Archiwum kategorii: Bez kategorii

Desant w Genewie, czyli rozmiękczanie Europy

28 lipca 2025. Rosja ruszyła znowu wytartą koleiną i chce przekonać niedowiarków za granicą, że ma rację, zwalczając „faszystowski reżim w Kijowie”, wciskając propagandowe androny o rzekomym gnębieniu Donbasu przez „banderowców” i szlachetnym przesłaniu rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Każda okazja po temu jest dobra, co oglądamy dzisiaj w Szwajcarii.

Walentina Matwijenko jest od niepamiętnych czasów przewodniczącą Rady Federacji (izba wyższa rosyjskiego parlamentu). Sprawnie obsługuje wszystkie niezbędne do funkcjonowania putinizmu głosowania. Do spisu „zasług” może sobie śmiało wpisać przegłosowanie w 2020 r. poprawek do konstytucji, które „wyzerowały” dotychczasowe kadencje Putina i dały mu wieczne trwanie na urzędzie. Jej kolejna doniosła „zasługa” – wśród innych doniosłych – to przeprowadzenie całego zestawu pseudoustaw dotyczących inwazji na Ukrainę, a potem aneksji oderwanych ukraińskich regionów, pseudoreferendów tam przeprowadzonych itd. Za te „doniosłości” została słusznie wpisana na europejskie listy sankcyjne. Bo jest jedną z osób firmujących zbrodnie putinizmu, wierną wykonawczynią wszelkich gwałtów zadawanych przez system na arenie wewnętrznej i zagranicznej, w tym w szczególności w wojnie na Ukrainie (tak na marginesie: Matwijenko urodziła się na Ukrainie). Zawsze ma na ustach okrągły frazes, sławiący putinizm. Specjalność zakładu – wyjątkowo paskudna hipokryzja. Uczyła się sztuki wyplatania andronów zgodnych z linią partii od najmłodszych komsomolskich lat (notabene – w Komsomole dosłużyła się dwóch pseudonimów: „Wala Stakan” i „Wala Diwan”, które wiele mówią o stosowanych przez nią sposobach pracy organizacyjnej).

I oto wczoraj pani Matwijenko wysiada na lotnisku w Genewie z samolotu, przy trapie stoi kilku panów w eleganckich gajerach, Matwijenko otrzymuje od nich na powitanie bukiet kwiatów. A dzisiaj sprężystym krokiem udaje się na posiedzenie XV szczytu kobiet-przewodniczących parlamentów. To impreza zorganizowana przez Unię Międzyparlamentarną (https://pl.wikipedia.org/wiki/Unia_Mi%C4%99dzyparlamentarna).

Na trybunie Matwijenko zieje ogniem, na którym podgrzewa stek firmowych kłamstw dotyczących Ukrainy. Te propagandowe tezy Kremla są dobrze znane od lat: że to niby Ukraińcy ostrzeliwali cywilów na Donbasie od 2014 r., a Rosja była wprost zmuszona „interweniować, aby powstrzymać rozlew krwi”. W swojej mowie Matwijenko oskarżyła ponadto inne kraje o rozpętanie wojny informacyjnej przeciwko Rosji i wezwała do zniesienia sankcji (marzenie Putina). Oczywiście wszystko to w imię walki o pokój. W sprawozdaniach z tego wydarzenia nikt nie pisze, że pozostali delegaci wygwizdali delegatkę z Rosji. Widocznie wszystko łyknęli jak pelikany.

Jak to jest, że na takiej imprezie pojawia się persona z państwa agresora, osoba objęta sankcjami i wygłasza te oczywiste łgarstwa?

Szwajcarskie media też zadawały to pytanie. Otrzymały opływową odpowiedź, że Szwajcaria nie może sprzeciwiać się wjazdowi delegatów uczestniczących w imprezach organizacji międzynarodowych, których siedziby znajdują się na terytorium Szwajcarii, na czas takich przedsięwzięć sankcje są uchylane.

Ciekawostką jest jeszcze i to, że wraz z Walentiną do Genewy zwaliło się kilku rosyjskich parlamentarzystów płci męskiej, m.in. jej zastępca Konstantin Kosaczow, wiceprzewodniczący Dumy Państwowej Piotr Tołstoj (który niedawno w telewizji wzywał do wypalenia Europejczyków napalmem) i szef komitetu Dumy ds. międzynarodowych Leonid Słucki (https://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2018/03/24/duma-panstwowa-broni-podrywacza/). No to gender, tak lansowany przez władze Rosji chyba płacze, skoro na zjazd kobiet parlamentarzystek wkręca się 10-osobowa delegacja supermanów w portkach. Wszystko to wierni putiniści otwarcie wspierający wojnę.

W mediach społecznościowych emigracyjni rosyjscy opozycjoniści i komentatorzy nie szczędzili słów krytyki za to, że delegacja z państwa terrorysty nie tylko została wpuszczona do Szwajcarii, ale nikt jej nawet złego słowa nie powiedział. Matwijenko nie tylko wystąpiła z oracją, ale także w kuluarach spotkała się z różnymi oficjelami.

Komentator Jan Matwiejew napisał na swoim koncie na platformie X: „Reżim Putina rozpaczliwie pragnie normalizacji z Zachodem. Z czysto praktycznych powodów. Urzędnicy chcą się podessać do strumieni pieniędzy z handlu z Europą. Ich żony i kochanki nie mogą się doczekać, aby móc wrócić do zakupionych za ciężką krwawicę europejskich posiadłości, a dzieci – aby móc wrócić do prywatnych zachodnich szkół. Oni naprawdę uważają, że od 24 lutego 2022 roku minęło już dość czasu, że już wszystko jakoś się poukładało, można o tych nieprzyjemnościach zapomnieć. Reżim rozumie, że normalizacją trzeba się zajmować stopniowo, płynnie. Od razu business as usual nie wyjdzie. Europejczycy powinni się przyzwyczaić do tej myśli […] Czy słyszeliście kiedykolwiek o Unii Międzyparlamentarnej? No właśnie, nigdy. No bo nie jest to najbardziej wpływowa organizacja międzynarodowa. Przed wojną rosyjscy urzędnicy nawet by w tamtą stronę nie popatrzyli. A dziś? Proszę bardzo – jakież wysokie figury zjechały do Genewy. Dlaczego? Bo ta banda jest objęta sankcjami, a Unię Międzyparlamentarną można instrumentalnie wykorzystać jako instytucję, za pośrednictwem której sankcje mogą zostać uchylone. Raz się uda, to potem będzie powtórka, i znów, i znów. Niech się Europejczycy przyzwyczajają. To oczywiście nie byłoby możliwe bez udziału różnych małych przyjaciół, gotowych zawsze ruszyć na odsiecz Kremlowi. Żeby dolecieć do Szwajcarii, trzeba pokonać przestrzeń powietrzną kilku krajów. Delegacja jakoś doleciała. Dzięki pomocy Węgier, Słowacji i niestety także Włoch. Pełzająca normalizacja będzie iść dalej i dalej, jeżeli wspólnota europejska się nie obudzi i nie wystąpi przeciwko przyjaciołom Putina i ich krwawym pieniądzom…”

Dodam jeszcze na koniec, że Putin doskonale wie, jak usypiać Europę i korzystać z usług pożytecznych idiotów, jak kupować polityków i przedsiębiorców. Trochę się zdziwił, gdy po lutym 2022 r. Europa jednak stanęła po stronie Ukrainy, nie dała się nabrać na piękne słówka gospodarza Kremla o pokoju i walce z rzekomym nazizmem. Putin nie szanuje Europy. Bo myśli sobie: a za co ją szanować? Toż to słabizna militarna i moralna w jednym flakonie. Zdaniem Putina, Europa jest mięciutka jak plastelina, łatwowierna i strachliwa, zawsze można ją ograć, stosując stare kagiebowskie metody „na korek, worek i rozporek”, albo wziąć na pieszczot lep. Rozmiękczyć i przekabacić.

Zmowa siódmych żon

19 lipca 2025. W ostatniej rozmowie (3 lipca) Trump-Putin – którą w Waszyngtonie oceniono jako niezbyt udaną – zapadło ciekawe ustalenie. Oba kraje mają się mianowicie wymienić filmami, promującymi tradycyjne wartości. Według zapewnień kremlowskiego urzędnika, referującego przebieg i wyniki rozmowy, Trump był zachwycony pomysłem i powiedział, że „mu to imponuje”. Co dokładnie mieli na myśli interlokutorzy i referent – nie wiadomo.

Od rozmowy minęły dwa tygodnie, żadne konkrety się nie pojawiły. Hollywood już wcześniej ogłosiło, że zamierza skierować swoją produkcję w stronę życia rodzinnego, próbując nadążyć za wezwaniami nowego gospodarza Białego Domu. Prokremlowski portal „Wzglad” sporządził potem coś w rodzaju rankingu rosyjskich propozycji. Na pierwszym miejscu znalazł się film Aleksieja Bałabanowa „Brat” (reszta to głównie przygrzewane sowieckie kotlety). Za kryterium ułożenia listy uznano tu jednak nie filmy promujące tradycyjne wartości, a filmy, które pomogą Amerykanom zrozumieć Rosję. To znaczy chodzi o to samo, tylko o coś innego (https://vz.ru/information/2025/7/13/1344474.html). Natomiast Nikita Michałkow (ongi świetny reżyser, obecnie obsługa tronu i wojny) wyznaczył trzy amerykańskie filmy, które mogliby obejrzeć rosyjscy widzowie w ramach wymiany (to „Pięć łatwych utworów”, „Lot nad kukułczym gniazdem”, „Papierowy księżyc”). (https://nsn.fm/culture/mihalkov-nazval-filmy-podhodyaschie-dlya-obmena-mezhdu-rossiei-i-ssha).

Rosyjska propaganda na co dzień szermuje pojęciem „tradycyjnych wartości”, zarzucając Zachodowi ich utracenie i wzywając Rosjan do bezwzględnego hołdowania im. Pojęcie jest tak rozmyte, że na dobrą sprawę można pod nie podłożyć cokolwiek, co akurat poeta ma na myśli.

Wielu członków rosyjskiej elity politycznej, w przestrzeni publicznej deklarujących przywiązanie do zalecanych odgórnie wysokich standardów moralnych, ma poplątane ścieżki życia rodzinnego. Bo wymogi wymogami, a życie życiem. Kolejne rozwody, kolejne śluby, nieślubne dzieci. Różnie się układa. Ale jak pogodzić tę plątaninę z głoszonymi ideałami? Cóż, nawet najwyższy kapłan kultu „tradycyjnych wartości”, Władimir Putin, ma problem z dopełnieniem wyśrubowanych norm – rozwód, niedookreślony charakter związku z Aliną Kabajewą, nieuznane oficjalnie pozamałżeńskie dzieci, o których piszą dziennikarze śledczy. Niemniej nie przeszkadza mu to w prawieniu morałów rodakom i reszcie świata.

Ciekawą interpretację pojawienia się w rozmowie prezydentów tematu filmów o tradycyjnych wartościach przedstawił 8 lipca rosyjski emigracyjny socjolog i politolog Igor Ejdman (https://t.me/igoreidman/2350): Dlaczego Trump z taką dezynwolturą, tak krytycznie zaczął się po tej rozmowie wypowiadać o Putinie? Zdaniem Ejdmana, „Putin KGB-owskim zwyczajem próbował zaszantażować swojego amerykańskiego rozmówcę: przyznanie Krymu i innych okupowanych regionów ukraińskich rosyjskim terytorium itd. Kreml posiada materiały kompromitujące Trumpa, to może być np. […] kompromat o charakterze seksualnym związany ze sprawą Epsteina. O tej wersji świadczy dziwne oświadczenie doradcy Putina ds. międzynarodowych Uszakowa, który z naciskiem lansował temat wymiany filmów o tradycyjnych wartościach, jak gdyby nie było innych ważniejszych tematów. Te słowa były częścią planu szantażu: aluzją, że Kreml posiada wideo, kompromitujące Trumpa z punktu widzenia owych tradycyjnych wartości”.

Ta próba szantażu w ocenie komentatora mogła rozdrażnić Trumpa, stąd jego ostre wypowiedzi o polityce Putina. Na ciąg dalszy nie trzeba było długo czekać. 17 lipca gazeta „The Wall Street Journal” opublikowała fragment korespondencji Trumpa i Epsteina, zawierający niejasne podteksty o zabarwieniu erotycznym. Powiedzieć, że w USA zrobiło się wokół tej sprawy głośno, to nic nie powiedzieć: zrobiło się jak w ulu. Trump chce się procesować z gazetą.

Ejdman prowadzi dalej ten wątek w kolejnym komentarzu (https://t.me/igoreidman/2374): „Putinowi nie udało się [w rozmowie 3 lipca] zaszantażować/zastraszyć Trumpa. Natomiast udało mu się Trumpa wkurzyć. Po tym amerykański prezydent wyszedł naprzeciw europejskim sojusznikom i zdecydował o wznowieniu dostaw broni na Ukrainę. A dwa tygodnie później „The Wall Street Journal” publikuje kompromat […]. Imperium Ruperta Murdocha – do którego należy „WSJ” – przez wiele lat wspierało Trumpa. Ta publikacja to nóż w plecy”.

