Archiwum autora: annalabuszewska

Białe noce w Siegieży, czyli 50 lat Chodorkowskiego

A przecież mógł być Abramowiczem. Nadal zarządzać imperium biznesowym, pływać luksusowym jachtem, wypoczywać na rajskich wyspach, ściskać prawicę Igorowi Sieczinowi, kibicować własnej pierwszoligowej zachodniej drużynie piłkarskiej. Mógł być Abramowiczem. Gdyby tylko potrafił płynąć z prądem, gdyby posiadł umiejętność niezbędnej w polityczno-biznesowym środowisku mimikry. Mógł być. Ale może ten najsłynniejszy więzień Putina jest kimś więcej. Jest kimś.
Wczoraj Michaił Chodorkowski skończył pięćdziesiąt lat. Po zderzeniu z górą lodową putinowskiej korporacji ostatnie dziesięć lat spędził w aresztach i koloniach karnych. Wiele się przez te lata wydarzyło. Z nim też, choć wydaje się, że życie człowieka wsadzonego za kratki ustaje. Chodorkowski się nie poddał, nie zgiął karku przed władzą, która kilkakrotnie kokietowała go możliwością złagodzenia wyroku – o ile przyzna się do winy, a ponadto (a może w pierwszym rzędzie) okaże skruchę, ukorzy się przed majestatem. Wybrał niezłomność. Wybrał wolność myśli. A myśli te – głównie poświęcone polityce Rosji, ale też zapiski więzienne – przelewa na papier i sukcesywnie publikuje. W 2003 r., gdy go posadzono na ławie oskarżonych, a potem skazano, opinia publiczna była podzielona: część (mniejsza) uważała, że dzieje się rażąca niesprawiedliwość i Chodorkowski płaci za postawienie się Putinowi, ale część (większa) uważała, że dobrze mu tak, bo się wzbogacił kosztem narodu, że zasłużył sobie na strącenie z piedestału. I nie kiwnęła palcem w jego obronie. W wielu publikacjach z okazji jubileuszu Chodorkowskiego powtarza się teza, że pewna część tej większej części niegdyś obojętnej wobec losu magnata dziś sympatyzuje z nim, szanuje za postawę, a nawet uważa za autorytet moralny. Jest przez coraz liczniejszą grupę Rosjan postrzegany jako człowiek z innej gliny niż rządząca kasta, zdeprawowani, kapryśni i trzęsący się w obliczu władzy oligarchowie czy skorumpowani urzędnicy. Od Chodorkowskiego nie zalatuje zgnilizną.
Na urodziny Chodorkowski dostał prezent: mógł się zobaczyć z rodziną. Do kolonii karnej w Siegieży w Karelii pojechali rodzice i żona. (Siegieża po karelsku znaczy „czystość”). W Moskwie na jego urodziny przyszło około dwustu osób. Zebrali się na bulwarze Twerskim, przeszli na Arbat. Pod pomnikiem Okudżawy OMON zatrzymał pięćdziesięciu uczestników, wypuszczono ich dziś rano. Były przemówienia, życzenia, plakaty, portrety, baloniki. I prowokacje.
Realizująca zamówienia z Kremla telewizja NTW też zauważyła urodziny Chodorkowskiego. Nie, nie złożono jubilatowi życzeń – kilkakrotnie przypominano za to o rocznicy zabójstwa mera Nieftiejugańska. W 1998 r. mer tego miasta, w którym zlokalizowane były aktywa Jukosu, został zastrzelony. Wcześniej popadł w konflikt z koncernem Chodorkowskiego, upominał się o płacenie przez Jukos podatków. W materiale telewizji sugerowano, że to Chodorkowski ponosi odpowiedzialność za śmierć mera. Taką sugestię wyraził też trzy lata temu Władimir Putin.
Do końca wyroku zasądzonego w drugim procesie Chodorkowskiemu pozostał rok z hakiem. Kilka tygodni temu media sygnalizowały, że zgodnie z pierwotnym projektem ustawy amnestyjnej Chodorkowski mógłby liczyć na skrócenie wyroku. Ale swoje poprawki do ustawy wniósł prezydent, znacznie zawężając grono, które może podpaść pod amnestię i Chodorkowski już do tego zawężonego grona się nie kwalifikuje. A teraz jeszcze coraz częściej mówi się, że szykuje się nowy – już trzeci – proces Chodorkowskiego.
Na koniec zacytuję z internetowej „Gazety” fragment artykułu Natalii Geworkian, autorki książki „Więzień Putina” poświęconej MBCh: „Chodorkowski siedzi dłużej, niż siedział Bukowski i nawet Szczaranski [sowieccy dysydenci – AŁ]. W ciągu tych dziesięciu lat rozprawy sądowe na odgórne zamówienie stały się rozpowszechnioną praktyką. W 2003 roku [kiedy Chodorkowski został skazany] byli już w Rosji więźniowie polityczni – Limonow i limonowcy. W 2013 roku jest ich o wiele więcej i znacznie rozszerzyło się spektrum. Sąd i więzienie jako sposób na odebranie biznesu stały się powszednie. Dziesięć lat temu mówiono, że historia Jukosu to wyjątek. Po dziesięciu latach można uznać, że sprawa Jukosu to był początek nowego stylu sprawowania władzy w Rosji. […] Chodorkowski nie wypadł z obiegu. W niewoli jest bardziej wolny niż jego koledzy oligarchowie, strachliwie unikający jakichkolwiek pytań, które wydają się im politycznie niepoprawnymi. Chodorkowski ma proste plecy, żyje, zachowując godność. Żyje tak, że jego dzieciom nigdy nie będzie za niego wstyd. […] Ma nie tylko umysł, ale i duszę. Jego oponenci zapewne nie spodziewali się, że tak to się potoczy, tymczasem skazując go, stworzyli mu szansę na odniesienie moralnego zwycięstwa. I on z niej skorzystał”.

