Archiwa tagu: gospodarka

Pieniędzy nie ma, czyli rozmówki rosyjsko-rosyjskie

31 maja. „Mamy pieniądze” – napisał butnie czołowy rosyjski politolog Siergiej Karaganow w artykule z 2005 roku, który ukazał się na łamach rządowego dziennika „Rossijskaja Gazieta”. Właśnie zaczynała się kolejna kadencja Putina, ceny ropy rosły, korporacja czekistów już wpiła się w stołki, poczuła się na nich pewnie, ogłosiła „strategię trwania” i odkryła, że strumień petrodolarów pozwala na większą swobodę manewru po kilkunastu latach chudych i chaotycznych.

Od tamtej chwili minęło jedenaście lat. Po drodze było wiele wzlotów i upadków. Ostatnio obserwujemy zdecydowanie przewagę tych drugich – po aneksji Krymu karta się odwróciła; Putin przelicytował i teraz, jak mówią brydżyści, leży bez dwóch, a może nawet trzech. I to z kontrą sankcji gospodarczych.

Krym staje się w sensie przenośnym i dosłownym coraz bardziej uciążliwym bagażem. A koszty jego utrzymania rosną. W zeszłym tygodniu zagarnięty półwysep odwiedził ze świtą premier Dmitrij Miedwiediew. Wizycie poświęcono dyżurną uwagę w głównym wydaniu programu informacyjnego, z reportażu wynikało niezbicie, że z nudów padły wszystkie krymskie muchy. Zapewne nikt by nie zauważył, że „Dimon”, jak familiarnie nazywa premiera nieprzychylny rosyjski Internet, w ogóle dokądkolwiek pojechał, gdyby nie pewna dociekliwa krymska emerytka. Podczas rytualnego spotkania premiera z mieszkańcami Krymu starsza pani zachowała się nieprotokolarnie i zadała konkretne pytanie: kiedy mianowicie wzrosną emerytury na Krymie, co solennie obiecała cała polityczna wierchuszka. Premierowi najwyraźniej otworzyło się trzecie oko świadomości, bo wypalił szczerze: „Pieniędzy nie ma. Ale wy się tu trzymajcie. Życzę dobrego nastroju i zdrowia” (https://www.youtube.com/watch?v=WSq7oxM_fyo).

No i się zaczęło. Słowa premiera momentalnie podchwycił Twitter i inne media społecznościowe, powstały setki memów, klipy (https://www.youtube.com/watch?v=SlX-veNRo-4), a fraza „pieniędzy nie ma” stała się najczęściej cytowaną wypowiedzią rosyjskiego polityka za półrocze (co najmniej). Satyrycy zrobili też użytek ze słów Miedwiediewa i umieścili je jako hasło na plakatach wyborczych partii Jedna Rosji. Wszak w połowie września maja się odbyć wybory do Dumy Państwowej. W wielu memach powtarzała się sugestia, aby brakującej forsy poszukać w Panamie lub innych rajach podatkowych.

Wypowiedź jak wypowiedź – nic nadzwyczajnego. Suche stwierdzenie faktu, o którym wiedzą wszystkie kremlowskie wróble, a odczuwają w portfelach wszyscy Rosjanie – pieniędzy nie ma. Ma się rozumieć, tuby oficjalnej propagandy ciągle zapewniają, że wszystko jest w porządeczku. No, może przez chwilę być trochę trudno, ale pod światłym przewodem wiecznego prezydenta na pewno znowu wypłyniemy na pełne morze i znowu słowa Karaganowa staną się upragnionym ciałem.

Ale na to ciało się nie zanosi. Wskaźniki spadają, mimo zaklęć najwyższych władz partyjnych i państwowych Zachód – przynajmniej na razie – nie zdejmie sankcji. Pozostaje naprawdę odwołać się do dobrego nastroju i życzyć zdrowia.

Nie jest jednak tak, że kierownictwo nic nie robi. Robi. Prezydent Putin wyciągnął ostatnio ze schowka Aleksieja Kudrina, którego kilka lat temu „Dimon” się pozbył z posady wicepremiera ds. finansów (bo go nie lubił po prostu). Kudrin – uważany za liberalne skrzydełko Putinowskiej ekipy – siedział spokojnie na zapleczu i czekał się, aż prezydent znów uzna, że jego dobra rada jest niezbędna. Teraz mamy najwyraźniej taką sytuację i „senator, który wypadł z łaski” ma uzdrowić chorą gospodarkę. Zdaniem specjalistów od kremlinologii stosowanej, Putin chce wrócić do starych sprawdzonych rozwiązań, nie ma zaufania do rozwiązań innych, nieodmiennie wierzy w pomysły Kudrina. Ale nie da się wejść do tej samej rzeki, w niej upłynęło ostatnimi laty wiele wody. Zmieniła się sytuacja na świecie oraz – a może przede wszystkim – zmieniła się pozycja Rosji w świecie: po aneksji Krymu stosunki z Zachodem uległy ochłodzeniu, a współpraca z Chinami daje mizerne efekty. Pierwszym sygnałem, że Putinowi jednak trudno będzie się dogadać z Kudrinem, był dialog obu panów na spotkaniu prezydium rady ds. gospodarki. Kudrin podpowiedział, że niezbędnym warunkiem stymulowania gospodarki jest przyciągnięcie inwestycji zagranicznych. „Rosja jest technologicznie zacofana, więc powinna – nawet jako państwo drugoplanowe spróbować włączyć się w międzynarodowe technologiczne łańcuchy. Ażeby mogło do tego dojść, trzeba zmniejszyć napięcie geopolityczne”. Na to usłyszał z najwyższych ust: „Może Rosja i jest zacofana, ale ma za plecami tysiącletnią historię i nie będzie handlować swoją suwerennością”. I zapewnił, że będzie jej bronił do końca swoich dni. Brakowało jeszcze tego, by dodał: „Nic z tego wszystkiego nie będzie. Ale wy się trzymajcie. Życzę dobrego nastroju i zdrowia”.

