Archiwa tagu: Rosja

Ekstaza Sznura i kandydat na prezydenta

18 października. Blisko, coraz bliżej 18 marca 2018 roku. Na ten dzień wyznaczono wybory prezydenta Putina Władimira Władimirowicza, ur. 1952. Sam najważniejszy kandydat jeszcze zwleka z jednoznaczną deklaracją zamiaru wystartowania. Pytany o to wprost, skromnie się uśmiecha i mówi, że jeszcze nie zdecydował, jeszcze nie wie, powie w ostatniej chwili. Zza kremlowskich kulis sączą się czasem mętne enuncjacje, świadczące o zmaganiach koterii, nierozstrzygniętym konkursie pomysłów na hasło wyborcze i kształt kolejnej kadencji najważniejszego kandydata.

Trwa też festiwal kandydatur na kontrkandydata dla najważniejszego kandydata. O prawo do udziału w wyborach walczy najważniejsza, najbardziej wyrazista persona rosyjskiej opozycji pozasystemowej, Aleksiej Nawalny. Organizuje na prowincji sztaby wyborcze, jeździ po Rosji, agituje. Przed niedawnymi demonstracjami 7 października (w urodziny Putina), których głównym hasłem były uczciwe wybory, prewencyjnie został zapuszkowany do aresztu na trzydzieści dni. Protesty mimo braku lidera jednak się odbyły, choć nie osiągnęły takiego zasięgu jak te z marca tego roku (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2017/03/27/pokolenie-p-dorasta/). W Moskwie manifestacje miały przebieg spokojny – marsz przeszedł główną arterią miasta aż w pobliże Kremla, uczestniczyła głównie młodzież. W Petersburgu natomiast doszło do szarpaniny demonstrantów z policją, brutalnych zatrzymań. Nawalny nie ma dostępu do telewizji, wykorzystuje głównie media społecznościowe i agitację uliczną, aby wypowiedzieć swoją prawdę i dotrzeć do świadomości ewentualnych wyborców. Władze wstawiają mu ciągle kij w szprychy, nękają jego samego i jego zwolenników zaangażowanych w akcje antykorupcyjne. Na Nawalnym ciąży wyrok w sfingowanym procesie o malwersacje finansowe. To wystarczający pretekst, by pozbawić go biernego prawa wyborczego. I z ostatnich przecieków z Kremla wynika, że decyzja co do dopuszczenia Nawalnego do startu, zapadła: Niet! Czy to ostateczna decyzja, czy tylko kolejny balon próbny wypuszczony przez inżynierów dusz, którzy głowią się nad scenariuszem najważniejszego spektaklu? Nie ma jasności w temacie Marioli.

Ale jeżeli nie Nawalny, to kto? Putin w swoich wyborach jednak nie może wystartować sam jeden, musi mieć tło, na tej fasadzie trzeba kogoś jeszcze umieścić. Wiecznie startujący kontrkandydaci – komunista Ziuganow czy coraz bardziej odklejony Żyrinowski – to najwidoczniej za mało, by nabrać wiatru w żagle na kolejną kadencję i włożyć legitymację władzy w sztywne okładki.

W ostatnich dniach w Moskwie huczało od plotek, że Putin spotkał się sam na sam z Ksenią Anatoljewną Sobczak, córką Anatolija Sobczaka, mentora Putina z czasów petersburskich. Ksenia Anatoljewna od lat lansuje się w różnych formatach – jest niebanalną dziennikarką, prowadziła kontrowersyjne obyczajowo programy telewizyjne, robiła ciekawe wywiady prasowe, w antyputinowskich demonstracjach 2011-2012 podążała w pierwszych szeregach, kręciła z jednym z liderów partii opozycyjnej, została usadzona (podczas rewizji w jej mieszkaniu znaleziono pełne szuflady pieniędzy niewiadomego pochodzenia, najprawdopodobniej pochodzących ze zbiórki, forsę skonfiskowano, a podobno dopiero niedawno zwrócono), wyszła za mąż (ale nie za tego opozycyjnego lidera), urodziła dziecko, powróciła do życia publicznego. Celem spotkania Kseni z Putinem według jednej wersji był wywiad z „wujkiem Wową”, jak Ksenia Anatoljewna w dzieciństwie nazywała Putina, a według drugiej – omówienie propozycji Kremla, by zgłosiła swoją kandydaturę w wyborach prezydenckich. Znana z telewizji, prężna, młoda i gotowa. Dziś zapowiedziała, że coś ważnego ogłosi w TV Dożd’. Czy to będzie deklaracja wyborcza? Zaraz się przekonamy.

Na pełen zestaw kandydatów nie czekał Siergiej Sznurow, „Sznur”, lider legendarnej grupy Leningrad. Już dziś opublikował klip swej najnowszej piosenki „Kandydat” (można go obejrzeć na Youtube: https://www.youtube.com/watch?time_continue=5&v=Q1J5lUKnD4I). A wczoraj na Instagramie zamieścił wierszyk, pełen firmowych wulgaryzmów, o tym, jakie to ciężkie życie ma Władimir Putin jako prezydent. Ani sobie na wódeczkę z kumplami nie wyskoczy, ani panienek nie wydzwoni, wszędzie wiszą kamery, które wszystko widzą, tylko polowanie i ryby, czasem Sieczin wpadnie, czasem Szojgu. I tyle ma z życia Putin. „Żal mi go” – filozoficznie podsumowuje enfante terrible rosyjskiej estrady (https://snob.ru/selected/entry/130260).

Plutoniczna miłość Władimira

6 października. Tekst zawierający w ultymatywnej formie postulaty Moskwy pod adresem Waszyngtonu powstawał najprawdopodobniej w wielkim pośpiechu, dużo w nim chaosu i spontanu.

Chodzi o ustawę, której projekt prezydent Putin wniósł w trybie ekstraordynaryjnym do Dumy. Tekst zawiera spis czynności, które Stany Zjednoczone powinny – najlepiej natychmiast – wykonać, aby skłonić Rosję do przychylności i powrotu do współpracy w dziedzinie utylizacji wzbogaconego plutonu. Dlaczego Moskwa wycofuje się z realizacji porozumienia z USA w sprawie plutonu? Bo zmieniła się bardzo atmosfera na linii Moskwa-Waszyngton, wujek Sam bruździ, zagraża bezpieczeństwu Rosji, Rosja musi więc zadbać o swoje interesy. A w ramach tej troski o bezpieczeństwo żąda od Stanów, aby:

– zniesiono sankcje

– anulowano ustawę Magnitskiego (na jej podstawie w 2012 wprowadzono indywidualne sankcje wobec osób, podejrzewanych o sprawstwo śmierci prawnika Hermitage Siergieja Magnitskiego)

– zredukowano infrastrukturę wojskową z państw, przyjętych do NATO po 2000 r. (m.in. państwa bałtyckie)

– odwołano postanowienia amerykańskich aktów prawnych popierających Ukrainę

– wypłacono rekompensatę za straty spowodowane sankcjami zachodnimi i antysankcjami rosyjskimi.

Tylko tyle. A gdy USA wypełnią te żądania, wtedy będzie można porozmawiać o nowym porozumieniu w sprawie plutonu oraz innych ciekawych rzeczach, które interesują Rosję w międzynarodowych grach.

