26 czerwca. Artykuł historyczny o II wojnie światowej Władimir Putin z pompą anonsował wiele miesięcy temu. Porcjami prezentował poszczególne tezy w różnych formatach i przy różnych okazjach (pisałam o tym na blogu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2019/12/27/slowa-stalina-w-ustach-putina/ i na łamach Tygodnika Powszechnego: https://www.tygodnikpowszechny.pl/slowa-stalina-w-ustach-putina-161675). Gdy wreszcie z dawna zapowiadane dzieło ujrzało światło dzienne, nie stało się zaskoczeniem ani nie spotkało z wielkim zainteresowaniem.
Po pierwsze Putin nie trafił w czas – 75. rocznica zakończenia wojny minęła prawie dwa miesiące temu. Z powodu epidemii koronawirusa obchody w Rosji zostały przełożone. Przez ten czas świat zmienił się i zaczął interesować przede wszystkim rozwiązaniami problemów, przyniesionych przez Covid-19. A Putin ze swoimi wrzutkami na temat historii wielkiej wojny został z tyłu.
Naciągane tezy, oskarżenia Zachodu o rozpętanie wojny, obrona słuszności dyplomacji Stalina, w szczególności paktu Ribbentrop-Mołotow, zarzuty pod adresem Polski, że sama na siebie sprowadziła nieszczęście, bo paktowała z Hitlerem i dzieliła z nim Czechosłowację – to zestaw już prezentowany intensywnie na przełomie roku 2019 i 2020. Artykuł jest długi. Jego analiza punkt po punkcie – jeszcze dłuższa. Historyków i amatorów sporów historycznych odsyłam do pracy profesora Andrieja Zubowa, który zadał sobie trud, by prześwietlić quasi-historyczne opowieści prezydenta. Zubow punkt po punkcie wykazuje mielizny, fałsze, przeoczenia, wypaczenia, agresywne myślenie autora. Praca dostępna jest pod adresem: https://drugoivzgliad.com/zubov-vs-putin/. Lista grzechów jest długa. Zacytuję tylko fragment rozdziału XI, dotyczącego państw bałtyckich. „Putin pisze tak: Jesienią 1939 r., […] ZSRR rozpoczął proces inkorporacji Łotwy, Litwy i Estonii. Ich przyłączenie się do ZSRR było zrealizowane na podstawie umów, za zgodą wybranych władz. Było to zgodne z normami prawa międzynarodowego i państwowego tamtego okresu. Komentarz wydaje się zbyteczny. Cały wywód to jedno wielkie kłamstwo. Estończycy, Łotysze i Litwini do dziś opłakują los setek tysięcy swoich rodaków, zastrzelonych w katowniach NKWD, zmarłych na zesłaniu czy skazanych na katorżniczy trud”. Wątek bałtycki podjął też dziennikarz rozgłośni Echo Moskwy, Siergiej Parchomienko, który zwrócił uwagę na to, czego zabrakło w dziele Putina: „Zapomniał opowiedzieć, jak w 1940 r. członkowie wszystkich trzech rządów – Litwy, Łotwy i Estonii – zostali aresztowani, wywiezieni, przetrzymywani w różnych więzieniach do 1952 r.”. Uwaga Parchomienki jest cenna – Putin zapomniał o wielu innych faktach i osobach, które nie pasowały do kłamliwych tez artykułu. Na przykład o aneksji Besarabii czy wojnie zimowej z Finlandią.
Profesor Zubow i Siergiej Parchomienko nie byli jedynymi polemistami Władimira Władimirowicza. Rozbioru nieudanych pasaży dokonał też Michael Bohm, amerykański dziennikarz od wielu lat pracujący w Moskwie (https://echo.msk.ru/blog/bom_m/2666173-echo/?fbclid=IwAR2buma9CoBx_joQcLSoKoT0NYncapUH8OdUeQ2VKTytYUkVyy4hsJI2SAA). Bohm bywa zapraszany do telewizyjnych programów, określanych jako publicystyczne. Odważnie wypowiada w nich zdanie odmienne od narzuconego przez prowadzących programy kapłanów kremlowskiej propagandy. Jest zwykle gaszony zaraz na wstępie wypowiedzi, reszta znakomitych gości rzuca się na niego z krzykiem. Na swoim blogu Bohm mógł wyłożyć swoje opinie bez wrzasków i przerywania. Łagodnie i kulturalnie. Na przykład: „Jest ogromna różnica pomiędzy zachodnimi i sowieckimi układami z Hitlerem. Na Zachodzie układ monachijski został już dawno potępiony – zarówno przez władze państwowe, jak i społeczeństwa. Uznano, że to było tchórzliwe podgrywanie szalonemu dyktatorowi i haniebne sprzedanie Czechosłowacji […] Tymczasem w Rosji pakt Ribbentrop-Mołotow oficjalnie jest uznawany za sukces sowieckiej dyplomacji, z którego można być dumnym. Tak to określił publicznie były minister obrony Rosji, Siergiej Iwanow. Jestem przekonany, że lwia część Rosjan, uwierzywszy w mit, że ZSRR udało się wygrać dwa lata dla wzmocnienia zdolności obronnych Armii Czerwonej, też jak pan Iwanow jest nim zachwycona i napełniona dumą. Tymczasem powodów do dumy raczej nie ma – tym bardziej że Stalin nie wykorzystał tego czasu dla wzmocnienia Armii Czerwonej. Wręcz przeciwnie: dokonał wtedy czystek w dowództwie sił zbrojnych”.
