Archiwa tagu: D-Day

P-Day

Czy lądowanie w Normandii Władimir Putin może zaliczyć do udanych? Z jednej strony tak:  uroczystości 70-lecia najsłynniejszej operacji desantowej aliantów poświęcone zostały głównie jego osobie. Światowe media koncentrowały się na tym, z kim się spotkał Władimir Władimirowicz, kto mu podał rękę, a kto nie podał, gdzie go ustawiono na wspólnym zdjęciu, z kim zjadł kolację i co powiedział w przelocie prezydentowi Ukrainy, któremu notabene na razie nie pogratulował zwycięstwa w wyborach. Ale z drugiej strony jednak nie: Putin został w pstrej politycznej orkiestrze usadzony przy oddzielnym pulpicie, nie powierzono mu zagrania partii pierwszych skrzypiec, co najwyżej czynele, choć istniała obawa, że Putin złapie za głośne talerze i jak to ma w zwyczaju zagłuszy brzmienie innych instrumentów.  

O co chodziło z tym zaproszeniem dla Putina na obchody D-Day? O nowe otwarcie po Krymie? O potwierdzenie, że z Putinem może/chce rozmawiać cały świat, że nie ma mowy o izolacji, nowej zimnej wojnie, a może tylko chodziło o przedstawienie Putinowi warunków Zachodu i możliwych konsekwencji agresywnej polityki Moskwy wobec Ukrainy? Czy to była próba nawiązania dialogu? Odpuszczenia krymskiego grzechu? Sprawdzenia, na ile kwestia rosyjska dzieli USA i Europę? Rozmiękczenia różnic, rozmiękczenia twardego stanowiska w sprawie sankcji? Dużo tych pytań. Może o odpowiedzi na nie byłoby łatwiej, gdybyśmy znali protokoły rozmów Putin-Cameron, Putin-Merkel, piętnastominutówki Putin-Poroszenko. Ale ich nie znamy. Wszystko zostało starannie zawinięte w dyplomatyczną bibułkę okrągłych komunikatów.

W przeddzień zjazdu w Normandii patriotyczni komentatorzy w Rosji rwali z głowy resztki włosów: po co Putin jedzie do gniazda wroga, narażając się na afronty. Politolog Siergiej Markow rozpaczał, że Amerykanie chcą zwabić Putina do Francji, by go porwać i w Waszyngtonie przekabacić. W przeddzień rocznicy D-Day w Brukseli odbył się szczyt G7, zamiast planowanego uprzednio G8 w Soczi. Kreml demonstracyjnie lekceważy to forum, z którego został wyproszony po aneksji Krymu, ale to zdecydowanie uderza w prestiż kraju i w ambicje rosyjskiego przywódcy, jest ewidentną stratą, nie tylko wizerunkową. Na spotkaniu ustalono, że Rosja powinna przestać mieszać na Ukrainie i uznać prezydenturę Poroszenki. To jasne przesłanie. Tymczasem Władimir Władimirowicz w wywiadzie dla francuskich mediów powiedział równie jasno: Rosja nie jest uczestnikiem ukraińskiego konfliktu. Ergo – nie ma o czym gadać, wszystkie te sankcje Zachodu są niesprawiedliwe. O co ten zaoczny targ? Nie zostało to jasno sformułowane. Czy jeżeli Putin nadal będzie jątrzył na wschodzie Ukrainy, to Zachód wprowadzi kolejną transzę sankcji? Jakich sankcji? Gdzie jest ta kolejna amerykańska „czerwona linia”, o której mówił nieprecyzyjnie prezydent Obama? W komunikacie końcowym po spotkaniu G7 też nie zostało to precyzyjnie sformułowane: kolejne sankcje mogą zostać wprowadzone, „ o ile wymagać tego będzie sytuacja”. Tymczasem wygląda na to, że ani Francja, ani Niemcy nie chcą nic stracić w intensywnej wymianie gospodarczej z Rosją. Targ toczyć się będzie zatem i wewnątrz nieskonsolidowanego w tej sprawie Zachodu. Co dalej z Mistralami, co dalej z niemieckimi stoczniami, co dalej z gazem?

Drugi front otworzył tymczasem minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow, który w Moskwie wyłożył zasadnicze oczekiwania: Rosja uważa się za pełnoprawny światowy biegun siły i domaga się uznania tego przez Zachód, a co za tym idzie – zaniechania przezeń nacisków i działań w bezpośredniej bliskości granic Rosji mających na celu pozbawienie jej wpływów na tym obszarze. Przy czym pełnej izolacji nie chce, ale w swoją kaszę (czytaj: b. ZSRR) dmuchać sobie nie da. I niech partnerzy na Zachodzie wezmą to łaskawie pod uwagę. „Obecny kryzys powinien stać się swego rodzaju odświeżającą burzą, która pozwoli – choć być może nie od razu – przenieść stosunki z zachodnimi partnerami na zdrowsze i uczciwsze podstawy. Oznaczać to będzie mniej męczących dyskusji o poszukiwaniu wspólnych wartości, a więcej wzajemnego poszanowania prawa drugiej strony do odmienności,  więcej […] wzajemnego uznania dla interesów” – oświadczył Ławrow. No i jeszcze #Krymnasz, wiadomo. To jasny sygnał: uznajcie, Zachodzie, prawo do naszej wyłącznej strefy wpływów na obszarze postradzieckim, do naszych wewnętrznych zamordystycznych porządków, łyknijcie aneksję Krymu i naszą politykę wobec wschodu Ukrainy i całej Ukrainy bez wprowadzania kolejnych sankcji. Wygląda na to, że jednak te zachodnie sankcje z punktu widzenia Kremla nie są pożądane; oficjalnie Moskwa mówi, że nie są dolegliwe, ale to nie do końca tak.

Na razie Rosji nie udało się osiągnąć swoich celów w odniesieniu do Ukrainy. Jesienią ubiegłego roku wydawało się, że Janukowycz zgodnie z instrukcjami centrali w Moskwie zawrócił Ukrainę z drogi do Brukseli. Ale Euromajdan i wszystko, co nastąpiło potem, zmieniło kierunki politycznych wektorów. Wczoraj Poroszenko w mowie inauguracyjnej jasno potwierdził proeuropejski kurs Kijowa, 27 czerwca ma być podpisana umowa stowarzyszeniowa z UE. Można śmiało założyć, że Rosja broni nie złoży.