Andriej Kurajew jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. Od dwudziestu lat chętnie występuje w mediach, m.in. w popularnych periodykach przybliża społeczeństwu tradycje związane z prawosławnymi świętami, w telewizyjnych talk-show dyskutuje na tematy teologiczne i nie tylko, wypowiada się na aktualne sporne tematy, często spór świadomie podsycając, często wyrażając opinie niezgodne z oficjalnym stanowiskiem Patriarchatu Moskiewskiego, pisze blog, publikuje książki i artykuły, prowadzi szeroko zakrojoną działalność misyjną. Do niedawna wykładał na Moskiewskiej Akademii Duchownej. Na początku stycznia został z niej usunięty. Formalnie z powodu opuszczania zajęć i „nazbyt przebojowych” wypowiedzi w mediach.
Sam zainteresowany, a także większość komentatorów twierdzi jednak, że to nie zaniedbywanie wykładów ani aktywność w przestrzeni medialnej sprawiły, że stracił posadę. W grudniu ub.r. protodiakon Kurajew opublikował na swoim blogu szczegóły inspekcji protojereja Maksima Kozłowa (nazywanego w Cerkwi poza oczy „Wielki Inkwizytor”) w kazańskim seminarium duchownym. Inspekcję zarządzono w związku ze skargami kleryków, którzy stali się ofiarami molestowania seksualnego ze strony członków władz uczelni. Protojerej Kozłow potwierdził winę prorektora – ihumena Cyryla (Iluchina). Ihumen stracił stanowisko.
Na tym jednak się nie skończyło. Po wyrzuceniu z akademii protodiakon Kurajew dał do zrozumienia, że uważa swoje zwolnienie za odwet „gejowskiego lobby” w Cerkwi. Zaczął umieszczać na blogu kontrowersyjne publikacje dotyczące skandalu obyczajowego w seminarium w Kazaniu i nie tylko tam. Nazywa to „dezynfekcją” Cerkwi. Publikacje te są szeroko cytowane i komentowane w rosyjskiej blogosferze i mediach.
„Seminarium nie przygotowuje do stanu kapłańskiego. Nie daje wiedzy. Za to daje specyficzne pościelowe doświadczenie – pisze bez owijania w bawełnę Andriej Kurajew w blogu. – Przyjęcie do gejowskiej loży następuje już na pierwszym roku. Zwykle do nowego kleryka podchodzi asystent rektora i pyta: jesteś z nami czy przeciwko nam. Bez żadnych konkretów, bez przymuszania. Po prostu opisywane są przywileje, które dostaniesz, jeżeli będziesz z nami”. Bloger twierdzi, że po tych publikacjach zaczęło się do niego zgłaszać wielu ludzi, którzy podczas nauki w seminarium duchownym stali się obiektami zainteresowania duchownych o orientacji homoseksualnej.
Skandaliczne publikacje i wypowiedzi protodiakona uznawane są przez część komentatorów za element wewnętrznej wojny różnych skrzydeł walczących o wpływy w Cerkwi: konserwatywnego i postępowego. Trudno te teorie spiskowe zweryfikować. Oficjalnie Cerkiew nie wypowiada się na ten temat. Dziś prawosławny publicysta Aleksandr Szumski w artykule opublikowanym na stronie „Russkaja Narodnaja Linia” nazwał Andrieja Kurajewa zdrajcą i odszczepieńcem oraz wyraził przypuszczenie, że duchowny ma jakieś „pornozaćmienie” umysłu, a rosyjskie i zagraniczne kręgi liberalne wkrótce uczynią zeń swój sztandar w walce z Cerkwią i obwołają go „Pussy Riot numer dwa” (nawiasem mówiąc Kurajew spotkał się kilka dni temu z uwolnionymi z kolonii karnych uczestniczkami nabożeństwa punkowego w Świątyni Chrystusa Zbawiciela; w przeszłości podczas ich procesu wielokrotnie zabierał publicznie głos, biorąc „Puśki” w obronę).
