Archiwum autora: annalabuszewska

Eurowizja w mundurze

Po ostatnim konkursie Eurowizji, wygranym przez Conchitę Wurst rosyjska opinia publiczna oburzała się i triumfowała. Oburzała, bo jakże to możliwe, że festiwal wygrywa kobieton z brodą. Triumfowała, bo znalazła pretekst do opowiadania o wyższości uduchowionej rosyjskiej cywilizacji nad zachodnią zgnilizną. Teraz nadszedł czas, by dać odpór „Gejropie”. Jak od wieków wiadomo, zdrowe jądro narodu najlepiej wygląda przyobleczone w mundur. Rosyjskie ministerstwo obrony postanowiło sięgnąć do tych korzeni.

Szef zarządu kultury w resorcie obrony Anton Gubankow wyjawił w audycji radiowej, że ministerstwo nosi się z zamiarem zorganizowania odpowiednika konkursu Eurowizji dla wojskowych zespołów artystycznych. Najbliższa impreza planowana jest już na rok 2015. Jury tego międzynarodowego festiwalu ma oceniać zarówno kunszt wokalny, jak i taneczny wykonawców.

Zaintrygowana tym pomysłem, przejrzałam dostępne w sieci produkcje umundurowanych artystów. Na kanale Youtube można znaleźć wiele ciekawych kawałków. „Dważdy Krasnoznamionnyj” Chór Armii Rosyjskiej imienia Aleksandrowa prezentował się już na konkursie Eurowizji. A właściwie jako atrakcja poza konkursem, działo się to w 2009 roku w Moskwie:

Chór Aleksandrowa (to ten Aleksandrow, który skomponował hymn), który w czasach ZSRR śpiewał głównie pieśni bojowe i opracowania piosenek ludowych, w latach pierestrojki przeszedł przemianę i bawił publiczność opracowaniami piosenek Johna Lennona, wspólnymi projektami z Pink Floyd czy Leningrad Cowboys. Na tournee po Polsce chór przygotował także pieśń wyklętą „Czerwone maki na Monte Cassino”

https://www.youtube.com/watch?v=HmGVg7Nw1XM&list=PLjDPuTougl7kKZ0HL9CQSuNN6OERnGFhZ

Pełne animuszu covery przebojów zachodnich gwiazd prezentował zespół Wojsk Wewnętrznych MSW pod dyrekcją generała majora Wiktora Jelisiejewa. Jednego ze szlagierów można było posłuchać podczas uroczystości otwarcia igrzysk w Soczi. Fantastycznie brzmi w wykonaniu zwalistych panów w szamerowanych mundurach piosenka „Sex bomb”. Do tańca (choć raczej nie do różańca).

https://www.youtube.com/watch?v=WJPgveHnMd0

Z rarytasów gatunku – kultowa pieśń Wielkiej Wojny Ojczyźnianej „Swiaszczennaja wojna” w wykonaniu zespołu reprezentacyjnego Chińskiej Armii Narodowo-Wyzwoleńczej.

Swoją wersję tego utworu zaprezentował Chór Południowego Wschodu „Wstawaj, Donbasie niezwyciężony”. Czy formuła festiwalu przewiduje udział takich ansambli? W sieci dostępne jest tylko to jedno nagranie Chóru Południowego Wschodu, o zespole nic nie wiadomo.

https://www.youtube.com/watch?v=m3vxXh5Pwb0

A czy na festiwalu znajdzie się miejsce dla raperskiego kolektywu Prawosławnej Armii tzw. Donieckiej Republiki Ludowej?

https://www.youtube.com/watch?v=em0gwJZTgHY

W podsumowaniu krótkiego przeglądu wojskowej „piesni i plaski” cover tytułowej piosenki z filmu o Jamesie Bondzie „Skyfall”. Solista ze smutkiem intonuje: „This is the end”.

Deputowani Dumy skrycie kochają Europę

Jakiś czas temu Europa wpisała na listę osób niepożądanych kilkanaście nazwisk deputowanych, mających związek z „naruszeniem integralności terytorialnej Ukrainy”, czyli aneksją Krymu. Osoby te nie mogą wjechać na terytorium państw należących do Unii Europejskiej, ponadto zamrożono ich aktywa znajdujące się tamże.

Minęło kilka miesięcy i „skazani na Soczi”, jak nazwałam objętych sankcjami rosyjskich oficjeli (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/03/22/skazani-na-soczi/), mocno zatęsknili za znienawidzoną staruszką Europą. I tak tą tęsknotą przepełnieni, wymyślili sposób, jak obejść zakaz i jednak wjechać tam, gdzie ich nie chcą, ale gdzie oni chcą.

Rada Dumy Państwowej, jak donosi RBK, dokonała zmian w składzie stałych rosyjskich delegacji w różnych instytucjach europejskich. Ze składu wykreślono niektóre nazwiska, a na ich miejsce wpisano nazwiska deputowanych, objętych sankcjami UE. O co chodzi? Otóż, okazało się, że w sankcjach UE są pewne „łaziejki” – to znaczy, taki delikwent, który zgodnie z zapisem sankcyjnym nie może wjechać do UE, jednak wjechać może, jeżeli otrzymał zaproszenie od organizacji międzynarodowej, a udział członków parlamentu w stałych delegacjach pozwala im na wjazd na terytorium Unii i pracę w tych ciałach. Proste? Genialnie proste!

Popatrzmy na personalia tych, którzy skorzystali z luki w przepisach. W składzie rosyjskiej delegacji znalazł się między innymi wpisany na listę sankcji Leonid Słucki, jeden z głównych orędowników aneksji Krymu. Stałe miejsce w delegacji Rosji do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy zajęli przewodniczący Dumy Siergiej Naryszkin i jego zastępca Siergiej Żelezniak.

Pana Żelezniaka można na okrągło oglądać w rosyjskiej telewizji, jak z wysoka lży beznadziejną „Gejropę”, szydzi z jej niskich standardów i w całej rozciągłości popiera słuszną linię prezydenta Putina. Czemu zatem tak się rwie do tych znienawidzonych krain? Pragnie nakupić zakazanego przez Putina w Rosji jamonu? Przecież prezydent bratniej Białorusi zapewnia, że białoruski jamon jest tak samo dobry jak hiszpański. A może chce odwiedzić tajne konta i biznesy, bo one tam zostały osierocone? A może po prostu chce się częściej widywać z córkami, które patriotycznie mieszkają na Zachodzie?

„Rosyjscy deputowani stęsknili się za europejskich shoppingiem i restauracjami” – podsumował w Twitterze prześmiewca, podpisujący się pseudonimem „pierzidient Roissi”.

