Archiwum miesiąca: sierpień 2018

Emerytalny reformator wygłasza orędzie do narodu

30 sierpnia. Po ogłoszeniu przez rząd i przyjęciu przez Dumę Państwową w pierwszym czytaniu ustawy o reformie emerytalnej Rosjanie zaczęli coraz głośniej mówić, że ustawa im się nie podoba. Przewidujący drastyczne podniesienie wieku emerytalnego – dla kobiet o osiem lat, dla mężczyzn o siedem – projekt rządowy stał się powodem wielu protestów społecznych. Ośrodki badania opinii publicznej odnotowały znaczący spadek popularności prezydenta (nawet o 15 punktów procentowych). Kreml zaczął zachowywać się nerwowo. Najpierw testowano wariant „Putin nie ma nic wspólnego z reformą”, ale ostatecznie zdecydowano się na włączenie prezydenta do rozgrywki. I oto wczoraj Władimir Władimirowicz wygłosił telewizyjne orędzie do narodu.

Zanim pokrótce omówię wystąpienie, przypomnę tylko, że Putin w marcu został ponownie wybrany na prezydenta. Podczas kampanii wyborczej ani słowem nie zająknął się, że ma zamiar przeprowadzić fundamentalne zmiany w systemie emerytur. Jeszcze trzy lata temu podczas rytualnego seansu łączności ze społeczeństwem Putin mówił, że nie wyobraża sobie podwyższenia wieku emerytalnego. Przypomnę jeszcze też, że rząd ogłosił swój projekt w dniu otwarcia mistrzostw świata w piłce nożnej, gdy uwaga ludzi skupiona była na boiskach, rosyjska reprezentacja wygrała mecz, zaczynało się lato, sezon wyjazdów, wakacji, wypoczynku na działce i w ogóle wszystko wydawało się świeże, radosne i pierwsze (pisałam o tym na blogu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/06/16/reforma-w-cieniu-pilki/). Początkowo odzew społeczny był więc nieco przytłumiony, ale stopniowo oznaki niezadowolenia stawały się coraz bardziej wyraźne. Latem odbyło się kilka demonstracji zorganizowanych przez partię komunistyczną. Na 9 września (dzień wyborów lokalnych) ogólnokrajowy protest zapowiedział opozycjonista Aleksiej Nawalny. Prewencyjnie został więc zapuszkowany na trzydzieści dni do aresztu.

Wczoraj na ekranach telewizorów pojawił się prezydent. Powiedział, że nie ma warunków, aby z reformy zrezygnować („Czy to nie jest przyznanie się, że gospodarka leży?” – pytali liczni komentatorzy). Ale on – dobry car z troską pochylający się nad problemami ludu pracującego miast i wsi – wsłuchał się w głosy niezadowolonych i występuje z propozycją złagodzenia warunków reformy. Co zatem? Na przykład kobietom wydłuży się czas pracy o pięć lat (nie osiem). Prezydent powtórzył też argumenty rządu, że jak podwyższy się wiek emerytalny, to wzrosną emerytury, obecnie niskie. Ponadto zapowiedział, że władze przewidują ułatwienia dla wielodzietnych matek, dofinansowanie programów pomocowych dla tych, którzy chcą się przekwalifikować, ochronę praw pracowniczych dla ludzi zbliżających się do wieku emerytalnego. Czy kogoś przekonał? Czy odebrał ludziom chęć do protestowania? Zobaczymy w najbliższym czasie. Proponowane przez Putina zmiany stanowią niewielką korektę planu – można się było spodziewać, że taka właśnie będzie strategia władz w tej grze: wpierw zalicytować wysoko, a potem trochę spuścić z tonu, zachowując istotę zmian, pokazując ludzką twarz itd.