Gorycz demiurga i hymn

Kreml powziął plan stworzenia nowej jakości w prasie – ma powstać medium, które stworzy konkurencję ideologiczną opiniotwórczym dziennikom „Kommiersant” i „Wiedomosti”. Nad poprawnością medialnej strawy ma czuwać ISEPI – Instytut Badań Społeczno-Ekonomicznych i Politycznych pod batutą nowego inżyniera dusz Dmitrija Badowskiego.
Zaczyna się nowa epoka. Po wygnaniu z Kremla wpierw (już dawno, dwa lata temu) Gleba Pawłowskiego, a ostatnio Władisława Surkowa – kuratorów „suwerennej demokracji” władze próbują stworzyć projekt odpowiadający duchowi czasu. Fala wynosi w górę Badowskiego, on teraz jest twarzą oficjalnej polityki medialnej. „Nowy projekt – wyjaśnia Badowski – ma rozcieńczyć monopol liberalnych poglądów w rosyjskiej przestrzeni medialnej”. Na czym będzie polegało owo rozcieńczanie – zobaczymy. Liberalne poglądy w Rosji są dziś passe.
Były naczelny inżynier dusz Kremla, autor wizerunku Putina w czasie jego pierwszych kadencji, gorący zwolennik liberalnego (w każdym razie „liberalniejszego”) kursu Dmitrija Miedwiediewa i równie gorący orędownik jego drugiej kadencji Gleb Pawłowski wypadł z łaski (http://labuszewska.blog.onet.pl/2011/04/27/kiedy-mnie-juz-nie-bedzie/). Teraz komentuje wydarzenia na scenie politycznej i wychyla coraz większe czary goryczy. W wywiadzie dla portalu Lenta.ru podzielił się ostatnio wątpliwościami co do nowego projektu medialnego, z obawą odniósł się do przemian w zachowaniach elit i społeczeństwa.
„Mój pomysł polegał na tym, żeby [media i ekipa obsługująca władzę] działały na rzecz konsolidacji lojalnej wobec władz warstwy społecznej, a władza miała rewanżować się lojalnością. […] Obecnie mamy inną sytuację, w której człowiek pracujący dla władzy powinien wyrobić w sobie jakąś prewencyjną umiejętność zgadzania się, powiedziałbym nawet – prewencyjną gotowość do kapitulacji w każdej kwestii. To znaczy dziś złamali twój opór i zmusili, żebyś poparł ohydną ustawę Dimy Jakowlewa, a nazajutrz musisz już wspierać jeszcze bardziej ohydną ustawę o mniejszościach seksualnych albo wybory mera Moskwy, które trudno nazwać wyborami. Media muszą być superlojalne”. A władza wcale nie poczuwa się do odwzajemnienia. Zdaniem Pawłowskiego, ten fundament oznacza degradację. Z przestrzeni publicznej wypycha się ambitne, samodzielne projekty, pozostaje serwilizm. „Dziś kompetencja nie jest w cenie. Celem jest totalny prewencyjny konsens. Ulubiona formuła naszego prezydenta to „miażdżąca większość”. Dla mniejszości – czy to kulturowej, czy seksualnej, czy politycznej – nie ma miejsca. Jeśli prezentujesz siebie jako mniejszość – stajesz się celem dla skrajnych form agresji. To nowa sytuacja, w kraju nie było czegoś takiego od czasów stalinowskiej walki z kosmopolityzmem. To nowa Rosja. Rosja, która rozstaje się z rosyjską kulturą. Mamy do czynienia z nową chorobą, bardzo poważną. Nic się o niej nie dowiemy, jeśli będziemy nazywać automatycznie ją faszyzmem, dyktaturą i tak dalej – tu mamy sytuację, którą społeczeństwo nie tylko akceptuje, a samo prowokuje. […] Obserwujemy uwiąd ludzkich cech naszego społeczeństwa”. Niewesołe konstatacje.
Za przejaw twórczości nowych inżynierów dusz śmiało można uznać pomysł na ustanowienie, a właściwie reanimowanie hymnu Dumy Państwowej (pisałam o tym ostatnio przy okazji ustawodawczej aktywności parlamentu na gruncie walki z propagandą nietradycyjnych zachowań seksualnych). Pieśń wykonał nosiciel najbardziej geometrycznej fryzury XXI wieku – Josif Kobzon (do wysłuchania np. tu: http://www.youtube.com/watch?v=uwr8GFNZoCs).
Zwala z nóg tekst. Już w incipitu dowiadujemy się, że: „Przed wami, wybrańcy narodu, Ruś bije czołem do ziemi”. Dla tych, którzy serce mają mężne, cały tekst: http://www.nvspb.ru/stories/volnoy-volyushki-jelannoy-vy-nam-znamya-prinesli-51562). Autorem tej patetycznej grafomanii jest poeta i historyk filozofii Nikołaj Sokołow. A przy okazji także cenzor z petersburskiego Komitetu Cenzury. Nie, nie, oficjalnie cenzury w Rosji nie przywrócono. Ten utwór powstał w 1906 roku dla Dumy pierwszej kadencji, a carat, jak wiadomo, gnębił cenzurą, choć jednocześnie zgodził się na parlament, wszystko się zgadza. Zgnębiony być może własnym udziałem w cenzurowaniu Sokołow popełnił wiersz (którego mu nikt niestety nie ocenzurował), a Aleksander Głazunow oprawił to w muzykę. Notabene rosyjscy blogerzy wzięli dzieło na warsztat (głównie oburzali się, ale też wyszydzili na wszystkie strony; gdyby Lew Tołstoj był dzisiaj blogerem, pewnie powtórzyłby swoją ówczesną recenzję na temat hymnu: „Nie ma muzycznego natchnienia”) i dopatrzyli się wybitnego podobieństwa hymnu Głazunowa do niemieckiego hymnu autorstwa Haydna „Deutschland über alles”. Cóż, może to i podobne, choć patetyczne hymny wszystkie są do siebie podobne. Nikołaj Sokołow dwa lata po napisaniu dzieła sam uderzył czołem o ziemię i to bynajmniej nie przed obliczem wybrańców narodu – w stanie upojenia alkoholowego napił się jakiejś octowej mikstury i skonał.

Bij geja, ratuj Rosję!