*

Szanowni Czytelnicy! Życzę wspaniałych ciepłych Świąt Bożego Narodzenia, wielu pozytywnych wzruszeń w ten czas, „kiedy Bóg jest w dziecko małe przemieniony”. Wesołych Świąt!

Striptiz u Stalina

Życie kawiarniane czasem więcej mówi o ludziach niż badania renomowanych pracowni socjologicznych czy analizy politologów.

Pod tym kątem popatrzcie Państwo na takie dwa obrazki. Zdjęcie zrobiono w centrum Moskwy: ulica Bolszaja Nikitskaja, kawiarenka „Kofiemania”: http://news-region.ru/2014-12-22/33587-alina-kabaeva-poseshhaet-kafe-v-okruzhenii-avtomatchikov/

Fotografię opublikował na Facebooku showman Aleksandr Biełow, zaszokowany tym, że pod niewinną knajpką w bojowych pozach zastygło kilkunastu funkcjonariuszy Federalnej Służby Ochrony (odpowiednik BOR-u). „Jak myślicie, KtoSięTakBoi, że nawet do wypicia filiżanki kawy potrzebna jest mu ochrona kompanii uzbrojonych po zęby borowców (na zdjęciu nie zmieściła się nawet połowa dzielnych chłopaków)?” – zadał pytanie Biełow. Chcąc zaspokoić ciekawość, zajrzał do lokalu. I zobaczył tam mistrzynię planety w gimnastyce artystycznej Alinę Kabajewą.

Nowość opublikowana przez Biełowa została zreplikowana przez setki, jeśli nie tysiące użytkowników Mordoknigi (jak Rosjanie żartobliwie nazywają Facebook). A stąd wyciekła do prasy. Dziennikarze momentalnie podjęli temat. Alina Kabajewa jest obiektem podwyższonego zainteresowania nie od dziś. W 2008 roku skandal wywołała zamieszczona przez mało znany periodyk „Moskowskij Korriespondient” wiadomość, że pod Petersburgiem odbyło się wesele Putina i Kabajewej. Służba prasowa Kremla wiadomość zdementowała (Putin był wtedy oficjalnie żonaty). Periodyk wychłostano. Ale odtąd Alina Maratowna znalazła się w centrum matrymonialnego zainteresowania. Bulwarowe media mają nieustające używanie, a stugębna plotka powtarza wieści „z dobrych źródeł” o jachcie w Soczi, gdzie ma pomieszkiwać Alina Kabajewa, o dzieciach, które się rodzą z nieformalnego związku z Putinem itd. W memach Putin jest czasami przedstawiany jako „Władimir Kabajew”.

We wrześniu Alina Kabajewa zrezygnowała z mandatu deputowanego Dumy Państwowej i objęła stanowisko prezesa zarządu holdingu Nacjonalnaja Media Gruppa, jednego z największych rosyjskich holdingów medialnych. Opisujące wydarzenie w „Kofiemanii” gazety wyjaśniały, że w związku z tą funkcją Kabajewej należy się ochrona Federalnej Służby Ochrony. Jednak tak liczny zastęp ochroniarzy, demonstracyjnie obstawiających kawiarnię musi przykuć uwagę – choć powinien raczej zapewnić dyskretną opiekę. Ale może właśnie chodziło o podniesienie szumu?

A teraz drugi przypadek wiele mówiącej knajpy. W Jekaterynburgu, w urodziny Józefa Stalina otwarto pub „Koba” (http://vk.com/cobapub). Koba to jeden z wczesnych pseudonimów Josifa Wissarionowicza Dżugaszwili. Plakaty reklamowe zapraszające uczestników na inaugurację zapewniały, że: można przynieść własny alkohol, nie należy spodziewać się seksu (NO SEX IN USSR PARTY), a jednocześnie zapowiadały striptiz. Lokal pod auspicjami Wodza Narodów zaprasza też na retro Sylwestra. W programie to samo, co na imprezie urodzinowej Stalina, tyle że zamiast striptizu przewidywane jest noworoczne orędzie prezydenta Rosji.

Putin jest kochany, a separatysta się żeni

Dzisiaj nie było rzęsistych braw podczas 3,5-godzinnej konferencji prasowej prezydenta Putina. Bo też i powodów do aplauzu – jak na lekarstwo. Prezydent już na wstępie zaczarował salę, na której zgromadziło się około tysiąca dziennikarzy (byli przedstawiciele zarówno najważniejszych agencji i stacji telewizyjnych, jak i małych regionalnych periodyków, np. „Triezwyj Pietrograd”), przytoczeniem danych o doskonałych wynikach w produkcji prawoskrętnych śrubek. Następnie sypał w oczy piaskiem zapewnień, że obecny kryzys finansowy – sprowokowany przez czynniki zewnętrzne (sami wiecie jakie) – potrwa najwyżej dwa lata. Dwa lata jak dla brata, a potem wszystko „będzie fajnie i gites”, jak śpiewa Jaromir Nohavica. Bardzo mnie zainteresowała długa tyrada Putina na temat tego, co należy zrobić, żeby sprawy w państwie uległy poprawie: „trzeba pracować” – to po pierwsze, a po drugie i kolejne: zrobić dobry klimat inwestycyjny, biznesowi dać pracować, zapewnić wolność dla przedsiębiorczości, należy zaprzestać prześladowania przy użyciu organów ścigania tych, którzy się nie podobają, trzeba rozwijać prowincję, szczególnie Daleki Wschód. Gdzie ten raj na ziemi? Ma się rozumieć, w Rosji, rządzonej od piętnastu lat przez wszechwiedzącego przywódcę. Ciekawe, co przez te piętnaście lat przeszkadzało Putinowi stwarzać dobre warunki dla rozwoju biznesu?

Jeśli chodzi o politykę zagraniczną, to nie było nowych akcentów. Na Ukrainie był przewrót, wspierany przez wuja Sama. Rosja nie wykonuje żadnych agresywnych gestów, po prostu coraz dobitniej występuje w swojej obronie. Bo też zewsząd cały świat tylko czyha na to, żeby rosyjski niedźwiedź przeszedł na jagódki i miodzik, a jak osłabnie, to mu wyrwą kły i pazury i zrobią z niego wypchany eksponat do powieszenia na ścianie. Bon moty o miodzie i wypchanym misiu jakoś nie wzbudzały paroksyzmów wesołości wśród zebranych.

