Archiwum autora: annalabuszewska

Przywracanie pamięci

13 listopada w Międzynarodowym Dniu Niewidomych projekt „Nieśmiertelny Barak” przypomina o ofiarach stalinizmu spośród tej grupy represjonowanych.


Wacław Abłamow, lat 41, narodowość polska; jeden spośród ponad dwudziestu tysięcy osób rozstrzelanych w latach Wielkiego Terroru na podmoskiewskim poligonie Butowo. Pracował jako straganiarz na bazarze Dorogomiłowskim w Moskwie. Aresztowany w 1937 r. pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Polski. Zrehabilitowany w 1989 r. https://bessmertnybarak.ru/Ablamov_Vatslav_Nikolaevich/


Maria Czerwiakowa, lat 64. W sierpniu 1937 r. została oskarżona o spiskowanie w ramach „kontrrewolucyjnej grupy cerkiewno-monarchistycznej, udawała błogosławioną, przyjmowała rzesze wiernych, rozpowszechniała prowokacyjne słuchy, zajmowała się leczeniem, wzbudzała terrorystyczne i faszystowskie nastroje”. Zachowane dokumenty świadczą o tym, że w ostatnich latach życia była mniszką (схиномонахиня), nie udało się ustalić, w jakim klasztorze złożyła śluby, w latach dwudziestych bolszewicy zlikwidowali większość klasztorów. Ciężko chorowała, oślepła, była wzorem dla wielu osób cierpiących, do jej domu (Fili pod Moskwą, obecnie Moskwa) przychodzili ludzie z prośba o radę, o modlitwę, pomagała osobom duchownym.


Skazana na śmierć przez trójkę NKWD, została rozstrzelana 8 października 1937 r. Uznana za męczennicę za wiarę (2003), powstały ikony z jej wizerunkiem (http://martyrs.pstbi.ru/bin/db.exe/spc_1_foto/ans/nm/?HYZ9EJxGHoxITczUfi4fc88fdOqhuuIUfOuWfenXtuKhe8ecTc0fdOfVc8qYs8*U87SZs89jeeuWc00AcC0cvm0*t80hcC5gdO8hc0Y*). Została zrehabilitowana w 1989 r. (https://bessmertnybarak.ru/Chervyakova_Mariya_Afanasevna/)

Oboje byli niewidomi. Jak sugeruje autor wzmianki na stronie „Nieśmiertelny Barak” , zostali rozstrzelani, gdyż z aresztów pozbywano się wówczas osób niepełnosprawnych, które były ciężarem dla władz więziennych.

Którzy odeszli 2020, część druga

3 listopada. W pożegnalnym liście zamieszczonym na profilu FB napisała: „O moją śmierć oskarżam Federację Rosyjską”. Dziennikarka z Niżnego Nowogrodu Irina Sławina dokonała aktu samospalenia pod gmachem miejscowego oddziału MSW.


Naprawdę nazywała się Irina Murachtajewa, pseudonimu Sławina używała w pracy dziennikarskiej, najpierw w redakcji „Niżegorodskaja Prawda”, potem – od 2015 r. – jako redaktor naczelna internetowego opozycyjnego medium „Koza.Press”, które omawiało ważne dla regionu wydarzenia. W 2016 r. jako członek opozycyjnej partii Jabłoko startowała w wyborach do miejscowej legislatury i Dumy Państwowej.


Od 2019 r. znalazła się pod ostrzałem władz – w marcu ubiegłego roku sąd uznał ją za winną zorganizowania nielegalnego zgromadzenia (marsz pamięci Borysa Niemcowa) i skazał na grzywnę w wysokości 20 tys. rubli. Za krytyczny, zawierający wulgaryzm wpis w Facebooku o odsłonięciu w miejscowości Szachunja tablicy pamiątkowej ku czci Stalina została pozwana z powództwa miejscowej jaczejki partii komunistycznej za „brak szacunku do władzy i społeczeństwa”, sąd ukarał ją grzywną w wysokości 70 tys. rubli. Zdaniem jej współpracowników, wysokie grzywny były próbą wywarcia nacisku na Sławiną, aby zrezygnowała z działalności dziennikarskiej, i wstępem do zamknięcia „Koza.Press”. Sławina zwróciła się do Prokuratury Generalnej Rosji z prośbą o sprawdzenie, czy wypowiedź Ramzana Kadyrowa, grożącego autorom negatywnych materiałów o Czeczenii, jest zgodna z prawem. Każdy wpis Sławinej na FB i każda publikacja na „Koza.Press” były pod szczególnym nadzorem służb. Kolejną grzywnę wlepiono jej za informację o forum „Wolni ludzie”. 1 października służby przeszły do kolejnego etapu nękania dziennikarki: rewizja w domu. Jak napisała sama Sławina: przyszło dwunastu funkcjonariuszy, szukali ulotek dotyczących forum, „a może nawet ikony z Michaiłem Chodorkowskim” (inicjator forum „Wolni ludzie”).


2 października Irina Sławina dokonała aktu samospalenia.


Siergiej Miedwiediew na stronie Radia Swoboda napisał: „Rosja jest okupowana przez siłowików, którzy o szóstej rano mogą do każdego przyjść z rewizją, przewrócić dom do góry nogami i zdemolować życie – tak było z rodziną Iriny Sławinej. Rewizję przeprowadzono pod wymyślonym pretekstem: jej „Koza.Press” od dawna nie podobała się miejscowym władzom. Kafkowska ironia polegała jeszcze na tym, że siłowicy pomylili Niżny Nowogród z Nowogrodem Wielkim, gdzie faktycznie odbywały się spotkania z udziałem obserwatorów z Otwartej Rosji Chodorkowskiego – undiserable organization. Dla machiny represji to żadna różnica – czy to Niżny Nowogród czy Wielki Nowogród, najważniejsze to skopać człowieka, którego głowa wystaje nad poziomy. W warunkach totalnego braku wolności, zapaści instytucji, głuchoty władzy i społeczeństwa człowiek sięga po swoje ciało jako ostatnie dostępne narzędzie wypowiedzi […] Dla Iriny współczesna Rosja – z grzywnami, rewizjami, nieustannymi naciskami i kontrolą ze strony siłowików, uniemożliwiającą jakąkolwiek działalność – stała się więzieniem. I ona rzuciła swoje płonące ciało w twarz władzy. Jej gest rozpaczy stał się aktem wyzwolenia”.


Po śmierci dziennikarki w Niżnym Nowogrodzie powstało kilka spontanicznych memoriałów, przy których zbierali się ludzie, przynosili kwiaty, zdjęcia, zapalali znicze. Miejscowe władze początkowo zwalczały memoriały, uprzątały kwiaty itd. Potem odpuściły. W mieście ma powstać skwer imienia Iriny Sławinej. Kreml złożył członkom rodziny Sławinej kondolencje. W połowie października córka dziennikarki opublikowała w mediach społecznościowych list w imieniu całej rodziny, w którym o śmierć matki oskarżyła „osoby winne prześladowań, które ją doprowadziły do decyzji o desperackim akcie samospalenia. Samospalenie było krokiem, mającym na celu przebudzenie społeczeństwa i zwrócenie uwagi na tę niesprawiedliwość, która ma miejsce w naszym kraju”.