Żądania wygórowane? To mało powiedziane.

Władimir Władimirowicz staje się coraz mniej przewidywalny. Od decyzji do decyzji droga krótka. W kremlowskich gabinetach od pewnego czasu najwidoczniej nie dzieli się już włosa na czworo, nie przewiduje dalekosiężnych konsekwencji takiego czy innego posunięcia. Ciach, ciach. Wywracamy stolik, gdy coś idzie nie po naszej myśli. I niech się inni martwią.

Plutonowy wyskok Putina nastąpił w momencie dla Rosji niekorzystnym. Kilka dni wcześniej świat wysłuchał raportu JIT, grupy śledczych pracujących nad wyjaśnieniem przyczyn katastrofy nieszczęsnego samolotu pasażerskiego Maleysian Airlines nad Donbasem (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/09/30/lepsza-rosyjska-prawda/). Wynika z niego, że feralny Buk, który zestrzelił samolot, przyjechał z terytorium Rosji i potem tam powrócił. Kreml nie ma dobrej odpowiedzi na te zarzuty, plącze się w zeznaniach, kluczy, mataczy, wznosi groźne okrzyki. I liczy, że gra na czas i zaprzeczanie oczywistości wystarczą. Ponadto światowe media rozkrzyczały się o zbombardowaniu szpitala w syryjskim Aleppo, przypisując winę za to Rosji i jej klientowi, Asadowi. W artykułach w „New York Times” (i nie tylko) sugerowano, że na Kremlu zapanowała panika.

I stąd być może ten dziwny projekt ustawy, swoista ucieczka do przodu, ponowne wyrwanie kart z rąk partnerów, pospieszne ich przetasowanie i komunikat, że rozdajemy i licytujemy od nowa. Z tym że teraz na stole leży pluton. Jak za starych dobrych lat zimnej wojny.

Julia Łatynina na łamach „Nowej Gaziety” twierdzi, że Kreml postanowił wycofać się z porozumienia o utylizacji plutonu dlatego, że Amerykanie zmienili zamiary co do metod utylizacji ze względu na wielkie koszty metod przewidzianych w umowie, zakład, który miał się zajmować utylizacją, nie powstał. No i Putin się o to za nich obraził, powiedział, że w takim razie w ogóle z Obamą zrywa i podpisał dekret o zawieszeniu realizacji plutonowego porozumienia. A przy okazji wyłuszczył „wsiu prawdu matku”, co myśli o zdradzieckich Pindosach (obraźliwe określenie Amerykanów w potocznym języku rosyjskim), którzy mu się nieustannie plączą pod nogami, gdy on tutaj Rosję dźwiga z kolan.

Jednym z pól, gdzie rozgrywa się rywalizacja z Zachodem, jest Syria. I to jeszcze jeden ważny element tła decyzji o wycofaniu się z porozumienia o utylizacji plutonu. Bo przecież w przeddzień Stany Zjednoczone ogłosiły, że przerywają kontakty z Moskwą w ramach prób pokojowego uregulowania konfliktu w Syrii. Waszyngton stwierdził tym samym, że wszelkie zabiegi o zawieszenie broni zakończyły się porażką. Czyli jako porażkę ocenił linię polityczną sekretarza stanu Kerry’ego, który chciał się z Rosją dogadywać. Minister Ławrow od lutego mydlił oczy swojemu amerykańskiemu koledze, obficie bił dyplomatyczną pianę podczas długaśnych negocjacji „na wyczerpanie przeciwnika”, tymczasem Rosja dbała o interes swój i Asada i ani myślała z tego rezygnować. Rosyjskie lotnictwo (rzekomo wycofane kilka miesięcy temu) wraz z syryjskimi siłami rządowymi prasowało wrogów Asada, nie zważając na Amerykę.

A jeszcze przecież na to, co dzieje się na linii Moskwa-Waszyngton, trzeba popatrzyć również w kontekście zbliżających się wielkimi krokami wyborów prezydenckich w USA. Głosowanie blisko, coraz bliżej. Może ta wymieniona na wstępie lista żądań Putina to szkic do planu rozmów z nową amerykańską administracją.

Stary wróg, nowy przyjaciel

18 lipca. Od miłości do nienawiści i z powrotem – jeden krok. Jeszcze miesiąc temu Rosja i Turcja stały naprzeciw siebie całe czerwone ze złości, pełne wzajemnych oskarżeń, zwaśnione na śmierć i życie. Dziś na linii Moskwa-Ankara nastąpiło wielkie odprężenie, jeszcze chwilka i rozkwitnie przyjaźń. Ale po kolei.

Pierwsze jaskółki zgody zaczęły latać w czerwcu. Erdogan wysłał do Rosji list z wyrazami ubolewania z powodu zestrzelenia w listopadzie rosyjskiego samolotu i poprosił rodzinę zabitego pilota o wybaczenie. Strona rosyjska spomiędzy wierszy tego posłania z zadowoleniem wyczytała, że Turek się ukorzył, z kolei po stronie tureckiej dało się słyszeć niezadowolenie z powodu nazbyt serwilistycznej postawy Erdogana wobec Kremla. Mimo tych różnych interpretacji sprawy szły do przodu. Odbyła się rozmowa telefoniczna Erdogan–Putin, ten ostatni odniósł się ze zrozumieniem do pokojowej inicjatywy Ankary i zniósł zakaz wyjazdów rosyjskich turystów do Turcji (zaraz biura turystyczne zapełniły się chętnymi). Coś zaczęło się kręcić, choć niespiesznie, nawet wokół zniesienia rosyjskich sankcji handlowych, które mocno uderzyły Turków po kieszeni. Komentatorzy dostrzegli dyplomatyczne starania Erdogana i pewne ocieplenie w propagandowym mrozie rosyjskich mediów, przez ostatnie półrocze mówiących o Erdoganie najgorsze rzeczy. W rosyjskiej przestrzeni medialnej dominował ton triumfalistyczny – oto Putin przyjął kapitulację od skruszonego Erdogana i teraz ślini paluszki, aby „przewrócić stronę w dwustronnych stosunkach i zacząć wszystko od nowa”.

Rozmowa dwóch prezydentów toczyła się na tle krwawego zamachu na lotnisko w Stambule. Po pewnym czasie strona turecka ogłosiła, że o organizację zamachu podejrzewa m.in. jedenastu obywateli Federacji Rosyjskiej. I znowu zrobiło się zimniej między sąsiadami.

Ale polityczna pogoda ostatnio zmienia się bardzo szybko. I znowu mocno odmieniła się w piątek wieczorem, gdy w Turcji nastąpiła próba przewrotu wojskowego. W przeciwieństwie do kilku poprzednich prób, gdy armia – namaszczona przez ojca republiki Ataturka do pilnowania świeckości państwa i konstytucji – z powodzeniem odbierała władzę politykom, którzy odchodzili od tej linii, piątkowy pucz został skutecznie zduszony przez Erdogana. Co więcej – wzmocnił go. Przede wszystkim na arenie wewnętrznej, dając mocne narzędzia do rozprawienia się z opozycją i przyspieszenia kursu na autokratyczne rządy w religijnym sosie. Ale także na arenie zewnętrznej.

Moskwa zachowywała się w czasie puczu bardzo powściągliwie. Oficjalnie padły tylko dyżurne słowa i wezwania o powstrzymanie się od rozlewu krwi, o pilnym śledzeniu sytuacji i nawoływaniu do uspokojenia. A gdy Erdogan już sprzątał po puczystach, wyrażono poparcie dla legalnych władz kraju.

Co dalej? Nowe rozdanie.

„Erdogan ewidentnie przygotowuje się do ostrej jazdy. Zachód z jego ideologią obrony praw człowieka to dla niego przeciwnik w tej grze. A Putin – przyjaciel. Przecież jemu jest wszystko jedno, ile osób w Turcji będą torturować, rozstrzeliwać, wsadzać do więzień. Z Putinem sułtan ma lekko i wygodnie – napisał w „Graniach” Ilja Milsztejn. – Dlatego Ankara zbliża się z Moskwą. Putin i Erdogan są dla siebie stworzeni. […] Gra w trójkącie Zachód-Rosja-Turcja zaczyna się od nowa. […] Erdogan pospieszył nawet wypowiadać zimną wojnę Ameryce, choć to postępek bardzo ryzykowny. I jeżeli Erdogan się nie uspokoi, to ten problem Biały Dom będzie musiał jakoś rozwiązać. Rozwiązał się za to inny problem. W czasie, gdy Putin i Erdogan dowodzili sobie wzajem, czyje pomidory są większe, a filolodzy spierali się, czy turecki prezydent w odpowiedniej formie przeprosił rosyjskiego i czy w ogóle przeprosił, istniało niebezpieczeństwo bezpośredniego starcia Moskwy i Ankary. Słabe, ale istniało, tym bardziej że Turcy nie zamierzali ani wypłacać żadnych rekompensat, ani stawiać przed sądem winnych zestrzelenia rosyjskiego samolotu. A teraz, gdy okazało się, że Ameryka jest wspólnym przeciwnikiem, to niebezpieczeństwo minęło”.

Na razie politycy tasują karty, odbyła się rozmowa Putin–Erdogan, zapowiedziano, że obaj politycy niebawem się spotkają. Tymczasem rosyjscy turyści przerywają tak niedawno dopuszczone wczasy w Turcji z powodu niebezpiecznej sytuacji po buncie wojskowych, choć Turcy przysięgają, że zapewnią im bezpieczeństwo. Chyba nie da się wypocząć.

 

Free Nadija Sawczenko

25 maja. Euforia na Ukrainie. Nadija Sawczenko wróciła z niewoli. Putin podpisał ułaskawienie i wymienił niezłomną ukraińską pilotkę na dwóch funkcjonariuszy GRU, Aleksandrowa i Jerofiejewa, którzy zostali schwytani na wschodzie Ukrainy, postawieni przed ukraińskim sądem i skazani na karę 14 lat pozbawienia wolności. W czasie, gdy samolot wiozący Sawczenko wystartował z Rosji i poleciał w kierunku Kijowa, inny samolot zabrał z Kijowa dwóch panów z GRU, by wysadzić ich na lotnisku Wnukowo w Moskwie.

Nadija stała się na Ukrainie symbolem. Symbolem walki i godności. Stawiła czoło wielkiej machinie, jaką przeciw niej wystawił Putin. I wygrała. Ktoś napisał: „Sawczenko to ukraiński Gagarin”. Porównanie może nie najszczęśliwsze, ale dobrze oddaje nastrój, jaki zapanował dziś w ukraińskim społeczeństwie. Entuzjazm na Ukrainie jest w pełni zrozumiały i stosowny. Poroszenko niesiony tym entuzjazmem wyraził nadzieję, że skoro udało się uwolnić Nadiję, to uda się odzyskać Donbas i Krym. Nadija daje nadzieję. Inna sprawa, jak dalej potoczą się sprawy na Ukrainie. Oto na scenie politycznej – skłóconej, zmieszanej z błotem, pogubionej – pojawia się postać krystaliczna, której ludzie wierzą bezgranicznie. O Sawczenko będą się teraz dobijać najwięksi gracze. Ona nie jest politykiem, ale może odegrać polityczną rolę. Trudno w tej chwili przesądzić, jaką. Ma gigantyczny potencjał.

Z tłumem, który witał Sawczenko na lotnisku w Kijowie, kontrastowało skromne, wręcz ascetyczne powitanie Aleksandrowa i Jerofiejewa w Moskwie. Na lotnisku pojawiły się tylko ich żony i kilku akredytowanych dziennikarzy. Ten kontrast bardzo wiele mówi.

Rosyjskie media odniosły się do wymiany powściągliwie. Cóż, nie ma się czym chwalić. Rosyjskich wojskowych przecież nie było na Ukrainie, wpadka Aleksandrowa i Jerofiejewa, proces itd. to był koszmarny sen rosyjskich władz. Ukraina pokazała światu, że Rosja kłamie. Wrócę jeszcze do tego wątku.

Dzisiejsza doniosła wymiana została w Rosji skrzętnie otulona mgiełką niedopowiedzenia, wręcz tajemnicy. Nie zapowiadano przełomu, nie ogłoszono oficjalnie rozpoczęcia procedury. Rosyjscy politycy – gdy już oba samoloty były w powietrzu – jeszcze odżegnywali się od tego, że cokolwiek się dzieje. Wreszcie, gdy w ukraińskich publikatorach już huczało jak w ulu, przyznali, że – owszem, tak, dojdzie do wymiany.

Nadija odebrała z rąk prezydenta order Bohatera Ukrainy, będzie fetowana przez cały kraj. A Aleksandrow i Jerofiejew? Na medale nie mogą liczyć. Zostaną wstydliwie zamieceni pod dywan. Może ktoś spróbuje pokazać ich jako ofiary ukraińskiego reżimu, represjonowanych niesłusznie, ach, jak niesłusznie. Może będzie się jeszcze wyciągać, że adwokat, który ich bronił w ukraińskim sądzie, został w tajemniczych okolicznościach zamordowany. Może. Ale z tego białka piany się ubić nie da. „Jerofiejew i Aleksandrow nie tylko nie są dla Rosji w tej chwili bohaterami […]. Nikt ich publicznie nagradzać nie będzie, bo to oznaczałoby przyznanie się Rosji do udziału w wojnie na Ukrainie. Nie będą startować w wyborach, dlatego że to stałoby się precedensem dla innych weteranów Donbasu, którzy chcą się przebić do polityki – pisze w blogu rosyjski dziennikarz Oleg Kaszyn. – Maksimum, na co mogą liczyć, to jakiś wywiad w tv, a dalej cisza, Jerofiejew i Aleksandrow po cichutku rozmyją się w rosyjskiej rzeczywistości, a ich dalsze losy pozostaną nieznane dla społeczeństwa, któremu zresztą i tak jest wszystko jedno”.

