Archiwum autora: annalabuszewska

Symetria jajca holenderskiego

Poprzedni swój wpis na temat konfliktu dyplomatycznego na linii Haga-Moskwa zatytułowałam „finale grazioso”. Pomyliłam się i co do „finale”, bo sprawa trwa nadal, i co do „grazioso”, bo elegancji nie ma w tym za grosz (http://labuszewska.blog.onet.pl/2013/10/10/jajco-holenderskie-blues-finale-grazioso/).
Holenderski dyplomata, radca minister Onno Elderenbosch z ambasady Królestwa Niderlandów w Moskwie został wczoraj napadnięty i pobity w swoim mieszkaniu. Wracający z pracy wieczorem Elderenbosch zastał na klatce schodowej, na której nie paliło się światło, dwóch „elektryków”. Ci wyjaśnili, że jest awaria i chcą zajrzeć również do jego mieszkania, by zobaczyć, czy tam wszystko z elektrycznością w porządku. Gdy Holender otworzył drzwi, ciosem w kark obalili go na podłogę, związali, a następnie przewrócili dom do góry nogami (nie stwierdzono, by cokolwiek zginęło), na lustrze pozostawili napis „LGBT” i narysowali serduszko.
Przedstawiciel rosyjskiego MSZ wygłosił dyżurną formułkę o „ubolewaniu z powodu incydentu”. Komitet Śledczy wszczął śledztwo. Sprawcy pozostają nieznani.
Opis wydarzeń na ulicy Powarskiej w Moskwie jest lustrzanym (sic) odbiciem wydarzeń w Hadze w mieszkaniu Dmitrija Borodina, rosyjskiego dyplomaty, również jak Elderenbosch radcy ministra, pracującego w ambasadzie Rosji w Holandii. Choć jest przynajmniej jedna zasadnicza różnica: w mieszkaniu Borodina interweniowała policja, powiadomiona przez sąsiadów, zaniepokojonych zachowaniem pijanego dyplomaty wobec małych dzieci, a pan Elderenbosch nikogo za włosy nie szarpał i nic nie wskazywało, że jest w stanie wskazującym. Po prostu wracał z pracy.
Strona rosyjska wcześniej dawała do zrozumienia, że nie jest usatysfakcjonowana postawą strony holenderskiej po incydencie z Borodinem. Minister spraw zagranicznych Holandii wprawdzie przeprosił za złamanie przez holenderską policję konwencji wiedeńskiej, niemniej jednocześnie wyraził zrozumienie dla policji działającej zgodnie z procedurami. Prezydent Putin domagał się natomiast ukarania winnych incydentu, a na to Holandia nie poszła.
Po incydencie z Elderenboschem minister spraw zagranicznych Holandii wezwał stronę rosyjską do zapewnienia bezpieczeństwa holenderskim dyplomatom pracującym w Moskwie. MSZ zaprosiło rosyjskiego ambasadora w Hadze na dywanik, by udzielił wyjaśnień. Holenderscy parlamentarzyści wzywają do zerwania Roku Rosji w Holandii. Sprawa aresztowanych w Rosji greenpeacowców i holenderskiego statku nadal trwa – holenderski wniosek spoczywa w międzynarodowym arbitrażu morskim. Rolling, rolling, rolling…

