuny, widzowie obejrzą go zapewne jeszcze w tym roku.

Dżuna Dawitaszwili wczoraj spoczęła na Cmentarzu Wagańkowskim w Moskwie, uroczystości żałobne odbyły się w świątyni Asyryjskiego Kościoła Wschodu na moskiewskiej Dubrowce. Po internecie już rozchodzą się wieści, że Dżuna ożyła na własnym pogrzebie.

G2 i wystarczy

11 czerwca. I znowu nie udało się zdążyć na czas. Na spotkanie z papieżem Franciszkiem prezydent Władimir Putin przybył z prawie godzinnym opóźnieniem. Półtora roku temu też tak było (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2013/11/26/putin-na-mons-vaticanus/). Swego czasu i do królowej angielskiej Putin przyjechał z piętnastominutowym opóźnieniem. Do pełnej kolekcji spektakularnych spóźnień brakuje mu tylko spóźnienia na własny pogrzeb i Sąd Ostateczny – kpią komentatorzy. „Prokremlowski prawosławny” komentator Kiriłł Frołow orzekł, że w spóźnieniu nie ma nic zdrożnego: „Władimir Putin jest następcą świętego, równego apostołom wielkiego księcia Włodzimierza. Spóźnienie do papieża to śmiały czyn głowy wielkiego państwa, Trzeciego Rzymu”. Gdzie Trzeci Rzym, gdzie Trzeci Krym, w którym podobno książę Włodzimierz zrobił pierwszą przymiarkę do ochrzczenia się. Odkąd rosyjska propaganda dokonała tego krymskiego odkrycia, Putin obwołał Krym „kolebką rosyjskiego chrześcijaństwa”. Kijów automatycznie przestał się liczyć.

Zapewne nie tylko z powodu braku elementarnej kindersztuby, jakim po raz kolejny wykazał się drogi gość, papież nie był wylewny (jak to ma w zwyczaju). W komunikacie po rozmowach nie znalazło się słowo „cordial” (serdeczny), częstokroć używane przez watykańskie biuro prasowe na określenie atmosfery papieskich audiencji. Spotkanie w papieskiej bibliotece odbywało się za zamkniętymi drzwiami, treść rozmów nie została podana do publicznej wiadomości. Ogólnikowo stwierdzono tylko, że tematem była sytuacja na Ukrainie i pokój na świecie. Papież Franciszek miał – według słów jednego z watykańskich duchownych – wezwać wszystkie strony, mające coś wspólnego z konfliktem na Ukrainie, do przestrzegania porozumień rozejmowych Mińsk-2. Do tej pory papież wypowiadał się w sprawie Ukrainy bardzo ostrożnie. Tak było i tym razem, jeśli sądzić po skąpych przeciekach zza drzwi biblioteki. Pontifex podarował prezydentowi Putinowi (który wypiera się wysyłania rosyjskich wojsk na Ukrainę) medal z wizerunkiem anioła niosącego pokój.

Na pożegnanie papież Franciszek poprosił o przekazanie najserdeczniejszych pozdrowień dla moskiewskiego patriarchy Cyryla. Nie wiadomo, jak Cyryl odniósł się do tych pozdrowień. Na stronie internetowej Patriarchatu Moskiewskiego nie znalazłam wzmianki o spotkaniu Putina z papieżem i przekazanych pozdrowieniach. Dzisiaj patriarcha był zresztą zajęty – z deputowanym Nikołajem Wałujewem dyskutował poważny problem rozwoju w Rosji hokeja na trawie. (https://twitter.com/NickValuev)

Stosunki Watykanu i Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego nadal pozostają w temperaturze ciekłego azotu. Putin był w Watykanie pięciokrotnie. Dialog z Kościołem rzymskim jest podtrzymywany przez Moskwę na najwyższym szczeblu od czasów Michaiła Gorbaczowa. Ale jedynie na najwyższym szczeblu politycznym, bo ani do wizyty patriarchy Moskwy i Wszechrusi w Rzymie, ani do wizyty Pontifexa w Moskwie nie doszło. I na razie się nie zanosi.

Zanim Putin dotarł na Wzgórze Watykańskie, oglądał obrazki z wystawy. Wystawy Expo 2015. Spotkał się też z premierem Włoch Matteo Renzim. Wizyta we Włoszech nastąpiła po szczycie G7, na który Putina nie zaproszono. Włoskiej wyprawie prezydenta towarzyszyła w Rosji namaszczona oprawa medialna – oto Putin znowu w centrum zainteresowania, o żadnej izolacji ze strony paskudnego Zachodu nie może być nawet mowy. W relacjach telewizyjnych dominował przekaz, że Watykan i Rosja prezentują identyczne stanowisko. Według dziennika telewizyjnego „Wiesti”, na papieża niebywałe naciski wywierają Stany Zjednoczone (aby potępił politykę Moskwy wobec Ukrainy), ale papież oparł się tym niebywałym naciskom. Niebywałe znaczy takie, których nie bywało? Na czym opierają swoje twierdzenia dziennikarze telewizji rosyjskiej, nie wiemy.

Ale wróćmy na świeckie podwórko. W korespondencji dziennika „Moskowskij Komsomolec” czytamy: „Rzym cierpi z powodu antyrosyjskich sankcji bardziej niż Moskwa. Do takiego wniosku po rozmowach z Renzim i zwiedzeniu Expo doszedł Władimir Putin. Rozmowa obu polityków nie mogła nie dotyczyć sankcji. O możliwości ich zniesienia, ma się rozumieć, nie mówiono – to temat poza kompetencją włoskiego gabinetu ministrów. Ale straty są dotkliwe dla obu stron: w 2014 roku obroty w handlu spadły o 10%, w I kwartale 2015 – o 25%”. No, Włochy się chyba nie podniosą. Putin wyliczył, że na skutek zamrożenia kontraktów straciły miliard euro. Jako pozytyw określono wspólną produkcję ciężkich śmigłowców. „Żeby się nie skończyło jak z Mistralami” – skomentował korespondent gazety.

