Archiwum autora: annalabuszewska

Głośniej nad tą katastrofą

6 stycznia 2025. Nad katastrofą pasażerskiego samolotu Azerbaijan Airlines, do której doszło pod Aktau 25 grudnia (https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2024/12/27/to-nie-my-wersja-2024/), w Rosji zapadła cisza. Wiadomo – rozpoczęte w Sylwestra „nowogodnije prazdniki” trwają w najlepsze, wszystko zamknięte, Rosjanie się dobrze bawią, a zatem o żadnych poważnych rzeczach nie ma mowy. Tymczasem prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew nie odpuszcza: zażądał od Rosji „ludzkiego zachowania”, transparentnego śledztwa w sprawie wyjaśnienia przyczyn i ukarania winnych.

Na spotkaniu z rodzinami członków załogi, którzy zginęli pod Aktau, Alijew powtórzył to, co mówił już wcześniej: „Mogę z przekonaniem stwierdzić, że winę za to, że obywatele Azerbejdżanu zginęli w tej katastrofie, ponoszą przedstawiciele Federacji Rosyjskiej. I domagamy się sprawiedliwości, żądamy ukarania winnych, całkowitej transparentności i ludzkiego zachowania (…) Próby podejmowane przez rosyjskie organy państwa w celu zamiecenia sprawy pod dywan, wysuwania absurdalnych wersji wywołuje w Azerbejdżanie zdziwienie, żal i uzasadniony gniew”. Najwidoczniej trzy rozmowy telefoniczne Alijew-Putin nie przyniosły spodziewanych przez Baku rezultatów. Rosja zastygła w oczekiwaniu na dalszy bieg wydarzeń. Może liczy na to, że Azerbejdżan zadowoli się ogólnikowymi przeprosinami Putina (https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2024/12/28/przeprosiny-putina/) i nie będzie drążył. Ale cytowane powyżej słowa Alijewa mogą świadczyć o tym, że Azerbejdżan nie tylko – niezależnie od Rosji – bada przyczyny katastrofy, ale oczekuje od Moskwy przyznania się do winy i poniesienia konsekwencji.

Czarne skrzynki azerskiego Embraera poleciały do Brazylii. Azerbejdżan odrzucił propozycje przeprowadzenia śledztwa przez funkcjonariuszy Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK), który jest strukturą WNP. Alijew nie ukrywał, że wątpi w obiektywizm takiego śledztwa. Dodał, że znane mu są już wstępne wyniki, ale na razie nie chce ich upubliczniać. Wypowiedział natomiast twardo opinię, że do katastrofy by nie doszło, gdyby władze Czeczenii w odpowiednim czasie zamknęły przestrzeń powietrzną nad republiką. Reakcji Moskwy na ten temat też brak.

Przeprosiny Putina

28 grudnia 2024. Półgębkiem i nie do końca wiadomo, za co. Ale przeprosił. Tak, Putin przeprosił prezydenta Azerbejdżanu Ilhama Alijewa.

Dziś na stronie internetowej Kremla pojawiła się wiadomość o rozmowie telefonicznej Władimira Putina i Ilhama Alijewa (http://kremlin.ru/events/president/news/76003). Tematem była katastrofa samolotu Azerbaijan Airlines (AZAL) w pobliżu Aktau w Kazachstanie 25 grudnia i jej przyczyny (https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2024/12/27/to-nie-my-wersja-2024/). Komunikat głosi, że Putin „przeprosił w związku z tym, że do tragicznego incydentu doszło w przestrzeni powietrznej Rosji”. O jaki „tragiczny incydent” chodzi? Tego Putin nie sprecyzował. „W rozmowie odnotowano, że lecący zgodnie z rozkładem samolot pasażerski próbował niejednokrotnie podejść do lądowania na lotnisku w Groznym. W tym czasie Grozny, Mozdok i Władykaukaz były atakowane przez ukraińskie bezzałogowce, a rosyjska obrona przeciwlotnicza odpierała atak”.

Potem odbyła się rozmowa Putina z prezydentem Kazachstanu Kasym-Żomartem Tokajewem. Kazachstan, na którego terytorium rozbił się samolot, jest zainteresowany przeprowadzeniem obiektywnego śledztwa z udziałem międzynarodowych ekspertów – podkreślił Tokajew.

Wygląda na to, że prezydenci Azerbejdżanu i Kazachstanu nie dali sobie wmówić, że białe jest białe, a czarne jest czarne i wymogli zbadanie „incydentu”, jak nazwał tragedię samolotu AZAL Putin.

Przeprosiny Putina to rzecz bez precedensu. Rosja nawet złapana za rękę na ogół przekonuje, że to nie jej ręka. Teraz na początku też mataczyła i starała się „wrzucić dochodzenie na lewe sanki”, jak mówią bohaterowie kryminałów Katarzyny Bondy. Przeprosiny Putina są zawinięte w bawełnę – w oświadczeniu nie ma mowy o winie Rosji (uszkodzeniu samolotu rakietą rosyjskiej obrony przeciwlotniczej). Są tylko przeprosiny za „incydent”. Taka półprawda nieobjawiona.

Rosyjscy telewidzowie też dostali tylko częściowy przekaz: w programach (dez)informacyjnych powiedziano wprawdzie o przeprosinach Putina, ale bez wzmianki o tym, co się wydarzyło nad Groznym 25 grudnia. O tym, że to najprawdopodobniej rosyjska rakieta trafiła Embraera, nie było ani słowa.