A co do „weteranów Donbasu, którzy chcą się przebić do polityki”, to na wymianę zareagował jeden z liderów Noworosji, „lew Słowiańska”, Igor Girkin vel Striełkow. Skrytykował on Kreml za zbyt pospieszną i niesymetryczną wymianę Sawczenko na dwóch funkcjonariuszy GRU. Niesymetryczną pod względem moralnym. Zdaniem byłego „ministra obrony” tak zwanej Donieckiej Republiki Ludowej, Aleksandrow i Jerofiejew nic nie znaczą dla Rosjan, podczas gdy Sawczenko zostanie przedstawiona jako bohaterka narodowa Ukrainy, która walczyła przeciwko Rosji, i jej ojczyzna jej nie zostawiła w potrzebie. Według Striełkowa, wymiana ma zamaskować to, że Rosja nie ma pomysłu na rozwiązanie sytuacji wokół Donbasu. To nie była pierwsza krytyczna wypowiedź Striełkowa pod adresem Putina, weteran walczy o to, by być zauważonym. Wyraża niezadowolenie i w tym jest głosem licznej grupy rozczarowanych entuzjastów Noworosji, którzy czują się przez władze zdradzeni.

Interesujące jest to, że – jak informowały rosyjskie media – do wymiany przyczyniła się „normandzka czwórka”. Intensywne rozmowy pomiędzy Rosją, Ukrainą, Niemcami i Francją na najwyższym szczeblu, miały się toczyć w nocy 24 maja. Nie ujawniono, co utargowano za wolność dla Sawczenko. Można się domyślać, że Rosja okazując łaskawość Ukrainie i uwalniając pilotkę, liczy na podobną łaskawość UE. Sankcje bolą Moskwę coraz dotkliwiej, tymczasem procedura ich przedłużenia o kolejne pół roku jest już na finiszu.

Niezależnie od celów wysokiej polityki należy się dziś cieszyć z tego, że Sawczenko odzyskała wolność i powróciła na Ukrainę. W krótkim wystąpieniu wezwała Rosjan, aby wstali z kolan. „nie ma się czego bać”.

Biedna Liza chce obalić Merkel

2 lutego. Ta historia zaczęła się jak szeregowy materiał z ostatnich stron kroniki kryminalnej miasta Berlin. Trzynastoletnia Liza, córka emigrantów z Rosji, nie wróciła po lekcjach do domu. Po trzydziestu godzinach znalazła się i oznajmiła, że została uprowadzona i zawieziona do jakiegoś mieszkania, w którym gwałcili ją ludzie o „wyglądzie arabskim”. Rodzice Lizy zgłosili się na policję. Po przesłuchaniu Lizy policja ogłosiła inną wersję wydarzeń: Liza nie została zgwałcona, choć zapewne miała kontakty seksualne (możliwe, że nie z jednym partnerem, a było ich kilku). Rosyjskojęzyczna gazeta „Russkaja Giermanija” [tak na marginesie, niezły tytuł; ciekawe, czy w Moskwie miałaby szansę zaistnieć gazeta „Giermanskaja Moskwa”] próbująca wyjaśnić, co się działo z dziewczyną, dotarła do informacji, że Liza byłą zakochana w 19-letnim chłopaku pochodzenia tureckiego. Wysunięto hipotezę, że nastolatka u niego spędziła miło czas po lekcjach, a potem wymyśliła historię o porwaniu i gwałcicielach. Tu kończy się banalna historia obyczajowa i zaczyna polityka. I to wysoka.

Bo do walki o Lizę stanęły naprzeciw siebie dwa kraje: Rosja i Niemcy. Pierwsza część starcia toczyła się na poziomie medialnym. Rosyjska telewizja przez wiele dni z rzędu nadawała trwożne reportaże o „zgwałconej rosyjskiej dziewczynce” (wielu komentatorów przyrównywało przypadek Lizy do słynnego „ukrzyżowanego chłopczyka ze Słowiańska”: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2014/07/14/ukrzyzowanie-w-slowiansku/). Liza stała się w ujęciu rosyjskich telewizyjnych demiurgów uosobieniem pokalanych cnót wszystkich prześladowanych, niedocenianych przez nową ojczyznę rosyjskojęzycznych migrantów, żyjących na marginesie społeczeństwa dobrobytu. Zgwałcona przez migrantów „o wyglądzie arabskim”, zaproszonych przez Angelę Merkel Liza stała się, w myśl wykładni rosyjskich mediów, ofiarą lekkomyślnej polityki migracyjnej pani kanclerz. W niemieckiej telewizji z kolei twardo utrwalano wersję policji: Liza urwała się po szkole „na gigant”, spędziła z ukochanym noc, a następnie postanowiła wrócić do domu i nakłamała o rzekomym gwałcie, aby uniknąć kary.

Wydarzenia ostatnich dni trzeba rzucić na szersze tło. Nikołaj Mitrochin (http://grani.ru/opinion/mitrokhin/m.248146.html) tak pisze o środowisku rosyjskojęzycznych migrantów w Berlinie: „Integracja z niemieckim społeczeństwem wcale nie oznacza asymilacji. Wielu z tych, którzy przyjechali w dzieciństwie lub urodzili się w Niemczech, mówi po niemiecku, żyje po niemiecku i uważa się za Niemców. Jednak większość migrantów pierwszej fali [chodzi głównie o tych, którzy powołując się na niemieckie pochodzenie, wyjechali z ZSRR jeszcze w latach 80. lub z Rosji i Kazachstanu na początku lat 90.] … mówi o sobie: jesteśmy Ruscy. W domu posługują się oni mieszanką językową rosyjsko-niemiecką, jedzą rosyjskie/kazaskie dania, na weselach tańczą przy popularnej muzyce rosyjskiej, rozmawiają przez skype’a z krewnymi, którzy zostali w „Sojuzie”, oglądają na co dzień rosyjską telewizję za pośrednictwem satelity. Jest dla nich bardziej zrozumiała, ciekawsza, pozwala zapomnieć o problemach. Bo problemy są w Niemczech, a w Rosji jest kraina ich młodości i sentymenty z nią związane, raj”. Zdaniem Mitrochina, ludzie ci przywieźli ze sobą (i nie rozstali się) cały zestaw ksenofobicznych pojęć. Stąd pogardliwe podejście do migrantów z krajów muzułmańskich. I niewiara w to, że policja jest w stanie stanąć w obronie atakowanych przez uchodźców obywateli Niemiec. Ta niewiara w policję wzmocniła się jeszcze po słynnej „nocy długich rąk” w Kolonii i nie tylko, kiedy to kobiety masowo zostały zaatakowane przez grupy migrantów.

Atmosfera wokół sprawy Lizy gęstniała z każdym dniem. Rodzice Lizy, związani z antyimigrancką Pegidą, wezwali do sprzeciwu wobec migrantów i do obrony Lizy. Pracujący wiele lat w Rosji niemiecki dziennikarz Boris Reitschuster twierdzi, że Pegida jest finansowana przez Moskwę, a sprawa Lizy była ukartowana i sprawnie przeprowadzona przez rosyjskie służby i telewizję; na swoim blogu Reitschuster rozprawiał się z fake’ami stosowanymi przez rosyjskie media przy preparowaniu historii Lizy.

Najpierw w Berlinie, a potem w innych niemieckich miastach odbyły się demonstracje w obronie Lizy i przeciwko migrantom (organizowane bardzo sprawnie, jak można przypuszczać, z pomocą płynąca z Rosji). Potem sprawa Lizy weszła na wysoki szczebel polityczny. Gniewnymi wypowiedziami wymienili się ministrowie spraw zagranicznych.

