Archiwum autora: annalabuszewska

Między nami blogerami

5 maja. W życiu oficjalnej Rosji, o którym można przeczytać w gazetach czy obejrzeć w państwowej telewizji, cała uwaga społeczeństwa skoncentrowana jest aktualnie na przygotowaniach do defilady z okazji 9 maja, możliwości zaszczepienia się przeciwko Covid-19, tropieniu podejrzanych zapędów Zachodu i pierwszych przymiarkach do startu zaakceptowanych przez Kreml kandydatów w wyborach do Dumy, zaplanowanych na wrzesień. Gdzieniegdzie wybuchają pożary łąk i lasów, gdzieniegdzie wylewają rzeki i odbierają zaskoczonym mieszkańcom skromny dobytek. A generalnie kraj korzysta z łaskawego daru umiłowanego przywódcy, który dał wszystkim obywatelom wolne dni od 1 do 10 maja. Świętujący nielegalnie rozpalają grilka, który w warunkach rosyjskich nazywa się popularnie szaszłykiem, gdzieś na działce lub po prostu „na prirodie”, a jeśli wyjechać się nie dało, to u siebie na balkonie.

Ale jest też świat, który nijak nie przystaje do tego nakreślonego powyżej wykroju, ma swoje sprawy i swoich bohaterów. To media społecznościowe, żyjące własnym życiem, karmiące się krótkimi shotami egzaltowanych przeżyć, adorujące wystylizowane tiktokowe madonny, podające masowo niezobowiązująco płytkie treści. I pobudzające marzenia milionów. Milionów młodych i bardzo młodych ludzi.

Głównym medium przenoszącym rozrywkową sieczkę jest TikTok. Ta aplikacja stała się w Rosji popularniejsza o Facebooka czy rodzimego Vkontakte. Krótkie błahe filmiki mają wielomilionową widownię, przylepioną na stałe do ekranu przenośnych urządzeń mobilnych. Ostatnio okazało się jednak, że TikTok się w Rosji też trochę upolitycznił, przynajmniej na chwilę. Jak pisał niedawno portal Meduza.io (https://meduza.io/feature/2021/02/24/kazhdyy-haus-pohozh-na-laksheri-tyurmu), to była główna platforma komunikacji zwolenników Aleksieja Nawalnego, który w połowie stycznia powrócił do Rosji. Jego zwolennicy zwoływali się na demonstracje właśnie za pośrednictwem TikToka. Na lotnisku Domodiedowo, gdzie miał wylądować samolot wiozący Nawalnego do ojczyzny, zebrali się wieczorem 17 stycznia nie tylko popierający tego polityka ludzie, ale także rozweseleni wielbiciele szalenie popularnej gwiazdki estrady Olgi Buzowej. Zgromadzenie obu grup oczekujących w jednym miejscu i czasie miało zapewne w intencji władz wywołać wrażenie, że tłum na lotnisku zebrał się dla Buzowej, a nie dla Nawalnego. Buzowa zapewne nic o tej akcji nie wiedziała. Ma wszakże ważniejsze sprawy na głowie.

Akurat dzisiaj obserwujący poczynania Buzowej fani śledzą z zapartym tchem wiadomość, że piosenkarka przeszła jakiś bliżej niekreślony zabieg chirurgiczny i trafiła na OIOM (https://lifestyle.rusdialog.ru/208938_1620225572). Na profilu Buzowej w Instagramie obserwuje ją ponad 23 mln ludzi. Czekają teraz na wieści, czy chodziło o jakąś nieznaczną korektę idealnego nosa czy stało się coś poważnego ze zdrowiem gwiazdki. Oblegane jest też konto na TikToku, w którym gwiazdka pokazuje, jak przykleiła sobie rzęsy albo założyła okulary albo bluzkę z różowymi rękawami (https://www.tiktok.com/@buzova86?). Filmiki z jej udziałem zamieszczane w różnych mediach społecznościowych zyskują milionowe odsłony, np. ten na Youtube https://www.youtube.com/watch?v=vsPX7DOhKU8. Media uruchamiają specjalne challenge z nazwiskiem Buzowej, co jest rękojmią zdobycia dużej publiczności. Popularnością cieszą się też duety piosenkarki z gwiazdami TikToka, takimi jak Dania Miłochin i Ania Pokrow.

Buzowa wyhodowała swoją popularność na udziale w skandalizującym reality show „Dom 2” (2004-2008), potem pracowała w różnych stacjach telewizyjnych, wreszcie zaczęła nagrywać utwory muzyczne, podrygując przy tym nie zawsze rytmicznie. Oto próbka jej repertuaru: https://music.apple.com/ca/album/%D0%BF%D0%BE%D0%B4-%D0%B7%D0%B2%D1%83%D0%BA%D0%B8-%D0%BF%D0%BE%D1%86%D0%B5%D0%BB%D1%83%D0%B5%D0%B2/1268713289.

Wśród jej wielbicieli zdarzają się fanatycy. Jedna dziewczyna wydała majątek na operacje plastyczne, aby upodobnić się do idolki (https://lenta.ru/news/2020/09/29/buzova/).

Buzowa i kilka innych „osobowości medialnych”, jak określa się ten rodzaj istnienia, kształtują gusta szerokiej publiczności. Dziewczyny ze starszych klas pokazują sobie wzajemnie filmiki z TikToka, aby podzielić się nowo zdobytą wiedzą o kolorze włosów obserwowanej „osobowości” czy ustalić, czy mają też pofarbować kołtun czy raczej wcisnąć w ucho naparstek. To jest przecież dużo ważniejsze i dużo ciekawsze niż dwumian Newtona.

Ciekawym przypadkiem wśród grona wielomilionowych blogerów tiktokowych jest Dina Sajewa. Jej konto na TikToku ma 20 mln obserwujących, 7 mln ogląda jej profil w Instagramie. To świetny wynik w skali Rosji. Ma też swoje hasło w rosyjskim segmencie Wikipedii. Dina pochodzi z Tadżykistanu. W mediach społecznościowych zadebiutowała jako wykonawczyni lip sync, tańczyła i śpiewała pod hasłem „Tadżyczka pięknie tańczy”, „Tadżyczka pięknie śpiewa”. Jej kariera blogerki zaczęła się intensywnie rozwijać po przeprowadzce do Moskwy i nawiązaniu znajomości w medialnych kręgach.
W czerwcu 2020 r. ignorując obowiązujące w Moskwie zasady samoizolacji w związku z epidemią koronawirusa, urządziła imprezę z okazji osiągnięcia 10 mln subskrybentów swojego konta na TikToku. Została dostrzeżona i poza TikTokiem. Widocznie to, że cieszy się popularnością tak szerokiej widowni, sprawiło, że – jak ujawniła w wywiadzie dla Kseni Sobczak – zwrócono się do niej z propozycją nagrania filmiku z życzeniami dla prezydenta Putina. Honorarium zaproponowano bajeczne – 700 tys. rubli. Nikołaj Podosokorski w swoim tekście (https://www.facebook.com/photo?fbid=5919136371437318&set=a.2857013344316318) dowcipnie sugeruje: Dina „podobno odmówiła. Ale myślę, że albo nie udało się im ustalić ceny, albo Dina wrzuciła nazwisko Putin do wyszukiwarki, nic nie znalazła, więc odmówiła, bo po co miałaby się zajmować promowaniem jakiegoś nieudacznika, którego nikt nie zna”.

No właśnie, Putin nie jest tiktokerem ani nie lansuje się na Instagramie. A zatem po prostu nie istnieje w świecie „osobowości medialnych” i rzesz ich wielbicieli. Ale jeżeli propozycja nagrania życzeń dla Putina padła, to może oznaczać, że Kreml snuje plany wkroczenia na ten teren. Tyle że to teren grząski, wirujący, wolny, nieobliczalny, szybko zmieniający się, brykający beztrosko. Zupełnie nie pasuje do świata ponurych kremlowskich dziadersów, którzy zajęci są już wyłącznie coraz bardziej wymuszonym utrwalaniem władzy Putina.