Natalia Geworkjan w komentarzu dla Radia Swoboda zwraca uwagę na inny aspekt sprawy: „Seks-skandal w seminarium w Kazaniu […] ma miejsce w kraju homofobicznym. Kurajew doskonale o tym wie, jako że sam w niemałym stopniu przyczynił się do tego, aby kraj właśnie takim się stał. Wstrząsające są opowieści seminarzystów. […] Ale ilu z tych, którzy dowiedzieli się o skandalu [w kazańskim seminarium], zastanowi się nad obłudą Cerkwi? O wiele mniej niż tych, którzy jeszcze bardziej będą po tym nienawidzić gejów. Cerkiew przeniesie z jednego seminarium do drugiego winnych [uwodzenia kleryków] wykładowców, ale problem tym samym przecież nie zniknie, Kurajew się wylansuje, a homofobia stanie się jeszcze większa. […] Kurajew to swego rodzaju cerkiewny Snowden i jego działalność wywołuje równie gorące spory jak postępowanie byłego pracownika amerykańskich służb specjalnych”.
Archiwa tagu: homofobia
Bij geja, ratuj Rosję!
Dwadzieścia lat temu w Rosji uchylono pochodzący jeszcze z czasów ZSRR przepis przewidujący karę za homoseksualizm (artykuł 121 kodeksu karnego: przestępstwo współżycia seksualnego mężczyzny z mężczyzną zagrożone było karą do pięciu lat pozbawienia wolności, przestępstwo współżycia pod przymusem, z użyciem przemocy lub z osobą niepełnoletnią – do ośmiu lat). Dziesięć lat temu do Dumy Państwowej wpłynął projekt ustawy o wprowadzeniu odpowiedzialności karnej za „propagandę homoseksualizmu”. Inicjatorem był Aleksandr Czujew z partii Rodina, jego projekt przewidywał jako karę zakaz pracy dla gejów w placówkach oświatowych i armii. Podobne projekty przedstawiano w parlamencie czterokrotnie, za każdym razem były one jednak odrzucane jako naruszające artykuł 29 konstytucji (wolność wyrażania opinii i poglądów) oraz stojące w sprzeczności z europejską konwencją praw człowieka. Idee Czujewa trafiły na podatny grunt w regionach. Lokalne parlamenty kilku obwodów zakazały u siebie „propagandy homoseksualizmu”. Największym echem przyjęcie ustawy odbiło się w Petersburgu, gdzie doszło do protestów.
Kilka tygodni temu temat ustawy antygejowskiej powrócił. Poza garstką liberalnych publicystów nikt nie wspominał tym razem o artykule 29 konstytucji i o europejskich konwencjach. Deputowana Jelena Mizulina, kuratorka projektu ustawy, przekonywała, że wprowadzenie nowych przepisów jest niezbędne w celu ochrony młodego pokolenia, moralnego oczyszczenia rosyjskiego społeczeństwa, zachowania rodziny, tradycyjnych wartości. „Ludzi denerwują nie geje, a propaganda” – argumentowała. Aktywistów środowisk gejowskich wzywała, aby „przyuczali rosyjskie społeczeństwo stopniowo, nie żądali natychmiastowego skoku, natychmiastowej tolerancji dla siebie”. 11 czerwca Duma Państwowa przyjęła w drugim i trzecim czytaniu ustawę o zakazie propagowania nietradycyjnych relacji seksualnych wśród nieletnich, przewidującą kary grzywny (od czterech tysięcy do miliona rubli); oddzielne przepisy dotyczą cudzoziemców (aresztowanie na 15 dni, wydalenie z Rosji). Za ustawą zgromadzenie zagłosowało jednomyślnie, tylko jeden deputowany (Ilja Ponomariow) wstrzymał się od głosu. W dniu głosowania pod siedzibą Dumy ponownie doszło do bitwy pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami ustawy. Tak zwani prawosławni wzywali do „przechrzczenia sodomitów pokrzywą”, po czym od słów przeszli do czynów. Obie strony wymieniły się seriami z pomidorów, jaj i strumieni wody. Wiele osób poturbowano, dwadzieścia – zatrzymano za agresywne zachowanie.
