Archiwum miesiąca: czerwiec 2015

Zapowiedź ekumenicznej odwilży?

28 czerwca. Do spotkania papieża Franciszka i patriarchy Moskwy i całej Rusi Cyryla może dojść „w bliskiej perspektywie na neutralnym terytorium” – podaje dziś agencja TASS, powołując się na metropolitę Hilariona, „ministra spraw zagranicznych” Patriarchatu Moskiewskiego. Jako potencjalne miejsca spotkania podaje się Węgry lub Austrię.

Gdyby do takiego spotkania doszło, byłaby to nie lada sensacja i przełom. Stosunki Watykanu i Patriarchatu Moskiewskiego od lat są chłodne, jeśli nie lodowate. Za czasów poprzedniego patriarchy Moskwy, Aleksego Cerkiew zachowywała nieprzyjazny dystans do Kościoła katolickiego, zarzucając mu prozelityzm. Jako akt nieprzyjazny odczytano w Cerkwi utworzenia przez papieża Jana Pawła II dwóch administratur apostolskich na terytorium Federacji Rosyjskiej. Mimo wieloletnich starań ze strony Watykanu nie dopuszczono do pielgrzymki papieża w Rosji. Ale chyba najważniejszym problemem była Ukraina i tworzenie tam przez Kościół rzymskokatolicki nowych diecezji. Pielgrzymka Jana Pawła II na Ukrainę w 2001 roku wywołała falę krytyki ze strony Patriarchatu Moskiewskiego, oceniono ją jako wtargnięcie na kanoniczne terytorium Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej.

Za pontyfikatu Benedykta XVI stosunek Cerkwi do dialogu z Watykanem stał się nieco bardziej przychylny. Za pontyfikatu papieża Franciszka dialog jest podtrzymywany. Metropolita Hilarion przybył za Spiżową Bramę 16 czerwca, rozmawiał z papieżem. Prawosławny hierarcha wypowiedział się potem, że pochodzący z Ameryki Południowej pontifex w przeciwieństwie do poprzedników nie jest nosicielem idei europocentrycznych i to pozytyw. Dlaczego to istotne? Bo tylko w tradycyjnych wartościach (tradycyjna rodzina) tkwi siła, która może się przeciwstawić islamizmowi. Hilarion podkreślił ponadto, że obecna sytuacja geopolityczna, która wytworzyła się w wyniku kryzysu ukraińskiego, niesie w sobie nie tylko zagrożenie nową zimną wojną, ale i trzecią wojną światową. Ukraina, znowu Ukraina. W zeszłym roku doszło do skandalu – kiedy Hilarion chciał wjechać na terytorium Ukrainy, by wziąć udział w uroczystościach jubileuszu 75-lecia metropolity Ireneusza w Dniepropetrowsku, został zatrzymany na granicy, odmówiono mu prawa wjazdu bez podania przyczyn.

Hilarion jest ciekawą postacią w Patriarchacie Moskiewskim. Ma za sobą kilka lat pobytu na Zachodzie (studia w Anglii, Francji, posługa duszpasterska w Brukseli, Wiedniu), jest otwarty na kontakty zewnętrzne. Komponuje, w jego muzyce słychać fascynację Bachem. Jego utwory (wspaniałe oratorium „Pasja według Mateusza”) wykorzystał w filmie „Dyrygent” (Дирижер) Paweł Łungin. Polecam.

Blogerzy podniebnych dróg

27 czerwca. Holendrzy rozważają możliwość powołania międzynarodowego trybunału pod egidą ONZ, który miałby rozpatrzyć sprawstwo katastrofy malezyjskiego samolotu pasażerskiego w lipcu ubiegłego roku nad Donbasem – poinformowała agencja Reutera. W ramach tego trybunału miałyby współpracować wszystkie zainteresowane kraje. Inicjatywę Holandii poparła Malezja.

Utworzenie trybunału będzie wymagało zgody Rady Bezpieczeństwa ONZ, a w Radzie prawo głosu i prawo weta ma Rosja. Już rosyjski MSZ wystąpił w gniewnym komunikatem, że „nie należy podejmować pospiesznych działań, a poczekać, aż zakończy się śledztwo”, że takie posunięcia są tendencyjne i kontrproduktywne.

Z przecieków prasowych wynika, że rezultaty śledztwa międzynarodowej komisji śledczej zostaną niebawem opublikowane, wersją najbardziej prawdopodobną jest zestrzelenie samolotu rakietą wystrzeloną z kompleksu Buk produkcji rosyjskiej z terytorium kontrolowanego przez siły prorosyjskie. Jakiś czas temu w zachodnich mediach pojawiły się informacje, że holenderska prokuratura na podstawie zapisów rozmów ustaliła, że załogą Buka dowodził generał GRU Siergiej Nikołajewicz Pietrowski, pseudonim Chmuryj (Ponury). Pietrowski wiosną 2014 roku odszedł ze służby czynnej w GRU i zaciągnął się do sił Igora Girkina vel Striełkowa. Strona rosyjska odrzuciła te ustalenia. Co kilka tygodni rosyjskie gazety piszą natomiast z żarem o dowodach winy Ukrainy – publikują na przykład oświadczenia lotników, którzy dowodzą, że malezyjskiego Boeinga strącił ukraiński samolot itd.

Z rosyjskimi fałszywkami rozprawia się ciekawa międzynarodowa grupa blogerów i wolontariuszy, znana pod nazwą Bellingcat, pod wodzą brytyjskiego dziennikarza i blogera Eliota Higginsa. Grupa Bellingcat pracuje wyłącznie na otwartych źródłach, analizuje je i wyciąga wnioski. Niedawno bezlitośnie wychłostała przedstawione przez ministerstwo obrony Rosji zdjęcia, mające dowodzić, że samolot zestrzelił ukraiński Buk. Bellingcat udowodnił, że zdjęcia satelitarne, przedstawione przez rosyjskie ministerstwo obrony, są stare (z czerwca 2014) i „podrasowane” (poddane „cyfrowej redakcji”). Zdjęcia zostały przedstawione przez szychy z ministerstwa na wielkiej zeszłorocznej konferencji prasowej i miały potwierdzić wersję o ukraińskiej winie. Materiał porównawczy Bellingcat znalazł w ogólnie dostępnych zbiorach zdjęć na Google Earth i w bazie Digital Globe.

Blogerzy z Bellingcat wcześniej stwierdzili, że udało się im znaleźć Buk, z którego wystrzelono fatalną rakietę. Buk wjechał na terytorium Ukrainy z Rosji w kolumnie sprzętu wojskowego, dostarczonego przez Rosję (z jednostki w Kursku). 18 lipca (dzień po katastrofie) kompleks Buk został wywieziony z okolic miasta Torez bez co najmniej jednej rakiety.

Są tacy, którzy z powątpiewaniem wzruszają zawodowo ramionami nad śledztwem zapaleńców z Bellingcat (http://thequestion.ru/questions/8039/mozhno-li-polagatsya-na-rassledovaniya-bellingcat-v-otnoshenii-ih-analiza-snimkov-predostavlennyh-ministerstvom-oborony). Ale równolegle z wolontariuszami z tej grupy pracują profesjonalni śledczy z międzynarodowej komisji śledczej, eksperci mający dostęp nie tylko do źródeł otwartych i zajmujący się dochodzeniem. I to oni chcą przedstawić wyniki śledztwa w trybunale, o którym Rosja nie chce słyszeć. Będzie ostro.

Dziennikarz rozgłośni „Echo Moskwy” Siergiej Parchomienko przewiduje: „Ponieważ nic nie zostało z tych głupich historii o samolocie, który latał wokół Boeinga i coś w niego wystrzelił, Rosja stopniowo krok za krokiem ustępuje. Już wiadomo, że to była rakieta klasy ziemia-powietrze, że to była rosyjska rakieta. A skoro tak, to wystrzelić ją mogli tylko rosyjscy specjaliści. Znamy nawet nazwiska tej załogi. Inna sprawa, czy oni jeszcze żyją. Przekonamy się niebawem. Wiele wskazuje na to, że skoro holenderski rząd wszczął rozmowę o trybunale międzynarodowym, to wszystko będzie poważne, że przed trybunałem staną nie jacyś przypadkowi, przechodzący obok żołnierze służby zasadniczej, którzy po cichu palili papierosy w kąciku. Przed międzynarodowym trybunałem stają wyżsi oficerowie, dowódcy, politycy. […] Będzie to miało zasadnicze znaczenie także dla wydarzeń wewnątrz Rosji. Wydaje się, że ludzie, którzy mogą trafić przed oblicze trybunału, zdają sobie sprawę, że ten moment trzeba w miarę możliwości jak najbardziej odwlekać, a poza tym trzeba kopać jakieś okopy, budować linię obrony. Mamy takie doświadczenie z obroną Ługowoja [główny podejrzany w sprawie o otrucie byłego funkcjonariusza FSB, Aleksandra Litwinienki], można było z niego zrobić deputowanego Dumy i powiedzieć światu: on jest pod ochroną. Ale w sprawie zestrzelonego Boeinga będzie zbyt wielu oficerów i dowódców, doradców i innych przedstawicieli patriotycznego kapitału, którym trzeba będzie dać miejsca w Dumie we frakcji LDPR [partia Żyrinowskiego]. Całej frakcji nie wystarczy, by dać im takie schronienie. Nie mówiąc już o tych, którzy stoją wyżej”.

Reakcja rosyjskiego MSZ na koncepcję powołania trybunału mówi o tym, że Rosja zrobi wszystko, żeby trybunału nie było, żeby nie było śledztwa, zrobi wszystko, żeby sypać piaskiem w oczy, żeby się uchylać od odpowiedzialności. Jaki międzynarodowy trybunał? Panie starszy, zamykamy!

Soczi pod kilem

26 czerwca. Soczi to ulubione miejsce odpoczynku prezydenta Władimira Putina. I latem, i zimą. Perełka w koronie kurortów. Miejscowi plotkarze chętnie wskazują spacerującym po bulwarze przyjezdnym jacht, należący pono do głowy państwa. W pobliskim Gelendżyku powstał gigantyczny pałac-gargamel, który wedle prasowych enuncjacji został zbudowany dla umiłowanego przywódcy, gustującego w pięknych pejzażach, basenach i wygodnych kanapach.

Według autorskiego pomysłu Putina Soczi przebudowano w związku z zimowymi igrzyskami olimpijskimi. Wszystkiemu, co się tam dzieje – z udziałem Putina i bez jego udziału – towarzyszy wielkie zainteresowanie. Wśród licznych ostatnio wiadomości o ulewnych deszczach zatapiających rosyjskie miasta (największe nawałnice przyjęła niedawno Moskwa, pod wodą znalazł się też Kursk, ucierpiał Woroneż) te z Soczi szczególnie przyciągały uwagę. Żywioł szalał – spadło 179 mm deszczu, zalało wiele osiedli mieszkaniowych w mieście i okolicach, hotele, lotnisko, dworzec kolejowy, sklepy. Wał mętnej wody spłukiwał zaparkowane na ulicach samochody jak dziecięce zabawki, łamał drewniane konstrukcje, unosił w siną dal wszystko, co spotkał na swojej drodze. Jednym słowem tragedia. A to jeszcze nie koniec, bo według prognoz oczekuje się sztormu i kolejnych opadów.

Mer Soczi stwierdził, że takiego naporu nie wytrzymał system odprowadzania wody. Opozycyjna strona internetowa „The Insider” zaraz przypomniała, że kanały burzowe w Soczi miały być unowocześnione i przebudowane w związku z budową obiektów olimpijskich. Odpowiadała za to firma Arkadija Rotenberga (bliskiego znajomego prezydenta Putina). Wiele pisano w lokalnej prasie o przekrętach tej firmy.

Niedawno była tragiczna powódź w Tbilisi, wtedy rosyjska telewizja wyjaśniała widzom, że wszystkiemu winien jest były prezydent Saakaszwili, który miał fantazję zbudować most w miejscu, w którym nigdy go nie było, wody się zatem spiętrzyły i zalały część niżej położonych dzielnic. Teraz rosyjska telewizja tłumaczy powódź w Soczi tym, że to subtropik i takie ulewy się zdarzają. Niewątpliwie się zdarzają. Niewątpliwie to subtropik. Właśnie na tę osobliwość klimatyczną ekolodzy zwracali uwagę, protestując przeciwko betonowaniu miasta i okolic w związku z olimpiadą. To betonowanie uznano wtedy za zagrożenie dla unikatowych rezerwatów przyrody wokół Soczi i dla samego miasta. Zdjęcia z Soczi można obejrzeć m.in. tu: http:/www.svoboda.org/media/photogallery/27094537.html; http://varlamov.ru/1386796.html

Wzniesienie w mieście nowoczesnej infrastruktury turystycznej miało w założeniu być szansą dla Soczi, przyciągać rzesze spragnionych ciepłego morza i ośnieżonych stoków gór turystów. Zwłaszcza w obecnej sytuacji, gdy wyjazdy na wypoczynek za granicę okazują się z różnych względów poza zasięgiem, a na Krym chcą jechać tylko zapaleńcy, Soczi miało być najważniejszym ośrodkiem wypoczynkowym dla wielkiej Rosji. Jak teraz będzie? Straty są duże, a sezon w pełni. Gdzie będzie wypoczywać Putin? Dzisiaj pojechał do Chakasji, która dwa miesiące temu w dużej części spłonęła. Ma sprawdzać, czy należycie budowane są domy dla pogorzelców. Czy z kolei Soczi będzie budować domy dla powodzian?

Nieszczęście Soczi nie wszystkich zmartwiło. W Twitterze trwał festiwal żarcików i memów: „Putin złowił w Soczi stukilogramowego szczupaka” głosił napis pod zdjęciem zatopionych ulic miasta z wklejonym wizerunkiem prezydenta podnoszącego w geście triumfu gigantyczną rybę.