Sto dni za kratami

28 kwietnia. Szef Fundacji Walki z Korupcją Aleksiej Nawalny jest bezprawnie więziony przez przerażonego Władimira Putina od stu dni. Stale narastające przerażenie i strach utraty władzy każą wyzerowanemu prezydentowi coraz mocniej zaciskać kajdany na społeczeństwie obywatelskim. Po przełamaniu sytuacji związanej z głodówką Nawalnego (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2021/04/23/nawalny-zawiesza-glodowke/) reżim zabrał się za wypalanie rozpalonym żelazem jego fundacji i wybijanie z głowy chęci aktywności zwolennikom „więźnia numer jeden”.

Sąd w Moskwie na wniosek prokuratury zakazał Fundacji Walki z Korupcją i Fundacji Obrony Praw Obywatelskich Nawalnego, co następuje: korzystać z mediów, organizować demonstracje, rozmieszczać materiały w internecie, uczestniczyć w wyborach i korzystać ze środków zgromadzonych na rachunkach bankowych. Ludzie fundacji zapowiedzieli apelację. Dwa dni temu prokuratura Moskwy nakazała wstrzymanie działalności regionalnych sztabów Nawalnego do czasu orzeczenia sądu w sprawie uznania Fundacji Walki z Korupcją za organizację ekstremistyczną.

Wybijanie zębów strukturom Nawalnego to przejaw obaw gospodarza Kremla i jego obsługi, że aktywność obywatelska i błyskotliwe śledztwa w sprawie korupcji na najwyższych szczeblach władzy mogą pobudzić społeczeństwo do oporu lub choćby zadawania niewygodnych pytań. Bo czyż grupie trzymającej władzę może się podobać publikowanie materiałów o nielegalnych schematach finansowych prowadzących do gromadzenia fortun przez wysokich urzędników zobowiązanych do transparentności dochodów lub krewnych i znajomych Królika, dorabiających się na szemranych kontraktach za państwowe pieniądze?

Tydzień temu odbyły się w rosyjskich miastach uliczne akcje solidarnościowe z prowadzącym głodówkę protestacyjną Nawalnym. Większość akcji miała spokojny przebieg, jedynie w Petersburgu policja wykazała się brutalnością, zatrzymano tam ponad osiemset osób. Tymczasem przez ten tydzień, jaki minął od protestu, policja sukcesywnie zatrzymuje jego uczestników – zatrzymano co najmniej 115 osób, w tym w samej Moskwie 58. Wśród zatrzymanych jest m.in. profesor Aleksandr Agadżanian.

Jak zauważył socjolog Kiriłł Rogow, „ostatnie zatrzymania w Moskwie to nowa technologia, nowa forma terroryzowania uczestników akcji. Zamiast bić ich na ulicy, teraz wyłapują ich i umieszczają na posterunkach policji, a to dzięki wykorzystaniu licznych systemów rozpoznawania twarzy [rozmieszczonych obficie w centrum miasta]. Władze testują możliwość takich innowacyjnych represji. Żadnych podstaw prawnych po temu nie ma. Zobaczymy, co będzie dalej, jakie będą skutki. Człowieka wsadzają tylko za to, że idzie ulicami Moskwy” (https://www.svoboda.org/a/31227259.html).

Kreml walczy bohatersko nie tylko z samym Nawalnym i jego współpracownikami, ale także z jego wizerunkiem. Dzisiaj na skromnej stacji transformatorowej w Petersburgu pojawił się mural przedstawiający Nawalnego składającego dłonie w kształt serca. Obok twarzy uśmiechniętego „więźnia numer jeden” został umieszczony napis „Bohater nowych czasów” (nawiązanie do dzieła Michaiła Lermontowa „Bohater naszych czasów”). Zawartość artystyczna i ideowa na najwyższym poziomie. Mural przetrwał zaledwie kilka godzin, przysłane w nerwowym pośpiechu komando pracowników przedsiębiorstwa oczyszczania miasta zamalowało graffiti, które najwyraźniej uznano za zamach na bezpieczeństwo mieszkańców miasta. Zdjęcia malowidła i niszczących je „sprzątaczy” obiegły dziś media społecznościowe, a jutro zapewne znajdą się w gazetach (https://www.severreal.org/a/31226792.html).

Nawalny zawiesza głodówkę

23 kwietnia. Po dwudziestu czterech dniach Aleksiej Nawalny przerwał głodówkę protestacyjną. Uznał, że przewiezienie go do szpitala w kolonii karnej IK-3, gdzie został zbadany przez sprowadzonych ze szpitala obwodowego we Włodzimierzu cywilnych lekarzy (nie będących funkcjonariuszami Federalnej Służby Więziennictwa, FSIN), spełnia częściowo jego żądania wyrażone jako powód protestu.

Jego stan od kilku dni był bardzo poważny. Potwierdziło to pięcioro lekarzy, leczących go, zanim trafił do łagru (to widzenia z nimi Nawalny żądał i z tego postulatu mimo zawieszenia protestu nie rezygnuje). Wczoraj lekarze ci zwrócili się bezpośrednio do Nawalnego z prośbą o przerwanie głodówki: „W przeciwnym razie za chwilę nie będziemy mieli kogo leczyć”. Aleksiej stwierdził, że ten argument przemówił mu do rozsądku. Drugim ważnym czynnikiem, który wziął pod uwagę, podejmując decyzję o zakończeniu głodówki, było to, że solidarnościowe głodówki ogłosiło ponad trzydzieści osób, w tym Matki Biesłanu. Nawalny stwierdził, że nie ma prawa narażać zdrowia tych ludzi, którzy udzielili mu bezcennego poparcia. Podziękował wszystkim, którzy w taki czy inny sposób upominali się o jego prawo do uczciwego leczenia.

Teraz grupa jego lekarzy sformułowała kolejne postulaty. W „Nowej Gazecie” opublikowali oni list, w którym zwracają uwagę na niepokojące okoliczności: pacjent od dwóch miesięcy odczuwa silny ból, tymczasem do tej pory nie został zdiagnozowany, wykonane analizy i badania świadczą o zagrożeniu życia. Lekarze podkreślają, że wychodzenie z długotrwałej głodówki powinno następować pod kontrolą specjalistów, konieczne jest też zapewnienie pacjentowi odpowiedniego jedzenia. Medycy postulują przeniesienie Nawalnego do moskiewskiej kliniki specjalistycznej, gdzie miałby dostęp do odpowiedniej bazy diagnostycznej oraz warunki powrotu do zdrowia. „Wychodzenie z głodówki może potrwać trzy tygodnie” – napisali. Za wskazane uznali udział w konsultacjach zaproszonych specjalistów z Zachodu.

„Nie zapominajmy, że problemy zdrowotne Aleksieja nie zniknęły – pisze w swoim blogu politolog Anton Oriech. – Przecież on wrócił do Rosji niedoleczony po otruciu nowiczokiem, a pobyt najpierw w moskiewskim areszcie śledczym, a potem w kolonii karnej negatywnie odbił się na jego kondycji. I nie zapominajmy, że tak naprawdę Nawalny powinien być na wolności. Trzeba się domagać jego uwolnienia!”.

Władze znalazły furtkę, która pozwoliła na rozładowanie napięcia. Wprawdzie nie zezwoliły na zbadanie Nawalnego przez wskazanych przez niego lekarzy, niemniej wywiozły go z IK-2 i zorganizowały badania w szpitalu z udziałem czterech specjalistów, którzy nie noszą mundurów FSIN. Włodzimierscy medycy wykonali swoją pracę bez zarzutu – potwierdzili to zaufani lekarze Nawalnego. Z kolei sam Nawalny mógł podjąć decyzję o zakończeniu głodówki, uznając to połowiczne spełnienie jego żądań za wystarczający warunek zawieszenia protestu z zachowaniem prawa do dalszego domagania się spotkania ze swoimi lekarzami. Pokazał, że jest mocnym graczem. Niechże jak najszybciej wraca do zdrowia.

Kara bez zbrodni

16 kwietnia. Nawalny pisze, że odczuwa silne zawroty głowy. Ale nie od sukcesów, a z powodu dolegliwości spowodowanych długotrwałą głodówką.

