Rosyjskie opowieści wigilijne

11 stycznia. W Rosji wykuwają się nowe świeckie i nieświeckie tradycje obchodzenia Bożego Narodzenia. Nadal najważniejszym rosyjskim świętem rodzinnym i towarzyskim pozostaje powitanie Nowego Roku – wtedy ustawia się w domu choinkę, przystraja ją, hucznie wita Nowy Rok przy suto zastawionym stole w gronie najbliższych, wręcza się prezenty, składa życzenia. W czasach sowieckich zmiksowano bożonarodzeniowe tradycje cerkiewne, obyczaje ludowe i dokomponowano nowe zwyczaje, pozbawiając świętowanie charakteru religijnego. W 1926 r. skasowano choinki jako przejaw „obyczajów burżujskich”, a wraz z nimi wszelkie cerkiewne tradycje. Choinkę znowu „przyniósł dzieciom” Stalin w 1938 r. Liczne – bardzo popularne w narodzie – imprezy choinkowe uświetnia Dziadek Mróz ze Śnieżynką, tez bez konotacji z religią. Powstała klasyczna nowa świecka tradycja.

Teraz gdy nastał czas ponownego wmontowania Cerkwi w przestrzeń społeczno-polityczną, trzeba czymś wypełnić opustoszałą bożonarodzeniową niszę. Niełatwe zadanie, jak się okazuje. Telewizja od wielu lat nadaje transmisje z uroczystych nocnych nabożeństw bożonarodzeniowych. Przedstawiciele władz, z tymi najwyższymi włącznie, karnie stają przy ołtarzu i próbują zaprezentować się jako ludzie wierzący i praktykujący (kilka słów na ten temat w dalszej części tekstu). Ale czy cała Rosja faktycznie świętuje? Jak podają media, w nabożeństwach w cerkwi udział bierze łącznie w całym kraju ok. 2,5 mln wiernych. Niewiele, jeśli wziąć pod uwagę, że większość Rosjan deklaruje prawosławne wyznanie. A w domu? Cóż, przecież już tydzień wcześniej była „jołka”, wesoła biesiada, podarunki, życzenia. Do galimatiasu cerkiewno-sowiecko-państwowego dochodzi jeszcze galimatias z kalendarzem. Nowy Rok według kalendarza gregoriańskiego wypada 1 stycznia i poprzedza Boże Narodzenie według kalendarza juliańskiego (nadal obowiązującego w Cerkwi), przypadające na 7 stycznia. Cerkiew nakazuje ścisły post w okresie przed Bożym Narodzeniem. Jak z tym nakazem pogodzić noworoczne „zastolja”, kiedy to je się mięso i inne frykasy, obficie zakrapiane wszelkimi trunkami?

Jak wspomniałam powyżej, przedstawiciele władz w wigilijny wieczór meldują się w cerkwiach. Premier Dmitrij Miedwiediew z małżonką zwykle dzielnie stoi w Świątyni Chrystusa Zbawiciela w Moskwie (tak było i w tym roku), gdzie nabożeństwo celebruje patriarcha Moskwy i całej Rusi. A prezydent Putin od lat wybiera jakąś cerkiew lub klasztor poza Moskwą. W tym roku – już po raz trzeci – udał się do Soboru Przemienienia Pańskiego w Petersburgu.

W kremlowskiej mitologii dotyczącej rodziny Putinów cerkiew ta – która działała przez cały czas istnienia Związku Sowieckiego – wskazywana jest jako miejsce chrztu Władimira Putina. Przy okazji odwiedzin prezydenta w tej świątyni obsługujące Kreml media z namaszczeniem przypominają opowieść wigilijną o cudownym acz potajemnym ochrzczeniu pod koniec 1952 r. w Soborze niemowlęcia płci męskiej, któremu nadano imię Władimir.

Jest taka popularna eksploatowana w okresie noworocznym piosenka dziecięca o tym, że choinka, a właściwie choineczka narodziła się w lesie. Znają ją wszystkie rosyjskie dzieci. Motyw o cudownym narodzeniu choineczki najwyraźniej posłużył twórcom mitu o ochrzczeniu niemowlęcia Władimira w roku 1952 w ateistycznym, późnostalinowskim Leningradzie. Mit zaprezentowano zdumionej publiczności w 2016 roku, więc zaledwie trzy lata temu. Tak mówił o tym sam prezydent: „Mama mi opowiadała, jak to było. Chrzcili mnie potajemnie, żeby ojciec się nie dowiedział, był członkiem partii. Nie wiem, czy ta tajemnica była taka poważna, ale tak mi w każdym razie opowiadano, kiedy podrosłem. Batiuszka, który tam służył, zaproponował, aby nazwać jej syna, to znaczy mnie, imieniem Michaił. Powiada: Dziś dzień Michała Archanioła, a ja mam na imię Michaił”. Mama przeprosiła, i mówi: „Batiuszka, proszę wybaczyć, ale my już daliśmy mu imię po ojcu”. No to on mówi: Niech będzie. Taki dobry, spokojny batiuszka”.
Jak to w kremlowskich bajkach bywa, całkiem przypadkiem w trakcie rozmowy prezydenta z patriarchą Cyrylem okazało się, że jedynym duchownym o imieniu Michaił w Soborze Przemienienia Pańskiego w Leningradzie w tamtych latach był ojciec patriarchy Michaił Gundiajew.

Żadnych papierów potwierdzających ochrzczenie niemowlęcia Władimira nie ma, w każdym razie światu ich nie pokazano. Dla mitologii nie ma to jednak najmniejszego znaczenia.
W tym roku w relacji państwowej telewizji z wizyty Putina w cerkwi dziennikarka z łezką w oku znowu powtórzyła tę opowieść wigilijną o potajemnym chrzcie. Niech się wryje w pamięć Rosjan. Że jest nieprawdopodobna? Nic to. Komentatorzy już w 2016 r. wskazywali, że w spenetrowanej przez służby Cerkwi nie było mowy o potajemnych chrztach w świątyniach – o takich zdarzeniach donoszono zaraz organom. Na to, że niemowlę WWP został ochrzczony, w donosach też nic nie ma. Powątpiewano też w prawdopodobieństwo, że to akurat ojciec patriarchy był owym „spokojnym batiuszką”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *