Archiwa tagu: współpraca gospodarcza

Hannibal ante potas

Produkcja nawozów potasowych jest dla białoruskiej gospodarki tym, czym dla rosyjskiej – ropa naftowa i gaz ziemny. Nie można się zatem dziwić, że burza wokół zakładów produkcji nawozów potasowych razi gromem różne osoby i instancje: stawka jest wysoka.
Sprawy aksamitnej przez wiele lat współpracy rosyjsko-białoruskiej w dziedzinie produkcji i zbytu nawozów potasowych zaczęły się gmatwać trzy lata temu, a do stopnia niesłychanego zaostrzyły się w tym roku. Przedtem białoruskie i rosyjskie przedsiębiorstwa – Urałkalij i Biełaruśkalij – zgodnie dostarczały produkcję za pośrednictwem BKK (Białoruskiej Kompanii Potasowej). Właściciele rosyjskiego przedsiębiorstwa, m.in. Sulejman Kerimow, oznajmili, że chcą wykupić kontrolny pakiet akcji białoruskich zakładów. Prezydent Łukaszenka wystawił zaporową cenę: 30 mld dolarów, podczas gdy potencjalni nabywcy gotowi byli zapłacić 6 mld. Rozmowy trwały. I nic nie przynosiły. I tak przez dwa lata.
Latem tego roku rosyjscy biznesmeni oznajmili, że wychodzą z BKK i swoje nawozy będą sprzedawać sami, a Białorusini niech się martwią o swoje, skoro nie chcą się sprzedać za 6 mld i w ogóle zachowują się nie po partnersku. Ale rozwód Urałkalija i Biełaruśkalija nas razie nie wyszedł nikomu na dobre. Ceny potasu zaczęły lecieć na łeb na szyję. Dyrektor białoruskiego przedsiębiorstwa głośno pomstował, że to, co zrobili Rosjanie, to czystej wody rejderstwo. Wojna potasowa wciągnęła w wir nawet premierów obu krajów.
Na zaproszenie premiera Białorusi po telefonicznych uzgodnieniach z premierem Rosji na rozmowy do Mińska przybył dyrektor Urałkalija Władisław Baumgertner. Rozmowa – polegająca głównie na monologu premiera Miasnikowicza, który oskarżał Urałkalij o podrywanie Państwa Związkowego – zakończyła się… aresztowaniem Baumgertnera. Rosjanin został na lotnisku przed wylotem do Moskwy poddany wnikliwej kontroli i aresztowany na dwa miesiące. Na pytanie zatrzymywanego „Za co jestem aresztowany?” funkcjonariusz odpowiedział pytaniem: „A czy pan przypadkiem nie przewozi narkotyków?”. Potem okazało się jednak, że jeden z najlepiej opłacanych top menedżerów Rosji nie jest kurierem przerzucającym marychę, tylko został aresztowany w związku „z przekroczeniem kompetencji służbowych”, co jest ścigane przez białoruski kodeks karny. Zdaniem śledczych podejrzani – Baumgertner oraz Kerimow, za którym Białoruś rozesłała międzynarodowy list gończy – w 2011 roku opracowali plan zrujnowania światowego rynku nawozów potasowych, a w lipcu tego roku przystąpili do jego realizacji. Według komitetu śledczego Białorusi BKK poniosła z tego tytułu straty w wysokości 100 mln dolarów.
Baumgertner został zakładnikiem Łukaszenki. Jak pisze Paweł Szeriemiet w ostatnim numerze tygodnika „Ogoniok”, cena jego wolności to owe 100 mln dolarów. „Jeśli sformułowanie, że Baumgertner jest zakładnikiem, wydaje się wam przesadą, to znaczy, że nie znacie białoruskich zwyczajów. Wielu białoruskich biznesmenów przeszło przez areszty i więzienia, skąd wyszli po wypłaceniu określonych sum. W 2005 r. Łukaszenka podpisał dekret, zgodnie z którym biznesmenów można wypuszczać na wolność i zwalniać z odpowiedzialności karnej, jeśli zrekompensują straty poniesione przez państwo. To brzmi pięknie, humanitarnie, ale w praktyce oznacza wymuszenie haraczu pod egidą państwa. Nawet oligarchowie z pierwszej dziesiątki najbogatszych ludzi Białorusi przeszli przez ten system. Na przykład właściciel największego bazaru pod Mińskiem Jewgienij Szyganow zapłacił za wyjście z więzienia 30 mln dolarów.[…] Białoruski prezydent demonstruje, że żaden biznesmen, żadna mafia nie może przeciwstawić się machinie państwowej. Wszelkie spory są w gospodarce rozwiązywane przy użyciu siłowego mechanizmu”.
