Archiwa tagu: gaz

Piękne ciało Putina w objęciach smoka

5 września. Chińskich blogerów, którzy obficie komentowali przybycie Władimira Putina na defiladę w Pekinie z okazji zakończenia II wojny światowej, zachwyciło „piękne ciało” rosyjskiego przywódcy. Na pochwałę w ich mniemaniu zasłużyła także „paszcza tygrysa”, jaką prezentuje światu Putin oraz jego sympatyczne podejście do dzieci. Najważniejsza gazeta ChRL „Renmin Ribao” w związku z wizytą Władimira Władimirowicza pochwaliła go za „bezwarunkowe poparcie Chin”. Na trybunie honorowej przywódcy obu państw prezentowali znakomite humory i przyjazne gesty wobec siebie, rosyjskie media w niebogłosy oznajmiały o podpisaniu kolejnych wiekopomnych porozumień. Czy jednak naprawdę wszystko jest w najlepszym porządku, a owoce ogłoszonego przez Moskwę jakiś czas temu „zwrotu na Wschód” są tak słodkie?

W przeddzień wyjazdu do Państwa Środka Władimir Putin udzielił wywiadu rosyjskiej i chińskiej agencjom prasowym. Z azjatyckim uśmiechem na „tygrysim” obliczu powiedział, że zachodnie sankcje nie tylko nie są dla Rosji dolegliwe, ale wręcz stymulują rosyjski biznes do rozwoju stosunków z Chinami. Te słowa Putina można odczytać jako deklarację czy może nawet klasyczne myślenie życzeniowe, bo jeśli przyjrzeć się statystykom, to nie powinny być one źródłem dobrego nastroju rosyjskiego lidera. „Pekin nie spełnia i na pewno długo jeszcze nie będzie spełniał tej roli, jaką dla rosyjskiej gospodarki odgrywał Zachód, a wszystkie zawarte umowy i zaplanowane inwestycje mogą się szybko zwinąć, jeżeli spadki na rynkach azjatyckich będą nadal trwać” – ocenia internetowe pismo poświęcone Azji „The Diplomat”. Weźmy choćby sztandarowy projekt gazociągowy Siła Syberii, zwana przez niektórych Siłą Putina. Gazprom miał nadzieję, że otrzyma od Chin 25-miliardową przedpłatę na zbudowanie tego tasiemca z odległych złóż, ale Pekin tylko wzruszył ramionami: jakie 25 mld, towarzysze? Pekin w ogóle się w tym względzie nie spieszy, spokojnie negocjuje ceny (jeszcze trochę i Rosjanie będą dopłacać Chińczykom za to, żeby brali gaz, o ile w ogóle ten gazociąg powstanie), prezentuje wahanie itd. „Rosji [projekt Siła Syberii] też tak naprawdę nie jest do niczego potrzebny. To gigantyczne wydatki – mówi specjalista ds. gazowych Michaił Krutichin. – Kiedy powstawały preliminarze dotyczące tego projektu, ekonomiści Gazpromu byli przeciwni. To czysta strata dla Rosji, dla budżetu, dla Gazpromu. Ale w październiku 2012 roku prezydent Rosji podjął decyzje inwestycyjne, przeznaczono na to pieniądze. Teraz widać, że te projekty nie są realizowane, a pieniądze poszły nie wiadomo na co. […] To polityczna wola jednego człowieka, który działa tak albo z powodu własnej niekompetencji, albo ma jeszcze jakieś powody. To jedynie nadymanie policzków, które łatwo zdemaskować”. Analitycy rynku gazowego, np. z BP, uważają, że Chiny nie potrzebują rosyjskiego gazu, mają zdywersyfikowane źródła z innych państw azjatyckich, do rosyjskich fantasmagorii nie zamierzają dopłacać. Tymczasem te syberyjskie projekty wymagają niesłychanych nakładów, których żadna ze stron nie chce/nie może ponosić. W rozmowach padają nowe hasła: rurociąg Ałtaj, gaz z Sachalinu. Rosja, jak widać, nadal koniecznie chce sprzedawać swój gaz Chinom. Co z tego wyjdzie w nowych warunkach kryzysu, to pytanie otwarte.