Ale to jeszcze nie koniec. Na konferencji prasowej rosyjski prezydent pytany o perspektywy współpracy z G7 wykonał firmowe wzruszenie ramionami, oznaczające zwykle rozdrażnienie i chęć przywalenia ostrym narzędziem (politycznym). „Nie mamy żadnych stosunków z siódemką, jakie możemy mieć stosunki? Przecież to nie jest organizacja, tylko klub zainteresowań. Wcześniej wydawało mi się, że to ma jakiś sens, bo prezentowaliśmy przynajmniej alternatywny punkt widzenia. Nasi partnerzy [to słowo Putin ostatnio wycedza przez zaciśnięte zęby] uznali, że nie potrzebują takiego alternatywnego punktu widzenia”. Następnie zgłosił inicjatywę podjęcia współpracy z każdym krajem „po otdielnosti”, a także w ramach G20, Szanghajskiej Organizacji Współpracy i BRICS.

Świetny humor, jaki prezentował wykrzywiony w botoksowym grymasie, czyli uśmiechu, gość z Rosji, trochę mu zapewne popsuły demonstracje uliczne (wzdłuż trasy przejazdu stała grupka zwolenników Putina, ale większość obecnych stanowili przeciwnicy jego agresywnej polityki: http://www.svoboda.org/media/photogallery/27063986.html).

I na koniec nareszcie coś dla umęczonej duszy: rendez vous z drogim przyjacielem Silvio Berlusconim. Padli sobie w ramiona, serdecznie się uściskali. Część włoskiej prasy mocno skrytykowała pomysł tego spotkania, Berlusconi po licznych aferach finansowych i obyczajowych nosi – zasłużenie – łatkę obciachowca. „Postawienie w jednym szeregu papieża i Berlusconiego to duży nietakt” – podkreślano w rzymskich komentarzach.

W kpiarskim tonie używali sobie na Putinie i Berlusconim również rosyjscy komentatorzy wypowiadający się bez urzędowej cenzury na portalach społecznościowych. Podkreślali, że wizyta we Włoszech pomoże reputacji Putina jak umarłemu kadzidło – nie świadczy bowiem o przełamaniu ostracyzmu. „Zamiast spotkań ze światową czołówką – pocałunki z Berlusconim. Nie ma szans na G7, niech będzie przynajmniej G2”.

Igor Siergiejewicz zmienia zawód

9 czerwca. Klub przywódców światowych mocarstw znów spotkał się w dawnym formacie G7, bez Rosji, która przez kilka lat była ósemką w tym gronie, ósemką z wiecznym znakiem zapytania, ósemką na wyrost, na zachętę. Brak zaproszenia na szczyt w Bawarii to salonowy komunikat: Władimirze Władimirowiczu, nie kupujemy pańskich łgarstw, pan będzie łaskaw zrewidować swoją agresywną politykę wobec Ukrainy i w ogóle, oddać Krym, wycofać wojsko i sprzęt ze wschodnich prowincji Ukrainy, przestrzegać postanowień Mińska-2, a wtedy pogadamy. Pogadamy o zdjęciu sankcji, których nikt nie potrzebuje, pogadamy o szczęśliwym powrocie złotej zasady business as usual. Na razie gadać nie ma o czym, a Obama nawet wspomniał o ewentualności wprowadzenia nowych sankcji w razie ewentualnego zaostrzenia sytuacji.

Czy ten prztyczek w nos podziała wychowawczo? Można mieć wątpliwości. W sztandarowych programach publicystycznych w rosyjskiej telewizji jeden z naczelnych kapłanów propagandy Władimir Sołowjow z lekceważeniem wobec uczestników szczytu G7 dowodził, że to wydarzenie bez znaczenia, jako że bez Rosji nie może być rozwiązany żaden z problemów, o których rozmawiano w Bawarii. Hm, ciekawy aksjomat. Sama Rosja jest problemem i na pewno potrafi problemów dostarczać. Dysponuje rzeczywiście potężnym potencjałem destrukcji. Czy istnieje pozytywny potencjał?

W programach Sołowjowa i jego kolegi Dmitrija Kisielowa (łącznie bite cztery godziny w wieczornym niedzielnym programie) wielokrotnie padało sformułowanie „wojna jądrowa”, „uderzenie jądrowe” itd. Zgromadzeni w studiu politycy i analitycy rozpatrywali taki wariant jako możliwą odpowiedź Rosji na rozmieszczenie w Wielkiej Brytanii amerykańskich rakiet średniego zasięgu. W opublikowanych w połowie maja badaniach Centrum Lewady na pytanie: „Jak pan/pani myśli, czy w razie wojny z Zachodem Putin może wydać rozkaz rosyjskim wojskowym, by jako pierwsi użyli broni atomowej?” 32% odparło, że jest to „wysoce prawdopodobne” lub „prawdopodobne”, 13% uznało ten wariant za nieprawdopodobny, a 42% za mało prawdopodobny. 39% uczestników sondażu powiedziało, że perspektywa użycia broni nuklearnej nie wywołuje u nich strachu. Telewizyjne seanse nienawiści, w których zapowiada się zamienienie paskudnego, zgniłego Zachodu w kupkę radioaktywnego popiołu, przynoszą owoce. ZSRR miał broń atomową, dwa razy do roku na placu Czerwonym prezentował kluchowate rakiety, mogące przenosić ładunki jądrowe, ale jednocześnie zapewniał, że miłuje pokój. Społeczeństwo miało wdrukowane do głów, że wojna jądrowa to totalna zagłada ludzkości. Takich pytań jak te w badaniu Lewady nie zadawano by, gdyby w tamtych czasach istniały sondaże. Ponure to wszystko.

Tymczasem jednak eksperci dyskutują nad możliwością/prawdopodobieństwem wznowienia konfliktu konwencjonalnego. Na wschodzie Ukrainy. Zdaniem wielu ekspertów, formuła Mińska-2 wyczerpuje się, sytuacja jest patowa, Rosja zmierza ku wymuszeniu na Ukrainie i Zachodzie Mińska-3. Jednym ze środków wymuszania może być wznowienie ofensywy. Na Youtube można obejrzeć filmiki jak np. ten:  https://www.youtube.com/watch?v=BiAGMn4d7Ls Pociągi pancerne z czołgami, transporterami, haubicami jadą i jadą.

Tymczasem w tak zwanych Donieckiej i Ługańskiej Republikach Ludowych mamy nowe wzmożenie polityczne. Przedstawiciele samozwańczych władz obu nowotworów złożyli na ręce przedstawicieli OBWE propozycje odnośnie zmian w konstytucji Ukrainy: „niektóre regiony [Ukrainy] mające szczególny status są integralną częścią Ukrainy”. Zostało to powszechnie odczytane jako ustępstwo, przyznanie, że nie może być mowy o samodzielnym bycie „republik ludowych”. Gorący zwolennik rosyjskiej wiosny, rosyjskiego świata, projektu Noworosja, marszu na Kijów i generalnie mocnego uderzenia publicysta Jegor Chołmogorow nazwał te pomysły mocniej: „formułą kapitulacji”. W takim razie po co te czołgi przy granicy z Ukrainą?