Ejdman kończy wywód ciekawą konstatacją: żoną 94-letniego Murdocha jest Jelena Żukowa, była teściowa Romana Abramowicza. Murdoch znajduje się pod silnym wpływem swojej żony. Piątej, o ile dobrze policzyłam. Są małżeństwem od 1 czerwca 2024 r. Jelena ma 69 lat, od lat 90. mieszka w USA, dokąd przeniosła się po rozwodzie z Aleksandrem Żukowem, absolwentem MGU, finansistą, który dorobił się na handlu ropą naftową. Pracowała zgodnie z wykształceniem jako biolog. Wychowywała córkę Daszę (Darię), która przez dziesięć lat – do 2017 r. – była żoną Romana Abramowicza. Trzecią.

O powiązaniach Abramowicza z Putinem napisano kilka tomów. To takie specyficzne tradycyjne wartości Kremla – mieć wtyczki wszędzie, gdzie się da, aby w odpowiednim momencie pociągnąć za niezbędny w rozgrywce sznurek. Rozgrywkę na światowej szachownicy oglądają w świetle jupiterów wszyscy zainteresowani, niemniej gra toczy się nie tylko na planszy, ale także poza nią, bez oświetlenia. Ciąg dalszy tej rozgrywki na pewno nastąpi.

Panna wdowa i wieniec od Putina

13 lipca 2025. Śmierć ministra transportu Romana Starowojta obrasta coraz to nowymi zagadkami. Czy to było samobójstwo czy egzekucja na polecenie z góry? Czy prezydent przysłał na uroczystość pożegnalną wieniec z czerwonych róż czy nic nie przysłał? Kim jest ta, która przyjechała zidentyfikować ciało?

Na parking w rejonie odincowskim, który opisywany jest jako miejsce śmierci zdymisjonowanego ministra transportu 53-letniego Romana Starowojta (opisałam ten kazus w cyklu „Rosyjska ruletka” https://www.tygodnikpowszechny.pl/w-rosji-znowu-grasuje-seryjny-samobojca-191204), przyjechała niejaka Polina Kopyłowa (vel Korniejewa). Miała zidentyfikować ciało z kulą w głowie. Dlaczego akurat ona?

Nazajutrz w mediach pojawiły się kontrolowane przecieki. 25-letnia Polina okazała się ukochaną nieszczęsnego ministra (wcześniej byłą jego asystentką). Dziennikarzom poskarżyła się, że po śmierci Romana Starowojta znalazła się bez dachu nad głową – dom pod Moskwą, w którym mieszkała z ukochanym, został opieczętowany przez policję. Musiała się z niego co prędzej wyprowadzić i teraz zmuszona jest w Moskwie wynajmować pokój w hotelu. Bo nawet mieszkanie ministra przy Patriarszych Prudach w prestiżowym miejscu w centrum też zostało opieczętowane (mieszkała w nim nie wiedzieć czemu matka Poliny). Do Kurska, skąd pochodzi, dziewczyna nie zamierza wracać, gdyż ponoć grozi jej tam niebezpieczeństwo.

Sytuacja rodzinno-pozarodzinna ministra jest klasycznym przykładem osławionych „tradycyjnych wartości”, o które bije się Putin, urągając zgniłemu Zachodowi, rzekomo nieprzestrzegającemu norm moralnych. Rozwód, młoda kochanka z prowincji i jej rodzina korzystająca na lewo z przywilejów klasy panującej. Korupcja jako nieodłączny element sprawowania urzędów. I gniew Papy (jak nazywają Putina członkowie najbliższego kręgu i obsługa) jako ostateczna instancja rozliczania za przewiny. Do tego wątku jeszcze wrócę.

Podczas uroczystości pożegnalnej w Moskwie w Centralnym Szpitalu Klinicznym (w gestii administracji prezydenta) przy trumnie Starowojta siedziały tylko była żona oraz dwie córki. Poliny nie było. Zjawiła się ona natomiast na pogrzebie, który odbył się w Petersburgu na cmentarzu Smoleńskim dzień później. Rosyjskie „pudelki” podkreślały, że obecność Poliny na pogrzebie była skandalem. Dziewczyna trzymała się początkowo z daleka od rodziny zmarłego, ale po pogrzebie córki i była żona podeszły do Kopyłowej.

Wróćmy jeszcze do moskiewskiej części uroczystości. Media podkreślały, że pożegnać byłego ministra przyszło kilku kolegów z rządu (w randze wicepremierów i ministrów), najważniejszych osób jednak nie było. Premier nie pofatygował się, by pożegnać członka Rady Ministrów.

Ciekawa jest historia z wieńcem. Agencja RIA Nowosti podała w depeszy, że na uroczystość pożegnalną prezydent przysłał wieniec. Dwie godziny później depesza wyparowała, a agencja oznajmiła, że wiadomość znalazła się w serwisie przez pomyłkę, nie uzyskawszy uprzednio potwierdzenia od służb prasowych Kremla.

Zamęt wniosła też enigmatyczna wypowiedź sekretarza prasowego Dmitrija Pieskowa: „Co do wieńca, tak, prezydent, oczywiście, tradycyjnie wysyła swoje wieńce”, podana przez agencję Interfax. Po pewnym czasie cytat ten również wyparował. Zarówno z materiałów Interfaksu, jak i mediów, które zdążyły już powołać się na oficjela.

Jak więc zatem z tym wieńcem było? Wysłał czy nie wysłał? Gdyby wysłał, oznaczałoby to po prostu urzędowe, pozbawione emocji „odfajkowanie”. Sam prezydent nie przybył. Jego obecność byłaby wielkim splendorem dla nieboszczyka i jego familii. Wysłanie wieńca obserwatorzy potraktowali natomiast jako gest dobrej woli, zwyczajny, bez fajerwerków. Ale sytuacja z brakiem wieńca i pospieszne wycofywanie informacji o nim są co najmniej dziwne. Być może miałby to być sygnał, że w rozumieniu gospodarza Kremla Starowojt nie tylko wypadł z łaski za przechery (za co został odwołany ze stanowiska), ale jeszcze został uznany za niegodnego wieńca z przyczyn, o których nikt nie wie. O niełasce wobec Starowojta miałoby świadczyć również to, że w telewizyjnych programach (dez)informacyjnych wiadomość o jego śmierci zajęła od 30 do 50 sekund. A przecież był federalnym ministrem.