To już ponad dwa tygodnie temu najważniejszy polityk opozycyjny Rosji, Aleksiej Nawalny, ogłosił w kolonii karnej IK-2 głodówkę protestacyjną. Nadal nie spełniono jego żądania: spotkania z lekarzem z zewnątrz, niezależnym od struktur służby więziennej. Więzień numer jeden skarży się na silne bóle kręgosłupa i brak czucia w nodze. Przez kilka dni przebywał w więziennym lazarecie, gdy podniosła mu się gorączka. Nie przerwał głodówki.

13 kwietnia zezwolono Julii Nawalnej na widzenie z mężem. Napisała o tym w Instagramie (https://www.instagram.com/p/CNm-iqxlHjL/?igshid=df65o9m5wfg&fbclid=IwAR2o1o6chFOtSpGpyzhpram7KzagQwbwrk6AmLj7pZRk-bUMH57i6bAXQ8g): „Mogliśmy rozmawiać przez szybę w pomieszczeniu 3 na 2 metry i za pośrednictwem słuchawki. Jest wesoły i pełen życia. Ale mówi z trudem, od czasu do czasu odkładał słuchawkę i kładł się, żeby odpocząć. Bardzo schudł, waży 76 kg przy wzroście 190 cm. Lekarza do niego nadal nie dopuszczono, chociaż to prawo przysługuje każdemu”.

Dziś swój dzień w IK-2 opisał i sam więzień: „Historia lubi się powtarzać. Dzisiaj rano stała nade mną kobieta w stopniu pułkownika i mówiła: pańskie analizy krwi wskazują, że pańskie zdrowie uległo poważnemu pogorszeniu. To ryzykowne. Jeśli nie zrezygnuje pan z głodówki, jesteśmy gotowi przystąpić do przymusowego karmienia już teraz. I dalej opisywała mi atrakcje przymusowego karmienia. Kaftan bezpieczeństwa i inne radości.

Słuchałem jej i wracałem myślami do przedszkola. Mam trzy lata i podobna kobieta zmusza mnie do zjedzenia skóry gotowanej kury. Ja przez łzy mówię jej: nie. Kobieta zapowiada, że zmusi mnie do zjedzenia, zwiąże mi ręce i nakarmi.

Różnica jest potężna. W przedszkolu instynktownie rozumiałem, że oni nie mają prawa zmuszać mnie do jedzenia skóry gotowanej kury. A obecnie pokazuję palcem odpowiedni punkt aktu prawnego i mówię: wybaczcie, ale nie macie prawa karmić mnie przymusowo. Sam zjem. Domagam się po prostu zagwarantowanego prawem spotkania z niezależnym lekarzem. Dlaczego nie spełniacie tego wymogu akurat wobec mnie i muszę ogłaszać głodówkę, żeby osiągnąć cel?

Odpowiedź jest prosta: a) boją się, iż okaże się, że brak czucia w kończynach to skutek otrucia. Tamtego, starego. Albo nowego. Wcale bym się nie zdziwił. b) człowiek więziony jest dla systemu niewolnikiem. Tym bardziej więzień polityczny. A skoro protestuje, to lepiej go przymusowo nakarmić niż spełniać jego żądania, do których ma prawo. […] Mam silne zawroty głowy, ale na razie chodzę, a to dlatego że czuję wasze wsparcie. Dziękuję”.

Zespół współpracowników faktycznie wspiera Nawalnego – codziennie na kanale Youtube ukazuje się przegląd wydarzeń związanych z pobytem Aleksieja w IK-2 oraz z prześladowaniem ludzi Fundacji Walki z Korupcją. Reżim przypuścił frontalny atak na zwolenników opozycjonisty. Oto kilka przykładów.

W Murmańsku zatrzymano współpracownika sztabu Nawalnego pod zarzutem przewozu narkotyków. Nieskomplikowana metoda pozbycia się i zastraszania aktywistów, nieprawdaż?

W Petersburgu zatrzymano szefową miejscowego sztabu Nawalnego, Irinę Fatjanową.
Popierasz Nawalnego? Odwołamy twoje koncerty. Zespół „Nogu Swieło” właśnie się o tym dowiedział.

Prokuratura Moskwy wystąpiła z inicjatywą uznania sztabów Nawalnego za organizacje ekstremistyczne.

Prawniczka Fundacji Lubow Sobol została skazana na rok prac społecznych i konfiskatę 10% zarobków w zawieszeniu za to, że weszła do mieszkania jednego ze sprawców otrucia Nawalnego.

Współpracownik Fundacji Paweł Zielenski został skazany na karę dwóch lat pozbawienia wolności za emocjonalne tweety po akcie samospalenia dziennikarki Iriny Sławinej (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2020/11/03/ktorzy-odeszli-2020-czesc-druga/). Dwa lata łagru za tweety. Podstawę prawną stanowił przepis o walce z ekstremizmem.

Obrończyni praw człowieka Zoja Swietowa napisała list otwarty do patriarchy Cyryla z prośbą o pomoc w dopuszczeniu lekarza do głodującego i słabnącego z każdym dniem opozycjonisty (https://www.facebook.com/zoiasvetova/posts/4045808208818540). Pod listem podpisało się kilkadziesiąt osób.

Mimo szykan zespół współpracowników Nawalnego pracuje: wczoraj opublikował raport o rezydencji Putina na Wałdaju (https://navalny.com/p/6480/). Materiał zrealizowany w stylu podobnym do słynnego filmu o rezydencji w Gielendżyku. A propos to film „Pałac dla Putina” otrzymał prestiżową nagrodę Biały Słoń. Dzień po wałdajskiej publikacji zhakowano i opublikowano bazę danych zwolenników Nawalnego. 529 tys. osób deklarowało na stronie Fundacji Walki z Korupcją gotowość udziału w akcjach wsparcia dla głodującego opozycjonisty. Atak hakerski to zapewne odwet za publikację o Wałdaju.

Warto poświęcić kilka słów omówieniu tego wałdajskiego obiektu, ale to już w następnym odcinku.

Protest głodowy więźnia numer jeden

7 kwietnia. Michaił Chodorkowski, będący przez wiele lat „więźniem Putina numer jeden”, doskonale znający panujące w rosyjskich łagrach porządki, powiedział: „Najważniejsze to tam nie zachorować. Bo nikt nie będzie cię leczyć. Jak poważnie zachorujesz – umrzesz”. Te słowa wytrawnego politycznego zeka przytoczył Aleksiej Nawalny w napisanym pod koniec marca poście w mediach społecznościowych. I nie bez kozery.

Nawalny, aktualny „więzień Putina numer jeden”, przebywający w IK-2 w Pokrowie w obwodzie włodzimierskim, zaczął się skarżyć na silne bóle w plecach i brak czucia w nogach. Warto w tym miejscu przypomnieć, że kilka miesięcy temu Nawalny został otruty nowiczokiem, co znacznie osłabiło jego kondycję. Poprosił o pomoc medyczną. Ma do tego prawo – może na własny koszt sprowadzić na konsultacje lekarza z zewnątrz. Kierownictwo IK-2 tylko wzrusza ramionami. W mediach pojawiły się głosy przedstawicieli Federalnej Służby Więziennictwa (FSIN), że Nawalny symuluje pogorszenie stanu zdrowia, aby zwrócić na siebie uwagę. Rzecznik Kremla, indagowany przez dziennikarzy, wskazał, że administracja prezydenta nie zajmuje się stanem zdrowia więźniów, a podobne rzeczy znajdują się w gestii FSIN. Ta natomiast z sadystyczną przyjemnością zapewnia, że więzień ma wszystko, co mu trzeba.

„Proszę o lekarstwa. Nie dają. A mnie ciężko jest wstać z łóżka, boli mnie coraz bardziej. Służba więzienna moje skargi przyjmuje i nie robi nic. Tydzień temu zbadała mnie lekarka więzienna, dała dwie tabletki ibuprofenu, ale diagnozy nie postawiła” – taki komunikat w imieniu Nawalnego opublikowany został w mediach społecznościowych.
Po tygodniu bezowocnych próśb i rzucania grochem o ścianę przy narastających bólach pleców i nóg Nawalny zdecydował się na krok desperacki: 31 marca ogłosił głodówkę. Domaga się lekarza i leczenia.