Tymczasem pracownie badań socjologicznych podały, że ranking poparcia dla poczynań prezydenta Putina osiągnął historyczne maksimum: 89 procent. W tym zestawieniu nie dziwi, że wczoraj statuetkę TEFI dla najlepszego programu telewizyjnego poświęconego publicystyce politycznej otrzymał Dmitrij Kisielow za swoje „Wiesti niedieli”, niestrawny propagandowy ulepek. Jak się okazuje, skutecznie pierze mózgi skupionej wokół odbiorników publiczności. Kisielow w badaniach opinii publicznej też zajmuje pierwsze miejsca na listach najlepszych publicystów. Widocznie bajki, które opowiada, leją balsam na dusze telewidzów i są bardziej pożądane i lepiej oceniane niż rąbanie niewygodnej prawdy prosto w oczy.

Odnotuję jeszcze jedno ciekawe doniesienie – prasa niemiecka kilka dni temu pisała, że jeden z wysokich urzędników Kremla objęty sankcjami (zakaz wjazdu) przyjechał do jednego z krajów Unii Europejskiej, zakaz warunkowo cofnięto, gdyż śmiertelnie chory urzędnik miał się w UE leczyć. Wczoraj gazeta „Bild” rozszyfrowała, że tym tajemniczym urzędnikiem jest Władisław Surkow, autor koncepcji „rosyjskiej wiosny” na wschodzie Ukrainy. Przyjechał do Bułgarii na jakieś komercyjne negocjacje. Jest zdrów jak ta ryba, którą złowił wirtualny Putin w Soczi.

Memoriał wydaje katyńską księgę pamięci

23 czerwca. W roku 75-lecia zbrodni katyńskiej stowarzyszenie Memoriał przygotowuje wydanie księgi pamięci zawierającej imiona, nazwiska i biografie zamordowanych w Katyniu Polaków. Jak informuje strona internetowa Planeta.ru (http://planeta.ru/campaigns/katyn), grupa badaczy ze stowarzyszenia Memoriał przestudiowała obszerny materiał archiwalny (archiwa radzieckie, niemieckie, polskie). Pozwoliło to ustalić nazwiska polskich oficerów przebywających w niewoli radzieckiej od jesieni 1939 roku do wiosny 1940 i daty egzekucji (kwiecień-maj 1940) wszystkich jeńców przebywających w obozie w Kozielsku. Zebrano bezcenny materiał dotyczący zarówno okresu przebywania w obozie, jak i przedwojennego życia zamordowanych.

Polska sekcja Memoriału pod kierunkiem Aleksandra Gurjanowa od lat pracuje nad zbieraniem archiwaliów dotyczących stalinowskich represji wobec obywateli Polski. Ich partnerem w Polsce jest Ośrodek KARTA – dwa lata temu wydana została po polsku księga pamięci „Zabici w Katyniu”. Rosyjskie wydanie zostanie zaktualizowane i uzupełnione o najnowsze ustalenia.

Środki na wydanie księgi Memoriał zamierza zbierać za pośrednictwem strony internetowej. „Dla nas ten sposób pozyskania środków jest szalenie ważny, chodzi o to, by ludzie mogli przyczynić się do ustanowienia prawdy – mówi Aleksandr Gurjanow (Grani.ru). – Nasze państwo, które postanowieniem Dumy Państwowej formalnie przyznało, że zbrodnia katyńska stała się aktem bezprawia ze strony totalitarnego państwa i została dokonana na bezpośrednie polecenie Stalina i innych radzieckich przywódców, kategorycznie odmawia uznania za ofiarę każdego rozstrzelanego oddzielnie. W 2004 roku śledztwo w sprawie zbrodni katyńskiej zostało zakończone, a jego rezultaty – utajnione. Prokuratura Wojskowa nie tylko odmawia rehabilitacji ofiar tej zbrodni, ale także nie chce wszczynać przewidzianej przez prawo procedur – nie przyjmuje ani wniosków Memoriału, ani wniosków polskich krewnych zabitych […] Do tej pory nie została ustalona odpowiednia kwalifikacja prawna zbrodni, nie znamy nazwisk winnych tej zbrodni, część dokumentacji nadal jest utajniona […] Państwo [rosyjskie] nie chce uznać zbrodni katyńskiej za zbrodnię stanu ani nawet za zbrodnię popełnioną z przyczyn politycznych czy zbrodnię wojenną. Zamiast tego prokuratura próbuje przedstawić Katyń jako eksces oprawców – przekroczenie uprawnień przez kilku funkcjonariuszy NKWD”. Księga ma się ukazać 17 września.

Ta inicjatywa Memoriału to rzecz nie do przecenienia. W rozkręcającej się karuzeli fałszowania historii w Rosji (sakralizacja strony heroicznej udziału ZSRR jako jedynej obecnej w historii II wojny światowej, a właściwie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, odrzucanie innych wydarzeń i interpretacji) inicjatywa Memoriału jest jak łyk świeżego powietrza w dusznej sali.

Dyskusje wokół zbrodni katyńskiej w Rosji nie wygasły. Zwolennicy wersji, że zbrodni dokonali Niemcy w 1941 roku, drukują książki (http://www.hrono.info/libris/lib_sh/shwed00.php), artykuły (nawet w wysokonakładowych tabloidach: http://www.eg.ru/daily/politics/31608/), udzielają wywiadów (http://www.kp.ru/daily/25659/821651/), jeżdżą po kraju z prelekcjami.

Tumanienie Rosjan wypreparowaną do bieżących celów politycznych wersją wydarzeń historycznych trwa w najlepsze. Wczoraj była rocznica rozpoczęcia Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. W Moskwie i innych miastach (m.in. Brześciu) odbyły się rocznicowe uroczystości. Na oryginalny pomysł wpadli w telewizji REN. Oto wyimki z informacji prasowej rozsyłanej do redakcji: „REN-TV rozbudzi patriotyzm w Rosjanach 22 czerwca, punktualnie o czwartej rano. Wtedy zacznie się ogólnokrajowa akcja „Вставай, страна огромная”. Nadawanie programu zostanie o tej porze przerwane, wykonana zostanie pieśń (jw.), potem nastąpi cisza w eterze […] Grupy rekonstrukcyjne wyjdą na ulice Moskwy i przemaszerują od placu Błotnego do Aleksandrowskiego Sadu, o czwartej rano zostanie odczytany komunikat o rozpoczęciu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Na ulicach zostanie odtworzona trwożna atmosfera pierwszych dni wojny, sprzęt wojskowy, głośniki, objawiające o początku wojny, żołnierze, wyjeżdżający na front”.

„Odtworzenie trwożnej atmosfery” jest jednym z elementów ciągle budowanej trwożnej atmosfery tych dni. W programach poświęconych polityce i nie tylko nieustannie pokazuje się militaria.