Zjednoczone Emiraty Białoprus

Ćwiczenia Zapad-2013 wypadły nad wyraz dobrze. Armia białoruska dowiodła, że jest doskonale kompatybilnym komponentem sił zbrojnych państwa związkowego Białorusi i Rosji. O tym państwie związkowym już nikt dziś wprawdzie nie pamięta – zasypał je grad innych pomysłów integracji postradzieckiej, ale współpraca armii zaprzyjaźnionych ma się świetnie. Ćwiczenia zakończono 26 września, odtrąbiono sukces, pył na poligonach opadł i sztabowcy zaczęli szykować kolejne scenariusze na kolejne manewry. Aż tu nagle wspomnienie ćwiczeń, które rozgrywały się nie tylko na terytorium Białorusi, ale także w obwodzie kaliningradzkim, niespodziewanie powróciło wczoraj w wypowiedziach prezydenta Alaksandra Łukaszenki.
Jak zawsze mocny kandydat do nagrody Srebrnych Ust powiedział, że podczas wspólnej z prezydentem Putinem wizytacji ćwiczeń zaproponował mu, że Białoruś chętnie przejmie obwód kaliningradzki. „Uważam, że to nasza ziemia, w dobrym sensie tego słowa nasza. Nie pretenduję do tego, żeby jutro zabrać Kaliningrad, ale gdyby można było, to z przyjemnością” – przyznał na spotkaniu z rosyjskimi dziennikarzami. Barwnie opisał, że ten pomysł przyszedł mu do głowy, gdy wspólnie z prezydentem Putinem oblatywali śmigłowcem obszar, na którym ćwiczyły wojska w ramach Zapadu-2013. Ziemie niezaorane, zatroskał się były przewodniczący kołchozu. „I mówię Władimirowi Władimirowiczowi: słuchaj, oddaj mi te ziemie. Nie chcemy przekazania praw własności, my je po prostu zaorzemy i będziemy tu robić biznes na rolnictwie”. To uczyniłoby z obwodu kwitnący kraj. Produkcja z Kaliningradu mogłaby być dostarczana na Litwę (swoją drogą – ładny kalambur na tle zakazu wwozu nabiału z Litwy do obwodu kaliningradzkiego oraz zapchanych przejść granicznych w związku ze wzmocnionymi kontrolami wprowadzonymi przez stronę rosyjską). Putin wedle relacji Bat’ki rzekł na to dictum: „Zgoda”.
Ten fragment długaśnej – 5 godzin 23 minuty – konferencji prasowej Bat’ki (dłuższej niż rytualne konferencje prasowe Putina) natychmiast podchwyciła rosyjska blogosfera. Cytaty z Łukaszenki były ozdobą wszystkich portali. Bloger Dmitrij Jewsiutkin ukuł dla ewentualnego tworu terytorialnego przedzielonego Litwą termin „Białoprusy”. Napisał też fantasmagoryczne scenariusze rozwoju sytuacji, zgodnie z jednym z nich nowy twór coraz bardziej żarłocznie miałby odbierać sąsiadom ziemie (m.in. Litwie Kłajpedę, Polsce dawne Prusy Wschodnie) i stale rósł w siłę, stając się realną przeciwwagą dla reszty Europy. „Po aneksji Łotwy, Litwa i Estonia dobrowolnie wejdą w skład państwa białorusko-pruskiego, a Bat’ka otrzyma zasłużony tytuł Wielkiego Magistra” – kpi Jewsiutkin.
Łukaszenka nie tylko bujał śmigłowcem w obłokach, ale skrupulatnie wyliczał, co ma z przyjaźni z Rosją. Oznajmił, że dawno zbudowałby w swoim kraju Emiraty, gdyby nie konieczność odprowadzania do Rosji ceł za produkty naftowe (między Moskwą i Mińskiem obowiązuje porozumienie, zgodnie z którym Białoruś importuje rosyjską ropę bez ceł, jednak zwraca Rosji cła, otrzymywane z eksportu produktów naftowych otrzymanych z rosyjskiej ropy). „Przekazujemy do budżetu Rosji tylko za produkty naftowe wywiezione na Zachód 4 mld dolarów. A gdyby te pieniądze pozostały w kraju?”. Zapowiedział, że jeżeli Putin nie spełni danej obietnicy zniesienia tych opłat od stycznia 2014 r., to Białoruś może wystąpić z Unii Celnej. „Nie pociągniemy Unii, jeśli nie będziemy w niej widzieć rezultatów ekonomicznych”.
Bat’ka wiecznie targuje się z Rosją. I trzeba powiedzieć, że nie bez powodzenia. Gospodarka Białorusi znajduje się w ciężkim położeniu, Łukaszenka robi bokami. Sielankę na linii Moskwa-Mińsk mąci nierozwiązana sprawa konfliktu wokół Urałkalija (pisałam o tym http://labuszewska.blog.onet.pl/2013/09/04/hannibal-ante-potas/). Pieniądze z kredytów szybko się kończą, nieefektywna gospodarka zżera je błyskawicznie. Bat’ka przyciska więc teraz Rosję w kwestii taryf za produkty naftowe, jak zwykle dając do zrozumienia, że jak nie – to zrobi coś nieobliczalnego. Eksperci zwrócili uwagę, że Rosja wpisała te 4 mld do założeń budżetowych do roku 2016, więc kolizja jest nieunikniona. Nie pierwsza w tym duecie i zapewne nie ostatnia.

Jajco holenderskie blues – finale grazioso

Szyby w ambasadzie Holandii, które chciał wybijać Władimir Żyrinowski, szczęśliwie ocalały, sery z Holandii momentalnie przestały wydzielać podejrzane wonie, a holenderskie tulipany, które też wydawały się rosyjskim służbom sanitarnym jeszcze wczoraj w południe zarażone tajemniczym wirusem, odzyskały zdrowie i urodę. Ministerstwo Spraw Zagranicznych Holandii wczoraj po południu przekazało na ręce rosyjskiego ambasadora w Hadze przeprosiny za naruszenie konwencji wiedeńskiej przy zatrzymaniu rosyjskiego dyplomaty Dmitrija Borodina, czego domagali się prezydent i służby dyplomatyczne Rosji (o incydencie pisałam wczoraj http://labuszewska.blog.onet.pl/2013/10/09/jajo-holenderskie-blues/).
Strona holenderska przeprosiła jedynie za naruszenie konwencji wiedeńskiej (lecz nie za incydent jako taki). Minister spraw zagranicznych Królestwa Holandii Frans Timmermans podkreślił, że policja działała zgodnie z zakresem odpowiedzialności. Zapewnił, że strona rosyjska zostanie poinformowana o szczegółach dochodzenia w sprawie incydentu. Czyli tłumacząc z języka dyplomacji na potoczny: policja złamała konwencję, ale interweniując zgodnie z holenderskim prawem, gdyż miała powody – pijany dyplomata stanowił zagrożenie dla dzieci, trzeba było wkroczyć i działać. „Nastąpiła klasyczna konfrontacja dwóch konwencji międzynarodowych: konwencji wiedeńskiej o nietykalności dyplomatów i konwencji o ochronie praw dzieci – tłumaczyli eksperci w audycji Radia Swoboda. – Według konwencji wiedeńskiej dyplomata nie może zostać zatrzymany czy postawiony przed sądem nawet wtedy, kiedy na terytorium kraju przyjmującego popełnił przestępstwo. Jednocześnie konwencja o ochronie praw dziecka zobowiązuje holenderską policję do interwencji, jeśli dzieci znalazły się z niebezpieczeństwie. W przypadku w Hadze, policja zadziałała według procedur: doniesienie o nieodpowiednim traktowaniu dzieci (pijani rodzice, targanie dzieci za włosy, krzyki) – interwencja”. Prawnicy holenderscy są zdania, że policja, stwierdziwszy, że ma do czynienia z dyplomatą, powinna była o incydencie powiadomić ambasadę Rosji i zaniechać aresztowania.
Konwencja wiedeńska daje dyplomatom porządny parasol ochronny. Ale co robić, jeśli dyplomata nadużywa prawa? Bo przecież ta sama konwencja głosi, że dyplomaci są zobowiązani do poszanowania prawa kraju pobytu.
Dmitrij Borodin nie jest pierwszym dyplomatą, który zachował się nieprzystojnie. Przypadek ten jest natomiast ciekawy ze względu na mechanizmy, jakie państwo rosyjskie momentalnie uruchomiło. MSZ wytoczył wielką armatę, ostro wypowiedział się prezydent, służby fitosanitarne wzniosły kordon dla holenderskiego nabiału i tulipanów, rosyjska telewizja rozdmuchała skandal do rozmiarów galaktyki, przedstawiając sprawę jednostronnie i kłamliwie.
Rok Rosji w Holandii trwa.