Dwadzieścia lat temu w Rosji uchylono pochodzący jeszcze z czasów ZSRR przepis przewidujący karę za homoseksualizm (artykuł 121 kodeksu karnego: przestępstwo współżycia seksualnego mężczyzny z mężczyzną zagrożone było karą do pięciu lat pozbawienia wolności, przestępstwo współżycia pod przymusem, z użyciem przemocy lub z osobą niepełnoletnią – do ośmiu lat). Dziesięć lat temu do Dumy Państwowej wpłynął projekt ustawy o wprowadzeniu odpowiedzialności karnej za „propagandę homoseksualizmu”. Inicjatorem był Aleksandr Czujew z partii Rodina, jego projekt przewidywał jako karę zakaz pracy dla gejów w placówkach oświatowych i armii. Podobne projekty przedstawiano w parlamencie czterokrotnie, za każdym razem były one jednak odrzucane jako naruszające artykuł 29 konstytucji (wolność wyrażania opinii i poglądów) oraz stojące w sprzeczności z europejską konwencją praw człowieka. Idee Czujewa trafiły na podatny grunt w regionach. Lokalne parlamenty kilku obwodów zakazały u siebie „propagandy homoseksualizmu”. Największym echem przyjęcie ustawy odbiło się w Petersburgu, gdzie doszło do protestów.
Kilka tygodni temu temat ustawy antygejowskiej powrócił. Poza garstką liberalnych publicystów nikt nie wspominał tym razem o artykule 29 konstytucji i o europejskich konwencjach. Deputowana Jelena Mizulina, kuratorka projektu ustawy, przekonywała, że wprowadzenie nowych przepisów jest niezbędne w celu ochrony młodego pokolenia, moralnego oczyszczenia rosyjskiego społeczeństwa, zachowania rodziny, tradycyjnych wartości. „Ludzi denerwują nie geje, a propaganda” – argumentowała. Aktywistów środowisk gejowskich wzywała, aby „przyuczali rosyjskie społeczeństwo stopniowo, nie żądali natychmiastowego skoku, natychmiastowej tolerancji dla siebie”. 11 czerwca Duma Państwowa przyjęła w drugim i trzecim czytaniu ustawę o zakazie propagowania nietradycyjnych relacji seksualnych wśród nieletnich, przewidującą kary grzywny (od czterech tysięcy do miliona rubli); oddzielne przepisy dotyczą cudzoziemców (aresztowanie na 15 dni, wydalenie z Rosji). Za ustawą zgromadzenie zagłosowało jednomyślnie, tylko jeden deputowany (Ilja Ponomariow) wstrzymał się od głosu. W dniu głosowania pod siedzibą Dumy ponownie doszło do bitwy pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami ustawy. Tak zwani prawosławni wzywali do „przechrzczenia sodomitów pokrzywą”, po czym od słów przeszli do czynów. Obie strony wymieniły się seriami z pomidorów, jaj i strumieni wody. Wiele osób poturbowano, dwadzieścia – zatrzymano za agresywne zachowanie.
Według badań socjologicznych rosyjskie społeczeństwo jest podzielone w sprawie relacji homoseksualnych. Aż 54 procent badanych przez pracownię socjologiczną WCIOM opowiedziało się za przywróceniem odpowiedzialności karnej za homoseksualizm, 25 procent uważa, że homoseksualizm zasługuje na powszechne potępienie. Najnowszą ustawę popiera 88 procent.
Organizacje obrony praw człowieka (m.in. Human Rights Watch) uznały ustawę za dyskryminującą osoby o odmiennej orientacji seksualnej, wskazywały, że dzielenie ludzi na „tradycyjnych” i „nietradycyjnych” to świadectwo nieposzanowania godności ludzkiej. Pełnomocnik ds. praw człowieka Władimir Łukin wyraził obawę, że przepisy ustawy mogą być stosowane szeroko, zbyt szeroko.
„W Rosji homofobiczne nastroje rosną pod wpływem sterowanej odgórnie kampanii w kontrolowanych przez państwo mediach, szczególnie w telewizji, która jest głównym źródłem informacji w społeczeństwie – napisała Maria Płotko, socjolożka z Centrum Lewady. – W sytuacji narastającego napięcia w społeczeństwie nowa homofobiczna ustawa, podobnie jak ustawa o zagranicznych agentach, to polowanie na wroga, sposób na znalezienie kozła ofiarnego i skanalizowanie niezadowolenia”. Witalij Portnikow w internetowej gazecie „Grani” zwraca uwagę na hipokryzję rosyjskiej klasy politycznej: „Rosja jak zamek czystości moralnej wznosi się nad zapełnioną odrażającymi mniejszościami Europą, dba, by zepsucie nie wdarło się tu, by zwyrodnialcy nie zjedli małych dzieci i nie zmuszali do zajmowania się paskudztwem. Niech dzieciaczki już lepiej umrą jako kaleki albo z głodu, podczas gdy strażnicy cnót będą się upajać czystością wód u wybrzeży Sardynii. A [rosyjscy] strażnicy cnót świetnie się tam czują i zachowują jak swoi. Żadnemu z nich nie przyjdzie do głowy zainteresować się orientacją seksualną obsługi. A są i tacy strażnicy cnót, którzy szastają pieniędzmi w licznych klubach gejowskich europejskich stolic i kurortów. Ale najważniejsze to na czas uratować Rosję. Żeby biednego narodu nie zdeprawowali ci, wśród których strażnicy cnót spędzają swe bezgrzeszne życie”.
Komentatorzy zwracają uwagę, że ustawa pełna jest niejasnych sformułowań z tytułowymi „nietradycyjnymi relacjami seksualnymi” czy „propagowaniem” na czele. Podobne zastrzeżenia wobec nieprecyzyjnych sformułowań dotyczą drugiej ustawy, przyjętej tego samego, niewątpliwie płodnego, dnia – 11 czerwca. Ustawa o obronie uczuć osób wierzących wprowadza kary administracyjne i kary pozbawienia wolności za obrażanie wyżej wzmiankowanych uczuć (inicjatywa przyjęcia tego aktu prawnego powstała po skazaniu członkiń zespołu Pussy Riot za wybryk w Świątyni Chrystusa Zbawiciela). Mglistość sformułowań stwarza szerokie pole dla interpretacji.
Obrady zadowolonej z siebie niewątpliwie i srodze utrudzonej Dumy zakończyło 11 czerwca wykonanie przez jednego z deputowanych – znanego pieśniarza Josifa Kobzona – hymnu Dumy Państwowej. Kobzon jest wykonawcą wielu tradycyjnych (tak, tak) pieśni, zaśpiewał m.in. temat z serialu „17 mgnień wiosny” o przygodach superagenta Stirlitza. I tym razem w interpretacji nadętego gniota „Wybrańcom Rosji” wzniósł się na wyżyny patosu naszych czasów. Czasów niosących Rosji konserwację systemu, konsolidację większości (biernej, ale wiernej) wokół przywódcy pod flagą sanacji życia społeczno-politycznego oraz przeciwstawienie Rosji (jedyna ostoja prawa, sprawiedliwości, wartości i tradycji) Zachodowi (zgnilizna moralna i wszelka inna, ogólny upadek). Na głowie Rosji rośnie kołtun, zasłaniający rzeczywistość.