Którzy odeszli 2020, część pierwsza

1 listopada. W dzień wspomnień i zadumy nad losami tych, którzy byli przed nami i z nami – moje doroczne pożegnanie osób zmarłych w minionym roku w Rosji lub poza Rosją. Zostawili po sobie wspomnienia dobre i złe, ale zawsze niezwyczajne. Ich biografie związane były z historią najnowszą Rosji, a ich ślady będą długo stygły.


Zacznę od postaci Siergieja Chruszczowa (ur. 1934), syna genseka Nikity Chruszczowa. Niełatwo jest być dzieckiem przywódcy politycznego, zwłaszcza tak kontrowersyjnego jak Chruszczow, który był i najbliższym współpracownikiem Stalina, i grabarzem jego dzieła i pamięci, i zwolennikiem reform, i tradycjonalistą. Siergiej szukał własnej drogi – ukończył uczelnię techniczną, pracował nad projektowaniem rakiet w instytucie naukowym. Dobrze mu szło – dostał Nagrodę Leninowską, tytuł Bohatera Pracy Socjalistycznej i inne wyróżnienia. W branży nauk technicznych pozostał przez prawie trzydzieści lat. Aż pewnego dnia stwierdził, że jego powołaniem jest politologia. Napisał kilka książek poświęconych epoce Nikity Chruszczowa. W 1991 r. został zaproszony przez jeden z amerykańskich uniwersytetów do przedstawienia cyklu wykładów o zimnej wojnie. Stany spodobały mu się bardzo, może nawet bardziej niż ojcu, który w 1959 r. odbył słynną podróż, podczas której zgłębiał tajniki uprawy kukurydzy i szokował amerykański establishment bezpośredniością. Siergiej towarzyszył mu wtedy w objeździe USA. Teraz postanowił zamieszkać w USA na stałe. Wybrał miasto Providence, stolicę stanu Rhode Island, podjął pracę na uniwersytecie. W roku 1999 otrzymał amerykańskie obywatelstwo. Zanim jednak sprawy tak pomyślnie się ułożyły, przez wiele lat w ZSRR Siergiej przeżywał rozterki – był antystalinistą i z tych pozycji redagował w drugiej połowie lat 60. wspomnienia ojca, pełne niewygodnych dla zakłamanej sowieckiej propagandy materiałów. Przemycał je na Zachód, gdzie wyszły drukiem. To nie mogło ujść płazem – KGB siedziało mu na karku aż do końca lat 80. Odnośnie przyczyn śmierci (w czerwcu br.) powstały kontrowersje: w prasie pojawiły się informacje, że Siergiej Chruszczow strzelił sobie w głowę. Wersję tę dementowała jego żona, Walentina Golenko, która utrzymywała, że mąż zmarł „ze starości”. Pogrzeb zaplanowany na jesień ma się odbyć na cmentarzu Nowodziewiczym w Moskwie, gdzie spoczywa Nikita Chruszczow.


Zmarły w lutym Dmitrij Jazow był ostatnim mianowanym marszałkiem Związku Sowieckiego, ministrem obrony za czasów Gorbaczowa. Nie popierał pierestrojki i nowych trendów w polityce, był przeciwny zainicjowanej przez genseka polityce odprężenia oraz redukcji arsenałów jądrowych oraz reformy armii. Należał do grupy twardogłowych, którzy w sierpniu 1991 r. zawiązali GKCzP – komitet stanu wyjątkowego. Twardogłowi chcieli odsunąć od władzy Gorbaczowa i zawrócić ku świetlanej przeszłości. Po klęsce puczu Jazow wystosował do zwycięskiego Gorbaczowa posłanie, w którym posypywał sobie głowę popiołem, nazywał się „starym durniem”, który uległ namowom, nie miał pojęcia, co czyni etc. Pytany o te słowa dwadzieścia lat później powie, że nic nie pamięta. Uczestnicy puczu byli aresztowani i osadzeni w areszcie śledczym Matrosskja Tiszyna, dwa lata później wyszli na wolność, w 1994 r. zostali objęci amnestią. Można powiedzieć, że Jazow wyszedł z tej awantury ledwie draśnięty, co więcej – od 1998 r. piastował ciepłe synekurki w ministerstwie obrony: wykładał w akademii, doradzał, zasiadał w różnych ciałach, pisał memuary itp. Za stare grzechy zaczęła go natomiast ścigać Litwa. W styczniu 1991 r., gdy miały miejsce dramatyczne wydarzenia w Wilnie (demonstracje niepodległościowe stłumione przez Armię Sowiecką), Jazow był ministrem obrony i wydał rozkaz wyprowadzenia na ulice czołgów. Zginęli ludzie. Litewska prokuratura ścigała go za to, a on odpowiadał, że działania żołnierzy nie przyczyniły się do śmierci Litwinów. W obronie Jazowa w 2016 r. wystąpiła Duma Państwowa, uznając proces za polityczny, sprzeczny z normami prawa międzynarodowego; w 2019 r. Jazow został skazany na karę 10 lat pozbawienia wolności. Rosja odrzuciła ten wyrok. Zmarł w wieku 95 lat po długiej i ciężkiej chorobie, został pochowany na cmentarzu w Mytiszczach pod Moskwą.


CDN.

Covid jesienny na dwa świerszcze i dwie szczepionki

23 października. Jeszcze miesiąc tematu nie było. Ale 28 września przypadków zakażeń koronawirusem zaczęło w Rosji dość gwałtownie przybywać. Następnego dnia prezydent Putin wezwał Rosjan, aby byli gotowi do ponownych ograniczeń w razie wzrostu liczby zachorowań. Dziś zarejestrowano 17 340 nowych przypadków, w ostatnich dwóch tygodniach przyrost dobowy wynosił kilkanaście tysięcy i był wyższy od majowego szczytu zachorowań. Łącznie od początku pandemii w Rosji przeprowadzono 56 mln testów, zachorowało ok. 1,5 mln osób, zmarło ok. 25,5 tys.


Najwięcej chorych przybywa w Moskwie – dziś ponad pięć tysięcy nowych pacjentów z potwierdzonym koronawirusem, to prawie 1/3 wszystkich rosyjskich przypadków. Na ogromnym obszarze Rosji skupisk z dużą liczbą odnotowywanych zachorowań jest kilka – poza Moskwą to Petersburg, obwód moskiewski, niżnonowogrodzki, rostowski, swierdłowski. Najmniej zachorowań notuje się w Czeczenii i na Czukotce.