W niezależnych mediach pojawiły się domniemania, że Starowojt nie popełnił samobójstwa, a został zastrzelony (https://www.agents.media/kakie-nestykovki-ostalis-v-versii-samoubijstva-eks-ministra-starovojta/; https://www.svoboda.org/a/igra-v-kaljmara-po-putinski-sotsseti-o-smerti-romana-starovoytav/33469176.html). Ukarany za sprawienie zawodu Papie?

Sekretna demografia Rosji

6 lipca 2025. Federalna Służba Statystyki Państwowej (Rosstat) zaniechała publikacji danych o sytuacji demograficznej w Rosji. To dane wrażliwe, wiadomo. Bo można spomiędzy wierszy odczytać nie tylko informacje o wysokiej śmiertelności, zwłaszcza wśród mężczyzn, ale także o katastrofalnie niskim przyroście naturalnym.

Na stronie internetowej Rosstatu (niedostępnej w naszej szerokości geograficznej, powołuję się zatem na cytat ze strony Radia Swoboda) w mijającym tygodniu w newsletterze o sytuacji społecznej i gospodarczej Federacji Rosyjskiej nie znalazł się rozdział „Demografia”. Ostatnie dane dostępne na stronie pochodzą z końca marca br. – są to: liczba urodzeń i liczba zgonów, śluby, rozwody, migracja i ogólna liczba ludności (szczegóły niżej).

Od dwóch miesięcy obowiązuje też przepis ograniczający dostęp do danych nawet rodzimym demografom. Mogą oni otrzymać dostęp wyłącznie do użytku służbowego. O tych ograniczeniach mówił w mediach znany rosyjski socjolog Aleksiej Raksza. Jego zdaniem, utajnianie danych świadczy o kompletnej katastrofie polityki państwa w dziedzinie demografii. Wkrótce potem Raksza został przez ministerstwo sprawiedliwości wpisany na listę „agentów zagranicznych”. Co oznacza, że wzięto go pod obcas (więcej na ten temat w ciekawej audycji: https://echofm.online/programs/breakfast-show/aleksej-raksha-pochemu-rosstat-pryachet-dannye-po-demografii).

Ostatnie dostępne dane (cytuję za „The Moscow Times”): na dzień 1 kwietnia 2025 roku liczba ludności wynosiła 146,1 mln, od początku roku liczba ludności spadła o 61,1 tys. W trzech pierwszych miesiącach bieżącego roku urodziło się 288,8 tys., 471,8 tys. zmarło; ubytek liczby ludności (183,3 tys.) częściowo został zrekompensowany napływem 121,9 tys. migrantów.

Władze od lat na różne sposoby próbują namówić rodaków do rodzenia jak największej liczby dzieci – i prośbą, i groźbą, i tradycyjnymi wartościami, i nakazami, i zakazami. Jednocześnie rozpętują krwawą wojnę, która żadną miarą nie sprzyja stabilizacji. Ale to nie jedyny czynnik wpływający na opłakany stan w demografii.

Z pytaniem, dlaczego Rosstat utajnił dane dotyczące danych o demografii (warto jeszcze nadmienić, że dane dotyczące wydatków na cele wojskowe oraz wiele danych dotyczących gospodarki zostały już wcześniej objęte klauzulą tajności), zmierzył się emigracyjny politolog Iwan Prieobrażenski w obszernym wpisie na platformie X: „Owszem, statystyka pozwalała dostrzec wzrost liczby zgonów i w ten sposób obliczyć straty na froncie. Ale przecież oczywiste jest, że rosyjskie społeczeństwo nie reaguje na te dane, jest im to obojętne. Że zginęło 250-300 tysięcy? Ogół ma na to wywalone. Nie chodzi o wysoką śmiertelność, a o niską liczbę urodzeń”.

I dalej: statystyka urodzeń bazuje na danych urzędów stanu cywilnego, a urzędy rejestrują wszystkie narodziny, w tym w rodzinach migrantów (również tych, które nie mają rosyjskiego obywatelstwa) – a tych jest w Rosji bardzo wiele, miliony. W tych grupach liczba urodzeń jest duża. A to oznacza, że jeśli odjąć dane ze środowisk migranckich, to okaże się, że współczynnik dzietności (ogólny: 1,4 dziecka na kobietę) jest jeszcze niższy.

Zdaniem Prieobrażenskiego, to oznacza, że w perspektywie 15-20 lat krajobraz demograficzny Rosji zmieni się zasadniczo. Wymierające regiony będą coraz bardziej degradować, metropolie natomiast będą musiały posiłkować się coraz większą liczbą migrantów, głównie z Azji Centralnej. W obliczu nasilających się w Rosji nastrojów antyimigranckich to będzie podglebie nieustannych konfliktów społecznych.

„Tego stara się nie widzieć reżim Putina, a teraz jeszcze zabrania zobaczyć te problemy innym” – konkluduje Prieobrażenski.

Demografia to na pewno temat szerszy i bardziej złożony niż krótka wzmianka na blogu. Piszę o tym, bo poza wyżej opisanymi czynnikami ważne wydaje mi się pokazanie, że w Rosji coraz bardziej zawęża się dostępność do wszelkich danych, mogących świadczyć o sytuacji wewnętrznej. Konstytucja gwarantuje wolność słowa i dostęp obywateli do informacji. Ale Putin od dawna nie przejmuje się tym, co w tym dokumencie jest zapisane. Gdy potrzebuje, zmienia zapisy albo je ignoruje.

Z-nekrofilia stosowana

27 czerwca 2025. O tym, że upodobanie do magicznych praktyk znacznie wzrosło w Rosji po agresji na Ukrainę, pisałam wielokrotnie. O tym, że w Rosji popularne są talizmany, również. Ale jeszcze nigdy wcześniej nie było mowy o tym, że amulety robione są z… ciał poległych uczestników „specjalnej operacji wojskowej” (SVO).

Antropolożka Aleksandra Archipowa znalazła na platformie ogłoszeń Avito wspaniałą ofertę: „Sprzedawca z Ułan Ude ma do sprzedania amulety, przeznaczone dla uczestników SVO, wykonane z ciał bohaterów, którzy w ostatnich chwilach życia dokonali niezwykłych czynów. W każdym amulecie żyje duch tego żołnierza, jego odwaga, a co najważniejsze – jego fart” (szczegóły można znaleźć na stronie Echa: https://echofm.online/opinions/oberegi-iz-tel-geroev-svo). Talizman powstaje przez półtora-dwa miesiące. W zamówieniach można zaznaczać, jakiej wielkości powinien być pożądany produkt. Sprzedawca zastrzega, że chętnych jest dużo, więc termin otrzymania przesyłki może być długi – kolejka tylko rośnie i rośnie.