Ogarnięci amokiem deputowani Dumy Państwowej wystąpili z kolejną odjechaną inicjatywą. Stwierdzili, że w celu przywrócenia sprawiedliwości dziejowej należy obywatelom Rosji dostarczyć pełną informację o firmach, które współpracowały z Niemcami hitlerowskimi. Produkty takich firm mają być specjalnie oznaczane. Autor projektu ustawy jest przekonany, że część Rosjan zrezygnuje z kupowania takich marek. Taka inicjatywa może cokolwiek dziwić w kraju, który od 1939 do 22 czerwca 1941 roku ściśle współpracował z Trzecią Rzeszą, dostarczał jej artykuły rolne, ropę naftową, drewno i wiele innych towarów. Jak przypomniał przy tej okazji Jegor Siennikow, „ostatnie pociągi z ZSRR do Niemiec wyprawiono 21 czerwca 1941 roku, ostatni skład z radzieckim zbożem przejechał przez most na Bugu w stronę Terespola na godzinę i 50 minut przed tym, jak Niemcy napadły na ZSRR”. Ale o tej stronie historii się nie mówi – nie pasuje do heroicznej wersji jedynej prawdy jedynego zwycięzcy.

Korupcjo, pozwól żyć

21 czerwca. Rosja zajęła poczesne miejsce w rankingu państw o największym ryzyku korupcji – międzynarodowa grupa analityczna, specjalizująca się w ocenie ryzyka Verisk Maplecroft sklasyfikowała Rosję w grupie dwunastu krajów o najwyższym współczynniku CRI (Corruption Risk Index): https://www.maplecroft.com/portfolio/new-analysis/2015/06/17/global-corruption-ranking-which-countries-pose-highest-risk/. Kompanami Rosji w tej grupie są Południowy Sudan i Mjanma. Za kraj o najniższym ryzyku korupcji firma Verisk Maplecroft uznała Danię. W zeszłorocznym rankingu Transparency International Rosję też ustawiono w szeregu państw o najbardziej żarłocznej korupcji – po sąsiedzku z Nigerią, Kamerunem, Libanem czy Iranem.

Władze Rosji, które od wielu lat mają na sztandarze wypisaną wielkimi literami walkę z korupcją, patrzą na te i podobne zestawienia z lekceważeniem, uznając je za tendencyjne i nieoddające istoty rzeczy. Skandale korupcyjne są w Rosji chlebem powszednim. Ujawnianie praktyk „kopertowych” to jeden z rytualnych zabiegów higienicznych układu władzy – od czasu do czasu przydaje się taka głośna afera, złożenie w ofierze jednego z nieostrożnych kapłanów biurokracji, jego publiczne wychłostanie. W marcu br. doszło do smakowitego pożarcia gubernatora Sachalinu, a więc urzędnika bardzo wysokiego szczebla; jest on podejrzany o łapówki w kwocie 1 mld rubli. Akcje tego typu mają stwarzać wrażenie, że wielkie wydziały ciał różnych powołanych do walki z korupcją żyły sobie prują, aby wyleczyć matkę Rosję z tej wstydliwej przypadłości. Tymczasem znacznie bardzie skuteczny w tropieniu afer korupcyjnych jest opozycjonista Aleksiej Nawalny, który regularnie publikuje informacje o korupcji urzędników wszystkich szczebli na swojej stronie http://navalny.livejournal.com/; https://fbk.info/. Ale Nawalnego władze ścigają, a nie nagradzają.

Publicysta Borys Tumanow pisał swego czasu w eseju o rosyjskiej korupcji, że to immanentna cecha rosyjskiego życia, bez której społeczeństwo nie wie, jak żyć. To gwiazda prowadząca przez bezdroża. Fundament wszystkich fundamentów.

O długich tradycjach rosyjskiego łapownictwa pisali też luminarze rosyjskiej literatury. Do prześmiewczego acz brutalnie rzeczywistego podejścia Mikołaja Gogola – jego genialny „Rewizor” nie stracił na aktualności – nawiązuje w swojej powieści satyrycznej „Biurko” (Стол) Aleksandr Potiomkin (powieść została wydana po polsku, także jako audiobook w świetnej interpretacji Wojciecha Żołądkowicza). To groteskowo wykrzywiony obraz dnia z życia typowego przedstawiciela biurokratycznej piramidy, który załatwia interesy i interesiki różnych petentów w dobrze pojętym swoim interesie. A petenci pchają się do niego ze swoimi sprawami drzwiami i oknami. Prośby wspierają łapówką lub jej obietnicą, czasem groźbą (świat kryminalny stoi tuż za progiem wszelkich poczynań, mających przynieść profit). Tytułowe biurko jest tą opoką, na której zbudowana jest nie tylko kariera i pomyślność urzędnika, ale cała filozofia życia społecznego. Ci, co biorą, spleceni są z tymi, którzy dają. Spleceni tak ciasno, że nie wiadomo już, gdzie jest skutek, gdzie przyczyna, gdzie głowa, a gdzie ogon.

Jak mawiali starożytni, biurko psuje się od głowy, a korupcja niejedno ma imię i niejedno wcielenie. Radio Swoboda ponownie podjęło wątek korupcyjnych schematów zbudowanych przez Władimira Putina i spółkę w szalonych latach dziewięćdziesiątych, gdy WWP zajmował posadę zastępcy mera Petersburga Anatolija Sobczaka: http://www.svoboda.org/content/transcript/27081099.html

Były śledczy Andriej Zykow, który badał działalność wysokich urzędników merostwa, słynnej kooperatywy Oziero, korporacji Dwadcatyj Triest, twierdzi, że korupcyjne schematy, a także powiązania ze światem przestępczym pozwoliły na wyprowadzenie wtedy z budżetu ogromnych sum. Wszczęto nawet postępowanie karne, które miało wyjaśnić kulisy. Jednak sprawa numer 144128 (nazywana w mediach „sprawą Putina”) została zamknięta. W 2000 roku, gdy ją zamykano, Władimir Putin był już prezydentem Rosji. Według Zykowa, łeb sprawie ukręcił w odpowiednim czasie prokurator, który dziwnym zbiegiem okoliczności akurat wtedy wszedł w posiadanie willi o wartości dalece przewyższającej jego ówczesne możliwości finansowe.

Materiały na temat petersburskich schematów i powiązań zbierała też i opublikowała Marina Salje, deputowana Rady Miejskiej Petersburga (http://www.svoboda.org/content/transcript/27081099.html), w tym wypadku chodziło o przewały przy realizacji programu „żywność za surowce”. Materiał ten był – jak utrzymuje Zykow – nieźle udokumentowany, ale do sądu nie trafił, gdyż zawierał uchybienia formalne. Zykow wspomina o jeszcze jednej osobie, która zbierała materiały o tym ciekawym okresie działalności prezydenta – śledczy Oleg Kaliniczenko. Świetnie zorientowany w powiązaniach bliskiego kręgu znajomych Putina śledczy pewnego pięknego dnia postanowił pójść do klasztoru. Furta się zamknęła, Kaliniczenko zerwał wszelkie kontakty ze światem zewnętrznym, wywiadów nie udziela. Ale archiwum gdzieś jest. Najprawdopodobniej. Tak na marginesie – Marina Salje ostatnie lata życia też spędziła z dala od Petersburga, wprawdzie nie w klasztorze, ale na głuchej wsi, odmawiając kontaktów z mediami. Sprawa powiązań osób z kooperatywy Oziero wypłynęła kilka lat temu w związku z organizatorem dobroczynnego koncertu z udziałem zaproszonych gwiazd filmu i Władimira Putina, niejakim Władimirem Kisielowem (http://newsru.com/arch/russia/13sep2011/federation.html#2; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2011/07/08/szlachetna-federacja/). Nadal trwają badania, gdzie podziała się forsa z tego przedsięwzięcia.