Ogłoszenie głodówki to dla więźnia pozostającego w łapach opresyjnego systemu broń atomowa, zagranie własnym ciałem, własnym zdrowiem, a może i życiem. Gdy piszę te słowa, Nawalny nadal prowadzi głodówkę, przedwczoraj i wczoraj skarżył się na podwyższoną temperaturę i silny kaszel. Dziś mówi, że zaczyna tracić czucie w rękach. Podobno został umieszczony w więziennym lazarecie. Nadal nie dopuszczono doń lekarza z zewnątrz. 6 kwietnia pod IK-2 przybyli lekarze, wśród nich lekarka Anastasija Wasiljewa z Aliansu Lekarzy. Domagali się widzenia z Nawalnym i możliwości zbadania go. Wasiljewa została zatrzymana. Kilkuset rosyjskich lekarzy podpisało się pod apelem do prezydenta w sprawie niezbędnego udzielenia więźniowi pomocy medycznej.

Stan zdrowia Nawalnego stał się tematem rozmowy Władimira Putina z kanclerz Niemiec Angelą Merkel i prezydentem Francji Emmanuelem Macronem, jaka odbyła się 30 marca. Wideokonferencja miała być poświęcona wyłącznie Ukrainie i zaognianiu sytuacji wokół Donbasu, ale Putin został wywołany do odpowiedzi w sprawie kondycji zdrowotnej opozycjonisty. Zachodni partnerzy (to określenie Putin wypowiada w taki sposób, jakby miał w ustach kłujący oset) wezwali gospodarza Kremla do zapewnienia Nawalnemu opieki medycznej i poszanowania jego praw w zgodzie z konwencją praw człowieka. W oficjalnym komunikacie Kremla z rozmów znalazł się fragment o tym, że interlokutorom została udzielona informacja o „obiektywnych okolicznościach sprawy”. Enigmatycznie. A z drugiej strony – czytelnie: zdrowie Nawalnego jest w naszych rękach, czy tego chcecie czy nie chcecie.

Po ogłoszeniu przez Nawalnego głodówki Kreml uruchomił medialną machinę, która ma stworzyć „właściwy” obraz przebywania opozycjonisty w kolonii karnej. Do Pokrowa została wysłana ekipa telewizyjna TV Rossija i RT z Marią Butiną na czele. Butina odsiedziała w amerykańskim więzieniu osiemnaście miesięcy za postępki nielicujące z posiadanym statusem (m.in. pozyskiwanie informacji i wywieranie wpływu/organizowanie agentury wpływu w okresie przedwyborczym w USA, bez posiadania statusu lobbysty). Po powrocie do Rosji zasiadła w Izbie Społecznej, ciele doradczym przy prezydencie; czasem pokazuje się też w telewizyjnych debatach na tematy polityczne. A teraz otrzymała – do spółki z Kiriłłem Wyszynskim, dziennikarzem, którego Ukraina wsadziła swego czasu za kratki za dezinformację – zadanie pokazania wczasów, na jakich przebywa Nawalny.

W reportażu wyemitowanym w głównym wydaniu dziennika TV Rossija (do obejrzenia na kanale Youtube https://www.youtube.com/watch?v=C_ADpWA499Y) Butina dzielnie spożywa obiad, troskliwie pyta obsługę kuchni, czy nie mają tu karaluchów (bo w amerykańskim więzieniu to były) i próbuje przekonać Nawalnego oraz widzów, że warunki, w jakich więzień przebywa, są znakomite. W arcydziele propagandystów zwraca uwagę fragment, gdy o Nawalnym – patentowanym leniu, który nie chce po sobie sprzątać – opowiada współwięzień (niewykluczone, że to funkcyjny, który ma układ ze strażnikami i sprawuje bezpośrednią pieczę nad więźniami; a może to zwykły zek, który przecież nie mógł nic innego powiedzieć). Butina twierdzi, że Nawalny czuje się doskonale, może chodzić, mówić itd., co więcej „na głodującego człowieka też nie wygląda” (w telewizyjnej wersji materiału zabrakło fragmentu, w którym Butina pragnąc podkreślić świetne warunki panujące w kolonii, mówi, że są lepsze niż w prowincjonalnych hotelach: https://www.facebook.com/mvbutina/posts/3838265262929878). Hmm, za takie twierdzenie nie zostanie pogłaskana po główce przez zwierzchnictwo. W reportaż wmontowany jest filmik z kamery wideo z sali, w której przebywa więzień (nie wiadomo, z którego dnia pochodzi nagranie), pokazujący Nawalnego, który porusza się o własnych siłach. Jednym słowem – wszystko w porządku, więzień histeryzuje. Zachodni politycy, którzy też z powodu zdrowia pupilka histeryzują, mogą reportaż obejrzeć i uspokoić skołatane nerwy.

W podsumowaniu tej akcji kremlowskich propagandystów zacytuję komentarz Andrieja Łoszaka (https://www.facebook.com/andrey.loshak/posts/10159123017647094). „Wiosną 1984 r. akademik Andriej Sacharow przebywający w Gorki na zesłaniu ogłosił głodówkę. Został zamknięty w szpitalu, odizolowany od świata, nie mógł widywać nawet żony. Poddany został przymusowemu karmieniu, dostawał psychotropy. Z powodu tych brutalnych procedur doznał wylewu […] Izolacja trwała cztery miesiące. Przez ten czas światowa prasa pilnie śledziła temat zdrowia Sacharowa, politycy żądali przerwania znęcania się nad akademikiem. Zamiast tego władza sowiecka wyprodukowała film propagandowy o tym, jak Sacharowowi świetnie się żyje na zesłaniu. A to po to, aby zdemaskować rozpowszechniane na Zachodzie insynuacje o Sacharowie. Powstało pięć takich filmów. W pierwszym akademik je. To miało pokazać, że w szpitalu znajduje się on na dobrowolnym leczeniu, a nie z powodu głodówki. Te sceny nakręcono już po tym, jak Sacharow, nie wytrzymawszy tortur, przerwał głodówkę. […] W filmie jest też scena, w której uczony czyta korespondencję z Zachodu. Tak naprawdę dostarczono ją tylko raz – na potrzeby filmu. Przypomniałem sobie o tych filmach o Sacharowie, gdy obejrzałem produkcję RT o wizycie „obrończyni praw człowieka” Butinej w kolonii, w której siedzi Nawalny. Idealna czystość, biblioteka, stół do ping-ponga, dzielna lekarka, opowiadająca o zdrowiu Nawalnego i Butina, która wpadła na godzinkę do IK, żeby zdemaskować insynuacje Nawalnego. W sowieckie brednie o Sacharowie nikt na Zachodzie nie wierzył, tym bardziej nikt w takie brednie nie uwierzy dzisiaj. Za oknem XXI wiek, Nawalny odkrył światu twarze swoich zabójców posiłkując się tylko internetem, nawet siedząc w więzieniu regularnie zasila informacjami o swoim więziennym życiu Instagram. A jego adwersarze potrafią tylko nawiązywać do sowieckich tradycji i stwarzać „pozytywny wizerunek” swoim zbrodniom. Zamiast przestać je popełniać”.

Wielka tajemnica szczepienia

29 marca. Rosja zaczęła już zamiatanie po covidzie – spada liczba nowych zakażeń (od co najmniej czterech tygodni ok. 9 tys. dziennie), poluzowano obostrzenia, na ulicach rosyjskich miast coraz mniej ludzi w maseczkach. Miejsce codziennych komunikatów o przyroście chorych zajęły w przekazie medialnym raporty o postępie akcji szczepionkowej. A tydzień temu miał się zaszczepić nawet sam Władimir Putin.