Według przedstawicieli rządu Rosji, 2,7% potwierdzonych przypadków to pacjenci w stanie ciężkim. Dziś minister zdrowia Michaił Muraszko obiecał Rosjanom bezpieczną, darmową i pewną szczepionkę. Kiedy? „Jak tylko zostaną uruchomione moce przerobowe przemysłu farmaceutycznego”. O „szczepionce” przeciwko Covid19 prezydent Putin mówił już w sierpniu, wyznał nawet, że zaszczepiła się jego córka. Preparat nazwano ambitnie „Sputnik – V”, opracował go Instytut im. Gamalei. Teraz rosyjskie ministerstwo zdrowia zarejestrowało drugą „szczepionkę” – z instytutu „Wektor” o skomplikowanej nazwie „EpiWakKorona”. Niebawem ma się pojawić trzecia rosyjska „szczepionka”. Piszę to słowo w cudzysłowie, gdyż te rosyjskie preparaty nie mają statusu szczepionki, nie uznaje ich za takowe Światowa Organizacja Zdrowia. Rosjanie ograniczyli się w badaniach nad szczepionkami do dwóch etapów, bez przeprowadzenia trzeciego, najważniejszego, czyli badań klinicznych. Ale propagandowe harce, mające otworzyć oczy niedowiarkom, trwają w najlepsze: przed kamerami telewizji zaszczepił się minister obrony Siergiej Szojgu, przewodniczący LDPR Władimir Żyrinowski, kapłan kremlowskiej propagandy Władimir Sołowjow i in. Putin mówi, że się zastanawia.


Specjalista w dziedzinie infekcji Władimir Nikiforow w wywiadzie dla agencji Rosbałt: „Zarejestrować można dowolną rzecz. Nie jestem w stanie dziś powiedzieć, czy ten preparat stanie się realną szczepionką, czy będzie chronić, czy nie będzie wywoływać efektów ubocznych. Pierwsze dwa etapy są proste, dalej zaczynają się schody. Zaszczepiono dwóch ochotników, przeżyli – to już sukces. Należy się przekonać, że odporność, którą nabywa się dzięki szczepionce, faktycznie będzie chronić przed wirusem […] Trzeba to sprawdzić na trzydziestu tysiącach pacjentów, drugie tyle zaszczepić placebo. Porównać wyniki. A potem trzeba zaszczepić miliony, w samej Moskwie mieszka co najmniej piętnaście milionów ludzi, jeśli nawet zaszczepi się 50 tysięcy, to nic nie znaczy, nic z tego nie wyniknie. Nie będziemy mieli w ciągu roku bezpiecznej i skutecznej szczepionki”.


Tyle specjalista, który się propagandzie nie kłania. Ale propaganda rządzi się własnymi prawami i nie kłania się z kolei naukowcom. Oto rosyjskie media państwowe wystąpiły z ostrą krytyką tzw. szczepionki oksfordzkiej. Pod tą nazwą rozumiany jest preparat firmy AstraZeneca, który wszedł w trzecią fazę prac, czyli badań klinicznych („Sputnik – V” został przez Putina „wystrzelony” po drugiej fazie). Według epidemiologów, szczepionka oksfordzka jest najbardziej zaawansowana i perspektywiczna.


A zatem to cel ataków dla orędowników „Sputnika – V”, groźny konkurent. Huzia na konkurenta. Brytyjska gazeta „The Times” zwróciła uwagę, że w mediach społecznościowych podniosła się fala heheszków na temat szczepionki oksfordzkiej. Po przeanalizowaniu tych memów, kpinek i wrzutek autorzy materiału doszli do wniosku, że to dobrze zorganizowana kampania mająca na celu zdyskredytowanie wysiłku brytyjskich uczonych pracujących na szczepionką oksfordzką (https://www.thetimes.co.uk/article/russians-spread-fake-news-over-oxford-coronavirus-vaccine-2nzpk8vrq). Jak pisze Andriej Ostalski, brytyjskie media podejrzewają Rosję o nieuczciwą konkurencję, ta kampania dyskredytacji oksfordzkiej szczepionki ma dotrzeć przede wszystkim do Brazylii, Indii i kilku innych państw, gdzie Moskwa chce sprzedać swój „Sputnik – V”. Minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii nazwał wysiłki Rosji „ubogim przykładem dezinformacji”, ale przecież „wiemy, że Rosja stosuje dezinformację jako narzędzie polityki zagranicznej”. Nie dziwi nic. Przewrotną puentą tego wątku niech będzie przypadek kuma Władimira Putina, ukraińskiego polityka Wiktora Medwedczuka, który po starej znajomości został zaszczepiony rosyjską „szczepionką”. A na dniach okazało się, że zaraził się koronawirusem.


Rozpisałam się dziś o szczepionce czy „szczepionce”, a pozostał nietknięty cały obszar wydarzeń bieżących dotyczących epidemii w Rosji i politycznych aspektów tego zagadnienia. Będzie więc część druga „Covidowego koncertu jesiennego”. Niebawem.

Order dla zdemaskowanego szpiega

17 października. Kilka dni temu amerykańska stacja telewizyjna CBS wyemitowała 43-minutowy film dokumentalny poświęcony dawnej sprawie wyśledzenia, aresztowania i deportowania dziesięciorga rosyjskich „śpiochów”, pracujących na rzecz Służby Wywiadu Zagranicznego Federacji Rosyjskiej (https://www.cbsnews.com/news/russian-spies-operation-ghost-stories-fbi-declassified/). Film powstał na podstawie wypowiedzi agentów FBI, którzy rozpracowywali rosyjską siatkę szpiegowską. Znajdziemy tu wiele uściśleń i potwierdzeń tego, co już wiemy. I wiele ciekawych szczegółów.


W lipcu 2010 r. na oczach publiczności po obu stronach oceanu odbył się frapujący spektakl a la bondiana. Okazało się, że nawet w okresie nieśmiałego ocieplenia, nad którym pracowali ówcześni prezydenci USA i Rosji – Obama i Miedwiediew – Moskwa kontynuuje stare metody szpiegowania „potencjalnego przeciwnika”.

Instalowanie śpiochów, czyli szpiegów wyposażonych w legendy obywateli USA (czy innego wrogiego kraju), było jedną z metod stosowanych przez ZSRR. To była droga metoda, wymagała długotrwałego przygotowania, łączyła się z ryzykiem zdemaskowania, nie dawała gwarancji dotarcia do cennych źródeł informacji. Wydawało się, że w czasach powszechnego dostępu do prasy i innych mediów te starodawne szpiegowskie tricki straciły rację bytu. A tu taka niespodzianka: dziesięciu śpiochów w rękach FBI. Skandal na cały świat. Służba Wywiadu Zagranicznego sromem okryta (o sprawie rosyjskich szpiegów pisałam wielokrotnie na blogu, m.in. http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2010/07/08/ani-wstrzasnieci-ani-zmieszani/; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2010/07/09/szpiedzy-w-obiegu-zamknietym/; http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2010/10/21/order-dla-zdemaskowanego-szpiega/).