Władimir Miłow zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt współpracy z Chinami: „Chińczycy nie pożyczyli Rosji na projekty energetyczne, za to Rosja masowo zaczęła sprzedawać im swoje aktywa. […] Jeszcze półtora roku temu Timczenko obiecał, że Novatek otrzyma od chińskich banków 20 mld baksów na projekt Jamał SPG, ale na razie Chińczycy nie dali ani kopiejki, za to wczoraj Novatek sprzedał 9,9% akcji firmy Jamał SPG chińskiemu funduszowi Nowego Jedwabnego Szlaku, w rezultacie udział Chin w tym projekcie wzrósł do 30%. Firma Sibur sprzeda 10% akcji chińskiemu Sinopec, a Rosnieft’ ustąpi kontrolę nad Wschodnią Kompanią Przetwórstwa Ropy chińskiemu koncernowi ChemChina, […] 49% Sinopec ma otrzymać od Rosniefti w dwóch złożach ropy naftowej. Nie wygląda to zbyt dobrze: dochodzi do prywatyzacji – aktywa państwowych rosyjskich przedsiębiorstw są wyprzedawane zagranicznym właścicielom bez konkursów i przetargów, pieniądze nie trafiają do budżetu państwa, a nie wiadomo dokąd. […] Chińczykom w to graj, chłopaki nieźle na tym wyjdą, to nie jakiś żałosny Zachód, który Rosję kredytował, a żadnej własności w Rosji nie otrzymał. Chińczycy wykorzystując trudną sytuację Putina i spółki, zbierają żniwo – pożyczek nie damy, oddajcie nam swoją własność”. Fajna współpraca.

Dalej: handel. W pierwszym półroczu br. obroty handlowe między obu krajami zmniejszyły się prawie o 30% w porównaniu z zeszłym rokiem (notabene – świetnym, jeśli chodzi o handel, wartość obrotów wyniosła prawie 95 mld). Winę za to ponosi nie tylko klops z cenami na surowce energetyczne, które stanowią pokaźny segment w handlu, ale także spadek importu chińskich towarów do Rosji, wskazuje Aleksandr Gabujew z moskiewskiego Carnegie. Rosja spadła na piętnaste miejsce na liście handlowych partnerów Chin.

Czy sankcje zachodnie, jak twierdzi pan Putin, faktycznie nie mają znaczenia dla kondycji rosyjskiej gospodarki i jej współpracy z Chinami? Podczas Wschodniego Forum Ekonomicznego we Władywostoku wiceprezes wielkiego rosyjskiego banku WTB Wasilij Titow skarżył się, że jego bank napotyka trudności we współpracy z chińskimi partnerami. „Chińscy bankowcy praktykują nadmiernie dokładne podejście do wypełniania reżimu sankcji wobec rosyjskich instytucji finansowych”. Tłumacząc to na zrozumiały język, chińskie kredyty, na które liczy Rosja, nie są przyznawane, gdyż chińskie banki nie chcą zrywać z tego powodu współpracy z instytucjami zachodnimi. Jeżeli dadzą kredyt Rosji, sami nie dostaną linii kredytowych na Zachodzie.

Postawienie na chińskiego smoka, który w poprzednich latach prezentował znakomite wyniki gospodarcze, było jednym z naczelnych punktów programu politycznego Putina. Skoro Zachód miał czelność wytknąć Moskwie aneksję Krymu i agresję na Donbas, na dodatek wprowadził sankcje, to Kreml pokaże tym nienawistnikom „kuźkinu mat’” i zaprzyjaźni się z Chinami. Tymczasem ostatnio chiński smok złapał niepokojąca zadyszkę i nie spieszy ze spełnianiem marzeń Putina. Ale tak czy inaczej chętnie na „pięknym ciele” Putina i jego nieziszczalnych marzeniach zarobi.

 

 

Co było, a nie jest

– Europo, Ameryko zadufana w sobie, jestem na was wszystkich obrażony, proszę wziąć to pod uwagę. Nie chcieliście z nami rozmawiać, to macie. Macie Ukrainę bez Krymu, za to z wielkim długiem. Więc na przyszłość słuchajcie tego, co mamy do powiedzenia i róbcie tak, jak mówimy. – Spomiędzy wierszy wczorajszego wystąpienia Władimira Putina na Petersburskim Forum Ekonomicznym można było wyczytać nieskrywane poczucie krzywdy, jakie w swej rosyjskiej duszy nosi prezydent Rosji wobec zdradliwego Zachodu. Bo przecież on wszystko z dobroci serca robił, a w odpowiedzi Zachód wtyka mu szpilki.