Herosi zeszłorocznej rosyjskiej wiosny albo wycofali się na z góry upatrzone pozycje (zostali odwołani przez centralę w Moskwie do domu), albo zostali wyeliminowani strzałem w głowę, albo zostali wmontowani w quasi-państwowe struktury „republik ludowych” i są lansowani przez Rosję jako te siły, z którymi Kijów musi się dogadywać w sprawie statusu Donbasu.

Znowu sięgnę do badań Centrum Lewady. Tym razem badanie dotyczyło rozpoznawalności twarzy rosyjskiej wiosny oraz ich ewentualnego „zagospodarowania” w rosyjskiej polityce. 29% badanych powitałoby z radością aktywność tych person na rosyjskiej scenie politycznej (43% odnosi się do tego negatywnie).

Igor Siergiejewicz Girkin vel Striełkow jest najbardziej znaną postacią z orszaku watażków. Rozpoznaje go 27% Rosjan. Od zeszłego roku szuka zajęcia godnego własnych ambicji. Czasem udziela wywiadów, w których krytykuje politykę Kremla wobec Noworosji, czasem spotyka się z tymi, którzy chcą podsypać grosza na rzecz akcji wspomagających Noworosję, założył fundację, ożenił się. Jakie miejsce mógłby zająć na rosyjskiej scenie, zabetonowanej przez ekipę Putina? Czego oczekują od niego ci, którzy chcieliby go zobaczyć w rosyjskiej polityce? Podkręcenia amoku #Krymnasz i spółka? Rozpędzenia na cztery wiatry skorumpowanej i tracącej na atrakcyjności kliki rządzącej? Striełkow był częścią projektu Kremla, na razie trzyma się w ryzach, nie wzywa do wzięcia Kremla i przepędzenia stamtąd tchórzliwych zdrajców Noworosji. Bo też nadal nie on pisze kolejny rozdział swojej własnej historii.

Russia no criminality, czyli piłka jest kanciasta

30 maja. Aresztowaniami działaczy FIFA, podejrzewanych o korupcję i pranie brudnych pieniędzy przez amerykańską prokuraturę, najbardziej zaszokowani i zaniepokojeni okazali się rosyjscy politycy. Głos zabrał sam Władimir Putin. Zgodnie z regułami teorii spiskowych, w amerykańskich poczynaniach zobaczył on zagrożenie dla ponownego (na piątą z rzędu kadencję) wyboru Seppa Blattera na przewodniczącego FIFA i chęć pozbawienia Rosji prawa organizacji mistrzostw świata w 2018 roku.

Putin zapewnił, że nie ma mowy o żadnych „szczególnych relacjach pomiędzy FIFA i Rosją”, a Sepp Blatter konsekwentnie trzyma się zasady, że „sport i polityka powinny być oddzielone”. I pewnie w związku z tym żelaznym kodeksem Blatter był niedawno gościem Putina. Spotkanie odbyło się 5 maja w rezydencji prezydenta w Nowo-Ogariowie, miało charakter poufny. Jakieś przecieki wszelako zaraz się pojawiły. Media społecznościowe rozpowszechniały nieoficjalne sprawozdania. Według nich, uczestniczący w rozmowach Blatter-Putin minister sportu Witalij Mutko, który nie zna niemieckiego (ani angielskiego, o czym poniżej), potrzebował tłumacza. Odmówiono mu, widocznie obecność osoby z zewnątrz była podczas spotkania niepożądana. Podobno Putin osobiście tłumaczył ministrowi treść przyjacielskiej pogawędki z Blatterem. Skąd tak wysoki poziom dyskrecji przy rozmowach dwóch krystalicznie czystych podmiotów? I skąd zaangażowanie głowy państwa przy sprawie, która – jak on sam twierdzi – powinna zostać oddzielona od polityki?

Na pomoc Blatterowi i skorumpowanym działaczom ruszył też rosyjski MSZ. Wiceminister wyrażał oburzenie, że amerykańskie prawodawstwo ma być zastosowane „eksterytorialnie” (aresztowań działaczy FIFA dokonano w Zurychu). Amerykanie tłumaczą, że sankcja jest jak najbardziej uzasadniona, gdyż piłkarscy bossowie przy przepierkach milionów uzyskiwanych z renty korupcyjnej korzystali z amerykańskich banków.

Amerykańskie śledztwo w sprawie korupcji i prania brudnych pieniędzy przecina się w kilku punktach ze śledztwem prowadzonym przez prokuraturę Szwajcarii (FIFA ma oficjalną siedzibę w tym kraju). Chodzi o procedury przyznawania prawa organizacji mundiali w 2018 (Rosja) i 2022 (Katar), przy których być może dopuszczono się korupcji. I w związku z tym pojawiło się kilka pytań do ministra Mutki, który był wtedy członkiem komitetu wykonawczego FIFA. Swoje pytania zadali mu też w Zurychu zagraniczni dziennikarze. Z jego chichotliwego monologu można było wyłuskać kluczową frazę: „Russia no criminality”. Posłuchajcie Państwo sami: http://echo.msk.ru/blog/day_video/1557038-echo/

Głosy w sprawie odebrania Rosji mistrzostw rozlegają się nie od dziś. I jak najbardziej mają wiele wspólnego z polityką. Pomijając wątpliwości co do sposobu wygrania konkursu ofert, zdaniem krytyków przeprowadzenia mundialu w Rosji, turniej nie może odbyć się w kraju, który prowadzi wojnę. Kreml nie przyznaje się oficjalnie do wysyłania wojsk na wschodnią Ukrainę, uznaje więc takie wezwania za nieuzasadnione. Dwóch mocno nielubianych w Rosji (z serdeczną wzajemnością) senatorów USA Robert Menendez i John McCain wystosowało do członków władz FIFA list z prośbą o zerwanie z praktykami Blattera, o niegłosowanie nań i – szerzej – o zmiany w federacji. No i oczywiście o odebranie mistrzostw Putinowi. „Jeśli FIFA pozwoli [Rosji] zorganizować turniej, to wyciągnie tym samym pomocną dłoń do reżimu Putina, to będzie gospodarcze koło ratunkowe wbrew sankcjom, które wprowadziła społeczność międzynarodowa”.

W Europie wiele się mówi o możliwości zbojkotowania mistrzostw w Rosji ze względu na dokonaną przez nią aneksję Krymu i zaangażowanie w wojnę na wschodzie Ukrainy. Blatter zapewnia Putina, że plan turnieju piłkarskiego w Federacji Rosyjskiej jest niezagrożony.

Blattera namawiał do rezygnacji z kandydowania szef UEFA Michel Platini. Bez skutku. Blatter wystartował i wygrał. Prezydent Putin natychmiast pospieszył z gratulacjami i zapewnieniami, że Rosja ceni doświadczenie Blattera, zasługi dla krzewienia kultury fizycznej na wszystkich kontynentach. „Rosja jest zainteresowana i gotowa do współpracy z FIFA oraz do przygotowania mistrzostw świata w 2018 roku”. A Ramzan Kadyrow wiwatował, że spiski Ameryki i Anglii, by mistrzostwa Rosji wyrwać, się nie powiodły. Blatter został. Ha! Tylko na jak długo? Czy w związku z głośnymi aferami, od których Blatter publicznie się zresztą odcinał ustrojony w białą szatę jedynego sprawiedliwego w gnieździe skorumpowanych żmij, dotychczasowe niecne praktyki FIFA trzeba będzie zmienić, a atmosferę oczyścić? Russia no criminality, FIFA no criminality. Wsio OK.

Kalambury czasów niespokojnego pokoju

28 maja. Rosja, która – jak sama twierdzi – nie prowadzi wojny na wschodzie Ukrainy i nie wysyła tam żołnierzy, którzy nie giną w walkach, teraz będzie ścigać tych, którzy ujawniają tajemnicę państwową o stratach ponoszonych przez armię w czasach pokoju. Nielogiczne? Wręcz przeciwnie.

Prezydent Putin wydał dekret o zmianach w przepisach dotyczących ujawniania informacji objętych tajemnicą państwową – w myśl prezydenckiej noweli ten, kto opublikuje dane dotyczące strat osobowych rosyjskich sił zbrojnych, winien będzie rozgłaszania tajemnicy państwowej, za co grozi sankcja karna do siedmiu lat pozbawienia wolności. W starej wersji przepisów mowa była wyłącznie o czasach wojny, teraz dopisano jeszcze: „w czasie pokoju w okresie prowadzenia operacji specjalnych”. Kreml nie wyjaśnił, dlaczego została wprowadzona ta zmiana.

Informacje o „ładunku 200” (trumnach z ciałami poległych żołnierzy) dostarczanym do Rosji ze wschodniej Ukrainy pojawiały się w mediach (zwłaszcza portalach społecznościowych) wielokrotnie od lata ubiegłego roku. Dziennikarze, wolontariusze i obrońcy praw człowieka, a ostatnio także autorzy raportu „Putin. Wojna” zbierali dokumentację dotyczącą udziału rosyjskich wojsk w konflikcie. Moskwa uparcie nie przyznawała się do poległych wojskowych, oficjalnie rosyjscy żołnierze znaleźli się tam przypadkiem („zabłądzili” – wedle słów Putina) lub z własnej nieprzymuszonej głupoty w taki niewyszukany sposób postanowili spędzić urlop. Ostatnio głośna była sprawa śmierci trzech rosyjskich żołnierzy (jednostka GRU z Tambowa), którzy zginęli na Ukrainie 5 maja, wyjawiona podczas dziennikarskiego śledztwa – wolontariusze odszukali świadectwa, zdjęcia, groby, pożegnalne wpisy bliskich w sieciach społecznościowych (szczegóły tutaj: http://ruslanleviev.livejournal.com/36035.html). Ministerstwo Obrony nabrało wody w usta, a w przestrzeni internetowej pojawiły się liczne fałszywki mające uniemożliwić identyfikację poległych i podać w wątpliwość rzetelność informacji zgromadzonych przez dociekliwych poszukiwaczy.

Do poległych Moskwa się nie przyznaje. Do żywych zresztą też nie. Od połowy maja trwa dyplomatyczna – częściowo jawna, częściowo zakulisowa – przepychanka wokół dwóch funkcjonariuszy specnazu wywiadu wojskowego GRU Aleksandrowa i Jerofiejewa, pojmanych na wschodniej Ukrainie, przesłuchanych i dostarczonych do Kijowa (obecnie przebywają w szpitalu wojskowym). Strona ukraińska twierdzi, że obaj zostali zatrzymani w obwodzie ługańskim w okolicach miejscowości Sczastje podczas wykonywania zadań zwiadowczych w rejonie linii rozejmowej. Strona rosyjska natychmiast odtrąbiła, że skądże znowu, jakie zadania zwiadowcze, nigdy przenigdy, a panowie Aleksandrow i Jerofiejew – owszem, są obywatelami Federacji Rosyjskiej i nawet służyli w GRU, ale wzięli i się zwolnili. W zeznaniach składanych w Kijowie zatrzymani przyznali, że są kadrowymi rosyjskimi wojskowymi. „Rosja swoich nie zostawia” – brzmi dumne hasło rosyjskiej propagandy. Przypadek Aleksandrowa i Jerofiejewa jest tego hasła dobitnym potwierdzeniem, nieprawdaż?

Wróćmy jeszcze do ponurych „ładunków 200”. Co dzieje się po tym, jak trumna z ciałem zabitego żołnierza wraca do domu? Otóż, nic. Wdowy, narzeczone, matki, ojcowie, siostry i bracia przyjmują to do wiadomości. I już. Maria Ejsmont pisze dzisiaj na łamach dziennika „Wiedomosti”: „Dwadzieścia lat temu [kiedy trwała wojna w Czeczenii] matki żołnierzy błąkały się po bezdrożach Czeczenii i były dowodem na to, że władza wysłała w bój niedoświadczonych młodych żołnierzy służby zasadniczej. Było to też świadectwo tego, że nie całe społeczeństwo popiera tę wojnę. I tego, że życie bliskiego człowieka jest ważniejsze niż interesy państwa. […] Weronika Marczenko z fundacji Prawo Matki, udzielającej pomocy prawnej rodzicom, których synowie zginęli podczas służby wojskowej w czasach pokoju, mówi: Kiedy matki żołnierzy chodziły po Czeczenii, w Rosji mieliśmy wolną prasę i wybory, była możliwość, a przynajmniej iluzja, że można mieć jakikolwiek wpływ na politykę. A teraz wszyscy doskonale wiedzą, że na nic się nie da wpłynąć. Na pytanie, ile matek rosyjskich wojskowych, którzy zginęli na wschodniej Ukrainie, zwróciło się o pomoc prawną do fundacji, Marczenko odpowiada: zero. Walentina Mielnikowa z Komitetu Matek Żołnierskich dodaje: zrozumiałam to w sierpniu ubiegłego roku, kiedy zadzwonili do mnie rodzice żołnierzy i opowiedzieli o ćwiczeniach w obwodzie rostowskim [w pobliżu granicy z Ukrainą]. Powiedziałam im: „Pojedźcie po swoje dzieci, zabierzcie je stamtąd!” Ani jedna matka nie pojechała. Nie potrafię tego wyjaśnić. To może wytłumaczyć tylko psychiatra”.