Jajo holenderskie blues

Nagle zepsuło się holenderskie mleko. Kilka dni temu zsiadło się też z dnia na dzień litewskie mleko, ale tylko to dostarczane do obwodu kaliningradzkiego. Rosyjskie państwowe agencje rolne i fitosanitarne Rossielchoznadzor i Rospotriebnadzor dostrzegły fatalną jakość holenderskiego nabiału po wymianie uprzejmości na linii Moskwa-Haga. Uprzejmości wymieniono po incydencie ze statkiem Arctic Sunrise i rosyjskim dyplomatą pracującym w Holandii.
Wczoraj rosyjska telewizja w pierwszych słowach wszystkich wydań programów informacyjnych krzyczała o „brutalnym pobiciu rosyjskiego dyplomaty Dmitrija Borodina, pracującego w Hadze”. Wedle telewizyjnych relacji, wzmocnionych wypowiedziami samego dyplomaty, holenderska policja bez żadnego powodu, jakoby zawiadomiona przez sąsiadów, obawiających się – zdaniem dyplomaty całkowicie bezpodstawnie – o bezpieczeństwo dzieci Borodina, weszła do mieszkania i zatrzymała go. Mało tego – „na oczach dzieci brutalnie pobiła, obaliła, skopała i zakuła w kajdanki”. Borodin spędził noc na komendzie, został wypuszczony po interwencji ambasady. W telewizji prezentował zasinioną prawą powiekę.
Rosyjski MSZ w twardych słowach zażądał od Holandii natychmiastowych przeprosin. To samo powtórzył prezydent Putin, wskazując na pogwałcenie konwencji wiedeńskiej (gwarantującej dyplomatom immunitet). Ambasador Holandii w Moskwie został w trybie pilnym wezwany do rosyjskiego MSZ „na rozmowę”, wręczono mu ostrą notę protestacyjną. Po wyjściu odmówił komentarza. Holenderski MSZ po kilku godzinach odpowiedział Rosji: sprawą się zajęliśmy, wyjaśniamy, skomentujemy, gdy wyjaśnimy; jeśli zostały złamane zasady konwencji wiedeńskiej – przeprosimy. Z rosyjskiej strony znowu posypały się gromy i zniecierpliwione ponaglenia. Przedstawiciel rosyjskiego MSZ domagał się „pociągnięcia do odpowiedzialności osób, które dokonały napadu na naszego dyplomatę, przeproszenia rodziny Borodina i rekompensaty za straty materialne i moralne. Zostały naruszone wszelkie prawa człowieka!”. Szybki w rękach lider LDPR Władimir Żyrinowski zapowiedział, że ze swoimi mołojcami zjawi się pod ambasadą Holandii w Moskwie i powybija okna. „Nie będziemy żyć według zasady: uderzą nas w policzek, to nadstawimy drugi. My uderzymy w czoło, w nos” – oznajmił. Bliski Kremlowi politolog Siergiej Markow dopatrzył się w akcji holenderskiej policji rusofobii: „Bezkarność tej nagonki ma swoje źródło w tym, że rusofobia, a to rodzaj rasizmu, do tej pory jest uznawana za rzecz politycznie poprawną i akceptowaną przez opinię publiczną krajów UE […] Pobicie rosyjskiego dyplomaty to rezultat świadomej polityki niesprawiedliwej i nawet wściekłej nagonki na Rosję za jej niezależną politykę zagraniczną”. Gdzie Rzym, gdzie Krym…
Holandia, kraj, w którym brutalnie biją dyplomatów. I to bez powodu. Hm. Media holenderskie rzuciły na tajemniczą sprawę nieco światła. Według ich relacji wszystko zaczęło się od tego, że będąca w „stanie wskazującym” małżonka rosyjskiego dyplomaty miała obiektywne trudności z precyzyjnym zaparkowaniem samochodu pod domem. W wyniku tych trudności uszkodziła cztery stojące na ulicy auta. Przyjechała policja, poturbowaną w wyniku niefortunnego parkowania damę próbowano odwieźć do szpitala. Dama stawiała opór, szarpała się z lekarzami, którzy chcieli ją opatrzyć; w końcu udało się ją zabrać z miejsca zdarzenia (można to obejrzeć tu: http://www.regio15.nl/actueel/lijst-weergave/32-ongevallen/17715-onder-invloed-tegen-geparkeerde-auto-s-aan). Sąsiedzi wezwali policję znów, gdy okazało się, że cztero- i dwuletnie dzieci państwa Borodinów są, ich zdaniem, bez należytej opieki, gdyż tatuś również jest w stanie jak wyżej albo nawet bardziej i z tego powodu stanowi zagrożenie dla dzieci. Jeśli policja stwierdza naruszenie praw dzieci, ma podstawy do interwencji. Tyle holenderskie media. Faktu „brutalnego pobicia” nie potwierdzają, ale i nie dementują. Oficjalne czynniki nadal sytuację wyjaśniają.
Stosunki rosyjsko-holenderskie napięły się w zeszłym tygodniu. Holandia rozpoczęła procedurę arbitrażu w sprawie zatrzymania aktywistów Greenpeace i statku Arctic Sunrise po akcji w pobliżu platformy gazowej w Arktyce. Minister spraw zagranicznych Holandii zapowiedział, że rząd zwróci się do Międzynarodowego Trybunału Praw Morza i będzie zabiegał o uwolnienie uczestników akcji. Organizacja Greenpeace ma siedzibę w Holandii, a statek Arctic Sunrise pływa pod holenderską banderą – stąd interwencja Hagi.
Tymczasem wobec zatrzymanych greenpeacowców sąd rejonowy w Murmańsku zastosował środek zapobiegawczy w postaci tymczasowego aresztowania na dwa miesiące. Postawiono im zarzut piractwa (zagrożony w rosyjskim kodeksie karnym karą do 15 lat pozbawienia wolności). Sąd oddalił też skargi kilkorga zatrzymanych dotyczące warunków przetrzymywania. Greenpeace zapewnia, że akcja aktywistów była akcją pokojową. Strona rosyjska obstaje, że stanowiła ona zagrożenie dla obiektu, pracowników, środowiska.
Zdaniem ekspertów, wygląda na to, że kolejnej wojny handlowej nie da się uniknąć. Choć rok 2013 jest oficjalnym Rokiem Rosji w Holandii i Rokiem Holandii w Rosji. Miało być miło i sympatycznie. Sam Borodin pracował w Hadze nad organizacją imprez związanych z Rokiem.

