Archiwa tagu: Ałła Pugaczowa

Królowa Asyrii Dżuna. RIP

14 czerwca. Uzdrowicielka, prorokini, szarlatanka, poetka, astrolożka, muza zabobonu, kobieta, która rozbiła popielniczką głowę Alle Pugaczowej i obwołała się asyryjską królową – Dżuna Dawitaszwili zmarła w Moskwie w wieku 66 lat.

Przez długie lata była tajemniczą postacią salonów artystycznych i politycznych Moskwy, o dużych wpływach opartych nie wiadomo na czym. Mówiła o sobie, że jej ręce leczą. Ale badający ją naukowcy z Rosyjskiej Akademii Nauk uznali, że jest po prostu rewelacyjną masażystką, o żadnych nadprzyrodzonych mocach, które przypisywała jej moskiewska ulica, nie było mowy.

Urodziła się w Kraju Krasnodarskim jako Jewgienija Sardis, jej ojcem był emigrant z Iranu, matką – kozaczka. Ze szkołą się nie zaprzyjaźniła, może skończyła, może nie skończyła technikum, według innych źródeł, podjęła studia w Rostowie nad Donem (nie wiadomo, czy je ukończyła). Wyjechała do Tbilisi, gdzie dzięki znajomości z rodziną gruzińskich naukowców rozwijała zainteresowania zjawiskami paranormalnymi. Według niepotwierdzonych informacji, zaczęła studia medyczne. Wyszła za mąż za Wiktora Dawitaszwili (był urzędnikiem w kancelarii Edwarda Szewardnadze), urodziła syna Wachtanga. Kolekcjonowała znajomości w kręgach artystycznych i politycznych, konsekwentnie budowała legendę osoby o uzdrowicielskich właściwościach. Zgłębiała tajniki bioenergoterapii, doskonaliła technikę masażu bezdotykowego.

W roku 1980 została polecona jako genialna uzdrowicielka żonie jednego z radzieckich notabli, przeniosła się na stałe do Moskwy. Stała się sławna dzięki rozpowszechnianym pocztą pantoflową wieściom o rzekomych seansach nakładania dłoni na chorego genseka Leonida Breżniewa (nie znaleziono potwierdzenia w dokumentach archiwalnych) i leczeniu innych znakomitości świata polityki i kultury (np. Roberta De Niro, Federica Felliniego). W latach 90. popróbowała sił w polityce – stworzyła partyjkę Blok Dżuny, wystartowała w wyborach do Dumy Państwowej w 1995 r., zdobyła pół procenta głosów.

Gdy z parlamentaryzmem nie wyszło, dwa lata później obwołała się królową Asyrii. Skąd ten pomysł? Dżuna wywodziła, że drzewo genealogiczne jej ojca, który przed wojną przyjechał z Iranu do ZSRR za chlebem i osiadł w Kraju Krasnodarskim, pełne jest osób niezwykłych, koronowanych, powiązanych z Domem Panującym Romanowów i władcami Asyrii. Wedle niej samej, korzenie rodu sięgają pierwszych Rurykowiczów, a ona sama jest spadkobierczynią świętej Olgi. Poczuła się tak dobrze w tym wcieleniu, że powołała własne stowarzyszenie Nowa Elita Rosji, została jego regentką i rozpoczęła handel tytułami. Według enuncjacji prasowych, „gramotę” od Dżuny otrzymał m.in. były mer Moskwy Jurij Łużkow.

Dżuna Dawitaszwili lubiła występować w telewizji, udzielać wywiadów, opowiadać o niesłychanych historiach, swoim wpływie na polityków, będących jej pacjentami. Twierdziła na przykład, że pomagała Borysowi Jelcynowi rządzić krajem (sic), za co otrzymała od niego Order Przyjaźni Narodów. Jeden z weteranów służb specjalnych utrzymywał, że ten order otrzymała za zasługi dla wywiadu wojskowego GRU – miała bowiem udzielać się przy weryfikacji kandydatów na agentów tej służby. W programie stacji NTW niedawno zapowiadała, że swoimi tajnymi fluidami zmusi Zachód do zniesienia sankcji wobec Rosji.

Twierdziła, że ma prorocze sny, że właściwość tę odziedziczyła po ojcu, który potrafił przewidywać przyszłość. Różne źródła przypisywały jej profetyczne zapowiedzi katastrof, m.in. zatonięcie okrętów, Czarnobyl, rozpad ZSRR.