Quod latet, ignotum est, ignoti nulla cupido (co ukryte, jest nieznane, a nieznane żądzy nie wzbudza). Tak mawiali starożytni. Może jednak zza zasłony strachu, bierności, wygody ktoś wyjrzy, zobaczy, opowie. Bo inna maksyma łacińska mówi: Operta quae fuere, aperta sunt. Co było ukryte, jest odkryte.

Niepożądani, zbędni, obcy

26 maja. Kurs na samoizolację wzięty. Kreml chce kontrolować „organizacje niepożądane”, działające w Rosji. Ustawa o agentach zagranicznych, przewidująca obowiązek deklaracji grantów zagranicznych otrzymywanych na działalność przez stowarzyszenia NGO, najwidoczniej okazała się zbyt liberalna, teraz przykręcono więc kolejną śrubę. 19 maja Duma Państwowa przyjęła w trzecim czytaniu ustawę o „organizacjach niepożądanych”, dzień później koledzy z Rady Federacji ochoczo i bez cienia wątpliwości klepnęli ten akt, a trzy dni potem podpisał go prezydent Putin, nie zważając na usilne prośby OBWE o zawetowanie (przedstawicielka OBWE podkreślała, że wprowadzenie ustawy zawęzi znacznie pole swobody wypowiedzi).

Jak powiedział inicjator tej jakże pożądanej regulacji, deputowany Aleksandr Tarnawski to odpowiedź Federacji Rosyjskiej na zachodnie sankcje. Ale to nie wszystko – chodzi jeszcze o to, by wyłuskać te organizacje, które „wykonują zadania obcych służb specjalnych, działają z powodu osobistej niechęci do Rosji lub chcą skupić Rosję za bezcen”. W tekście ustawy mowa jest o organizacjach, które „wciągają państwa w konflikty wewnątrzpolityczne, militarne i międzynarodowe”. A skoro mają takie niecne zamiary, należy zablokować ich próby wywierania wpływu na rosyjskie społeczeństwo. Jasne, rosyjskie społeczeństwo powinno się znajdować wyłącznie pod wpływem telewizji, która pokazuje uzgodnione z odpowiednimi czynnikami treści. Rosyjska telewizja nie zaprezentuje na przykład dokumentalnego filmu „Rodzina” (Семья), który Otwarta Rosja Michaiła Chodorkowskiego poświęciła osobie prezydenta Czeczenii Ramzana Kadyrowa (można go obejrzeć m.in. tu: http://www.ej.ru/?a=note&id=27668#).

Eksperci zwracają uwagę, że w tekście ustawy jest mnóstwo nieprecyzyjnych sformułowań, które można rozciągać dowolnie jak gumę i stosować tam, gdzie władze wyczują wroga. Podkreśla się, że ścigane w związku z łamaniem ustawy osoby prawne i fizyczne zostały pozbawione możliwości odwołania się do sądu: o tym, czy ktoś jest pożądany czy niepożądany, decyduje prokurator generalny. Za współpracę z „niepożądanymi organizacjami” przewiduje się wysokie kary pieniężne, a także od 2 do 6 lat pozbawienia wolności. Dzięki ustawie będzie można wyplenić wszelkie inicjatywy oddolne, obywatelskie działania nieuzgadniane z Kremlem, ostatnie porywy aktywności i samodzielności, nawet dalekie od polityki. „Następną inicjatywą władz będzie wprowadzenie obowiązku jednakowego ubierania się i chodzenia po ulicach w zwartych szeregach i kolumnach” – podsumował nową ustawę historyk i publicysta Nikołaj Swanidze.

Na ręce prokuratora generalnego już spłynęły od deputowanych pierwsze propozycje, jakie organizacje należy zamknąć. Memoriał, Transparency International i Amnesty International. Wszystkie wymienione stanowią bowiem zagrożenie dla ustroju konstytucyjnego Rosji. Brawo, co za czujność! Jelena Panfiłowa z Transparency International – Rosja w wypowiedzi dla „Nowej Gaziety” zadała retoryczne pytanie: „Jeżeli działalność na niwie walki z korupcją jest niepożądana, to co jest pożądane? Korupcja?”.

Ustawa to kolejna bariera, mająca odgrodzić tych, którzy mają jeszcze ochotę na kontakty z zagranicą, od tejże zagranicy. Zagranica przecież może w każdej chwili podsypać grosza na rosyjską wersję Majdanu i nieszczęście gotowe.

A kurtyna powoli opada.

Niewinni czarodzieje z Petersburga

23 maja. To nieprawda, to oczernianie Władimira Putina, mające na celu jego zdyskredytowanie w oczach rosyjskiego społeczeństwa. Ale to się nie uda!

Najpierw rzecznik prezydenta Dmitrij Pieskow, a potem wyższa szarża – szef Administracji Prezydenta Siergiej Iwanow wystąpili w popularnych mediach z komunikatami, że to, co zamierzają opublikować zachodnie gazety o aferach, w których miał niegdyś uczestniczyć Putin i osoby z jego bliskiego otoczenia, to wierutne bzdury.

Pieskow ujawnił, że Kreml otrzymał pewne materiały z redakcji „szanowanej londyńskiej gazety” z prośbą o skomentowanie podejrzeń i słuchów pod adresem Putina i jego współpracowników. Podobny zestaw pytań przyszedł z redakcji pewnej amerykańskiej gazety. To wydało się kremlowskim urzędnikom podejrzane. Nie spodobało się im również to, że pytania „zostały sformułowane w stylu prokuratorskim” (np. „Czy pan Putin był/jest udziałowcem firmy Gunvor?”). Zachodnich dziennikarzy interesowała działalność Giennadija Timczenki i wspomnianej w pytaniach jego firmy Gunvor, a także powiązania tychże z Putinem.