Sprawcy wciąż nieznani

W zaułku Potapowskim w Moskwie, gdzie znajduje się redakcja „Nowej Gazety”, odsłonięto dziś tablicę upamiętniającą Annę Politkowską. Dziennikarka „Nowej Gazety”, tropiąca zbrodnie wojenne w Czeczenii i nadużycia władzy, została zastrzelona siedem lat temu, 7 października 2006 roku, na klatce schodowej swego domu. Trzy wyrwane z notesu zapisane kartki i wizerunek Anny Politkowskiej (jak wygląda tablica, można zobaczyć m.in. tu: http://www.newtimes.ru/articles/detail/72354). Redaktor naczelny Dmitrij Muratow na uroczystości odsłonięcia tablicy wyraził nadzieję, że w przyszłości do tych kartek dołączona zostanie czwarta, na której znajdzie się napis: „Sprawców wykryto i osądzono”.
Pod koniec września pracownia socjologiczna Centrum Lewady przeprowadziła sondaż, w którym badano, co Rosjanie wiedzą o zabójstwie Politkowskiej. 42% respondentów zadeklarowało, że nie wie o zabójstwie dziennikarki, 31% odpowiedziało, że wie, 27% nie potrafiło udzielić odpowiedzi. 12% uważa, że związek ze śmiercią Politkowskiej ma prezydent Czeczenii Ramzan Kadyrow, 6% wini w śmierci dziennikarki służby specjalne, a 7% – zagranicę. Większość badanych nie wierzy w to, że zleceniodawcy zostaną ukarani: 39% odpowiedziało „raczej nie”, 23% – „zdecydowanie nie”. 47% Rosjan podkreśla, że nie wie, dlaczego dokonano zabójstwa.
W moskiewskim sądzie toczy się kolejny proces pięciu Czeczenów, oskarżonych o zlecenie i zabicie Politkowskiej. Zleceniodawcą wedle śledztwa był czeczeński mafioso Lom-Ali Gajtukajew, a wykonawcami trzej bracia Machmudowie (siostrzeńcy Gajtukajewa) i były funkcjonariusz spraw wewnętrznych. Żaden z podsądnych nie przyznaje się do winy. Podczas pierwszego procesu zostali uniewinnieni na podstawie werdyktu ławy przysięgłych. Później Sąd Najwyższy uchylił wyrok i skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia. W sprawie o zabójstwo Politkowskiej jest jeszcze jeden współwinny – Dmitrij Pawluczenkow, były oficer policji. W oddzielnym procesie został on skazany na karę 11 lat pozbawienia wolności w kolonii o zaostrzonym rygorze. Pawluczenkow był szefem wydziału dochodzeniowego w komendzie miejskiej Moskwy. Przyznał się do winy i w zeznaniach obciążył pozostałych podejrzanych.
W sprawie jest mnóstwo niejasności, śledztwo i procesy ciągną się w nieskończoność. Tak bardzo oczekiwanego przełomu brak.

