Do kalendarzowego czasu akcji antyutopii Władimira Wojnowicza „Moskwa 2042” pozostało jeszcze trzydzieści lat, tymczasem wiele z tego, co w przekrzywionym zwierciadle przedstawił proroczy satyryk, odnajdujemy w Moskwie już dziś. Też przekrzywione, ale bez ironicznego dystansu i przymrużenia oka. Moskorep – Moskiewska Republika, przedstawione w książce Wojnowicza karykaturalne państwo totalitarne – zbudowane jest na fundamencie sojuszu organów bezpieczeństwa, wszechwładnych i wszechobecnych, z rządzącą partią, bezalternatywną Komunistyczną Partią Bezpieczeństwa Państwowego, oraz z rządzącą religią, na czele której stoi patriarcha Zwiezdoniusz. Ta triada dopełniana jest jeszcze czujnością i ludowością. Za fasadą poprawności i układności systemu stworzonego przez przywódcę Moskorepu Genialissimusa w państwie-raju rządzą pełną gębą absurd i groteska.
„Prawdę mówiąc, pisząc „Moskwa 2042” w latach osiemdziesiątych, miałem nadzieję, że te moje proroctwa się nigdy nie spełnią” – wyznaje Władimir Wojnowicz w wywiadzie dla Radia Wolna Europa. – „Gdy to pisałem, startowała pierestrojka, było dużo nadziei. Obecna rzeczywistość tymczasem zdaje się przewyższać to, co wymyśliłem. Sztandarem naszych czasów staje się głupota i podłość. Tego się nie spodziewałem. Przyjmowane są jakieś idiotyczne ustawy, odbywają się jakieś niewyobrażalne procesy, jak choćby sąd nad Pussy Riot. To jest mocniejsze niż jakakolwiek satyra”.
Tak, rzeczywiście wydarzenia przyspieszają. Wcielenie Genialissimusa, można by rzec, rządzi w Moskorepie już od dwunastu lat. Na progu jego kolejnej kadencji obserwujemy dążność do zbudowania jedności organów bezpieczeństwa, rządzącej partii, a teraz jeszcze i rządzącej religii. „To, co się dzieje wokół procesu Pussy Riot, cała ta atmosfera, to coś podobnego do „prawosławnego szariatu” – zauważa komentator „Nowej Gaziety” Andriej Kolesnikow.
Wyciąganie analogii z „Moskwą 2042” zapewne obecnym kremlowskim inżynierom dusz ani jego głównemu lokatorowi do gustu nie przypadnie – to utwór pełen dowcipu, lekkości, swobody. A to rzeczy z perspektywy Kremla niebezpieczne. Z władzy nie wolno kpić, władza źle znosi, a właściwie wcale nie znosi dowcipów na swój temat. Obśmianie tyrana, nadętej władzy, która nadal chce się stroić w pompatyczne piórka, choć dawno już wszyscy naokoło zrozumieli, że sakralne piórka bezpowrotnie z niej opadły, okazuje się fantastyczną bronią. Desakralizuje napompowaną fałszywą sakralność. Proces nad Pussy Riot to w dużym uproszczeniu (zastrzegam, bo w tym procesie zbiega się wiele różnych aspektów) również sąd nad poczuciem humoru w walce politycznej. Sygnał, że wybaczenia dla prześmiewców, szyderców, humorystów, kpiarzy, paszkwilantów nie będzie. Porzekadło „śmiech to zdrowie” traci tu na aktualności. Ale z drugiej strony – patrzcie Państwo, jak to jest: śmiechem można zabić, ale śmiechu zabić się nie da.
Pussy Riots tak samo zasłużyły na obronę jak boska Julia oskarżona o pospolite złodziejstwo, jak reżyser Polański pomawiany o pedofilię i internowany w swojej luksusowej willi w Szwajcarii. Nie zasłużył zaś na obronę pewien finansista pomawiany o molestowanie nowojorskiej pokojówki. Łaska salonu na pstrej kobyle jeździ.