Forum w tym roku było zdecydowanie odchudzone, zagraniczna grupa wsparcia Kremla przerzedzona, nie przyjechał żaden liczący się polityk, serwilistyczne peany pod adresem gospodarza wygłosiło kilku robiących biznes w Rosji przedsiębiorców, którzy nie oglądają się na politykę. Dwór oczywiście stawił się w pełnym składzie, ale nie chodzi o dwór, chodzi o międzynarodowe uznanie i przekonanie świata, że – mimo oczywistego zrywania przez Rosję zobowiązań – warto mieć z nią do czynienia w biznesie. Putin przyjechał na forum prosto z ChRL, gdzie Gazprom podpisał z chińskim partnerem tajemniczy kontrakt na gaz. Ten kontrakt, negocjowany w wielkich nerwach do ostatniego dnia (jeszcze w przeddzień nie było pewne, czy zostanie podpisany), został przez moskiewskie dworskie media okrzyknięty kontraktem stulecia. To była w ocenie kremlowskiej propagandy godna odpowiedź na europejskie kręcenie nosem wobec postępowania Rosji na Ukrainie. To miała być nauczka dla europejskich klientów: zobaczcie, nie musimy zabiegać o to, byście od nas kupowali gaz, bo mamy chińską alternatywę. Teraz bójcie się nas jeszcze bardziej!

Czy rzeczywiście Rosja zrobiła dobry interes? Ten kontrakt gazowy był negocjowany od dziesięciu lat. Zawsze było pod górkę. Formuła ustalania ceny, wykonawca niezbędnej infrastruktury przesyłowej – to były wieczne punkty nie do pokonania. Obie strony ostro się targowały. Ale jeszcze nigdy w tych rozmowach z Chinami Rosja nie była w tak słabej pozycji przetargowej. Gdyby Putin wrócił do Moskwy bez tego kontraktu, to w obecnej ochłodzonej atmosferze w stosunkach z Zachodem byłaby to poważna porażka wizerunkowa, runęłaby cała konstrukcja negocjacyjna z Europą. Kreml nie mógł sobie na to pozwolić – na złość Europie musiał, po prostu musiał odmrozić sobie chińskie uszy. Można przypuszczać, że pod presją Rosja ostatecznie poszła na ustępstwa. Ich rozmiar został schowany pod kołderką tajemnicy handlowej (nie ujawniono, jaka będzie cena gazu, jakie będą dodatkowe ulgi, zwolnienia z podatków etc.).

Przekaz medialny był jednoznaczny: to wielki sukces Moskwy, podpisano z Chinami czterdzieści kontraktów, nasza współpraca będzie się rozwijać, nie tylko w produkcji klinkieru.

Julia Łatynina dokonała w „Nowej Gazecie” przewrotnej kalkulacji: „W kwietniu Putin wysłał do europejskich przywódców list, w którym napisał, że przez ostatnie cztery lata Rosja subsydiowała gospodarkę Ukrainy – poprzez zaniżenie ceny gazu – na łączną kwotę 35,4 mld dolarów. Przy czym cena dla Ukrainy wynosiła 410-430 dolarów za tysiąc metrów sześc. A miesiąc później Putin podpisał 400-miliardowy kontrakt z Chinami na trzydzieści lat. Cena tysiąca metrów sześc. została utajniona, ale z łatwością można wyliczyć, że oscyluje wokół 350 UDS. Stawiam więc pytanie: na jaką kwotę Rosja zobowiązała się przez trzydzieści lat subsydiować gospodarkę ChRL? Jeśli zastosować formułę Putina, to chodzi o 100 mld USD. Ale to jeszcze nie wszystko. Rosja dostarcza gaz na Ukrainę z zagospodarowanych złóż, tymczasem gaz do Chin ma popłynąć ze złóż Irkuckiego i Czajandinskiego, które nie są przygotowane, i to gazociągiem Siła Syberii, który jeszcze nie został zbudowany. A to kosztować będzie 60 mld, zatem zgodnie z formułą Putina rosyjskie subsydia dla chińskiej gospodarki wyniosą 160 mld. Choć z drugiej strony cena, jaką Putin wytargował u Chińczyków, jest cudowna: przewyższa średnią cenę, jaką Chiny płacą za gaz innym dostawcom, np. Turkmenii i Uzbekistanowi 100-140 USD za tysiąc metrów sześc.”. Rosyjski gaz dla Chin jest zatem, jak widać, poszerzeniem listy dostawców, nie zdobyciem jedynego zaopatrzeniowca, bez którego wszystko runie.

Ciekawe zestawienie. Trudno z dzisiejszej perspektywy oszacować, na ile to będzie opłacalne dla Rosji przedsięwzięcie. Pierwsze dostawy ruszą dopiero za 4-6 lat, na razie potrzebne są inwestycje, trzeba wyłożyć miliardy. Poza tym zapadła podczas negocjacji jeszcze jedna ważna decyzja: że przy realizacji projektu gazowego zostanie wyzerowany NDPI – podatek płacony przez producentów surowców do budżetu państwa. A zatem rosyjski budżet nic na tym nie zarobi. Nic. Zarobi Gazprom. Zarobią Chiny. Ale nie rosyjscy emeryci i nauczyciele.