Putin jest kochany, a separatysta się żeni

Dzisiaj nie było rzęsistych braw podczas 3,5-godzinnej konferencji prasowej prezydenta Putina. Bo też i powodów do aplauzu – jak na lekarstwo. Prezydent już na wstępie zaczarował salę, na której zgromadziło się około tysiąca dziennikarzy (byli przedstawiciele zarówno najważniejszych agencji i stacji telewizyjnych, jak i małych regionalnych periodyków, np. „Triezwyj Pietrograd”), przytoczeniem danych o doskonałych wynikach w produkcji prawoskrętnych śrubek. Następnie sypał w oczy piaskiem zapewnień, że obecny kryzys finansowy – sprowokowany przez czynniki zewnętrzne (sami wiecie jakie) – potrwa najwyżej dwa lata. Dwa lata jak dla brata, a potem wszystko „będzie fajnie i gites”, jak śpiewa Jaromir Nohavica. Bardzo mnie zainteresowała długa tyrada Putina na temat tego, co należy zrobić, żeby sprawy w państwie uległy poprawie: „trzeba pracować” – to po pierwsze, a po drugie i kolejne: zrobić dobry klimat inwestycyjny, biznesowi dać pracować, zapewnić wolność dla przedsiębiorczości, należy zaprzestać prześladowania przy użyciu organów ścigania tych, którzy się nie podobają, trzeba rozwijać prowincję, szczególnie Daleki Wschód. Gdzie ten raj na ziemi? Ma się rozumieć, w Rosji, rządzonej od piętnastu lat przez wszechwiedzącego przywódcę. Ciekawe, co przez te piętnaście lat przeszkadzało Putinowi stwarzać dobre warunki dla rozwoju biznesu?

Jeśli chodzi o politykę zagraniczną, to nie było nowych akcentów. Na Ukrainie był przewrót, wspierany przez wuja Sama. Rosja nie wykonuje żadnych agresywnych gestów, po prostu coraz dobitniej występuje w swojej obronie. Bo też zewsząd cały świat tylko czyha na to, żeby rosyjski niedźwiedź przeszedł na jagódki i miodzik, a jak osłabnie, to mu wyrwą kły i pazury i zrobią z niego wypchany eksponat do powieszenia na ścianie. Bon moty o miodzie i wypchanym misiu jakoś nie wzbudzały paroksyzmów wesołości wśród zebranych.

Oklaski rozbrzmiały natomiast po wypowiedzi dziennikarki Jekatieriny Winokurowej, która zapytała, ile zarabia Igor Sieczin, prezes naftowego giganta Rosniefti i czy Putin uważa, że to jest w porządku, że ludzie z jego otoczenia mieszkają w pałacach, a staruszki liczą kopiejki na chleb. I tutaj pan prezydent popłynął: powiedział, że nie zna wysokości pensji Sieczina (którego określił jako „efektywnego menedżera”), ba – nie zna nawet wysokości własnej pensji. Ot, przynoszą mu, on to odkłada i nawet nie liczy. Panisko.

Na kilka odważnych pytań – np. dziennikarza z Ukrainy o wysyłanie rosyjskich żołnierzy na wschód Ukrainy czy Ksieni Sobczak o język propagandy i kłamstwa płynące z telewizji – Putin nie udzielił odpowiedzi. Ożywienie na twarzy prezydenta wywołało pytanie o jego życie po rozwodzie. „U mnie wszystko w porządku. Jeden mój znajomy z Europy, ważna figura, niedawno […] zapytał: czy ty kogoś kochasz? Odpowiedziałem: Tak. – A czy ciebie ktoś kocha? Odpowiedziałem: Tak. On widocznie myślał, że całkiem zdziczałem. […] Z Ludmiłą Aleksandrowną zachowaliśmy dobre kontakty, przyjazne. Widzimy się regularnie, już nie mówię o dzieciach, to rozumie się samo przez się”. Można odetchnąć z ulgą: nie zdziczał, kocha i jest kochany.

Opozycyjny polityk Władimir Ryżkow lakonicznie podsumował wielogodzinny rytuał: „Niczego nie zmieniać. Nikogo nie zmieniać. Ani słowa o strasznym wzroście cen i zubożeniu społeczeństwa. Czekać, kiedy ropa znowu zdrożeje i znowu będzie jak dawniej”. Mniej oficjalni komentatorzy na Twitterze nie byli tacy łaskawi i poprawni politycznie. „Oto stenogram wystąpienia Putina: bla, bla, bla, bla, bla, bla…” I tak dziesięć linijek.

Kiedy prezydent dwa tygodnie temu wygłaszał usypiające orędzie, pokasływał. Cóż, grudzień, mógł się przeziębić. Ale dzisiaj też pokasływał i elegancko wierzchem dłoni obcierał nos. Ten kaszel to już tak na zawsze? Twitter kpił, jak zwykle: „Ilekroć Putin zakaszle, tylekroć Nabiullina [prezes banku centralnego] sprzedaje miliard dolarów na podtrzymanie rubla”. „On tak kaszle, gdy kłamie w żywe oczy”.