Prezydent nie powiedział ani słowa o zachowaniu przywilejów wcześniejszych emerytur dla bloku służb mundurowych. „Siłowicy” nie stracą na reformie. Julij Rybakow napisał na swojej ściance FB: „Nasz umiłowany prezydent wyjaśnił wszystkim uprzejmie, że nie ma żadnych innych sposobów utrzymania systemu emerytalnego jak odroczenie wypłat emerytur. Zapomniał wszelako, że można by oszczędzić na armatach, rakietach i wojnach. Te wydatki są większe niż wydatki na cele socjalne. I może wystarczyłoby tych środków, aby reformę rozciągnąć w czasie. Ale armaty to rzecz święta, nie wolno ich ruszać! Podobnie jak gliniarzy i funkcjonariuszy FSB. To podpora tronu, ich reforma nie dotyczy”. Słuszne spostrzeżenie, zwłaszcza że kilka dni temu minister obrony Siergiej Szojgu zapowiedział przeprowadzenie przez Rosję największych w historii ćwiczeń wojskowych Wostok-2018. O kosztach nie mówił nic. O oszczędnościach też nie. Rosyjska flota właśnie wzmocniła swą obecność na Morzu Śródziemnym, zapewne w związku z zaostrzeniem sytuacji w Syrii. I też nie ma mowy o oszczędnościach.

Nie wszyscy emeryci i potencjalni emeryci zgrzytają zębami i liczą trzęsącą się ręką kopiejki. Wspominany tu już powyżej Aleksiej Nawalny dokopał się w swoich antykorupcyjnych poszukiwaniach do pewnej skromnej emerytowanej przedszkolanki, która niedawno nabyła 400-metrowy apartament w Moskwie. Tą szczęśliwą emerytką jest matka przewodniczącego Dumy Wiaczesława Wołodina.

Kokainowy niedźwiedź?

28 sierpnia. Kanały przerzutu narkotyków z Ameryki Południowej ostatnio się zasypały. Najpierw była potężna afera z walizami pełnymi narkotyków znalezionymi w ambasadzie Rosji w Argentynie (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/02/25/niedyplomatyczna-poczta-dyplomatyczna/ ), a kilka dni temu gruchnęła wieść, że w Gandawie belgijska policja zarekwirowała gigantyczny ładunek kokainy; zainteresowanie znaleziskiem podsycała wiadomość, że na części opakowań widniał logotyp partii Jedna Rosji.

Tak się złożyło, że akurat 22 sierpnia w Argentynie została spalona partia kokainy (400 kg) znaleziona na początku tego roku w przedstawicielstwie dyplomatycznym Rosji w Buenos Aires. A dzień później belgijskie media ujawniły wiadomość o interesującym znalezisku w Gandawie.

Garść szczegółów dotyczących tej sensacji. Policja przechwyciła w porcie trzy podejrzane kontenery, które przypłynęły z Brazylii. To, co ukazało się zdumionym oczom funkcjonariuszy, przeszło wszelkie oczekiwania: w kontenerach bowiem leżało w ponad 1900 pakietach około dwóch ton narkotyku. Część zgrabnych paczuszek, z których każda ważyła ponad kilogram, przyozdobiona była dobrze znanym wizerunkiem niedźwiedzia z rosyjską flagą. Wartość ładunku oceniono na sto milionów euro. Do kogo należy przesyłka? Na razie nie podano do wiadomości. (Krótki filmik z portu można obejrzeć m.in. tu: https://www.vrt.be/vrtnws/nl/2018/08/23/2-ton-cocaine-ontdenkt-in-gent-tussen-lading-tegels-uit-brazilie/).

Oficjalnych reakcji przedstawicieli rosyjskiej partii władzy o partii brazylijskiej kokainy na razie brak. Jedynie zastępca sekretarza generalnego Jednej Rosji Jewgienij Riewienko napisał w żartobliwym tonie na swoim profilu na FB: „Otóż i sława! Teraz latynoscy baronowie narkotykowi usłyszeli o istnieniu partii Jedna Rosja i nawet postanowili wykorzystać część naszego logotypu dla zamaskowania kolejnej partii kokainy – tym razem z Brazylii do Belgii. A może im się po prostu spodobał niedźwiedź z naszą flagą? Tak czy inaczej – dzień należy uznać za udany, było się z czego pośmiać”.

Czy faktycznie ktoś wykazał się poczuciem humoru, oklejając logotypem rosyjskiej partii władzy pakunki z kokainą? A może to była prowokacja? A może to miała być wskazówka? Kilka miesięcy temu aferze ze znalezieniem narkotyków w ambasadzie Rosji w Argentynie towarzyszyła wrzawa w mediach, tym razem o brazylijskiej kokainie jest cicho. Belgijskie i holenderskie media poinformowały o przechwyceniu ładunku i na razie tyle. Podjęły temat opozycyjne media rosyjskie, ale bez rozwinięcia i bez specjalnych komentarzy. Prokremlowscy spece od rozwieszania makaronu na uszach publiczności próbowali w mediach społecznościowych wykazywać, że na znalezionych w Gandawie paczuszkach nie było loga Jednej Rosji. Ale bez zapału. Rozwałkowaniem komunikatu o przejęciu ładunku przez belgijską policję z upodobaniem zajęły się natomiast media ukraińskie. No i żartownisie – Twitter bawił się memami na ten temat przez kilka dni. Wiązano na przykład zarekwirowanie przesyłki z dłuższą nieobecnością premiera Dmitrija Miedwiediewa w przestrzeni publicznej (że niby to pogrążył się w rozpaczy po stracie).