Film CBS opowiada o tym, jak amerykańscy agenci wpadli na ślad rosyjskich śpiochów i zaczęli ich rozpracowywać. Na przykład najważniejszy szpieg o najdłuższym stażu, udający Juana Lazaro, nie zwracał na siebie uwagi. Ale śledzący go agenci zauważyli, że w weekendy jeździł swoim samochodem jedną i tą samą trasą. Nigdzie się nie zatrzymywał, z nikim nie spotykał, nie wysiadał z wozu. Zawsze pokonywał tę samą marszrutę. Gdy się temu bliżej przyjrzeli, okazało się, że w czasie przejażdżki Lazaro przekazywał meldunki do Centrali alfabetem Morse’a. Tak, alfabetem Morse’a. Jak w XIX-wiecznych powieściach przygodowych. Młodsi członkowie siatki, m.in. Anna Chapman, o której stało się najgłośniej, używała do seansów łączności laptopa.


Do wyłapania rosyjskich szpiegów w USA przyczynił się rosyjski „pieriebieżczik” – człowiek, który zmienił stronę. To był wysoko umocowany oficer rosyjskiej Służby Wywiadu Zagranicznego, Aleksandr Potiejew; przekazał Amerykanom personalia śpiochów (szczegóły tej sprawy znajdziesz tu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2010/11/16/oto-jest-glowa-zdrajcy/).


W omówieniu filmu na stronie BBC można znaleźć jeszcze ciekawe informacje na temat wielbiciela alfabetu Morse’a, (rzekomego) Juana Lazaro (https://www.bbc.com/russian/features-54553704). Naprawdę nazywa się Michaił Wasienkow i ma stopień pułkownika Służby Wywiadu Zagranicznego (SWR). Dekonspiracji dokonała sama SWR, zamieszczając na swojej stronie internetowej wzmiankę o postaci zasłużonego wysokiego oficera i jego odznaczeniach (http://svr.gov.ru/history/person/vasenkov.htm). Szczegóły życiorysu zasłużonego śpiocha można też przeczytać w rosyjskiej Wikipedii – ma tam spore hasło personalne.

Ponieważ historia kołem się toczy, to na koniec przypomnę jeszcze, że Anna Chapman, która po powrocie do Rosji stała się celebrytką i fotomodelką prezentującą seksowną bieliznę, nadal prowadzi w telewizji REN program przeznaczony dla niezbyt wymagającej publiczności (https://ren.tv/project/tainy-chapman). Z kolei jeden ze szpiegów, wymienionych w lipcu 2010 r. na lotnisku w Wiedniu za dziesiątkę rosyjskich śpiochów, Siergiej Skripal został w marcu 2018 r. otruty nowiczokiem. Na szczęście nieskutecznie.


I jeszcze jedno: kiedy czytam o sprawie tych niefortunnych rosyjskich szpiegów i ich wyłapaniu, zastanawiam się, ilu jeszcze moskiewskich śpioszków nadal hula po Zachodzie i nadaje alfabetem Morse’a.


Zatruta Kamczatka

9 października. Kamczatka jest na drugim końcu świata. Wulkany, wiatry, niedźwiedzie, gejzery, mróz, trzęsienia ziemi, wielkie przestrzenie. Wiesław Dymny w piosence o Janie Beznogim kazał tam trzymać bohaterowi klatkę z psami: „Psy w pogardzie miał i w klatce, klatkę trzymał na Kamczatce”, a więc bardzo daleko. Kamczatka jest tak daleko, że nie wiadomo, co się tam dzieje.


To zapomniany półwysep, jak mówi dziennikarz blogujący Jurij Dud’, który niedawno zrobił o tym miejscu film. Ludność Kamczatki liczy niespełna czterysta tysięcy (z czego połowa mieszka w Pietropawłowsku Kamczackim, stolicy regionu) – a obszar to gigantyczny: 370 tys. km kwadratowych. Przeciętnemu Rosjaninowi Kamczatka kojarzy się z kawałkiem zadziwiającej dzikiej przyrody, miłośnicy sportów ekstremalnych marzą, aby tam choć raz w życiu pojechać.


Od tygodnia wieści z Kamczatki docierają do centralnych mediów z powodu katastrofy ekologicznej, do jakiej doszło w okolicach Zatoki Awaczyńskiej (tu mapa, na której zaznaczono miejsca, skąd ekolodzy pobierali próbki wody, widać, jak rozległe jest zagrożenie: https://www.kamgov.ru/pacific_ocean).


Pod koniec września na przybrzeżnych falach oceanu trenowali zawodnicy z reprezentacji narodowej surferów. Po treningu poczuli się źle – zawroty głowy, ogólna słabość, mdłości, zaczerwienienie oczu. Przyjrzeli się z bliska wodzie, wydała im się dziwna, mętna, śmierdząca. Dzień później piękna dziewicza plaża Chałaktyrska – mekka surferów – pokryła się martwymi skorupiakami, mięczakami, rybami i innymi żyjątkami z głębin, wśród pomniejszych morskich organizmów leżały zwłoki fok. Widok był przerażający. Cmentarzyska wyrzuconych przez ocean otrutych zwierząt stwierdzono jeszcze w kilku innych miejscach. Surferzy podnieśli alarm.


Początkowo lokalne władze i centralne media nie zwracały uwagi na to, co się dzieje na Kamczatce. Powiadomieni ekolodzy z organizacji pozarządowych jednak nie odpuszczali: domagali się, aby wyjaśnić, skąd w wodzie wzięła się żółta piana, dlaczego zginęły zwierzęta, dlaczego chorują ludzie. Początkowo przypuszczano, że zanieczyszczenie wód powstało na skutek wycieku chemikaliów z pobliskiego składu. Uczeni z Uniwersytetu Dalekowschodniego wykluczyli jednak tę wersję – w pobranych próbkach nie stwierdzono śladów przechowywanych tam substancji. Naukowcy dokonali też pomiarów poziomu radiacji – okazała się w normie.


Co zatem spłynęło do oceanu i zabiło wszystko, co żyje na tak dużym obszarze? To trzeba jeszcze dokładnie zbadać. Na razie Greenpeace zabiega o wszczęcie śledztwa i zbiera dowody. W pobranych próbkach stwierdzono obecność fenolu i substancji powstających w wyniku przerobu ropy naftowej. Niektórzy obserwatorzy wskazują, że toksyczny wyciek mógł być „dziełem” wojska, że to paliwo rakietowe. Wojsko zaraz zameldowało, że to na pewno nie od nich ta zaraza.


Gubernator Kamczatki Władimir Sołodow też z początku opowiadał bajki, że fenol dostał się do wody na skutek – być może – aktywności sejsmicznej, a może winne temu toksyczne wodorosty (naukowcy faktycznie potwierdzają, że takie wodorosty w oceanie występują, ale tym razem na pewno nie o nie chodzi), zaprzeczał, że plaże usłane są truposzami, nawet wrzucał jakieś fejkowe zdjęcia, przedstawiające jedną martwą ośmiornicę, co miało wszystkich przekonać, że nic się nie stało. Jednym słowem: syndrom czarnobylskiego kłamcy nadal aktualny.