Do legendy Dżuny należały też salonowe opowieści. Wielki rozgłos zyskała historia jej kłótni z carycą estrady Ałłą Pugaczową, rzekomo zazdrosną o wpływy, jakimi Dżuna cieszyła się w Moskwie. Zaproszona przez piosenkarkę na imprezę Dżuna poczuła się obrażona sposobem powitania (Pugaczowa kazała wypić jej karniaka, choć Dawitaszwili była abstynentką). Damy po wymianie słownych ciosów przeszły do rękoczynów, pojedynek wygrała Dżuna, która popielniczką (lub wazonem) zdefasonowała twarz gospodyni wesołej bibki.

Życie Dżuny, jej fantastyczny awans z głuchej wioski na moskiewskie salony, bajka o ezoterycznych umiejętnościach, rękach, które leczą – to wszystko trafiało na podatny grunt. Zwłaszcza na przełomie lat 80. i 90., w czasach, gdy stary porządek odchodził, a nowy był wielką niewiadomą. Moda na horoskopy i wiara w nadprzyrodzone moce rozkwitła w Rosji (szczególnie w latach 90.) bujnym kwieciem. Kariery zrobili Anatolij Kaszpirowski (odin, dwa, tri) czy Alan Czumak (za pośrednictwem ekranu telewizyjnego stwarzający cudowną wodę). A i teraz zapotrzebowanie na przymierze z niezbadanym światem cudów i magii ma się dobrze. Wiara w mity umiera na ostatek.

To, co na pewno nie należało do legendy i było autentycznym komponentem życia Dżuny Dawitaszwili, była wielka miłość do jedynego syna, Wachtanga. W 2001 roku Wachtang zginął tragicznie w wypadku samochodowym, Dżuna nie była w stanie poradzić sobie z tą śmiercią, wycofała się z życia publicznego, jedynie z rzadka pojawiała się w mediach. A gdy się pojawiała, opowiadała kompletnie odjechane, niestworzone historie. Widziałam jeden z jej wywiadów telewizyjnych, sprawiała wrażenie osoby nieobecnej, oderwanej od rzeczywistości, pogrążonej w głębokiej depresji. „Ona umarła wraz z Wachtangiem, jej energia się wyczerpała, nie mogła już leczyć”- powiedział jej przyjaciel, aktor Stanisław Sadalski. Ostatnie lata Dżuna poświęciła eksperymentom mającym  na celu ożywianie zmarłych. Podobno do trumny syna włożyła telefon komórkowy, regularnie opłacała abonament.

Telewizja NTW zakończyła niedawno zdjęcia do serialu o życiu Dżuny, widzowie obejrzą go zapewne jeszcze w tym roku.

Dżuna Dawitaszwili wczoraj spoczęła na Cmentarzu Wagańkowskim w Moskwie, uroczystości żałobne odbyły się w świątyni Asyryjskiego Kościoła Wschodu na moskiewskiej Dubrowce. Po internecie już rozchodzą się wieści, że Dżuna ożyła na własnym pogrzebie.

Święto uprzejmych ludzi

26 lutego. Tegoroczne obchody Dnia Obrońcy Ojczyzny (23 lutego) miały szczególny wymiar – do „wielkiej niezwyciężonej” armii przyjęto oficjalnie „zielonych ludzików”, którzy w zeszłym roku zaanektowali Krym i do tej pory wraz z innymi urlopowanymi mężczyznami niewiadomego pochodzenia grasują po Donbasie.

Radziecki rytuał 23 lutego – wówczas był to Dzień Armii Czerwonej – siłą rozpędu wpisał się w kalendarz świąt Rosji. Mit założycielski armii jest pusty i fałszywy jak liczmany – rzekomo 23 lutego 1918 roku Robotniczo-Chłopska Armia Czerwona starła się pod Narwą w bitwie z Niemcami. Kroniki historyczne nie odnotowały wprawdzie takiego wydarzenia, ale to nie przeszkadza do dziś święcić rocznicę czegoś, co się nie wydarzyło. (Pisałam o tym kilka lat temu z rocznicowej okazji http://labuszewska.blog.onet.pl/2010/02/23/co-to-za-dzien/).

Rokrocznie z okazji święta odbywają się akademie z udziałem najwyższych władz partyjnych i państwowych, okolicznościowe koncerty, festyny oraz miliony domowych bibek, podczas których ogląda się całą rodziną transmisję z kremlowskiego Pałacu Zjazdów, gdzie organizowana jest główna gala. Hitem tegorocznej gali była rzewna pieśń „Uprzejmi ludzie” w wykonaniu solisty Jewgienija Bułocznikowa i chóru Armii Rosyjskiej imienia Aleksandrowa. Pieśń, mająca status hymnu, powstała w zeszłym roku, poświęcona jest uprzejmości „zielonych ludzików” na Krymie.