Ciekawe, czy ciąg dalszy nastąpi, czy uda się złapać szmuglerów za brzeg listka. A może teczki z materiałami śledztwa po jakimś czasie wylądują w szafie pancernej z napisem „Nie wyjaśniono”. A w Gandawie odbędzie się pokazowe spalenie partii narkotyku z logotypem Jednej Rosji na zgrabnych paczuszkach.

Prawda rozjechana czołgami

21 sierpnia. Recepta Kremla na leczenie z marzeń o socjalizmie z ludzką twarzą (o wyjściu z ZSRR, o wstąpieniu do NATO, o integracji z UE itd.) zawsze była jedna: czołgi. W sierpniu 1968 r. ZSRR przy współudziale wasali z obozu demoludów przygotował gigantyczną operację wojskową (wzięło w niej udział 500 tys. żołnierzy, 5 tys. czołgów, 700 samolotów!), która miała zdusić Praską Wiosnę – czechosłowacki projekt uzdrowienia socjalizmu poprzez liberalizację. Z punktu widzenia Moskwy takie ambicje były skazane na zagładę. Reszta obozu nie mogła się przecież zarazić wolnościowymi trendami. Pewnie dlatego właśnie do operacji „Dunaj” włączono też armie zaprzyjaźnione – współudział w zbrodniczym najeździe na sąsiada łączył, wiązał.

W nocy z 20 na 21 sierpnia nad praskie lotnisko Ruzine nadleciał sowiecki samolot pasażerski, pilot poprosił o możliwość awaryjnego lądowania z uwagi na usterkę, otrzymał zgodę. Z samolotu zamiast spokojnych cywili wysiedli niespokojni wojskowi, którzy opanowali wieżę kontrolną i podstawowe obiekty na lotnisku. Zaczęli przyjmować samoloty wojskowe, wiozące żołnierzy i sprzęt. W osiemnastu miejscach granicę przekroczyły tymczasem jednostki wojsk Układu Warszawskiego.

Praską Wiosnę zdławiono, dokonano gwałtu na czechosłowackich politykach, kraj de facto okupowano. Choć władze Czechosłowacji wezwały społeczeństwo, by zaniechać zbrojnego oporu, sprzeciw wobec agresji był powszechny. Według obecnie dostępnych danych, zginęło 108 osób, głównie cywili (tylko w pierwszym dniu śmierć poniosło 58 osób). 25 sierpnia na placu Czerwonym w Moskwie odbyła się demonstracja przeciwko interwencji w Czechosłowacji. Wzięło w niej udział siedem osób. Wszyscy zostali momentalnie zwinięci przez służby. Potem represjonowani. Siedmiu wspaniałych. „Obywatele, protestujący w sierpniu 68 na placu Czerwonym przeciwko okupacji Czechosłowacji […] przejawili ludzką solidarność i ogromne osobiste męstwo. Ich czyn cenię wysoko jeszcze i z tego powodu, że oni doskonale zdawali sobie sprawę, czego mogą oczekiwać od władzy sowieckiej. Dla obywateli Czechosłowacji ci ludzie stali się sumieniem ZSRR” – napisał w czterdziestolecie akcji dysydent, późniejszy prezydent Vaclav Havel.

Na wtargnięcie do Czechosłowacji zareagowali również rosyjscy poeci. „Ojczyzna w niebezpieczeństwie! Nasze czołgi są na cudzej ziemi” – krzyczał Aleksander Galicz. O wielkim wstydzie pisał Jewgienij Jewtuszenko: te czołgi miażdżą i Czechów, i Rosjan; poeta chciał, by na jego nagrobku umieścić napis: „Poeta rozjechany przez czołgi w Pradze”.