Front frontem do Putina

Życie polityczne Rosji buzuje. Nawet w święto – Dzień Rosji, 12 czerwca – prezydent i jego zwolennicy pracowali w pocie czoła, przekształcając założony dwa lata temu Ogólnorosyjski Front Narodowy w ruch społeczny: Front Narodowy – Za Rosję! Obecny Front, podobnie jak poprzedni Front, na całej połaci ma wspierać poczynania lidera. Tyle że teraz już ze statutem, manifestem i kierownictwem (właściwie – sztabem, zgodnie z militarystyczną nazwą organizacji), których wcześniej jako ponadpartyjna platforma „sił, którym leży na sercu dobro kraju”, nie miał. Rwą się do niego na wyprzódki wierni deputowani i szeregowi członkowie Jednej Rosji (partia władzy, nazywana powszechnie „partią oszustów i złodziei”), która najwyraźniej przestała być Putinowi potrzebna. Teraz w cenie jest już nie wierność biurokratów, bo ci co rusz kompromitują idola, a entuzjazm szerokich mas. Naturalny, szczery i otwarty.
W sposób naturalny, szczery i otwarty uczestnicy zjazdu Frontu poparli wszystko jak leci. Przez aklamację. Gdy do moskiewskiego Maneżu (tego, który się spalił, gdy Putin wybierał się na drugą kadencję i wszyscy mówili, że to zła wróżba) przybył sam lider, na zastygłych w niekłamanej euforii twarzach delegatów nawet pojawił się cień zainteresowania tym, co się dzieje wokół. Nie na długo – dobrotliwe przemówienie lidera nie ożywiło atmosfery. Ochrona zbierała tymczasem muchy, które masowo padały z nudów w locie.
Gdy senna euforia sięgała zenitu, na scenę wyszedł opalony Stanisław Goworuchin, niegdyś reżyser filmowy, dziś piewca Putina. Żeby nie tracić czasu na zbędną zjazdową mitręgę i móc czym prędzej powrócić do przerwanej partii bilardu, postanowił przyspieszyć bieg historii. „A teraz zadam najbardziej idiotyczne pytanie: kogo frontowcy wybiorą na lidera?”. Niektórzy frontowcy, i owszem, nadążyli za chybką myślą Goworuchina i udzielili odpowiedzi. W sali rozległy się okrzyki: „Putin, Putin!”. I rzeczywiście – to Putin stanął na czele Frontu. Wybrany bez biurokratycznych procedur, w słusznym porywie kolektywu zebranego w udekorowanym na niebiesko Maneżu. Uśmiechnął się, podziękował skromnie i zachwycił twarzami, które widzi wokół: „Jakie jasne, jakie pełne entuzjazmu twarze! Życzę nam sukcesów!”.
Komentatorzy próbowali się dopatrzeć w przyjętych dokumentach i dosłuchać w oracjach, czym właściwie Front ma się zajmować. Ogólnie – wiadomo, wszyscy mają wspierać, podtrzymywać, budować. „Celem naszego frontu jest dać każdemu możliwość tworzyć, tworzyć wielki kraj, wielką Rosję” – powiedział Putin. Wcześniej, na uroczystości wręczania nagród państwowych powiedział coś bardziej konkretnego: „Jeśli nie my, to nas”. To chyba lepiej oddaje istotę powołania tego dziwnego bytu, jak jawi się Front Narodowy – Za Rosję niż okrągłe zdania o solidarności wszystkich ze wszystkimi.
Front ma być imitacją dialogu społecznego, imitacją kontroli społeczeństwa nad władzą. To z jednej strony. A z drugiej, jak ujawniło anonimowe źródło w administracji prezydenta, Front ma być w zamyśle prezydenta tym instrumentem, dzięki któremu masy będą naciskać na aparat urzędniczy, nie dość sumiennie wykonujący prezydenckie polecenia. Czy tak?
„Starannie omijając kluczowy problem nieefektywnych organów państwa i skupiając uwagę na krytyce wybranych urzędników i ich niepopularnych decyzji, Front pozwala Władimirowi Władimirowiczowi zademonstrować troskę o prostych ludzi i podkreślić swoją rolę lidera narodu. Jednocześnie ogłaszając jako zadanie Frontu umocnienie ogólnonarodowej solidarności, wzywając do przyłączenia się do frontu wszystkich, którzy są za Rosją, wszystkich, którzy ją kochają, proputinowski ruch wypycha tych, którzy nie zgadzają się z polityką prezydenta, na obrzeża, przyczepiając im łatkę sił antynarodowych”. „Jeśli nie my, to nas”.
I jeszcze jeden głos: „Władza wybrała model zarządzania, charakterystyczny dla połowy ubiegłego wieku. Taki polityczny retromobil raczej nie zapewni rezultatów. Takim pojazdem nie zajedziemy w przyszłość. Natomiast w przeszłość cofnąć się – o, tak – do tego retromobil się nadaje” – napisał Andriej Kolesnikow na łamach „Nowej Gaziety”.
Przedstawiciel Cerkwi Wsiewołod Czaplin, obserwujący zjazd Frontu, spojrzał na wydarzenia z innej perspektywy. Na pytanie dziennikarki portalu Slon.ru, dlaczego zjazd miał taki patriarchalny styl, odpowiedział: „To styl przyszłości. Każde silne państwo ma spersonifikowaną władzę centralną. Tym się cechuje ludzka społeczność”. Retromobil włącza wsteczny bieg.
O innych burzliwych wydarzeniach w ostatnich dniach w Rosji – przyjęciu ustawy antygejowskiej, ustawy o ochronie uczuć religijnych, wyborach mera Moskwy, demonstracji w obronie więźniów politycznych – w następnych odcinkach.