Członkowie Greenpeace Russia przyjechali na Kamczatkę 5 października i zajęli się wyjaśnianiem sprawy. Jelena Sakirko w rozmowie z Deutsche Welle (https://www.dw.com/ru/grinpis-na-kamchatke-proizoshla-jekologicheskaja-katastrofa/a-55221583) mówiła, że szczątki martwych zwierząt są zamrażane i wysyłane do laboratorium w Moskwie. A zatem na drugi kraniec wielkiego kraju. Czy bliżej nie ma odpowiedniego laboratorium? Wszystko musi lecieć tysiące kilometrów do Moskwy? Od kilku lat wdrażany jest, jak słyszę od czasu do czasu w rosyjskiej telewizji, program rozwoju Dalekiego Wschodu. Czy coś się w regionie dzięki niemu rozwinęło? Czy ten zachwalany program to tylko kolejny „raspił babła”? „Raspił babła” to jedno z podstawowych pojęć putinowskiej Rosji – rozpiłowanie państwowej kasy przez wiszących jak winogrona u koryta urzędników, co pozwala im się wzbogacić, wysłać parę dolarów do rajów podatkowych na czarną godzinę, wystawić wypasioną willę, przypisaną żonie/teściowej/synkowi. A gdy ktoś pyta, dlaczego doszło do takiej czy innej katastrofy, gdzie pieniądze na rozwój, pokazują – jak gubernator Sołodow – obrobione w fotoshopie zdjęcie jednej ośmiornicy i mówią: to nie my, to wodorosty.

Gdybyśmy chcieli, to byś zdechł

3 października. Aleksiej Nawalny dochodzi po otruciu nowiczokiem do zdrowia, tydzień temu został wypisany z kliniki Charite, mieszka w wynajętym mieszkaniu w Berlinie z żoną i synem. Udzielił obszernego wywiadu „Der Spiegel”, jego wizerunek zdobi okładkę pisma. Tymczasem rosyjskie władze wykonują niebywałe ewolucje, aby zrzucić z siebie odium truciciela i oskarżyć Zachód o manipulacje, mające – zdaniem Kremla – na celu zepsucie stosunków z Rosją.


Dziennikarze „Spiegla” Benjamin Bidder i Christian Esch, którzy rozmawiali z Nawalnym, powiedzieli, że w klinice odwiedziła go kanclerz Angela Merkel, Nawalny potwierdził (angielskojęzyczna wersja wywiadu w „Spiegel International” https://www.spiegel.de/international/world/alexei-navalny-on-his-poisoning-i-assert-that-putin-was-behind-the-crime-a-ae5923d5-20f3-4117-80bd-39a99b5b86f4). Proszony o komentarz w tej sprawie, zwykle rezolutny rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow był bardzo powściągliwy – Kreml przyjął to do wiadomości i tyle. Nawalny zażartował, że teraz Kreml oskarży panią kanclerz, że to ona otruła go nowiczokiem.


Nawalny dokładnie opisał przebieg wydarzeń na pokładzie samolotu: „Poczułem, że wszystko po kolei się we mnie wyłącza. Nawet nie czułem bólu, tylko pomyślałem, że umarłem. Dopiero potem się okazało, że się pomyliłem”. Cytatem, który przyciągnął największą uwagę, było twarde stwierdzenie Nawalnego: „Za moim otruciem stoi Putin. Innych wersje nie mam […] Rozkaz o użyciu nowiczoka mogą wydać wyłącznie szefowie FSB lub Służby Wywiadu Zagranicznego […] i może jeszcze GRU. Ale żaden z szefów służb nie wyda takiego polecenia bez zgody Putina”.


Po wywiadzie w Moskwie rozpoczął się festiwal, kto z kremladzi (pogardliwe określenie ludzi mediów i kultury, którzy obsługują interesy Kremla) mocniej i dosadniej dokopie Nawalnemu.


Wspominany już powyżej rzecznik Kremla oskarżył Nawalnego o bezpodstawne oczernianie i obrażanie prezydenta. Sformułował także przedziwną tezę, kolportowaną potem przez kremlowskie media: mianowicie że Nawalny współpracuje z agentami CIA, którzy go instruują. Nawalny nie pozostał dłużny i oznajmił, że poda Pieskowa do sądu. Rzecznik Kremla zaznaczył, że po tym wywiadzie władze Rosji nie będą dyskutować o Nawalnym ani komentować jego wypowiedzi.


Zdaniem znanego z wazeliniarstwa przewodniczącego Dumy Państwowej Wiaczesława Wołodina (autora sloganu: „Jest Putin, jest Rosja, nie ma Putina, nie ma Rosji”), to Putin uratował życie Nawalnemu, bo to, co się stało z opozycjonistą, było wyreżyserowane przez zachodnie służby specjalne. A następnie nazwał Nawalnego bezwstydnikiem i podlecem. Zupełnie jak u Orwella: wojna to pokój, prawda to fałsz.


Ożywił się czeczeński wódz, Ramzan Kadyrow: „Nawalny to kolejna zabawka w rękach tych, którzy chcą rozpadu Rosji”, wyraził też zdziwienie, dlaczego rosyjski opozycjonista nie wskazał jego, Kadyrowa, jako autora zbrodni. Kadyrow w swoim posłaniu zwracał się do Nawalnego per ty, z pogardą.


W rosyjskiej telewizji jest taki codzienny program „O najważniejszym”, czyli o zdrowiu. Jednym z prowadzących jest doktor Aleksandr Miasnikow. W okresie pandemii awansował, został szefem sztabu ds. zwalczania koronawirusa, udziela się jako ekspert, zawsze zgodnie z linią Kremla, również w sztandarowych programach publicystycznych rosyjskiej telewizji. Miasnikow dołączył do chóru wieszających psy na Nawalnym i to w formie, która nie ma nic wspólnego z kulturą (https://t.me/drmyasnikov/583): „Posłuchaj, gdybyśmy chcieli, to zdechłbyś już pierwszego dnia”. My? Jacy my? W czyim imieniu wypowiada się pan doktor? Może doktor Miasnikow nie jest doktorem? A może jest nie tylko doktorem? Ciekawe.


Ministerstwo Spraw Zagranicznych Rosji wydało w ciągu ostatnich dni kilka komunikatów w sprawie otrucia Nawalnego. Zapewnia w nich, ze Zachód nie chce współpracować, jest nieobiektywny, że oskarżenia pod adresem Rosji są bezpodstawne itd. W nerwowym oczekiwaniu na werdykt Organizacji ds. Zakazu Broni Chemicznej (OPCW) rosyjska dyplomacja prewencyjnie informuje, że choć OPCW „niewątpliwie stwierdzi w biopróbkach blogera Nawalnego ślady nowiczoka”, to przecież wszyscy wiemy, jak bardzo stronnicza jest ta organizacja. Ciekawe, że MSZ Rosji nie ma wątpliwości, że OPCW obecność nowiczoka potwierdzi. Dziś szef niemieckiej dyplomacji Heiko Maas zapowiedział, że jeżeli OPCW faktycznie wyda komunikat potwierdzający, to sankcje wobec Rosji będą nieuniknione.