Dynastia – odcinek 2013

Nie ma spokoju pod oliwkami. Ledwie ostygły dalekopisy dostarczające obfite wieści o domniemanym ślubie Władimira Putina z Aliną Kabajewą w klasztorze na Wałdaju, a już wałkowany jest nowy weselny projekt prezydenta. A właściwie – dla prezydenta. W prezencie urodzinowym.
Z okazji zbliżających się 61. urodzin Władimira Władimirowicza organizacja społeczna Narodowy Komitet +60 wystąpiła do patriarchy Wszechrusi Cyryla z prośbą o wyrażenie zgody na zawarcie związku małżeńskiego rozwiedzionego Putina i „odpowiedniej” kandydatki na żonę. To zbożne dzieło – argumentują wnioskodawcy. „Naszym zdaniem, nastał czas, by wreszcie zakończyć złośliwe dociekania – [Putin powinien] idąc za przykładem wielkich przodków (świętego Włodzimierza, Jarosława Mądrego, Ioanna III i innych) zawrzeć dynastyczne małżeństwo dla dobra Wielkiej Rosji!”. A z kim, z kim? No jak to, z kim – z głową Domu Panującego Romanowów, Marią Władimirowną Romanową. Młodzi znają się od dwudziestu lat – podkreślają dobrze poinformowani wazeliniarze z komitetu. Ich plany na tym pokoleniu odrodzonej dynastii się nie kończą: Maria Władimirowna ma dorosłego syna, Jerzego, kawalera, a Putin ma niezamężną dorosłą córkę – wymarzony układ. Ślub dynastyczny miałby się odbyć, a jakże, w Soborze Zaśnięcia Marii Panny na moskiewskim Kremlu w obecności monarchów i hierarchów wszystkich Cerkwi prawosławnych. Podpowiedzmy Komitetowi, że pannę młodą mógłby poprowadzić do ołtarza sam Blake Carrington, jak szaleć to szaleć. Putin pewnie jeszcze nic o tym nie wie, podobnie jak Maria Romanowa, ale gorliwi pomysłodawcy już nawet zobaczyli oczyma duszy nową pierwszą damę na inauguracji zimowych igrzysk w Soczi. Na marginesie, jakiś czas temu popędliwy komitet proponował, żeby usportowiony prezydent został kapitanem olimpijskiej sbornej. Znaczy kapitan. Ale to nie wszystko.
Komitet, który został powołany w Petersburgu w zeszłym roku dla zorganizowania obchodów 60-lecia Putina przez aktywistów społecznych z byłym deputowanym petersburskiej legislatywy Władimirem Kuczerienką na czele, niezrażony licznymi porażkami najwyraźniej nabiera wiatru w żagle. Widać, że potrzeba oddawania czci pierwszej osobie w państwie rośnie w niektórych środowiskach jak na drożdżach. Jedną z inicjatyw Komitetu jest wzniesienie pomnika Putina dłuta Zuraba Ceretelego (istnieje taka rzeźba: Putin jako rycerz w zbroi) w Petersburgu na wzgórzach Duderhofskich. Ponadto skoro już na górkach stanie nietuzinkowy pomnik herosa, to należałoby też zmienić nazwę wzgórz na „Rosyjski Olimp” – to z okazji wzmiankowanych igrzysk. Na razie i ta inicjatywa pozostaje w ambitnych planach organizacji.
A tymczasem powstają nowe idee. Do szefa banku centralnego komitet zwrócił się z wnioskiem o umieszczeniu na banknotach o nominale 10 000 rubli podobizny W.W. Putina. W ulicę Putina miał być przemianowany Baskow pierieułok w Petersburgu. Ale na razie nie jest. Za to na ubiegłoroczne urodziny komitet przekazał w prezencie jubilatowi wyjątkową mapę: toponimika Putina. Miejsca, które – nie tylko w Rosji, ale za jej granicami – noszą imię patrona lub miejsca, gdzie powstały inicjatywy przemianowania miast, gór, ulic, potoków na miasta, góry, ulice, potoki Putina. Na liście są i kołchozy imienia Putina, i wódka Putinka, i zakłady mięsne, i placyk zabaw. Na tym ostatnim komitet powinien urządzać sobie zjazdy.