Wróćmy jeszcze do Petersburga. Prezydent Putin musnął w wystąpieniu temat sankcji – europejskich i amerykańskich – wprowadzonych po aneksji Krymu przez Rosję. Putin stwierdził, że one są absolutnie pozbawione podstaw prawnych: bo zostały wprowadzone bez zgody ONZ. Bardzo ciekawy moment i jak zwykle u tego polityka, kot wykręcony ogonem. Sprawa złamania przez Rosję zasad prawa międzynarodowego, pogwałcenia wziętych zobowiązań gwarancji integralności terytorialnej Ukrainy, ingerencji w wewnętrzne sprawy suwerennego państwa stawała na forum Narodów Zjednoczonych – w Radzie Bezpieczeństwa i w Zgromadzeniu Ogólnym. Pamiętacie Państwo? Rosja przegrała te głosowania (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/03/30/w-gronie-wstrzymujacych-sie-przyjaciol/ ; http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/04/08/lepszy-rosyjski-stol/). O czym w takim razie w ogóle mówi prezydent Putin? Czy ktokolwiek uznał aneksję Krymu przez Rosję? Czy łyknięcia kawałka terytorium sąsiedniego państwa Rosja dokonała zgodnie z prawem międzynarodowym? Nic podobnego.

Dzisiaj prezydent w rozmowie z przedstawicielami mediów popłynął jeszcze dalej: „Prawo jest po naszej stronie. I nikt nie przekona mnie o tym, że nawet na podstawie naszych praw i interesów i biorąc pod uwagę normy prawa międzynarodowego, powinniśmy zmienić stanowisko w tej kwestii”. Akompaniował mu na innym fortepianie (w telewizji Rossija) premier Miedwiediew: Rosja nie może być gwarantem integralności terytorialnej Ukrainy, w tym kontekście dopominanie się, by Rosja dopełniła zobowiązań [zawartych w budapeszteńskim memorandum z 1994 r.], jest pozbawione sensu. „Żadne państwo na świecie nie jest w stanie zagwarantować integralności terytorialnej innemu państwu – to prawny absurd”. Zdaniem Miedwiediewa memorandum polegało na tym, że Ukraina rezygnuje z broni jądrowej [radzieckiej, rozmieszczonej na jej terytorium], a USA i Rosja jako kraje gwaranci powinny wesprzeć Ukrainę w razie zagrożenia ze strony sił zewnętrznych. „A to, co się stało na Krymie, to historia z innego porządku, to sam naród […] wystąpił z inicjatywą referendum, a potem podjął decyzję, by wyjść z państwa [do którego należał]”.

Zgodnie z tą logiką, to teraz Rosja, która się wymiksowała ze zobowiązań budapeszteńskich, powinna zwrócić Ukrainie broń jądrową, którą wywiozła pod gwarancje, których obecnie nie dotrzymuje. A reszta partnerów, z którymi Rosja kiedykolwiek podpisała jakikolwiek papier, powinna się zastanowić, czy ten podpis ma jakąkolwiek wartość. Chińczycy na dobrą sprawę też.

Skazani na Soczi

Jeszcze dwa dni temu rosyjscy deputowani świetnie się bawili w swoim towarzystwie, drwiąc z sankcji, jakie przygotował Zachód – w szczególności UE – w odniesieniu do rosyjskiego establishmentu w związku z zaanektowaniem przez Rosję Krymu. Odniosłam wrażenie, że wczoraj śmiali się już mniej radośnie. Ogłoszona przez Stany Zjednoczone lista krewnych i znajomych Królika z kooperatywy Oziero i okolic (ograniczenia wizowe, zamrożenie aktywów) jakoś przytępiła dowcip rosyjskich polityków (z imienną listą można się zapoznać m.in. tu: http://www.treasury.gov/resource-center/sanctions/OFAC-Enforcement/Pages/20140320_33.aspx).
Dlaczego? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. A może to tylko moje indywidualne wrażenie, nic więcej.