Eksperci przewidują, że Baumgertner wcześniej czy później – za 100 mln dolarów czy za jakąś inną kwotę – wyjdzie na wolność. Na razie jednak trwa wojna nerwów, wojna na słowa. Oburzony postępowaniem białoruskiego sojusznika wicepremier rosyjskiego rządu Arkadij Dworkowicz oznajmił, że wobec takiego dictum Rosja zmniejsza dostawy ropy na Białoruś. Wiceprezes Transniefti (przedsiębiorstwo przesyłające ropę) przypomniał sobie, że trzeba koniecznie dokładnie wyremontować rurociąg Drużba i w związku z tym zdecydowanie zmniejszyć dostawy na Białoruś. A czujny jak ważka naczelny lekarz Rosji Giennadij Oniszczenko wziął pod lupę białoruski nabiał, który ostatnimi czasy jakoś się skiepścił.
Wojna handlowa z Białorusią nie jest Moskwie na rękę, zwłaszcza w chwili gdy mają zapaść kluczowe decyzje na Ukrainie co do kształtu przyszłej współpracy gospodarczej.

Nos Pinokia

Od kilku dni z uwagą przyglądam się nosowi prezydenta Putina – czy nie rośnie po tym, jak Władimir Władimirowicz publicznie zełgał, kontrując kanclerz Merkel w sprawie Pussy Riot. Ale po kolei.
W Moskwie, w ociekających złotem salach Kremla odbyły się pod koniec ubiegłego tygodnia kolejne rosyjsko-niemieckie konsultacje międzyrządowe (konsultacje noszą nazwę „Dialog petersburski”). Przed i w trakcie było trochę nerwowo. W Niemczech toczyła się ożywiona dyskusja, czy w związku z obserwowanym w Rosji pogarszaniem się sytuacji w dziedzinie praw człowieka, swobód obywatelskich i ograniczaniem działalności opozycji należy podtrzymywać przyjazne relacje i rozwijać współpracę gospodarczą. Dyskusja toczyła się nie tylko w mediach, ale także w parlamencie (Bundestag przyjął dość ostrą rezolucję krytykującą „przykręcanie śruby” i wysokie wyroki w procesie Pussy Riot). Z grubsza można podzielić niemieckie głosy na dwie grupy: zwolenników dialogu mimo wszystko (choć niemiecka polityka „cywilizowania” i „demokratyzacji” Rosji poprzez bliskie obcowanie ponosi fiasko) oraz przeciwników zbliżenia (bo niemiecka polityka „cywilizowania” i „demokratyzacji” Rosji poprzez bliskie obcowanie ponosi fiasko).