„Uprzejmi ludzie z uprzejmym spojrzeniem, uprzejmie patrzą, uprzejmie proszą. Po prostu grzecznie stoją obok, po prostu broń uprzejmie noszą” – śpiewa Bułocznikow w nieskazitelnie białym mundurze. A w refrenie towarzyszy mu cały śnieżnobiały chór, wzmocniony dwoma ansamblami matrosów: „Wszystko będzie dobrze, świetnie będzie. Zwycięstwa przodków naprzód nas prowadzą. Żyj, kraju, a uprzejmi ludzie zadbają o ojczyzny honor i sławę”.

Proszę posłuchać:

https://www.youtube.com/watch?v=2wqhJvegOeU

Wzmiankowani przodkowie to się chyba w grobach przewracają, jak słyszą pochwałę tego cynizmu. Rosyjska armia czci żołnierzy bez dystynkcji, którzy skrycie napadają na sąsiedni kraj. Honor munduru? Munduru zakupionego przez cywilbandę w sklepie z militariami? „Wintowka eto prazdnik” i tak dalej – jak śpiewał Jegor Letow.

Skandalizujący deputowany petersburskiego zgromadzenia parlamentarnego, pogromca gejów Witalij Miłonow zaproponował, aby na tegoroczny konkurs Eurowizji wysłać w charakterze reprezentanta Rosji chór Aleksandrowa albo „uprzejmych ludzi”. Taka koszarowa szutka.

Na deser proszę jeszcze obejrzeć jeden wyimek z kremlowskiego show. Przebój zimnej wojny: „Chotiat li russkije wojny”. W pierwszym rzędzie siedzi zwierzchnik sił zbrojnych, z twarzą po świeżej diamentowej mikrodermabrazji. Czy zna odpowiedź na to retoryczne pytanie?

https://www.youtube.com/watch?v=BX4gcriO_ZQ

Natomiast prześladowany przez Zachód Josif Kobzon wystąpił 23 lutego w Doniecku:

https://www.youtube.com/watch?v=zo9peHt7ntw

Z orędziem do mieszkańców Donbasu zwrócili się z okazji święta samozwańcy: „Motorola” i „Giwi”. https://www.youtube.com/watch?v=h5HLIQcKgSI

Swój patent na świętowanie opracowano też w Czeczenii. W Groznym odbyła się premiera spektaklu „Słowo mężczyzny”. Bohaterem sztuki jest, tak, zgadli Państwo, Ramzan Kadyrow. Brawo.

Nie wszyscy obchodzili Dzień Obrońcy Ojczyzny w podniosłym nastroju. W mediach społecznościowych propagowana była akcja: „nie składaj mi życzeń z okazji tego święta”. Dziennikarz Arkadij Babczenko opublikował na fejsie taki gorzki apel: „Po tym, co dzieje się przez ostatni rok, po tych wszystkich „zielonych ludzikach”, bezimiennych urlopowiczach, zestrzeleniu Boeinga, ostrzale Mariupola, anonimowych „ładunkach 200”, kolumnach czołgów bez znaków rozpoznawczych, rezygnacji ze swego imienia i nazwiska, swojej twarzy, swojej flagi, swojego stopnia wojskowego, swojej jednostki, swojego honoru, swojej godności – chromolę dzień obrońcy ojczyzny. Ta data nie ma już dla mnie żadnego znaczenia. […] To już nie jest moja armia”.

W Petersburgu odbyła się niecodzienna akcja: 23 lutego anonimowi autorzy rozwiesili w wagonach metra plakaty antywojenne. Stylizowane na dziecięce rysunki wykorzystują oficjalne elementy propagandy państwowej: wstążki św. Jerzego itd. Na jednym z plakatów podpisanym przez „ośmioletnią Katię” figuruje postawny mężczyzna, rzucający doniczką w kobietę, która zasłania swoim ciałem dziewczynkę, pod rysunkiem podpis: „Mój tata jest bardzo silny, zabijał wrogów, a teraz bije mnie i mamę”. Na innym, też z „patriotyczną” wstęgą i wykaligrafowaną datą 23 lutego, rysunek trumny i podpis: „Mojego brata zabili w armii w czasach pokoju, kiedy dorosnę, też tam trafię”.

Nowy klip pod tytułem „Wojna” opublikowała caryca estrady Ałła Pugaczowa, która już wielokrotnie mówiła, że żegna się ze sceną i mikrofonem. Miała coś ważnego do zakomunikowania: „Wojno, coś ty nawyprawiała…”:

https://www.youtube.com/watch?v=rbG_x7Izd4Q