Czy się zaszczepił? To pytanie nadal wisi w powietrzu. Oficjalny komunikat Kremla w tej sprawie brzmi: „Prezydent został zaszczepiony jedną z trzech rosyjskich wakcyn. Czuje się dobrze”. Kamer telewizyjnych podczas tej doniosłej procedury nie było. W każdym razie telewizja nic nie dała nic po sobie poznać – transmisji nie przeprowadzono. Czemu nagle WWP stał się taki skromny i nie chciał dopuścić, by ktokolwiek oglądał go podczas szczepienia? „Bo nie chcę zachowywać się jak małpa” – odparł na indagacje rosyjski przywódca. W ustach człowieka, który pławi się z lubością w światłach politycznej rampy, taka deklaracja brzmi co najmniej dziwnie. Putin nie obawiał się docinków, gdy nurkował w morskich głębinach po podłożone amfory, latał z żurawiami na paralotni, jeździł konno półgoły czy łowił ryby jedynie w spodniach i kapeluszu. Ba, kilka lat temu dał się sfilmować i sfotografować podczas szczepienia przeciwko grypie. A teraz raptem uznał, że nie lubi takich przedstawień.

Nagła zmiana prezydenckiej taktyki wywołała falę spekulacji. Pokazanie narodowi: zobaczcie, zaszczepiłem się, szczepcie się i wy, jest ważnym aktem. Tym bardziej że Rosjanie do akcji szczepiennej odnoszą się z dużym dystansem i nieufnością. Jeden z rosyjskich dziennikarzy pisał w swoim FB, że sam się zaszczepił i usilnie namawia do tego swoją wiekową cioteczkę, a ta wije się jak piskorz, wytacza najprzeróżniejsze argumenty, wreszcie przyciśnięta do ściany sięga po największy kaliber: „ale Putin się nie zaszczepił, a to mądry człowiek, znaczy się coś z tą szczepionką jest nie tak”. Ciekawe, czy teraz, gdy Putin tylko ogłosił o szczepieniu, ale nikomu się na obrazku nie pokazał, starsza pani poczuje się przekonana?

Od sierpnia codziennie oglądam w rosyjskiej telewizji reportaże o wakcynacji. Tak, od sierpnia. Rosji bardzo zależało, aby ogłosić, że jest pierwszym państwem na świecie, które ma szczepionkę przeciwko podstępnemu wirusowi. Niemniej trzeba było kilku miesięcy, aby produkcja ruszyła na większą skalę. Szczepienia w Rosji są darmowe i dobrowolne, mimo to akcja szczepień postępuje niesporo. 22 marca Putin powiedział, że dwiema dawkami zaszczepiono 4,3 mln Rosjan, pierwszą dawką – 6,3 mln. W 146-milionowym państwie to nie za wiele, zwłaszcza przy takiej akcji propagandowej w kraju i za granicą (lansowanie Sputnika V za granicą to temat na oddzielną rozprawkę). Kapłani tej propagandy wielokrotnie zachłystywali się, że pozytywną opinię o rosyjskim Sputniku V zawiera artykuł w prestiżowym medycznym czasopiśmie „The Lancet”. Niemniej mimo trąbienia i zachwalania wyrobu Instytutu Gamaleja liczba zaszczepionych nadal nie powala.

Rosyjskie ministerstwo zdrowia zarejestrowało poza Sputnikiem V dwa inne preparaty – EpiVacKorona (Centrum Wektor) i CoviVac (Centrum Czumakowa), niebawem pojawi się też jednodawkowy Sputnik Light. Minister zdrowia zapowiada, że do 30 czerwca zaszczepi 30 mln rodaków.

W internetach działa kilka platform dyskusyjnych, w których ludzie dzielą się wrażeniami po szczepieniu, udzielają rad. Moderatorzy uzupełniają te zwierzenia analizami i wypowiedziami specjalistów. Najwięcej pozytywnych ocen zbiera Sputnik V. O dwóch pozostałych mało co wiadomo.

Wirusolog z Centrum Wektor Siergiej Nietiosow mówi: „w Rosji infekcję przeszło już 30-40 mln ludzi, prawie jedna trzecia mieszkańców. W praktyce to oznacza, że transmisja wirusa znacznie spadła, wzrosła odporność stadna (choć nie osiągnęła wartości koniecznych, aby stwierdzić, że została już nabyta). Ażeby pandemia wygasła, niezbędne jest nabycie odporności przez siedemdziesiąt procent społeczeństwa. To minimum. Przy obecnym tempie wakcynacji szczepi się 2 mln miesięcznie. Do jesieni nie zaszczepimy więc dwóch trzecich ludności. Wtedy temperatura powietrza zacznie spadać, a ryzyko zakażenia ponownie rosnąć. Dodatkowo ludzie już dziś, gdy liczba zakażeń zaczęła trochę spadać, zarzucili stosowanie się do nakazów czasów pandemii. Myślę, że jesienią znowu będziemy mieli problem i kolejną falę”.

Na razie jednak najwyraźniej rośnie nadzieja, że już jest po wszystkim, liczba nowych zakażeń spada (dziś 8711 nowych przypadków), na horyzoncie lato i ultrafiolet osłabiający wirusa. No i tak bardzo już chce się ściągnąć maski. 18 marca, w siódmą rocznicę aneksji Krymu, na Łużnikach odbył się wiec. Wzięło w nim udział 80 tys. ludzi, przeważnie młodzież. Kamera przejeżdżała po trybunach, z rzadka wyłapując twarz do połowy osłoniętą maską. „Wielkie covid-party zrobił sobie Putin” – komentowali krytycy. Na imprezie pojawił się też własną osobą prezydent, stał z mikrofonem w ręku sam na podwyższeniu, w promieniu wielu metrów nie było nikogo – taki to dystans społeczny. Prezydent po spędzeniu roku w bunkrze w Nowo-Ogariowie coraz częściej jednak zeń wypełza. Może też wierzy, że już po wszystkim.

Na progu nowej epoki lodowcowej

23 marca. Ostatnia wymiana zdań pomiędzy Moskwą i Waszyngtonem zapowiada wejście w ostry wiraż i znaczne schłodzenie temperatury i tak oscylującej już koło zera.

Joe Biden nie zapowiadał się ani przez chwilę na prezydenta marzeń dla Rosji. Prokremlowskie media już w czasie kampanii wyborczej prowadziły szeroko zakrojoną akcję oczerniania kandydata demokratów i najwyraźniej sprzyjały Donaldowi Trumpowi. Tak na marginesie: poprzedni prezydent, zwany pieszczotliwie przez obsługę Kremla „Trumpuszką”, nie spełnił pokładanych w nim przez Putina nadziei, ale istniał jeszcze łut szansy, że się przyda. Podważanie przezeń wyników wyborów doprowadzi bowiem do poważnego przechyłu amerykańskiej sceny politycznej, zakwestionowania demokratycznych procedur, pęknięcia w społeczeństwie. Te cele miała realizować w samych Stanach rosyjska agentura wpływu, o czym poinformował w opublikowanym 16 marca raporcie National Intelligence Council. Autorzy dokumentu stwierdzili, że decyzję o przeprowadzeniu antyamerykańskiej kampanii podjął osobiście prezydent Władimir Putin.

Zapachniało nowymi sankcjami. A przecież już 2 marca USA ogłosiły listę sankcyjną (nie pierwszą i nie ostatnią). Znalazły się na niej nazwiska 7 wysoko postawionych rosyjskich urzędników i 14 instytucji związanych z produkcją broni chemicznej. Była to reakcja amerykańskiej administracji na otrucie rosyjskiego opozycjonisty Aleksieja Nawalnego nowiczokiem. Władze Rosji uznały listę za „igranie z ogniem” i akt nieprzyjazny.
Osoby z listy nie będą mogły wjechać na terytorium USA, ich aktywa tamże zostaną zamrożone. Poważniejsze wydają się konsekwencje sankcji dla instytucji: przewidziany jest bowiem zakaz eksportu towarów i technologii, które mogą służyć do produkcji broni chemicznej, a także komponentów używanych przez rosyjską zbrojeniówkę. Może to spowolnić realizację ambitnych projektów Putina.

Powyższe sankcje można uznać za przygrywkę do spodziewanych kolejnych pakietów. USA zapowiedziały odpowiedź za rosyjskie ataki hakerskie na wrażliwe amerykańskie serwery i ingerencję w poprzednie wybory prezydenckie. Rozważane są sankcje wobec usługujących u rosyjskiego tronu oligarchów. To byłby ciekawy zabieg. O ile do niego dojdzie.