Według badań socjologicznych rosyjskie społeczeństwo jest podzielone w sprawie relacji homoseksualnych. Aż 54 procent badanych przez pracownię socjologiczną WCIOM opowiedziało się za przywróceniem odpowiedzialności karnej za homoseksualizm, 25 procent uważa, że homoseksualizm zasługuje na powszechne potępienie. Najnowszą ustawę popiera 88 procent.
Organizacje obrony praw człowieka (m.in. Human Rights Watch) uznały ustawę za dyskryminującą osoby o odmiennej orientacji seksualnej, wskazywały, że dzielenie ludzi na „tradycyjnych” i „nietradycyjnych” to świadectwo nieposzanowania godności ludzkiej. Pełnomocnik ds. praw człowieka Władimir Łukin wyraził obawę, że przepisy ustawy mogą być stosowane szeroko, zbyt szeroko.
„W Rosji homofobiczne nastroje rosną pod wpływem sterowanej odgórnie kampanii w kontrolowanych przez państwo mediach, szczególnie w telewizji, która jest głównym źródłem informacji w społeczeństwie – napisała Maria Płotko, socjolożka z Centrum Lewady. – W sytuacji narastającego napięcia w społeczeństwie nowa homofobiczna ustawa, podobnie jak ustawa o zagranicznych agentach, to polowanie na wroga, sposób na znalezienie kozła ofiarnego i skanalizowanie niezadowolenia”. Witalij Portnikow w internetowej gazecie „Grani” zwraca uwagę na hipokryzję rosyjskiej klasy politycznej: „Rosja jak zamek czystości moralnej wznosi się nad zapełnioną odrażającymi mniejszościami Europą, dba, by zepsucie nie wdarło się tu, by zwyrodnialcy nie zjedli małych dzieci i nie zmuszali do zajmowania się paskudztwem. Niech dzieciaczki już lepiej umrą jako kaleki albo z głodu, podczas gdy strażnicy cnót będą się upajać czystością wód u wybrzeży Sardynii. A [rosyjscy] strażnicy cnót świetnie się tam czują i zachowują jak swoi. Żadnemu z nich nie przyjdzie do głowy zainteresować się orientacją seksualną obsługi. A są i tacy strażnicy cnót, którzy szastają pieniędzmi w licznych klubach gejowskich europejskich stolic i kurortów. Ale najważniejsze to na czas uratować Rosję. Żeby biednego narodu nie zdeprawowali ci, wśród których strażnicy cnót spędzają swe bezgrzeszne życie”.
Komentatorzy zwracają uwagę, że ustawa pełna jest niejasnych sformułowań z tytułowymi „nietradycyjnymi relacjami seksualnymi” czy „propagowaniem” na czele. Podobne zastrzeżenia wobec nieprecyzyjnych sformułowań dotyczą drugiej ustawy, przyjętej tego samego, niewątpliwie płodnego, dnia – 11 czerwca. Ustawa o obronie uczuć osób wierzących wprowadza kary administracyjne i kary pozbawienia wolności za obrażanie wyżej wzmiankowanych uczuć (inicjatywa przyjęcia tego aktu prawnego powstała po skazaniu członkiń zespołu Pussy Riot za wybryk w Świątyni Chrystusa Zbawiciela). Mglistość sformułowań stwarza szerokie pole dla interpretacji.
Obrady zadowolonej z siebie niewątpliwie i srodze utrudzonej Dumy zakończyło 11 czerwca wykonanie przez jednego z deputowanych – znanego pieśniarza Josifa Kobzona – hymnu Dumy Państwowej. Kobzon jest wykonawcą wielu tradycyjnych (tak, tak) pieśni, zaśpiewał m.in. temat z serialu „17 mgnień wiosny” o przygodach superagenta Stirlitza. I tym razem w interpretacji nadętego gniota „Wybrańcom Rosji” wzniósł się na wyżyny patosu naszych czasów. Czasów niosących Rosji konserwację systemu, konsolidację większości (biernej, ale wiernej) wokół przywódcy pod flagą sanacji życia społeczno-politycznego oraz przeciwstawienie Rosji (jedyna ostoja prawa, sprawiedliwości, wartości i tradycji) Zachodowi (zgnilizna moralna i wszelka inna, ogólny upadek). Na głowie Rosji rośnie kołtun, zasłaniający rzeczywistość.