Kremlowski dział personalny

Kwarantanna trwała niedługo. Twórca misternych gierek i chytrych politycznych kombinacji pod szyldem jego autorskiej „suwerennej demokracji”, szara eminencja rosyjskiej polityki wewnętrznej Władisław Surkow we własnej osobie powraca na Kreml. W maju został wygnany ze stanowiska wicepremiera – podobno na własną prośbę. Przez ten czas nie znalazł (może nie szukał) ciepłej posadki w dobrej korporacji. Pod koniec lipca udzielił za to wywiadu, w którym wyznał, że „Putina zesłał Rosji sam Pan Bóg” i cieszył się, że dane mu było „znaleźć się obok wielkiego człowieka”. Po tym wywiadzie pojawiły się pogłoski, że Surkow wraca. Szybko je wtedy dementowano. A teraz się okazuje, że jednak wraca.
Kilka miesięcy temu jego dymisja była przez wiele dni tematem numer jeden rosyjskich mediów i portali społecznościowych. Spekulowano, że dymisja była karą za przeoczenie dojrzewającego protestu społecznego, który wylał się na ulice na przełomie 2011 i 2012 roku, a przede wszystkim za popieranie koncepcji pozostania Dmitrija Miedwiediewa na drugą kadencję prezydencką. Teraz takim gorącym tematem stał się jego powrót.
Dlaczego urzędnika, który wypadł z łaski, Putin teraz przywraca na wysokie stanowisko asystenta prezydenta? Tego nikt nie wyjaśnił. Surkow ma się teraz zajmować układaniem stosunków z Abchazją i Osetią Południową. Wcześniej zawiadywał najważniejszymi procesami w systemie władzy, mechanizmami pracy parlamentu (który nie jest miejscem do dyskusji), doskonalił technologie przeprowadzania wyborów wedle recept „suwerennej demokracji”, kreował prokremlowskie młodzieżówki, wycinał w pień opozycję. O opozycji we wspomnianym wywiadzie powiedział: „To moi wrogowie. Nie popieram ich. Żadnej taryfy ulgowej dla nich”. Ciekawe, jak będzie teraz. Zwłaszcza że oficjalny zakres obowiązków nie daje Surkowowi takich kompetencji, jakie miał wcześniej. Może więc ożywienie, jakie zapanowało w środowisku moskiewskich analityków i politologów po nominacji Surkowa, nie ma uzasadnienia. Może nic się nie zmieni – za odcinek polityczno-ideologiczny nadal będzie odpowiadał Wiaczesław Wołodin, a Surkow będzie gdzieś na peryferiach rozwiązywać supełki na kaukaskim węźle, czyli „nieść dwie walizki bez rączki”, jak zjadliwie komentują niektórzy. Ot, takie bizantyjskie gry wokół tronu.
Ale dymisja i przywrócenie Surkowa na Kreml nie spowodowało takich zawirowań, jak wrzucona nie wiadomo przez kogo (praźródełkiem był wpis na Twitterze użytkownika @akaloy), a rozprzestrzeniająca się jak dżuma „wiestoczka” o ślubie Putina z Aliną Kabajewą. Plotka miała siłę wodospadu. I może nie należałoby zwracać na nią uwagi, gdyby nie to, że usilnym jej dementowaniem zajął się sekretarz prasowy Putina, Dmitrij Pieskow. Ślub jakoby miał się odbyć w klasztorze Iwerskim na Wałdaju. „Bardzo byłem rad tym telefonom [z pytaniem, czy to prawda], odpowiadałem, że jedyny problem polega na tym, że Putin przebywa w Soczi” – zapewniał w weekend Pieskow w krótkiej wypowiedzi dla internetowej telewizji Dożd’. A w dzisiejszym wywiadzie dla dziennika „Izwiestia” rozwinął temat: „Oddaliśmy głos na prezydenta, kiedy były wybory, no więc zwracajmy uwagę na to, jakim on jest prezydentem. A to, jakim jest mężczyzną, czy ma żonę czy nie ma – to zostawmy jemu samemu, nie będziemy się do tego mieszać. Mogę tylko powiedzieć jedno, że ja, szczerze mówiąc, miałbym kłopot z odpowiedzią na pytanie o jego życie osobiste. On tyle pracuje, że nie mam pojęcia, skąd miałby brać na to czas”.
Zaraz też w rosyjskich mediach rozgorzała dyskusja, czy prezydent (jakakolwiek inna osoba publiczna) ma prawo do życia prywatnego – trochę zasłoniętego czy całkowicie zasłoniętego przed światem. Politolog Stanisław Biełkowski zwrócił uwagę na „patologiczną samotność Putina”, zaznaczył przy tym, że nie wierzy w pogłoski o jego ślubie z Kabajewą. Jego zdaniem, takie plotki rozsiewają ludzie Kremla w celu odwrócenia albo zwrócenia uwagi (Kabajewa, według Biełkowskiego, jest spalona i nie należy wierzyć w plotki, że to ona jest ewentualną wybranką Putina). Tym razem miałoby chodzić o zwrócenie uwagi, jak prezydent z poświęceniem pracuje dla kraju. Maria Gajdar (córka Jegora, młode kadry polityczne) dowcipnie zauważyła na swoim blogu, że „jeśli chodzi o wytężoną pracę dla kraju, to od czasów Stalina inaczej w Rosji być nie może. […] Ale w takim razie należy zadać pytanie: skoro Putin tak dużo pracuje dla dobra kraju i nie ma czasu na życie osobiste, to po co się rozwodził? Ludmiła nie wyglądała na osobę, która stwarzałaby problemy […] Mogę to wyjaśnić tylko jednym: rozwód był po to, aby się ożenić z kimś innym”.
Władimir Putin od początku swojego pobytu na kremlowskim Olimpie starannie unikał publicznej dysputy na temat swojej rodziny. Tym dziwniejszy był teatralizowany komunikat o rozwodzie z Ludmiłą przed kamerami, otwarcie. Nie może też dziwić zainteresowanie tym, co dalej prezydent uczyni ze swoim bezżennym stanem. Pytanie o to nie jest tylko próbą zaspokojenia ciekawości. To może być – choć nie musi – sprawa wagi państwowej.