Cywilizowany balet rozwodowy

Zanim jeszcze papiery rozwodowe wylądowały oficjalnie w Urzędzie Stanu Cywilnego, małżonkowie Ludmiła i Władimir Putinowie poinformowali o zamiarze „zakończenia małżeństwa” telewidzów stacji Rossija 24, czyli cały świat.
„Prawie się nie widujemy, każde z nas ma oddzielne życie. To cywilizowany rozwód” – powiedzieli państwo Putinowie w przerwie spektaklu baletowego „Esmeralda”, który oglądali wspólnie w Wielkim Pałacu Kremlowskim. Już wspólne pojawienie się „na publikie” Ludmiły i Władimira Putinów było sensacją samą w sobie (ostatnio Rosjanie widzieli panią prezydentową rok temu podczas zaprzysiężenia męża), a tu jeszcze taki wystrzał! Ekipa telewizyjna, która przypadkiem akurat przechodziła z tragarzami, zapytała Putinów, jak im się podoba balet, a oni nagle wystąpili z bardzo osobistymi wynurzeniami o kryzysie w rodzinnym życiu. Było to tym bardziej zaskakujące, że prezydent zawsze bronił dostępu do swej prywatności jak twierdzy, uczynił swoje życie rodzinne tajemnicą za siedmioma pieczęciami, opryskliwie odpowiadał dziennikarzom, którzy dopytywali o żonę, o córki. A tu – bach!
Dlaczego państwo Putinowie postanowili się rozwieść na półtora miesiąca przed trzydziestą rocznicą ślubu? Bo Władimir Władimirowicz cały czas poświęca pracy, a Ludmiła Aleksandrowna nie lubi pokazywać się publicznie, ponadto nie lubi latać [ciekawe, przecież z zawodu jest stewardessą], no i dzieci wyrosły – tłumaczyli. Nieprzekonująco to zabrzmiało, choć z drugiej strony słuchy o tym, że małżeństwo prezydenta jest fikcją, hulały po Internecie od lat. Od czasu do czasu podgrzewane były jeszcze wrzutami o domniemanych związkach Putina z atrakcyjną sportsmenką Aliną Kabajewą albo fotografującą modelką Janą Łapikową.
Skoro syndrom pustego gniazda dopadł państwa Putinów już dawno, to czemu raptem zdecydowali się na oficjalny rozwód teraz? „Żeby nie frustrować wiernopoddanego ludu i nie prowokować ataków serca wśród załogi Urałwagonzawoda, można się było nie rozwodzić co najmniej do 2018 roku [końca obecnej prezydenckiej kadencji]” – snuje rozważania politolog Stanisław Biełkowski. No właśnie, pani Ludmiła mogła przecież nadal nie pojawiać się publicznie i nie latać prezydenckim samolotem, skoro się boi.
Więc dlaczego – dlaczego akurat teraz, kiedy Rosja po powrocie Putina na Kreml zasklepia się coraz bardziej w konserwatywnych wartościach? Wiadomość o rozwodzie pierwszej pary ewidentnie idzie pod prąd temu trendowi. Prawosławny aktywista Kiriłł Frołow określił wiadomość o zapowiadanym rozwodzie prezydenta jako „smutną”. Bo chociaż małżeństwo Putinów nie było pobłogosławione przez Cerkiew [w 1983 roku oficerowi KGB zapewne nawet przez myśl nie przeszło przysięganie przed ołtarzem w Cerkwi], to jednak para prezydencka to ludzie wierzący i decyzja o rozwodzie przeczy utrwalanej obecnie w Rosji prawosławno-patriotycznej ideologii budowanej na gruncie tradycyjnych wartości – podkreślił Frołow. Patriarcha Cyryl nie skomentował oficjalnie wiadomości o rozwodzie prezydenta, ale w przeszłości w wywiadach kilkakrotnie wypowiadał się przeciwko rozbijaniu rodziny. Coś tu się rozjechało. Bo z jednej strony wsparcie dla prawosławnych tradycji, a z drugiej – liberalna wolta z rozwodem. Kontrowersyjny pisarz, reżyser, dziennikarz Aleksandr Niewzorow uważa, że Putin nic sobie nie robi z opinii Cerkwi: „Władimir Władimirowicz działa równolegle, nie stykając się i nie przecinając ze wstecznictwem Cerkwi. Przecież cerkiewna ideologia, nie chcę jej nazywać wiarą, to nie element wewnętrznego życia człowieka, a instrument, którym Putin potrafi się świetnie posługiwać”.
Cherchez la femme – szemrzą w komentarzach media. Sekretarz prasowy Putina natychmiast ucina te spekulacje: w życiu Władimira Władimirowicza nie ma innej kobiety. Całe życie poświęca on pracy dla Rosji.
Socjologowie zastanawiają się, czy rozwód wpłynie na rankingi Putina. Większość jest zdania, że raczej nie. Rozwody są w Rosji stałym elementem społecznego pejzażu: blisko połowa zawartych małżeństw kończy się rozwodem. Inna sprawa, że od czasów Piotra I żaden z carów, genseków i prezydentów Rosji/ZSRR nie rozwodził się. Rankingi Putina i tak spadają – podkreślają inni komentatorzy. No i mogą spaść jeszcze bardziej po tej rozwodowej wieści. „Prezydent dużo ryzykuje – komentuje niemiecki dziennikarz Aleksander Rahr, zwykle bardzo przychylny Putinowi, autor kilku książek o nim. – Cerkiew raczej nie będzie tego głośno komentować. Ale ludzie nie odniosą się do rozwodu ze zrozumieniem. Rozwód głowy państwa zawsze jest ryzykiem, szczególnie w Rosji, gdzie osoba prezydenta uznawana jest za symbol nowej rosyjskiej państwowości”.
W rosyjskiej przestrzeni internetowej aż roi się od komentarzy, blogerzy piszą jeden przez drugiego, powstała już cała masa sytuacyjnych dowcipów. Pisarz Dmitrij Gubin wywodzi, że rozwód z Ludmiłą i symboliczne zaślubiny z Rusią oznaczają, że teraz już Putin zostanie na wieki: „Władimir Putin to małżonek dany nam na zawsze, dopóki śmierć nas nie rozłączy. To jego kardynalna decyzja. Nie możemy rozwieść się z Putinem”.
Może tak, może nie. Tak czy inaczej komunikat o prywatnym rozwodzie prezydenta może sygnalizować jakieś polityczne zmiany czy wydarzenia.

Jeniec z Kaukazu

Jeżeli twórcy cyklu filmów o Jamesie Bondzie będą poszukiwać rezydencji dla kolejnego adwersarza agenta 007, to powinni zainteresować się imponującym domostwem mera Machaczkały, stolicy północnokaukaskiej republiki Dagestan. Dom mera został zbudowany na skale (a właściwie na skalnym uskoku), nie na piasku. Kiedy w 1998 roku zamachowcy podłożyli tu bomby, dom ani drgnął, chociaż zawaliło się 29 sąsiednich budynków, zginęło 18 osób.
Umocnienia imponującego bunkra nie wystarczyły jednak, by pomóc właścicielowi uniknąć aresztowania. Mer Said Amirow został zatrzymany 1 czerwca m.in. pod zarzutem zorganizowania zabójstwa szefa wydziału śledczego jednej ze stołecznych dzielnic. Scena aresztowania też wyjęta żywcem z filmów akcji. Ulice wokół rezydencji mera zostały zamknięte dla ruchu, obstawione przez pojazdy opancerzone, z powietrza akcję Federalnej Służby Bezpieczeństwa ubezpieczały wojskowe śmigłowce. Jednym z nich przetransportowano zresztą aresztanta do Moskwy, widocznie obawiając się przewiezienia go samochodem (mogli go odbić jego ludzie – media pisały, że zatrudniał 150-osobową ochronę). Operację przeprowadzono w chwili, gdy całe miasto oglądało finałowy mecz o Puchar Rosji pomiędzy CSKA Moskwa i Anży Machaczkała. Mer też oglądał transmisję u siebie w domu.
Gdy po mieście rozeszła się wieść, że mer został wzięty w jasyr, niedowierzanie mieszało się ze smutkiem jednych i radością drugich. Amirow miał przydomek „Nieśmiertelny” – przeżył kilkanaście zamachów, w wyniku jednego został częściowo sparaliżowany, porusza się na wózku inwalidzkim. Merem Machaczkały jest od piętnastu lat. W 2012 roku został uhonorowany tytułem „Najlepszego mera Federacji Rosyjskiej”.
Jak księżyc Amirow ma jednak i ciemną stronę. Innym przydomkiem Amirowa jest „Krwawy Roosevelt” – z uwagi na wózek inwalidzki i udział w latach 90. w krwawej wojnie klanowej i nie tylko. W 1998 r. Amirow został merem Machaczkały, a rok później odznaczył się tym, że zebrał pospolite ruszenie, które wykurzyło z Dagestanu czeczeńskie oddziały Szamila Basajewa, za co spłynęła nań łaska Kremla.
Jego lojalność wobec federalnego centrum była wielokrotnie nagradzana. Amirow był jednym z założycieli regionalnej jaczejki Jednej Rosji, został szefem jej stołecznego oddziału. Podczas wyborów zawsze zapewniał partii rządzącej i prezydentowi wysokie rezultaty. Z drugiej jednak strony Machaczkała była miejscem krwawych zamachów dokonywanych przez islamskich radykałów.
Amirow, sam wywodzący się z chłopskiego rodu bez znaczenia w hierarchii społecznej, w ciągu ostatnich kilkunastu lat stworzył własny potężny klan, rządzący miastem. Jego synowie oraz bliżsi i dalsi krewni zajmują kluczowe stanowiska w mieście. O stopniu skorumpowania klanu krążyły legendy.
System klanowy to fundament, na którym opiera się życie społeczne Dagestanu. Aleksiej Makarkin z moskiewskiego Centrum Technologii Politycznych próbuje wyjaśnić zawiłości dagestańskich współzależności i powody zatrzymania Amirowa: „Moskwa zaczęła korygować swój stosunek do dagestańskich klanów. W dzisiejszej optyce to już nie jest czynnik stabilizujący, a raczej zjawisko przeszkadzające rozwojowi republiki. […] Kreml podjął więc zapewne decyzję o uderzeniu w jeden z najbardziej ambitnych dagestańskich klanów, by podważyć istniejący układ. Ponadto miejscowi siłowicy uważali, że Amirow maczał palce we wszystkich głośnych zabójstwach ostatnich lat. Amirowa podejrzewano też o związki z islamskim podziemiem zbrojnym. W Dagestanie nie sposób określić, gdzie kończy się lojalna elita, a zaczyna zbrojne podziemie. Obserwuje się od jakiegoś czasu niepokojącą tendencję – dokonywane przez ekstremistów przestępstwa nierzadko mają drugie dno: są dokonywane w interesach klanów”.
Splot interesów, wątków, konfliktów tworzy gordyjski węzeł nie do rozplątania. W komentarzach i prognozach podnoszone są jeszcze dwa aspekty. Po pierwsze. Dagestan jest republiką zamieszkaną przez kilkadziesiąt narodowości. Udział we władzach przedstawicieli poszczególnych narodowości wyznaczany jest według koronkowego klucza, mającego zapewnić parytet każdej z grup. Wyeliminowanie Amirowa zaburzy tę równowagę. Chwiejną i tak. Po drugie. Zbliżają się igrzyska olimpijskie w Soczi, położonym w sąsiedztwie Kaukazu Północnego. Tymczasem w Machaczkale i nie tylko ciągle coś wybucha, w strzelaninach giną ludzie itd. Niektórzy komentatorzy w usunięciu Amirowa widzą element operacji mającej na celu przejęcie kontroli nad sytuacją w republice w celu zapewnienia spokoju. Ramazan Abdułatipow jest człowiekiem Kremla, któremu postawiono zadanie oczyszczenia Dagestanu z radykałów i wspierających ich po cichu dygnitarzy. „Mam nadzieję, że Kreml przewidział, jakie będą konsekwencje wyrugowania Amirowa. Jeśli nie, to konflikt pomiędzy Dargijczykami i Awarami [dwa najliczniejsze narodowości zamieszkujące Dagestan] jest nieunikniony” – powiedział jeden z najwnikliwszych znawców Kaukazu w Rosji, Aleksiej Małaszenko.
Amirow został aresztowany na dwa miesiące. Do najważniejszych osób w państwie listy interwencyjne w obronie mera wystosowali członkowie sejmiku Machaczkały. Zdaniem obserwatorów, zda się to psu na budę – przecież owe najwyższe czynniki w Moskwie nie mogły nie wiedzieć o planowanej operacji zatrzymania Amirowa. Bez sankcji Kremla nikt nie odważyłby się na tak spektakularną akcję.