Zdaniem badaczki przedziwnych przejawów życia zbiorowości zamieszkującej Rosję, mamy tu do czynienia z połączeniem współczesnej magicznej tradycji (noszenie amuletu, który chroni), tradycji proxi-chrześcijańskiej (noszenie relikwii świętych) i tradycji szamańskiej.

„Sprzedawca z Ułan Ude” zagalopował się w zachwalaniu swoich cacek. Bo oto pisze, że te fantastyczne fanty są nośnikiem nie tylko ducha poległego, ale także jego fartu. Ale o jakim farcie można mówić, skoro dostarczyciel materiału na amulet zginął?

Wyrok: 22 lata jak dla brata

24 czerwca 2025. Putinowski wymiar niesprawiedliwości szczerzy kły. Szczególne okrucieństwo wykazał ostatnio wobec trzydziestoletniej wolontariuszki, Nadin Geisler (Nadieżdy Rossinskiej). Aktywistka z Biełgorodu, założycielka i liderka Armii Ślicznotek za pomoc niesioną poszkodowanym przez wojnę Ukraińcom została skazana na 22 lata łagru. Napiszę to jeszcze raz słownie: dwadzieścia dwa lata łagru.

Nadin założyła swoją piękną Armię w lutym 2022 r. po rosyjskiej agresji na Ukrainę. Ślicznotki zbierały pomoc humanitarną dla ludzi i zwierząt, pomagały w ewakuacji ukraińskim uchodźcom (obszerny materiał o ich działalności opublikowała „Nowa Gazeta. Europa”: https://novayagazeta.eu/articles/2024/02/22/armiia-krasotok-i-ee-glavnokomanduiushchaia). Putinowski reżim uznał oddolne inicjatywy pomocy międzyludzkiej za zbrodnię stanu.

Nadin została aresztowana w Biełgorodzie w lutym 2024 r., zaraz po przyjeździe z Gruzji, gdzie spędziła jakiś czas, również zajmując się pomocą potrzebującym.

Początkowo zarzucano jej „publiczne wzywanie do działań skierowanych przeciwko bezpieczeństwu państwa”, następnie doszyto do sprawy zarzut „sprzyjania działalności terrorystycznej” i zarzut najgorszy: „zdradę państwa”. Śledczy wpisali do aktu oskarżenia zbieranie pieniędzy dla ukraińskiej armii. Prokuratura zażądała kary 27 lat pozbawienia wolności.

Według wersji oprawców sądowych, Nadin 31 sierpnia 2023 r. miała opublikować post w Instagramie, w którym wzywała do wpłat na rzecz ukraińskiego batalionu Azow (w Rosji Azow jest uznany za organizację terrorystyczną). Oskarżona odrzucała ten zarzut, twierdząc, że konto, na którym był opublikowany apel, nie należy do niej. Jeszcze przed aresztowaniem konto to zostało zdezaktywowane. Podczas rozprawy obrona Geisler dowodziła, że nie wiadomo, czyje to było konto i kto je prowadził. Bo nie Nadin.

Śledczym nie udało się ustalić ani adresu IP urządzenia, z którego wysłano inkryminowany post, ani lokalizacji. Sądowi nie przedstawiono też żadnych dowodów przekazania pieniędzy batalionowi Azow.

– Wysoki sądzie, uważam, że 14 tomów mojej sprawy to jedno wielkie kłamstwo, teorie i wymysły FSB. Jeśli je przeanalizować, to wygląda na to, że nie ma tam ani jednego dowodu mojej winy – powiedziała Nadin w ostatnim słowie podczas rozprawy (całe wystąpienie dostępne na stronie Mediazona: https://zona.media/article/2025/06/20/nadin).

Niewątpliwą „winą” Nadin jest młodość, niezależność i uroda. Putin, jak brzydkie siostry Kopciuszka, zawzięcie zwalcza nazbyt ładne nosicielki tych przymiotów. Jak niegdyś w przypadku performerek z grupy Pussy Riot, skazanych za pieśń „Bogurodzico, przegoń Putina” wzniesioną w katedrze Chrystusa Zbawiciela w Moskwie, tak i w przypadku Nadin część wyroku wymierzona została za poczucie wolności i urodę.

Kadry decydują o wszystkim

20 czerwca 2025. Towarzysz Stalin wypowiedział frazę, która potem stała się skrzydlatym wyrażeniem, w maju 1935 r. w przemówieniu do absolwentów akademii wojskowych. „Kadry decydują o wszystkim. Jeśli będziemy mieli dobre i liczne kadry w przemyśle, w rolnictwie, w transporcie, w armii, nasz kraj będzie niezwyciężony”. Sprawa doboru kadr nadal jest aktualna, w każdym kraju.

W administracji amerykańskiego prezydenta też o tym wiedzą i dlatego zatrudniają specjalistę ds. doboru personelu. 20 stycznia br. stanowisko szefa Biura Personelu Prezydenckiego w Białym Domu objął Sergio Gor, który udzielał się podczas kampanii prezydenckiej Donalda Trumpa, nie tylko tej ostatniej, ale także wcześniej, był współpracownikiem Donalda Trumpa juniora.

Do zadań Gora należy prześwietlanie kandydatów do objęcia stanowisk w administracji, między innymi na okoliczność ich powiązań z podejrzanymi cudzoziemcami. Gor ma sprawdzać, kogo można dopuścić do tajemnic Białego Domu i do ucha prezydenta. Procedury są znane. Co zastanawiające, sam Gor procedury nie przeszedł.

Kim zatem jest Siergio Gor, przedstawiany jako amerykański biznesmen i polityk z Partii Republikańskiej?

W angielskojęzycznym haśle w Wikipedii podana jest jego data urodzenia: 30 listopada 1986 r. I miejsce urodzenia: Nowy Jork. Sam Gor podaje, że urodził się w małej miejscowości na Malcie, skąd rodzina wyemigrowała na początku lat dziewięćdziesiątych do Stanów Zjednoczonych. Władze Malty jednakowoż nie mogą znaleźć dokumentów, poświadczających, że faktycznie człowiek noszący takie nazwisko przyszedł tu na świat.