Uwaga mediów skupiona dziś była na zaklęciach prezydenta, ale nie niepodzielnie. Drugą wiadomością dnia był ślub Igora Girkina vel Striełkowa. Oblubienicą dzielnego rekonstruktora historycznego i człowieka demolującego obwód doniecki została jego asystentka z czasów bujnej wojaczki w Donbasie – Mirosława Reginska. Długonoga blondynka, lat 22, zwolenniczka idei Noworosji. Same plusy dodatnie. Tylko separatyści w Donbasie są niepocieszeni, mówią, że ich Striełkow ostatecznie „kinuł” (zostawił na pastwę losu).

Czarne oczy giełdy

Rosyjskie finanse od kilku dni szaleją na huśtawce. Wczoraj za euro płacono 100 rubli, za dolara – 80, chociaż poprzedniej nocy bank centralny w paroksyzmie rozpaczy podniósł stopy procentowe z 10,5 do 17%. Kolejne interwencje banku (według niektórych danych tylko wczoraj prawie 2 mld dolarów, słownie: dwa miliardy) nieco zbiły kurs, ale niewiele. Znaczące spadki na giełdzie odnotowały też rosyjskie spółki.

Prezydent Putin ustami swego rzecznika oznajmił dziś, że nie wystąpi ze specjalnym komunikatem w związku z szaleństwem na giełdowych parkietach. Ograniczy się do wyłożenia swojego punktu widzenia na sytuację rynków finansowych podczas planowanej na jutro wielkiej konferencji prasowej.  Tak, jasne, Kreml nie zajmuje się gospodarką, nie zajmuje się rublem, to dziedzina banku centralnego i rządu (pod dyrekcją premiera Miedwiediewa, samodzielnego, hłe, hłe, jak i inne gałęzie systemu). Zagadnienia gospodarcze Władimira Władimirowicza śmiertelnie nudzą, on woli rozgrywki z zachodnimi kolegami według scenariuszy wyuczonych w szkole KGB. Być może jutro nic nowego nie zostanie powiedziane, a może zostanie zapowiedziana sakralizacja rubla do użytku wewnętrznego, wystawianie rachunków zagranicznym klientom za ropę i gaz w rublach (takie plotki chodzą po roztrzęsionych kuluarach) albo ogłoszone polowanie na spekulantów, powiązanych ze światowymi (czytaj: amerykańskimi) ośrodkami zakulisowego dowodzenia. Wszystkiemu winne zachodnie spiski. Przygrywka do tych haseł już była – w niedawnym orędziu (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/12/04/wzgorze-swiatynne-na-krymie-teraz-i-na-zawsze/).

Ale przecież to nie o to chodzi, że bank centralny omylił się w rachunkach (też taki samodzielny jak premier). Zawał na giełdzie to jeden z symptomów poważnej choroby, jaka toczy rosyjską gospodarkę. Wiele wskazuje na to, że ten zbudowany w wielkim trudzie przez Władimira Putina model się kończy, okazał się niewydolny, przeżarty korupcją i dotknięty niemocą. Wiele razy pisałam tu, że rosyjska gospodarka złapała zadyszkę już w zeszłym roku, gdy ceny ropy były jeszcze bardzo wysokie. Sankcje Zachodu wprowadzone po aneksji Krymu i agresji na wschód Ukrainy jedynie pogłębiły negatywne tendencje. Pogłębiły, nie spowodowały. Głównym powodem są niekompetentne rządy. Borys Niemcow, antykremlowska opozycja pozasystemowa, stwierdził dziś, że to nie państwo choruje, a rządząca korporacja przeżywa kryzys. Rzecz w tym, że ta korporacja utożsamiła się z państwem, pożarła je. Z tego, co na początku grudnia prezydent powiedział przed obliczem obu izb parlamentu, wynika, że nie ma zamiaru bić się we własne piersi za stan finansów państwa i wszystko, co się z tym państwem niedobrego dzieje, nie zamierza korygować swoich decyzji politycznych, które kryzys zaostrzyły. Nie zamierza zmieniać systemu, wręcz przeciwnie – zamierza trwać we wszystkim, co ten system czyni niedostosowanym do wyzwań i wysoce nieefektywnym. A bez zmian się nie da. Jak napisał Ilja Milsztejn na Grani.ru, symbolem tych dni jest „Czarny kwadrat” Malewicza. „W ślad za czarnym wtorkiem przychodzi humor tak czarny, że nawet w kwadracie Malewicza dostrzega się zarysy współczesności.[…] No tak, Krym. Nieszczęście polega nie na tym, że cena Krymu jest wysoka. A na tym, że cena Krymu jest nieznana”.

Dzisiaj mnożą się doniesienia, że Rosjanie tłoczą się w długich kolejkach w sklepach ze sprzętem AGD i RTV, meblami, samochodami, wszędzie tam, gdzie można kupić trwałe dobra, póki ceny nie zostaną skorygowane w górę, dopóki w ogóle na rynku są takie towary (w znakomitej większości zagraniczne), dopóki są pieniądze. Być może jutro okaże się, że Rosja zrywa kontakty ze światem, nic nie będzie sprowadzać z zagranicy, a rublami będzie można tapetować ściany wyludnionych biur, z których zwolniono 90 procent personelu.

Moskwa nie wierzy rublom. Pod kantorami – kolejki. Dmitrij Miedwiediew jest chyba jedynym człowiekiem w mieście, który spokojnie trzyma swoje oszczędności w narodowej walucie. Członkowie Rady Federacji nie śpią po nocach z powodu pojawienia się na wywieszkach z cenami dawno zapomnianego przelicznika „u.je” (usłownaja jedinica, czyli równowartość dolara według kursu danego dnia). Senator Igor Czernyszew nie tylko skrytykował pomysł przerażonych handlowców, ale jeszcze wystąpił na łamach prasy z zachętą do masowej rezygnacji z używania towarów importowanych: „Bez szminek z importu kobiety mogą się spokojnie obejść – mężczyźni wolą naturalność. A jeśli już któraś koniecznie chce pomalować usta – proszę bardzo, buraczek – bardzo naturalny, chemia się do organizmu nie dostaje. A w bieliźnie z moskiewskiej fabryki nasze kobiety wyglądają ładniej niż we francuskiej”. Odważny pan senator – pod wieloma względami, nieprawdaż?