Na koniec – sondaże, według Centrum Lewady, 39% Rosjan twierdzi, że w ciągu ostatnich piętnastu lat poziom korupcji i przekrętów na wyższych półkach władzy wzrósł, 33% – że pozostaje niezmienny i tylko 20% wyraziło przekonanie, że korupcja się zmniejszyła, za najbardziej skorumpowane instytucje uznano drogówkę (policję w ogóle) i służbę celną. 56% uczestników badania pracowni WCIOM uważa, że niepodobna poradzić sobie z korupcją, w Moskwie i Petersburgu pesymistów (a może realistów) jest jeszcze więcej: 71%.

 

O pożytkach belgijskiego piwa

18 czerwca. „Jeśli oni się tam opili belgijskiego piwa, to nie jest to nasz problem” – oznajmił dowcipnie rzecznik prasowy koncernu naftowego Rosnieft’ Michaił Leontjew, komentując aresztowanie rosyjskich aktywów w Belgii. Ale generalnie do śmiechu nie jest.

W Belgii i Francji, a potem także w Austrii komornicy przystąpili na podstawie decyzji sądów do aresztowania aktywów rosyjskich firm i mediów (m.in. agencji TASS i telewizji RT). Aresztowane aktywa mają stanowić zabezpieczenie roszczeń akcjonariuszy koncernu Jukos, należącego w przedłagiernej przeszłości do Michaiła Chodorkowskiego i rozparcelowanego przez ludzi ze spółki Baikalfinansgrup. Za tę spółkę zarejestrowaną na chwileczkę pod wątpliwym adresem ręczył osobiście prezydent Putin. Wkrótce potem spółka została zakupiona przez Rosnieft’ i wszystko zostało w rodzinie. To znaczy w Rosniefti. Akcjonariusze wypatroszonego Jukosu, wskazując na bezprawne działania, dochodzili odszkodowań przed sądem arbitrażowym. I latem 2014 roku sąd w Hadze zasądził takie odszkodowanie w wysokości, bagatela, 50 mld dolarów. Przez niemal rok Rosja nie kiwnęła palcem w tej sprawie. 15 czerwca minął termin złożenia planu spłaty. Planu strona rosyjska nie złożyła. Co więcej, rosyjski rząd ustami jednego z ministrów zapewnił dziś, że Rosja nie zamierza zastosować się do postanowienia sądu, nikomu nic nie zapłaci i zaskarży ten „niesprawiedliwy wyrok”. Cytowany wyżej złotousty Leontjew z lekceważeniem wyraził się o Belgii: „Im mniejszy jest kraj, tym bardziej potrzebuje zamanifestować swoją wielkość. […] Dalej pójdą Dania, Monaco, Andora. To wszystko przypomina dziecięce zabawy niedojrzałymi genitaliami w miejscach publicznych […] Jeśli Belgia postanowiła ściągnąć z Rosji kontrybucję, to niech wpierw wygra wojnę”. I zapowiedział, że Rosja też może zaaresztować u siebie aktywa państw, które zaaresztowały rosyjską własność.

Rosja z pewnością zaskarży wyrok arbitrażu w Hadze i będzie wszelkimi sposobami uchylać się od wypłacenia zasądzonej kwoty. To, że rosyjskie aktywa zostały zaaresztowane, jest ważnym sygnałem przede wszystkim dla rosyjskich elit politycznych i biznesowych. Oto okazuje się, że „zarobione nadludzkim wysiłkiem” środki z renty korupcyjnej, umieszczone (przeważnie cichcem) na Zachodzie nie mogą w tej sytuacji być bezpieczne. Z tym, że własność nie jest bezpieczna w Rosji, że można wszystko stracić w wyniku zmiany szczęśliwych polityczno-biurokratycznych konstelacji, putinowska elita od zawsze się liczyła (zwłaszcza po pouczającej lekcji Jukosu). Ale na Zachodzie wszystko miało być bezpieczne. Teraz nikt nie może być niczego pewien.

Dla rosyjskich władz ważny jest jeszcze jeden aspekt: Rosja nie może (to znaczy: nie chce) sobie pozwolić, by do jej kaszy – choćby pełnej plew i niesmacznej – pluły jakieś zagraniczne sądy. Dotychczasowa pasywna postawa w sprawie wypłaty zasądzonych dla akcjonariuszy Jukosu kwot świadczy o tym, że Moskwa nie zamierza poddawać się jakiejkolwiek zagranicznej jurysdykcji. Zaraz kapłani telewizyjnych seansów nienawiści zaczną opowiadać, że to kolejny spisek Zachodu itd. (choć dzisiejsze wieczorne wydanie programu „Wiesti” telewizji Rossija ledwie musnęło temat, komentarzy nie było). Ambasador Belgii został dziś wezwany na dywanik na plac Smoleński do rosyjskiego MSZ. Wręczono mu notę protestu.

Na aresztowanie rosyjskich aktywów zareagował już Michaił Chodorkowski: „Cieszę się z tego, że aresztowano majątek naszej biurokracji w Belgii. Oczekuję, że pozyskane w ten sposób pieniądze zostaną przeznaczone na projekty, pożyteczne dla rosyjskiego społeczeństwa”. Optymista.

Tłem dla akcji aresztowania rosyjskich aktywów za granicą jest wielkie forum gospodarcze w Petersburgu. Przybył na nie osobiście prezydent Putin. Rosyjskie władze starają się przekonać gości, że rosyjska gospodarka jest stabilna i należy w nią inwestować. Nie bardzo mają siłę przekonywania – sprawa aresztu aktywów i ostra reakcja rosyjskich czynników, zapowiadających „adekwatne restrykcje” w odpowiedzi na areszty nie skłoni zapewne przedsiębiorców do zaryzykowania biznesu w kraju, który nie szanuje postanowień sądów arbitrażowych. W ogóle niczego nie szanuje, prowadzi po cichu wojnę w sąsiednim kraju i straszy świat nowymi rakietami balistycznymi.

Królowa Asyrii Dżuna. RIP

14 czerwca. Uzdrowicielka, prorokini, szarlatanka, poetka, astrolożka, muza zabobonu, kobieta, która rozbiła popielniczką głowę Alle Pugaczowej i obwołała się asyryjską królową – Dżuna Dawitaszwili zmarła w Moskwie w wieku 66 lat.

Przez długie lata była tajemniczą postacią salonów artystycznych i politycznych Moskwy, o dużych wpływach opartych nie wiadomo na czym. Mówiła o sobie, że jej ręce leczą. Ale badający ją naukowcy z Rosyjskiej Akademii Nauk uznali, że jest po prostu rewelacyjną masażystką, o żadnych nadprzyrodzonych mocach, które przypisywała jej moskiewska ulica, nie było mowy.