Siergiej Iwanow stwierdził, że nie wierzy w czyste intencje dziennikarzy, którzy interesują się tematem korupcji w Rosji. Jego zdaniem, ci dociekliwi pismacy mają za zadanie zdyskredytować rosyjskich polityków, ale posługując się niesprawdzoną informacją, dyskredytują sami siebie. Z Kremla wszelako żadnej sprawdzonej informacji nie otrzymają. Kreml na prawie wszystkie pytania odpowiedział twardym „Niet” (z wyjątkiem jednego, przy którym poza „Niet” dodano skąpą odpowiedź).

„Na czym ma polegać moje skorumpowanie, gdzie są moje olbrzymie dochody, gdzie moje domy w USA czy Wielkiej Brytanii?” – pyta teatralnie Iwanow w wywiadzie dla RT i dodaje, że również może poręczyć za uczciwość ludzi, bliskich prezydentowi Putinowi – ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa, ministra obrony Siergieja Szojgu, dyrektora FSB Aleksandra Bortnikowa i doradcy prezydenta ds. obronności Nikołaja Patruszewa. Nie wiadomo, czy te świadectwa korupcyjnego dziewictwa kilku wymienionych osób zadowolą niewymienione z nazwy zachodnie redakcje. Nie wiadomo, dlaczego Iwanow poręczył za tych akurat parteigennossen, a nie innych (za Timczenkę nie ręczył).

To rzecz bez precedensu – rzecznik Kremla ani tym bardziej szef Administracji Prezydenta (w hierarchii ważnych urzędników – wielka szycha) nigdy wcześniej nie wykonywali tak spektakularnych akcji prewencyjnych wobec zapowiadanych publikacji zachodnich mediów na temat Putina.

„Prokuratorskie pytania” zachodnich redakcji dotyczyły głównie mętnych powiązań Władimira Putina z czasów jego pracy w merostwie Petersburga w latach dziewięćdziesiątych. To nie jest temat nowy. O machlojkach, wyprowadzaniu na lewo wielkich sum i niedotrzymywaniu umów przez Putina w czasach jego petersburskiej przygody z merostwem pisała między innymi deputowana petersburskiego Zgromadzenia Parlamentarnego Marina Salje (zmarła trzy lata temu). W ostatnich dniach temat machinacji i podejrzanych powiązań znowu wypłynął w związku z procesem, jaki wytoczył Gazpromowi i ŁUKoilowi niejaki Maksim Freidson (Friejdzon), w dawnych latach noszący ksywkę „Maksim Orużejnyj” (Maksym od broni). Freidson – właściciel udziałów w kilku firmach – postanowił dochodzić swoich praw po latach, wskazując, że obie pozwane firmy gwałtem pozbawiły go udziałów w biznesie naftowym, korzystając z kryszy. Proces ma się toczyć przez sądem w Nowym Jorku. Próby dochodzenia sprawiedliwości w Rosji spaliły na panewce.

Dużo ciekawsze niż przedstawiane przez Maksima Freidsona zawiłe schematy przejmowania udziałów w firmach wydały się mediom jego wspomnienia sprzed lat z Petersburga. W wypowiedzi dla Radia Swoboda Freidson mówi: „Mieliśmy produkować broń dla policji […] W związku z tym programem spotykaliśmy się z Władimirem Władimirowiczem Putinem, który zajmował się kontaktami z zagranicą [oraz programami utylizacji broni i amunicji]. Zapłaciliśmy łapówkę. Pieniądze zwykle brał asystent Putina, Losza Miller [Aleksiej Miller, obecnie szef Gazpromu]. A Władimir Władimirowicz w sposób charakterystyczny dla funkcjonariuszy służb specjalnych w czasie rozmowy jedynie wypisywał na kawałku papieru sumę”. Kiedy projekt z bronią z różnych przyczyn nie wyszedł, Freidson zajął się biznesem naftowym. Wedle jego opowieści, przy rejestracji firmy dostarczającej paliwo dla samolotów i firmy wysyłającej produkty naftowe na eksport, również długo targowali się z Putinem o „dolę”. Freidson w tym biznesie współpracował z Giennadijem Timczenką, który „czesał kasę” za pilnowanie wspólnych przedsięwzięć. Całość wywodów Freidsona na stronie Radia Swoboda: http://www.svoboda.org/content/article/27031833.html

„Zapewne niebawem zobaczymy w prasie detaliczne, pełne treści publikacje dotyczące osobistego biznesu Władcy oraz tego, jak Jego Cesarska Wysokość popierał biznesy swoich bliskich przyjaciół” – pisze w komentarzu Siergiej Parchomienko z rozgłośni Echo Moskwy. „Teraz gazety, które przygotowują te publikacje, w ramach przygotowań do przyszłych spraw sądowych, zadają służbie prasowej Kremla pytania związane z wątkami, które zostały już opracowane i sprawdzone. W takich wypadkach najważniejsze jest to, że pytanie zostało zadane i że otrzymano formalne „tak” lub „nie” lub nie otrzymano żadnej odpowiedzi. […] Sama informacja już dziennikarzy nie interesuje – wszystko zostało już pozbierane i prześwietlone. Na Kremlu doskonale o tym wiedzą i zdają sobie sprawę, że nie uda się zdementować tej informacji ani zapobiec opublikowaniu materiałów. Dlatego mówią, że to wszystko jest niewiarygodne, zanim ktokolwiek będzie miał sposobność przeczytać materiał”.

Publikacja rozmowy na stronie Radia Swoboda wielkich sensacji nie przynosi. Czemu w takim razie tak mocno zareagował Kreml, wypuszczając kłęby dymu? Dlaczego zawczasu stara się odgrodzić rosyjskie społeczeństwo od zgubnego wpływu zachodnich publikacji? Czyżby Rosjanie na co dzień czytali w oryginale „Financial Times” i „New York Times”, a nie „Komsomolską Prawdę”, która raczej nie przedrukuje rewelacji zachodnich kolegów? Znowu prokuratorskie pytania…

PS z 24 maja: Radio Swoboda usunęło wywiad z Maksimem Freidsonem ze strony internetowej rozgłośni. Miał o to poprosić sam Freidson.