Ale nawet ten częściowy przekaz jest zjawiskiem niezwykłym w świecie rosyjskiej propagandy. Zwykle kłopotliwe czy kompromitujące Rosję tematy są przemilczane albo natychmiast następuje wykręcenie kota ogonem i Rosja miota oskarżenia pod adresem drugiej strony. Zasypuje przestrzeń informacyjną mnóstwem równoległych wersji. Klasykę tego gatunku można prześledzić przy operacji dezinformacji po zestrzeleniu MH17 nad Donbasem w lipcu 2014 r., a po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji na Ukrainę niemal na co dzień przy każdej rosyjskiej zbrodni. Dlaczego teraz Moskwa nie mogła zastosować tego wypróbowanego modelu?

Zapewne zdecydowała postawa Ilhama Alijewa, który postawił się Putinowi. Z Baku dochodziły sygnały, że azerskie władze oczekują od Rosji wzięcia na siebie odpowiedzialności za spowodowanie katastrofy. W Azerbejdżanie w komentarzach rozpowszechniona jest wersja, że samolot znad Groznego (po tym, jak pobliskie rosyjskie lotniska go też nie przyjęły) wysłano nad Morzem Kaspijskim do Kazachstanu, licząc na to, że spadnie do wody, a wtedy łatwiej byłoby skryć okoliczności wypadku.

Awaryjne lądowanie Embraera miało miejsce poza terytorium Federacji Rosyjskiej, Moskwa nie będzie miała zatem prawa głosu co do dopuszczenia międzynarodowej komisji, która ma zbadać okoliczności. Niemniej, jak można przeczytać w komunikacie z rozmowy Putin-Tokajew, rosyjscy eksperci też będą w tej komisji. Rosyjski Komitet Śledczy prowadzi własne śledztwo. Przedstawiciele prokuratury Azerbejdżanu pracują w Groznym.

Tymczasem kilka linii lotniczych odwołało loty lub ograniczyło liczbę połączeń z miastami w Rosji.

Teraz pozostaje pytanie: jak Putin „rozliczy się” za to, co stało się z samolotem AZAL, z Ramzanem Kadyrowem (który już euforycznie odznaczył swojego bratanka za pomyślne odparcie ataku ukraińskich dronów i który próbuje zdjąć z siebie odium za trafienie Embraera). Ukraińskie źródła twierdzą, że Kadyrow próbował dodzwonić się do Alijewa, ale bez rezultatu. Wcześniej pojawiły się doniesienia, że Kadyrow rwał się z pomocą dla ofiar i ich rodzin, chciał im wypłacać odszkodowania, ale Alijew stanowczo odmówił. Kadyrow robi dobrą minę do złej gry: 28 grudnia ogłosił dniem żałoby w Republice Czeczeńskiej.

Politolog i dziennikarz Arkadij Dubnow pisze (https://echofm.online/opinions/esli-nazyvat-veshhi-svoimi-imenami-to-moskva-poprostu-prikryvaet-groznyj): „Skoro samolot spadł w Kazachstanie, to sami musimy się domyślić, że samolot pasażerski znalazł się strefie działań wojennych, a tam wszystko się może zdarzyć. Także sami musimy się domyślić, kto ponosi odpowiedzialność za to, że na czas nie zamknięto przestrzeni powietrznej nad Groznym. Putin nie wskazuje winnych. (…) Być może tylko Alijewowi o tym powiedział. A zatem Moskwa po prostu kryje Grozny”. Czy to wystarczy? Czy Kadyrow może czuć się komfortowo? Do tej pory był nie do ruszenia. Ale przecież wszystko płynie…

To nie my, wersja 2024

27 grudnia 2024. Pasażerowie samolotu Azerbaijan Airlines (AZAL), numer lotu J2-8243, mieli 25 grudnia wylecieć z Baku, a wylądować w Groznym. Ale nie wylądowali. Z przyczyn, które teraz badają eksperci, samolot nie dostał pozwolenia na lądowanie w stolicy Czeczenii, a został przekierowany na inne lotnisko. Pobliski port lotniczy w Machaczkale też nie chciał przyjąć Embraera. Mineralne Wody też. Piloci pokonali około 500 km nad Morzem Kaspijskim. W pobliżu Aktau w Kazachstanie zdecydowali się na awaryjne lądowanie. W wyniku zetknięcia z ziemią doszło do pożaru, samolot przełamał się na pół. Zginęło 38 osób (z 67 znajdujących się na pokładzie), w tym piloci.

Spośród obecnych w mediach wersji zdarzenia najbardziej prawdopodobna jest ta mówiąca o uszkodzeniu samolotu nad Groznym przez rosyjską obronę przeciwlotniczą. Embraer podejmował (trzykrotnie) próby wylądowania na lotnisku w czeczeńskiej stolicy. W tym czasie trwał atak ukraińskich dronów na cele w mieście. Dziś Ramzan Kadyrow z pompą odznaczył swojego bratanka Chamzata Kadyrowa (sekretarza Rady Bezpieczeństwa republiki), który w dniu katastrofy Embraera meldował o zestrzeleniu wszystkich celów (dronów) w niebie nad stolicą.

Na zdjęciach rozbitego samolotu, dostępnych w mediach społecznościowych, widać uszkodzenia kadłuba charakterystyczne dla uszkodzeń powstających na skutek trafienia rakiety. Ale rosyjska propaganda rozpowszechniała inne wersje: oto do uszkodzenia miało dojść na skutek zderzenia ze stadem ptaków i/lub wybuchu butli z tlenem na pokładzie feralnego Embraera. Świadkowie, którzy przeżyli katastrofę, podważyli te wersje. Mówią o tym, że w czasie, gdy samolot znajdował się nad Groznym, co najmniej dwukrotnie został trafiony. Rosyjska propaganda wysunęła więc nową wersję: uszkodzenia na kadłubie to rezultat ataku ukraińskich dronów, niektórzy Z-blogerzy niuansowali: Czeczeni chcieli zestrzelić ukraińskiego drona, ale trafili samolot AZAL. Szach i mat. A właściwie tradycyjne mataczenie.