Oklaski rozbrzmiały natomiast po wypowiedzi dziennikarki Jekatieriny Winokurowej, która zapytała, ile zarabia Igor Sieczin, prezes naftowego giganta Rosniefti i czy Putin uważa, że to jest w porządku, że ludzie z jego otoczenia mieszkają w pałacach, a staruszki liczą kopiejki na chleb. I tutaj pan prezydent popłynął: powiedział, że nie zna wysokości pensji Sieczina (którego określił jako „efektywnego menedżera”), ba – nie zna nawet wysokości własnej pensji. Ot, przynoszą mu, on to odkłada i nawet nie liczy. Panisko.

Na kilka odważnych pytań – np. dziennikarza z Ukrainy o wysyłanie rosyjskich żołnierzy na wschód Ukrainy czy Ksieni Sobczak o język propagandy i kłamstwa płynące z telewizji – Putin nie udzielił odpowiedzi. Ożywienie na twarzy prezydenta wywołało pytanie o jego życie po rozwodzie. „U mnie wszystko w porządku. Jeden mój znajomy z Europy, ważna figura, niedawno […] zapytał: czy ty kogoś kochasz? Odpowiedziałem: Tak. – A czy ciebie ktoś kocha? Odpowiedziałem: Tak. On widocznie myślał, że całkiem zdziczałem. […] Z Ludmiłą Aleksandrowną zachowaliśmy dobre kontakty, przyjazne. Widzimy się regularnie, już nie mówię o dzieciach, to rozumie się samo przez się”. Można odetchnąć z ulgą: nie zdziczał, kocha i jest kochany.

Opozycyjny polityk Władimir Ryżkow lakonicznie podsumował wielogodzinny rytuał: „Niczego nie zmieniać. Nikogo nie zmieniać. Ani słowa o strasznym wzroście cen i zubożeniu społeczeństwa. Czekać, kiedy ropa znowu zdrożeje i znowu będzie jak dawniej”. Mniej oficjalni komentatorzy na Twitterze nie byli tacy łaskawi i poprawni politycznie. „Oto stenogram wystąpienia Putina: bla, bla, bla, bla, bla, bla…” I tak dziesięć linijek.

Kiedy prezydent dwa tygodnie temu wygłaszał usypiające orędzie, pokasływał. Cóż, grudzień, mógł się przeziębić. Ale dzisiaj też pokasływał i elegancko wierzchem dłoni obcierał nos. Ten kaszel to już tak na zawsze? Twitter kpił, jak zwykle: „Ilekroć Putin zakaszle, tylekroć Nabiullina [prezes banku centralnego] sprzedaje miliard dolarów na podtrzymanie rubla”. „On tak kaszle, gdy kłamie w żywe oczy”.

Uwaga mediów skupiona dziś była na zaklęciach prezydenta, ale nie niepodzielnie. Drugą wiadomością dnia był ślub Igora Girkina vel Striełkowa. Oblubienicą dzielnego rekonstruktora historycznego i człowieka demolującego obwód doniecki została jego asystentka z czasów bujnej wojaczki w Donbasie – Mirosława Reginska. Długonoga blondynka, lat 22, zwolenniczka idei Noworosji. Same plusy dodatnie. Tylko separatyści w Donbasie są niepocieszeni, mówią, że ich Striełkow ostatecznie „kinuł” (zostawił na pastwę losu).

Czarne oczy giełdy

Rosyjskie finanse od kilku dni szaleją na huśtawce. Wczoraj za euro płacono 100 rubli, za dolara – 80, chociaż poprzedniej nocy bank centralny w paroksyzmie rozpaczy podniósł stopy procentowe z 10,5 do 17%. Kolejne interwencje banku (według niektórych danych tylko wczoraj prawie 2 mld dolarów, słownie: dwa miliardy) nieco zbiły kurs, ale niewiele. Znaczące spadki na giełdzie odnotowały też rosyjskie spółki.

Prezydent Putin ustami swego rzecznika oznajmił dziś, że nie wystąpi ze specjalnym komunikatem w związku z szaleństwem na giełdowych parkietach. Ograniczy się do wyłożenia swojego punktu widzenia na sytuację rynków finansowych podczas planowanej na jutro wielkiej konferencji prasowej.  Tak, jasne, Kreml nie zajmuje się gospodarką, nie zajmuje się rublem, to dziedzina banku centralnego i rządu (pod dyrekcją premiera Miedwiediewa, samodzielnego, hłe, hłe, jak i inne gałęzie systemu). Zagadnienia gospodarcze Władimira Władimirowicza śmiertelnie nudzą, on woli rozgrywki z zachodnimi kolegami według scenariuszy wyuczonych w szkole KGB. Być może jutro nic nowego nie zostanie powiedziane, a może zostanie zapowiedziana sakralizacja rubla do użytku wewnętrznego, wystawianie rachunków zagranicznym klientom za ropę i gaz w rublach (takie plotki chodzą po roztrzęsionych kuluarach) albo ogłoszone polowanie na spekulantów, powiązanych ze światowymi (czytaj: amerykańskimi) ośrodkami zakulisowego dowodzenia. Wszystkiemu winne zachodnie spiski. Przygrywka do tych haseł już była – w niedawnym orędziu (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/12/04/wzgorze-swiatynne-na-krymie-teraz-i-na-zawsze/).

Ale przecież to nie o to chodzi, że bank centralny omylił się w rachunkach (też taki samodzielny jak premier). Zawał na giełdzie to jeden z symptomów poważnej choroby, jaka toczy rosyjską gospodarkę. Wiele wskazuje na to, że ten zbudowany w wielkim trudzie przez Władimira Putina model się kończy, okazał się niewydolny, przeżarty korupcją i dotknięty niemocą. Wiele razy pisałam tu, że rosyjska gospodarka złapała zadyszkę już w zeszłym roku, gdy ceny ropy były jeszcze bardzo wysokie. Sankcje Zachodu wprowadzone po aneksji Krymu i agresji na wschód Ukrainy jedynie pogłębiły negatywne tendencje. Pogłębiły, nie spowodowały. Głównym powodem są niekompetentne rządy. Borys Niemcow, antykremlowska opozycja pozasystemowa, stwierdził dziś, że to nie państwo choruje, a rządząca korporacja przeżywa kryzys. Rzecz w tym, że ta korporacja utożsamiła się z państwem, pożarła je. Z tego, co na początku grudnia prezydent powiedział przed obliczem obu izb parlamentu, wynika, że nie ma zamiaru bić się we własne piersi za stan finansów państwa i wszystko, co się z tym państwem niedobrego dzieje, nie zamierza korygować swoich decyzji politycznych, które kryzys zaostrzyły. Nie zamierza zmieniać systemu, wręcz przeciwnie – zamierza trwać we wszystkim, co ten system czyni niedostosowanym do wyzwań i wysoce nieefektywnym. A bez zmian się nie da. Jak napisał Ilja Milsztejn na Grani.ru, symbolem tych dni jest „Czarny kwadrat” Malewicza. „W ślad za czarnym wtorkiem przychodzi humor tak czarny, że nawet w kwadracie Malewicza dostrzega się zarysy współczesności.[…] No tak, Krym. Nieszczęście polega nie na tym, że cena Krymu jest wysoka. A na tym, że cena Krymu jest nieznana”.