Urodziła się w Kraju Krasnodarskim jako Jewgienija Sardis, jej ojcem był emigrant z Iranu, matką – kozaczka. Ze szkołą się nie zaprzyjaźniła, może skończyła, może nie skończyła technikum, według innych źródeł, podjęła studia w Rostowie nad Donem (nie wiadomo, czy je ukończyła). Wyjechała do Tbilisi, gdzie dzięki znajomości z rodziną gruzińskich naukowców rozwijała zainteresowania zjawiskami paranormalnymi. Według niepotwierdzonych informacji, zaczęła studia medyczne. Wyszła za mąż za Wiktora Dawitaszwili (był urzędnikiem w kancelarii Edwarda Szewardnadze), urodziła syna Wachtanga. Kolekcjonowała znajomości w kręgach artystycznych i politycznych, konsekwentnie budowała legendę osoby o uzdrowicielskich właściwościach. Zgłębiała tajniki bioenergoterapii, doskonaliła technikę masażu bezdotykowego.

W roku 1980 została polecona jako genialna uzdrowicielka żonie jednego z radzieckich notabli, przeniosła się na stałe do Moskwy. Stała się sławna dzięki rozpowszechnianym pocztą pantoflową wieściom o rzekomych seansach nakładania dłoni na chorego genseka Leonida Breżniewa (nie znaleziono potwierdzenia w dokumentach archiwalnych) i leczeniu innych znakomitości świata polityki i kultury (np. Roberta De Niro, Federica Felliniego). W latach 90. popróbowała sił w polityce – stworzyła partyjkę Blok Dżuny, wystartowała w wyborach do Dumy Państwowej w 1995 r., zdobyła pół procenta głosów.

Gdy z parlamentaryzmem nie wyszło, dwa lata później obwołała się królową Asyrii. Skąd ten pomysł? Dżuna wywodziła, że drzewo genealogiczne jej ojca, który przed wojną przyjechał z Iranu do ZSRR za chlebem i osiadł w Kraju Krasnodarskim, pełne jest osób niezwykłych, koronowanych, powiązanych z Domem Panującym Romanowów i władcami Asyrii. Wedle niej samej, korzenie rodu sięgają pierwszych Rurykowiczów, a ona sama jest spadkobierczynią świętej Olgi. Poczuła się tak dobrze w tym wcieleniu, że powołała własne stowarzyszenie Nowa Elita Rosji, została jego regentką i rozpoczęła handel tytułami. Według enuncjacji prasowych, „gramotę” od Dżuny otrzymał m.in. były mer Moskwy Jurij Łużkow.

Dżuna Dawitaszwili lubiła występować w telewizji, udzielać wywiadów, opowiadać o niesłychanych historiach, swoim wpływie na polityków, będących jej pacjentami. Twierdziła na przykład, że pomagała Borysowi Jelcynowi rządzić krajem (sic), za co otrzymała od niego Order Przyjaźni Narodów. Jeden z weteranów służb specjalnych utrzymywał, że ten order otrzymała za zasługi dla wywiadu wojskowego GRU – miała bowiem udzielać się przy weryfikacji kandydatów na agentów tej służby. W programie stacji NTW niedawno zapowiadała, że swoimi tajnymi fluidami zmusi Zachód do zniesienia sankcji wobec Rosji.

Twierdziła, że ma prorocze sny, że właściwość tę odziedziczyła po ojcu, który potrafił przewidywać przyszłość. Różne źródła przypisywały jej profetyczne zapowiedzi katastrof, m.in. zatonięcie okrętów, Czarnobyl, rozpad ZSRR.

Do legendy Dżuny należały też salonowe opowieści. Wielki rozgłos zyskała historia jej kłótni z carycą estrady Ałłą Pugaczową, rzekomo zazdrosną o wpływy, jakimi Dżuna cieszyła się w Moskwie. Zaproszona przez piosenkarkę na imprezę Dżuna poczuła się obrażona sposobem powitania (Pugaczowa kazała wypić jej karniaka, choć Dawitaszwili była abstynentką). Damy po wymianie słownych ciosów przeszły do rękoczynów, pojedynek wygrała Dżuna, która popielniczką (lub wazonem) zdefasonowała twarz gospodyni wesołej bibki.

Życie Dżuny, jej fantastyczny awans z głuchej wioski na moskiewskie salony, bajka o ezoterycznych umiejętnościach, rękach, które leczą – to wszystko trafiało na podatny grunt. Zwłaszcza na przełomie lat 80. i 90., w czasach, gdy stary porządek odchodził, a nowy był wielką niewiadomą. Moda na horoskopy i wiara w nadprzyrodzone moce rozkwitła w Rosji (szczególnie w latach 90.) bujnym kwieciem. Kariery zrobili Anatolij Kaszpirowski (odin, dwa, tri) czy Alan Czumak (za pośrednictwem ekranu telewizyjnego stwarzający cudowną wodę). A i teraz zapotrzebowanie na przymierze z niezbadanym światem cudów i magii ma się dobrze. Wiara w mity umiera na ostatek.

To, co na pewno nie należało do legendy i było autentycznym komponentem życia Dżuny Dawitaszwili, była wielka miłość do jedynego syna, Wachtanga. W 2001 roku Wachtang zginął tragicznie w wypadku samochodowym, Dżuna nie była w stanie poradzić sobie z tą śmiercią, wycofała się z życia publicznego, jedynie z rzadka pojawiała się w mediach. A gdy się pojawiała, opowiadała kompletnie odjechane, niestworzone historie. Widziałam jeden z jej wywiadów telewizyjnych, sprawiała wrażenie osoby nieobecnej, oderwanej od rzeczywistości, pogrążonej w głębokiej depresji. „Ona umarła wraz z Wachtangiem, jej energia się wyczerpała, nie mogła już leczyć”- powiedział jej przyjaciel, aktor Stanisław Sadalski. Ostatnie lata Dżuna poświęciła eksperymentom mającym  na celu ożywianie zmarłych. Podobno do trumny syna włożyła telefon komórkowy, regularnie opłacała abonament.

Telewizja NTW zakończyła niedawno zdjęcia do serialu o życiu Dżuny, widzowie obejrzą go zapewne jeszcze w tym roku.

Dżuna Dawitaszwili wczoraj spoczęła na Cmentarzu Wagańkowskim w Moskwie, uroczystości żałobne odbyły się w świątyni Asyryjskiego Kościoła Wschodu na moskiewskiej Dubrowce. Po internecie już rozchodzą się wieści, że Dżuna ożyła na własnym pogrzebie.

