17 lipca. Dziś mija piąta rocznica zestrzelenia nad Donbasem pasażerskiego samolotu Malaysia Airlines, znanej jako tragedia MH17 (od numeru feralnego lotu). Samolot leciał z Amsterdamu do Kuala Lumpur i wiózł na pokładzie 283 pasażerów (w tym 80 dzieci) i 15 członków załogi. Nad obwodem donieckim, objętym walkami pomiędzy wspieranymi przez rosyjskich wojskowych separatystami a armią Ukrainy, samolot został trafiony rakietą 9M38 Buk. Wszyscy znajdujący się na pokładzie zginęli. Nazajutrz po tragedii napisałam na blogu 17 mgnień Rosji: „Można założyć, że nikt nie chciał zestrzelić pasażerskiego samolotu Boeing 777, lecącego nad wschodnią Ukrainą. Można założyć, że nikt nie chciał śmierci 298 osób podróżujących na pokładzie tego samolotu. Można założyć, że mały chłopiec bawiący się zapałkami przy stogu siana nie chciał go podpalić. Ale ktoś mu dał zapałki. A teraz mówi, że odpowiedzialność za tragedię nad Donbasem ponosi stóg siana. To znaczy państwo, nad terytorium którego wydarzyła się katastrofa. To parafraza słów prezydenta Putina. Coś w niej nie pasuje, brzęczy fałszywie jak liczmany. „Tej tragedii by nie było, gdyby na tej ziemi był pokój, w każdym razie, gdyby nie zostały wznowione działania bojowe na południowym wschodzie Ukrainy. Państwo, nad terytorium którego do tego doszło, ponosi odpowiedzialność za tę straszną tragedię”. Logika rosyjskiej propagandy łamie się jak zapałki. Katastrofy lotnicze mają konkretne przyczyny. Czy w tym, że samolot wysadzony przez libijskich terrorystów spadł na Lockerbie, winna jest Szkocja? Nie przypominam sobie też, by prezydent Putin ochoczo brał na siebie odpowiedzialność za katastrofę polskiego samolotu rządowego w 2010 roku. Kali w natarciu.
Moskwa wskazuje na Kijów jako winowajcę wypadku. A Kijów wskazuje na Moskwę, która wspierała separatystów, którzy odpalili rakietę z zestawu Buk, który otrzymali od Moskwy. Reakcje Rosji po tragedii nad Donbasem są niespójne. Rozważane były: celowa ukraińska prowokacja, zestrzelenie samolotu przez ukraińskie myśliwce, przypadkowe trafienie przez niedoświadczonych ukraińskich wojskowych. W rosyjskim chórze medialnych gadających głów zaśpiewano nawet zwrotkę o tym, że celem domniemanego ataku ukraińskich sił rządowych był… samolot wiozący prezydenta Putina, który wracał z podróży po Ameryce Południowej. Jedno jest pewne: tragedia będzie polem zaciętej wojny informacyjnej” (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2014/07/18/mozna-zalozyc/).
Można by rzec: wszystko było jasne od razu. Przewidywana wojna informacyjna wokół tragedii trwa jednak w najlepsze. Zjednoczona Grupa Śledcza JIT wykonała niebywale skrupulatną pracę, aby zgromadzić wszelkie dostępne dowody. Ustalono, że rakieta została wystrzelona z zestawu Buk należącego do rosyjskiej 53. Brygady Sił Przeciwlotniczych i wwiezionego na terytorium Ukrainy z terytorium Rosji w dniu, gdy doszło do tragedii. Po wystrzeleniu rakiety Buk został odstawiony na terytorium Rosji. Moskwa neguje te ustalenia. Komisja Ałmaz-Antiej (rosyjskie przedsiębiorstwo produkujące Buki) twierdzi, że samolot został zestrzelony rakietą, ale nie rosyjską, a ukraińską.
Winni mają stanąć przed trybunałem w marcu 2020 roku (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2017/07/05/i-beda-na-nich-trybunaly/). JIT 19 czerwca opublikowała nazwiska podejrzanych o sprawstwo osób – rosyjskich wojskowych. Rosja na przedstawiane argumenty i wyniki śledztwa ma gotową odpowiedź: to fake, prace JIT bez udziału rosyjskich śledczych są nieważne. (Więcej m.in. na stronie Radia Swoboda: https://www.svoboda.org/a/30058437.html).
Ciąg dalszy nastąpi.
Ale czy ich skażą? Nie wiem..