Na platformie X pojawiło się takie podsumowanie rosyjskiej metody postępowania w czasie niewygodnych incydentów lotniczych. Niby żartobliwe, ale jednocześnie śmiertelnie poważne: „Tradycyjna rosyjska narracja w sprawie zestrzelonych samolotów:
– To nie my.
– To my, ale nie specjalnie.
– Specjalnie, ale nie chcieliśmy.
– Chcieliśmy, ale nie trafiliśmy.
– Trafiliśmy, ale nie w to miejsce.
– Popatrzcie lepiej na amerykański dług wewnętrzny”.

Teraz też obserwujemy rój sprzecznych wersji i komentarzy. Rosyjska telewizja w programach (dez)informacyjnych podawała, że Embraer poleciał z Baku do Aktau, nie próbując wylądować w Groznym. Bo w Groznym była rzekomo gęsta mgła. Ale dane pozyskane z Flightradar24 temu zaprzeczają.

Władze Azerbejdżanu najwidoczniej nie oglądają kłamliwych raportów rosyjskich mediów, bo mają na to tragiczne wydarzenie inne spojrzenie: uszkodzenie samolotu powstało na skutek trafienia z zewnątrz. Wstępne rezultaty śledztwa wskazują, że azerski samolot został trafiony rosyjską rakietą (https://t.me/agentstvonews/8658). Choć maszyna była mocno uszkodzona i piloci prosili o pozwolenie na awaryjne lądowanie, żadne z rosyjskich pobliskich lotnisk nie udzieliło na to zgody. Stąd tak niebezpieczny lot do Kazachstanu nad Morzem Kaspijskim.

Azerska partia opozycyjna Musawat zażądała od „reżimu Putina” przeprosin za zniszczenie Embraera oraz deklaracji zakończenia wojny (z Ukrainą), wskutek której cierpią ludzie. Prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew dotychczas oficjalnie się na ten temat nie wypowiedział (głos zabierali ministrowie i deputowani). Może to wskazywać na to, że Azerbejdżan będzie się targował z Rosją o wysoką rekompensatę. I może chodzić nie tylko o pieniądze.

Jak piszą eksperci OSW, „na wieść o wypadku prezydent Ilham Alijew, który leciał na szczyt WNP do Petersburga, zawrócił do kraju. Baku domaga się przyznania się Rosji do winy oraz oczekuje przeprosin i kompensacji. Azerbejdżan nie utajni też swojego śledztwa w sprawie katastrofy (czego miały domagać się Moskwa i Grozny). Nie można wykluczyć, że ostry ton azerbejdżańskich wypowiedzi i presja na Moskwę (pojawiały się aluzje podjęcia przez Baku działań prawnych przeciwko niej) to forma swoistej licytacji. Jej stawką i celem byłoby wymuszenie na Rosji korzystnych dla siebie posunięć, np. w kwestii szlaków komunikacyjnych w regionie (skłonienie Armenii do zgody na eksterytorialny korytarz do Nachiczewanu) (https://www.osw.waw.pl/pl/publikacje/analizy/2024-12-27/katastrofa-azerbejdzanskiego-samolotu-moskwa-pod-presja-baku)”.

W kontekście tragedii azerskiego samolotu, najprawdopodobniej trafionego rakietą rosyjskiej obrony przeciwlotniczej, szczególnie cynicznie wygląda wrzucony dziś do przestrzeni medialnej noworoczny filmik. Dziadek Mróz siedzi przy stanowisku obrony przeciwlotniczej i dyryguje operatorem, odpalającym rakiety. Nad teatrem Bolszoj w Moskwie przelatuje właśnie swoimi saniami Święty Mikołaj (Santa Claus), w saniach wiezie natowskie rakiety i inne, militarne i nie tylko, gadżety. Operator na polecenie Dziadka Mroza odpala ładunek, sanie rozpryskują się efektownie w feerycznej kaskadzie sztucznych ogni nad centrum rosyjskiej stolicy. „Cel zniszczony. Bardzo dobrze. Żadnych obcych na naszym niebie nam nie trzeba” – podsumowuje z satysfakcją Dziadek Mróz i życzy widzom Szczęśliwego Nowego Roku (https://x.com/labuszewska/status/1872631977553367221).

Dyktator na gigancie

16 grudnia 2024. Po raz pierwszy od ucieczki z Syrii obalony dyktator Baszar al-Asad zabrał głos. Nie, nie pokazał się osobiście – zamieścił jedynie kilka słów na profilu swojej administracji w Telegramie (https://t.me/SyrianPresidency/4386). Na dobrą sprawę nie wiadomo, kto zawiaduje aktualnie mediami społecznościowymi Asada. On sam nie pokazał się publicznie od momentu, gdy opuścił Syrię (jeżeli faktycznie ją opuścił). Kreml oficjalnie potwierdził, że udzielił mu azylu w Rosji. Ale nie ma żadnych innych źródeł, które by to potwierdziły.

Czy ktoś widział Asada w Rosji? Czy ktoś mu zrobił zdjęcie? Pokazał je gdzieś? Czy Asad zamieszkał na Rublowce? A może w Rostowie? A może w ogóle nie ma go w Rosji?