Goło i tęczowo
Zagraniczne wizyty prezydenta Putina rzadko znajdują się w centrum uwagi rosyjskiego społeczeństwa. Chyba że Władimir Władimirowicz wygłasza w Monachium wykład odgrzewający atmosferę zimnej wojny albo udaje się z przyjacielską wizytą do Pekinu, a chińskie tematy zwykle są „oprawiane” przez rosyjskie media pompatycznie, dworsko, w feudalnym ukłonie. Ostatnia blitz-wizyta prezydenta w Niemczech i Holandii nie przyniosła przełomowych wydarzeń, więc nie jest dziś głównym tematem rozmów w metrze czy „na kuchnie”, gdzie nadal toczą się w Rosji najbardziej interesujące rodaków rozmowy.
Wobec tego – czy warto się jej przyjrzeć? Zobaczmy.
Pierwszym etapem podróży był Hanower. Rosja i Niemcy od czasów kanclerza Schroedera, który zwykł nazywać przyjaciela Władimira krystalicznym demokratą, budowały swoje stosunki – przede wszystkim biznesowe – w dobrej atmosferze. Podczas prezydentury Dmitrija Miedwiediewa niemieckie elity przeżywały podniecenie graniczące z euforią w nadziei zapowiadanej przez Miedwiediewa liberalizacji, modernizacji, otwartości i swobody. Powrót na Kreml krystalicznego demokraty ściął te nastroje jak niewinne lilie. A kolejne inicjatywy Kremla w kierunku ograniczenia swobód obywatelskich jeszcze bardziej ochłodziły atmosferę. Niemiecka prasa pisze o Putinie i jego polityce przykręcania śruby krytycznie i twardo. Dialog z panią kanclerz Merkel, która zresztą nawet w lepszych czasach nie była bliską przyjaciółką Putina jak jej poprzednik, zapewne nie należał do przyjemnych. Z oficjalnych komunikatów nie wynikało, czy tematem rozmów były sprawy cypryjskiego kryzysu. Wiadomo natomiast, że poruszano kwestię praw obywatelskich, w szczególności masowych kontroli NGO w Rosji. Na konferencji prasowej, na której zwykle politycy starają się wygładzać ostre kanty, Merkel z naciskiem powiedziała: „Prezydent zapewnił nas, że nie chodzi o ograniczenie działalności tych organizacji. My jednak wyraziliśmy zaniepokojenie, dlatego że może być tak, że organizacje pozarządowe nie będą się rozwijać tak, jak by chciały. Jeszcze raz podkreśliłam, że Niemcy opowiadają się za silnym społeczeństwem obywatelskim, w którym [istnieje] wiele NGO”. Putin tłumaczył, że nie chodzi o zamykanie NGO, tylko o kontrolę ich finansowania. Jak twierdzą komentatorzy w Rosji, chodzi o dużo więcej: nie tylko o zagęszczenie atmosfery wokół NGO, zniechęcenie wolontariuszy do tego typu działalności czy zastraszenie, ale przede wszystkim o zgromadzenie danych o ludziach udzielających się w NGO, o charakterze ich pracy i kontaktów z zagranicą. Fantastycznie wpisał się w to dzisiaj Władimir Żyrinowski, który z rozmachem wykrzyczał dziś przed kamerami, że trzeba wszystkie te NGO pozamykać, bo to gniazda szpiegostwa. Dużo pani Merkel wskórała.
Ożywił skostniałą atmosferę wizyty w Niemczech happening aktywistek Femen podczas wizytowania targów hanowerskich przez wysoką delegację. Półgołe dziewczyny (dwie Ukrainki, dwie Niemki i Rosjanka) miały na ciele wypisane hasła zawierające nieparlamentarne określenia Putina i jego rządów po rosyjsku i angielsku. Rzuciły się na prezydenta z okrzykami, zostały odparte i powalone przez byków z ochrony. Putin zdążył zrobić zdziwione oczy (nota bene znowu bardziej skośne niż zwykle, najwyraźniej po kolejnym liftingu), uśmiechnąć się i jednej z uczestniczek pokazać kciuk zadarty do góry na znak akceptacji. Rosyjska telewizja też pokazała tę krótką migawkę, którą wczoraj tłukły na okrągło i smakowały na wszelkie sposoby niemal wszystkie telewizje świata. W rosyjskim reportażu wszelako napisy na plecach i biustach zostały starannie zasłonięte. Czy to już zadziałał kolejny z zakazów, wprowadzony na dniach (dzień bez nowego zakazu jest dniem straconym), a mianowicie zakaz używania w mediach przekleństw? Czy może rosyjscy nadawcy nie chcieli, by widzowie w Rosji zobaczyli, z jakimi napisami rzucały się na prezydenta femenki?