W sieciach społecznościowych – festiwal wisielczego humoru. „Sklep „Wszystko po 30 rubli” zmieniał wczoraj szyld osiemnaście razy”. „Jaki dziś kurs rubla? Echo odpowiada: – Bla, -bla, -bla”. „Nowy słownik języka rosyjskiego. Kantor wymiany walut – punkt skupu makulatury”. „Drogie banki! Nie kupujcie tablic informujących o kursie walut zagranicznych z czterema rubryczkami, patrzcie w przyszłość: potrzeba będzie co najmniej sześć okienek”. Dopisek: „Albo przynajmniej tyle, żeby się zmieściło #Krymnasz”. „Pod koniec roku dolar będzie kosztować tyle, co dwa Krymy”. Albo taka uwaga z nadzieją w lepsze jutro: „Czyżby się okazało, że zielone papierki są jednak mocniejsze niż zielone ludziki?”.

Interesujący wpis na blogu dał dziś pisarz Zachar Prilepin, #krymnaszysta: „Wszyscy teraz z satysfakcją odnotowują, jak postępowi ludzie obserwując spadek rubla, wykrzykują: – No i co, Ruskie, przyszedł rachunek za Krym? […] Putin niech sprawdza banki, on na pewno zdaje sobie sprawę, że czeka na niego miejsce w Hadze. Kraj, który w takiej sytuacji będzie nadal szedł liberalnym kursem, to nie jest zdrowy kraj. Będziemy się przyglądać, co zrobi prezydent”. Dalej Prilepin wspomina głodne lata upadającego ZSRR, kryzysy lat dziewięćdziesiątych i stwierdza, że ludzie – choć nie mieli co do garnka włożyć, to się śmiali i byli szczęśliwi. I na koniec dodaje: „Aha, no i jeszcze #Krymnasz i Noworosja nie umarła. Jeszcze nie raz się policzymy, nie denerwujcie się”.

Na jutro Władimir Władimirowicz zwołuje wielką konferencję. Na moskiewskiej giełdzie dolar kosztuje wieczorem 61 rubli, a euro – 76 rubli. Dobre tło do wystąpienia.

Rubel i kociak przy apetycie

Ulubieńcem rosyjskich mediów stała się w ostatnich dniach pewna kotka z Władywostoku. Pod osłoną nocy zakradła się do lady chłodniczej sklepu na lotnisku i urządziła ucztę co się zowie – najadła się wszelakich rybnych delikatesów za sumę 60 tysięcy rubli. Zdjęcia pożywiającego się zwierzęcia, zamieszczane z entuzjazmem w sieci, podbiły serca Rosjan. Wiadomość o wyczynie smakosza zajmowała przez kilka dni czołowe miejsca w rankingach najczęściej czytanych i komentowanych doniesień.

Hokejowa drużyna Admirał Władywostok zgłosiła chęć zaopiekowania się żarłokiem i uczynienia zeń talizmanu ekipy. Kotce nadano imię Matroskina. Miejmy nadzieję, że nie zostawią jej na lodzie. Zanim kotkę znaleziono i przekazano klubowi, swoją propozycję zgłosili Komuniści Petersburga i Obwodu Leningradzkiego (KPOL). Bojownicy z burżuazją chcą się zaopiekować bezdomną bohaterką, wydali kici legitymację organizacji (numer 6), liczą, że ulubienica tłumów będzie im towarzyszyć na wiecach. Obok portretów Lenina, Stalina i Che Guevary wizerunek zaradnej kocicy ma zagrzewać do walki politycznej. „To kot-Robin Hood, dostał się do ekskluzywnego sklepu dla bogaczy, zwykłych ludzi nie stać na takie drogie produkty” – wywodził towarzysz z Pitra.

O pochodzeniu pożartych przez słynnego kota owoców morza agencje nie pisały. Czy były to miejscowe specjały czy rarytasy z zagranicy – nie wiadomo. Za to wiadomo, że premier Miedwiediew podejmuje gości wyłącznie wyrobami rodzimego przemysłu spożywczego. W dzisiejszym wywiadzie dla telewizji stwierdził, że nie ma takiego produktu żywnościowego [zagranicznego], którego nie można by zamienić [na krajowy]. „Dam przykład. Na urodziny zaprosiłem jak zwykle przyjaciół i specjalnie postawiłem zadanie, aby na stole były wyłącznie dania z krajowych produktów. Wyszło wspaniale”. I ser, i mięso – wszystko znakomitej jakości. „Były nawet omułki z Morza Czarnego, które są lepsze od śródziemnomorskich, bo są świeższe i smaczniejsze” – podsumował ze znawstwem premier. Omułki są świeże, gdy są świeże. Omułków drugiej świeżości nie ma. Podobnie jak jesiotrów. Nie wiem, czy spożycie krajowych omułków wzrosło w Rosji w ostatnich miesiącach, natomiast na pewno wzrosły ceny żywności i to znacząco. A braki w dostawach kaszy gryczanej urosły do rangi ogólnonarodowego problemu.