Po co przywódca Rosji pisze taki artykuł? I jeszcze najpierw publikuje go po angielsku w amerykańskim czasopiśmie? Na marginesie – ciekawe jest to czasopismo: „The National Interest”. Wychodzi co dwa miesiące, związane jest z neokonserwatystami. W 2015 r. pismo opublikowało opus Marii Butinej (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2019/04/28/maria-butina-winna-i-skazana/; https://www.tygodnikpowszechny.pl/rudowlosa-maria-i-piec-krokow-w-niepewnosc-154410), poświęcony perspektywie poprawy stosunków rosyjsko-amerykańskich, jeżeli wybory prezydenckie wygra republikanin. Ciekawie wygląda postać wydawcy i dyrektora pisma, Dimitri Simesa. Jak mówią jego złośliwi moskiewscy znajomi, w „komsomolskim panieństwie” Dimitri w Moskwie walczył z komunizmem, za co został łaskawie wypuszczony na emigrację do USA. Od lat jest w doskonałych stosunkach z rosyjskim establishmentem, chętnie bierze udział w sztandarowych programach prokremlowskiej telewizji jako ekspert ds. polityki międzynarodowej. A od 2018 roku wraz z Wiaczesławem Nikonowem, wnukiem Wiaczesława Mołotowa (zwanym przez złośliwych moskiewskich znajomych „wnukiem Ribbentropa-Mołotowa”) prowadzi w 1tv (Pierwyj Kanał) program „Wielka gra” o polityce zagranicznej. Jednym słowem – łamy „The National Interest” nie są takie znowu obce Kremlowi.
A zatem – po co ten artykuł? Aleksandr Podrabinek (https://www.facebook.com/alexander.podrabinek/posts/3020535761398098) słusznie zauważa: „Obaleniu dowodów z artykułu Putina można by poświęcić setki stron polemik i miesiące czasu antenowego w radiu i telewizji. Ale to zupełnie zbędne, jako że nie chodzi wcale o fakty historyczne. Poszukiwanie historycznej winy i wyznaczenie winowajców nie ma praktycznego sensu, dlatego że dawno nie ma hitlerowskich Niemiec, a stosunkowo niedawno skonał również ZSRR; uczestników dramatycznych wydarzeń pozostało niewielu.[…] Putinowi chodzi o legitymizację swojej władzy. Właśnie tego brakuje dyktatorom, którzy pragną potwierdzenia swojej władzy. Przeprowadzają parodię wyborów, aby ktoś uwierzył, że kierują swoimi państwami z woli ludu. Wywołują wojny, aby rodacy poczuli, że bez żelaznej ręki państwo nie da sobie rady. […] A gdy i tego jest za mało, biorą się za wykładanie historii, aby ich interpretacja zwycięstw i klęsk pomogła im w osiągnięciu nieograniczonej władzy”.
Putin jednak w swoim artykule apelował nie tylko do historii, ale także do współczesności. Zawarł w nim apel do najważniejszych światowych graczy, aby jeszcze raz popatrzyli na krzywdę Rosji, sponiewieranej przez rozpad ZSRR i zimną wojnę, a ostatnio także pokaranej jakże niesłusznie sankcjami, Rosji, która ma ambicję w klubie najważniejszych współdecydować o losach świata.
Artykuł nie wywołał jak dotąd wielkiej dyskusji w kręgach politycznych na świecie. Co więcej – w Niemczech wywołał niejaki skandal. Jak poinformowała Deutsche Welle, służba prasowa rosyjskiej ambasady w Berlinie zorganizowała rozsyłkę mailową artykułu. Kilku niemieckich historyków uznało to za natrętne narzucanie im tekstu na granicy ingerencji w wolność badań akademickich. Tymczasem ambasador Siergiej Nieczajew już pospieszył zaraportować, że artykuł Putina „jest aktywnie dyskutowany w politycznych i naukowych kręgach oraz przez szeroką społeczność”. Szeroka społeczność w Niemczech też chyba musi być zdziwiona, że o tym dyskutuje, bo jeśli chodzi o Rosję, to bardziej ludzi interesowały doniesienia o umocowaniu w służbach specjalnych zabójcy czeczeńskiego byłego komendanta polowego Zelimchana Changoszwilego, zabitego w ubiegłym roku w Berlinie. Ale to temat na odrębną opowieść.