Larry King – małe wielkie sprostowanie

Temat pozyskania Larry Kinga – gwiazdy amerykańskiej żurnalistyki – przez kremlowską telewizję dla zagranicy RT z każdym dniem obrasta nowymi znaczeniami.
Po tym, jak dyrektorka RT Margarita Simonian roztrąbiła przez Twitter i nie tylko, że jej stacja zatrudniła w charakterze prowadzącego Larry Kinga, podniosła się fala krytycznych komentarzy wobec Kinga. Głównie zarzucano mu, że dał się pozyskać do współpracy propagandowej tubie Kremla pracującej na rzecz powiększenia armii „pożytecznych idiotów” na Zachodzie, z miłym uśmiechem omijającej zasady rzetelności dziennikarskiej. O niespodziewanym angażu Kinga pisałam w poprzednim poście „On utonuł?”( http://labuszewska.blog.onet.pl/2013/05/30/on-utonul/).
Nestor klasyki wywiadu, dowiedziawszy się o tym, że został podwładnym Margarity Simonian, napisał na Facebooku, że – owszem – sprzedał telewizji RT (podobnie jak kilku innym stacjom telewizyjnym) prawa do transmisji swojego programu „Larry King Now”, ale nie zatrudnił się jako jej dziennikarz; sprzedaje rosyjskiej stacji gotowy program wyprodukowany przez jego studio, a nie specjalnie przygotowywany dla RT.
Jak mówią w Odessie, eto dwie bolszych raznicy. Informacja i jej interpretacja. Publikujące zjadliwe komentarze o decyzji Kinga podejmującego się pracy „u Putina”, amerykańskie gazety podpowiadały Kingowi, by choć jednym okiem, choć pobieżnie obejrzał arcydzieła wypaczania obrazu rzeczywistości i naginania wydarzeń „pod tezę” w wykonaniu dziennikarzy RT. Może obejrzał. A może przeczytał twity szefowej RT. No i zareagował.
Nadal niejasny wydaje mi się status drugiego anonsowanego programu Kinga – publicystycznego show o polityce. Dyrekcja RT twierdzi, że to ma być „exclusive” dla jej stacji. Czy to kolejne pobożne życzenie pani Margarity Simonian? Co przyniosą kolejne odsłony tego wciągającego medialnego spektaklu?

On utonuł?