Premier był w tym tygodniu wyjątkowo rozmowny. Podczas transmitowanej przez telewizję rytualnej rozmowy z dziennikarzami wzywał rodaków do zachowania spokoju. Rosjanie, nic się nie stało, tłumaczył Dmitrij Anatoljewicz, owszem, sankcje Zachodu są dotkliwe, owszem, rubel pikuje w dół, ale nie takie kryzysy przechodził, i wychodził z nich, i teraz też tak będzie, tylko proszę bez paniki. Cierpliwości, zaraz wszystko się zatrzyma, utrzęsie i znowu będzie dobrze. Zapewniał, że sam trzyma oszczędności w rublach. Nie wiem, czy kogoś przekonał. Sądząc po reakcji komentatorów z licznych portali społecznościowych, raczej wzmógł niepokój. „Może zamiast przeliczać dolary na ruble, przejdziemy na przelicznik w rowerach” – podpowiadali jedni. „Niektórzy mówią, że w styczniu dolar będzie kosztował sto rubli. To bzdury – wtedy już będziemy płacić krymskimi muszelkami” – kpili inni. „A ja myślę, że ten kot, który urządził sobie kolację za tysiąc baksów, to był taki próbny balon: niedługo będą nam wyjaśniać, gdzie się podziały rezerwy walutowe banku centralnego” – przewidywali lepiej poinformowani.

Giełdy się zapewnieniami rosyjskiego premiera niespecjalnie przejęły. W piątek wieczorem euro i dolar znów pobiły historyczne rekordy. Za euro trzeba zapłacić 72 ruble, za dolara – 58 rubli. Jak podliczono, od czerwca rosyjska waluta straciła w stosunku do dolara blisko czterdzieści procent. Tymczasem notowania ropy znowu spadły – poniżej 62 dolarów za baryłkę. „Rosyjski budżet na rok 2015 należałoby przekazać do biblioteki, do działu fantastyka naukowa, żadne przewidziane w nim parametry nie są już aktualne” – mówił jeden z ekonomistów w wywiadzie dla telewizji Dożd’.

Podczas telewizyjnej rozmowy premiera z dziennikarzami padło pytanie o koszty Krymu. W ostatnim orędziu Putin nadał Krymowi status narodowego sacrum. W podobnym duchu zawtórował mu Miedwiediew: „tego nie da się zmierzyć w kategoriach ekonomicznych, są rzeczy ważniejsze od chwilowych strat”. „Chwilowe straty” z tytułu krymskiej awantury idą w miliardy. A to na pewno daleko nie koniec. I jeszcze nie wiadomo, kto będzie za to płacił.

Słowo na sześć liter

Jeszcze nikt tego słowa nie wypowiada, lecz wiatr już o tym szepcze po ogrodach. Skoro w Rosji ostatnio wprowadza się zakaz za zakazem, to może zakażą wypowiadania go na głos. Dochodzące z giełdy informacje zdają się zwiastunami nastania jego panowania. To straszne słowo brzmi: kryzys. Triumfalny #Krymnasz może, jak podpowiada jeden z komentatorów, stać się niebawem #Namkrysz (nam kryszka, czyli – koniec z nami).

Za dolara trzeba było dziś zapłacić 54 ruble, za euro – prawie 67 rubli. Znakomitą metodę informowania o spadkowych trendach stosuje obcojęzyczna telewizyjna tuba Kremla RT: „euro stracił dwa ruble, dolar – rubel”. Nic dodać, nic ująć, mistrzostwo świata. Był kiedyś popularny kawał, charakteryzujący wygibasy radzieckiej szkoły informacji: Podczas zawodów biegowych wystartowali Breżniew i Nixon. Breżniew przegrał. Następnego dnia radziecka prasa pisze: Towarzysz Breżniew w trudnym zmaganiu na dystansie 800 metrów zajął zaszczytne drugie miejsce, prezydent Nixon był przedostatni.

Baryłka ropy Brent kosztowała dziś 72 dolary, ale cena w poprzednich dniach spadała już poniżej 70. Prognozy dotyczące ceny ropy przewidują dalszy spadek. Rosyjski internet prześmiewczo bawi się od ładnych kilku dni przypominaniem wypowiedzi przedstawicieli rosyjskich władz sprzed miesiąca, dwóch, trzech. Prezydent Putin jeszcze niedawno przewidywał krach światowej (nie rosyjskiej, a światowej) gospodarki przy cenie ropy 80 baksów za baryłkę. Spece od bankowości przy pierwszych spadkach wartości rubla uspokajali, że to chwilowe wahnięcie i rosyjska waluta wkrótce odrobi straty. Wszechmocny szef Rosniefti Igor Sieczin zapewniał, że cena ropy nie może spaść poniżej 90 dolarów za baryłkę.

Proroctwa na różne gusta zapełniają przestrzeń medialną wzdłuż i wszerz. „Zapamiętajcie mój twitt – ironizuje Paweł Sienko – w styczniu-kwietniu w Rosji nastaną lata dziewięćdziesiąte, którymi Putin straszył społeczeństwo i do których sam osobiście doprowadził cały kraj”. Wielkomocarstwowi zwolennicy rzucania wrogów na kolana natomiast straszą wojną. Gorliwy wyznawca obrony praw rosyjskiego świata rosyjską bronią publicysta Jegor Chołmogorow: „Kurs euro będzie rósł, dopóki Putin nie weźmie Odessy i Charkowa. A kiedy weźmie – kurs będzie nieważny”.  Ekspert do spraw wojskowych Igor Korotczenko poszedł jeszcze dalej: „Jedna taka rakieta sprawi, że za jednego rubla będą płacić 50 dolarów”. Balistyczną sztuczkę można obejrzeć tu: https://twitter.com/i_korotchenko/status/538783161548046336

