Swietłana Aleksijewicz, białoruska pisarka, autorka świetnych książek opartych na relacjach świadków historii, udzieliła wywiadu Radiu Swoboda. W związku z tragicznym zamachem na mińskie metro, ale nie tylko. Zacytuję kilka fragmentów, wydają mi się ciekawe. Jak jej książki, mówiące przejmująco o ludziach, zwykłych ludziach, którzy trafili pomiędzy okrutne żarna historii. Jej książkę złożoną z opowiadań dzieci o wojnie pochłaniałam na stojąco – nie mogłam siedzieć, czytając te poruszające relacje. Relacje napisane tak, że już pierwsze zdanie chwyta za gardło i trzyma do końca, zaciskając coraz mocniej.
Aleksijewicz nie analizuje konkretnej sytuacji, jaka powstała po zamachu na stacji mińskiego metra, mówi o świecie, świecie bez idei, w którym rej wodzi nieobliczalny, fatalny, nieprzewidywalny terroryzm.
„Można teraz powiedzieć, że i my [Białorusini] nie jesteśmy już w stanie siedzieć sobie gdzieś w kąciku, na zapiecku, choć wydawało się nam, że tak można, że tak trzeba. Jest taka książka, jedna z najlepszych Wasila Bykaua „Zły znak” – bohater, typowy Białorusin, myślał, że przesiedzi wojnę w lesie, w chutorze. A kończy się tym, że wojna go wciąga, dotyka, bohater ginie, ginie jego rodzina. Teraz też tak jest. Ten „porządek”, „stabilność”, o których tak dużo mówiliśmy, o którym mówiła nasza władza… […] Część ludzi zajmuje się zabijaniem sobie podobnych. Być może ludzi, którzy nie wytrzymują presji świata, będzie coraz więcej.
Po wyborach władza obrała kurs na siłę, na kontrolę nad społeczeństwem. Być może dlatego, że takie ma przekonanie, tradycyjne przekonanie, że trzeba działać siłą, siłą wszystko powstrzymać i wtedy wszystko się ułoży. Taki kurs to ślepy zaułek. Władza mówi: trzeba przycisnąć opozycję – czyli ludzi, myślących inaczej niż władze – oni jakoby są winni, że w powietrzu unosi się jakiś bakcyl rozsiewający idee sprzeciwu.
Te przesłuchania, te groźby prezydenta – to przypomniało mi pierwsze miesiące, kiedy byłam w strefie czarnobylskiej. Wokół reaktora biegali ludzie z automatami. Przez pierwsze miesiące mnóstwo ludzi chodziło z automatami. Ściągnięto ciężki sprzęt bojowy. Całkowita bezradność człowieka w obliczu nowych wyzwań. Teraz coś podobnego dzieje się na Białorusi. Wydaje się, że jeśli wszystkich troszeczkę postraszyć, wszystko wziąć pod kontrolę, to wszystko będzie w porządku. Ale w dzisiejszych czasach nie da się wszystkiego kontrolować. Czy można kontrolować jakiegoś maniaka, działającego w pojedynkę?
Terroryzmowi trzeba przeciwstawić inne idee, ale tych idei dzisiaj w świecie nie ma. Wyczerpały się wielkie idee socjalizmu, także faszyzmu, które siłą i krwią konsolidowały społeczeństwo. Dzisiaj człowiek jest ze światem sam na sam. Taki technogenny świat budzi protest. Ludzie o słabej psychice poszukują jakiejś formy realizacji. Moim zdaniem wszyscy są bezislni wobec tego nowego wyzwania. To nie nasz białoruski problem, to problem ogólny. Po prostu my też zostaliśmy włączeni do tego globalnego procesu.
To [że ludzie po zamachu podzielili się na tych, którzy uważają, że dokonał tego Łukaszenka, a władze uważają, że to wrogowie, których pełno dookoła] oznacza, że nasz świat jest dość płaski, wyszliśmy z totalitaryzmu, a weszliśmy w świat autorytarny: czarne i białe. Uznać, że świat jest o wiele bardzie skomplikowany niż relacje władzy i opozycji, to dla wielu zbyt skomplikowane. Tacy ludzie obarczają odpowiedzialnością całkowicie jedną stronę. To świadczy o braku umiejętności samodzielnego myślenia. A współczesny świat jest bardziej złożony. Tymczasem myśmy się zamknęli w tej naszej białoruskiej kapsule i siedzimy, nigdzie nie wychodzimy, i wydaje się nam, że świat to tylko nasze stosunki z prezydentem. […]
We współczesnym świecie granica między wojną i pokojem zatarła się. Niewątpliwie terroryzm całkowicie niszczy tradycyjny światowy ład. […] Widziałam, jak na moskiewskim podwórku dzieci bawią się w terrorystów. Wszyscy chcą być terrorystami, nikt nie chce być ofiarą. A sama gra w terrorystów stała się już częścią naszego życia”.