Samozamach nowiczokiem domowej roboty

25 września. Kreml potyka się o własne nogi i tonąc w kłamstwach w sprawie otrucia Nawalnego, domaga się od Zachodu pełnej współpracy i zrozumienia. Wersje wypływające ze szczytów rosyjskiej władzy są sprzeczne. Chyba że o to właśnie chodzi. Można je streścić tak: „Nawalny nie został otruty. To znaczy został otruty, ale to nie był nowiczok. Znaczy się to był nowiczok, ale absolutnie nie był to rosyjski nowiczok, bo Rosja nigdy nie produkowała nowiczoka. A właściwie to był nasz nowiczok, ale Nawalny sam go zażył, a może nawet sam go upitrasił gdzieś na Łotwie”. Niewiarygodne? Nie szkodzi.


Miedziane czoła rosyjskich polityków obficie spływają potem, zwoje mózgowe skręcają się i rozkręcają, aby wycisnąć kolejny fake, który można wrzucić do przestrzeni medialnej. Dla odwrócenia uwagi, dla zamącenia wody, dla opuszczenia zasłony itd. Najpierw szef wywiadu Siergiej Naryszkin zapewniał, że Rosja zniszczyła wszystkie zapasy nowiczoka zgodnie z konwencją o zakazie broni chemicznej (wspominałam o tym w poprzednim odcinku epopei o otruciu Nawalnego: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2020/09/18/butelka-z-nowiczokiem/). Zaraz potem znana z prymitywnej konfabulacji rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa wypaliła, że Rosja nigdy nie produkowała nowiczoka. Zatem gołosłowne oskarżenia Zachodu o otrucie Nawalnego nowiczokiem nie mają żadnych podstaw.


No i jakże tu nie wierzyć tym koryfeuszom samej prawdy i tylko prawdy? Obie wypowiedzi pomniejszych harcowników zbladły jednak wobec tego, co mówił w tej sprawie szef wszystkich szefów. Francuska „Le Monde” zacytowała fragment rozmowy telefonicznej prezydentów Macrona i Putina. Zadzwonił Macron i spytał wprost o Nawalnego. Władimir Władimirowicz westchnął i wyraził przypuszczenie, że Nawalny sam się otruł substancją z grupy nowiczok. Bo ten nowiczok ma mniej skomplikowaną formułę, niż wcześniej przypuszczano [w domyśle: a zatem można go wyprodukować bez mała domowym sposobem]. A tak w ogóle, to należy sprawdzić wersję, czy trucizny Nawalny nie skołował sobie z Łotwy, gdzie mieszka, zdaniem Putina, jeden z twórców nowiczoka [nie wiadomo, kogo Putin miał na myśli]. Poza tym nie ma się co roztkliwiać nad Nawalnym, bo to człowiek niepoważny, taki internetowy bałamut, do tego symulant, a ta cała jego Fundacja Walki z Korupcją to narzędzie do szantażowania deputowanych i urzędników.


Tyle „Le Monde”. Szok? Szok. Mimo wszystko szok. Chociaż przecież nie od dziś znamy geniusz zła Władimira Władimirowicza, jego firmowy styl wykręcania kota ogonem, zaprzeczania rzeczywistości tam, gdzie wygląda ona niekorzystnie dla Kremla. Co na putinowskie dictum główny lokator Pałacu Elizejskiego? Można sądzić po przemówieniu w ONZ. Macron powiedział: „W celu zapewnienia naszego wspólnego bezpieczeństwa jeszcze raz wzywam Rosję, aby wyjaśniła w najdrobniejszych szczegółach próbę zabicia opozycjonisty przy pomocy substancji paralityczno-drgawkowej z grupy nowiczok […] Francja nie zamierza akceptować obecności broni chemicznej w Europie”.

Komentarz do słów Putina opublikował też sam zainteresowany. W mediach społecznościowych Nawalny napisał: „Władimir Putin powiedział francuskiemu koledze, że Nawalny sam mógł zażyć truciznę. Niezła wersja. Uważam, że zasługuje na drobiazgowe sprawdzenie. W kuchni wypichciłem sobie porcję nowiczoka. A w samolocie po cichu golnąłem z manierki. Wpadłem w śpiączkę. Ale zawczasu dogadałem się z żoną, przyjaciółmi i współpracownikami, że jeżeli ministerstwo zdrowia będzie się domagać, aby mnie zawieźli na leczenie do Niemiec, to żeby w żadnym razie się nie zgadzali. Bo ostatecznym celem mojego chytrego planu było umrzeć w omskim szpitalu i wylądować w omskiej kostnicy. Ale Putin mnie ograł. Jego się nie da tak po prostu wywieść w pole. W rezultacie jak ten idiota przeleżałem w śpiączce osiemnaście dni, a celu nie osiągnąłem. Moja prowokacja się nie udała!”.


Dobre wiadomości są takie, że Nawalny czuje się coraz lepiej. Został wypisany ze szpitala. Ma pozostać w Niemczech do końca rehabilitacji. Nad jego planami powrotu do Rosji zawisł jednak znak zapytania. Wczoraj się okazało, że 27 sierpnia, gdy opozycjonista znajdował się jeszcze w stanie śpiączki, komornicy zajęli jego mieszkanie. Jest to związane z roszczeniem Jewgienija Prigożyna, który domaga się 88 mln rubli. Prigożyn jakiś czas temu zapowiedział, że puści Nawalnego i jego fundację w skarpetkach. Wykupił długi od firmy Moskowskij Szkolnik (znowu Prigożyn!).


W ramach miłych dialogów z władzą Nawalny zaczął domagać się zwrotu ubrania, które pozostało w Omsku: „Skoro po miesiącu nie wszczęto śledztwa, to poproszę moje ubranie”. To może być ważny dowód w sprawie. Wczoraj rosyjska telewizja w głównym wydaniu wieczornego dziennika powiedziała mimochodem, że ubranie, którego zwrotu domaga się teraz Nawalny, zabrała jego żona Julia. „Niech pan nie krzyczy na naszego pracownika. Ja tutaj jestem kierownikiem tej szatni! Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi? Cham się uprze i mu daj. No skąd ja wezmę, jak nie mam”.

Butelka z nowiczokiem

18 września. Ostatni wpis o sytuacji wokół otrucia Nawalnego zakończyłam informacją o szczodrobliwości Jewgienija Prigożyna, nazywanego kucharzem Putina – przekazał on mianowicie milion rubli na konto kliniki Charite na leczenie Aleksieja Nawalnego (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2020/09/08/spiaczka-klamstwa-i-szczodry-kucharz-putina/). Wczoraj klinika oficjalnie zakomunikowała, że odesłała pieniądze na konto ofiarodawcy z zaznaczeniem, że z nich nie skorzysta. Danie kucharza Putina okazało się niestrawne.