Jeden z twitterowych ironistów, posługujący się nickiem „spina Putina” (plecy Putina), wspomina dawne dobre czasy: „Siedzieli spokojnie, po cichu kradli, żywili się przy korycie, wywozili. Dolar był po 32 ruble, ropa po 115 dolarów. Żyć nie umierać, raj. Aż tu nagle Putin postanowił pobawić się w imperatora”. No właśnie, układ wewnątrz elity (chłopaki, zarabiamy ile wlezie, lokujemy na Zachodzie) oraz umowa władza-społeczeństwo (my rządzimy, wy bawicie się, w co chcecie, byle nie w politykę i kontrolę nad naszymi poczynaniami) zmieniły się nie do poznania. Zachód został mianowany na głównego wroga, czyhającego na nosicielkę cnót i wartości, podstępnie wzniecającego kolorowe majdany na utrapienie Kremla. #Krymnasz miał zastąpić ludziom wszystko, wynagrodzić wszystkie straty.

O końcu epoki pisze Dmitrij Głuchowski (Snob.ru): „Przyznajcie się – przecież tak naprawdę w głębi serca ani przez sekundę nie wierzyliście, że w naszym kraju zawsze będzie się dobrze żyło. Że Rosja jest do tego zdolna. Przyznajcie się: od zawsze wiedzieliście, że On przyjdzie… […] Czekaliśmy na niego przez wszystkie te lata tłuste, kiedy nabijaliśmy sobie kieszenie banknotami, a usta – wszystkim, co nam się nawinęło. Czekaliśmy, stercząc w koreańskich terenówkach i niemieckich brykach w wiecznych korkach. Spodziewaliśmy się go, jadąc na wakacje nie do świętego Soczi, a do bisurmańskiej Turcji. Każdy, kto mógł sobie na to pozwolić, kupował sobie domki i mieszkanka daleko stąd – w Hiszpanii, na Krecie, w Pradze – w przeczuciu, że niebawem nasza Ojczyzna powróci w swoją historyczną koleinę, wydeptaną przez nadwołżańskich burłaków”. Ten pisany wielką literą nienazwany On to właśnie kryzys, który jeszcze nie wiadomo, czy jest, lecz wiatr już o tym szepcze po ogrodach.

Smutek antypodów

Czytam dzisiejsze doniesienia: Putinowi, który przybył na szczyt G20 w Australii, towarzyszy eskadra okrętów wojennych; redaktor naczelny rozgłośni Echo Moskwy może zostać zwolniony; Szwecja potwierdziła obecność w swoich wodach obcego okrętu wojennego; syn zbiegłego prezydenta Ukrainy Janukowycza, Ołeksandr założył w Petersburgu firmę budowlaną; sekretarz generalny NATO Stoltenberg potępił politykę Rosji na wschodzie Ukrainy; na Ukrainę wjechał kolejny konwój (wiozący z Rosji nie wiadomo co); spadek wartości rubla może być znakiem danym z góry – powiedział protojerej Wsiewołod Czaplin z Patriarchatu Moskiewskiego; władze Naddniestrza oskarżyły Mołdawię o nieuzasadnione blokowanie eksportu produktów rolnych poprzez odwlekanie wydawania certyfikatów niezbędnych do przewozu towarów przez Ukrainę; obserwatorzy OBWE zauważyli transport przewożący „ładunek 200” (z ciałami poległych) z obwodu donieckiego na terytorium Rosji; wcześniej członkowie misji obserwacyjnej donosili o kolumnach sprzętu wojskowego napływającego do Donbasu od strony Rosji. I tak dalej w tym duchu. Nie pierwszy to taki obfitujący w niepokojące wydarzenia dzień i zapewne nie ostatni.

Z czym – oprócz okrętów bojowych – jedzie Putin do Australii? Optymiści twierdzą, że jutro wygłosi ważne oświadczenie, będzie w rozmowach z najważniejszymi przywódcami świata poszukiwał kompromisu w sprawie rozwiązania kryzysu ukraińskiego. Pesymiści uważają, że w sytuacji gdy trzeba wyrąbać zimową drogę lądową zaopatrzenia Krymu, Putin postawi resztę świata pod ścianą (obecność floty, która jak wiadomo z carskich jeszcze czasów, jest jedynym obok armii sojusznikiem Rosji, ma wzmocnić stalowy głos Putina).

Na giełdzie medialnej chodzą różne wersje: Moskwa miałaby targować się z Zachodem, warianty tego handlu wymiennego polegałyby na uznaniu przez Rosję obwodów ługańskiego i donieckiego za część Ukrainy (i wycofanie wojsk) w zamian za nieformalne uznanie przez USA przynależności Krymu do Rosji. Żeby zweryfikować ten scenariusz, trzeba by mieć wgląd za kulisy rozmów. Na razie widać proces odwrotny: Rosja pcha na wschód Ukrainy sprzęt, demonstrując, że jest gotowa się bić i poszerzyć granice „Noworosji”. Może to tylko demonstracja siły, mająca wzmocnić argumenty Rosji w dyskusji z Zachodem? Demonstracja siły może się stać użyciem siły, jeśli taka będzie decyzja Kremla. A retoryka Kremla jest w sprawie Ukrainy i stosunków z Zachodem bardzo ostra. Czy jest zatem szansa, że ulegnie zmiękczeniu? Może na zmiękczenie stanowiska Rosji wpływa coraz mniej wesoła sytuacja gospodarki – spadające ceny ropy demolują rosyjską kasę. Ale z drugiej strony, czy kraje zachodnie będą skłonne do pójścia Rosji na rękę?