Hokej. Rosja na ławce kar

18 maja. Niepowodzenie rosyjskiej drużyny narodowej w hokeju na lodzie podczas zeszłorocznego olimpijskiego turnieju w Soczi było wielkim rozczarowaniem nie tylko dla kibiców, ale także najwyższych władz, które specjalnie przyjeżdżały kibicować hokeistom w przerwach pomiędzy naradami o metodach uspokojenia kijowskiego Majdanu. Nie otarło ogólnonarodowych łez nawet pierwsze miejsce całej reprezentacji narodowej w generalnej klasyfikacji medalowej igrzysk. W tegorocznych mistrzostwach świata w Pradze hokejowa sborna miała sobie olimpijską klęskę powetować. Nie bez wybojów (np. przegrany mecz grupowy z USA) Rosja doszła do finału, w którym zagrała z reprezentacją Kanady. I przegrała z wynikiem dalekim od marzeń 6:1.

Po syrenie kończącej spotkanie zgodnie z ceremoniałem odbywa się wręczenie medali, odegranie hymnu, przekazanie pucharu, zdjęcia, ogólna feta. Rosyjska drużyna odebrała swoje srebrne medale i… wyszła do szatni, nie czekając na dalszą część uroczystości: dekorację zwycięzców i hymn Kanady. Trybuny wygwizdały tę zaskakującą demonstrację przegranych.

Na lodzie zostało tylko siedmiu sprawiedliwych, m.in. Aleksandr Owieczkin i Jewgienij Małkin, którzy próbowali zatrzymać kolegów, opuszczających lodowisko. Hokeiści zeszli na polecenie trenera Olega Znaroka lub – wedle innej wersji podawanej przez media – kapitana drużyny Ilji Kowalczuka. Najstarsi górale nie pamiętają, by coś podobnego zdarzyło się podczas mistrzostw.

Przewodniczący Międzynarodowej Federacji Hokeja na Lodzie Rene Fasel nie wierzył własnym oczom: „To, co zrobiła rosyjska drużyna, jest nie do przyjęcia. Podczas meczu mogą się dziać różne rzeczy, nawet bójki, ale okazanie braku szacunku wobec rywala po meczu – to rzecz niesłychana”. Władze IIHF zapowiedziały, że Rosja może zostać za tę demonstrację ukarana.

„Opuszczenie lodowiska przez rosyjską drużynę przed hymnem Kanady wpisuje się w logikę rosyjskiej polityki. Ciągle dopominając się szacunku dla naszych wartości i zwycięstw, coraz częściej zapominamy nie tylko o szacunku, ale nawet elementarnym takcie w stosunku do cudzych wartości i zwycięstw. Wyobraźmy sobie taką sytuację: w finale wygrywa Rosja, a Kanadyjczycy (Amerykanie, Czesi, Białorusini i in.) opuszczają lód, gdy grają rosyjski hymn. Jak zareagowałaby Rosja? Nie ma najmniejszych wątpliwości, że przegranym przypomniano by wszystkie grzechy.[…] Słusznie by powiedziano, że cham nie gra w hokeja, że nie należy mieszać sportu i polityki, że nie umieć godnie przegrać to oznaka słabości, a nie siły” – napisała internetowa „Gazeta.ru” w komentarzu redakcyjnym.

Wysoka fala quasi-patriotycznej histerii najwidoczniej odbiera niektórym zdolność logicznego myślenia. Jak pisze Anton Oriech w swoim blogu, drużynę wysyłano jak na wojnę „naszego dobra z zachodnim złem. Przysięgi na grobie Charłamowa [legendarny hokeista ZSRR], wstęgi św. Jerzego, miłosne wyznania pod adresem opiekuna reprezentacji Rotenberga [w przeszłości sparing partner Putina w dżudo, obecnie przedsiębiorca cieszący się względami kremlowskiego dworu], codzienne narzekania na antyrosyjskie spiski sędziów”. I co? I wstyd. Chociaż srebrny medal to znakomity rezultat, zwłaszcza że rosyjska reprezentacja nie jest w cudownej formie.

Postawa rosyjskiej drużyny została skwitowana w sieciach społecznościowych tysiącami komentarzy. Jeden z użytkowników Twittera napisał: „Według doniesień, lodowisko kazał opuścić główny trener rosyjskiej sbornej Barack Obama”. Ale za najważniejszy komentarz można uznać depeszę agencji TASS: „Hokeistów wracających z mistrzostw świata nie wyjechał witać ani jeden kibic”. Kurtyna nader wstydliwie opada, jak pisał Konstanty Ildefons Gałczyński.

Użytkownik używający nicku MickTacker w tekście „Trzy razy hańba” napisał, że przegrana Rosjan jest karą boga hokeja, który nie zdzierżył znęcania się nad duchem sportu w meczu weteranów hokeja w ramach tzw. Nocnej Ligi Hokeja (wymyślona cztery lata temu inicjatywa Putina dla zasłużonych gwiazd lodowego sportu i polityków). W meczu zagrali m.in. minister obrony Siergiej Szojgu i prezydent Władimir Putin. Putin strzelił osiem bramek. „Gdyby nie było obrońców i bramkarza, strzeliłby zapewne mniej” – skomentowali złośliwcy po obejrzeniu popisów głowy państwa.

https://www.youtube.com/watch?v=DzMDrBDs1DE

Minister obrony został uznany za najlepszego gracza tegorocznej Nocnej Ligi Hokeja. W nagrodę otrzymał skierowanie na wczasy na Krymie.

Jakie smutne wesele

17 maja. Lezginkę na ich weselu odtańczył sam prezydent Czeczenii Ramzan Kadyrow, moment składania podpisów pod aktem zawarcia małżeństwa w pałacu ślubów w Groznym zarejestrowała telewizja Lifenews, temat nie schodził z łamów gazet przez ponad dwa tygodnie i stał się hitem mediów społecznościowych w Rosji. Czemu los panny młodej, 17-letniej Hedy vel Luizy Gojłabijewej wydanej za 57-letniego (według innych źródeł – 46-letniego) Nażuda Guczigowa tak poruszył publiczność?

Zacznijmy od początku. Heda Gojłabijewa ze wsi Bajtarki rejonu nożaj-jurtowskiego w Czeczenii właśnie skończyła 17 lat. Pochodzi z niezamożnej wielodzietnej rodziny. Nażud Guczigow jest pułkownikiem policji, wszechwładnym szefem rejonowego urzędu spraw wewnętrznych, łączą go bliskie relacje z prezydentem Kadyrowem. Ma jednego dorosłego i dwóch nieletnich synów. Guczigow postanowił uczynić Hedę Gojłabijewą swoją żoną. Drugą żoną.