W takiej atmosferze słowa Joe Bidena wypowiedziane w wywiadzie telewizyjnym 17 marca zabrzmiały jak grom. Prezydent odpowiedział mianowicie twierdząco na pytanie dziennikarza, czy uważa Putina za zabójcę. Krótka replika: „Hmm, yes, I do” natychmiast stała się skrzydlatym słowem. Po tej wypowiedzi w Moskwie zawrzało: ostrej reakcji na stwierdzenie Bidena domagali się nawet politycy drugiego i trzeciego szeregu, którzy na ogół nie zabierają głosu w sprawach międzynarodowych (komunista Giennadij Ziuganow podpowiadał np., że Rosja powinna uznać Doniecką i Ługańską Republikę Ludową). Rosyjski ambasador został odwołany z Waszyngtonu do Moskwy na konsultacje. Od kilku dni po rosyjskich mediach krąży widmo odłączenia SWIFT – to jedna ze spodziewanych sankcji w kolejnych transzach.

Jak na to odpowiedzieć – głowili się na wyprzódki politycy i eksperci, ta zniewaga krwi wymaga – pokrzykiwali co bardziej zdenerwowani. Odpowiedzi udzielił osobiście Putin. Najpierw długim wywodem o psychologii polityki, okraszonym podwórkową mądrością „Kto się przezywa, ten się tak samo nazywa”, a potem zaproszeniem dla Bidena do odbycia dwustronnej wideokonferencji o polityce światowej. Reakcja Białego Domu była wstrzemięźliwa. Rzeczniczka Bidena na konferencji prasowej stwierdziła, że prezydent jest zajęty i nie planuje rozmowy. Dzień później wypowiedział się półgębkiem i sam Biden: „kiedyś na pewno porozmawiamy”.

Do wczoraj Kreml czekał jednak w napięciu na przyjęcie propozycji przez Biały Dom. Ale się nie doczekał: rozmowy w formacie i terminie zgłoszonym przez Kreml nie będzie. Czarna polewka.

Ciekawego kolorytu sytuacji dodało to, w jaki sposób prezydent Putin spędził weekend. Prokremlowskie media zachłystywały się relacjami o wyprawie WWP w tajgę. Prezydentowi towarzyszył tylko minister obrony Siergiej Szojgu. To druga wspólna wycieczka Putina-Szojgu po Syberii. Od razu zrobię tu przypis. Wszystkie oficjalne media podawały, że eskapada miała miejsce „gdzieś w tajdze”, snuto domysły, że to zapewne Tuwa, rodzima republika ministra Szojgu; wiarygodności temu stwierdzeniu miały dodać zdjęcia z warsztatu gospodarza, który w wolnych chwilach obrabia znalezione w lesie pieńki i tworzy z nich artystyczne kompozycje. Putin i Szojgu zostali w telewizyjnym reportażu pokazani w kilku miejscach i w kilku kompletach bajeranckiej odzieży, uwagę przyciągnęły zwłaszcza jednakowe kombinezony z ciepłych materii, w których wycieczkowicze przejechali się szwedzkim pojazdem na gąsienicach (powoził Putin). Tym razem obyło się bez pokazywania gołego torsu (choć w mediach społecznościowych nie brakowało docinków, że to sequel „Tajemnicy Brokeback Mountain”). Tymczasem grupa niedowiarków przyjrzała się uważnie plenerom, w których kręcono kronikę wyprawy i zawyrokowała: to żadna tajga, to pod Moskwą, Putin nadal boi się wirusa i ogranicza przemieszczanie się.

Materiał – niezależnie od tego, gdzie został nakręcony – jest bardzo interesujący. To swego rodzaju manifestacja. Putin pokazuje w ten sposób, że ma zaufanie do swojego ministra obrony, wyróżnia go spośród wszystkich innych urzędników. Z kolei Szojgu swoją obecnością demonstruje pełne poparcie sił zbrojnych dla Putina. Komunikat na zewnątrz i na wewnętrzną scenę polityczną.

Ostentacyjny wymiar miała też w kontekście oblodzenia na linii Moskwa-Waszyngton wizyta ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa w Chinach. Pierwsze rozmowy delegacji amerykańskiej i chińskiej na Alasce w ostatnich dniach trudno uznać za udane i zgodne. Tymczasem Ławrow uśmiechał się przyjaźnie do gospodarzy, prezentował zażyłość i pełne zrozumienie. Z marsem na czole mówił natomiast o nieodpowiedzialnej polityce Zachodu (tym razem skupił się głównie na Unii Europejskiej), który Chin – w przeciwieństwie do Moskwy – nie rozumie i chce pouczać z waszecia, a my tu w naszym duecie na takie dictum nie pozwolimy.

Na koniec jeszcze krótkie omówienie chytrego chwytu kremlowskiej propagandy. W programach informacyjnych i publicystycznych w ostatnim tygodniu obecną tam zwykle na pierwszym miejscu Ukrainę tym razem zastąpiły USA z prezydentem Bidenem na czele. Prezenterzy i goście programów wyskakiwali z portek, żeby celniej ugodzić „staruszka Joe”, który potknął się na trapie samolotu, a wcześniej kilka razy pomylił lub przejęzyczył w publicznych wystąpieniach. „Demencja” – wyrzucali z siebie z zadowoleniem diagnozę znawcy tematu. No więc taki stetryczały gość może sobie mówić o Putinie, że uważa go za zabójcę. Bo to z powodu demencji tak bredzi, biedaczek. Ha, co innego Putin, sprawny, oczytany, zorientowany. I jaki ma refleks. Dwa tygodnie ogrywanym z zachwytem tematem był taki mały biurowy epizodzik. Putin siedzi przy biurku i pracuje, wtem niesforny ołówek toczy się po blacie i już ma spaść na podłogę, gdy prezydent chwyta go i udaremnia ołówkowi ucieczkę. Ach, jaki styl, jaka sprawność, jaka gibkość! – wili się w ekstazie dyżurni kapłani propagandy. Podkreśleniu różnicy pomiędzy „staruszkiem Joe” a „wiecznie młodym” Putinem miały też służyć powtarzane po wielokroć w relacjach z „wyprawy do tajgi” fragmenty, jak to chwacko Putin wsiada do pojazdu, otrzepuje śnieg z butów lub dziarsko przechodzi po wiszącym moście.

Dla porównania: Biden urodził się w 1942 roku, Putin – w 1952.

Ogolona głowa Nawalnego

17 marca. Po odbyciu kwarantanny w areszcie śledczym Kolczugino najważniejszy więzień Putina, Aleksiej Nawalny został przetransportowany do kolonii karnej IK-2 niedaleko miejscowości Pokrow w obwodzie włodzimierskim.

O tym, że Nawalny trafi do tej właśnie kolonii, spekulowano już w momencie, gdy został on wywieziony z Matrosskiej Tiszyny w nieznanym kierunku. Kolonia położona jest stosunkowo niedaleko od Moskwy – około stu kilometrów. „Wowa [Putin] chce mieć Nawalnego pod bokiem” – kwitowali lokalizację komentatorzy w mediach społecznościowych.