W wywiadzie dla „Nowej Gaziety” (http://www.novayagazeta.ru/politics/71651.html) Reitschuster mówi: „Według pewnych danych, istnieje plan obalenia Merkel, rozkołysania łódki, stworzenia sytuacji, która wymknie się spod kontroli, chodzi o to, aby kanclerz, pod którą chwieje się fotel, odeszła. Ona jest głównym przeciwnikiem Moskwy, decydującą siłą w kwestii przyjęcia sankcji UE wobec Rosji. Dla rosyjskojęzycznej ludności w Niemczech i Rosjan historia z Lizą osiągnęła swój cel. Ludzie są zaniepokojeni, wierzą w to, co mówi telewizja, nie wierzą policji. W Niemczech, wedle ocen rosyjskiego MSZ, mieszka 6 mln rosyjskojęzycznych, ale myślę, że w rzeczywistości to 3 do 4 milionów. Niemniej to znaczy, że rosyjska propaganda ma wpływ na Niemcy”.

Sprawa „biednej Lizy” ma wiele aspektów i pozostawia wiele pytań, na które trudno jednoznacznie odpowiedzieć albo trudno odpowiedzieć w ogóle. Czy Moskwa ma instrumenty, aby skutecznie rozgrywać wewnętrzną scenę polityczną w Niemczech? Czy rosyjska agentura w Niemczech jest w stanie efektywnie wpływać na poparcie dla niemieckich polityków, w tym Angeli Merkel? Czy niemieckie służby zaczną się uważniej przyglądać środowiskom rosyjskojęzycznych sympatyków Putina? No i jest jeszcze jedno pytanie: jaki sprawa Lizy będzie miała wpływ na stosunki niemiecko-rosyjskie? Na razie te stosunki się schłodziły. Ale co dalej? A sankcje?

Bokserzy i hackerzy

9 stycznia. Opowieści niewigilijnych ciąg dalszy. Szpital w mieście Biełgorod nad rzeką Doniec w europejskiej części Rosji, prawie 400 tys. mieszkańców. W Rosji na takie miasta mówią „głubinka” (prowincja). 29 grudnia wieczorem mężczyzna skarży się na złe samopoczucie, podczas gastroskopii czuje się na tyle źle, że prosi pielęgniarkę o przerwanie zabiegu. Pielęgniarce to nie pasuje, dochodzi do nieprzyjemnej wymiany zdań (według relacji niektórych mediów, pacjent kopnął pielęgniarkę lub podstawił jej nogę). Pielęgniarka jest wściekła, skarży się na niesfornego pacjenta chirurgowi, z którym łączą ją, jak pisze prasa, „bliskie stosunki” (według niektórych gazet, pielęgniarka to rodzona siostra chirurga, oboje pochodzą z Taszkentu).

Po pewnym czasie rozwścieczony opowieścią chirurg wpada do gabinetu, w którym rzeczony pacjent przechodzi kolejne badania i na oczach personelu zaczyna go okładać. Po jednym z ciosów pacjent pada jak długi, uderza potylicą o podłogę, zastyga. W obronie bitego pacjenta próbuje wystąpić mężczyzna, który mu towarzyszy. Też obrywa od krewkiego chirurga. I to mocno – ma złamany nos. Reszta personelu medycznego w pomieszczeniu, w którym doszło do pobicia, nie podejmuje żadnych działań. Nieruchomy pacjent leży na podłodze. Nikt się nim nie zajmuje. Po jakimś czasie ktoś jednak zwraca uwagę, że „pacjent nie rusza się i posiniał”. Akcja reanimacyjna nic nie daje. Pacjent kona.

Personel szpitala początkowo próbuje ukryć zgon pacjenta. Na polecenie chirurga sprzątaczka dokładnie myje pomieszczenie, usuwając ślady przestępstwa. Następnie dochodzi do sfałszowania dokumentacji medycznej, zgodnie z podmienionymi świadectwami, pacjent już trafił do szpitala z raną głowy, która stała się przyczyną śmierci. Lekarza wszelako natychmiast zwolniono.

Ochrona wyprowadza z terenu szpitala mężczyznę, który był wraz z ofiarą. Mężczyzna nie otrzymuje pomocy medycznej, choć ma złamany nos i krwawi. Po opuszczeniu szpitala opowiada o przebiegu wydarzeń żonie zmarłego. Zgłaszają incydent na policji. Zostaje wszczęte śledztwo. Później okazuje się, że w gabinecie umieszczona była kamera, która zarejestrowała bijatykę, nagranie wyciekło do Internetu (można to obejrzeć m.in. tu – uwaga, zawiera sceny drastyczne: http://www.kommersant.ru/doc/2889068).

Sprawa pobicia pacjenta ze skutkiem śmiertelnym stała się jednym z najpopularniejszych tematów mediów społecznościowych. Zainteresował się nią wreszcie Komitet Śledczy, śledztwo wziął pod osobistą kuratelę szef Komitetu Aleksandr Bastrykin. Wśród licznych komentarzy zwraca uwagę wpis politologa Gleba Pawłowskiego na FB: „incydent w szpitalu to rosyjska socjologia polityczna w pigułce. Opricznina, uprawiająca przemoc nad ciałami, nie może stać się państwem (żadnym – ani prawnym, ani narodowym, ani autorytarnym). Świadkowie i uczestnicy instynktownie organizują się, aby rzecz całą ukryć, a nie pomóc. Ukryć się nie udaje. I to, że się nie udaje, że wszystko przypadkiem wychodzi na jaw, stanie się przyczyną zagłady Systemu”. Coś w tym jest. Jeśli coś wychodzi na jaw – np. obecność rosyjskich żołnierzy na wschodniej Ukrainie, bandyckie powiązania politycznej wierchuszki, nielegalnie zgromadzone majętności, System idzie w zaparte, usuwa ślady, nie przyznaje się nawet w obliczu niezbitych dowodów, broni siebie, czyli Systemu, a nie ofiar.

Opowieść druga. Z innego brzegu, ale też o działaniu Systemu. Finlandia kilka miesięcy temu zatrzymała na wniosek USA obywatela Rosji Maksima Sienacha, podejrzewanego o oszustwa, kradzieże bankowe dokonywane za pośrednictwem Internetu. Kilka dni temu ministerstwo sprawiedliwości Finlandii zdecydowało o ekstradycji Sienacha do USA. Uderz w stół, a MSZ się odezwie. Nota protestacyjna została wystosowana pod adresem Helsinek momentalnie: wyrażono głęboki żal z powodu ekstradycji i podkreślono po raz kolejny, że procedura aresztowania rosyjskich obywateli poza granicami Rosji na zlecenie USA to łamanie prawa międzynarodowego. Jest mało prawdopodobne, aby fińskie władze uległy rytualnym zaklęciom rosyjskiego MSZ. Ekstradycja dojdzie do skutku. Władze amerykańskie ścigają tych, którzy popełniają przestępstwa wobec obywateli USA, po całym świecie. Sienach jest podejrzany o hackerstwo na szkodę Amerykanów (włamania do kont bankowych, oszustwa) na niebagatelną kwotę kilku milionów dolarów. Przestępstwa zagrożone są karą pozbawienia wolności do lat stu.

Nazwisko Sienacha można dopisać do listy innych Rosjan podejrzanych o przestępstwa wobec obywateli USA, zatrzymanych poza granicami Rosji i poddanych procedurze ekstradycji. Niektórzy z nich – jak bodaj najsłynniejszy „handlarz śmiercią” Wiktor But – stanęli przed amerykańskim sądem i odsiadują sążniste wyroki.