Najpierw przez prasę przetoczyły się wiadomości, że ani dziewczyna, ani jej rodzice nie wyrażają zgody na ślub. Siostra i koleżanki Hedy napisały o wymuszanym ślubie i oporze Gojłabijewów do Kadyrowa z prośbą o interwencję (Kadyrow trzy lata temu zakazał zawierania małżeństw z nieletnimi i porywania narzeczonych zgodnie z tradycyjnym kodeksem), ale ich wpisy w sieci społecznościowej zostały usunięte przez moderatorów. Rodzina zwróciła się więc do prasy z prośbą o pomoc. Do wsi przyjechała dziennikarka „Nowej Gazety” Jelena Miłaszyna (jej reportaż można przeczytać tu: http://www.novayagazeta.ru/columns/68304.html), napisała, że Guczigow nakazał otoczenie wioski pierścieniem policji, aby rodzina – która nie zgadza się na małżeństwo – nie mogła wywieźć narzeczonej poza granice republiki, narzeczona i jej krewni są zastraszani. Sam narzeczony zresztą plątał się w zeznaniach: raz mówił, że nie ma zamiaru się żenić z młódką, bo kocha swoją pierwszą i jedyną żonę, to znowu przyznawał, że faktycznie wystawił posterunki w Bajtarkach, żeby ptaszynka nie wymknęła się jego matrymonialnym zamiarom.

Wreszcie, jak to w czeczeńskich bajkach bywa, w sprawę wmieszał się Ramzan Kadyrow – wysłał swoich umyślnych do wsi, ci porozmawiali z członkami rodziny Gojłabijewów i dowiedzieli się, że i Heda-Luiza, i jej matka wyrażają zgodę na ślub. Na posiedzeniu władz republiki zdymisjonował ministra prasy za niedostateczną uwagę poświęconą zagadnieniu. I uciszył wszelkie dyskusje cytatem z Puszkina: „Każdy wiek ulega miłości”. Po tym oświadczeniu Kadyrowa nazbyt ciekawskiej dziennikarce „Nowej Gazety” poradzono, by dla swego bezpieczeństwa opuściła republikę, krewni Hedy stracili chęć rozmawiania z nią (http://www.novayagazeta.ru/columns/68367.html). Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, i narzeczony wreszcie się zdecydował, że jednak bardzo chętnie, czemu nie, i rodzina narzeczonej nie stała już okoniem, i nikt nie widział już w sprawie łamania prawa (przymuszanie do małżeństwa, wielożeństwo, ślub z nieletnią).

Po publikacji w „Nowej Gazecie” sprawą zainteresowano się również na szczeblu federalnym. Prawdziwy popis dał pełnomocnik ds. praw dziecka Paweł Astachow, urzędnik wsławiony m.in. walką z amerykańskimi ludożercami, którzy chcą adoptować rosyjskie dzieci i sprzeciwiający się zakładaniu w Rosji „okien życia”. Astachow – powołany, by stać na straży nieletnich – nie dostrzegł niczego niezgodnego z prawem w zawarciu małżeństwa przez niepełnoletnią i nawet spróbował usprawiedliwić ślub podstarzałego dżygita z młodą dziewczyną: „Na Kaukazie wcześniej następuje emancypacja <?> i dojrzewanie płciowe. Są miejsca, gdzie kobiety w wieku 27 lat są już pomarszczone i wyglądają na 50”. Nazwać reakcję na tę wypowiedź burzliwą, to nic nie powiedzieć: Twitter i FB eksplodowały tysiącami komentarzy. Astachow próbował się wycofać, wytłumaczyć, wreszcie zapowiedział, że wybierze się do Czeczenii, by wyjaśnić sytuację.

Jednak zanim się zdążył spakować i ruszyć w drogę, ślub już się odbył. I to z wielką pompą. Narzeczoną przywiózł do pałacu ślubów sam szef administracji prezydenta. Relację można obejrzeć tu: http://lifenews.ru/video/13065 (jakże smutna jest szczęśliwa panna młoda; znawcy czeczeńskich tradycji podkreślają: to, że panna młoda patrzy w podłogę, nie oznacza wcale, że jest nieszczęśliwa, tak po prostu chce czeczeńska tradycja, ale tym razem to nie do końca tak – dziewczyna ledwie trzyma się na nogach, prawie odmlewa), a także w Instagramie, w profilu Kadyrowa, z komentarzem prezydenta Czeczenii: https://instagram.com/p/2wIOM3iRiW/?taken-by=kadyrov_95. Ślub tysiąclecia, wedle Kadyrowa, przyćmił nawet królewskie zaślubiny Williama i Kate w Londynie. Już następnego dnia uważni obserwatorzy zauważyli, że ślubu udzielała nie urzędniczka stanu cywilnego (jak to przewidziane jest w przepisach), a dziennikarka radiowa Asia Biełowa (Tatiana Gładczenko). Jedna rzecz niezgodna z prawem więcej, jedna mniej – co za różnica.

Kadyrow nie po raz pierwszy demonstruje, że ma za nic prawo i konstytucję Federacji Rosyjskiej. Jego republika rządzi się swoimi prawami – to znaczy prawami, które ustanawia sam Kadyrow. Nie po raz pierwszy oglądamy sytuację, w której Kadyrow wręcz prowokacyjnie lekceważy prawo federalne, a potem wysyła czołobitną do Putina, zapewniając, że go kocha i jest mu wierny. I nic się nie dzieje, nikt się nawet nie zająknie, by go pociągnąć do odpowiedzialności. Personalny układ Kadyrow-Putin jest nadrzędną zasadą regulującą wszystko.

Tak było ostatnio, gdy federalni śledczy chcieli przesłuchać w charakterze świadka Rusłana Gieriemiejewa, jedną z najważniejszych osób w sprawie o zabójstwo Borysa Niemcowa – okazało się, że nie można wjechać do wioski, która jest bastionem Gieriemiejewa. Nie można, to nie można. Nikt nie wjechał, nikt Gieriemiejewa nie śmiał niepokoić, skoro za nim stoi jego patron. Podobnie rzecz się miała, gdy Kadyrow nakazał swoim ludziom z organów strzelać do funkcjonariuszy z innych regionów Rosji, którzy bez zgody czeczeńskich organów zechcą wjechać do Czeczenii i zatrzymać podejrzanych itd. Nikt nie ma wątpliwości, kto jest prawdziwym panem Czeczenii.

.