Ale chodzi nie tylko o to. IK-2 to obiekt cieszący się złą sławą – panuje tu surowa dyscyplina, kolonia ma status „czerwonej”. Zdaniem obrońców praw człowieka powinna być zakwalifikowana jako „kolonia o zaostrzonym rygorze”: „Takim ludziom [jak Nawalny] kolonię wyznaczają w trybie indywidualnym, w uzgodnieniu z kierownictwem Federalnej Służby Więziennictwa. [W IK-2] więźniowie są poddawani totalnej kontroli, co może i jest dobre z punktu widzenia bezpieczeństwa dla życia i zdrowia fizycznego, natomiast jest nieludzkie psychologicznie” (Paweł Czikow, szef stowarzyszenia na rzecz praw człowieka Agora). „Upokorzenie, presja psychiczna, pogróżki, izolacja” – uzupełniają opis warunków pobytu autorzy materiału o kolonii (https://www.svoboda.org/a/31127892.html). Byli więźniowie polityczni, którzy odbywali kary w tym obozie, mówią: „Na dzień dobry więźniów tu biją, to taka profilaktyka, żeby więzień od razu się zorientował, że nic tu nie znaczy”; „To jest piekło, często i mocno tu biją, ja omal nie umarłem”. Według Radia Swoboda, Nawalny nie został pobity (zmienił się naczelnik i teraz jest ponoć inaczej). Ogolono mu natomiast głowę – jak i innym przybywającym „na zonę” więźniom. Widać to na pierwszym i jak dotąd jedynym zdjęciu z kolonii, które opozycjonista zamieścił w Instagramie (https://www.facebook.com/navalny/posts/4205614559457595) wraz z listem. „Muszę przyznać, że rosyjskie więziennictwo mnie zaskoczyło. Nie przypuszczałem, że można urządzić prawdziwy obóz koncentracyjny sto kilometrów od Moskwy. Nie spotkałem się z przemocą, choć gdy patrzę na więźniów, którzy stoją na baczność i boją się odwrócić głowę, wierzę w liczne historie o tym, że w IK-2 do niedawna ludzi niemal na śmierć tłukli drewnianymi młotkami. Teraz metody się zmieniły, odnoszą się grzecznie. Mój nowy dom nazwałem „nasz przyjazny obóz koncentracyjny”. Regulamin, rozkład dnia, metodyczne stosowanie się do przepisów. Przeklinanie jest zabronione. […] Wszędzie są kamery wideo, obserwują nas. Przy najmniejszym naruszeniu sporządzają raport. Tak mi się wydaje, że ktoś na górze przeczytał „1984” Orwella i powiedział: To niezłe, zróbmy sobie coś podobnego. Wychowanie przez odczłowieczenie. Jeśli traktować rzeczy z humorem, to można żyć […]”

Zwolennicy i współpracownicy Nawalnego w mediach społecznościowych codziennie przypominają: Nawalny padł ofiarą zabójców z FSB, nasłanych na polecenie Putina, przeżył atak chemiczny. I nie dość, że przeżył, to jeszcze pokazał światu komando zabójców. Putin mu tego nie wybaczy, będzie się mścił do ostatniego tchu. Nawalny został skazany przez posłuszne Kremlowi sądy, sprawa Yves Rocher, za którą siedzi, została od początku do końca spreparowana. Putin boi się politycznej konkurencji, boi się Nawalnego, dlatego go zamknął.

Współpracownicy opozycjonisty złożyli w sądzie skargę – domagają się wyjaśnienia powodów bezczynności Komitetu Śledczego w sprawie zbadania okoliczności otrucia polityka w sierpniu 2020 roku.

Dziś Stany Zjednoczone ogłosiły kolejną transzę sankcji wobec Rosji w związku z otruciem Skripalów i Nawalnego nowiczokiem. Chodzi o ograniczenie/zakaz eksportu towarów związanych z bezpieczeństwem narodowym.

A zatem – ciąg dalszy nastąpi. I to ostro, bo po dzisiejszym wywiadzie Joe Bidena, w którym udzielił twierdzącej odpowiedzi na pytanie „Czy uważa pan prezydenta Władimira Putina za zabójcę?”, w Moskwie się zagotowało.

Rosyjska gilotyna dla Twittera

11 marca. Władimir Putin nie lubi internetu. Nie lubi, bo go nie rozumie. Nie używa. Uważa za podejrzane narzędzie wymyślone przez wrogi Zachód – a konkretnie CIA – i wprowadzone do Rosji w charakterze konia trojańskiego (niezły kalambur, nieprawdaż?). Prezydent kilkakrotnie dawał publicznie wyraz swoim antypatiom i obawom. Dziś na oczach użytkowników internetu odbyła się mała próba: w Rosji na polecenie agencji Roskomnadzor spowolniono działanie Twittera. W tym czasie zawiesiły się strony Kremla, rządu i Roskomnadzoru.

W ubiegłym tygodniu na spotkaniu z młodzieżą Putin wyraził głośno swoje oburzenie wobec internetu. Dostrzegł w nim zagrożenie dla porządku społecznego. A to dlatego, że w internecie są treści pornograficzne i nakłaniające młodocianych do samobójstw. No i jeszcze internet służy zwoływaniu się na protesty uliczne. Zacytuję interesujący fragment wystąpienia prezydenta: „Doskonale wiemy, co to jest ten internet. […] Kiedy policja dobiera się do tych potworów [którzy namawiają do popełniania samobójstwa], to oni zachowują się zupełnie inaczej. Gdy taki siedzi w internecie, to jest śmiały jak jakiś Rambo, podpuszcza dziewczynkę albo chłopaka, żeby skakali z dachu, całą konstrukcję tworzy. A jak tylko policja wkroczyła, to w spodnie się sfajdał i to dosłownie. Drań taki tam siedzi, rozumiecie, robak, nie żal go rozgnieść. Nakłania dzieci do samobójstwa i jeszcze na tym zarabia – dzięki reklamom”. A zatem: internet musi podlegać moralnym zasadom. W przeciwnym razie może zdeprawować społeczeństwo i rozsadzić je od wewnątrz. Żadnych pozytywnych stron sieci prezydent nie zauważył.

Jako wrogie Kreml postrzega też wszelkie social media. TikTokowi dostało się ostatnio również za podżeganie do samobójstw młodych ludzi. Choć zapewne chodzi o coś innego. Od momentu powrotu Aleksieja Nawalnego do Rosji TikTok okazał się też mocno upolitycznionym medium. Był główną platformą, na której uczestnicy protestów dzielili się informacjami o przebiegu demonstracji.

A dziś na tapetę został wzięty Twitter. Roskomnadzor zapowiedział, że za niestosowanie się do rosyjskich przepisów Twitter zostanie spowolniony na terytorium Rosji. Oficjalnie powodem tej drobnej szykany było nieusunięcie 3168 materiałów zawierających wezwania do samobójstw, pornografię dziecięcą lub dotyczących zbytu narkotyków.

Andriej Malgin skomentował: „Twitter usuwa materiały z pornografią dziecięcą i wezwania do samobójstw, jak tylko materiały te są zgłaszane. Takie są reguły Twittera. […] Może zatem Roskomnadzor powinien zgłaszać takie treści za każdym razem, gdy je znajdzie, zamiast zamykać cały internet. Roskomnadzor twierdzi, że Twitter odmawia usuwania takich treści i dlatego cierpliwość rosyjskiej agencji się wyczerpała. To kłamstwo. Każdy użytkownik Twittera wie, że to wierutne kłamstwo. Tak naprawdę rosyjskiej juncie chodzi o wprowadzenie swojej cenzury na wszystkich platformach”.
Jak tylko w świat poszedł komunikat Roskomnadzoru o spowolnieniu Twittera, zaczęły się dziwne jazdy z oficjalnymi stronami Kremla, Dumy Państwowej, Roskomnadzoru, rządu, MSW, Komitetu Śledczego, Rady Federacji, Rady Bezpieczeństwa, Prokuratury Generalnej i in.

Sygnał za sygnał? Sygnał z Moskwy: chcemy ocenzurować internet, wziąć za twarz rozhulane media społecznościowe? Sygnał do Moskwy: ostrożnie z tą siekierką, Eugeniuszu, możemy was odłączyć od sieci i cześć pieśni? A może tylko zwykła koincydencja?

Kto ten sygnał do Moskwy przesłał? Oficjalnie nie było na ten temat żadnego komunikatu. Niektórzy komentatorzy (w tym wypowiadający się w rosyjskiej telewizji) skojarzyli to, co się stało z oficjalnymi zasobami internetowymi Kremla i okolic, z niedawną zapowiedzią prezydenta Joe Bidena, że Rosja powinna się spodziewać odpowiedzi USA na hakerskie harce we wrażliwych amerykańskich serwerach, zwłaszcza przy poprzedniej kampanii wyborczej. Czy to była ta odpowiedź? Przymiarka do niej? Ciekawe jest to, że rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow mówił, że nie zauważył przerw w dostępie do strony kremlin.ru, a przedstawiciele Rostelekomu tłumaczyli problemy jakąś tajemniczą niesprawnością techniczną sprzętu.