Dzisiaj mnożą się doniesienia, że Rosjanie tłoczą się w długich kolejkach w sklepach ze sprzętem AGD i RTV, meblami, samochodami, wszędzie tam, gdzie można kupić trwałe dobra, póki ceny nie zostaną skorygowane w górę, dopóki w ogóle na rynku są takie towary (w znakomitej większości zagraniczne), dopóki są pieniądze. Być może jutro okaże się, że Rosja zrywa kontakty ze światem, nic nie będzie sprowadzać z zagranicy, a rublami będzie można tapetować ściany wyludnionych biur, z których zwolniono 90 procent personelu.

Moskwa nie wierzy rublom. Pod kantorami – kolejki. Dmitrij Miedwiediew jest chyba jedynym człowiekiem w mieście, który spokojnie trzyma swoje oszczędności w narodowej walucie. Członkowie Rady Federacji nie śpią po nocach z powodu pojawienia się na wywieszkach z cenami dawno zapomnianego przelicznika „u.je” (usłownaja jedinica, czyli równowartość dolara według kursu danego dnia). Senator Igor Czernyszew nie tylko skrytykował pomysł przerażonych handlowców, ale jeszcze wystąpił na łamach prasy z zachętą do masowej rezygnacji z używania towarów importowanych: „Bez szminek z importu kobiety mogą się spokojnie obejść – mężczyźni wolą naturalność. A jeśli już któraś koniecznie chce pomalować usta – proszę bardzo, buraczek – bardzo naturalny, chemia się do organizmu nie dostaje. A w bieliźnie z moskiewskiej fabryki nasze kobiety wyglądają ładniej niż we francuskiej”. Odważny pan senator – pod wieloma względami, nieprawdaż?

W sieciach społecznościowych – festiwal wisielczego humoru. „Sklep „Wszystko po 30 rubli” zmieniał wczoraj szyld osiemnaście razy”. „Jaki dziś kurs rubla? Echo odpowiada: – Bla, -bla, -bla”. „Nowy słownik języka rosyjskiego. Kantor wymiany walut – punkt skupu makulatury”. „Drogie banki! Nie kupujcie tablic informujących o kursie walut zagranicznych z czterema rubryczkami, patrzcie w przyszłość: potrzeba będzie co najmniej sześć okienek”. Dopisek: „Albo przynajmniej tyle, żeby się zmieściło #Krymnasz”. „Pod koniec roku dolar będzie kosztować tyle, co dwa Krymy”. Albo taka uwaga z nadzieją w lepsze jutro: „Czyżby się okazało, że zielone papierki są jednak mocniejsze niż zielone ludziki?”.

Interesujący wpis na blogu dał dziś pisarz Zachar Prilepin, #krymnaszysta: „Wszyscy teraz z satysfakcją odnotowują, jak postępowi ludzie obserwując spadek rubla, wykrzykują: – No i co, Ruskie, przyszedł rachunek za Krym? […] Putin niech sprawdza banki, on na pewno zdaje sobie sprawę, że czeka na niego miejsce w Hadze. Kraj, który w takiej sytuacji będzie nadal szedł liberalnym kursem, to nie jest zdrowy kraj. Będziemy się przyglądać, co zrobi prezydent”. Dalej Prilepin wspomina głodne lata upadającego ZSRR, kryzysy lat dziewięćdziesiątych i stwierdza, że ludzie – choć nie mieli co do garnka włożyć, to się śmiali i byli szczęśliwi. I na koniec dodaje: „Aha, no i jeszcze #Krymnasz i Noworosja nie umarła. Jeszcze nie raz się policzymy, nie denerwujcie się”.

Na jutro Władimir Władimirowicz zwołuje wielką konferencję. Na moskiewskiej giełdzie dolar kosztuje wieczorem 61 rubli, a euro – 76 rubli. Dobre tło do wystąpienia.

Raszka-gowniaszka ministra Medinskiego

Raszka to slangowe rosyjskie określenie Rosji, takie specyficzne zdrobnienie od „Russia”. Drugi człon wyrażenia zawartego w tytule nie wymaga tłumaczenia.

Tłumaczenia wymaga natomiast użycie tego słowotworu przez ministra kultury (tak jest, kultury) Władimira Rostisławowicza Medinskiego. Kilka dni temu minister bardzo kulturalnie pojechał do Petersburga i na spotkaniu z czytelnikami w słynnej petersburskiej księgarni „Bukwojed” oznajmił, co następuje. Ministerstwo kultury nie będzie dawało pieniędzy na filmy, które opluwają wybrane władze. „To o tych, którzy robią filmy wedle zasady Raszka-gowniaszka. Po co [im dawać]. To jakiś państwowy masochizm”.

Zapowiedział jeszcze, że ministerstwo nie będzie dofinansowywać takich projektów jak festiwal filmów dokumentalnych Artdokfest, z powodu politycznej postawy Witalija Manskiego, dyrektora festiwalu. Manski uważa, że w dokumentach należy pokazywać świat takim, jakim on jest, a nie pudrować, a ponadto (o, to grzech śmiertelny) jest przeciwny polityce Putina na Ukrainie i kłamstwom, jakie rosyjskie media opowiadają o wydarzeniach na Ukrainie. No to nic nie dostanie.

Powiedzonko „Raszka-gowniaszka” zrobiło momentalnie karierę w portalach społecznościowych i spłodziło liczne zastępy memów i dowcipów. Ale Medinskiego skrytykowano za te słowa nie tylko na wesoło. Poważni komentatorzy wzywali ministra do przeprosin, odkażenia języka itd. Choć samej istoty wypowiedzi nie podważano. To znaczy, o niedopuszczalnym grzesznym pluciu na „wybrane władze” itd. Filmy mają najwyraźniej wyłącznie sławić władze. Jeśli ktoś nie zamierza realizować tego wysokiego zamówienia, to sam jest „gowniaszka” i tyle. Ilja Milsztejn na Grani.ru kpi z konceptu ministra Medinskiego niemiłosiernie: Sytuacja finansowa kraju jest niewesoła. „I jeśli tak dalej pójdzie, to pieniędzy w ministerstwie nie wystarczy nawet na filmy o Raszce-Krymnaszce czy Raszce-Sakralaszce. Cała zawartość skarbca rozejdzie się na potrzeby zbrojeniówki, Federalnej Służby Bezpieczeństwa, wojsk wewnętrznych MSW, telewizję RT (d. Russia Today)”. Raszka-Krymnaszka, hm, bardzo trafnie.