Wałdaj nasz powszedni

Władimir Władimirowicz prezentuje świetny humor. Na dziesiątej jubileuszowej sesji dyskusyjnego forum „Wałdaj” był niekwestionowaną gwiazdą numer jeden. Sypał dowcipami, pouczał zachodnie gnijące w niemoralności demokracje, podał łaskawie dwa palce wybranym opozycjonistom. Po batalii w sprawie Syrii, wygranej przez rosyjską dyplomację, prezydent ewidentnie nabrał wiatru w żagle.
Doroczne spotkania na Wałdaju na początku miały służyć przekonaniu wybranych zachodnich publicystów i politologów, że Władimir Putin jest oświeconym władcą. W wąskim kręgu wybrańców siadano przy stole i rozmawiano. Goście mogli zadać Putinowi pytanie. Czasem niewygodne. Część rozmów była jawna, część – zamknięta dla prasy.
Tym razem format spotkania został znacznie rozszerzony – przyjechali nie tylko zagraniczni eksperci, ale także politycy oraz rodzimi dziennikarze, urzędnicy, opozycjoniści. Ponadto to, co się działo na Wałdaju, nie tylko było w całości jawne, ale transmitowane przez telewizję. Bo też tym razem chodziło o coś więcej – nie tylko o przekonanie zachodniej publiki, że Putin jest fajny, ale o uwierzytelnienie triumfu Putina (stwierdzenie dobrze poinformowanego politologa Gleba Pawłowskiego, który swego czasu obmyślał dla Putina propagandowe grepsy).
Triumfu na polu dyplomatycznym (powstrzymanie interwencji w Syrii, utrzymanie u władzy Asada, protekcjonalny, wręcz lekceważący USA artykuł Putina opublikowany w amerykańskiej prasie) i na polu wewnętrznym (okiełznanie ulicznych manifestacji, dająca nadzieję na dialog rozmowa z najbardziej umiarkowanymi przedstawicielami ruchu niezadowolonych). Przekaz był jasny: już się was nie boję, to ja wygrałem i teraz to wy mnie słuchajcie. Wy, bezzębna Ameryko i wy, bezsilna opozycjo.
No i słuchali. O upadku Zachodu, który się wyparł swoich chrześcijańskich korzeni. „Odrzucane są zasady moralne i jakakolwiek tradycyjna tożsamość – narodowa, kulturowa, religijna, a nawet płciowa… Prowadzona jest polityka, stawiająca na jednym poziomie wielodzietną rodzinę i partnerskie związki osób tej samej płci, wiarę w Boga i wiarę w szatana… Poważnie mówi się o rejestracji partii, stawiających sobie za cel propagandę pedofilii. Ludzie w wielu europejskich krajach wstydzą się i boją mówią o swojej przynależności religijnej… Znoszone są święta [religijne]… Taką ideologię agresywnie narzuca się całemu światu… A my uważamy, że naturalnym jest bronić tych wartości”. O tym, jak „drug Silvio” [Berlusconi] cierpi z powodu męskości. „Berlusconiego sądzą teraz za to, że żyje z kobietami. Oczywiście, jeśli byłby homoseksualistą, to nikt by go palcem nie tknął”. O tym, że Ukraina powinna się jeszcze zastanowić nad podpisywaniem umowy stowarzyszeniowej z UE. Zdaniem Putina, lepiej byłoby, gdyby Ukraina dołączyła do Unii Celnej Rosji, Białorusi i Kazachstanu, wtenczas byłaby większa szansa na wspólne wynegocjowanie dobrych warunków handlu z Europą. Uprzedził też Kijów, że Rosja będzie bronić swego rynku przed napływem tanich towarów z Ukrainy po utworzeniu strefy wolnego handlu Ukrainy z UE. Przypomniał, że w Rosji i na Ukrainie w istocie rzeczy mieszka jeden naród. Przy czym oczywiście nie ma mowy o żadnych naciskach ze strony Moskwy, Ukraina jest niepodległym państwem i może sama decydować. „My tylko otwarcie mówimy, jak będzie”.
A jak będzie z opozycją? Ci, których podczas spotkania z Putinem dopuszczono do głosu (Aleksieja Nawalnego nie było), zwrócili uwagę na ciągnące się miesiącami i kończące się wysokimi wyrokami procesy uczestników demonstracji 6 maja 2012 roku. Putin „nie wykluczył” amnestii dla poszczególnych osób. Coś więcej? Według ostatniego pomysłu zastępcy szefa prezydenckiej administracji Wiaczesława Wołodina, pozasystemowa opozycja może próbować swych sił w wyborach regionalnych, najlepiej municypalnych. Taki eksperyment. Zacytuję jeszcze raz Gleba Pawłowskiego: opozycji wyznaczono „wąski korytarz. Z jednej strony jedna ściana – państwowe media, z drugiej strony druga ściana – Komitet Śledczy. Szanse na pojawienie się w mediach będą miały pojedyncze osoby od czasu do czasu. Generalnie media będą totalnie indoktrynowane w niewiarygodnym stopniu niewiarygodną fantasmagorią islamo-prawosławnego patriotyzmu”.
I jeszcze jedna rzecz: na pytanie byłego francuskiego premiera, czy będzie startować w wyborach prezydenckich w 2018 roku, Putin odparł: „Nie wykluczam”. Agencje poniosły tę szczęsną wieść w świat. Sensacja! Putin będzie startował w wyborach. Następnego dnia rzecznik prasowy Putina wyjaśniał, że pytanie było nie na czasie, przedwczesne itd. Rzecznik ma rację. Też mi sensacja. Albo będzie startował, albo nie będzie. Albo w 2018 roku będzie już dożywotnim carem i chanem w jednej osobie. I na dwudziestym „Wałdaju” będzie przyjmował procesję z darami od zachwyconych jak zwykle gości forum.

Ulica 17 Września

O tej rocznicy było dziś w rosyjskich mediach cicho. O tym, że 17 września 1939 roku armia ZSRR na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow wkroczyła na terytorium Rzeczpospolitej Polskiej, napisały niszowe internetowe portale i kilku blogerów.
Bloger Maksim Sitkin odnotował, że 17 września „to jeden z najbardziej haniebnych dni w historii ZSRR, dzień, w których dwa faszyzmy, stalinowski i hitlerowski, zjednoczyły się, napadły na wolną, niewielką Polskę. Dzień, kiedy ZSRR stał się uczestnikiem II wojny światowej, sojusznikiem Trzeciej Rzeszy”. Pod wpisem zaraz pojawił się komentarz: „Czyś ty to pisał przy zdrowych zmysłach?”.
Białoruski portal Wirtualny Brześć przypomina, że „to, co pozostawił po sobie 17 września, można jeszcze znaleźć w mieście. Do tej pory znajduje się tu ulica 17 Września, która przeżyła wszystkie etapy rozwoju Brześcia i zachowała się do dziś. Temu wydarzeniu – zjednoczeniu Zachodniej Białorusi i BSRR albo agresji ZSRR przeciwko Polsce – ulica zawdzięcza swoje istnienie. Różne miejskie legendy „za polskich czasów” każdy zna tu na pamięć. Pamiątki po tamtej epoce, eksponaty muzealne, cmentarze z polskimi nagrobkami, polskie napisy na ścianach starych domów – wszystko to krzyczy i nie pozwala zapomnieć”.
Portal Diletant.ru zamieścił zdjęcia (m.in. wspólnej defilady niemiecko-radzieckiej w Brześciu, dokumenty, plakaty etc.): http://www.diletant.ru/articles/19625006/