G2 i wystarczy

11 czerwca. I znowu nie udało się zdążyć na czas. Na spotkanie z papieżem Franciszkiem prezydent Władimir Putin przybył z prawie godzinnym opóźnieniem. Półtora roku temu też tak było (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2013/11/26/putin-na-mons-vaticanus/). Swego czasu i do królowej angielskiej Putin przyjechał z piętnastominutowym opóźnieniem. Do pełnej kolekcji spektakularnych spóźnień brakuje mu tylko spóźnienia na własny pogrzeb i Sąd Ostateczny – kpią komentatorzy. „Prokremlowski prawosławny” komentator Kiriłł Frołow orzekł, że w spóźnieniu nie ma nic zdrożnego: „Władimir Putin jest następcą świętego, równego apostołom wielkiego księcia Włodzimierza. Spóźnienie do papieża to śmiały czyn głowy wielkiego państwa, Trzeciego Rzymu”. Gdzie Trzeci Rzym, gdzie Trzeci Krym, w którym podobno książę Włodzimierz zrobił pierwszą przymiarkę do ochrzczenia się. Odkąd rosyjska propaganda dokonała tego krymskiego odkrycia, Putin obwołał Krym „kolebką rosyjskiego chrześcijaństwa”. Kijów automatycznie przestał się liczyć.

Zapewne nie tylko z powodu braku elementarnej kindersztuby, jakim po raz kolejny wykazał się drogi gość, papież nie był wylewny (jak to ma w zwyczaju). W komunikacie po rozmowach nie znalazło się słowo „cordial” (serdeczny), częstokroć używane przez watykańskie biuro prasowe na określenie atmosfery papieskich audiencji. Spotkanie w papieskiej bibliotece odbywało się za zamkniętymi drzwiami, treść rozmów nie została podana do publicznej wiadomości. Ogólnikowo stwierdzono tylko, że tematem była sytuacja na Ukrainie i pokój na świecie. Papież Franciszek miał – według słów jednego z watykańskich duchownych – wezwać wszystkie strony, mające coś wspólnego z konfliktem na Ukrainie, do przestrzegania porozumień rozejmowych Mińsk-2. Do tej pory papież wypowiadał się w sprawie Ukrainy bardzo ostrożnie. Tak było i tym razem, jeśli sądzić po skąpych przeciekach zza drzwi biblioteki. Pontifex podarował prezydentowi Putinowi (który wypiera się wysyłania rosyjskich wojsk na Ukrainę) medal z wizerunkiem anioła niosącego pokój.

Na pożegnanie papież Franciszek poprosił o przekazanie najserdeczniejszych pozdrowień dla moskiewskiego patriarchy Cyryla. Nie wiadomo, jak Cyryl odniósł się do tych pozdrowień. Na stronie internetowej Patriarchatu Moskiewskiego nie znalazłam wzmianki o spotkaniu Putina z papieżem i przekazanych pozdrowieniach. Dzisiaj patriarcha był zresztą zajęty – z deputowanym Nikołajem Wałujewem dyskutował poważny problem rozwoju w Rosji hokeja na trawie. (https://twitter.com/NickValuev)

Stosunki Watykanu i Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego nadal pozostają w temperaturze ciekłego azotu. Putin był w Watykanie pięciokrotnie. Dialog z Kościołem rzymskim jest podtrzymywany przez Moskwę na najwyższym szczeblu od czasów Michaiła Gorbaczowa. Ale jedynie na najwyższym szczeblu politycznym, bo ani do wizyty patriarchy Moskwy i Wszechrusi w Rzymie, ani do wizyty Pontifexa w Moskwie nie doszło. I na razie się nie zanosi.

Zanim Putin dotarł na Wzgórze Watykańskie, oglądał obrazki z wystawy. Wystawy Expo 2015. Spotkał się też z premierem Włoch Matteo Renzim. Wizyta we Włoszech nastąpiła po szczycie G7, na który Putina nie zaproszono. Włoskiej wyprawie prezydenta towarzyszyła w Rosji namaszczona oprawa medialna – oto Putin znowu w centrum zainteresowania, o żadnej izolacji ze strony paskudnego Zachodu nie może być nawet mowy. W relacjach telewizyjnych dominował przekaz, że Watykan i Rosja prezentują identyczne stanowisko. Według dziennika telewizyjnego „Wiesti”, na papieża niebywałe naciski wywierają Stany Zjednoczone (aby potępił politykę Moskwy wobec Ukrainy), ale papież oparł się tym niebywałym naciskom. Niebywałe znaczy takie, których nie bywało? Na czym opierają swoje twierdzenia dziennikarze telewizji rosyjskiej, nie wiemy.

Ale wróćmy na świeckie podwórko. W korespondencji dziennika „Moskowskij Komsomolec” czytamy: „Rzym cierpi z powodu antyrosyjskich sankcji bardziej niż Moskwa. Do takiego wniosku po rozmowach z Renzim i zwiedzeniu Expo doszedł Władimir Putin. Rozmowa obu polityków nie mogła nie dotyczyć sankcji. O możliwości ich zniesienia, ma się rozumieć, nie mówiono – to temat poza kompetencją włoskiego gabinetu ministrów. Ale straty są dotkliwe dla obu stron: w 2014 roku obroty w handlu spadły o 10%, w I kwartale 2015 – o 25%”. No, Włochy się chyba nie podniosą. Putin wyliczył, że na skutek zamrożenia kontraktów straciły miliard euro. Jako pozytyw określono wspólną produkcję ciężkich śmigłowców. „Żeby się nie skończyło jak z Mistralami” – skomentował korespondent gazety.

Ale to jeszcze nie koniec. Na konferencji prasowej rosyjski prezydent pytany o perspektywy współpracy z G7 wykonał firmowe wzruszenie ramionami, oznaczające zwykle rozdrażnienie i chęć przywalenia ostrym narzędziem (politycznym). „Nie mamy żadnych stosunków z siódemką, jakie możemy mieć stosunki? Przecież to nie jest organizacja, tylko klub zainteresowań. Wcześniej wydawało mi się, że to ma jakiś sens, bo prezentowaliśmy przynajmniej alternatywny punkt widzenia. Nasi partnerzy [to słowo Putin ostatnio wycedza przez zaciśnięte zęby] uznali, że nie potrzebują takiego alternatywnego punktu widzenia”. Następnie zgłosił inicjatywę podjęcia współpracy z każdym krajem „po otdielnosti”, a także w ramach G20, Szanghajskiej Organizacji Współpracy i BRICS.

Świetny humor, jaki prezentował wykrzywiony w botoksowym grymasie, czyli uśmiechu, gość z Rosji, trochę mu zapewne popsuły demonstracje uliczne (wzdłuż trasy przejazdu stała grupka zwolenników Putina, ale większość obecnych stanowili przeciwnicy jego agresywnej polityki: http://www.svoboda.org/media/photogallery/27063986.html).

I na koniec nareszcie coś dla umęczonej duszy: rendez vous z drogim przyjacielem Silvio Berlusconim. Padli sobie w ramiona, serdecznie się uściskali. Część włoskiej prasy mocno skrytykowała pomysł tego spotkania, Berlusconi po licznych aferach finansowych i obyczajowych nosi – zasłużenie – łatkę obciachowca. „Postawienie w jednym szeregu papieża i Berlusconiego to duży nietakt” – podkreślano w rzymskich komentarzach.