Kiedy prezydent oprzytomniał po ataku, był już w Holandii. Na konferencji prasowej z holenderskim gospodarzem miał przygotowaną kąśliwą replikę, jak potraktować wybryk półnagich aktywistek –roznegliżowanych, więc jak z takimi rozmawiać i przyjmować poważnie ich polityczne manifesty? „Nie zdążyłem zjeść śniadania. Gdyby one pokazały mi kiełbasę albo sadło, to bym się ucieszył, a te atrakcje, które one demonstrują – to jakoś nie bardzo”. Głodnemu kiełbasa na myśli, a nie jakieś wymalowane w „fucki” biusty. To ciekawe podejście do golizny. Pan prezydent sam się przecież chętnie prezentuje z odsłoniętym torsem. Owszem, nie na wystawie w Hanowerze, tylko w ostępach dzikiej przyrody ojczystej. Ale jednak używa tego wizerunku do robienia polityki.
I w Niemczech, i w Holandii zorganizowano kilka demonstracji przeciwko polityce Putina. W Hanowerze zgromadziło się przy wejściu na targi kilkaset osób z plakatami wspierającymi ruch protestu w Rosji, podważającymi legitymację władzy Putina zdobytą w wyniku sfałszowanych wyborów, krytykującymi represyjne akty prawne. Do tych wewnętrznych rosyjskich protestów dołączyli się Kurdowie i Syryjczycy, oskarżając Putina o wspieranie krwawego reżimu Asada.
W Holandii najwięcej uczestników zgromadziła demonstracja środowisk homoseksualnych, które protestowały przeciwko wprowadzeniu w niektórych prowincjach Rosji ustaw zakazujących propagandy homoseksualizmu i zakazowi zawierania małżeństw osób tej samej płci. Prezydent Putin odpierał ataki: „W Federacji Rosyjskiej nie ma żadnego ograniczania praw mniejszości seksualnych, korzystają one z pełni praw i swobód. Przypuszczam, że nie mają innego prezydenta, i ja jako prezydent bronię ich praw”. Dodał jednak, że wspomniane ustawy są odbiciem nastroju społeczeństwa. A on jako prezydent też musi to brać pod uwagę. W rosyjskich mediach zaraz się odezwały komentarze, że Putin nigdy na rynku wewnętrznym nie wypowiadał się na temat obrony praw mniejszości seksualnych. „Putin milczał, kiedy w Petersburgu przyjmowano homofobiczną ustawę, kiedy bito aktywistów środowisk gejowskich, kiedy zwalniano z pracy obrońców praw mniejszości” – napisała internetowa „Gazeta”.
Jak wiadomo, najlepszą obroną jest atak, więc pan Putin przeszedł do ataku i wypomniał holenderskiemu premierowi, że w Holandii istnieje partia propagująca pedofilię. „Nie mogę sobie wyobrazić – powiedział Putin – by jakikolwiek sąd w Moskwie pozwolił na funkcjonowanie organizacji, która propaguje pedofilię. W Holandii to dopuszczalne. Jest taka organizacja”. Zdziwiony premier Mark Rutte odparł, że w Holandii pedofilia jest ściganym z mocy prawa przestępstwem.
I jeszcze jedna sprawa, którą skrzętnie zamiotły pod dywan rosyjskie media, a wałkowały holenderskie: prezydent planował pono odwiedzenie w Holandii mieszkającej tam na stałe z przyjacielem Holendrem córki, Marii Putinej. Sekretarz prasowy Putina indagowany w tej sprawie powiedział: „ta informacja nie odpowiada rzeczywistości”. Nie wiadomo tylko, która z tych informacji – że prezydent planował odwiedziny u córki czy że córka tu mieszka w eleganckim penthausie, jak donosiła niderlandzka prasa (ze zdjęciami). Temat rodziny prezydenta nadal jest tematem tabu do kwadratu.