Dziennikarze wzięli tajemniczego blondyna w czarnym bucie pod światło. Tabloid „The New York Post” napisał, że Gor nie dostarczył dokumentów niezbędnych do weryfikacji pracowników dopuszczonych do informacji niejawnych. Nie wypełnił stustronicowej ankiety, zawierającej szczegółowe dane, umożliwiające prześledzenie dotychczasowych etapów biografii, powiązań rodzinnych, biznesowych, politycznych, edukację itd.

Brian Krebs, dziennikarz śledczy, ongi pracujący dla „The Washington Post” odnalazł rosyjską pocztę elektroniczną, w której wykorzystany był login używany przez Gora (https://www.dailykos.com/stories/2025/6/18/2328888/-Sergio-Gor-Trump-aide-born-in-Russia). Znajomi Gora stwierdzili w rozmowie z pracownikami „The Dispatch”, że on sam mówił im kiedyś, iż urodził się w ZSRS (i nazywał się wcześniej Gorochowski). Ale w rozmowie z „The New York Post” Gor zapewniał, że jego miejscem urodzenia nie jest Rosja.

Emigracyjny dziennikarz rosyjski Iwan Jakowina, napisał w FB: „Dalsze śledztwo dziennikarskie wykazało, że zagadkowy człowiek urodzony w maleńkiej wiosce na Malcie najprawdopodobniej urodził się w prowincjonalnym mieście Saratow, a nazywa się nie Siergio Gor, a Siergiej Goriaczew. I, jak możemy się domyślać, pracuje nie tylko w administracji Donalda Trumpa, ale i w innej instytucji. Moim zdaniem, obecnością tej dziwnej osobistości w bliskim kręgu prezydenta USA można wyjaśnić wiele osobliwości w amerykańskiej polityce zagranicznej”.

To na razie tylko przypuszczenia i dziennikarskie poszukiwania przyczyn dziwnych „nieścisłości” w biografii ważnej persony od personaliów. Niemniej już dziś amerykańskie media zadają wprost pytanie: Czy Gor to rosyjski szpieg?

Warto jeszcze zaznaczyć, że wyciąganie Gorowi braku poświadczonej maltańskiej metryki zaczęło się wtedy, gdy przyczynił się on do odsunięcia Elona Muska. Dziś Musk na platformie X napisał: „Gor to żmija”.

Rzeczniczka Białego Domu Karoline Leavitt zapewniła, że Gor nadal cieszy się pełnym zaufaniem Trumpa. I wyraziła żal, że „The New York Post” angażuje się w powielanie bezpodstawnych oskarżeń.

Elementarz Putina

7 czerwca 2025. Skorupka rosyjskich dzieci od najmłodszych lat musi nasiąkać putinizmem. Putinowi właśnie przedstawiono makietę nowego elementarza dla klas pierwszych szkół podstawowych. Na pierwszej stronie ma się znaleźć tekst napisany przez samego prezydenta. Czegoś takiego jeszcze w rosyjskim szkolnictwie nie grali.

Doradczyni prezydenta Jelena Jampolska cała w pąsach pokazała szefowi dwa dni temu, jak będzie wyglądać nowy elementarz dla uczniów klas pierwszych. Nowa książeczka, z której pierwszaki będą uczyły się czytać, jest jedną z cegiełek dopinanej nowej jednolitej państwowej listy podręczników (do tej pory w szkołach można było wybierać podręczniki, teraz wraca się do koncepcji jednego obowiązującego programu szkolnego i jednolitych podręczników).

Na okładce elementarza znajdą się symbole i barwy rosyjskiej flagi. Projektem dowodziła rada ds. nowego rosyjskiego stylu (ciało powstało w kwietniu br. na polecenie Putina, aby zwalczać „obcą zachodnią symbolikę”), a pracowało nad nim kilka zespołów designerów. Wybór padł ostatecznie na projekt Rosyjskiego Uniwersytetu Państwowego imienia Kosygina. Projekt generalnie się nie spodobał, skrytykowali go nawet komentujących na prokremlowskim portalu „Wzglad”, który krytyki pod adresem władz i jej pomysłów się nie dopuszcza. Ludzie pisali, że ubogi, że to znęcanie się nad dziećmi, że profanacja flagi. Niektórzy z dyskutantów domagali się przywrócenia starego, sowieckiego elementarza – niedoścignionego wzorca z 1955 r. (https://dzen.ru/a/ZGO9he1XG16SvKRP). Jampolska zachwalała produkt jak mogła: „Dawno, a może nawet i nigdy dotąd nie mieliśmy takiego pięknego elementarza”. Potem jednak, gdy na jej stronie zaczęły się masowo pojawiać równie negatywne komentarze, zamknęła możliwość komentowania.

O gustach, wiadomo od wieków, non disputandum est. Ale co można powiedzieć o pomyśle zamieszczenia na wstępie podręcznika tekstu, który ma napisać Putin? Jampolska tak zachęciła prezydenta: „1 września ten tekst pierwszoklasistom przeczytają nauczyciele, rodzice, babcie, dziadkowie, a nieco później dziecko ponownie przeczyta tekst już samo. I napełni je duma, że oto osobiście zwraca się doń prezydent kraju. To uczyni szkołę jeszcze ważniejszą”.

Jaki będzie następny krok? Może trzeba będzie te (nieznane jeszcze) słowa prezydenta wykuć na pamięć. Ci, którzy najpiękniej zadeklamują prezydenckie przesłanie, otrzymają być może specjalne stypendium, a potem bilet na studia bez egzaminów. W całym kraju powstaną uniwersytety badające tekst i budujące wokół całe naukowe teorie. Wzorem będzie Turkmenistan i wielka spuścizna Ruhnamy – księgi spisanej przez Turkmen-baszy, Ojca Wszystkich Turkmenów, pierwszego prezydenta republiki, Saparmurata Nyyazowa. W turkmeńskich szkołach i uniwersytetach znajomość Ruhnamy była obowiązkowym przedmiotem, uczniowie i studenci zdawali z tego egzaminy. Po śmierci umiłowanego przywódcy stopniowo rezygnowano z owego kuriozum. Teraz Rosja ma już wydeptaną ścieżkę w tworzeniu kultu jednostki wodza.

Nauczyciele, którzy (anonimowo) odważyli się ocenić nowy elementarz, mówią: „to najbardziej zideologizowany podręcznik we współczesnej rosyjskiej historii”. Od 2022 r. w rosyjskich szkołach odbywają się lekcje nazywane „Rozmowy o tym, co najważniejsze” – odbywają się raz w tygodniu po ceremonii wciągnięcia flagi na maszt i odśpiewaniu hymnu państwowego. W zeszłym roku Putin poparł ideę wprowadzenia takich lekcji w przedszkolach.