W kpiarskim tonie używali sobie na Putinie i Berlusconim również rosyjscy komentatorzy wypowiadający się bez urzędowej cenzury na portalach społecznościowych. Podkreślali, że wizyta we Włoszech pomoże reputacji Putina jak umarłemu kadzidło – nie świadczy bowiem o przełamaniu ostracyzmu. „Zamiast spotkań ze światową czołówką – pocałunki z Berlusconim. Nie ma szans na G7, niech będzie przynajmniej G2”.

Igor Siergiejewicz zmienia zawód

9 czerwca. Klub przywódców światowych mocarstw znów spotkał się w dawnym formacie G7, bez Rosji, która przez kilka lat była ósemką w tym gronie, ósemką z wiecznym znakiem zapytania, ósemką na wyrost, na zachętę. Brak zaproszenia na szczyt w Bawarii to salonowy komunikat: Władimirze Władimirowiczu, nie kupujemy pańskich łgarstw, pan będzie łaskaw zrewidować swoją agresywną politykę wobec Ukrainy i w ogóle, oddać Krym, wycofać wojsko i sprzęt ze wschodnich prowincji Ukrainy, przestrzegać postanowień Mińska-2, a wtedy pogadamy. Pogadamy o zdjęciu sankcji, których nikt nie potrzebuje, pogadamy o szczęśliwym powrocie złotej zasady business as usual. Na razie gadać nie ma o czym, a Obama nawet wspomniał o ewentualności wprowadzenia nowych sankcji w razie ewentualnego zaostrzenia sytuacji.

Czy ten prztyczek w nos podziała wychowawczo? Można mieć wątpliwości. W sztandarowych programach publicystycznych w rosyjskiej telewizji jeden z naczelnych kapłanów propagandy Władimir Sołowjow z lekceważeniem wobec uczestników szczytu G7 dowodził, że to wydarzenie bez znaczenia, jako że bez Rosji nie może być rozwiązany żaden z problemów, o których rozmawiano w Bawarii. Hm, ciekawy aksjomat. Sama Rosja jest problemem i na pewno potrafi problemów dostarczać. Dysponuje rzeczywiście potężnym potencjałem destrukcji. Czy istnieje pozytywny potencjał?

W programach Sołowjowa i jego kolegi Dmitrija Kisielowa (łącznie bite cztery godziny w wieczornym niedzielnym programie) wielokrotnie padało sformułowanie „wojna jądrowa”, „uderzenie jądrowe” itd. Zgromadzeni w studiu politycy i analitycy rozpatrywali taki wariant jako możliwą odpowiedź Rosji na rozmieszczenie w Wielkiej Brytanii amerykańskich rakiet średniego zasięgu. W opublikowanych w połowie maja badaniach Centrum Lewady na pytanie: „Jak pan/pani myśli, czy w razie wojny z Zachodem Putin może wydać rozkaz rosyjskim wojskowym, by jako pierwsi użyli broni atomowej?” 32% odparło, że jest to „wysoce prawdopodobne” lub „prawdopodobne”, 13% uznało ten wariant za nieprawdopodobny, a 42% za mało prawdopodobny. 39% uczestników sondażu powiedziało, że perspektywa użycia broni nuklearnej nie wywołuje u nich strachu. Telewizyjne seanse nienawiści, w których zapowiada się zamienienie paskudnego, zgniłego Zachodu w kupkę radioaktywnego popiołu, przynoszą owoce. ZSRR miał broń atomową, dwa razy do roku na placu Czerwonym prezentował kluchowate rakiety, mogące przenosić ładunki jądrowe, ale jednocześnie zapewniał, że miłuje pokój. Społeczeństwo miało wdrukowane do głów, że wojna jądrowa to totalna zagłada ludzkości. Takich pytań jak te w badaniu Lewady nie zadawano by, gdyby w tamtych czasach istniały sondaże. Ponure to wszystko.

Tymczasem jednak eksperci dyskutują nad możliwością/prawdopodobieństwem wznowienia konfliktu konwencjonalnego. Na wschodzie Ukrainy. Zdaniem wielu ekspertów, formuła Mińska-2 wyczerpuje się, sytuacja jest patowa, Rosja zmierza ku wymuszeniu na Ukrainie i Zachodzie Mińska-3. Jednym ze środków wymuszania może być wznowienie ofensywy. Na Youtube można obejrzeć filmiki jak np. ten:  https://www.youtube.com/watch?v=BiAGMn4d7Ls Pociągi pancerne z czołgami, transporterami, haubicami jadą i jadą.

Tymczasem w tak zwanych Donieckiej i Ługańskiej Republikach Ludowych mamy nowe wzmożenie polityczne. Przedstawiciele samozwańczych władz obu nowotworów złożyli na ręce przedstawicieli OBWE propozycje odnośnie zmian w konstytucji Ukrainy: „niektóre regiony [Ukrainy] mające szczególny status są integralną częścią Ukrainy”. Zostało to powszechnie odczytane jako ustępstwo, przyznanie, że nie może być mowy o samodzielnym bycie „republik ludowych”. Gorący zwolennik rosyjskiej wiosny, rosyjskiego świata, projektu Noworosja, marszu na Kijów i generalnie mocnego uderzenia publicysta Jegor Chołmogorow nazwał te pomysły mocniej: „formułą kapitulacji”. W takim razie po co te czołgi przy granicy z Ukrainą?

Herosi zeszłorocznej rosyjskiej wiosny albo wycofali się na z góry upatrzone pozycje (zostali odwołani przez centralę w Moskwie do domu), albo zostali wyeliminowani strzałem w głowę, albo zostali wmontowani w quasi-państwowe struktury „republik ludowych” i są lansowani przez Rosję jako te siły, z którymi Kijów musi się dogadywać w sprawie statusu Donbasu.

Znowu sięgnę do badań Centrum Lewady. Tym razem badanie dotyczyło rozpoznawalności twarzy rosyjskiej wiosny oraz ich ewentualnego „zagospodarowania” w rosyjskiej polityce. 29% badanych powitałoby z radością aktywność tych person na rosyjskiej scenie politycznej (43% odnosi się do tego negatywnie).

Igor Siergiejewicz Girkin vel Striełkow jest najbardziej znaną postacią z orszaku watażków. Rozpoznaje go 27% Rosjan. Od zeszłego roku szuka zajęcia godnego własnych ambicji. Czasem udziela wywiadów, w których krytykuje politykę Kremla wobec Noworosji, czasem spotyka się z tymi, którzy chcą podsypać grosza na rzecz akcji wspomagających Noworosję, założył fundację, ożenił się. Jakie miejsce mógłby zająć na rosyjskiej scenie, zabetonowanej przez ekipę Putina? Czego oczekują od niego ci, którzy chcieliby go zobaczyć w rosyjskiej polityce? Podkręcenia amoku #Krymnasz i spółka? Rozpędzenia na cztery wiatry skorumpowanej i tracącej na atrakcyjności kliki rządzącej? Striełkow był częścią projektu Kremla, na razie trzyma się w ryzach, nie wzywa do wzięcia Kremla i przepędzenia stamtąd tchórzliwych zdrajców Noworosji. Bo też nadal nie on pisze kolejny rozdział swojej własnej historii.