Okupowani w Norwegii

5 grudnia. Premier z partii ekologów otwiera ośrodek naukowo-badawczy, który ma dać Norwegii, Europie, całemu światu nową technologię: energię z toru. Zdrową, zieloną, tanią. Upowszechnienie tej technologii zdusi zmorę efektu cieplarnianego. To przyszłość, ale niedaleka, na wyciągnięcie ręki. Zielony premier zapowiada zaprzestanie przez Norwegię wydobycia węglowodorów, niszczących przyrodę. I tu dochodzi do zmowy Unii Europejskiej z Rosją, które nie są zainteresowane zawieszeniem wydobycia norweskich surowców energetycznych. UE nie chce czekać na uruchomienie produkcji energii z toru, musi mieć zaopatrzenie już teraz, zaraz. W gaz, ropę. Przymusza więc Norwegię do uwzględnienia swojej pozycji. Tylko na chwilę, na krótką metę, dopóki nie ma nowej technologii. Z pomocą pogrążającej się w kryzysie energetycznym Unii przychodzą Rosjanie. „Uprzejmi ludzie” uprowadzają norweskiego premiera i żądają zmiany polityki energetycznej Norwegii, sprawnie zajmują złoża. A potem już tylko poszerzają pole działania.

Tak zaczyna się dziesięcioodcinkowy serial norweskiej telewizji zrealizowany według pomysłu znanego twórcy kryminałów Jo Nesbo. Na ten pomysł pisarz wpadł w 2008 roku, jeszcze zanim pojęcie „uprzejmi ludzie” vel „zielone ludziki” na trwałe weszło do użytku po akcji Putina na Krymie i w Donbasie. W zaskakujących zwrotach akcji, mistrzostwie stosowania prowokacji, wykręcaniu kota ogonem, finezyjnej grze dyplomatycznej, postawach polityków można rozpoznać to, co znamy z codziennej obserwacji sceny politycznej. Z tego punktu widzenia to bardzo pouczająca lekturka. A poza tym – wciągające widowisko, znakomita robota scenariuszowa, świetne role (szczególnie Ingeborga Dapkunaite jako ambasador Rosji w Oslo). Wątki przemiany myślenia społeczeństwa norweskiego, początkowo przyjmującego rosyjską okupację bez sprzeciwu, zmiana postawy nieszczęsnego premiera, uwikłanego w niechcianą kolaborację, praca mediów i służb specjalnych – wszystko to splata się w ciekawą kanwę, serial utkany jest jak koronka.

Rozpoczęcie emisji serialu w Norwegii (wczesną jesienią tego roku) wywołało głośną reakcję rosyjskiego ambasadora, który uznał dzieło za atak na pamięć tych radzieckich żołnierzy, którzy polegli w walce z faszyzmem, wyzwalając północ Norwegii. Co ma piernik do wiatraka – nie wyjaśnił. Zapewnił natomiast: „nie jesteśmy okupantami”. Potem Rosjanie odpuścili sobie i nacisków nie wywierali, sekretarz prasowy ambasady oznajmił: „rozpętywanie histerii wokół serialu to nie nasz styl”.

„Okkupert” (tak brzmi oryginalny tytuł) stał się największym hitem telewizyjnym w Norwegii, emisje kolejnych odcinków biły rekordy oglądalności. Dzisiaj wyświetlanie serialu rozpoczyna polski kanał Ale kino. Warto obejrzeć.

Robaczywe kury, czyli nie potrzebuję tureckich plaż

25 listopada. Wygląda na to, że to koniec pięknej męskiej przyjaźni. Jeszcze pod koniec września prezydent Putin gościł prezydenta Erdogana w Moskwie na uroczystości otwarcia wielkiego meczetu. Ba, nawet dosłownie kilka dni temu w Antalyi na szczycie G20 obaj panowie spotkali się i rozmawiali, i pozowali fotoreporterom, ściskając sobie wzajem prawice. Wczoraj na linii Moskwa-Ankara rozpoczęła się epoka lodowcowa. Ale po kolei.

Szczyt był dla Turcji nieudany. Patroni uregulowania syryjskiej wojny zignorowali pozycję gospodarzy. Tymczasem Turcja bardzo pragnęła, aby jej pozycję w kwestii syryjskiej uwzględniono w dynamicznych politycznych układankach. Ankara chciałaby ukrócić ambicje syryjskich Kurdów (własnych zresztą też) i odsunąć od władzy Asada. W syryjskim teatrze wojennym wspiera antyasadowską opozycję i prowadzi jakieś niejasne gierki z Państwem Islamskim (nie ona jedna). Zachodni sojusznicy popatrują na te gry z dezaprobatą.

A tu jeszcze do gry wkroczyła pod koniec września Rosja, która ma w Syrii dokładnie odwrotne cele niż Ankara. To mocno wzburzyło kręgi polityczne nad Bosforem. Najbardziej bodaj to, że Rosja – głośno deklarując ataki na cele Państwa Islamskiego – zwalcza antyasadowską opozycję wspieraną przez Erdogana. I to zwalcza ją, latając nie tylko po syryjskim, ale i tureckim niebie.

Turcja na dodatek została pominięta w nowym rozdaniu, jakie następuje po zamachu na rosyjski samolot pasażerski nad Synajem i zamachach fundamentalistów w Paryżu. Chęć zacieśnienia współpracy ponad podziałami pomiędzy Zachodem i Moskwą wyraziła Francja, Hollande podjął wysiłki, by zmontować jakiś alians. Interesów Turcji w tym układzie nie dostrzeżono. Co więcej, Putin mówił głośno, że podejrzewa Ankarę o sprzyjanie Państwu Islamskiemu, co kazało spodziewać się jeszcze większego zmarginalizowania Turcji. Czy powtarzający mantry o odrodzeniu imperium Osmanów prezydent Erdogan, sięgający po dyktatorskie metody rządzenia, mógł przełknąć tak gorzką pigułkę?

Wczoraj doszło do zestrzelenia rosyjskiego samolotu Su-24, który naruszył przestrzeń powietrzną Turcji. Podniósł się wielki krzyk. Faktycznie – od lat pięćdziesiątych żadne z państw NATO nie strąciło rosyjskiego (radzieckiego) samolotu wojskowego. Światowe media już na cienkie plasterki rozwałkowały detale incydentu. Samolot wykonywał lot, który mógł spełniać dwa zadania: bombardowanie pozycji syryjskich Turkmenów (na pograniczu syryjsko-tureckim) i zakłócenia w pracy tureckich systemów dowodzenia i łączności; w przestrzeni powietrznej Turcji Su-24 przebywał 17 sekund, został zestrzelony po uprzednim ostrzeżeniu przez tureckie F16, jeden pilot zginął.

Prezydent Putin nazwał akcję tureckiego lotnictwa „ciosem w plecy ze strony poplecznika terrorystów”. Kreml sięgnął po bardzo mocne słowa. Ale jednocześnie po kilku godzinach wydał uspokajające komunikaty, że nie podejmie w odwecie akcji militarnej. Jedynie wzmocni swoją grupę w Latakii o systemy S300 (lub – wedle innych źródeł S400). Niejasne jest, jak dalece Rosja chce zwinąć współpracę gospodarczą z Turkami. Na razie wstrzymała wyjazdy turystyczne do popularnych wśród rosyjskich turystów tureckich kurortów nadmorskich, zapowiedziała jakieś sankcje handlowe, wprowadziła zakaz na sprowadzanie tureckich kur, porażonych podobno jakimś bakcylem czy robalem. Ale strategiczny handel ropą naftową i gazem pozostanie nietknięty: do Turcji nadal płynąć będą rosyjskie paliwa.