ZSRR w listopadzie 1989 r. w specjalnej uchwale uznał agresję na Czechosłowację za „nieprawidłowe działanie, nieuprawnioną interwencję w wewnętrzne sprawy kraju, która przyhamowała demokratyczną odnowę Czechosłowacji”.

A dziś? Dziś czytam, że 50% Rosjan w ogóle NIC nie wie o interwencji w 1968 r. Według badania Centrum Lewady, 36% Rosjan uważa, że interwencja była słuszna, a 45% nie potrafiło ocenić tego aktu. Zdaniem 21% badanych winę za wtargnięcie wojsk Układu Warszawskiego ponoszą państwa zachodnie, które dążyły do rozbicia jedności państw bloku socjalistycznego. Z kolei 23% uważa, że Praska Wiosna była swoistym zamachem stanu nastawionych antysowiecko polityków czechosłowackich i dlatego ingerencja militarna była uzasadniona.

Kilka dni temu w Moskwie na Pokłonnej Górze odbyła się okolicznościowa impreza: spotkanie weteranów interwencji w Czechosłowacji i tych, którzy służyli potem na czechosłowackiej ziemi w grupie Armii Sowieckiej (relację z tego spotkania nadała czeska telewizja (https://www.facebook.com/CT24.cz/videos/249844912534028/UzpfSTEwMDAwMTgyOTcyMjE2NzoyNDE3ODMwNjI4Mjg3OTA0/?id=100001829722167), kilka rosyjskich mediów spoza głównego nurtu też zauważyło tę ostentację, np. https://snob.ru/entry/164709). Weterani ze sztandarem Centralnej Grupy Wojsk byli w podniosłym nastroju. Deklamowali wiersze poświęcone jakże potrzebnej i udanej interwencji. „To był nasz internacjonalistyczny obowiązek, obrona przed zakusami Zachodu” – mówili. Ściskali sobie nawzajem prawice, wspominali, wznosili toasty. Dumni i bladzi. Grała orkiestra.

„W Moskwie niestety nie zapomniano o wydarzeniach [z sierpnia 1968 r.]. Niestety – dlatego że w mediach pojawiły się liczne komentarze, których istota sprowadza się do tego, że władze sowieckie nie mogły postąpić inaczej. Okupacja Czechosłowacji, okazuje się, nie była przestępstwem, a nawet nie była błędem, a historycznym wydarzeniem, którego nie dało się uniknąć” – napisał w komentarzu Iwan Prieobrażenski (Deutsche Welle). I dalej: „Rosyjskie media […] twierdzą, że w 1968 r. na granicach Czechosłowacji stały natowskie czołgi, gotowe do wtargnięcia. A Czesi i Słowacy planowali neonazistowski przewrót. […] Formuje się nowe społeczeństwo, które albo nic nie wie o okupacji Czechosłowacji, albo uważa, że ZSRR nie mógł postąpić w 1968 r. inaczej. Temu społeczeństwu nieprzyjemnie jest wspominać o zbrodniach przeszłości, ono jest zbyt infantylne, aby uznać swoją odpowiedzialność. Współcześni Rosjanie nie są winni tego, co stało się pięćdziesiąt lat temu. Ale kremlowska propaganda czyni ich spadkobiercami okupantów, a oni nie protestują” – podsumowuje Prieobrażenski.

SOS dla OS

14 sierpnia. „Mój stan jest przedkrytyczny” – powiedział Oleg Siencow (Ołeh Sencow) podczas dzisiejszego spotkania z obrończynią praw człowieka Zoją Swietową. Siencow, ukraiński aktywista i reżyser z Krymu, od 94 dni prowadzi głodówkę. W kolonii karnej Łabytnangi odbywa karę dwudziestu lat pozbawienia wolności, orzeczoną przez rosyjski sąd w nieuczciwym procesie (został oskarżony o przygotowanie zamachu terrorystycznego). Zgodę na rozmowę ze Swietową służba więziennictwa FSIN wyraziła po interwencji prezydenckiej rady ds. rozwoju społeczeństwa obywatelskiego. Wcześniej nie zezwolono m.in. na spotkanie Siencowa z duchownym.