„Ostatnia zagraniczna podróż Władimira Putina potwierdza widoczny od pewnego czasu trend. Narastająca w Rosji konserwatywna fala, przejawiająca się w rozlicznych zakazach wprowadzanych przez władze i obliczona przede wszystkim na rozszerzenie politycznego wsparcia w tradycyjnie nastrojonych warstwach społeczeństwa oraz na ograniczenie możliwości działania aktywnych warstw, spotyka się z również narastającym rozdrażnieniem w krajach Zachodu. To, co się dzieje obecnie w Rosji, rozchodzi się z zakorzenionymi w Europie tradycjami pluralistycznej demokracji” – podsumował efekty wizyty Aleksandr Iwachnik w internetowej Politcom.ru.
Nauczyciel biologii w trzecim Rzymie
„Prowadziłem z nimi publiczny dyskurs. […] Mówiłem, że jako ojciec i nauczyciel widzę niebezpieczeństwo w tym, że nasze społeczeństwo [poprzez swoją nietolerancję] zapędza homoseksualnych nastolatków do podziemia, co często kończy się samobójstwem. Mówiłem też, że ta ustawa ma na celu to, by posiać wrogość pomiędzy ludźmi, podzielić jeszcze bardziej nasze i tak wyniszczone społeczeństwo. […] Nie pobili mnie, tylko rzucili we mnie jajkiem. W toku dyskusji wspomniałem, że jestem uczonym i nauczycielem, a potem w wiadomościach wymieniono moje nazwisko. Moi oponenci momentalnie ustalili, kim jestem i gdzie pracuję, i skierowali do władz placówki skargi, a już w poniedziałek dyrektor szkoły oznajmił mi, że zwalnia mnie, żeby ratować szkołę” – to słowa nauczyciela biologii w szkole numer dwa w Moskwie, Ilji Kołmanowskiego. Kołmanowski 25 stycznia wziął udział w proteście przeciwko przyjętej przez Dumę Państwową w pierwszym czytaniu ustawie o zakazie propagowania homoseksualizmu wśród niepełnoletnich.
Grupa przeciwników ustawy przy wejściu do budynku Dumy urządziła „całuśny” happening. Całowano się nie tylko przeciwko tej konkretnej ustawie (choć przeciwko niej przede wszystkim), ale całemu zestawowi przyjętych w ostatnim czasie ustaw ograniczających wolności obywatelskie. Na protestujących z obelgami, jajami, farbami i gazem łzawiącym ruszyła zwołana przez portal Moskwa Trzeci Rzym grupka tak zwanych prawosławnych. Ich zdaniem, należał się tradycyjny łomot tym, którzy są nietradycyjni.
Rosyjska blogosfera zareagowała bardzo ostro na zwolnienie Kołmanowskiego z pracy. Prowadzący blog na platformie „Nowej Gaziety” dziennikarz Aleksandr Archangielski napisał: „Formy protestu w rodzaju całujących się pod Dumą homoseksualnych par są mi głęboko obce. ALE. Ale to, co stało się z Ilją [Kołmanowskim], jest ważniejsze od samej ustawy, i od reakcji na tę ustawę. Jeden z najlepszych nauczycieli w Moskwie został zwolniony nie za to, co robił w szkole […], a za to, co robił poza szkołą – przy czym, nie naruszając przepisów prawa. To katastrofalny precedens”.
Szkoła numer dwa w Moskwie to jedna z najlepszych szkół w mieście. W latach siedemdziesiątych została rozwiązana za sprzyjanie dysydentom, w latach dziewięćdziesiątych – odtworzona. Komentatorzy wyrazili przypuszczenie, że dyrektor pamiętający tamto doświadczenie z lat siedemdziesiątych zląkł się, że znowu szkoła zostanie rozwiązana. Kołmanowski przeprosił uczniów, że tak nagle muszą się rozstać, ale: „Są sytuacje, kiedy nie można dłużej milczeć […] Jestem przekonany, że powinienem był wystąpić w obronie mniejszości i przeciwko ciemnogrodowi, przeciwko wrogości, przeciwko dzieleniu ludzi z jakiegokolwiek powodu. Musiałem to zrobić jeszcze i dlatego, że nie jestem gejem”.