Z czarnej listy najbardziej zainteresowała mnie osoba Giennadija Timczenki, szefa firmy Gunvor – naftowego tradera. Timczenko uparcie procesował się z publicystami, którzy określali go jako „przyjaciela Putina”. No i teraz pan Timczenko „który-nie-chce-być-nazywany-przyjacielem-Putina” trafił na amerykańską listę. Ale nie to przyciągnęło moją uwagę, a wiadomość, że na dzień przed ogłoszeniem listy Timczenko szczęśliwie sprzedał swoje udziały w firmie Gunver. Za taką przenikliwość należy mu się przydomek Wernyhora. Szczęśliwym nabywcą udziałów Timczenki został jego szwedzki wspólnik Torbjorn Tornqvist. Za ile? Nie wiadomo. Teraz Szwed ma 87 procent firmy, której kapitalizacja oceniana jest na 60 mld dolarów. Tornqvist zaprzeczał, by jakiekolwiek udziały firmy należały do Władimira Putina. A tak na marginesie, to w lipcu ubiegłego roku Giennadij Timczenko został odznaczony Orderem Legii Honorowej za wybitny wkład w rozwój rosyjsko-francuskich stosunków gospodarczych. Jak dalej będzie rozwijać działalność Timczenki na tym kierunku, zobaczymy.

Drugą ciekawą osobą, która znalazła się na czarnej liście Waszyngtonu, jest Dmitrij Kisielow, czołowy przedstawiciel linii propagandowej Kremla zaklętej w „zombojaszczikie”. O jego nominacji na szefa agencji informacyjnej i zasługach pieried Otieczestwom pisałam w grudniu zeszłego roku: http://labuszewska.blog.onet.pl/2013/12/13/rosja-dzis/
Kisielow, według własnych słów, za kryterium pracy pod jego kierownictwem uważa „miłość do ojczyzny”. Ostatnio wsławił się tym, że w cotygodniowym autorskim programie informacyjno-analitycznym straszył Stany Zjednoczone i poprawiał humory tym, którzy chcieliby utrzeć nosa Amerykanom. Na tle złowieszczych dekoracji przypominał zapominalskim, że Rosja jest jedynym krajem świata, które może „zamienić USA w jądrowy popiół”. Jakiś czas temu został też przez blogerów nakryty na wakacjach z rodziną. W Suzdalu? Nie. W Wołogdzie? Nie. Nikt by nie zgadł, że naczelny „zachodożerca” woli wypoczynek w Holandii, którą na ekranie odsądza od czci i wiary za całokształt. I jeszcze jedna ciekawostka na temat pana Kisielowa: były ambasador USA w Moskwie napisał w Twitterze, że cztery lata temu Kisielow brał udział w programie finansowanym przez Departament Stanu. „Wasi patrioci lubią krytykować Amerykę, a potem odpoczywać u nas. Za czasów, gdy byłem ambasadorem, wydaliśmy bardzo dużo wiz takim ludziom”. Indagowany w tej sprawie przez dziennikarzy, Kisielow zareagował ostro: „Nie dzwońcie do mnie. Już nigdy!”. Dokąd teraz będzie wyjeżdżał pan Kisielow? Może do Soczi, może do Suzdala. Pani wicepremier Olga Gołodiec już oświadczyła, że Rosjanie nie będą chcieli wyjeżdżać za granicę, wypoczywać będą wyłącznie w kraju.

Ocena tego, kto zyska, a kto straci na sankcjach, jest w Rosji zróżnicowana. Borys Makarienko z centrum Technologii Politycznych uważa, że bezpośredni wpływ sankcji na gospodarkę jest ograniczony. Ale może ważniejszym efektem będzie utrata wiarygodności Rosji, a to w dłuższej perspektywie może mieć negatywne znaczenie. Droższe będą kredyty, mniej będzie inwestycji. Ponadto w wyniku ochłodzenia stosunków z Zachodem Rosja straci dostęp do nowoczesnych technologii, o które zabiegała przez wiele ostatnich lat. Obniżenie ratingu Rosji może mieć znaczenie już w krótkoterminowej perspektywie.
Nikita Kriczewski – na drugą nóżkę, choć z pewnym takim niepokojem: Katastrofy z powodu sankcji nie będzie. Ale z drugiej strony Rosjanie odczują – nie wiadomo, do jakiego stopnia boleśnie – wzrost kursu dolara czy inflację. Kriczewski zwraca przy tym uwagę, że rosyjska gospodarka notowała niepokojące sygnały spadku na długo przed kryzysem ukraińskim. „Ale jednocześnie obserwujemy napływ zagranicznych pieniędzy do Rosji. To pieniądze, które niegdyś zostały wyprowadzone do rajów podatkowych. Trafiają one do państwowych banków. Więc rezerwy finansowe Rosja ma”.