Odpowiedzi na te pytania nie znajdziemy w dzisiejszym wpisie Asada na Telegramie. Ani w żadnych innych dostępnych otwartych źródłach. Czego można się dowiedzieć z opublikowanego oświadczenia? Że Asad był niezłomny aż do końca – i dopiero, gdy rebelianci zajęli Damaszek, to bohatersko udał się do rosyjskiej bazy wojskowej w Latakii. Nie, nie zamierzał się poddawać, chciał „obserwować, jak rozwijają się operacje wojskowe”. Ale stracił ducha, gdy zobaczył, że wojska rządowe porzucają pozycje. Po ataku dronów na rosyjską bazę lotniczą Khmeimim tamtejsze dowództwo podjęło decyzję, że trzeba wywieźć Asada do Rosji. Samolotem. A może na latającym dywanie.

W kolejnych akapitach tej baśni z tysiąca i jednej nocy Asad stwierdza, że został zablokowany w rosyjskiej bazie. Trzeba było więc podjąć ekstraordynaryjne działania, aby syryjskiego dyktatora ewakuować do zaprzyjaźnionej Rosji. Tyle Asad (lub ktoś w imieniu Asada).

Reuters rzuca inne światło na ostatnie dni Asada w Syrii – dyktator ani członków swojej rodziny, ani grona najbliższych współpracowników nie uprzedził, że zamierza zbiec z kraju. Jeszcze kilka godzin przed wyjazdem w rozmowach z wysoko postawionymi wojskowymi i szefami służb specjalnych zapewniał, że „pomoc militarna z Rosji jest już w drodze”. Asad był w Moskwie 28 listopada, tam najprawdopodobniej usłyszał, że żadnego militarnego wsparcia od „druga Władimira” nie otrzyma. Ale o tym ani swojego brata, ani polityków ze swej ekipy nie poinformował.

Potem Asad szukał jeszcze pomocy w Iranie, ale też otrzymał odpowiedź, że reżim ajatollahów nie ma czym wesprzeć sojusznika.

Asadowi nie udało się otrzymać azylu w Zjednoczonych Emiratach Arabskich (o co zabiegał). Natomiast Rosja zgodziła się udzielić mu schronienia. Operacją wywozu dyktatora miał zawiadywać minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow – wtajemniczył Katar i Turcję (https://www.agents.media/bashar-asad-pered-pobegom-vral-svoim-voennym-o-pomoshhi-rossii-i-bezhal-ne-skazav-ob-etom-dazhe-bratu/), dzięki czemu można było zapewnić Asadowi bezpieczny przelot. Ale czy naprawdę tak było?

Dzisiaj „Financial Times” napisał, że Centralny Bank Syrii w latach 2018-2019 przewiózł do Rosji 250 mln dolarów w gotówce. W sumie to banknoty, które ważą 2 tony. Teraz Asad – o ile faktycznie jest w Rosji – będzie miał się czym wypłacić dobrodziejom, którzy go przyjęli.

Cały czas ważą się losy rosyjskich baz w Syrii. Codziennie dochodzą sprzeczne doniesienia: a to bazy mają zostać, bo Rosja dogadać się już miała z nowymi siłami decydującymi o polityce Syrii, a to – wręcz przeciwnie: jednak Rosjanie mają się co prędzej zwijać, a to – że może i zostaną, ale w mocno okrojonym składzie. Czy Rosja ma jeszcze czym grać w Syrii? Straty – nie tylko te wizerunkowe – są bardzo poważne. Poza sprawami strategicznymi i wojskowymi pozostaje jeszcze nieuregulowana kwestia rosyjskich aktywów w Syrii, między innymi tych, które otrzymał przyjaciel Putina, Giennadij Timczenko (https://www.agents.media/drug-putina-i-rossijskie-voennye-mogut-lishitsya-sirijskih-aktivov-poluchennyh-za-podderzhku-asada/).

Rosja traci Syrię

8 grudnia 2024. Sytuacja w Syrii przez ostatnie dni była w rosyjskich mediach wstydliwie pomijanym tematem. A jeśli się już pojawiała – to tylko na marginesie w materiale o wyjeździe ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa do Kataru. Dopiero dzisiaj nastąpiło przebudzenie: w porannych wydaniach TV1 i TV NTW wydusiły, że armia syryjska opuściła Damaszek bez walki. I tyle.

Jak zaczarowane milczały też na temat wydarzeń w Syrii oficjalne czynniki. Putin był zajęty czarowaniem Alaksandra Łukaszenki dostawami „Oriesznika”, więc zapewne nie miał czasu na wypowiedź, podobną do tej z 2017 r. Wtedy 11 grudnia Putin odwiedził bazę w Khmeimim, ogłosił zwycięstwo i zapowiedział: „jeśli terroryści znów podniosą głowę, to zostaną zmieceni”. Ta deklaracja miała oznaczać definitywny powrót Rosji do statusu światowej potęgi, która rozdaje karty w polityce międzynarodowej. Teraz Putin nie miał w związku z dynamiczną sytuacją w Syrii ani nic do powiedzenia „terrorystom”, ani też nie zaprezentował tych uderzeń nie z tej ziemi, które wtedy zapowiadał. Może i dobrze.

Rosyjski MSZ opublikował dziś oficjalny komunikat na swojej stronie (https://mid.ru/ru/foreign_policy/news/1986189/): „W wyniku rozmów B. Asada z szeregiem uczestników konfliktu zbrojnego na terytorium Syrii podjął on decyzję o rezygnacji z urzędu prezydenckiego i opuszczeniu kraju, wydał polecenie, aby przekazanie władzy nastąpiło drogą pokojową. Rosja w tych rozmowach nie brała udziału. (…) Federacja Rosyjska utrzymuje kontakt ze wszystkimi ugrupowaniami opozycji syryjskiej [bardzo ciekawe – AŁ]. (…) Rosyjskie bazy na terytorium Syrii znajdują się w stanie podwyższonej gotowości bojowej. W danym momencie poważnego zagrożenia dla nich nie ma”. Jak długo potrwa „dany moment”? Nie wiadomo. Gdy piszę te słowa, spływają już w szybkich mediach pierwsze doniesienia o ewakuacji.

Minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow z marsem na obliczu oznajmił, że zwycięstwo przeciwników Asada to „starannie zaplanowana za granicą operacja”. Czyja? Ma się rozumieć, Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników.

Zabrał głos wiceprzewodniczący Rady Federacji Konstantin Kosaczow: Rosja będzie nadal okazywać pomoc narodowi Syrii, jeżeli będzie taka potrzeba. Ale jednocześnie dał do zrozumienia, że Moskwa nie będzie więcej uczestniczyć w wojnie domowej: „z tym Syryjczycy będą musieli poradzić sobie sami”.

A co z Asadem? Cztery miesiące temu był z wizytą u swego przyjaciela Władimira Władimirowicza, naświetlał sytuację. W ubiegłym tygodniu pojawiały się niepotwierdzone wiadomości, że przyleciał do Moskwy. Ale potem wrócił do Damaszku. Być może w Rosji przebywają członkowie jego rodziny.

Nie wiadomo, co się teraz dzieje z samym Asadem. Czy leciał samolotem, który go miał zabrać z Damaszku? Dokąd leciał? Doleciał do celu? Jakiego celu? Czy na pokładzie tego samolotu wybuchła bomba? A może samolot został zestrzelony?

Tak czy inaczej – Asad został obalony. Dla przypomnienia: w wyreżyserowanych wyborach w 2021 r. otrzymał 95% głosów (Putin przypisał sobie w swoich ostatnich „wyborach” zaledwie 87%). A teraz ludzie tańczą na ulicach, ciesząc się z pozbycia się tyrana. Wszystkie dyktatury wyglądają na mocne do momentu, gdy właśnie się okazuje, że upadają i rozsypują się jak domek z kart.

Jak zauważa amerykański ośrodek analityczny ISW, utrata przez Rosję jej baz wojskowych na terytorium Syrii jest prawdopodobna. A to główne punkty, przez które odbywają się dostawy z Rosji do Libii i krajów afrykańskich. To cios dla Kremla, który pragnie poszerzać swoje wpływy w Afryce. Stworzy to m.in. problemy dla wagnerowców, wysłanych do Mali. O ile jeszcze tam są, bo chodziły słuchy o ich przerzuceniu do obwodu kurskiego. Krótka kołderka.

Rosyjscy propagandyści chyba już dostali tzw. mietodiczki, czyli instrukcje, jak tłumaczyć to, co się dzieje. Głoszony jest komunikat, że Syria do niczego nie jest już Rosji potrzebna.

Zostawienie bez pomocy sojusznika Asada uderza w prestiż Kremla. Jak w tym kontekście mogą wyglądać zapowiadane rozmowy o zakończeniu wojny w Ukrainie? Putin nie bez kozery straszy Zachód „Oriesznikiem” – pojawienie się tej rzekomej Wunderwaffe miało mu bowiem zapewnić wzmocnienie pozycji negocjacyjnej. A teraz Rosja traci ważny przyczółek na Bliskim Wschodzie. A to zdecydowanie nie wzmacnia pozycji negocjacyjnej.

Tekst ukończony 8 grudnia, godz. 18.40

Amerykańska łączniczka

3 grudnia 2024. Departament Sprawiedliwości USA oskarżył obywatelkę Rosji, Nommę Zarubiną o składanie fałszywych zeznań funkcjonariuszom FBI, grozi jej za to do 5 lat pozbawienia wolności. Zarubina na polecenie Federalnej Służby Bezpieczeństwa Rosji budowała sieć kontaktów w środowisku dziennikarskim, naukowym i eksperckim, zajmujących się Rosją.

Zarubina ma 34 lata, pochodzi z Tomska, jej ojciec jest biznesmenem w branży meblarskiej, matka – lektorką języków obcych. Nomma została zwerbowana przez FSB w 2020 r. Miała odwiedzać seminaria i fora dyskusyjne poświęcone Rosji, gdzie prezentowała ideę „dekolonizacji” niektórych części FR, np. Syberii. Zdaniem politologa Abbasa Gallamowa, wiele wskazuje na to, że tematyka „dekolonizacji” to projekt wymyślony przez czekistów. To wygodny parawan, za którym można schować działania operacyjne, polegające na kształtowaniu opinii, a przede wszystkim – pozyskiwaniu ciekawych kontaktów w intelektualnych środowiskach. Zarubina otrzymała pseudonim operacyjny „Alyssa” i została wysłana do Stanów Zjednoczonych na łowy.

Pamiętacie Państwo dziewczynę o płaskiej twarzy i długich rudych włosach, która aktywnie działała w USA na niwie „walki o legalny dostęp do broni”? Nazywała się Maria Butina (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2019/04/28/maria-butina-winna-i-skazana/; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2019/10/28/butina-wrocila-do-rosji/). W 2019 roku została przez amerykański sąd skazana za nielegalną działalność na 18 miesięcy więzienia, wyszła na wolność przed terminem i ciupasem została odesłana do Rosji, gdzie uhonorowano ją mandatem deputowanej Dumy Państwowej. Maria z umiarkowanym powodzeniem wodziła na pokuszenie niezbyt czujnych i niezbyt wybrednych amerykańskich działaczy niższych szczebli.

Czy Nomma poszła w jej ślady, czy wyciągnęła wnioski z potknięć koleżanki? Ich zadania i sposoby wykonywania poleceń „centrali w Moskwie” były podobne, ale pewne różnice są: działały w innych środowiskach i na razie w sprawie Nommy nie wyszły żadne skandaliczne historie obyczajowe.

