Archiwa tagu: literatura

Znowu kłopotliwy Nobel

12 października. Mówi się, że w Rosji poeta to więcej niż poeta. Można sparafrazować to popularne twierdzenie: literacki Nobel to w Rosji więcej niż literacki Nobel.

Nagrodę Akademii Szwedzkiej w dziedzinie literatury otrzymał w 1933 roku Iwan Bunin. Kłopot dla Moskwy. Bunin był emigrantem. Uciekł przed breweriami bolszewików, których rząd określał mianem „odrażającej galerii przestępców”. ZSRR odwrócił się do nagrodzonego i nagradzających plecami. Książki Bunina zaczęły się ukazywać w Związku Radzieckim dopiero po śmierci Stalina, ale nie wszystkie, niektóre wyszły drukiem dopiero w latach pierestrojki. W kanonie lektur szkolnych były co najwyżej w wykazie literatury uzupełniającej. Teraz Bunin przeżywa „drugą młodość”, jest czytany i ceniony w ojczyźnie. Nikita Michałkow zekranizował jego dzieła, znajdujące się w ZSRR na indeksie.

Kolejnym noblowskim laureatem piszącym po rosyjsku został Borys Pasternak w 1958 roku. Został w kraju poddany szykanom – powieść „Doktor Żywago”, za którą został nagrodzony, uznano za utwór antyradziecki, „przynętę na zardzewiałym haczyku antyradzieckiej propagandy”, Pasternaka wykluczono ze Związku Pisarzy Radzieckich. Pod naciskiem odmówił przyjęcia nagrody. Przez łamy prasy przewaliła się fala krytyki, reżimowi wazeliniarze dowodzili, że twórczość Pasternaka nie jest warta funta kłaków. „Nie czytałem, ale potępiam” – to absurdalne zdanie często pojawiało się jako kwintesencja zorganizowanej nagonki. Pisarza rehabilitowano w latach pierestrojki, jego syn odebrał dyplom Akademii Szwedzkiej w 1989 r.

W 1965 r. literacką Nagrodę Nobla otrzymał Michaił Szołochow. To jedyna nagroda, która nie wzbudziła w ZSRR kontrowersji. Szołochow był uznany za wzorcowego twórcę radzieckiego, od 1962 r. był członkiem KC KPZR.

Kolejny rosyjskojęzyczny laureat literackiej „Nobielewki” – Aleksander Sołżenicyn (1970) znowu nie wpasował się w oczekiwania najwyższych władz partyjnych i państwowych, został wyklęty, wyrzucony z kraju i obwołany wrogiem publicznym. Lud pracujący protestował przeciwko pisarzowi, jego dzieła trafiły na indeks z „Archipelagiem GUŁag” na czele. Z emigracji Sołżenicyn powrócił w 1994 r., powitany z honorami, z honorami też traktowany był przez Putina, którego poglądy w ostatnich latach życia podzielał.

W 1987 r. laureatem został poeta Josif Brodski, w ZSRR wiecznie ścigany jako „bumelant” i w ogóle człowiek nieodpowiedni, pozbawiony w 1972 r. radzieckiego obywatelstwa, wygnaniec, który znalazł przytulisko w USA, a potem w ukochanej Wenecji, gdzie spoczął na cmentarnej wyspie świętego Michała.

Literackie Noble były w ZSRR odbierane jako wroga manifestacja Zachodu wobec Moskwy i oręż w zimnej wojnie. Przyznawanie nagrody pisarzom, których władze nie pieściły (wyjątek stanowi, jak napisałam wyżej, Szołochow), uznawano za akt polityczny, wzmocnienie antyradzieckich trendów w kraju. ZSRR nie ma już, chwalić Boga, od prawie 25 lat, ale tendencje w ocenie literackich Nobli dla rosyjskojęzycznych pisarzy okazały się w Rosji trwałe jak elana.