Ciekawie w kontekście wypowiedzi złotoustego ministra kultury zachowało się samo ministerstwo: odcięło się mianowicie od jego słów. Komunikat głosi, że Medinski wypowiadał te słowa nie jako minister, a jako pisarz (był wszakże na spotkaniu z czytelnikami). Doktor Jekyll i mister-minister Hyde?

Szum wokół „gowniaszki” w ustach ministra przez wiele dni się nie uspokajał. Medinski postanowił więc posypać swoją łysawą głowę popiołem i dziś podczas spotkania z deputowanymi Dumy przeprosił za niefortunne sformułowanie. „Po prostu cytowałem znanych blogerów, nie sądziłem, że to odbije się takim echem. Wyrażenie było nieszczęśliwe, ale od sensu swych słów się nie odżegnuję” – powiedział opływowo.

To jeszcze nie koniec rewelacji ministra dotyczących kinematografii. Medinski oznajmił, że gotów jest na poważnie zająć się ograniczaniem liczby hollywoodzkich produkcji w  rosyjskich kinach. Amerykańskie obrazy stanowią dziś 70% filmów pokazywanych na ekranach w Rosji. Podał świetlany przykład Chin, gdzie pokazuje się dwadzieścia amerykańskich filmów rocznie. Z inicjatywą ograniczenia dostępu rosyjskiego widza do wrażej tandety wystąpili deputowani z partii komunistycznej.

Agencje informacyjne przyniosły niedawno jeszcze jedną wiadomość: Indie zaproponowały Rosji wznowienie współpracy w produkcji filmowej. Być może owocem tej współpracy będzie film o miłości rosyjskiego biznesmena do indyjskiej studentki, ich uczucie napotyka wiele przeszkód, ale oni śpiewając rosyjsko-indyjskie czastuszki, w miłosnych prysiudach z udziałem chóru Aleksandrowa idą ku słońcu, nie plują na „wybrane władze”, nie pokazują „Raszki-gowniaszki”. Jak ten neo-Bollywood będzie się nazywać? Rollywood?

Rubel i kociak przy apetycie

Ulubieńcem rosyjskich mediów stała się w ostatnich dniach pewna kotka z Władywostoku. Pod osłoną nocy zakradła się do lady chłodniczej sklepu na lotnisku i urządziła ucztę co się zowie – najadła się wszelakich rybnych delikatesów za sumę 60 tysięcy rubli. Zdjęcia pożywiającego się zwierzęcia, zamieszczane z entuzjazmem w sieci, podbiły serca Rosjan. Wiadomość o wyczynie smakosza zajmowała przez kilka dni czołowe miejsca w rankingach najczęściej czytanych i komentowanych doniesień.

Hokejowa drużyna Admirał Władywostok zgłosiła chęć zaopiekowania się żarłokiem i uczynienia zeń talizmanu ekipy. Kotce nadano imię Matroskina. Miejmy nadzieję, że nie zostawią jej na lodzie. Zanim kotkę znaleziono i przekazano klubowi, swoją propozycję zgłosili Komuniści Petersburga i Obwodu Leningradzkiego (KPOL). Bojownicy z burżuazją chcą się zaopiekować bezdomną bohaterką, wydali kici legitymację organizacji (numer 6), liczą, że ulubienica tłumów będzie im towarzyszyć na wiecach. Obok portretów Lenina, Stalina i Che Guevary wizerunek zaradnej kocicy ma zagrzewać do walki politycznej. „To kot-Robin Hood, dostał się do ekskluzywnego sklepu dla bogaczy, zwykłych ludzi nie stać na takie drogie produkty” – wywodził towarzysz z Pitra.

O pochodzeniu pożartych przez słynnego kota owoców morza agencje nie pisały. Czy były to miejscowe specjały czy rarytasy z zagranicy – nie wiadomo. Za to wiadomo, że premier Miedwiediew podejmuje gości wyłącznie wyrobami rodzimego przemysłu spożywczego. W dzisiejszym wywiadzie dla telewizji stwierdził, że nie ma takiego produktu żywnościowego [zagranicznego], którego nie można by zamienić [na krajowy]. „Dam przykład. Na urodziny zaprosiłem jak zwykle przyjaciół i specjalnie postawiłem zadanie, aby na stole były wyłącznie dania z krajowych produktów. Wyszło wspaniale”. I ser, i mięso – wszystko znakomitej jakości. „Były nawet omułki z Morza Czarnego, które są lepsze od śródziemnomorskich, bo są świeższe i smaczniejsze” – podsumował ze znawstwem premier. Omułki są świeże, gdy są świeże. Omułków drugiej świeżości nie ma. Podobnie jak jesiotrów. Nie wiem, czy spożycie krajowych omułków wzrosło w Rosji w ostatnich miesiącach, natomiast na pewno wzrosły ceny żywności i to znacząco. A braki w dostawach kaszy gryczanej urosły do rangi ogólnonarodowego problemu.

Premier był w tym tygodniu wyjątkowo rozmowny. Podczas transmitowanej przez telewizję rytualnej rozmowy z dziennikarzami wzywał rodaków do zachowania spokoju. Rosjanie, nic się nie stało, tłumaczył Dmitrij Anatoljewicz, owszem, sankcje Zachodu są dotkliwe, owszem, rubel pikuje w dół, ale nie takie kryzysy przechodził, i wychodził z nich, i teraz też tak będzie, tylko proszę bez paniki. Cierpliwości, zaraz wszystko się zatrzyma, utrzęsie i znowu będzie dobrze. Zapewniał, że sam trzyma oszczędności w rublach. Nie wiem, czy kogoś przekonał. Sądząc po reakcji komentatorów z licznych portali społecznościowych, raczej wzmógł niepokój. „Może zamiast przeliczać dolary na ruble, przejdziemy na przelicznik w rowerach” – podpowiadali jedni. „Niektórzy mówią, że w styczniu dolar będzie kosztował sto rubli. To bzdury – wtedy już będziemy płacić krymskimi muszelkami” – kpili inni. „A ja myślę, że ten kot, który urządził sobie kolację za tysiąc baksów, to był taki próbny balon: niedługo będą nam wyjaśniać, gdzie się podziały rezerwy walutowe banku centralnego” – przewidywali lepiej poinformowani.