Incydent w niebie na pograniczu turecko-syryjskim utrudnia dogadywanie się Zachodu z Rosją. Jak pisze dzisiaj New York Times, „incydent pokazał ryzyka związane z akcjami rosyjskiego i natowskiego lotnictwa w Syrii w jednym teatrze działań wojennych. Osłabił także szanse na dyplomatyczny przełom w negocjacjach dotyczących Syrii. […] Prezydent Hollande spotkał się z prezydentem Obamą, aby przekonać go do ściślejszej współpracy z Rosją przeciwko Państwu Islamskiemu. Na tym tle decyzja Turcji, aby zestrzelić rosyjski samolot wojskowy, który atakował cele w Syrii, nasiliła jedynie rozbieżności pomiędzy Moskwą i NATO i zniweczyła próby skłonienia Rosji, by zaprzestała popierania Asada”.

Mocna odpowiedź Turcji na rozpychanie się Rosji nad Syrią jeszcze nie oznacza, że interesy Ankary zostaną uwzględnione. I przez sojuszników z NATO, i tym bardziej przez Rosję, która poczuła się dotknięta do żywego w swej dumie. Erdogan zaryzykował – pokazał, że może łobuzującemu rywalowi przyłożyć między oczy. Niedawno prezydent Putin wspominał z rozrzewnieniem, że leningradzkie podwórko, na którym się wychował, nauczyło go, że jeżeli ktoś rwie się do bójki, to lepiej wtedy uderzyć pierwszym. Zapewne nie spodziewał się, że tę lekcję tak weźmie sobie do serca turecki sąsiad. Moskiewski dziennikarz Anton Oriech: „Myśleli, że Turcy będą, jak pozostałe NATO, tylko się odgrażać i bezczynnie patrzeć, jak my się panoszymy. Tyle że Turcja to nie Zachód, a wujaszek Erdogan to nie Merkel, Hollande i Obama. On też potrafi walnąć. Putin myślał, że dopóki NATO gra wedle reguł, to on sobie może pozwolić na stosowanie metod ze swojego leningradzkiego podwórka. A Erdogan zagrał dokładnie w jego stylu, wedle metod stambulskiego podwórka”. Ajder Mużdabajew wrzuca kryzys w szerszy kontekst: „Gdyby nie było Krymnasza, nie byłoby tych wszystkich komplikacji. Ani wojny, ani zestrzelonych samolotów, ani ofiar, ani biedniejących obywateli, ani zakazów na loty do Egiptu i Turcji”.

Nowosyria zielonych ludzików?

9 września. Weszli, nie weszli? To pytanie zadawane jest od kilku dni w setkach doniesień dotyczących przerzucania rosyjskich żołnierzy do Syrii. Zachód jest zaniepokojony, przestrzega Rosję przed zwiększaniem obecności militarnej w kraju objętym wojną, a oficjalne rosyjskie czynniki wzruszają ramionami: ale o co chodzi?

To wzruszenie ramion znamy już z kampanii w Donbasie, więc wiarygodne za bardzo nie jest. Siergiej Ławrow powiedział swojemu amerykańskiemu koledze (próbującemu wydębić od niego w rozmowie telefonicznej jakiś konkretny komunikat), że prezydent Putin uważa jakiekolwiek rozmowy o wojskowym zaangażowaniu Rosji w konflikcie syryjskim i w działaniach zbrojnych przeciwko Państwu Islamskiemu za „przedwczesne”. MSZ i Ministerstwo Obrony Rosji wystąpiły z komunikatami, że nie ma mowy o wysyłaniu rosyjskich żołnierzy do Syrii. Ale John Kerry zapewne nie zawracałby sobie i rosyjskiemu MSZ głowy jedynie na podstawie buszujących po Internecie relacji o przybywających do Syrii rosyjskich samolotach wojskowych i okrętach wyładowanych nie wiadomo czym. Zatem można przypuszczać, że dane z Internetu zyskały potwierdzenie w poważnych źródłach. „Waszyngton i jego sojusznicy z NATO dają do zrozumienia, że nie mają wątpliwości co do tego, że Moskwa gotowa jest przystąpić do wojny w Syrii jedynie po to, aby zachować u steru rządów Asada. Zamiaru na poważnie walczyć z Państwem Islamskim, a tym bardziej rozpoczynać przeciwko niemu operację wojskową, Rosjanie – zdaniem Amerykanów – nie mają. Nieufność jest zbyt duża, aby rosyjski MSZ był w stanie kogokolwiek przekonać” – pisze na stronie Rosbalt.ru politolog Iwan Prieobrażenski.

Nieufność, tak, to ważny czynnik w dyplomacji. Rosja tyle razy odwracała ostatnio kota ogonem, że żadnym zapewnieniom jej gadających głów niepodobna dowierzać.

Prześledźmy kilka doniesień dotyczących tej nieobecnej obecności Rosji w Syrii.

Okręt wojenny „Nikołaj Filczenkow” przeszedł pod koniec sierpnia cieśninę Bosfor i skierował się w stronę syryjskiego portu Tartus. To nic dziwnego, powie ktoś, kto wie, że tutaj znajduje się rosyjska baza wojskowa. Owszem, znajduje się, choć niezupełnie jest to baza, a jedynie punkt, którego przeznaczeniem jest zaopatrzenie i remont rosyjskich jednostek pływających operujących na Morzu Śródziemnym (stała obsada placówki w Tartus jest kilkuosobowa). Po co w Tartus potrzebny jest sprzęt wojskowy, który zauważono na „Nikołaju Filczenkowie”? Dalej, kilka dni potem przez Bosfor przeszły kolejne dwa okręty rosyjskiej marynarki, tym razem desantowe, wiozące coś, okryte siatką maskującą. Chyba nie były to pluszowe misie. Zwłaszcza że ostatnio pod Latakią syryjskie siły rządowe w bój rzuciły najnowsze typy rosyjskich transporterów BTR-82A (których wcześniej syryjska armia nie miała). Czyli jednak Rosja mocno wspiera reżim Asada i pomaga mu walczyć nie tylko przeciwko Państwu Islamskiemu, ale także powstańcom. Dalej. Rosyjski MSZ zmieszał z błotem Bułgarię i Grecję za odmowę udostępnienia korytarzy powietrznych dla rosyjskich samolotów transportowych lecących do Syrii i zażądał wyjaśnień. A czemu te samoloty tam w takiej obfitości latają? Wyjaśnień w tej sprawie ze strony Rosji brak.