„Mamy nowego kolegę, będzie prowadził u nas program publicystyczny. Tylko proszę nie mdleć” – napisała w Twitterze dyrektorka telewizji RT (d. Russia Today – angielskojęzycznej rosyjskiej telewizji rządowej), Margarita Simonian.
O tym, ilu pracowników nadającej na zagranicę kremlowskiej telewizji jednak zemdlało, gdy usłyszało nazwisko prowadzącego, światowe agencje milczą. A o omdlenie nie było trudno, bo nowy publicystyczny show będzie w proputinowskim okienku na świat prowadził amerykański dziennikarz Larry King. Legenda dziennikarstwa, tytan wywiadów, który przemaglował w swoim programie w telewizji CNN kilkadziesiąt tysięcy polityków, sportowców, artystów.
79-letni Larry King odszedł z CNN dwa lata temu, ładnie pożegnał się z widzami. Ale na emeryturze nie wytrzymał długo. W zeszłym roku zrealizował dla TV Ora 155 wywiadów w cyklu „Larry King Now”, dostępnych za pośrednictwem internetu. RT będzie transmitować kolejne wywiady Kinga z tego cyklu. Ponadto ma być realizowany drugi autorski program dziennikarza specjalnie dla RT.
Kiedy prezydent Putin pracował w KGB, do jego zadań w drezdeńskiej placówce należało werbowanie. Biografowie Putina gubią się w domysłach, czy dobrze mu szło na tym polu. Jako prezydentowi idzie mu niewątpliwie znacznie lepiej. Ileż znaczy choćby pozyskanie ekskanclerza Niemiec do obsługi rosyjskiej gazrury. Wiele atramentu wypisano o skuteczności czarów, jakie rosyjski prezydent roztacza przed wysokimi działaczami sportowymi, od których zależy przyznawanie organizacji igrzysk olimpijskich czy mistrzostw świata. Ostatnio pod urokiem Władimira Władimirowicza znalazły się gwiazdy kina – Gerard Depardieu i Steven Seagal. A teraz w siatkę programów proprezydenckiej telewizji wpadł tuz amerykańskiego dziennikarstwa, Larry King.
Panowie znają się od lat. U zarania swej prezydentury Mister Putin spowiadał się w programie Kinga z katastrofy podwodnego okrętu Kursk. Z tego wywiadu pochodzi jedna z najsłynniejszych fraz Putina. Na pytanie Kinga, co się stało z Kurskiem, Putin odparł lakonicznie: „Ona utonuła” (okręt podwodny to po rosyjsku „podłodka” – słowo rodzaju żeńskiego).
Zachodnie media komentują decyzję Kinga jadowicie. „Najbardziej znany dziennikarz telewizyjny USA uciekł do Rosjan” – pisze „The Times”. „The Washington Times” używa sobie na nestorze amerykańskiego dziennikarstwa w stylu kabaretowym, parodiując jego przyszły program dla propagandowej tuby Kremla. Najnowsze wydarzenia – głodówkę jednej z przebywającej w kolonii karnej uczestniczek zespołu Pussy Riot, sytuację w Syrii, śledztwo w sprawie zamachu w Bostonie – King miałby komentować tak: „Te dziewczęta z Pussy Riot powinny się zmusić do zjedzenia czegoś – sama skóra i kości. Syryjscy powstańcy – to straszne, niech ktoś pomoże Asadowi. Czy widzieliście już, jak Putin jeździ wierzchem na niedźwiedziu? Ten człowiek poskromił przyrodę… Słuchajcie, wszyscy mamy problemy, ale dziennikarze przecież powinni wiedzieć, kiedy lepiej się zamknąć. Amerykanie powinni uważniej przysłuchać się rosyjskiej tajnej policji w sprawie tych dwóch Czeczenów [którzy dokonali zamachu w Bostonie]. Nie, nikt mi nie mówił, że będą mi płacić akcjami Gazpromu”.
„Foreign Policy” zadaje Kingowi pytanie, czy chociaż raz oglądał RT. Zdaniem pisma, RT to propaganda „pod cienką woalką”, kanał, który znany jest z „propagowania polityki rosyjskich władz z tak bezwstydnym zaangażowaniem, że Fox News czy MSNBC rumieniłyby się ze wstydu”.
W Rosji angaż dla Kinga zauważyli blogerzy i skomentowali to wydarzenie żartobliwie: „Sukces Rosji to byłoby przejście Kandełaki do ABC [Tina Kandełaki – popularna prezenterka rosyjskiej tv], a w przypadku Kinga chodzi po prostu o forsę, czym się tu podniecać”. „Larry King w RT to co takiego jak Patricia Kaas w krasnodarskim cyrku”. „Zachód trzyma się tylko na entuzjazmie tych, których Kreml nie może kupić”.
Niedawno Larry King udzielił wywiadu rosyjskiemu tygodnikowi „The New Times” (antykremlowski, konserwatywny): „Zło mnie intryguje. Chciałbym na przykład spytać bin Ladena, dlaczego to zrobił. Co sprawiło, że postanowił pozostawić zamożny dom w Arabii Saudyjskiej, zamieszkać w jaskini i latami przygotowywać atak na Amerykę. […] Hitlera zapytałbym o jego dzieciństwo, o rodziców, o to, kiedy zaczął zajmować się polityką i dlaczego tak nienawidził Żydów. […] Stalinowi zadałbym podobne pytania. Dlaczego został komunistą? Z kogo brał przykład?”. Dalej mówił, że wolność słowa jest fundamentem demokracji. „Niepokoi mnie, że ludzi osadza się w więzieniu za ich polityczne poglądy, za to, co myślą”.
Piękne słowa, piękne ideały. Jak się to ma do serwilizmu kremlowskiej tuby? Pierwszy program Kinga na RT ma się pojawić już na początku czerwca.

Niemiec na placu Czerwonym

Kiedy dwadzieścia sześć lat temu wylądował wynajętą Cessną 172B na placu Czerwonym, Kraj Rad zamarł ze zdziwienia i przerażenia. Dziewiętnastoletni Mathias Rust z wrażego RFN, początkujący pilot małych awionetek, wyprowadził w pole potężną obronę przeciwlotniczą supermocarstwa atomowego i bez przeszkód dostał się pod mur Kremla, pod samo mauzoleum Lenina. Śmiał ośmieszyć uzbrojonego po zęby sowieckiego niedźwiedzia. Po Moskwie krążył dowcip: „- Mamy nowe lotnisko: Szeriemietjewo-3. – Gdzie się mieści? – Jak to gdzie: na placu Czerwonym!”
Rust został natychmiast po wylądowaniu aresztowany, stanął przed sowieckim sądem oskarżony o nielegalne naruszenie przestrzeni powietrznej. Wyrok był nadzwyczaj łagodny – cztery lata więzienia. Po roku Rust został zwolniony. Wrócił do rodzinnego Hamburga. W nielicznych wywiadach, jakich udzielał w ostatnich latach, podkreślał, że dokonał swego sławnego czynu wyłącznie w celach pacyfistycznych i z ideologicznych, czystych pobudek: „Chciałem wznieść most pomiędzy Zachodem i Wschodem, aby pokazać, jak wielu ludzi w Europie chce polepszenia stosunków z ZSRR”. „Miałem ideały, chciałem wiele uczynić dla pokoju i wolności. […] Chciałem aktywnie włączyć się w dzieło pierestrojki. Miałem nadzieję, że Gorbaczow mnie zaangażuje. Uważam, że przyczyniłem się do przyspieszenia pierestrojki”. Gorbaczow jednak Rusta nie zaangażował. Ale wykorzystał skandaliczny epizod, by pozbyć się z dowództwa armii zatwardziałych przeciwników nowych trendów politycznych. Stanowisko stracił minister obrony marszałek Siergiej Sokołow, wielce zasłużony weteran Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Gorbaczow dążył wtedy do ograniczenia wydatków na cele militarne, na które pogrążającego się w kryzysie ZSRR nie było stać. A wojskowe lobby konserwatystów sprzeciwiało się temu ze wszystkich sił, walcząc o utrzymanie uprzywilejowanej pozycji na sowieckim Olimpie.
Rust po powrocie do Niemiec odrzucił intratne propozycje napisania książki o swoim locie do Moskwy. Twierdzi, że nie chciał zarabiać na swoich ideałach.
Co niegdysiejszy bohater robi dziś? „Sam sobie finansuję [latanie]. Kilka lat temu wygrałem sporą sumkę w pokera. A teraz pracuję jako analityk w szwajcarskiej firmie finansowej”. Nadal poszukuje miejsca w życiu i stara się zrozumieć, jak jest urządzony świat.
Rosyjska telewizja w zeszłym roku, w ćwierćwiecze lotu Rusta poświęciła mu program: http://www.youtube.com/watch?v=YSCEMRXzdA0