Niedawno pisałam o szpitalu nr 31 w Petersburgu, który po społecznych protestach nie został przekształcony w elitarną klinikę dla sędziów. Teraz mamy przypadek pod pewnym względem podobny, a to „pewne podobieństwo” polega na tym, że tu też reakcja społeczności spowodowała zmianę, odwrót. Bo oto – po fali protestów, jaka podniosła się po zwolnieniu Kołmanowskiego z pracy – dyrektor szkoły już następnego dnia po skandalu ze zwolnieniem biologa oświadczył, że „Kołmanowski pracował w tej szkole, pracuje i mam nadzieję, że będzie pracował. Przynajmniej tak długo, jak długo ja jestem jej dyrektorem”. A media obwinił o dezinformowanie publiczności. Ilja Kołmanowski w swoim blogu potwierdził: „Nie zwalniają mnie, ale nie zapominajmy o przyczynach tego, co się stało, o przyczynach, które zmusiły dyrektora do takiej asekuracji: w naszym społeczeństwie wyrażanie własnych opinii jest niebezpieczne. Jest wielu ludzi, którzy stracili pracę za swoje poglądy, którzy siedzą w więzieniach”.
Vox populi, vox Dei, mawiali starożytni. Choć, jak pokazuje praktyka, nie każdego „populi” i nie przed obliczem każdego „Dei”. Część „populi” przyklasnęła kopaniu „niemoralnych”. Na wspomnianym wyżej portalu Moskwa Trzeci Rzym cieszono się, że pod Dumą „sodomici znowu dostali po ryju”.
Piątkowy incydent przed Dumą to nie jedyny akt z tego nietolerancyjnego szeregu – dziś w Petersburgu na domu, w którym znajduje się Muzeum Vladimira Nabokova, nieznany sprawca napisał białą farbą „pedofil”. To już kolejny atak na muzeum autora „Lolity” – 9 stycznia wrzucono przez okno butelkę z cytatami z Biblii na temat występku i grzechu. Dyrektorka placówki mówi, że często przychodzą listy od oburzonych, że w muzeum kultywuje się zwyrodnialstwo. Agresywne listy napisane są z błędami ortograficznymi, niechlujnie, nielogicznie, zawierają kalumnie i wymysły. Zdaniem atakujących Nabokov swoją „Lolitą” propaguje pedofilię. Po styczniowym napadzie Andriej Kolesnikow napisał w komentarzu „Bij okna, ratuj Rosję”: „Rozbicie szkła w domu Nabokova to nie jest nieznaczny akt zwyczajnego wandalizmu, to ideologiczny akt w pełni zgodny z kanonami polityki i propagandy państwowej. Władza dostała to, co chciała: całkowite poparcie najbardziej wstecznych, niewykształconych, pogrążonych w hipokryzji warstw społeczeństwa, w głowach których tańce gwiazd telewizyjnych świetnie łączą się z nacjonalizmem i prawosławiem, a głosowanie na Putina – z czytaniem brukowców. Nabokov do tego pejzażu nie pasuje – to nie Depardieu”.
Dwa tygodnie temu przez nieznanych sprawców został pobity w Petersburgu organizator spektaklu „Lolita” Artiom Susłow. Napastnicy grożąc mu pistoletem i bijąc, domagali się, by przyznał się, że jest pedofilem. Susłow wysłał list do ministra kultury, zwracając uwagę na sytuację wokół spektaklu „Lolita” i domagając się reakcji na „niezdrową atmosferę w mieście”.
Na razie Susłow nie doczekał się odpowiedzi na list. Odpowiedziały za to władze Wenecji, choć do nich Susłow nie pisał: włoskie miasto postanowiło zawiesić kontakty z Petersburgiem z powodu prowadzonej przez władze miasta „homofobicznej polityki”.