Swietłana Samojłowa na politcom.ru z kolei pisze: „Rosja nie ma analogicznego instrumentu sankcji w sferze bankowej [jakie Stany Zjednoczone zastosowały wobec banku Rossija, należącego do jednego z braci Kowalczuków z kooperytywy Oziero]. Za amerykańskie sankcje odpowie więc Ukraina. To stało się jasne po ostatnim posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa: Moskwa zaostrzyła warunki finansowe wobec Ukrainy […], ogłosiła o denonsacji umów charkowskich uzależniających obniżenie cen na rosyjski gaz dla Ukrainy od warunków stacjonowania na Krymie Floty Czarnomorskiej”. Ceny gazu będą więc dużo wyższe. Premier Miedwiediew okazał się biegły w rachunkach i wyliczył, że Ukraina jest winna Rosji 11 mld dolarów, które Kijów zaoszczędził na tych niezasłużonych zniżkach.
To ciekawy passus, pogłębiający wrażenie rozjechania się pojęć, którymi operują rosyjskie władze. Z jednej strony powtarzają, że Janukowycz jest prawowitym prezydentem. A to on podpisywał umowy w Charkowie. Przy denonsacji już go o nic nie pytano. Z drugiej strony raz Władimir Putin mówi na zmianę, że władza w Kijowie jest nielegalna, a znowu że jest jednak „częściowo legalna”, ale państwa Ukraina nie ma i żadne umowy z nią nie obowiązują. Ale ktoś jednak ma w Kijowie zobowiązania wobec Rosji i musi zapłacić 11 mld. Nie mogę nadążyć za tym rozumowaniem.
Samojłowa wyciąga natomiast taki wniosek: „To wyraźny sygnał dla Zachodu: jak wy będziecie zaciskać palce na szyi Rosji, to Rosja będzie zaciskać swoje na szyi Ukrainy. A długi Ukraina będzie spłacać kredytami z USA i UE. Na tym zapewne ma polegać główna asymetryczna odpowiedź Rosji na sankcje”. Dość przewrotne. Ale czy faktycznie tak będzie?

Sankcje są jednym z głównych tematów dyskusji, ale także żartów. Rosjanie podśmiewają się z tego, jak Amerykanie przejmą się analogicznymi sankcjami rosyjskimi wobec wysokich urzędników amerykańskiej administracji: Michelle Obama z przerażeniem konstatuje, że nie będzie mogła kształcić dzieci w Kałudze, jej mąż – że nie pojedzie do Ust-Iżewska, a Hillary Clinton łapie się za głowę, że zamrożą jej konta w Sbierbanku. Tymczasem prezydent Putin oznajmił, że w ramach akcji solidarności z obiektami sankcji otworzy w najbliższy poniedziałek rachunek w banku Rossija.