Lonia Breżniew superstar

Serial z łezką już był – kilkuczęściowy obraz o ostatnich miesiącach rządów genseka Leonida Breżniewa nakręcono w 2005 roku. Teraz chyba czas najwyższy na musical lub majestatyczne oratorium. Nostalgia po czasach kwaśnego zastoju pod rządami biura geriatrycznego KPZR nie tylko nie wygasa, a wręcz rośnie w siłę.
W badaniach socjologicznych Centrum Lewady, w których Rosjanie mieli wskazać, którego z władców XX wieku w Rosji uważają za najlepszego, zwycięstwo odniósł Leonid Breżniew. Pozytywnie odnosi się doń 56%, negatywnie – 29%. Prawie tak samo dobre wyniki osiągnął wódz rewolucji październikowej Włodzimierz Lenin – odpowiednio 54 i 28%. Na pudło wskoczył jeszcze z niezłymi wynikami Józef Stalin. Za dobrego przywódcę uznało go 50% respondentów, za kiepskiego – 38%. Kolejną klęskę w rankingach popularności poniósł Michaił Gorbaczow – zebrał 21% głosów na tak i aż 66% na nie. Bliźniaczo słabe wyniki osiągnął Borys Jelcyn: 22% na tak, 64% na nie.
W powszechnej świadomości to Gorbaczow jest autorem „największej katastrofy XX wieku”, czyli rozpadu ZSRR, nie Breżniew. Rządy ukochanego Leonida Iljicza (1964-1982) kojarzą się dziś dużej grupie Rosjan ze spokojem i względną zasobnością. Ze zbiorowej pamięci wyparto marazm epoki Breżniewa, szczególnie ostatnich lat, kiedy przywódca był już zniedołężniały i stale dostarczał tematów do niewybrednych dowcipów. Kiełbasa doktorska (w różowej masie niewiadomego pochodzenia tkwiły kawałki białej słoniny), tania wódka Moskowskaja lub Pszenicznaja – to były dostępne w wielkich miastach specjały, po które prowincja przyjeżdżała tak zwanymi kiełbasianymi pociągami. Nieustające braki na rynku podstawowych produktów to był dzień powszedni. Specjały z zagranicy można było polizać przez szybę wystaw sklepów Bieriozka, o zagranicznych wyjazdach można było tylko pomarzyć. Z Afganistanu przyjeżdżały „czarne tulipany”. Ludzi o odmiennych poglądach albo wysyłano na banicję, albo wsadzano do psychuszek (ale o rządach Breżniewa mówiło się na świecie „socjalizm z bardziej ludzką twarzą”). Przemówienia genseka na uroczystościach były coraz krótsze. Nie miało to znaczenia, bo Breżniew mówił tak niewyraźnie, że i tak nikt nie rozumiał. Zero zmian, zero reform, zero ruchu – to były główne hasła. To znaczy hasła niewygłoszone publicznie. Bo oficjalnie obowiązywała propaganda sukcesu, zgody i miłości. Partia pod przywództwem Breżniewa zapewniała o równych prawach wszystkich obywateli, głosiła wyższość socjalizmu nad kapitalizmem i wyznaczała drogę w świetlaną przyszłość. Wieloletnia stagnacja, niepodejmowanie reform, przejadanie renty naftowej doprowadziły do zapaści gospodarczej. Miotanie się Gorbaczowa, nazwane przez niego pierestrojką, już nie powstrzymało upadku.
Zdaniem komentatora Rosbalt.ru, wyniki badań socjologicznych należy uznać nie tyle za świadectwo historycznych sympatii i antypatii Rosjan, ile za sukces propagandowej machiny Putinie na niwie „oświaty historycznej”. „Rosjanom konsekwentnie wpaja się, że po pierwsze Breżniew nie był takim przeciętniakiem, jak się to wydawało sowieckiej inteligencji, a po drugie – za jego czasów była stabilność. Stabilność, której dziś obecna władza w rzeczywistości obywatelom nie zapewnia, ale za to o niej ciągle mówi, podkreślając, że to główna wartość życia politycznego”. W przeciwieństwie do zmian, tym bardziej gwałtownych.
Opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł z 2011 roku, poświęcony przymiarkom Putina do powrotu na Kreml po tymczasowej prezydenturze Miedwiediewa, zatytułowałam „Breżniew naszych czasów” (http://tygodnik.onet.pl/31,0,69281,brezniew_naszych_czasow,artykul.html). Bo też trudno uciec od tej narzucającej się analogii. Czasy są oczywiście inne i uwarunkowania wewnętrzne i zewnętrzne też są inne. Kiełbasy doktorskiej od lat nie widziałam w żadnym sklepie, dziś w Moskwie można zakupić kilkadziesiąt gatunków kiełbas z różnych stron świata, za granicę można wyjeżdżać, jeśli tylko się ma paszport zagraniczny (taki dokument ma zaledwie kilkanaście procent Rosjan), „czarne tulipany” z Afganistanu latają w innych kierunkach. To zresztą tylko czysto zewnętrzne aspekty. Podobieństwo polega na tej samej strategii trwania. Wiecznego trwania. Na niechęci do zmian. Na niechęci do odmiennych poglądów. Na niechęci do świeżego powietrza. Na zatkaniu kanałów komunikacji pomiędzy władzą i społeczeństwem. Na podejmowaniu decyzji w wąskim, hermetycznie zamkniętym gronie. Itd.
Witalij Portnikow (Grani.ru) zwraca uwagę na przemiany w świadomości: „Jeszcze niedawno Breżniew i narastający idiotyzm jego decyzji wydawał się śmieszny. A dziś już to ludzi nie śmieszy. Teraz mówi się, że to solidne i stabilne. Oznacza to, że władzom udało się dość dużej części społeczeństwa zaszczepić ideę nieprzemijalności i pozytywności zastoju, dowieść, że idiotyzm – to dobrze i że świetnie jest, gdy nic się nie zmienia, nie rozwija. Natomiast gdy gnije i się rozkłada – o, to jest właśnie prawdziwe życie. Ludzie zapomnieli o pustych półkach, Afganistanie i in. I zaczęli dzieciom opowiadać, że były takie czasy, kiedy w ogóle nie trzeba było nic robić, a pieniądze się dostawało i był szacunek do człowieka pracy. I jeszcze wszyscy się nas bali. To oznacza, że Putin może się spokojnie starzeć i tracić kontakt z rzeczywistością”. Breżniew naszych czasów będzie trwał. Parafrazując piosenkę Marka Grechuty, „niech żyją stare żądze, dopóki życie w nas się tli, dopóki są pieniądze”.