Spotkanie trwało dwie godziny, rozmowa odbyła się w obecności naczelnika kolonii karnej i dwóch funkcjonariuszy więziennych. Siencow poinformował odwiedzającą, że w czasie głodówki schudł 17 kilo, na ogół leży, szybko się męczy, odczuwa bóle w klatce piersiowej. Swój stan ocenił jako „przedkrytyczny”. Zdaniem lekarzy, powinien przerwać głodówkę, w przeciwnym razie jego organy wewnętrzne mogą zostać nieodwracalnie uszkodzone. Jeżeli stan głodującego się pogorszy, ma zostać przymusowo przewieziony do kliniki. Siencow zapowiedział, że będzie kontynuował głodówkę i nie zrezygnuje z wyznaczonego jej celu: walki o wolność dla Ukraińców przetrzymywanych w rosyjskich więzieniach.

Po wizycie Swietowa napisała na swoim profilu w mediach społecznościowych; „Teraz najważniejsze to zainicjować jak najprędzej proces wymiany Rosjan, którzy są przetrzymywani na Ukrainie, na ukraińskich więźniów politycznych. To uratuje życie Olega. Chciałabym powiedzieć jego mamie: ma pani wspaniałego syna”. Matka Siencowa złożyła na ręce prezydenta prośbę o ułaskawienie syna. Kreml odpowiedział dziś odmownie. Zdaniem kremlowskich prawników, ułaskawienie może nastąpić tylko wtedy, kiedy wniosek złoży sam skazany. Przepis ten nie zawsze jest jednak stosowany. Ułaskawiona Nadija Sawczenko na przykład takiej prośby nie składała, a została wymieniona na dwóch Rosjan, złapanych przez Ukraińców w Donbasie. Wszystko zależy od politycznej kalkulacji.

W sprawie Siencowa list wystosowali działacze kultury, m.in. Jean-Luc Godard, Ken Loach, David Kronenberg. Sygnatariusze listu zwrócili się do UE i ONZ, by wywarły nacisk na Rosję i doprowadziły do uwolnienia Siencowa. Kilka dni temu sprawa Siencowa była tematem rozmowy telefonicznej prezydenta Francji z prezydentem Rosji. Putin obiecał Macronowi, że „się zorientuje”. Kreml na razie milczy, a Putin najwidoczniej nadal próbuje się zorientować. Uprzednio pytany o Siencowa, zawsze odpowiadał, że to terrorysta skazany prawomocnym wyrokiem i żadne ułaskawienie ani specjalne traktowanie mu się nie należą (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/12/05/rosyjskie-milosierdzie-wedlug-putina/).

Wyczerpujących informacji o głodówce Siencowa udzieliła kilka dni temu służba więziennictwa FSIN: w czasie trwającej od 14 maja głodówki więźniowi okazano 202 usługi medyczne za łączną kwotę 45 tysięcy rubli, lekarstwa kosztowały 95 tysięcy. Przeliczono to i ogłoszono, że na głodującego Siencowa FSIN wydaje 1100 rubli dziennie. Zapewniono też, że stan zdrowia więźnia jest zadowalający.

 

Ichtamniet. Afryka. Dziennikarze

1 sierpnia. W Republice Środkowoafrykańskiej mieli zrobić dokumentalny film o wagnerowcach, rosyjskich najmitach. Dziennikarz Orhan Dżemal, reżyser Aleksandr Rastorgujew i operator Kiriłł Radczenko zostali zastrzeleni kilka dni temu w drodze na spotkanie fikserem. Według świadectwa ich kierowcy, który przeżył, nagle przy trasie ich przejazdu z krzaków wyskoczyli uzbrojeni ludzie i otworzyli ogień, Rosjanie zginęli na miejscu (prasa podaje różne wersje zeznań kierowcy). Sprawców na razie nie ujęto. Rosyjskie MSZ od razu umyło ręce i wystąpiło z oświadczeniem, że zabici pojechali do Republiki Środkowoafrykańskiej, mając jedynie wizy turystyczne, bez aktualnych akredytacji.

Dżemal, Rastorgujew i Radczenko realizowali projekt na zlecenie Centrum Dochodzeń, sponsorowanego przez Michaiła Chodorkowskiego. Film miał opowiadać o tym, co w Republice Środkowoafrykańskiej robią rosyjscy najemnicy z grupy Wagnera (kim są wagnerowcy, szerzej – w dalszej części tekstu).