Odwilż kontrolowana

Nowa kremlowska inżynieria dusz eksperymentuje z techniką wyborczą – do udziału w regionalnych wyborach zostali dopuszczeni ludzie spoza układu władzy. Do lamusa (przynajmniej gdzieniegdzie) odesłano stosowaną przez wiele lat układankę z ludzi partii władzy i dekoracyjnej opozycji systemowej (uczestnictwo usłużnych kontrkandydatów miało imitować konkurencję wyborczą). Protesty uliczne po ostatnich wyborach parlamentarnych i prezydenckich, będące reakcją na fałszerstwa i konserwowanie bezalternatywnego systemu władzy, sprawiły, że decydenci uznali: coś trzeba jednak w tych wytartych politycznych puzzle’ach zmienić. Kreml zastosował zabieg ryzykowny, ale od początku do końca kontrolowany. Gdyby wyniki wyborów okazały się zbyt dla władzy nieprzyjemne, sięgnięto by po wypróbowane narzędzia do wycinki opozycji. Np. swoistym bezpiecznikiem w przypadku opozycyjnego kandydata na mera Moskwy Aleksieja Nawalnego był orzeczony tuż przed kampanią wyborczą niebagatelny 5-letni wyrok za rzekome manipulacje finansowe przy sprzedaży drewna.
Wybory w Moskwie przyciągnęły najwięcej uwagi. Po pierwsze – bo to „miasto białej wstążki”, buntowszczycy, którzy wyszli na ulice, by powiedzieć, że nie lubią już Putina, po drugie – bo to stolica, w której w zeszłorocznych wyborach prezydenckich Putin zdobył mniej niż 50 procent głosów, miejsce, w którym jak w soczewce skupiają się wszystkie triumfy i biedy wielkiego kraju. Wygrana obozu władzy w mateczniku oporu miała więc w zamyśle kremlowskich inżynierów dusz pokazać nieskuteczność opozycji. I jednocześnie zademonstrować, że legitymacja władzy zdobyta w alternatywnych wyborach jest ważna i niepodważalna. (Na marginesie: na dzisiejszej naradzie z nowo wybranymi szefami regionów prezydent powiedział: PO RAZ PIERWSZY wybory były uczciwe i transparentne. Czy to oznacza, że w pojęciu Putina poprzednie takie nie były? Ciekawostka przyrodnicza…)
Obóz władzy w Moskwie wygrał, choć szału nie było. Kandydat niezależny (hłe, hłe, niezależny, jak mawiali Rycerze Trzej) Siergiej Sobianin, od 2010 roku mer Moskwy, człowiek Putina, otrzymał 51,3% głosów. Nawalny zebrał 27%. To bardzo dużo, dużo więcej niż dawały mu sondaże (w najbardziej optymistycznych mowa była o maksymalnie 15%). Ważne są jeszcze dwie dane liczbowe: niska frekwencja (33%) oraz słabe wyniki kandydatów opozycji systemowej (trzecie miejsce zajął kandydat komunistów z wynikiem 10,8%, reszta – po dwa-trzy procent).
Dlaczego niska frekwencja? Pierwsza niedziela września to czas, kiedy wielu moskwian robi jeszcze weki na podmiejskich działkach, zbiera grzyby albo bawi nad południowymi morzami. Kampania wyborcza toczyła się w wakacyjnym czasie, kiedy większość mieszkańców jest poza miastem i nie ma głowy do polityki. Głowy do polityki nie ma zresztą i po wakacjach. Po co chodzić na wybory, skoro i tak są zmanipulowane – to jedna z częstych odpowiedzi na pytanie, dlaczego się nie poszło głosować. Nie wszyscy mają zamiar wybudzić się z politycznej śpiączki.
Dlaczego reszta kandydatów znalazła się daleko za pierwszymi dwoma? Sobianin walczył o to, by nie było drugiej tury. Korzystał z wypróbowanych metod przekonania wyborców: od rana do wieczora „w jaszczikie” (TV), prezentacja dokonań, otwieranie wesołych festynów, wywiady w poczytnych tygodnikach. No i poza tym dla wielu wyborców nimb człowieka Putina wystarcza za wszystkie przymioty. Nawalny zastosował nowe techniki przyciągania uwagi: osobiste spotkania z wyborcami (kilka dziennie!), agitacja na ulicach (skrzynki z napisem „Nawalny” w najbardziej uczęszczanych miejscach, koszulki, ulotki, plakaty), Internet, sztab entuzjastów, wolontariusze. Potrafił zmobilizować swój elektorat. Reszty kandydatów nie było widać. Pojawienie się kandydata o wyrazistym opozycyjnym obliczu sprawiło, że opozycja malowana okazała się wyborcom nastawionym niechętnie do obozu rządzącego niepotrzebna.
„Na Nawalnego zagłosowało pokolenie BMP” – twierdzi politolog Stanisław Biełkowski, od dawna sekundujący Nawalnemu. BMP – czyli „Biez mienia podielili” (podzielili beze mnie). To ludzie urodzeni w latach osiemdziesiątych, rówieśnicy Nawalnego, którzy ukończyli szkoły w okresie pierwszej prezydentury Putina, mieli nadzieję, że zgodnie z zapowiedziami przywódcy będą mieli dobre warunki rozwoju i awansu społecznego, ale boleśnie się rozczarowali: miejsca przy stole dla nich brakuje, u żłobu niepodzielnie panuje klan Putina i dorastający synalkowie najważniejszych beneficjentów. BMP będzie popierać tych, którzy chcą zmienić układ.
Co dalej? Rozwój wypadków w znacznej mierze zależy od odpowiedzi na pytanie „wsadzą, nie wsadzą”. Jeśli „nie wsadzą” (Nawalnego na pięć lat), to za rok opozycyjny blok Nawalnego zostanie dopuszczony do wyborów do moskiewskiej dumy. Jeśli „wsadzą”, to – jak twierdzi Biełkowski – miejsce męża zajmie Julia Nawalna. Atrakcyjna blondynka o inteligentnych oczach, w pełni zaangażowana w sprawę, popierająca Aleksieja w jego walce. Więc albo początek dialogu władza-BMP, albo zaostrzenie kursu i przygotowanie do nowej fali tłumienia przejawów niezadowolenia społecznego.