Rosja nadal idzie w zaparte, jeśli chodzi o wyjaśnienie okoliczności otrucia opozycyjnego polityka. Dopomina się, aby Niemcy przekazali materiał dowodowy, ale sama śledztwa nie wszczyna. Rosyjscy politycy różnych szczebli wskazują na luki w przebiegu wyjaśniania sprawy przez Zachód. Przedstawicielstwo Rosji przy UE wystosowało cały elaborat, pokpiwając z Nawalnego (który ma 2-procentowe poparcie, a zatem nie ma po co go truć) i wijąc się jak piskorz w wykazaniu, że nie ma powodów, by przypuszczać, że został otruty w Rosji. Bardzo pouczający dokument. Gdyby ktoś chciał studiować wykręcanie kota ogonem, to lektura obowiązkowa (https://echo.msk.ru/blog/echomsk/2709891-echo/).


Chłód na linii Moskwa-Berlin staje się coraz bardziej odczuwalny. Minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow (który notabene wzywał swojego niemieckiego kolegę, aby zaprzestać „polityzacji sprawy Nawalnego”) miał w tym tygodniu odwiedzić Niemcy. Do wizyty nie doszło.


Zdjęcie opozycjonisty w otoczeniu rodziny zamieszczone przez niego na Instagramie (https://www.instagram.com/p/CFJwV0Dly0Z/) znalazło się na pierwszych stronach czołowych zachodnich dzienników. Sprawa otrucia oponenta Kremla przy użyciu trucizny z grupy nowiczok nie przestaje szokować. Zwłaszcza że dochodzą nowe elementy układanki. W tym tygodniu dwa niezależne laboratoria – francuskie i szwedzkie – potwierdziły wyniki badań próbek pobranych z organizmu Nawalnego, opublikowanych przez laboratorium Bundeswehry. Nie ma wątpliwości: Nawalnego próbowano otruć trucizną z grupy nowiczok.


W rankingu kuriozalnych wypowiedzi na temat sprawy Nawalnego wysoką pozycję zajął szef Służby Wywiadu Zagranicznego Siergiej Naryszkin: „Nawalny nie mógł zostać otruty nowiczokiem, gdyż Rosja całe zapasy nowiczoka zniszczyła”. No więc skoro zniszczyła, to go otruć nowiczokiem nie mogła. Proste, nieprawdaż? Nie mam pańskiego płaszcza i co mi pan zrobisz. Ale skoro trzy laboratoria twierdzą, że pacjent został otruty tą substancją, to może jednak Rosja nie zniszczyła całego zapasu, choć powinna? Co więcej, wiele wskazuje na to, że nadal prowadzi prace laboratoryjne nad udoskonaleniem trucizny.


I tak od bramy do bramy chodzimy i ludziom gramy. Wykręty, kłamstwa, uniki. Streszczenie nielogicznych wygibasów prezentowanych przez rosyjskie władze i akolitów wziął na siebie Oleg Pszeniczny (The Insider Russia): „Nawalny nie został otruty, ale wyleczyli go omscy lekarze. Pobrali wszelkie niezbędne próbki do analizy, ale teraz potrzebne są nam niemieckie próbki, aby móc zrozumieć, z czego został uleczony. Osobom postronnym bez zaświadczenia o zawarciu małżeństwa dostęp do szpitala [w Omsku] murujemy, ale za to nie powiemy, co to za goście siedzieli dwa dni w gabinecie ordynatora. Nawalnemu dwukrotnie podano atropinę, ale broń chemiczna w Rosji została dawno zlikwidowana. Podstaw do wszczęcia śledztwa nie ma, ale policja przesłuchała drobiazgowo wszystkich, którzy mieli z Nawalnym kontakt na lotnisku i w samolocie. […] Być może trucizna dostała się do organizmu Nawalnego już w Niemczech, ale najprawdopodobniej otruła go asystentka w Tomsku. A to zdjęcie z kliniki Charite to inscenizacja!”.


Nawalny bojowo oznajmił, że jak tylko wyzdrowieje, wraca do Rosji i do tego, czym się zajmował przed otruciem. Kiriłł Szulika ocenia: „Nawalny powróci do Rosji jako człowiek, który gościł przez długi czas na pierwszych stronach światowej prasy. Jego nazwisko wymieniali w rozmowach z Putinem europejscy liderzy”. O, to musiało być przykre dla Putina, który przez długi czas próbował czarować rzeczywistość, nigdy nie wypowiadając głośno nazwiska Nawalnego. Kremlowskie media miały szlaban na wymienianie nazwiska Nawalny. Taka równoległa rzeczywistość.


A teraz jeszcze kilka słów o pewnej plastikowej butelce. Skoro rosyjskie organy ścigania nie garną się do wszczynania śledztwa, za wyjaśnienie okoliczności otrucia zabrali się bliscy współpracownicy Nawalnego (https://www.proekt.media/investigation/gde-otravili-navalnogo/). Wyjaśnili m.in., że Aleksiej został otruty, jeszcze zanim zjawił się na lotnisku (podstawowa wersja na początku była taka, że zatruta była herbata, którą wypił przed lotem w lotniskowej kafejce). Trucizna była mianowicie w butelce wody, która stała w pokoju hotelowym, gdzie nocował Nawalny. Godzinę po tym, jak okazało się, że został otruty, jego współpracownicy „zabezpieczyli” ją (relację można obejrzeć na Instagramie Nawalnego (https://www.instagram.com/p/CFOnffrHZ0d/?utm_source=ig_embed). Butelki pobrane przez współpracowników zostały dostarczone do Niemiec.


Nagrania z kamer zainstalowanych w hotelu, które pozwoliłyby ustalić, kto wchodził do pokoju Nawalnego, dziwnym trafem zniknęły.

Cichy donośny głos

10 września. Zanim wrócę do wątku otrucia Aleksieja Nawalnego i zapowiadanej analizy wewnętrznych reperkusji w Rosji, poświęcę dłuższą chwilę drugiemu tematowi, który od miesiąca zajmuje pierwsze strony gazet: wydarzeniom na Białorusi. A właściwie niewielkiemu, ale ważnemu aspektowi tego, co tam się dzieje: stosunkowi Rosjan do sąsiadów z zachodu. O politycznych grach pisałam i na blogu, i w „Tygodniku Powszechnym”. Dziś chciałabym oddać głos rosyjskiej inteligencji i zacytować wpisy na profilach FB kilku osób – pisarza, politologa i dziennikarza.

Borys Akunin, autor popularnych książek o przygodach Erasta Fandorina: „Donoszą, że Maryja Kalesnikawa, która odmówiła wyjazdu z Białorusi, została aresztowana, do drzwi mieszkania Swiatłany Aleksijewicz dobijają się łukaszenkowowscy siepacze.

Patrząc na to, co się dzieje w Mińsku, myślę jeszcze i o tym, że na naszych oczach płcie zamieniają się miejscami. Płeć żeńska staje się ważniejsza. Wiem, że to niepoprawne politycznie, ale to prawda.