Giełdy się zapewnieniami rosyjskiego premiera niespecjalnie przejęły. W piątek wieczorem euro i dolar znów pobiły historyczne rekordy. Za euro trzeba zapłacić 72 ruble, za dolara – 58 rubli. Jak podliczono, od czerwca rosyjska waluta straciła w stosunku do dolara blisko czterdzieści procent. Tymczasem notowania ropy znowu spadły – poniżej 62 dolarów za baryłkę. „Rosyjski budżet na rok 2015 należałoby przekazać do biblioteki, do działu fantastyka naukowa, żadne przewidziane w nim parametry nie są już aktualne” – mówił jeden z ekonomistów w wywiadzie dla telewizji Dożd’.

Podczas telewizyjnej rozmowy premiera z dziennikarzami padło pytanie o koszty Krymu. W ostatnim orędziu Putin nadał Krymowi status narodowego sacrum. W podobnym duchu zawtórował mu Miedwiediew: „tego nie da się zmierzyć w kategoriach ekonomicznych, są rzeczy ważniejsze od chwilowych strat”. „Chwilowe straty” z tytułu krymskiej awantury idą w miliardy. A to na pewno daleko nie koniec. I jeszcze nie wiadomo, kto będzie za to płacił.

Opera za milion

Eksportowy sopran z Krasnodaru, śpiewająca na renomowanych światowych scenach operowych Anna Netrebko, nieoczekiwanie wystąpiła w nowej roli. Podczas uroczystości przekazania donieckiemu teatrowi opery i baletu czeku na milion rubli sfotografowała się na tle flagi „Noworosji”. Flagę przyniósł na imprezę Oleg Cariow, jeden z polityków kręcących separatystyczne lody na wschodzie Ukrainy. Cariow – były deputowany ukraińskiej Rady Najwyższej – jest dyżurną gadającą głową we wszystkich politycznych talk show rosyjskiej telewizji państwowej. Jeździ po Rosji i zbiera fundusze i co tam jeszcze może na projekt „Noworosja”.

Po uroczystości pytana przez dziennikarzy o przyczyny wspierania separatystów opiernaja diwa wyznała, że nie zna się na polityce (uchyliła się od odpowiedzi na pytanie, czy Krym jej zdaniem należy do Ukrainy czy do Rosji), a milion rubli dla Doniecka to wyraz jej solidarności ze śpiewającymi pod bombami kolegami. Dowcipni internetowi komentatorzy natychmiast zaczęli wymieniać opinie, na co pójdzie ten „melon” rubli, najczęściej brzmiało przypuszczenie, że na wódzię dla separatystów. Gazeta internetowa Grani.ru zwróciła uwagę, że Netrebko całkiem nieźle radzi sobie nie tylko na scenie operowej, ale także politycznej: w 2012 roku była mężem zaufania kandydata na prezydenta, Władimira Władimirowicza Putina. Dała się też namówić do odśpiewania hymnu Rosji podczas uroczystości otwarcia igrzysk w Soczi. Może się doczekamy, że w ślad za Josifem Kobzonem i Wiką Cyganową zacznie śpiewać liczne hymny „Noworosji” (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/11/29/noworosja-tanczy-i-strzela/).

Jak wielu prawdziwych patriotów Rosji i Anna Netrebko ma podwójne obywatelstwo: rosyjskie i austriackie. MSZ Austrii po opublikowaniu zdjęcia śpiewaczki z flagą nowotworu oświadczył, że takie focie mogą zostać wykorzystane w celach propagandowych. Netrebko jest twarzą kampanii reklamowych linii lotniczych Austrian Airlines, przedstawiciel AA napisał w Twitterze, że firma zawsze dystansowała się od ekstremalnych poglądów politycznych. Kontrakt Netrebko zakończył się z końcem listopada, o jego prolongacie nic nie słychać.

Głupia sprawa. Pani Anna, zdaje się, nie trafiła w czas. Bo wiele też wskazuje na wycofywanie się przez Kreml z projektu Noworosja. A przynajmniej na czasowe przymrożenie (w sensie przenośnym i niestety również dosłownym) konfliktu na wschodzie Ukrainy. Kremlowskie wróble ćwierkają, że patron projektu Władisław Surkow wymienia kadry (odwołuje „bohaterów” nieudanej wiosny, z kremlowskiej administracji odeszło dwóch wysokich urzędników zajmujących się „Noworosją”) i zmienia kurs. Po ogłoszeniu przez Kijów decyzji o zawieszeniu zobowiązań socjalnych, działalności banków itd. na terytoriach kontrolowanych przez separatystów, Moskwa zaczęła dziwne manewry, wskazujące na to, że nie ma zamiaru dokładać do tego kiepskiego interesu. Inicjowane są kolejne rozmowy w Mińsku z udziałem separatystów. Moskwa znowu rozpoczyna partię na kilku szachownicami: z jednej strony wypuszcza w świat gołębie pokoju, z drugiej – przez nieszczelną granicę ładuje na wschód Ukrainy dziesiątki sztuk sprzętu wojskowego. Chyba nie będą występować w operze.

Wzgórze Świątynne na Krymie – teraz i na zawsze

Nie będzie liberalizacji, otwarcia i odbudowy dobrych relacji z Zachodem, będzie konfrontacja i budowa nowej kurtyny, jeśli nie żelaznej, to w każdym razie odgradzającej od wrogiej szarańczy, która tylko czyha, by podbić oblężoną twierdzę Rosja – jedyną na tym świecie złym krynicę humanistycznych wartości. Prezydent Putin w wystąpieniu przed obiema izbami parlamentu, rządem i innymi ważnymi osobami w rosyjskiej polityce opowiedział, jak on rozumie, a zatem jak zgromadzeni mają rozumieć to, co dzieje się w Rosji i z Rosją.

Na początek była więc szkolna czytanka o zorganizowanym przez Amerykanów na kijowskim Majdanie przewrocie, o obronie rodaków na Krymie przed zakusami tych kijowskich władz, które zdobyły legitymację nielegalnie, Rosja chciała dobrze, a Zachód nie wiedzieć czemu się zbiesił i wprowadził sankcje. Z wykładu prezydenta wynika, że sankcje wprowadzono nie dlatego, że Rosja zagarnęła część terytorium sąsiada, gwałcąc prawo międzynarodowe i własne zobowiązania, ale dlatego że Zachód chce w wyniku podłych intryg Rosję osłabić i rozbić na części. Wszędzie spiski. W bankach też. Spadek kursu rubla? Putin ma prostą odpowiedź: To spekulanci. „Putin jeszcze raz dał nam do zrozumienia, że nie widzi żadnych fundamentalnych przyczyn, dla których kurs rubla spada – komentował dziś w rozgłośni Echo Moskwy politolog-putinolog Stanisław Biełkowski. – Rubel spada bez powodu, więc jak to wytłumaczyć? Że to nieszczęście sprowokowane jest wyłącznie spekulacjami walutowymi i zaraz my tych spekulantów weźmiemy za fraki i wsadzimy do więzienia, pozabieramy im licencje i wtedy rubel zacznie rosnąć w siłę. To doskonały przykład myślenia Władimira Władimirowicza”. Szef wywiadu Michaił Fradkow poszedł za ciosem i przed wieczorem już zaraportował, że zna winowajców: spadek kursu rubla to wina spekulacji dokonywanych przez zagraniczne instytucje finansowe. Wprawdzie nie wymienił konkretnych nazw, ale zaznaczył, że USA i ich sojusznicy chcą zguby rosyjskiej gospodarki, grając na obniżenie wartości rosyjskiej waluty i zaniżając cenę ropy, co w rezultacie miałoby prowadzić do wymiany rosyjskich władz. Cóż, nie ma co dłużej zwlekać – rubel spada i spada, ropa spada i spada, teraz wszystkie ręce na pokład i trzeba ścigać tych niegodziwych spekulantów. Ciekawostką jest to, że w ostatnich tygodniach to w znacznej mierze (obserwatorzy rosyjskiego rynku mówią, że w jednej trzeciej) walutę skupują zwykli Rosjanie, przerażeni tym, w jakim tempie ich pieniądze tracą na wartości. Wychodzi na to, że mamy do czynienia z wielomilionową armią spekulantów.

Ale prezydent nie tylko grzmi na spekulantów, ale też jest dobry i wyrozumiały i rękę wyciąga do tych, co niegdyś zgrzeszyli i wywieźli pieniądze za granicę. Nawet te niezbyt czyste pieniądze można teraz spokojnie powyciągać z Kajmanów i Belize, przywieźć do Rosji, zalegalizować. Propozycja nie do odrzucenie dla tych, którzy skroili okrągłe sumki na lewo, a teraz chcą zażyć ziemskiego raju w uporządkowanym systemie bankowym Federacji Rosyjskiej. Mało prawdopodobne, że operacja „powrót pieniądza” się powiedzie. Ekonomiści na razie notują od dłuższego czasu proces odwrotny: z Rosji uciekło w tym roku około 120 miliardów dolarów przestraszonego kapitału. Nie wydaje się, by właściciele tych miliardów chcieli teraz znów złożyć je w rosyjskich bankach. Chyba że sprowadzą je na chwilę, zalegalizują, a potem znowu wyprowadzą. Nie, to żart.

Jednym słowem ci, którzy czekali, że Putin wyjaśni, jak władza zamierza działać w sytuacji recesji i nadciągającego jak letnia burza kryzysu, nie doczekali się żadnych konkretnych wyjaśnień ani zapowiedzi. Prezydent po raz kolejny pokazał, że ekonomia i w ogóle polityka wewnętrzna go nudzą. I tyle. „Główne pytanie, na jakie spodziewano się usłyszeć odpowiedź podczas orędzia, brzmiało: czy Putin ma świadomość tego, jak bardzo zmienia się świat i sytuacja wewnątrz kraju? Teraz już otrzymaliśmy jednoznaczną negatywną odpowiedź. A zatem kraj będzie rządzony po staremu” – pisze moskiewska politolożka Tatiana Stanowaja (Slon.ru). Zamiast dróg rozwiązania problemów – idee, zawieszone gdzieś w obłokach.

Niemniej „po staremu”, jak pisze Stanowaja, rządzić się jednak już też nie da. Zasoby, które dotychczas pozwalały Kremlowi zarządzać „tortem” i odkrawać i starym elitom, i nowym ambitnym graczom pojawiającym się z biegiem lat, kurczą się. Już nie wystarczy dla wszystkich. To ogromne pole do rywalizacji, ba, konfliktów. Na razie jeszcze można jednym dawać, a drugim nie dawać. Za chwilę może być gorzej i żeby dać jednym, trzeba będzie zabrać drugim. A to nie takie proste. Wiadomo, że z pustego Salomon nie naleje, a właściwie naleje przede wszystkim sobie. Bliski krąg zostanie usatysfakcjonowany kosztem zgromadzonych w funduszach rezerwowych środków. A reszta?

Jak zwrócili uwagę komentatorzy, Putin nie użył w swoim wystąpieniu ani razu słów „ropa” i „korupcja”. Znamienne.

Za to zrobił daleką historyczną wycieczkę. Pisałam jakiś czas temu, że Putin uzasadniał podczas spotkania z młodymi historykami, że Krym jest kolebką rosyjskiego chrześcijaństwa (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/11/10/make-love-with-ribbentrop-molotov/). Dzisiaj znów nawiązał do tego wątku: książę Włodzimierz przyjął chrzest na Krymie i dopiero potem ochrzcił Ruś (co ciekawe, prezydent nie zająknął się, że Włodzimierz był księciem kijowskim, Moskwy wtedy nie było). „Dla Rosji Krym, Chersonez, Sewastopol mają ogromne znaczenie cywilizacyjne i sakralne. Tak jak Wzgórze Świątynne w Jerozolimie dla tych, którzy wyznają islam lub judaizm. Właśnie tak będziemy się do tego odnosić teraz i zawsze”. Cóż to za nowa mitologia?

Jeden z popularnych rosyjskich blogerów Rustem Agadamow skomentował ten passus następująco: „Z Chersonezem jako duchową kolebką, która ma dla Rosjan sakralne znaczenie, Putin dzisiaj mnie zadziwił i to nieźle. Diabli wiedzą, kto mu pisze te teksty. Miasto, założone przez Greków, gdzie przez dwa tysiące lat mieszkały różne narodowości, ale nie było żadnych Słowian, wskazał nam w charakterze narodowego sacrum i tego, co ma nas jednoczyć. No, nieźle. Ciekawe, czy Putin zna historię podboju Chersonezu przez księcia Włodzimierza? Włodzimierz przez prawie rok oblegał miasto, które nie było mu do niczego potrzebne. Jak tylko je zdobył, zaraz je opuścił i nigdy nie wrócił. Odciął mieszkańców od wody i miasto się poddało. W Żywocie Włodzimierza można przeczytać, że książę zgwałcił córkę księcia Chersonezu na oczach rodziców, a następnie ich zabił. A chrzest przyjął tu pono dlatego, że taki był warunek jego małżeństwa z córką bizantyjskiego cesarza. Włodzimierz groził, że jak odmówią mu ręki księżniczki, ruszy na Konstantynopol. Biedna Anna, którą pod przymusem wydano za poganina, gwałciciela i zabójcę, mówiła do matki: Już lepiej mi tutaj umrzeć. Jeżeli taka postać historyczna [jak Włodzimierz] i jego wyczyny na Krymie są sakralnym źródłem duchowości dla Rosjan, to czym w takim razie jest dla nich niegodziwość?”