Bloger Ruslanleviev (Rusłan Lewiew) przeprowadził własne śledztwo na podstawie informacji pozyskanych z internetowych źródeł otwartych. Poszukiwał odpowiedzi na pytanie, czy rosyjscy wojskowi są obecni w Syrii i to nie tylko ci, którzy tam byli od lat na podstawie kontraktów, ale całkiem nowi (całość materiałów na ten temat można przeczytać tu: http://ruslanleviev.livejournal.com/38293.html). Z fotek, wpisów, przechwałek i in. publikowanych w Instagramie, vkontakte, FB wynika, że rosyjscy wojskowi ostatnio przybyli pod okienko Baszara Asada m.in. z Noworosyjska i Sewastopola. Czy chodzi tylko o to, by wzmocnić Asada, pomóc mu utrzymać się u władzy choćby na skrawku terytorium i obronić Tartus? Może i tak. A może mamy do czynienia z początkiem szerzej zakrojonej operacji Putina, jakąś próbą sformułowania nowej oferty do negocjacji z Zachodem, a może to przygotowanie ogniowe przed anonsowanym wystąpieniem Putina przed Zgromadzeniem Ogólnym Narodów Zjednoczonych (wydaje się, że to wystąpienie jest obliczone na przerwanie międzynarodowej izolacji Rosji po aneksji Krymu; w przestrzeni medialnej pojawiają się sugestie, że Putin może zaproponować jakąś formę wielkiej koalicji antyterrorystycznej).

Komentatorzy w sieciach społecznościowych zastanawiali się, jak to jest, że w Donbasie zielone ludziki wspierają powstańców, a w Syrii powstańców zwalczają. „Najważniejsze to nie pomylić lokalizacji i rozkazów” – kpią. Prześmiewcze komentarze i memy wyrosły jak grzyby po deszczu: „Rosyjscy żołnierze, których nie ma w Doniecku, zabłądzili pod Damaszkiem” – dowcipnisie ogrywają temat rosyjskich żołnierzy przyłapanych swego czasu na terytorium Ukrainy, których Putin bronił w niewyszukany sposób, tłumacząc, że zabłądzili. „Noworosja ogłasza koniec i przenosi się do Damaszku”.

Hokej. Rosja na ławce kar

18 maja. Niepowodzenie rosyjskiej drużyny narodowej w hokeju na lodzie podczas zeszłorocznego olimpijskiego turnieju w Soczi było wielkim rozczarowaniem nie tylko dla kibiców, ale także najwyższych władz, które specjalnie przyjeżdżały kibicować hokeistom w przerwach pomiędzy naradami o metodach uspokojenia kijowskiego Majdanu. Nie otarło ogólnonarodowych łez nawet pierwsze miejsce całej reprezentacji narodowej w generalnej klasyfikacji medalowej igrzysk. W tegorocznych mistrzostwach świata w Pradze hokejowa sborna miała sobie olimpijską klęskę powetować. Nie bez wybojów (np. przegrany mecz grupowy z USA) Rosja doszła do finału, w którym zagrała z reprezentacją Kanady. I przegrała z wynikiem dalekim od marzeń 6:1.

Po syrenie kończącej spotkanie zgodnie z ceremoniałem odbywa się wręczenie medali, odegranie hymnu, przekazanie pucharu, zdjęcia, ogólna feta. Rosyjska drużyna odebrała swoje srebrne medale i… wyszła do szatni, nie czekając na dalszą część uroczystości: dekorację zwycięzców i hymn Kanady. Trybuny wygwizdały tę zaskakującą demonstrację przegranych.

Na lodzie zostało tylko siedmiu sprawiedliwych, m.in. Aleksandr Owieczkin i Jewgienij Małkin, którzy próbowali zatrzymać kolegów, opuszczających lodowisko. Hokeiści zeszli na polecenie trenera Olega Znaroka lub – wedle innej wersji podawanej przez media – kapitana drużyny Ilji Kowalczuka. Najstarsi górale nie pamiętają, by coś podobnego zdarzyło się podczas mistrzostw.

Przewodniczący Międzynarodowej Federacji Hokeja na Lodzie Rene Fasel nie wierzył własnym oczom: „To, co zrobiła rosyjska drużyna, jest nie do przyjęcia. Podczas meczu mogą się dziać różne rzeczy, nawet bójki, ale okazanie braku szacunku wobec rywala po meczu – to rzecz niesłychana”. Władze IIHF zapowiedziały, że Rosja może zostać za tę demonstrację ukarana.

„Opuszczenie lodowiska przez rosyjską drużynę przed hymnem Kanady wpisuje się w logikę rosyjskiej polityki. Ciągle dopominając się szacunku dla naszych wartości i zwycięstw, coraz częściej zapominamy nie tylko o szacunku, ale nawet elementarnym takcie w stosunku do cudzych wartości i zwycięstw. Wyobraźmy sobie taką sytuację: w finale wygrywa Rosja, a Kanadyjczycy (Amerykanie, Czesi, Białorusini i in.) opuszczają lód, gdy grają rosyjski hymn. Jak zareagowałaby Rosja? Nie ma najmniejszych wątpliwości, że przegranym przypomniano by wszystkie grzechy.[…] Słusznie by powiedziano, że cham nie gra w hokeja, że nie należy mieszać sportu i polityki, że nie umieć godnie przegrać to oznaka słabości, a nie siły” – napisała internetowa „Gazeta.ru” w komentarzu redakcyjnym.

Wysoka fala quasi-patriotycznej histerii najwidoczniej odbiera niektórym zdolność logicznego myślenia. Jak pisze Anton Oriech w swoim blogu, drużynę wysyłano jak na wojnę „naszego dobra z zachodnim złem. Przysięgi na grobie Charłamowa [legendarny hokeista ZSRR], wstęgi św. Jerzego, miłosne wyznania pod adresem opiekuna reprezentacji Rotenberga [w przeszłości sparing partner Putina w dżudo, obecnie przedsiębiorca cieszący się względami kremlowskiego dworu], codzienne narzekania na antyrosyjskie spiski sędziów”. I co? I wstyd. Chociaż srebrny medal to znakomity rezultat, zwłaszcza że rosyjska reprezentacja nie jest w cudownej formie.

Postawa rosyjskiej drużyny została skwitowana w sieciach społecznościowych tysiącami komentarzy. Jeden z użytkowników Twittera napisał: „Według doniesień, lodowisko kazał opuścić główny trener rosyjskiej sbornej Barack Obama”. Ale za najważniejszy komentarz można uznać depeszę agencji TASS: „Hokeistów wracających z mistrzostw świata nie wyjechał witać ani jeden kibic”. Kurtyna nader wstydliwie opada, jak pisał Konstanty Ildefons Gałczyński.

Użytkownik używający nicku MickTacker w tekście „Trzy razy hańba” napisał, że przegrana Rosjan jest karą boga hokeja, który nie zdzierżył znęcania się nad duchem sportu w meczu weteranów hokeja w ramach tzw. Nocnej Ligi Hokeja (wymyślona cztery lata temu inicjatywa Putina dla zasłużonych gwiazd lodowego sportu i polityków). W meczu zagrali m.in. minister obrony Siergiej Szojgu i prezydent Władimir Putin. Putin strzelił osiem bramek. „Gdyby nie było obrońców i bramkarza, strzeliłby zapewne mniej” – skomentowali złośliwcy po obejrzeniu popisów głowy państwa.

https://www.youtube.com/watch?v=DzMDrBDs1DE

Minister obrony został uznany za najlepszego gracza tegorocznej Nocnej Ligi Hokeja. W nagrodę otrzymał skierowanie na wczasy na Krymie.