Język rosyjski nie nadąża za wydarzeniami. Wcześniej powiedzielibyśmy: histeryczna baba z wąsami wypowiedziała wojnę mężnym kobietom. Teraz przyjdzie nam zweryfikować stare klisze, wziąć na warsztat nową leksykę.

Kobiety są silniejsze, bardziej odważne, wytrwałe. To fakt”.

Teraz spojrzenie Dmitrija Trawina, politologa z Petersburga, poruszającego inne wątki: odpowiedzialności inteligencji za milczenie, zaciskania się macek autokratyzmu na szyi społeczeństw, tradycji dysydenctwa:

„Pisarka Swiatłana Aleksijewicz zapytała, dlaczego milczy rosyjska inteligencja, widząc, co się obecnie dzieje na Białorusi. Żaden z nas nie może oczywiście odpowiedzieć w imieniu całej inteligencji, ale myślę, że każdy może podzielić się swoimi obserwacjami. Każdy może opowiedzieć o tym, co widzi.

Nie, ludzie w Rosji nie milczą. Swoje oburzenie wobec tego, co Łukaszenka wyprawia, wypowiadają tysiące ludzi. Wykorzystują do tego te nieliczne kanały wyrażenia własnej opinii, które jeszcze są w Rosji dostępne. W ostatnich latach nie było w Rosji bardziej poruszającego tematu niż los narodu białoruskiego, który powstał przeciwko autorytarnemu reżimowi. Nie mam sposobności, aby bezpośrednio zwrócić się do Swiatłany Aleksandrowny Aleksijewicz, ale mam nadzieję, że ona czuje, co wielu ludzi w Rosji pisze – to znaczy mniej więcej to samo, co piszę tu ja. Wielu solidaryzuje się z Białorusinami i życzy im powodzenia.

W Rosji od dwudziestu lat panuje taki sam autorytarny reżim jak na Białorusi. Autokracja może zagłuszyć głosy, sprawić, że nie będą one słyszalne w Mińsku. Ale cichy głos nie znaczy słaby. Ciche wypowiedzi poszczególnych ludzi często bywają o wiele bardziej uczciwe niż ryk wielomilionowego tłumu zbałwanionego przez wodzów. Ciche wypowiedzi sowieckich dysydentów nie mogły obalić reżimu Breżniewa, ale miały ogromne znaczenie. Każdy, kto mógł się z nimi zapoznać, wiedział, że oprócz generalnej linii partii, chyboczącej się od zjazdu do zjazdu, istnieje jeszcze prawdziwa opinia ludzi, którzy chcą innego życia. Życia bez kłamstwa, bez tyranii, bez żelaznej kurtyny.

Nasz głos nie może dziś wpłynąć na stanowisko kremlowskich władz, bo to nie nasze władze. Ale nasz głos tak czy inaczej może trafić na Białoruś. Bo Kreml to nie cała Rosja. Istnieje Rosja, która chce widzieć swoich sąsiadów, którzy są naprawdę wolni, szczęśliwi i odnoszący sukcesy. Bo bez waszej wolności, szczęścia i sukcesów my sami nie może ich odnosić.

Jesteśmy razem. Mamy tożsame cele. Mamy wspólne nadzieje na przyszłość. I łączy nas wiara w to, że kiedyś to nastąpi”.

Na koniec tego nietypowego wpisu blogowego głos dziennikarza Andrieja Łoszaka, redaktora niezależnego portalu „Takije Dieła”.

„Przyciśnięci do muru Białorusini patrzą z nienawiścią na OMON-owców i widzą za ich plecami rżącą Simonjan i jej pana (Margarita Simonjan jest szefową tuby propagandowej Kremla RT, ostatnio przyjechała do Mińska, by zrobić wywiad z Łukaszenką, przy powitaniu śmiała się od ucha do ucha). Tego oni nam nigdy nie wybaczą. I bardziej rosyjskie władze będą się obejmować i pieścić z Łukaszenką, tym silniej wściekły dyktator będzie kąsać naród białoruski. Poparcie ze strony mocarstwa atomowego dodaje mu skrzydeł. Już wczoraj zaczął walić na odlew bez umiaru: po raz pierwszy jego psy łańcuchowe zaatakowały pokojowe demonstracje kobiet. Teraz „Karalucha” już nic nie powstrzymuje – „starszy brat” w razie czego przyjdzie z pomocą. Za to nie tylko duszę, ale i cały kraj można oddać.

Taktyczne poparcie dla dyktatora – a po Putinie nie można się było spodziewać niczego innego – to strategiczna porażka w przyszłości. Młodzieży, która nienawidzi reżim Łukaszenki, od teraz dyktatura, przemoc i niesprawiedliwość będą się kojarzyć nie tylko z „Karaluchem”, ale i z Rosją. Pozostali sąsiedzi Białorusi – Polska, Litwa, Ukraina – demonstrują solidarność z narodem, a nie z pozbawionym rozumu tyranem. Protest, który wcześniej nie miał charakteru antyrosyjskiego, teraz będzie również antyrosyjski. Wcześniej czy później agonia Łukaszenki się zakończy, i wtedy wyzwolona Białoruś – podobnie jak Ukraina i inni sąsiedzi – pomknie w inną stronę, byle jak najdalej od Rosji. Nikt nie będzie się oglądał, żeśmy bracia, sąsiedzi i mówimy tym samym językiem. Bo z jednej strony będzie wolna, syta i empatyczna Europa, a z drugiej – wieczny Putin ze swoimi rakietami, nędza, izolacja, korupcja i reżim policyjny. Jak myślicie – co wybierze naród białoruski (i każdy inny)?

Stracimy też język. […] Zaczną się procesy desowietyzacji i derusyfikacji Białorusi.

Tego wszystkiego można byłoby uniknąć, gdyby Putin miał jakiekolwiek inne cele poza bieżącymi. Ale on patrząc na Białoruś, widzi tylko jedno: pełzająca pomarańczowa zaraza podchodzi od zachodu do granic Rosji i zagraża jego władzy. Jeśli nie stłumi się tego tam, to zacznie się kotłować i tu, u nas. To, że nie jest to zaraza, a nieuchronny proces historyczny, zmiatający przegniłe autorytarne reżimy, Putin nie ogarnia. […] To, co dzieje się obecnie na Białorusi, przyjdzie do Rosji.

[…] Sądząc po liście Swiatłany Aleksijewicz (która pyta, dlaczego milczy rosyjska inteligencja), w Mińsku nie widać i nie słychać tego, że w Rosji są ludzie wspierający walkę Białorusinów o wolność. Głos normalnych ludzi jest zagłuszany przez werble oficjalnej propagandy. Musimy z tym coś zrobić. Pisanie postów w Facebooku już na pewno nie wystarcza”.

A zatem na razie tyle – posty z Facebooka. Może następnym razem będzie coś więcej?

PS Reakcje rosyjskiej inteligencji na apel Swiatłany Aleksijewicz zebrało też Radio Swoboda: https://www.svoboda.org/a/30831878.html