Po prowadzonych nieoficjalnie wyczynach bojowych na Krymie, Donbasie, w Syrii wagnerowcy przenieśli się do Afryki. Publikacje o tym nowym kierunku aktywności pojawiały się sporadycznie w mediach (np. „Safari dla Wagnera” w „Nowej Gazecie”: https://www.novayagazeta.ru/articles/2018/06/13/76787-safari-dlya-vagnera). Jak to w bajkach o psach wojny bywa, oficjalnych komunikatów w tej sprawie jak na lekarstwo. Grupa dziennikarzy śledczych Conflict Intelligence Team wysunęła przypuszczenie, że wagnerowcy mają w Republice Środkowoafrykańskiej powiązania z ugrupowaniami walczącymi z rządem republiki. Władze kontrolują de facto tylko stolicę, pozostała część znajduje się pod kontrolą różnych ugrupowań. Obiektem zainteresowania walczących są bogate złoża surowców naturalnych. Jeżeli potwierdzi się wersja, że wagnerowcy wspomagają antyrządowe grupki, to znaczy, że rozmijają się z oficjalnym stanowiskiem Rosji, która zawarła porozumienie z władzami tego afrykańskiego kraju. Według francuskiej prasy, rosyjscy eksperci doradzają prezydentowi Republiki Środkowoafrykańskiej, a ochroniarze ochraniają go. Jak widać, węzłów do rozplątania jest aż nadto.

Wersja o tym, że dziennikarze z Rosji mieli kręcić film na temat wagnerowców to tylko jedna z kilku. Według innej wersji, kolportowanej przez media, film miał traktować o nielegalnym wydobyciu złota w Republice Środkowoafrykańskiej. Materiał zgromadzony przez rosyjską ekipę dziennikarską mógł dotknąć wrażliwych sfer działalności ludzi, którzy bogacą się tym sposobem. I to oni mieliby wydać polecenie, by pozbyć się niewygodnych świadków. Rząd Republiki Środkowoafrykańskiej wystąpił z komunikatem, że dziennikarze zostali zabici przez bojowników powstańczego ruchu Seleka. Jako kolejny możliwy motyw zbrodni wymienia się pospolity rozbój.

Kilka słów wprowadzenia/przypomnienia. Jak pisałam na blogu, wagnerowcy (Grupa Wagnera) to najemnicy „do zadań specjalnych, nieprzyjemnych, czyli takich, do których politycy nie lubią się przyznawać. […] Podkomendni Wagnera – przeważnie to oficerowie rezerwy różnych rodzajów wojsk – to typowi przedstawiciele ichtamnietów (od ich tam niet – „ich tam nie ma”, slogan powtarzany często przez rosyjskie władze zaprzeczające obecności rosyjskich wojskowych na Donbasie). Według niepotwierdzonych danych, „wagnerowcy” nadal działają w tak zwanej Ługańskiej Republice Ludowej; przypisuje się im przeprowadzenie akcji mających na celu eliminację kilku liderów separatystów. Wszystko, co napisałam powyżej, jest nieoficjalne, niepotwierdzone, wywąchane przez dziennikarzy z różnych kątów, prawdopodobne, ale nie do końca pewne. Według aktywisty Conflict Intelligence Team, Rusłana Lewijewa, rosyjskie prawo nie przewiduje istnienia „prywatnych firm wojskowych”. „Ale de facto firma Grupa Wagnera to na poły legalna formacja zbrojna, istniejąca pod skrzydłem i za pieniądze ministerstwa obrony Rosji; nawet poligon, na którym trenują wagnerowcy, znajduje się w sąsiedztwie 10. Brygady specnazu GRU w miejscowości Molkino w Kraju Krasnodarskim” (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/12/21/grupa-wagnera-na-kremlu/). Warto dodać jeszcze, że w prasie pojawiły się informacje, że Grupa Wagnera ma powiązania z Jewgienijem Prigożynem, zwanym kucharzem Putina (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/06/02/na-talerzu-putina-czyli-przypadki-pewnego-kucharza/). Prigożyn od tych związków się odżegnuje.

Dane o tym, że gdzieś z daleka od Rosji w jakimś konflikcie ginie jej obywatel, są publikowane jedynie przez media opozycyjne, niszowe. Rosja nadal nie przyznaje się oficjalnie, że korzysta z usług zielonych ludzików, którzy odwalają na brudnych frontach brudną robotę, by do kieszeni mocodawców nasypać brudne pieniądze. Wokół śmierci trzech rosyjskich dziennikarzy/filmowców w Republice Środkowoafrykańskiej unosi się wielki obłok nieprzyjemnych pytań. Czy na którekolwiek uda się znaleźć odpowiedź?