Może to już przełom? Dziś znad Moskwy trochę przewiało smog i dym, temperatura spadła o kilka stopni (choć nadal przekracza 30ºC), liczba nowych pożarów w centralnej części Rosji jest mniejsza niż pożarów ugaszonych – są zatem powody do optymizmu.
Jednak najwięcej optymizmu niewątpliwie dodał wszystkim premier Putin, który osobiście usiadł za sterami specjalistycznego samolotu, gaszącego pożary z powietrza i osobiście własnym palcem nacisnął przycisk spuszczający na płonące połaci riazańskich lasów życiodajną wodę. „Trafiłem?” – spytał świtę profesjonalistów od gaszenia. „Trafił pan, trafił!” – odpowiedziała zgodnym chórkiem zachwycona świta (ciekawe, czy gdyby nie trafił, to świta by szczerze odpowiedziała: „Chybił pan, Władimirze Władimirowiczu”).
Patrząc na ten obrazek, można by dojść do wniosku, że przez dziesięć lat nic się nie zmieniło: Putin nadal lubi sobie polatać. Dziesięć lat temu obejmujący stery nawy państwowej nieznany szerzej człowiek o KGB-owskiej przeszłości był mocno lansowany przez telewizje i pokazywany jako dziarski, rzutki, nieprzejednany przywódca, który niczego się nie boi. Nawet siada w myśliwcu naddźwiękowym śmiało za pulpitem i powozi bez cienia strachu. Co z tego, że piloci uczą się trudnej sztuki pilotażu latami – Władimir Władimirowicz potrafi wszystko od razu. Teraz znowu putinowscy propagandyści ogrywają tę samą sztuczkę: w środku apokaliptycznych pożarów, jakie trawią centralną Rosję, dziarski, rzutki, nieprzejednany przywódca, który niczego się nie boi, znowu osobiście gasi pożary z samolotu. Jeden z blogerów próbował zrozumieć, po co poważnemu politykowi taka klaunada. „Albo Putin po prostu lubi latać samolotami – no bo co w końcu? Fajna to rzecz. Albo Putin przez dziesięć lat rządów tak rozwalił cały kraj, że brakuje ludzi, którzy mogliby pilotować samoloty. Albo Putin tym sposobem próbuje poprawić sobie notowania [według ostatnich sondaży ośrodka badania opinii społecznej, poparcie spadło mu o kilka punktów procentowych]”.
Dziesięć lat temu – po dekadzie chaotycznego poszukiwania postimperialnej drogi – pipul (to takie nowe rosyjskie słowo, fonetycznie zapisane angielskie people) chciał widzieć na czele państwa nie schorowanego dziadka Jelcyna, a dziarskiego, rzutkiego, nieprzejednanego przywódcę, który niczego się nie boi. Dlatego pipul kupował i putinowskie błatne hasła „dorwać terrorystów nawet w kiblu”, i występy prezydenta w myśliwcu (batyskafie, na motocyklu, koniku wronym itd.). Kolejne wypadki i kataklizmy, które przydarzały się w najnowszej historii Rosji (ataki terrorystyczne, zatonięcie „Kurska”), były przez władze wykorzystywane do (a) przykręcania śruby mediom i rozkręcania PR-kampanii prezydenta, (b) załatwiania różnych ogólnie rzecz biorąc nieprzyjemnych spraw przy okazji likwidowania skutków kataklizmu (np. po ataku w Biesłanie prezydent zniósł wybory gubernatorów, choć jedno z drugim nie miało nic wspólnego).
Czy i teraz – w obliczu wielkich strat spowodowanych pożarami, nieprzygotowania do walki z żywiołem i widocznej gołym okiem niesprawności metody putinowskiego ręcznego zarządzania kryzysem – wypracowana przez te dziesięć lat metoda pokazywania rytuału, politycznego spektaklu zamiast prawdziwego obrazu rzeczywistości jeszcze się sprawdzi? Dziesięć lat temu zatonął „Kursk”. Wydawało się wtedy, że oczywiste błędy i kłamstwa władz cywilnych i wojskowych pociągną na dno całe rządzące towarzystwo. Nic takiego się nie stało. Co więcej: to władze przywołały szybko do porządku telewizje, które pokazywały – wtedy jeszcze bez cenzury – złożoność problemu i błędy wysoko postawionych decydentów. Władze szybko się uczyły na tych błędach. Nie, nie chodziło o to, żeby już więcej takich błędów nie popełniać, a o to, żeby więcej takich błędów nie pokazywać ludziom. Władze wyczuły zapotrzebowanie społeczne: ludzie mieli dosyć oglądania klęsk, chcieli czegoś krzepiącego. „To stało się filarem obecnego systemu. Putin i jego otoczenie przekonali się, że kraj kocha i będzie kochać tylko tych, których kochają federalne kanały telewizyjne – twierdzi Siergiej Szelin. – To oczywiście mit, i nawet dosyć naiwny, ale sprawdził się przez te lata”. Czy mechanizm zadziała jeszcze tym razem? Zdaniem Szelina, skończyła się epoka, kiedy ludzie chcieli mieć mydlone oczy, bo przykre efekty dyletanckich działań niefrasobliwych jednorazowych pilotów samolotów sypią się i na ich głowy. Może zatem kolejny telewizyjny spektakl z Putinem w roli strażaka już nie wystarczy.
I jeszcze jedno: Putin nakazał odbudowanie spalonych domostw na koszt państwa. Piękny gest. Na każdej budowie zostanie wszakże na życzenie Putina zainstalowana kamera, aby premier on line mógł sprawdzać stan robót. Piękny przykład zaufania premiera do władz w terenie, czyli swoich ludzi, którym wydał polecenie wspomożenia pogorzelców.
I jeszcze: wczoraj powrócił z Alp do zadymionej Moskwy mer Jurij Łużkow, krytykowany przez wielu za to, że wczasuje się w czystym powietrzu, gdyby jego miasto dusi się w smogu. Premier zaraz wezwał mera na dywanik: „Dobrze że pan wrócił na czas” – powiedział na dzień dobry (złośliwi komentatorzy zaraz podchwycili, że należy ustanowić nowe odznaczenie dla urzędników: „za powrót z urlopu na czas”). Teraz media spekulują, czy to była zgryźliwa ironia premiera czy autentyczne zadowolenie, że mer jednak wrócił i rzucił się w wir pełnienia obowiązków. Ale faktem jest, że ledwie Łużkow wrócił do Moskwy, powietrze w mieście znacznie się oczyściło, a na rozgrzany asfalt spadł długo oczekiwany deszcz.
Pani Ania jak zwykle mnozy byty ponad potrzebe.Sprawa Be-200 jest znacznie prostsza, jak sie wydaje. Pan Szojgu nie czekajac na zadne tam modernizacje, zainwestowal lata temu w srodki techniczne dla Ministerstwa Sytuacji Nadzwyczajnych. Jak to przy takich inwestycjach bywa, sporo nowych srodkow technicznych bylo nietrafionych, ale tez niektore programy zakonczyly sie sukcesem. Be-200 to jeden z tych programow, ktore pan Szojgu uwaza za swoj sukces.Jest to samolot amfibia, ktora moze startowac zarowno z lotniska polowego, jak i z powierzchni wody. Np. w okolicach Riazania samolot startuje z Diagiliewa (to faktycznie przedmiescie Riazania – tam stacjonuje pulk samolotow-cystern i jest muzeum lotnictwa dalekiego zasiegu) z zapasem wody 7t, nastepnie zrzuca wode, 12 razy tankuje z Oki, przy czym w miare zuzycia paliwa coraz wiecej – do 12 ton wody. Samolot startuje 4 razy dziennie i jak moze sobie pani policzyc zrzuca do 500 t wody kazdego dnia.Jest to bardzo skuteczne narzedzie do gaszenia pozarow, jakkolwiek nie zawsze istnieja warunki do ich uzycia (bo zeby z Be-200 byl pozytek potrzebna jest przyzwoita widocznosc i zbiornik wodny, na ktorym ten samolot moze wodowac). Przy okazji – odnotowane w ostatnich dniach sukcesy gaszenia pozarow wynikaja wlasnie z poprawy widocznosci. Mozna bylo uzyc lotnictwa, a samoloty i smiglowce gasnicze sa znacznie skuteczniejsze od naziemnej strazy pozarnej, ochotnikow i zolnierzy.Wracajac do Be-200 – tych samolotow jest tylko 5, przy czym sa one przedseryjnymi samolotami testowymi. Produkcja seryjna ma byc rozpoczeta w 2012 roku, a jeden samolot ma kosztowac 1 mld rubli. Nie widze nic dziwnego, ze pan Szoigu zechcial pokazac panu premierowi samolot w akcji, a przy okazji poprosic o pomoc przy przyspieszeniu produkcji seryjnej i uzyskac przychylnosc dla zakupu wiekszej ich ilosci. Poniewaz pan Putin jest pilotem, a sam Be-200 jest samolotem latwym w pilotazu, nie widze nic dziwnego w tym, ze pan premier zajal miejsce drugiego pilota i wykonal dwa loty z wodowaniem i zrzutem wody. Byl to najlepszy sposob dla pokazania zalet i skutecznosci tych samolotow.Z tego co wiem, pan premier byl z demonstracji bardzo zadowolony i zaznaczyl potrzebe zakupu, cytuje: „jeszcze kilku takich maszyn”.Pozwole sobie tez zauwazyc, ze pozary lasow w naszym kraju nie maja miejsce kazdego roku. W czasie, kiedy u nas jest spokojnie, Be-200 sa wysylane na pomoc za granice – najczesciej do krajow basenu Morza Srodziemnego. Tam sa bardzo dobre warunki dla ich zuzycia – samoloty woduja i tankuja z morza.Obecnie Ministerstwo Sytuacji Nadzwyczajnych inwestuje w nowy system gaszenia pozarow, oparty o specjalnie projektowany duzy sterowiec, ktory pozwoli gasic pozary nawet bez widocznosci ziemi. Ale to jeszcze daleka przyszlosc.