Kiedyś było takie powiedzonko: „Armia Radziecka z tobą od dziecka”. Historia lubi się powtarzać. Teraz umiłowany prezydent wkracza w życie obywateli Rosji od żłobka, a nawet jeszcze wcześniej. By dobrze nasiąknięta putinizmem skorupka w wieku dojrzałym trąciła chęcią wstąpienia do armii.

Koń trojański „Pajęczyna” i rozmowy w Stambule

2 czerwca 2025. Tę bezprecedensową operację ukraińskie służby specjalne przygotowywały przez półtora roku. Otrzymała kryptonim „Pajęczyna” (Pajęcza sieć, ukr. Павутина). W jej wyniku w miejscach bazowania uszkodzonych zostało 40 rosyjskich samolotów bojowych (13 zostało zniszczonych), w tym należące do kategorii strategicznych. Strona ukraińska twierdzi, że zadała straty w przeliczeniu na pieniądze sięgające nawet 7 mld dolarów. Nie mówiąc o stratach, których nie da się przeliczyć na pieniądze. Według strony ukraińskiej, ucierpiało 34 procent strategicznych samolotów zdolnych do przenoszenia skrzydlatych rakiet, w tym Tu-22M3 i Tu-95MS. Zdaniem ekspertów, Rosja nie ma zdolności do odtworzenia tych zasobów.

Ministerstwo obrony Rosji potwierdziło, że zostały zaatakowane lotniska w pięciu regionach – obwodach murmańskim, irkuckim, iwanowskim, riazańskim i amurskim. Atak zakwalifikowano jako „akt terroru”.

Rosyjskie ministerstwo obrony zakomunikowało, że na lotniskach wojskowych w obwodach amurskim, riazańskim i iwanowskim atak dronów FPV z okolic w bezpośredniej bliskości lotnisk został odparty, doszło jedynie do zapalenia się kilku samolotów, nikt nie zginął. W telewizyjnych programach (dez)informacyjnych tematowi poświęcono 40 sekund (tak, sekund, nie minut) czasu antenowego. „Nic się nie stało, Rosjanie, nic się nie stało”.

W obwodzie amurskim jedna z ciężarówek przewożących drony nie dojechała do punktu przeznaczenia, doszło do wybuchu, ciężarówka spłonęła. W rezultacie lotnisko w obwodzie amurskim nie ucierpiało.

Ukraińskie służby dostarczyły na terytorium Rosji drony i drewniane stelaże. Stelaże zostały umieszczone w naczepach wielkich tirów, a drony ukryte zostały w podsufitkach. Operacja rozpoczęła się od rozsunięcia ruchomych klap w naczepach i odpalenia zdalnie dronów, które zaatakowały samoloty w miejscach bazowania. Baza „Olenja” w obwodzie murmańskim znajduje się 1700 km od granicy z Ukrainą, baza „Biełaja” w obwodzie irkuckim – 4500 km od granicy z Ukrainą. Majstersztyk.

Operacją dowodził szef Służby Bezpieczeństwa Ukrainy Wasyl Maluk w ścisłej współpracy z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim.

Rosyjskie samoloty bojowe dokonują ataków na ukraińskie miasta i zabijają ludzi, w tym cywili. Ukraińcy dokonali ataku na obiekty wojskowe, pozbawiając Rosję znaczącej części lotnictwa strategicznego. „Ta operacja to nie tylko uderzenie w obiekty wojskowe w głębi Federacji Rosyjskiej, a krach architektury bezpieczeństwa państwa. Dla ukraińskich służb specjalnych powstają nowe możliwości atakowania innych strategicznych obiektów wojskowych wewnątrz terytorium FR. Rosja uważała, że na głębokim zapleczu jej samoloty są bezpieczne” – ocenił były oficer lotnictwa wojskowego Ukrainy Anatolij Chrapczynski (wypowiedź dla TV Nastojaszczeje Wriemia).

Rosyjskie władze zaniemówiły z wrażenia. Władimir Putin już całą dobę milczy jak zaklęty. Nie zajął stanowiska także w sprawie katastrof kolejowych w obwodzie briańskim (most zawalił się na pociąg pasażerski, zginęło 7 osób) i w obwodzie kurskim (pod lokomotywą pociągu towarowego zawalił się most kolejowy).

Natomiast rosyjscy blogerzy obsługujących propagandowo wojnę szumią i szumią. Uznali ukraiński atak za wystarczający powód do uderzania jądrowego na Ukrainę ze strony Rosji i wzywają najwyższe władze do wyciągnięcia głowic. Strona „Echa” natomiast cytuje emocjonalny list z-blogera do Władimira Putina (list jest dziś w Rosji hitem internetów). List napisany został w całości „matem”, czyli to jeden wielki bluzg (https://echofm.online/opinions/vladimir-vladimirovich-uslyshte-nas). Jeśli go przełożyć na literacki rosyjski, to ta wymowna skarga straci charakter. A jest tu nie tylko o ciosie, jaki zadała Rosji Ukraina swoją operacją „Pajęczyna”, ale także próba zrozumienia, jak to się mogło stać. I bloger rzuca kalumnie pod adresem rządu i władz regionalnych, które pasą się na budżetowych pastwiskach, forsę chowają do kieszeni; służby specjalne takie niby świetne, a o bezpieczeństwo nie dbają i w ogóle nie wiedzą, o co chodzi. A z Ukrainą to w ogóle nie należy wdawać się w rozmowy, tylko bić, zabijać.

*
Operacja „Pajęczyna” została przeprowadzona w przeddzień drugiej rundy rozmów delegacji ukraińskiej i rosyjskiej w Stambule. Spotkanie 2 czerwca trwało ponad godzinę. Według Zełenskiego, delegacje wymieniły dokumenty za pośrednictwem strony tureckiej (chodzi o memoranda w sprawie przyszłego porozumienia pokojowego).

Wymierny rezultat to porozumienie w sprawie wymiany jeńców (według formuły „wszyscy za wszystkich” mają być wymienieni ciężko ranni i ciężko chorzy), wymiany ciał poległych (6 tys. na 6 tys.) oraz jeńców w wieku 18-25.

Nie udało się osiągnąć porozumienia w sprawie zawieszenia ognia. Ustalono jedynie, że na określonych odcinkach frontu dojdzie do 2-3-dniowego zawieszenia broni, aby „można było pozbierać ciała poległych”. Minister obrony Ukrainy Rustem Umerow oświadczył, że Rosja nie zgodziła się na całkowite bezwarunkowe zawieszenie broni ani na osobiste spotkanie prezydentów (co proponowała strona ukraińska).

