Płoną góry, płoną lasy

Centralna część Rosji, wysuszona długotrwałą suszą i anomalnie wysokimi temperaturami, pali się na potęgę. Moskwę spowijają dymy, napływające z okolicznych płonących torfowisk. Lekarze zalecają nie wychodzić z domu, nie otwierać okien. A upał dzień w dzień 35 stopni i więcej. Płoną lasy, uprawy, całe wsie. Zginęło pięćdziesiąt osób. Prognozy pogody nadal nie są pocieszające – ochłodzenie i opady spodziewane są nie wcześniej niż w połowie miesiąca.

Władze początkowo próbowały nie zauważać problemu. Choć susza i wysokie temperatury trwały od ładnych kilku tygodni, nie przedsięwzięto akcji profilaktycznych. Na dobrą sprawę dopiero od kilku dni, kiedy sytuacja stała się naprawdę poważna, ogień zaczął zagrażać miastom i strategicznym obiektom wojskowym, a skali zniszczeń nie dało się przemilczeć, przystąpiono do zmasowanej akcji. Na pomoc rzucono wojsko, dodatkowe jednostki straży, helikoptery. Przystąpiono też do zmasowanej akcji medialnej. Na ekranach telewizorów zaczął się też regularnie pojawiać premier Putin, który osobiście wizytuje zagrożone tereny, rozstawia po kątach bezradnych gubernatorów, uspokaja przepełnionych goryczą pogorzelców, obiecując pomoc państwa i wybudowanie na koszt budżetu federalnego nowych domów już do końca tego roku. Telewizyjna „kartinka” jest bardzo przekonująca: prawdziwy gospodarz dba o ludzi, o ich problemy, za to nie szczędzi biurokratów, którzy zawalili sprawę. Eksperci mówią, że to znakomity zwrot w kampanii prezydenckiej, jaką już miał zacząć „lider narodu”. Nikt jakoś nie zastanawia się natomiast głośno, że obietnice premiera to endemiczny gatunek gruszek na wierzbie.

Tymczasem prezydent Miedwiediew w środku ogniowej apokalipsy nienerwowo wybrał się na wypoczyn do Soczi. W gronie obsługujących Kreml dziennikarzy luźno rozprawiał, jak to pojeździ na rowerze, poćwiczy jogę i pogada sobie z premierem na rybach, bo premier przyjedzie go odwiedzić i też zaliczyć wypoczyn (przywódcy Rosji mają dorocznego pecha z wyjazdami w sierpniu na wczasy, bo zwykle w sierpniu dzieje się coś ekstraordynaryjnego – tonie „Kursk”, zawala się wielka zapora itd. – i przywódca relaksujący się nad morzem nie najlepiej wygląda na tle nieszczęść). Miedwiediew szybko jednak powrócił do zadymionej Moskwy i włączył się w gaszenie pożarów. W porywie słusznego gniewu pościnał głowy dowódców, którzy dopuścili do tego, że pod Moskwą spłonęła baza wojskowa. Siedząc w kremlowskim gabinecie rozmawiał z premierem Putinem, który akurat był w płonącym lesie (znowu odwołam się do telewizyjnej „kartinki”, bo relacja z tej rozmowy była interesująca: premier Putin w błękitnej koszuli zdawał sprawozdanie przez komórkę, a prezydent przy biurku na wysoki połysk przyjmował to sprawozdanie przez przedpotopowy telefon, chyba z czasów późnego Breżniewa). I znowu eksperci podsumowali, że Miedwiediew traci dystans – bo kto wyjeżdża do owiewanego morską bryzą Soczi, kiedy ludzie się palą żywcem, a ponadto zamiast aktywnie włączyć się w działania przeciwpożarowe, wysyła tylko krótkie komunikaty na Twitter.

Tak na marginesie: od kilku tygodni ulubionym tematem rozważań wielu rosyjskich i nie tylko rosyjskich obserwatorów jest domyślanie się, który z panów z rządzącego tandemu wystartuje w wyborach prezydenckich. A może obaj? No to wtedy się zacznie prawdziwa walka. Bardzo ciekawe rozważania, tylko pozbawione sensu. O tym, kto wystartuje w wyborach, a właściwie plebiscycie popularności Putina, zdecyduje on i jego „Sanhedryn”, a nie kto inny, a tym bardziej elektorat.

Ale wróćmy do pożarów. Ciekawym zabiegiem spin doktorów premiera była historia z listem wkurzonego blogera. Otóż, mieszkaniec obwodu twerskiego, narażonego na pożary, bloger top_lap napisał do premiera list, wychwycony przez dziennikarzy rozgłośni Echo Moskwy, a następnie przekazany Putinowi. Bloger w krótkich żołnierskich słowach, w wielu miejscach wykropkowanych litościwie przez publikujące list media, zwracał uwagę, że nic nie jest przygotowane do gaszenia pożarów, że w jego osiedlu nie ma stawów ppoż ani dzwonu, który kiedyś przed laty, za komuny zwoływał ludzi na pomoc, gdy wybuchał pożar. Ludzie przybiegali, pobierali wodę ze stawu i pożar gasili. Teraz znikąd nadziei, znikąd pomocy – stawy zasypano, ryndy (dzwonu) nie ma. Wsio pi**iec.

Premier postanowił sam odpowiedzieć na list. Dobrodusznie, ze zrozumieniem. Owszem, może forma posłania niezbyt była elegancka, ale rację obywatel jak najbardziej ma. „Sam fakt, że premier odpowiedział na ten właśnie list, też ma swój sens. To swego rodzaju sygnał, że tego rodzaju krytyka jest dla władz do przyjęcia: bezpośrednia, ludowa, sprawiedliwa, konkretna do bólu, wulgarna. Ale przecież to język, którym Putin posługuje się w kontaktach z  elektoratem – pisze w komentarzu Tatiana Stanowaja. – To wygodny dla władz partner do prowadzenia sporu, dlatego że daje możliwość, by na pytania udzielić konkretnej odpowiedzi, co ma publicznie zademonstrować aktywność i przydatność rządu i odrzucenie wysuniętych oskarżeń. Dlatego można, a nawet trzeba przyznać zdenerwowanemu blogerowi rację, przyłączyć się do jego słusznego gniewu. Solidarność z narodem – to najbardziej efektowna metoda Putina”.

Premier nakazał miejscowym władzom zawieźć do wsi w obwodzie twerskim i zawiesić w odpowiednim miejscu dzwon ppoż, aby obywatele z odważnym blogerem na czele mogli weń bić, kiedy, nie daj Panie Boże, przyjdzie bieda.

3 komentarze do “Płoną góry, płoną lasy

  1. lesst@onet.eu

    No coz, splonela wies Turlatowo – tam lubilem zbierac grzyby. A moj syn wraz z reszta jednostki kopie w lesie transzeje i patroluje las.Moja dacza cala – sciany pomalowalem farba odporna na ogien jeszcze w ubieglym roku, a na dachu mam eternit (a propos, w Polsce zakazany).To jednak nie jest informacja.Informacja jest, ze po raz pierwszy od wielu miesiecy pani Ania nie nadala nam zadnych wiadomosci z Placu Triumfalnego.

    Odpowiedz
  2. lesst@onet.eu

    Oprocz tego pozwole sobie na uwage w sprawie tonu notatki. Ktory jest delikatnie mowiac niesmaczny. Rozumiem, ze w Polsce tak jest przyjete – np. w podobny sposob dziennikarze zwiazani z PiS atakowali polskie wladze w aspekcie ostatniej powodzi. Widocznie pani Ania uwaza, ze jest to ton wlasciwy i tak nalezy komentowac. Ja jednak nie przypominam sobie, zeby jakikolwiek rosysjki dziennikarz atakowal polskie wladze w podobny sposob.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *