„Liczę na konstruktywny dialog z Panem na bazie zaufania i uwzględniania interesów obu stron” – napisał prezydent Dmitrij Miedwiediew w depeszy gratulacyjnej do amerykańskiego prezydenta elekta Baracka Obamy.
Kilka godzin wcześniej rosyjski prezydent w ramach tworzenia tej „bazy zaufania” poddał Stany Zjednoczone druzgoczącej krytyce – w orędziu wygłoszonym przed połączonymi izbami parlamentu, używając ostrej, konfrontacyjnej retoryki obwinił USA o spowodowanie ogólnoświatowego kryzysu finansowego poprzez nieodpowiedzialne ekonomicznie posunięcia, służące wyłącznie amerykańskim interesom; obarczył Waszyngton odpowiedzialnością za wojnę w Gruzji; skrytykował za dążenie do rozszerzenia NATO na wschód. Co w tej sytuacji zamierza zrobić Rosja? Między innymi zrezygnować z planowanej redukcji sił rakietowych, rozmieścić Iskandery (rakiety krótkiego zasięgu) w obwodzie kaliningradzkim i zagłuszać obiekty tarczy antyrakietowej przy pomocy urządzeń radioelektronicznych.
Trzeba przyznać, że to mocne otwarcie licytacji. I niezbyt przyjazne, sygnalizujące, że Kreml zamierza rozmawiać z pozycji gróźb.
Rosyjska propaganda od dłuższego czasu międli slogan o słabości Ameryki i gloryfikuje używanie siły jako skutecznej metody odzyskiwania przez Rosję należnego miejsca na arenie międzynarodowej. Mieszanka pojęciowa wysoce niepokojąca.
Orędzie Miedwiediewa było kilkakrotnie przekładane, w końcu wybrano południe 5 listopada, termin zaraz po ogłoszeniu wstępnych wyników wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. Może to przypadek, a może nie. Zanim jeszcze Obama zdążył otworzyć usta i podziękować za ciepłą depeszę gratulacyjną od gospodarza Kremla, już dostał odeń propozycję nie do odrzucenia, aby właśnie z Rosją (w bardziej ambitnym ujęciu – wyłącznie z Rosją), zdecydowaną dawać odpór wpływom USA u siebie i wokół swoich granic, zasiąść do stołu i pogawędzić o przyszłości świata. Wydaje się jednak, że wyzywający język konfrontacji, zaprezentowany dziś przez rosyjskiego prezydenta, nie będzie nośnym środkiem budowy zaufania z nowym amerykańskim przywódcą.
Dawnym marzeniem Moskwy jest wbijanie klina pomiędzy Europę i USA. Tymczasem można się spodziewać, że dla Obamy układanie nowych stosunków z Europą, zacieśnianie współpracy transatlantyckiej będzie jednym z priorytetów jego polityki zagraniczną (w czasie kampanii wyborczej odwiedził Europę, podkreślając jej wyjątkowe znaczenie dla Ameryki). Trudno też oczekiwać, że z entuzjazmem odniesie się do wizyt rosyjskich bombowców strategicznych u amerykańskich wybrzeży czy okrętów wojennych w Wenezueli, prób wypychania USA z Ameryki Południowej, nawiązywania bliskiej współpracy Rosji z Iranem w ramach programu jądrowego etc.
Cierpki komentarz dotyczący perspektyw stosunków rosyjsko-amerykańskich zamieścił w opozycyjnej wobec Kremla gazecie internetowej „Jeżedniewnyj Żurnał” Aleksandr Golc:
„George Bush zrobił niemało, aby stosunki pomiędzy USA i Rosją były najgorsze od momentu rozpadu ZSRR. I chodzi wcale nie o rozmieszczenie w Europie tarczy antyrakietowej, nie o stworzenie baz wojskowych w Bułgarii i Rumunii i nie o próby jak najszybszego wciągnięcia Gruzji i Ukrainy do NATO. I nawet nie o to, że Bushowi jako jedynemu na świecie rozmówcy Władimira Putina, udało się dostrzec w jego oczach duszę.
Bush odegrał decydującą rolę w kształtowaniu wyobrażeń Putina i jego drużyny na temat porządku świata. Po uderzeniu na Irak na Kremlu ostatecznie zrozumiano, że prawo i wolności to tylko słowa, słowa, słowa. Te pojęcia można stosować do zakamuflowania swoich zamierzeń, ale wierzyć w nie – to głupota.
Zdaniem rosyjskiej elity, świat urządzony jest tak jak leningradzkie podwórko – to znaczy rządzą nim prawa dyktowane przez chłopców z ferajny. Słabych się bije. A własną siłę trzeba demonstrować – czyli od czasu do czasu stłuc słabszych. Polityka to w tym ujęciu nieustająca bójka o kontrolę nad dzielnicą z chłopakami z konkurencyjnej ferajny. Biada im, jeśli wieczorem będą mieli czelność zjawić się na naszej ulicy. Bitwa ustaje tylko na moment, kiedy wszystkie miejskie chłopaki jednoczą się, by spuścić manto „wsiochom”, którzy bezczelnie przyszli na miejskie tańce. Zdobycie autorytetu i pozycji w takim świecie możliwe jest tylko w jeden sposób: zaczepiać, drażnić i obrzucać błotem najsilniejszą bandę w mieście, ale starannie unikać z nią konfrontacji.
Owe porządki chłopców z ferajny rosyjscy dyplomaci dla zmylenia przeciwnika nazywają „wielobiegunowym światem”. Kreml wcale nie chce, aby wszystkie kraje miały równe prawa i równą ponosiły odpowiedzialność. Chłopaki wolą usiąść z innymi chłopakami i jeszcze raz podzielić świat na „strefy uprzywilejowanych interesów”, dla Europy stworzyć kolejną Radę Bezpieczeństwa, w której Rosja miałaby prawo weta.
A teraz zadajmy sobie proste pytanie: jaką politykę powinien prowadzić nowy amerykański prezydent, aby sprostać wyzwaniom rosyjskich chłopców z ferajny?
Po pierwsze: nie patrzeć z wysoka na rosyjską suwerenną demokrację i nie mieć uwag do stanu praw człowieka, na dodatek zatkać usta tym kongresmanom i senatorom, którzy krytykują Rosję.
Po drugie: przestać obrażać Rosję planami przyjęcia do NATO Gruzji i Ukrainy.
Po trzecie: nowy prezydent powinien traktować Rosję jak wielkie mocarstwo militarne, jedyny w świecie kraj, mogący zniszczyć Stany Zjednoczone.
A teraz proszę odpowiedzieć na drugie proste pytanie: czy istnieje taki amerykański polityk, który będzie działał według zasad chłopców z ferajny?”.
Aniu gdyby twoje głuopie analizy i podobne twemu myśleniu wypowiadane przez tobie podobnych idiotów miały spełnić się to już ten świat by nie istniał .Nie lamentuj tak ponieważ Obama i przywódcy rosji są młodymi ludzmi i są wstanie zaprowadzić pokój na tym świecie bez konfliktów których najwięcej wywołują amerykańscy liberałowie bezmózgowcy.
Aniu gdyby twoje głupie analizy i podobne twemu myśleniu wypowiadane przez tobie podobnych idiotów miały spełnić się to już ten świat by nie istniał .Nie lamentuj tak ponieważ Obama i przywódcy rosji są młodymi ludzmi i są wstanie zaprowadzić pokój na tym świecie bez konfliktów których najwięcej wywołują amerykańscy liberałowie bezmózgowcy.