Nie będzie liberalizacji, otwarcia i odbudowy dobrych relacji z Zachodem, będzie konfrontacja i budowa nowej kurtyny, jeśli nie żelaznej, to w każdym razie odgradzającej od wrogiej szarańczy, która tylko czyha, by podbić oblężoną twierdzę Rosja – jedyną na tym świecie złym krynicę humanistycznych wartości. Prezydent Putin w wystąpieniu przed obiema izbami parlamentu, rządem i innymi ważnymi osobami w rosyjskiej polityce opowiedział, jak on rozumie, a zatem jak zgromadzeni mają rozumieć to, co dzieje się w Rosji i z Rosją.
Na początek była więc szkolna czytanka o zorganizowanym przez Amerykanów na kijowskim Majdanie przewrocie, o obronie rodaków na Krymie przed zakusami tych kijowskich władz, które zdobyły legitymację nielegalnie, Rosja chciała dobrze, a Zachód nie wiedzieć czemu się zbiesił i wprowadził sankcje. Z wykładu prezydenta wynika, że sankcje wprowadzono nie dlatego, że Rosja zagarnęła część terytorium sąsiada, gwałcąc prawo międzynarodowe i własne zobowiązania, ale dlatego że Zachód chce w wyniku podłych intryg Rosję osłabić i rozbić na części. Wszędzie spiski. W bankach też. Spadek kursu rubla? Putin ma prostą odpowiedź: To spekulanci. „Putin jeszcze raz dał nam do zrozumienia, że nie widzi żadnych fundamentalnych przyczyn, dla których kurs rubla spada – komentował dziś w rozgłośni Echo Moskwy politolog-putinolog Stanisław Biełkowski. – Rubel spada bez powodu, więc jak to wytłumaczyć? Że to nieszczęście sprowokowane jest wyłącznie spekulacjami walutowymi i zaraz my tych spekulantów weźmiemy za fraki i wsadzimy do więzienia, pozabieramy im licencje i wtedy rubel zacznie rosnąć w siłę. To doskonały przykład myślenia Władimira Władimirowicza”. Szef wywiadu Michaił Fradkow poszedł za ciosem i przed wieczorem już zaraportował, że zna winowajców: spadek kursu rubla to wina spekulacji dokonywanych przez zagraniczne instytucje finansowe. Wprawdzie nie wymienił konkretnych nazw, ale zaznaczył, że USA i ich sojusznicy chcą zguby rosyjskiej gospodarki, grając na obniżenie wartości rosyjskiej waluty i zaniżając cenę ropy, co w rezultacie miałoby prowadzić do wymiany rosyjskich władz. Cóż, nie ma co dłużej zwlekać – rubel spada i spada, ropa spada i spada, teraz wszystkie ręce na pokład i trzeba ścigać tych niegodziwych spekulantów. Ciekawostką jest to, że w ostatnich tygodniach to w znacznej mierze (obserwatorzy rosyjskiego rynku mówią, że w jednej trzeciej) walutę skupują zwykli Rosjanie, przerażeni tym, w jakim tempie ich pieniądze tracą na wartości. Wychodzi na to, że mamy do czynienia z wielomilionową armią spekulantów.
Ale prezydent nie tylko grzmi na spekulantów, ale też jest dobry i wyrozumiały i rękę wyciąga do tych, co niegdyś zgrzeszyli i wywieźli pieniądze za granicę. Nawet te niezbyt czyste pieniądze można teraz spokojnie powyciągać z Kajmanów i Belize, przywieźć do Rosji, zalegalizować. Propozycja nie do odrzucenie dla tych, którzy skroili okrągłe sumki na lewo, a teraz chcą zażyć ziemskiego raju w uporządkowanym systemie bankowym Federacji Rosyjskiej. Mało prawdopodobne, że operacja „powrót pieniądza” się powiedzie. Ekonomiści na razie notują od dłuższego czasu proces odwrotny: z Rosji uciekło w tym roku około 120 miliardów dolarów przestraszonego kapitału. Nie wydaje się, by właściciele tych miliardów chcieli teraz znów złożyć je w rosyjskich bankach. Chyba że sprowadzą je na chwilę, zalegalizują, a potem znowu wyprowadzą. Nie, to żart.