„Rostelekom zmuszono, aby wziął winę na siebie, aby ukryć kompromitację państwa” – stwierdził niezależny ekspert w branży IT. Bo tak naprawdę to sam Roskomnadzor powyłączał oficjalne strony, obawiając się ataku (szczegóły można znaleźć w materiale „Nowej Gaziety”: https://novayagazeta.ru/articles/2021/03/10/zamedlenie-runeta.

Jeszcze jeden ciekawy komentarz z sieci. Paweł Prianikow: „Jeśli chodzi o media społecznościowe, to nastawienie władz jest czytelne. Rosyjskie władze nie chcą same ich odłączać, aby uniknąć oskarżeń o ograniczanie swobody słowa. Wolą utrudnić istnienie i użytkowanie tych mediów [w Rosji]. Zaczną spowalniać ich działanie, każdego dnia obkładać grzywnami, procesować się na potęgę. I będą liczyć na to, że Twitter, Facebook czy Youtube same wycofają się z Rosji. I wtedy będzie można odtrąbić: widzicie, uprzedzaliśmy was, że Ameryka chce nam odłączyć internet”.

Nawalny jedzie do łagru

26 lutego. Osadzony w moskiewskim areszcie śledczym Matrosskaja Tiszyna opozycjonista Aleksiej Nawalny został wczoraj wywieziony z Moskwy do miejsca odbywania kary. Kilka dni wcześniej sąd odrzucił apelację w sprawie politycznie motywowanego „odwieszenia” wyroku z 2014 r. w sfabrykowanej sprawie Yves Rocher (o postanowieniach putinowskiego sądownictwa pisałam na blogu – http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2021/02/20/co-dwa-wyroki-to-nie-jeden/).

Gdzie Nawalny będzie odbywał karę dwóch i pół roku kolonii karnej, dokąd go wiozą? O tym opinii publicznej nie poinformowano. Nie została też o tym powiadomiona rodzina więźnia. Federalna Służba Więziennictwa nie informuje ani o trasie, ani o miejscu docelowym. Jak długo będzie trwał transport? Może dzień, może dwa, a może dwa tygodnie. Przez cały ten czas Nawalny będzie poza zasięgiem społecznych radarów.

Od 23 lutego przedmiotem ożywionej dyskusji w Rosji jest pozbawienie Nawalnego statusu „więźnia sumienia’, przyznanego mu przez Amnesty International 17 stycznia (w dniu jego przybycia z Niemiec do Rosji i zatrzymania na lotnisku Szeriemietjewo). Niespełna miesiąc później AI ogłosiła, że cofa swoją decyzję „być może zbyt pospieszną”, jak stwierdziła przewodnicząca. Dlaczego? AI tłumaczy, że zapoznała się z wypowiedziami Nawalnego z połowy pierwszej dekady XX wieku i musiała zareagować z uwagi na znalezienie w nich „mowy nienawiści”. Jednocześnie Amnesty International utrzymała w sile postulat natychmiastowego uwolnienia Nawalnego „prześladowanego wyłącznie z pobudek politycznych”.

Obrończyni praw człowieka Zoja Swietowa napisała w swoim blogu (https://mbk-news.appspot.com/sences/byurokraty-ot-pravozashhity/): „Pozbawienie Nawalnego statusu [więźnia sumienia] jest poważnym błędem ze strony Amnesty. I wielkie zwycięstwem tych, którzy wymyślili i bezbłędnie przeprowadzili tę operację specjalną. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że było to zrobione w interesach Kremla [szef biura AI na Europę Wschodnią sugerował, że udział w akcji brała RT, propagandowa tuba Kremla na zagranicę]. Dlaczego AI uległa prowokacji? Przedstawiciele organizacji wyjaśniają, że byli zmuszeni zareagować na pytania obywateli. A ci przysyłali do AI filmiki z wystąpieniami Nawalnego sprzed piętnastu, dziesięciu lat. AI je zgłębiła […] i znalazła fragmenty nielicujące ze statusem więźnia sumienia, graniczące z wezwaniami do przemocy i rozniecania nienawiści. […] Czemu wcześniej nikt tego nie zbadał? Czy ludzie z AI nie pomyśleli, jak zostanie przyjęta w Rosji ta decyzja w sprawie odebrania Nawalnemu statusu? Że rosyjska propaganda to wykorzysta?”.

Podobne opinie wypowiedziało w ostatnich dniach wielu publicystów, opozycyjnych polityków czy obrońców praw człowieka. Pisarz Borys Akunin zwrócił się do AI o cofnięcie tej nieprzemyślanej decyzji. A rosyjska propaganda, jak zaznaczyła Swietowa, była wielce kontenta. Nawalny jest od momentu powrotu do Rosji przedstawiany przez propagandę kremlowską jako wróg publiczny numer jeden, jest okładany przez propagandystów ze wszystkich stron za wszystko, co zrobił i nie zrobił, mówił i nie mówił, teraz i kiedyś. Dmitrij Kisielow, główny kapłan telewizyjnej propagandy, określił go w jednym ze swoich programów „Wiesti niedieli” jako „zużyty wyrób numer dwa” [tak nazywano w czasach ZSRR prezerwatywy]. Przy okazji naświetlania sprawy pozbawienia statusu więźnia sumienia kremlowskie media zwracają szczególną uwagę na niegdysiejsze nacjonalistyczne pasje Nawalnego.

Mieszkający poza granicami Rosji, krytyczny wobec Kremla dziennikarz Andriej Malgin napisał na FB: „Dyskredytacja Nawalnego na międzynarodowej arenie to jedno z najważniejszych zadań, postawionych przed rosyjskimi służbami specjalnymi. W świetle tego, że w tych dniach w Europie i USA dyskutowane są nowe sankcje wobec Rosji, to zadanie wręcz najważniejsze. W ten sam sposób ZSRR próbował niegdyś dyskredytować Sołżenicyna. […] Już też i poważna prasa, i niektórzy politycy, z prezydentami włącznie, wspominając o Nawalnym, powiadają: przecież on jest nacjonalistą (w przeciwieństwie do Putina na przykład). To, że Putin do zamachu na opozycyjnego polityka zastosował zakazaną broń chemiczną, jakoś tak schodzi na dalszy plan”.

Rzeczywiście moment został wybrany świetnie. Amnesty International została zasypana materiałami od wzburzonych obywateli, na pewno całkiem przypadkowo przechowujących w swoich rodzinnych archiwach na starych komputerach zestaw wypowiedzi Nawalnego z pierwszych lat jego działalności. Na skutek nacisku oburzonych obywateli w AI stwierdzono, że w takim razie organizacja bierze swoje słowo o Nawalnym z powrotem. Szefowa RT Margarita Simonjan zapewniła, że RT w ogóle w życiu nie miała nic wspólnego z akcją. I przestrzegła sarkastycznie tych, którzy sugestie o jej udziale upublicznili.

Politolog Abbas Galamow zauważa: Po pierwsze decyzja Amnesty International mówi o tym, że żadnej skoordynowanej antyrosyjskiej kampanii, której narzędziem jest Nawalny, na Zachodzie nie ma [takie twierdzenia nieustająco padają w rosyjskich programach publicystycznych i informacyjnych, w ich ujęciu Nawalny jest agentem obcych służb specjalnych i realizuje zadania zagranicy, przede wszystkim USA i Niemiec]. A decyzje tamtejsze organizacje społeczne podejmują nie po tym, jak dostają telefon [z góry, z Kremla]. One rzeczywiście próbują zbadać istotę tego, co się dzieje, wysłuchują wszystkich uczestników, nawet trolli z RT. I podejmują obiektywne decyzje”.

Obsługa Kremla okazała się jednak nieusatysfakcjonowana do końca tym, co się stało wokół cofnięcia statusu Nawalnemu. Pranksterzy Lexus i Wowan (Vovan) dołożyli swoją cegiełkę. Podali się za jednego z najbliższych współpracowników Nawalnego, Leonida Wołkowa i wczoraj przeprowadzili wideokonferencję z wierchuszką Amnesty International. Podpuszczali rozmówców, aby zrewidowali oni swoją decyzję w sprawie odebrania statusu Nawalnemu. Całość połączenia można obejrzeć na kanale Youtube: https://www.youtube.com/watch?v=Ilh4q5P-K9A (wersja angielska z rosyjskimi napisami).