Drogę Nommy vel „Alyssy” opisuje ze szczegółami strona „Agientstwo” (https://www.agents.media/vstrechi-s-generalami-ssha-foto-v-majke-kgb-posty-s-rechami-putina-kto-takaya-nomma-zarubina-rabotavshaya-v-ssha-na-fsb/). Studia na uniwersytecie w Petersburgu, potem różne zajęcia od Sasa do Lasa. Ważne jest to, że kręciła się cały czas w kręgach różnych uczelni, w tym amerykańskich, w ostatnich latach podnosiła kwalifikacje w Baruch College w Nowym Jorku i na kursach w Harvard Extension School.

W cytowanym materiale pojawia się sugestia, że Nomma Zarubina w 2016 r. – zaraz po przeprowadzce do Stanów Zjednoczonych – wyszła za mąż (https://vk.com/wall948323_7504), a matką chrzestną jej córki została niejaka Jelena Branson. W tamtym czasie Branson była szefową rady koordynacyjnej organizacji rosyjskich rodaków w USA, w 2022 r. w trybie natychmiastowym zwiała do Rosji po tym, jak FBI przyłapało ją na nielegalnej robocie w charakterze agenta rosyjskich władz. I – co za dziwny traf – po powrocie do Rosji udzieliła wywiadu Marii Butinej i czasopismu „Russkij Mir”.

Nomma Zarubina zjawiała się na różnych wykładach, spotkaniach, zjazdach czy konferencjach, czasem zabierała głos, starając się zwrócić uwagę na siebie i tematykę „dekolonizacji”. Po zakończeniu oficjalnej części przedsięwzięcia podchodziła do upatrzonych uczestników i nachalnie prosiła o strzelenie wspólnego selfika. Z tego, co pokazuje „The Insider” (https://theins.ru/news/276812), zbiór tych fotek miała całkiem spory. Najchętniej fotografowała się z przedstawicielami rosyjskiej opozycji emigracyjnej. Na swoich profilach w mediach społecznościowych ostatnio głosiła hasła antywojenne i antyputinowskie (we wcześniejszych wpisach chwaliła się natomiast uwielbieniem dla Putina, ubierała się w koszulki z napisem KGB, brała udział w organizowanych przez władze imprezach w rodzaju „Nieśmiertelny pułk” itd.). Najwidoczniej oficer prowadzący z Tomska zalecił zmianę poglądów w celu uwiarygodnienia.

Podczas przesłuchań w FBI Zarubina początkowo kategorycznie zaprzeczała, jakoby miała jakiekolwiek kontakty z rosyjskimi służbami specjalnymi. Kontakty z Jeleną Branson tłumaczyła tym, że były niewinne jak pierwiosnki, dotyczyły bowiem jedynie sfery kultury. Wreszcie podczas kolejnej tury przesłuchań zaczęła puszczać farbę i opisywać grę operacyjną z detalami. W rozmowie z „The Insider” stwierdziła, że od pewnego czasu przekazuje informacje Amerykanom.

Sąd wyznaczył kaucję w wysokości 25 tysięcy dolarów, zdecydował o ograniczeniu poruszania się oraz odebrał Nommie paszport. Kolejne przesłuchanie odbędzie się za 30 dni.

Czyli ciąg dalszy nastąpi.

Rosja zawsze odpowie – orędzie Putina

21 listopada 2024. „Obserwatorzy zauważyli, że Putin znika z radarów, gdy ma problemy, gdy nie wie, jak wyjść z trudnej sytuacji. Właśnie wtedy, gdy wszyscy oczekują od Putina reakcji, ten wykonuje pełne zanurzenie i wpada w stupor – pisze publicysta Anatolij Niesmijan. Nad czym teraz zastanawia się Putin?”. Tak zakończyłam dziś, 21 listopada o godzinie 12, tekst, który ukazał się w mojej autorskiej rubryce „Rosyjska ruletka” na stronie Tygodnika Powszechnego (https://www.tygodnikpowszechny.pl/putin-zatwierdzil-zmiany-w-doktrynie-uzycia-broni-jadrowej-dlaczego-jednak-nie-pokazuje-sie-189037).

I oto mamy odpowiedź na to pytanie: kilka godzin później Putin wychodzi z niebytu i występuje z orędziem telewizyjnym (https://www.svoboda.org/a/vladimir-putin-obratilsya-k-rossiyanam-s-teleobrascheniem/33211106.html). Zapowiada w nim odwet za kontynuowanie używania przez Ukrainę broni otrzymanej od zachodnich partnerów do rażenie celów na terytorium Rosji. „Na uderzenie Storm Shadows Rosja odpowie rakietą Oriesznik, której nikt nie jest w stanie zestrzelić” – chwali się z uśmieszkiem na ustach. To ta rakieta miała dziś spaść na miasto Dniepr, na zakłady Jużmasz (rakieta nie niosła ładunków jądrowych). Putin potwierdził tym samym domniemania ukraińskich i światowych mediów, które dziś przez cały dzień gubiły się w domysłach.

Oriesznik to nowa rosyjska rakieta średniego zasięgu, której wcześniej nigdy nie stosowano. Putin mówiąc o niej, nie krył dumy. Być może to jego Wunderwaffe, w której pokłada nadzieje na zwycięstwo.

Putin przerzucił na Stany Zjednoczone odpowiedzialność za to, że regionalny konflikt teraz zaczyna zawierać elementy globalnego (raczej nie miał przy tym na myśli sprowadzenia północnokoreańskich wojsk do Rosji), oskarżył Waszyngton o demontaż systemu bezpieczeństwa międzynarodowego (miało się to stać już w 2019 r. po wyjściu USA z traktatu INF) i zapowiedział, że Rosja nie będzie tolerować rozmieszczania amerykańskich rakiet na świecie.