Prezydent przez cały czas wystąpienia pokasływał, były momenty, że tracił płynność wymowy. Premier Miedwiediew z zadowoloną miną zasiadający w pierwszym rzędzie jak zwykle uciął sobie niezobowiązującą drzemkę. W Groznym grupa uzbrojonych bojowników Emiratu Kaukaskiego zaatakowała kilka obiektów.

Słowo na sześć liter

Jeszcze nikt tego słowa nie wypowiada, lecz wiatr już o tym szepcze po ogrodach. Skoro w Rosji ostatnio wprowadza się zakaz za zakazem, to może zakażą wypowiadania go na głos. Dochodzące z giełdy informacje zdają się zwiastunami nastania jego panowania. To straszne słowo brzmi: kryzys. Triumfalny #Krymnasz może, jak podpowiada jeden z komentatorów, stać się niebawem #Namkrysz (nam kryszka, czyli – koniec z nami).

Za dolara trzeba było dziś zapłacić 54 ruble, za euro – prawie 67 rubli. Znakomitą metodę informowania o spadkowych trendach stosuje obcojęzyczna telewizyjna tuba Kremla RT: „euro stracił dwa ruble, dolar – rubel”. Nic dodać, nic ująć, mistrzostwo świata. Był kiedyś popularny kawał, charakteryzujący wygibasy radzieckiej szkoły informacji: Podczas zawodów biegowych wystartowali Breżniew i Nixon. Breżniew przegrał. Następnego dnia radziecka prasa pisze: Towarzysz Breżniew w trudnym zmaganiu na dystansie 800 metrów zajął zaszczytne drugie miejsce, prezydent Nixon był przedostatni.

Baryłka ropy Brent kosztowała dziś 72 dolary, ale cena w poprzednich dniach spadała już poniżej 70. Prognozy dotyczące ceny ropy przewidują dalszy spadek. Rosyjski internet prześmiewczo bawi się od ładnych kilku dni przypominaniem wypowiedzi przedstawicieli rosyjskich władz sprzed miesiąca, dwóch, trzech. Prezydent Putin jeszcze niedawno przewidywał krach światowej (nie rosyjskiej, a światowej) gospodarki przy cenie ropy 80 baksów za baryłkę. Spece od bankowości przy pierwszych spadkach wartości rubla uspokajali, że to chwilowe wahnięcie i rosyjska waluta wkrótce odrobi straty. Wszechmocny szef Rosniefti Igor Sieczin zapewniał, że cena ropy nie może spaść poniżej 90 dolarów za baryłkę.

Proroctwa na różne gusta zapełniają przestrzeń medialną wzdłuż i wszerz. „Zapamiętajcie mój twitt – ironizuje Paweł Sienko – w styczniu-kwietniu w Rosji nastaną lata dziewięćdziesiąte, którymi Putin straszył społeczeństwo i do których sam osobiście doprowadził cały kraj”. Wielkomocarstwowi zwolennicy rzucania wrogów na kolana natomiast straszą wojną. Gorliwy wyznawca obrony praw rosyjskiego świata rosyjską bronią publicysta Jegor Chołmogorow: „Kurs euro będzie rósł, dopóki Putin nie weźmie Odessy i Charkowa. A kiedy weźmie – kurs będzie nieważny”.  Ekspert do spraw wojskowych Igor Korotczenko poszedł jeszcze dalej: „Jedna taka rakieta sprawi, że za jednego rubla będą płacić 50 dolarów”. Balistyczną sztuczkę można obejrzeć tu: https://twitter.com/i_korotchenko/status/538783161548046336

Jeden z twitterowych ironistów, posługujący się nickiem „spina Putina” (plecy Putina), wspomina dawne dobre czasy: „Siedzieli spokojnie, po cichu kradli, żywili się przy korycie, wywozili. Dolar był po 32 ruble, ropa po 115 dolarów. Żyć nie umierać, raj. Aż tu nagle Putin postanowił pobawić się w imperatora”. No właśnie, układ wewnątrz elity (chłopaki, zarabiamy ile wlezie, lokujemy na Zachodzie) oraz umowa władza-społeczeństwo (my rządzimy, wy bawicie się, w co chcecie, byle nie w politykę i kontrolę nad naszymi poczynaniami) zmieniły się nie do poznania. Zachód został mianowany na głównego wroga, czyhającego na nosicielkę cnót i wartości, podstępnie wzniecającego kolorowe majdany na utrapienie Kremla. #Krymnasz miał zastąpić ludziom wszystko, wynagrodzić wszystkie straty.

O końcu epoki pisze Dmitrij Głuchowski (Snob.ru): „Przyznajcie się – przecież tak naprawdę w głębi serca ani przez sekundę nie wierzyliście, że w naszym kraju zawsze będzie się dobrze żyło. Że Rosja jest do tego zdolna. Przyznajcie się: od zawsze wiedzieliście, że On przyjdzie… […] Czekaliśmy na niego przez wszystkie te lata tłuste, kiedy nabijaliśmy sobie kieszenie banknotami, a usta – wszystkim, co nam się nawinęło. Czekaliśmy, stercząc w koreańskich terenówkach i niemieckich brykach w wiecznych korkach. Spodziewaliśmy się go, jadąc na wakacje nie do świętego Soczi, a do bisurmańskiej Turcji. Każdy, kto mógł sobie na to pozwolić, kupował sobie domki i mieszkanka daleko stąd – w Hiszpanii, na Krecie, w Pradze – w przeczuciu, że niebawem nasza Ojczyzna powróci w swoją historyczną koleinę, wydeptaną przez nadwołżańskich burłaków”. Ten pisany wielką literą nienazwany On to właśnie kryzys, który jeszcze nie wiadomo, czy jest, lecz wiatr już o tym szepcze po ogrodach.