Komitet Noblowski przyznał tegoroczną nagrodę Swietłanie Aleksijewicz, pisarce o pochodzeniu białorusko-ukraińskim, tworzącej w języku rosyjskim. Jej metoda pisarska to non fiction, zapis rozmów ze świadkami wielkich wydarzeń okrutnej epoki. Na polski zostały przetłumaczone jej książki o kobietach na wojnie (II wojna światowa, a właściwie Wielka Wojna Ojczyźniana), chłopakach walczących w „Afganie” (relacje kobiet, których synowie, mężowie, ojcowie, nie wrócili z wojny), o konsekwencjach Czarnobyla, o życiu człowieka postradzieckiego. Aleksijewicz zagląda w oczy, zagląda w duszę, pokazuje historyczne wydarzenia i procesy poprzez opowieść zwykłego człowieka, wplecionego – najczęściej wbrew swojej woli – w historię, pochyla się nad tymi połamanymi losami, jest rzecznikiem człowieka skrzywdzonego. Piękna karta literatury. Nic tylko czytać, uczyć się, cieszyć i gratulować.

Tymczasem… W Moskwie obudziły się demony z czasów Pasternaka. Nagroda dla Swietłany Aleksijewicz wzbudziła w wielu komentatorach niechęć, nawet agresję. Pouczyć laureatkę za nieadekwatne zachowanie pospieszył nawet rzecznik prezydenta Dmitrij Pieskow. A co poszło tym razem? Aleksijewicz powiedziała mianowicie, że „doświadcza uczucia antypatii wobec 84 procent Rosjan, którzy opowiadają się za zabijaniem Ukraińców”, że Ukraina jest „okupowana” przez inne państwo. Interwencję Rosji w Syrii porównała do konfliktów w Afganistanie i Czeczenii. Pieskow nie kazał na siebie długo czekać: „Swietłana ma za mało danych, aby pozytywnie ocenić to, co się dzieje na Ukrainie”.

Zaraz za sekretarzem prasowym Putina w bój przeciwko Aleksijewicz ruszyły zastępy usłużnych ludzi pióra. Jeden przez drugiego oburzali się, jak można było przyznać Nobla takiej miernocie, która nawet nie jest literatem, a jedynie jakimś dziennikarzyną co najwyżej. Eduard Limonow, mający chyba ciągle jeszcze pretensje do bycia literatem, deprecjonował samą nagrodę: „kiedyś przynajmniej dawali z przyczyn politycznych, a teraz każdemu jak leci”.

„Wata”, czyli zwolennicy #Krymnasza, Noworosji, Nowosyrii i innych fajnych pomysłów Putina, zdecydowanie wystąpili przeciwko Aleksijewicz. Wadim Lewiental w „Izwiestiach” wywodził, że gdyby Komitet Noblowski mógł nagrodzić ukraińskiego pisarza, to by nagrodził, ale wobec braku laku [w podtekście: nie ma ukraińskich pisarzy nadających się do nagrodzenia] stanęło na Aleksijewicz. „Aleksijewicz nagrodzono, bo jest antyrosyjska” – wyrąbał jeden z dziennikarzy obsługujących prezydenta. A inny komentator podkreślił, że laureatka na pewno nie otrzymałaby nagrody, gdyby nie mówiła wszem wobec o okupacji Krymu przez Rosję. „Nobel dla rusofobki”. „Zachód postępuje tak, jak w latach ZSRR – daje upolitycznione nagrody wrogom Rosji”. „To, co pisze Aleksijewicz, to poziom prowincjonalnej gazetki”. Itd., itp.

Ale wielu kolegów literatów ucieszyło się z nagrody dla pisarza piszącego po rosyjsku. Borys Akunin napisał: „Czy jest Rosjanką, czy Białorusinką, to nieważne. To rosyjska literatura, skoro napisana została po rosyjsku. Gratulacje dla Swietłany Aleksijewicz. Brawa dla Komitetu Noblowskiego”. A Marat Gelman ujął to tak: „Aleksijewicz urodziła się na Ukrainie, jest białoruską pisarką piszącą po rosyjsku. To ona jest prawdziwym rosyjskim światem [russkij mir]. A Chołmogorow, Prochanow i Putin to samozwańcy”. [Dla wyjaśnienia: idea rosyjskiego świata przyświecała zeszłorocznej ofensywie Putina na wschodzie Ukrainy, Chołmogorow i Prochanow – pisarze, publicyści, dziennikarze – byli gorącymi orędownikami tej akcji i jej hasła].