Orędzie formalnie było skierowane do Rosjan, ale prawdziwymi adresatami byli Donald Trump i Zachód. Putin znowu próbuje wyznaczać czerwone linie i dyktować warunki – zarówno polityki państw zachodnich wobec wojny w Ukrainie, jak i ewentualnych negocjacji z nową amerykańską administracją (widocznie zakulisowe próby wymuszenia na Waszyngtonie przyjęcia warunków Moskwy na razie spaliły na panewce). Putin zaznaczył z naciskiem, że Rosja prowadzi pokojową politykę i układa sobie stosunki z innymi państwami na drodze dyplomatycznej, ale jak trzeba, to może użyć siły. To niezawoalowana groźba, mająca na celu odstraszenie Zachodu od militarnej pomocy dla Kijowa.

W wystąpieniu Putina nie padła zapowiedź zastosowania broni nuklearnej. Choć ostatnio niepokojowy atom był topowym tematem dyskusji w związku ze zmianą doktryny powstrzymywania jądrowego.

Putin zakończył wystąpienie zapowiedzią, że „Rosja zawsze odpowie”.

Tysiąc dni krwawej wojny

19 listopada 2024. Tysiąc dni temu Rosja napadła na Ukrainę. W nocy z 23 na 24 lutego rano Putin wystąpił z orędziem, w którym zapowiedział inwazję na Ukrainę „w celu jej demilitaryzacji i denazyfikacji”. Powtórzył wszystkie swoje kłamstwa dotyczące historii i obecnego statusu Ukrainy, porównał Zachód do Hitlera w 1939 r., stalowym głosem ostrzegł, że w razie wmieszania się w konflikt Rosja, jako mocarstwo jądrowe, odpowie. Wezwał armię ukraińską do złożenia broni. Rosyjscy propagandyści pląsali w radosnym uniesieniu, zapowiadając wzięcie Kijowa w trzy dni i wielką defiladę zwycięskich wojsk rosyjskich na Kreszczatyku.

Pełnoskalową napaść poprzedziły wieloletnie zabiegi, prowokacje i akcje zbrojne, prowadzone przez Rosję na zagarniętych osiem lat wcześniej ukraińskich terytoriach. Ukraina co rusz przypomina, że wojna tak naprawdę trwa nie od 24 lutego 2022 r., a od 2014, gdy Rosja anektowała Krym i część Donbasu. (O okolicznościach towarzyszących inwazji pisałam na blogu i w „Tygodniku Powszechnym”: https://www.tygodnikpowszechny.pl/putin-ukraina-nie-ma-podstaw-uwazac-sie-za-panstwo-niepodlegle-171329
https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2022/02/24/putin-napadl-na-ukraine/).

Putin – typowy damski bokser, który nie umie przyjąć sytuacji „na klatę”, a chowa się za różnymi wykrętami – nie nazwał rozpętanej przez siebie wojny wojną, tylko specjalną operacją wojskową. Kreml prowadzi na arenie międzynarodowej szeroko zakrojoną akcję zakłamywania rzeczywistości, udało się to m.in. w ONZ, która ani na początku rosyjskiej agresji, ani potem nie nazwała rzeczy po imieniu, nie wykluczyła Rosji z organizacji, ograniczając się do łagodnej przygany. Sekretarz generalny Antonio Guterres był niedawno gościem na szczycie BRICS w Kazaniu i ściskał tam dłoń zbrodniarza wojennego Putina w świetle fleszy i pod okiem kamer.

Od niemal trzech lat czerw zbrodni trawi wielkie cielsko Rosji, ziejące ogniem, zabijające tysiące ludzi, przewiercające na wylot mózgi swoim i nieswoim.

Nie wiadomo, jakie straty w ludziach ponosi rosyjska armia, to bodaj najpilniej strzeżona tajemnica putinowskiego reżimu. Być może jest tak, że im są większe, tym większe jest o nich milczenie, aby nie drażnić społeczeństwa (socjolog Grigorij Judin twierdzi wprawdzie, że nie ma takiej kategorii socjologicznej jak „rosyjskie społeczeństwo”, a można mówić jedynie o pewnej zatomizowanej zbiorowości zamieszkującej terytorium państwa, zwanego Federacją Rosyjską). Ukraina zresztą też nie ujawnia danych dotyczących strat w swojej armii.

Wiadomo natomiast, ilu Rosja zabiła ukraińskich cywilów. ONZ podaje, że w wyniku rosyjskich ostrzałów zginęło 12 162 ukraińskich cywilów, w tym 659 dzieci, rany odniosło 27 tys. cywilów, w tym 1747 dzieci. Jak zaznacza Radio Swoboda, „w rzeczywistości liczby te mogą być znacznie wyższe”; https://www.svoboda.org/a/lyudi-i-voyna-1000-dney-s-nachala-rossiyskoy-agressii-v-ukraine/33207873.html). I zapewne są wyższe. Wszystkie ofiary obciążają sumienie Putina i tych, którzy je popełnili. Ofiarami rosyjskiej agresji są też miliony ukraińskich uchodźców, często pozbawionych domostw, zniszczonych przez okupanta. Putin jest ścigany przez międzynarodowy trybunał za kradzież ukraińskich dzieci (https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2023/03/20/prezydent-kidnaper/). Wojna jest dla Putina narzędziem, które pozwala mu utrzymywać się u władzy. Temu służą też opowiadane przez niego bajki o gotowości do pokoju.

Śmierć, zniszczenie, pożoga – to niesie ze sobą putinizm. I chodzi nie tylko o zgliszcza równanych z ziemią miejscowości, ale zgliszcza w ludzkich sercach.