Kanclerz Merkel poszła środkiem, pomiędzy tymi dwiema falami: napomniała łagodnie prezydenta, że męczy nieroztropne punkowe panienki i skazuje je na realne łagry, ale jednocześnie patronowała zawieranym kolejnym umowom gospodarczym na grube miliardy. Podczas konferencji prasowej doszło do wspomnianej na wstępie wymiany zdań, które kazały przetrzeć uszy i oczy. Angela Merkel powiedziała, że w Niemczech takie wystąpienie jak punk-piosenka Pussy Riot w cerkwi co najwyżej wywołałoby dyskusję, ale na pewno nie pociągnęłoby za sobą wyroku dwóch lat pozbawienia wolności w kolonii karnej. Prezydent najwyraźniej tylko na to czekał i ściął panią kanclerz emocjonalną tyradą o tym, jak to jedna z uczestniczek Pussy Riot kilka lat temu powiesiła „kukłę Żyda” w supermarkecie, co miało wyrażać jej antysemickie nastawienie. „Nie możemy popierać osób, głoszących antysemityzm” – dobił z błyskiem w oku panią kanclerz, która na antysemickie dictum nie znalazła odpowiedzi. Za panią kanclerz dopytała niemiecka dziennikarka. I prezydent powtórzył: „Nie sądzę, żeby współczesne Niemcy miały wspierać antysemityzm. Czegoś takiego w Niemczech nigdy nie było” – dodał. Rzecz w tym, że Putin wyszedł zwycięsko z tej wymiany zdań dzięki temu, że uciekł się do kłamstwa. Posłanka Bundestagu z partii Zielonych, pani Marieluise Beck wyraziła niebotyczne zdziwienie: „Nie mogę uwierzyć, że rosyjski prezydent publicznie nakłamał kanclerz Niemiec w żywe oczy”.
Wyszło z tym wykładem prezydenta jak w starym dowcipie o Radiu Erewań: „Czy to prawda, że w Moskwie na placu Czerwonym rozdają za darmo samochody? Tak, prawda, ale nie w Moskwie, lecz w Leningradzie, i nie na placu Czerwonym, a na placu Rewolucji, nie samochody, a rowery i nie rozdają, a kradną”.
Bo w rzeczy samej jedna z uczestniczek Pussy Riot brała udział w performansie w supermarkecie, ale nie wieszała żadnej kukły, tym bardziej „kukły Żyda”. Akcja art-grupy Wojna (tej, która namalowała fallusa na zwodzonym moście w Petersburgu pod miejscową siedzibą Federalnej Służby Bezpieczeństwa) w supermarkecie polegała na sfingowanym „powieszeniu” żywych ludzi, symbolizujących pogardzane mniejszości, których prawa są łamane. Akcja miała na celu protest przeciwko uciskaniu mniejszości i w najmniejszym stopniu nie miała wydźwięku antysemickiego. Po co i dlaczego prezydent ucieka się do takich brzydkich tricków? W komentarzach powtarzają się różne przypuszczenia (bo oczywiście natychmiast w rosyjskich portalach internetowych i w niemieckich mediach wyciągnięto ten, powiedzmy, lapsus prezydenta Putina): albo prezydent „nie ogarnia”, wie, że dzwonią, ale nie wie, w którym kościele, albo doradcy wsadzili go na minę (czy celowo, czy bezwiednie – nie wiadomo), albo wszystko było przemyślane.
Tak czy inaczej, to była jedyna kontrowersja, którą zaprezentowano na zewnątrz, poza tym atmosfera była sztywna jak pal Azji, ale wszyscy bardzo starali się być oficjalnie mili. Padły na przykład takie pełne atencji słowa prezydenta, jak: „pani kanclerz jest dla nas wzorcem Niemca”. W ostatnim wydaniu Studia Wschód Maria Przełomiec zwróciła uwagę, że prezydent Putin siedział podczas rozmowy z panią kanclerz w niedbałej pozie. Czy niedbałą pozą wyraża się szacunek do rozmówcy? Prezydent Putin często siedzi podczas oficjalnych spotkań nieelegancko rozparty w fotelu (podobno doradcy tak mu poradzili, to taki quasi-wielkopański body language). Niektórzy komentatorzy zwrócili jednak uwagę bardziej na to, że konferencja prasowa, która zwykle odbywa się na stojąco, tym razem odbyła się na siedząco. Znowu powróciła kwestia niezbyt dobrej kondycji prezydenckiego kręgosłupa. Prezydent w ramach ocieplania atmosfery błysnął też inwencją, jeśli chodzi o możliwości zaprezentowania wzajemnego zaufania: Rosja i Niemcy miałyby się podczas Mundialu wymienić drużynami narodowymi. Wyobrażam sobie, że zwłaszcza Niemcy świetnie by na tym wyszli.