W wywiadzie dla agencji TASS prezydent Putin powiedział, że nie boi się kolejnej fali kryzysu: „Myślimy o wszystkich możliwych scenariuszach, w tym bierzemy pod uwagę katastrofalny spadek cen nośników energii „. Ale od razu dodał, że w trudnych chwilach Rosja sięgnie po rezerwy, których ma bez liku i władze sprostają dzięki nim zobowiązaniom socjalnym. „Będziemy w stanie poradzić sobie i z budżetem, i z całą gospodarką” – zapewnił dziarsko.

Ale słodko nie jest. Dzisiaj Deutsche Welle wyciągnęła ciekawe dane o kondycji Gazpromu: „czysty zysk Gazpromu w ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy tego roku obniżył się trzynastokrotnie w porównaniu z analogicznym okresem ubiegłego roku. Od stycznia do września rosyjski monopolista zarobił 35,8 mld rubli, podczas gdy w pierwszych trzech kwartałach ub.r. – 467 mld. Spadek firma tłumaczy dewaluacją rubla”. Jeśli do tego dodać ostatnie hiobowe zaiste wieści dotyczące wycofania się Chin z chęci sfinansowania awansem budowy gazociągu „Siła Syberii”, to kondycja Gazpromu może być kolejnym powodem palpitacji rosyjskiej gospodarki.

Jeszcze jeden ważny wątek. Po zestrzeleniu 17 lipca samolotu Malezyjskich Linii Lotniczych, w której to katastrofie zginęło wielu obywateli Australii, premier tego kraju zapowiadał, że nie wpuści Putina na szczyt G20. Potem zmienił zamiar i Putina zaprosił. Można się spodziewać, że temat zbadania przyczyn katastrofy będzie jeszcze jednym nieprzyjemnym tematem rozmów Putina na antypodach. Rosyjska propaganda przystąpiła do ataku już dzisiaj. Pierwszy program rosyjskiej telewizji państwowej w wieczornym bloku programów informacyjnych zaprezentował toporną fałszywkę (podrobione zdjęcia satelitarne miejsca katastrofy), mającą rzekomo dowodzić, że Boeing 777 został zaatakowany przez samolot MiG-29 [ukraińskich sił zbrojnych]. Szczegóły batiku kłamstw i nieścisłości można poznać tutaj: http://www.newsru.com/russia/14nov2014/1tv.html. Po co ten cyrk? Rosyjskie media załgały się aż do stopnia niesłychanego. Czy taka oprawa medialna pomoże Putinowi w rozmowie o samolocie z australijskim premierem i innymi politykami Zachodu? Raczej wątpię.

Tymczasem to nie redaktor naczelny 1 Kanału ma zostać zwolniony, a redaktor Echa Moskwy – jednego z ostatnich mediów, próbujących prowadzić niezależną politykę redakcyjną i dopuszczających do głosu dziennikarzy i komentatorów, mających postawy i poglądy odmienne od tej części dziennikarskiej braci, która obsługuje interesy Kremla. Ciąg dalszy nastąpi.

Skazani na Soczi

Jeszcze dwa dni temu rosyjscy deputowani świetnie się bawili w swoim towarzystwie, drwiąc z sankcji, jakie przygotował Zachód – w szczególności UE – w odniesieniu do rosyjskiego establishmentu w związku z zaanektowaniem przez Rosję Krymu. Odniosłam wrażenie, że wczoraj śmiali się już mniej radośnie. Ogłoszona przez Stany Zjednoczone lista krewnych i znajomych Królika z kooperatywy Oziero i okolic (ograniczenia wizowe, zamrożenie aktywów) jakoś przytępiła dowcip rosyjskich polityków (z imienną listą można się zapoznać m.in. tu: http://www.treasury.gov/resource-center/sanctions/OFAC-Enforcement/Pages/20140320_33.aspx).
Dlaczego? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. A może to tylko moje indywidualne wrażenie, nic więcej.

Z czarnej listy najbardziej zainteresowała mnie osoba Giennadija Timczenki, szefa firmy Gunvor – naftowego tradera. Timczenko uparcie procesował się z publicystami, którzy określali go jako „przyjaciela Putina”. No i teraz pan Timczenko „który-nie-chce-być-nazywany-przyjacielem-Putina” trafił na amerykańską listę. Ale nie to przyciągnęło moją uwagę, a wiadomość, że na dzień przed ogłoszeniem listy Timczenko szczęśliwie sprzedał swoje udziały w firmie Gunver. Za taką przenikliwość należy mu się przydomek Wernyhora. Szczęśliwym nabywcą udziałów Timczenki został jego szwedzki wspólnik Torbjorn Tornqvist. Za ile? Nie wiadomo. Teraz Szwed ma 87 procent firmy, której kapitalizacja oceniana jest na 60 mld dolarów. Tornqvist zaprzeczał, by jakiekolwiek udziały firmy należały do Władimira Putina. A tak na marginesie, to w lipcu ubiegłego roku Giennadij Timczenko został odznaczony Orderem Legii Honorowej za wybitny wkład w rozwój rosyjsko-francuskich stosunków gospodarczych. Jak dalej będzie rozwijać działalność Timczenki na tym kierunku, zobaczymy.

Drugą ciekawą osobą, która znalazła się na czarnej liście Waszyngtonu, jest Dmitrij Kisielow, czołowy przedstawiciel linii propagandowej Kremla zaklętej w „zombojaszczikie”. O jego nominacji na szefa agencji informacyjnej i zasługach pieried Otieczestwom pisałam w grudniu zeszłego roku: http://labuszewska.blog.onet.pl/2013/12/13/rosja-dzis/
Kisielow, według własnych słów, za kryterium pracy pod jego kierownictwem uważa „miłość do ojczyzny”. Ostatnio wsławił się tym, że w cotygodniowym autorskim programie informacyjno-analitycznym straszył Stany Zjednoczone i poprawiał humory tym, którzy chcieliby utrzeć nosa Amerykanom. Na tle złowieszczych dekoracji przypominał zapominalskim, że Rosja jest jedynym krajem świata, które może „zamienić USA w jądrowy popiół”. Jakiś czas temu został też przez blogerów nakryty na wakacjach z rodziną. W Suzdalu? Nie. W Wołogdzie? Nie. Nikt by nie zgadł, że naczelny „zachodożerca” woli wypoczynek w Holandii, którą na ekranie odsądza od czci i wiary za całokształt. I jeszcze jedna ciekawostka na temat pana Kisielowa: były ambasador USA w Moskwie napisał w Twitterze, że cztery lata temu Kisielow brał udział w programie finansowanym przez Departament Stanu. „Wasi patrioci lubią krytykować Amerykę, a potem odpoczywać u nas. Za czasów, gdy byłem ambasadorem, wydaliśmy bardzo dużo wiz takim ludziom”. Indagowany w tej sprawie przez dziennikarzy, Kisielow zareagował ostro: „Nie dzwońcie do mnie. Już nigdy!”. Dokąd teraz będzie wyjeżdżał pan Kisielow? Może do Soczi, może do Suzdala. Pani wicepremier Olga Gołodiec już oświadczyła, że Rosjanie nie będą chcieli wyjeżdżać za granicę, wypoczywać będą wyłącznie w kraju.

Ocena tego, kto zyska, a kto straci na sankcjach, jest w Rosji zróżnicowana. Borys Makarienko z centrum Technologii Politycznych uważa, że bezpośredni wpływ sankcji na gospodarkę jest ograniczony. Ale może ważniejszym efektem będzie utrata wiarygodności Rosji, a to w dłuższej perspektywie może mieć negatywne znaczenie. Droższe będą kredyty, mniej będzie inwestycji. Ponadto w wyniku ochłodzenia stosunków z Zachodem Rosja straci dostęp do nowoczesnych technologii, o które zabiegała przez wiele ostatnich lat. Obniżenie ratingu Rosji może mieć znaczenie już w krótkoterminowej perspektywie.
Nikita Kriczewski – na drugą nóżkę, choć z pewnym takim niepokojem: Katastrofy z powodu sankcji nie będzie. Ale z drugiej strony Rosjanie odczują – nie wiadomo, do jakiego stopnia boleśnie – wzrost kursu dolara czy inflację. Kriczewski zwraca przy tym uwagę, że rosyjska gospodarka notowała niepokojące sygnały spadku na długo przed kryzysem ukraińskim. „Ale jednocześnie obserwujemy napływ zagranicznych pieniędzy do Rosji. To pieniądze, które niegdyś zostały wyprowadzone do rajów podatkowych. Trafiają one do państwowych banków. Więc rezerwy finansowe Rosja ma”.

Swietłana Samojłowa na politcom.ru z kolei pisze: „Rosja nie ma analogicznego instrumentu sankcji w sferze bankowej [jakie Stany Zjednoczone zastosowały wobec banku Rossija, należącego do jednego z braci Kowalczuków z kooperytywy Oziero]. Za amerykańskie sankcje odpowie więc Ukraina. To stało się jasne po ostatnim posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa: Moskwa zaostrzyła warunki finansowe wobec Ukrainy […], ogłosiła o denonsacji umów charkowskich uzależniających obniżenie cen na rosyjski gaz dla Ukrainy od warunków stacjonowania na Krymie Floty Czarnomorskiej”. Ceny gazu będą więc dużo wyższe. Premier Miedwiediew okazał się biegły w rachunkach i wyliczył, że Ukraina jest winna Rosji 11 mld dolarów, które Kijów zaoszczędził na tych niezasłużonych zniżkach.
To ciekawy passus, pogłębiający wrażenie rozjechania się pojęć, którymi operują rosyjskie władze. Z jednej strony powtarzają, że Janukowycz jest prawowitym prezydentem. A to on podpisywał umowy w Charkowie. Przy denonsacji już go o nic nie pytano. Z drugiej strony raz Władimir Putin mówi na zmianę, że władza w Kijowie jest nielegalna, a znowu że jest jednak „częściowo legalna”, ale państwa Ukraina nie ma i żadne umowy z nią nie obowiązują. Ale ktoś jednak ma w Kijowie zobowiązania wobec Rosji i musi zapłacić 11 mld. Nie mogę nadążyć za tym rozumowaniem.
Samojłowa wyciąga natomiast taki wniosek: „To wyraźny sygnał dla Zachodu: jak wy będziecie zaciskać palce na szyi Rosji, to Rosja będzie zaciskać swoje na szyi Ukrainy. A długi Ukraina będzie spłacać kredytami z USA i UE. Na tym zapewne ma polegać główna asymetryczna odpowiedź Rosji na sankcje”. Dość przewrotne. Ale czy faktycznie tak będzie?

Sankcje są jednym z głównych tematów dyskusji, ale także żartów. Rosjanie podśmiewają się z tego, jak Amerykanie przejmą się analogicznymi sankcjami rosyjskimi wobec wysokich urzędników amerykańskiej administracji: Michelle Obama z przerażeniem konstatuje, że nie będzie mogła kształcić dzieci w Kałudze, jej mąż – że nie pojedzie do Ust-Iżewska, a Hillary Clinton łapie się za głowę, że zamrożą jej konta w Sbierbanku. Tymczasem prezydent Putin oznajmił, że w ramach akcji solidarności z obiektami sankcji otworzy w najbliższy poniedziałek rachunek w banku Rossija.