Zacytuję pisarza Dmitrija Głuchowskiego (przebywa na emigracji), występującego od początku wojny przeciwko zbrodniczej polityce Kremla: „Tysiąc dni wojny Rosji z Ukrainą. Przez tysiąc dni można się do wszystkiego przyzwyczaić. Moi znajomi, którzy przyjeżdżają do Moskwy po długiej przerwie, mówią, że całe miasto obklejone jest plakatami, wzywającymi, by się zaciągać na front za pięć milionów rubli. Moi znajomi w Moskwie od dawna tego nie zauważają i są zdania, że żyją tak samo, jak żyli wcześniej. Wielu nosi w sobie przekonanie, że obecnie żyje się nawet lepiej: forsa jest, pełno forsy, restauracje jak i wprzódy pękają w szwach, w teatrach głośne premiery, wszędzie odbywają się też niezliczone festiwale kulinarne. W miastach dominuje reklama zabijania po podpisaniu kontraktu, ale ludzie – poza tymi, którzy są zainteresowani tymi kontraktami – nauczyli się jej nie zauważać. Miesięcznie średnio trzydzieści tysięcy owych zainteresowanych kontraktem jedzie na wojnę, aby średnio przeżyć dwa tygodnie i zginąć albo zostać kaleką. W ciągu tysiąca dni wojna stała się normą. W kraju nie nastąpiła katastrofa gospodarcza, ale nastąpiła katastrofa moralna. I festiwalowe nastroje obu stolic [tradycyjnie stolicami nazywa się Moskwę i Petersburg – AŁ] tej katastrofy nie niwelują. Jedynie podkreślają jej rozmiary. Tysiąc dni zabójstw niewinnych ludzi w Ukrainie, zniszczenia ich miast, tysiąc dni bezsensownych ofiar z rosyjskiej strony, tysiąc dni przyuczania siebie do milczenia i popierania władzy w uprawianym przez nią barbarzyństwie, wynajdywania usprawiedliwienia dla zbrodni wojennych, mentalnej gimnastyki, która pozwala na przekonanie, że nie jest się po stronie zła. […] Ta wojna to szczepionka zła, dająca możliwość żyć ze złem, współistnieć i nie chorować”.

Nowe standardy wymiaru niesprawiedliwości

12 listopada 2024. Rosyjski wymiar niesprawiedliwości ustanowił kolejny niechlubny rekord: sąd na 5,5 roku łagru skazał 68-letnią lekarkę Nadieżdę Bujanową jedynie na podstawie pomówienia i donosu.

Formuła w akcie oskarżenia: rozpowszechnianie nieprawdziwych wiadomości o armii. Sprawę karną wszczęto w lutym br. po tym, jak matka małego pacjenta doktor Bujanowej złożyła skargę: oświadczyła, że Bujanowa dopuściła się „negatywnych komentarzy o poległym na froncie ojcu chłopca”. Lekarka nie przyznała się do zarzucanych czynów. (Sprawę Bujanowej opisałam na blogu https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2024/02/06/donos-nasz-powszedni/).
Od kwietnia Bujanowa przebywała w areszcie śledczym – została uznana przez śledczych za szczególnie groźnego przestępcę.

Sprawę w sądzie rejonowym w Moskwie rozpatrywała sędzia Olga Fiedina. W czasie procesu Bujanowa konsekwentnie powtarzała, że nie wypowiadała słów, które przypisała jej autorka donosu, Anastasija Akińszyna. – Mogę przysiąc, przeżegnać się, jestem wierząca. No i jestem lekarką, nie mogę wypowiadać takich słów, jakie przypisuje mi Akińszyna – powtarzała Bujanowa na sali sądowej.

W obronie Bujanowej wystąpili koledzy lekarze: ponad tysiąc osób podpisało się pod listem otwartym, domagając się uwolnienia niesłusznie oskarżanej koleżanki. Adwokaci lekarki podkreślali, że z artykułu o „rozpowszechnianiu nieprawdziwych informacji o armii” ścigane są osoby za publiczne wypowiedzi, a rozmowa w gabinecie do takich nie należy. Oskarżenie ze swej strony nie dostarczyło żadnych dowodów na to, że Bujanowa w rozmowie z matką pacjenta wypowiedziała inkryminowane słowa: nagrania z kamer umieszczonych w klinice tajemniczym sposobem zniknęły.

Oskarżenie nieustannie główkowało nad dopisaniem nowych zarzutów. I dopisało – motyw politycznej i narodowościowej nienawiści. Akińszyna stwierdziła, że lekarka zachowała się nieprzyjaźnie, gdyż… urodziła się we Lwowie. „I dlatego żywi nienawiść do Rosji i rosyjskich żołnierzy”. Adwokat próbował ripostować: „urodzić się we Lwowie to jeszcze nie przestępstwo”.

Za obciążające strona oskarżenia uznała też to, że „w telefonie Bujanowej znaleziono zdjęcia z napisami w języku ukraińskim oraz smsy, w których lekarka pisała o tym, że niepokoi się o Kijów i życzy śmierci raszystom. Obrona zakwestionowała te dowody, twierdząc, że lekarka nie pisała tych smsów i że śledczy odebrali telefon podczas rewizji bez obecności adwokatów, a zatem nie mogą one stanowić dowodu w sprawie.

Prokurator żądał kary 6 lat pozbawienia wolności. Sędzia wykazała się humanitarnym podejściem i skazała Bujanową na 5,5 roku łagru. Po ogłoszeniu wyroku członkowie grupy wsparcia lekarki krzyczeli: „Hańba!” (na rozprawę przyszło około siedemdziesięciu osób).

Sędzia Fiedina otrzymała od Putina awans.