Zima patriarchy

Aleksander Sołżenicyn skończył 89 lat.

Jego wstrząsający „Archipelag GUŁag” w latach 70. zmusił Zachód do weryfikacji sądów o ZSRR. Jego Nagroda Nobla za utwory poświęcone ofiarom stalinizmu (m.in. „Jeden dzień z życia Iwana Denisowicza” oparty na własnych doświadczeniach obozowych) była mocnym ciosem, burzącym fałszywą idyllę breżniewowskiego porządku. Jego listy kierowane z obczyzny do władz ZSRR piętnowały oportunizm i kłamstwa. Jego pobyt w Stanach Zjednoczonych skłonił go do stwierdzenia, że „demokracja to kult przeciętności”, a Zachód to cywilizacja tchórzy; przeciwstawiał mu wyidealizowaną Rosję – pognębioną i zniewoloną przez komunizm, ale w istocie swej dobrą, chrześcijańską, antykomunistyczną. Jego powrót w 1994 r. do Rosji był początkiem rozczarowania – przede wszystkim Sołżenicyna wobec Rosji (która po obaleniu komunizmu nie okazała się uosobieniem czystości), ale także wielu Rosjan wobec Sołżenicyna. On nie rozumiał tego, co zastał w ojczyźnie, a Rosjanie nie rozumieli tego, co on mówi o ojczyźnie – wyimaginowanej krainie duchowej wyższości i szczęśliwości.

Zaszył się w Troice-Łukowie. Z rzadka odzywa się i pokazuje publicznie. Przyjął Nagrodę Państwową od Władimira Putina. Prezydent odwiedził go w Troice-Łukowie, spacerował z nim po parku, omawiał ważne sprawy państwowe. Książki Sołżenicyna – za których czytanie w ZSRR można było dostać kilkuletni wyrok więzienia – dziś są w Rosji drukowane bez przeszkód. Wydawnictwo „Wriemia” kontynuuje trzydziestotomowe wydanie dzieł wszystkich pisarza.

Czy jednak Rosjanie nadal czytają i słuchają Sołżenicyna? Zdania są podzielone – jedni czytają jego „stare” książki z zachwytem, ale traktują je wyłącznie jako pomnik literacki minionej epoki bez odniesienia do rzeczywistości za oknem, inni cenią literaturę, ale przeklinają jego archaiczny nacjonalizm, „staroobrzędową” ideologię, jeszcze inni odrzucają i pisarstwo, i poglądy. Dyskusję wywołała jego ostatnia książka „Dwieście lat razem” o stosunkach Żydów i Rosjan – jedni posądzali go o gorliwy semityzm, inni o równie gorliwy antysemityzm. W tym roku telewizja nadała serial oparty na motywach znakomitej książki „W kręgu pierwszym”, więc znowu przypomniano jego nazwisko szerszej publiczności.

W oficjalną ideologię władz, w której próbuje się zlepić w jedno i sowieckie mity wielkości, i carskie mity wielkości, i jeszcze marzenia o zachodnim dostatku, męki Sołżenicyna, załamującego ręce nad hańbą Ojczyzny (to słowo zawsze pisane przez niego wielką literą), się nie mieszczą. „Jakież to męczące uczucie odczuwać hańbę za swoją Ojczyznę. W czyich spoczywa Ona obojętnych lub śliskich rękach? Przez kogo jest bezmyślnie lub z pobudek materialnych kierowana?” Takie słowa nie pasują do wczesnokapitalistycznego optymizmu uczty za petrodolary, jaka odbywa się dziś w Moskwie i kilku bogatszych rosyjskich miastach. Sołżenicyn stoi z boku. „Nie o takiej Rosji marzyłem” – powiedział w okolicznościowym wywiadzie dla telewizji państwowej.