Ukraińska delegacja przekazała rosyjskiej listę nazwisk dzieci, które należy zwrócić Ukrainie: „Chodzi o setki dzieci, które Rosja nielegalnie deportowała i przetrzymuje na terytoriach okupowanych” – zaznaczył członek delegacji ukraińskiej. Przewodniczący rosyjskiej delegacji Władimir Miedinski obiecał, że każdy przypadek zostanie skrupulatnie sprawdzony, ale skomentował ukraińską propozycję z waszecia: „Nie róbcie tutaj taniego teatrzyku dla bezdzietnych europejskich staruszek”.

Według komentującego spotkanie w Stambule korespondenta „The Economist” Olivera Carrolla, członkowie delegacji nie wymienili uścisków dłoni.

Teraz obie strony będą studiować dokumenty.

Zamach w Stawropolu

31 maja 2025. Na plakatach, w reportażach telewizyjnych, w sprawozdaniach władz różnych szczebli, a nade wszystko w opowiastkach Putina życie w Rosji jest tak wspaniałe, że nazwać je rajem to mało. Ale codziennie wydarza się coś, co ten sielski obrazek zakłóca.

Jedną z namolnych bajek, sprzedawanych przez Putina poddanym, jest zapewnienie, że uczestnicy „specjalnej operacji wojskowej” to nowa elita Rosji (pisałam o tym w cyklu „Rosyjska ruletka” https://www.tygodnikpowszechny.pl/putin-obiecuje-awans-spoleczny-czy-rosje-czeka-wymiana-elit-186083; https://www.tygodnikpowszechny.pl/putin-tworzy-nowe-rosyjskie-elity-189439). Powstał pokazowy projekt „Czas bohaterów”, w ramach którego wyselekcjonowani weterani powracający z frontu otrzymują szansę zdobycia wiedzy niezbędnej do objęcia jakiegoś stanowiska w strukturze władzy. Na niskim szczeblu i gdzieś daleko od stolic, ale z obiecaną możliwością awansu.

Jednym z uczestników tego projektu był 34-letni Zaur Gurcyjew (https://xn--b1aachba0csne6n.xn--p1ai/news/tpost/8utmf6hta1-uchastnik-programmi-vremya-geroev-zaur-g). Urodził się w Osetii. Możliwą drogę awansu dostrzegł w służbie wojskowej, ukończył Akademię Wojskową w Petersburgu. Po rozpoczęciu pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę został rzucony na ważny odcinek: szturm Mariupola. Dowodził lotniczą komponentą operacji. „Gdzie ma spaść bomba, w co ma trafić rakieta – tym się zajmujemy” – mówił major Gurcyjew w jednym z wywiadów. Na stronie projektu „Czas bohaterów” podkreślono z dumą, że to dzięki jego wysiłkom „udało się zwiększyć efektywność ataków” (czyli zabić jeszcze więcej ludzi – jak choćby w ataku na szpital czy teatr). Za te zbrodnie został wynagrodzony przez system nie tylko Orderem Męstwa, ale także wymarzoną synekurą: został zastępcą mera Stawropola na południu Rosji (był z tym miastem związany od wielu lat).

W Stawropolu Gurcyjew doglądał, jak się mają relacje pomiędzy strukturami poszczególnych służb mundurowych w mieście, odpowiadał za wychowanie patriotyczne i… zapobieganie aktom terroru. Cieszył się zaufaniem mera i czekał na kopa w górę (do władz regionalnych) dzięki wsparciu bezpośredniego przełożonego.

Późnym wieczorem, a właściwie w nocy z 28 na 29 maja na podwórzu domu przy ulicy Czechowa w Stawropolu spotkało się dwóch mężczyzn: Gurcyjew i 29-letni Nikita Pieńkow. Według enuncjacji medialnych, Pieńkow zajmował się w przeszłości tresurą psów policyjnych (według innej wersji – pracował jako funkcjonariusz konwojujący skazanych), fascynował się rapem i tatuażami. Ostatnio nie miał stałej roboty.

Jak piszą dobrze poinformowani autorzy kanału Baza w Telegramie (https://t.me/bazabazon/37782), Gurcyjew sam przyjechał pod dom na Czechowa. Pieńkow wynajmował w tym domu mieszkanie. Czy Gurcyjew i Pieńkow znali się? Nie wiadomo. W jaki sposób i w jakiej sprawie umówili się w środku nocy? Też nie wiadomo. Inny kanał na Telegramie WCzK-OGPU (https://t.me/rucriminalinfo/1604), specjalizujący się we wrzucaniu informacji pozyskanych od „siłowików”, twierdzi, że mężczyźni poznali się za pośrednictwem portalu randkowego dla gejów. Żadne inne źródło nie potwierdziło tej skandalizującej wersji. Dostępne w sieci wiadomości o życiu rodzinnym Gurcyjewa są sprzeczne. Jedne źródła piszą o tym, że miał dziecko/dzieci z małżeństwa, które się rozpadło, a obecnie miał konkubinę, inne – że miał żonę i troje dzieci.

Wróćmy do wydarzeń na ulicy Czechowa. Na nagraniu z kamery monitoringu widać, jak do stojącego na podworcu Gurcyjewa podchodzi szczupły mężczyzna w czapce z daszkiem, z torbą przewieszoną przez ramię. W momencie, gdy jest już bardzo blisko, dochodzi o eksplozji. Na razie nie jest jasne, co zostało zdetonowane – czy był to granat czy (co bardziej prawdopodobne) bomba, odpalona zdalnie. Gurcyjew i Pieńkow zginęli na miejscu.

Czy Pieńkow wiedział, że jest „żywą bombą”? Czy działał na czyjeś zlecenie? Czyje? Gdzie znajdował się ładunek? W torbie, którą miał przy sobie Pieńkow? A może bombę miał na sobie, jak rasowy zamachowiec-samobójca? Sporo pytań i niejasności na tym etapie.

Podczas rewizji w mieszkaniu zajmowanym przez Pieńkowa nie znaleziono śladów materiałów wybuchowych, co może świadczyć, że to nie on skonstruował bombę, która posłużyła do zamachu. A może miał jeszcze jakąś inną metę?

Gubernator Kraju Stawropolskiego Władimir Władimirow oświadczył: „Toczy się śledztwo. Rozpatrywane są różne wersje, w tym zorganizowanie zamachu z udziałem nazistów z Ukrainy”. Podobne opinie wyrażają rosyjscy propagandyści. Dopuszczają, że trwa polowanie na uczestników programu „Czas bohaterów”.