Jednym słowem ci, którzy czekali, że Putin wyjaśni, jak władza zamierza działać w sytuacji recesji i nadciągającego jak letnia burza kryzysu, nie doczekali się żadnych konkretnych wyjaśnień ani zapowiedzi. Prezydent po raz kolejny pokazał, że ekonomia i w ogóle polityka wewnętrzna go nudzą. I tyle. „Główne pytanie, na jakie spodziewano się usłyszeć odpowiedź podczas orędzia, brzmiało: czy Putin ma świadomość tego, jak bardzo zmienia się świat i sytuacja wewnątrz kraju? Teraz już otrzymaliśmy jednoznaczną negatywną odpowiedź. A zatem kraj będzie rządzony po staremu” – pisze moskiewska politolożka Tatiana Stanowaja (Slon.ru). Zamiast dróg rozwiązania problemów – idee, zawieszone gdzieś w obłokach.
Niemniej „po staremu”, jak pisze Stanowaja, rządzić się jednak już też nie da. Zasoby, które dotychczas pozwalały Kremlowi zarządzać „tortem” i odkrawać i starym elitom, i nowym ambitnym graczom pojawiającym się z biegiem lat, kurczą się. Już nie wystarczy dla wszystkich. To ogromne pole do rywalizacji, ba, konfliktów. Na razie jeszcze można jednym dawać, a drugim nie dawać. Za chwilę może być gorzej i żeby dać jednym, trzeba będzie zabrać drugim. A to nie takie proste. Wiadomo, że z pustego Salomon nie naleje, a właściwie naleje przede wszystkim sobie. Bliski krąg zostanie usatysfakcjonowany kosztem zgromadzonych w funduszach rezerwowych środków. A reszta?
Jak zwrócili uwagę komentatorzy, Putin nie użył w swoim wystąpieniu ani razu słów „ropa” i „korupcja”. Znamienne.
Za to zrobił daleką historyczną wycieczkę. Pisałam jakiś czas temu, że Putin uzasadniał podczas spotkania z młodymi historykami, że Krym jest kolebką rosyjskiego chrześcijaństwa (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/11/10/make-love-with-ribbentrop-molotov/). Dzisiaj znów nawiązał do tego wątku: książę Włodzimierz przyjął chrzest na Krymie i dopiero potem ochrzcił Ruś (co ciekawe, prezydent nie zająknął się, że Włodzimierz był księciem kijowskim, Moskwy wtedy nie było). „Dla Rosji Krym, Chersonez, Sewastopol mają ogromne znaczenie cywilizacyjne i sakralne. Tak jak Wzgórze Świątynne w Jerozolimie dla tych, którzy wyznają islam lub judaizm. Właśnie tak będziemy się do tego odnosić teraz i zawsze”. Cóż to za nowa mitologia?
Jeden z popularnych rosyjskich blogerów Rustem Agadamow skomentował ten passus następująco: „Z Chersonezem jako duchową kolebką, która ma dla Rosjan sakralne znaczenie, Putin dzisiaj mnie zadziwił i to nieźle. Diabli wiedzą, kto mu pisze te teksty. Miasto, założone przez Greków, gdzie przez dwa tysiące lat mieszkały różne narodowości, ale nie było żadnych Słowian, wskazał nam w charakterze narodowego sacrum i tego, co ma nas jednoczyć. No, nieźle. Ciekawe, czy Putin zna historię podboju Chersonezu przez księcia Włodzimierza? Włodzimierz przez prawie rok oblegał miasto, które nie było mu do niczego potrzebne. Jak tylko je zdobył, zaraz je opuścił i nigdy nie wrócił. Odciął mieszkańców od wody i miasto się poddało. W Żywocie Włodzimierza można przeczytać, że książę zgwałcił córkę księcia Chersonezu na oczach rodziców, a następnie ich zabił. A chrzest przyjął tu pono dlatego, że taki był warunek jego małżeństwa z córką bizantyjskiego cesarza. Włodzimierz groził, że jak odmówią mu ręki księżniczki, ruszy na Konstantynopol. Biedna Anna, którą pod przymusem wydano za poganina, gwałciciela i zabójcę, mówiła do matki: Już lepiej mi tutaj umrzeć. Jeżeli taka postać historyczna [jak Włodzimierz] i jego wyczyny na Krymie są sakralnym źródłem duchowości dla Rosjan, to czym w takim razie jest dla nich niegodziwość?”
Prezydent przez cały czas wystąpienia pokasływał, były momenty, że tracił płynność wymowy. Premier Miedwiediew z zadowoloną miną zasiadający w pierwszym rzędzie jak zwykle uciął sobie niezobowiązującą drzemkę. W Groznym grupa uzbrojonych bojowników Emiratu Kaukaskiego zaatakowała kilka obiektów.