Wiatr z kierunków wschodnich

Miłosierna zniżka cen na gaz i obietnica rozciągniętego w czasie wykupywania przez Rosję obligacji państwowych Ukrainy za łączną sumę 15 mld dolarów. Takie ustalenia zapadły wczoraj w Moskwie podczas wizyty ukraińskiego prezydenta Wiktora Janukowycza. Oferta doraźnie ratująca polityczne życie Janukowyczowi i podłączająca kroplówkę znajdującej się na skraju przepaści ukraińskiej gospodarce. O przystąpieniu Ukrainy do Unii Celnej Rosji, Białorusi i Kazachstanu, jak głosi oficjalny komunikat, wcale nie rozmawiano. Co w zamian za tę rosyjską hojność? Tego właśnie nie wiemy.
Cena rosyjskiego gazu dla Ukrainy od kilku lat była niebotyczna, jak dla najgorszego wroga. Niezreformowana gospodarka ukraińska dusiła się od tego, dusiła i byłaby się udusiła chociażby z powodu niewykonalnych spłat zadłużenia, gdyby nie nagła łaskawość gazowego sąsiada. Chociaż nie wiem, czy nagła czy wykalkulowana właśnie na ten moment, kiedy cofnięcie decyzji o paskarskich cenach będzie miało dodatkowy polityczny wymiar i sens.
Co Rosja spodziewa się otrzymać za tę łaskawość? To główne pytanie, które dziś zadają sobie komentatorzy. Według spekulacji portalu „Politcom.ru” Rosja będzie mogła wreszcie posiąść (przynajmniej częściowo, może w połowie) swój „mroczny przedmiot pożądania”, czyli system ukraińskich rurociągów. Taktyka duszenia okazała się skuteczna wobec Białorusi (dwa lata temu 50% Biełtransgazu stało się własnością Rosjan), może się okazać skuteczna i wobec słabej w tym momencie ukraińskiej gospodarki. Przejęcie kontroli nad ukraińską gazrurką zmniejszyłoby problemy z bezpieczeństwem dostaw rosyjskiego gazu na Zachód. To oczywiście tylko hipoteza. O ewentualnej transakcji nie było ani słowa. Ponadto Rosja czyni starania, by zbudować South Stream, który szerokim łukiem ominąłby Ukrainę i stwarzane przez nią problemy z tranzytem. Ale ten rurociąg też trzeba dopiero zbudować i jeszcze pokonać przeszkody prawne, stawiane przez Komisję Europejską. Jeżeli rurociąg powstanie, Ukraina znacznie straci jako partner tranzytowy Rosji.
Wśród kart, które leżą na stole (choć niekoniecznie rozgrywane były teraz w Moskwie), jest rosyjska Flota Czarnomorska stacjonująca na Krymie i współpraca przemysłów zbrojeniowych.
Rosyjscy komentatorzy pienią się dziś obficie, próbując dociec, dlaczego Putin tak beztrosko rzucił Ukrainie koło ratunkowe warte 15 mld dolarów. To pieniądze pochodzące z Funduszu Dobrobytu Narodowego, należącego do obywateli Rosji, zapewniającego pokrycie deficytu funduszu emerytalnego. Zdziwienie cokolwiek teatralne – Putin może rzucić dowolną kwotę z dowolnych funduszy, jak tak mu się spodoba. Duma go nie ogranicza, rząd go nie ogranicza. To po pierwsze. A po drugie, wcale nie wiadomo, jaka będzie ta kwota. Wykup ukraińskich obligacji ma następować stopniowo. Pieniądze miałyby trafiać do Kijowa porcjami. Do czasu wyborów prezydenckich, zaplanowanych na marzec 2015 roku. Kroplówka, żeby pacjent przeżył. I może miał szansę zawalczyć o reelekcję.
Może faktycznie Janukowycz tak rozmawiał z Rosją, by była ona skłonna ratować przed rozeźlonym Majdanem jego polityczną skórę. I to był jego cel jedyny. A Rosja postawiła warunki, które będą dyscyplinować Janukowycza. Krok w stronę Europy zaowocuje wstrzymaniem kroplówki. Cena na gaz będzie przecież ustalana co kwartał, a wykup obligacji też nie będzie jednorazowy, a porcjowany. Do końca roku Kijów otrzyma 3 mld dolców. Co do reszty – to się zobaczy.
Ukraińska opozycja jest przekonana, że prezydent zawarł w Moskwie diabelski pakt. Że Rosja etapami będzie przymuszać Ukrainę do Unii Celnej. Możliwe, że taki jest strategiczny plan Moskwy. Dla Putina i jego ekipy wypłynięcie Kijowa na europejskie wody jest nie do pomyślenia. Bo bez ukraińskiej perły czapka Monomacha nie będzie miała odpowiedniego ciężaru gatunkowego. Ba, może nawet całkiem straci rację bytu.
Rozwija tę tezę Lilia Szewcowa z moskiewskiego Centrum Carnegie w wywiadzie dla „Le Nouvel Observateur”: „[Putin] uważa, że zawrócenie Ukrainy pod skrzydła Moskwy zapewni przetrwanie jemu i jego klanowi. Ostatnio zaczął zdawać sobie sprawę, że stosowanej przez lata strategii utrzymania się u władzy – represje, propaganda – może nie wystarczyć. Podobnie jak inni carowie stara się znaleźć rozwiązanie wewnętrznych problemów poprzez politykę zagraniczną. Dwa lata temu włączył starą płytę: oblężona przez zewnętrznych wrogów Wielka Rosja powinna się bronić. Jak? Stać się jeszcze większa. Bez Ukrainy zbudowanie reinkarnacji Związku Radzieckiego – Unii Eurazjatyckiej się nie powiedzie. A zatem przeszkodzenie w zbliżeniu Kijowa z UE jest głównym celem dzisiejszej strategii Putina. Kiedy Obama i zachodni liderzy okazali słabość i niepewność w kwestiach Syrii i Iranu, Kreml zrozumiał, że może rozegrać swoją kombinację, niczym nie ryzykując. Reakcja Zachodu, w tym UE, była bardzo słaba. Myślę, że teraz Putin pójdzie jeszcze dalej”.
O ile cyrkulacja wschodnia na Ukrainie się utrzyma. A co do tego pewności nie ma. Są tylko chłodne kalkulacje.

Kilka godzin w Soczi

Znowu było tajemniczo – prezydent Janukowycz w drodze z Pekinu do Kijowa zawitał do Soczi, gdzie spotkał się z Władimirem Putinem. Podobnie jak po dwóch poprzednich spotkaniach obu panów prezydentów w październiku i listopadzie i tym razem wydano króciutki ogólnikowy komunikat: rozmawiano o relacjach handlowych i gospodarczych. Strona ukraińska dopowiedziała jeszcze, że tematem rozmów było przygotowanie przyszłego porozumienia o strategicznym partnerstwie.
Z Pekinu ukraiński prezydent nie wiezie skrzyń pełnych złota. A to oznacza, że pole poszukiwań zbawczego deszczu pieniędzy dla pogrążonej w kryzysie ukraińskiej gospodarki pozostało wąziutkie. Ukraińska prasa w przeddzień wizyty w Soczi spekulowała, że brzytwą dla tonącego Janukowycza będzie 12 mld dolarów rosyjskiego kredytu i nowy kontrakt pomiędzy Gazpromem i ukraińskimi prywatnymi firmami (należącymi do Dmytro Firtasza, Serhija Kurczenki i Ihora Bakaja) na dostawy 10 mld metrów sześciennych gazu po cenie 210-220 dolarów za tysiąc metrów już od 1 stycznia 2014 roku. Obecnie Ukraina płaci za rosyjski gaz dużo wyższą stawkę, a właściwie nie płaci, bo nie ma z czego, rosną zaległości, które też są przedmiotem zakulisowych rozmów i prasowych spekulacji. Czy wszystkie te spekulacje mają sens, pewnie dowiemy się niebawem. To dobre warunki dla strony ukraińskiej. Ale co Rosja chce w zamian? Tego nie wyjawiono. Wojna nerwów na gazowym froncie trwa – codziennie wydawane są wzajem sobie przeczące komunikaty. Raz w eter wydostaje się zapewnienie, że Gazprom daruje Ukrainie zaległe płatności lub przynajmniej je sprolonguje, to zaraz potem płynie zapewnienie, że nic takiego nikt nikomu nie przyrzekał.
Jeżeli przecieki na temat rozmów gazowych z prywatnymi firmami się potwierdzą, to powstanie ciekawy układ. Ihor Bakaj jest bliskim współpracownikiem Wiktora Medwedczuka, szarej eminencji z czasów prezydentury Leonida Kuczmy i kuma prezydenta Putina. Młody zdolny (27 lat) Serhij Kurczenko należy do bliskiego otoczenia prezydenta Janukowycza i jego syna Ołeksandra. Dmytro Firtasz jest zawsze i wszędzie tam, gdzie gaz pachnie dolarami, jego przynależność do tej czy innej grupy biznesowo-politycznej jest od lat przedmiotem dyskusji. Schemat pozwoli się pożywić krewnym i znajomym Królika. Ta grupa na pewno nie będzie popierać europejskich dążeń Ukrainy, skoro karmić ją będzie inna ręka.
Tymczasem Majdan szykuje się do weekendu, manifestantów przybywa (zwoływane jest zgromadzenie ludowe), wewnętrzne służby porządkowe zamieniły plac w warownię. Sąd w Kijowie dał demonstrującym pięć dni na opuszczenie Majdanu. Na razie nie widać, by ktokolwiek myślał o zwinięciu protestu. W dzisiejszym wywiadzie dla Radia Swoboda pisarka Oksana Zabużko z niepokojem przestrzegała przed możliwymi kolejnymi prowokacjami. Jej zdaniem w Kijowie miesza ręka Kremla, który chce „zawrócić marnotrawną Ukrainę w sferę Putinowskich wpływów. Przysłali tu profesjonalnych prowokatorów. Służba Bezpieczeństwa Ukrainy nie jest zdolna do organizowania tego rodzaju prowokacji. […] Moskwa prowadzi zmasowaną kampanię informacyjną: że w Kijowie są pogromy, w Kijowie jest krew itd. Do sukcesu tej operacji potrzebna jest krew. Celem jest podział kraju. Mam nadzieję, że to się nie uda. Ukraina to nie Rosja. […] Dziś na Ukrainie nie jest już możliwe wykluczenie społeczeństwa z polityki, jak to się dokonało na Białorusi czy w Rosji. Ale koordynacji pomiędzy elitami a społeczeństwem nie ma”.
Jeden z liderów mityngującej na Majdanie opozycji, Arsenij Jaceniuk z Batkiwszczyny wezwał prezydenta Janukowycza do ujawnienie treści rozmów z Putinem. Nie wygląda na to, by mógł cokolwiek wskórać. Opozycja ma znacznie słabszą pozycję przetargową po przegraniu w parlamencie głosowania w sprawie odwołania premiera Azarowa. Ale broni nie składa.