Archiwa tagu: dekret

Kalambury czasów niespokojnego pokoju

28 maja. Rosja, która – jak sama twierdzi – nie prowadzi wojny na wschodzie Ukrainy i nie wysyła tam żołnierzy, którzy nie giną w walkach, teraz będzie ścigać tych, którzy ujawniają tajemnicę państwową o stratach ponoszonych przez armię w czasach pokoju. Nielogiczne? Wręcz przeciwnie.

Prezydent Putin wydał dekret o zmianach w przepisach dotyczących ujawniania informacji objętych tajemnicą państwową – w myśl prezydenckiej noweli ten, kto opublikuje dane dotyczące strat osobowych rosyjskich sił zbrojnych, winien będzie rozgłaszania tajemnicy państwowej, za co grozi sankcja karna do siedmiu lat pozbawienia wolności. W starej wersji przepisów mowa była wyłącznie o czasach wojny, teraz dopisano jeszcze: „w czasie pokoju w okresie prowadzenia operacji specjalnych”. Kreml nie wyjaśnił, dlaczego została wprowadzona ta zmiana.

Informacje o „ładunku 200” (trumnach z ciałami poległych żołnierzy) dostarczanym do Rosji ze wschodniej Ukrainy pojawiały się w mediach (zwłaszcza portalach społecznościowych) wielokrotnie od lata ubiegłego roku. Dziennikarze, wolontariusze i obrońcy praw człowieka, a ostatnio także autorzy raportu „Putin. Wojna” zbierali dokumentację dotyczącą udziału rosyjskich wojsk w konflikcie. Moskwa uparcie nie przyznawała się do poległych wojskowych, oficjalnie rosyjscy żołnierze znaleźli się tam przypadkiem („zabłądzili” – wedle słów Putina) lub z własnej nieprzymuszonej głupoty w taki niewyszukany sposób postanowili spędzić urlop. Ostatnio głośna była sprawa śmierci trzech rosyjskich żołnierzy (jednostka GRU z Tambowa), którzy zginęli na Ukrainie 5 maja, wyjawiona podczas dziennikarskiego śledztwa – wolontariusze odszukali świadectwa, zdjęcia, groby, pożegnalne wpisy bliskich w sieciach społecznościowych (szczegóły tutaj: http://ruslanleviev.livejournal.com/36035.html). Ministerstwo Obrony nabrało wody w usta, a w przestrzeni internetowej pojawiły się liczne fałszywki mające uniemożliwić identyfikację poległych i podać w wątpliwość rzetelność informacji zgromadzonych przez dociekliwych poszukiwaczy.

Do poległych Moskwa się nie przyznaje. Do żywych zresztą też nie. Od połowy maja trwa dyplomatyczna – częściowo jawna, częściowo zakulisowa – przepychanka wokół dwóch funkcjonariuszy specnazu wywiadu wojskowego GRU Aleksandrowa i Jerofiejewa, pojmanych na wschodniej Ukrainie, przesłuchanych i dostarczonych do Kijowa (obecnie przebywają w szpitalu wojskowym). Strona ukraińska twierdzi, że obaj zostali zatrzymani w obwodzie ługańskim w okolicach miejscowości Sczastje podczas wykonywania zadań zwiadowczych w rejonie linii rozejmowej. Strona rosyjska natychmiast odtrąbiła, że skądże znowu, jakie zadania zwiadowcze, nigdy przenigdy, a panowie Aleksandrow i Jerofiejew – owszem, są obywatelami Federacji Rosyjskiej i nawet służyli w GRU, ale wzięli i się zwolnili. W zeznaniach składanych w Kijowie zatrzymani przyznali, że są kadrowymi rosyjskimi wojskowymi. „Rosja swoich nie zostawia” – brzmi dumne hasło rosyjskiej propagandy. Przypadek Aleksandrowa i Jerofiejewa jest tego hasła dobitnym potwierdzeniem, nieprawdaż?

Wróćmy jeszcze do ponurych „ładunków 200”. Co dzieje się po tym, jak trumna z ciałem zabitego żołnierza wraca do domu? Otóż, nic. Wdowy, narzeczone, matki, ojcowie, siostry i bracia przyjmują to do wiadomości. I już. Maria Ejsmont pisze dzisiaj na łamach dziennika „Wiedomosti”: „Dwadzieścia lat temu [kiedy trwała wojna w Czeczenii] matki żołnierzy błąkały się po bezdrożach Czeczenii i były dowodem na to, że władza wysłała w bój niedoświadczonych młodych żołnierzy służby zasadniczej. Było to też świadectwo tego, że nie całe społeczeństwo popiera tę wojnę. I tego, że życie bliskiego człowieka jest ważniejsze niż interesy państwa. […] Weronika Marczenko z fundacji Prawo Matki, udzielającej pomocy prawnej rodzicom, których synowie zginęli podczas służby wojskowej w czasach pokoju, mówi: Kiedy matki żołnierzy chodziły po Czeczenii, w Rosji mieliśmy wolną prasę i wybory, była możliwość, a przynajmniej iluzja, że można mieć jakikolwiek wpływ na politykę. A teraz wszyscy doskonale wiedzą, że na nic się nie da wpłynąć. Na pytanie, ile matek rosyjskich wojskowych, którzy zginęli na wschodniej Ukrainie, zwróciło się o pomoc prawną do fundacji, Marczenko odpowiada: zero. Walentina Mielnikowa z Komitetu Matek Żołnierskich dodaje: zrozumiałam to w sierpniu ubiegłego roku, kiedy zadzwonili do mnie rodzice żołnierzy i opowiedzieli o ćwiczeniach w obwodzie rostowskim [w pobliżu granicy z Ukrainą]. Powiedziałam im: „Pojedźcie po swoje dzieci, zabierzcie je stamtąd!” Ani jedna matka nie pojechała. Nie potrafię tego wyjaśnić. To może wytłumaczyć tylko psychiatra”.

Quod latet, ignotum est, ignoti nulla cupido (co ukryte, jest nieznane, a nieznane żądzy nie wzbudza). Tak mawiali starożytni. Może jednak zza zasłony strachu, bierności, wygody ktoś wyjrzy, zobaczy, opowie. Bo inna maksyma łacińska mówi: Operta quae fuere, aperta sunt. Co było ukryte, jest odkryte.

Pożegnanie z półmiskiem

Gdzie ta chwila, gdy pospołu zasiadaliśmy do stołu twarzą w twarz – śpiewali melancholijni Starsi Panowie. I dalej wyliczali czary znakomitych potraw, wykwintnych trunków i wyrafinowanych deserów, z których odleciały róże. Róże odleciały dziś z tortów dwóch innych starszych panów, którzy postanowili, że ich naród ma zapomnieć o osobliwych zagranicznych smakach: prezydent Putin podpisał dekret o zakazie importu „wybranych” produktów spożywczych, a premier Miedwiediew już na jutro ma sporządzić detaliczną listę zagranicznej strawy, szkodzącej Rosjanom na wątrobę. Wiadomo ponad wszelką wątpliwość i bez tej listy pana premiera, że Rosjanom zaszkodzą wszystkie artykuły spożywcze z Ameryki. Już zapowiedziano, że mleko (niedawno wprowadzono w Rosji zakaz na wwóz ukraińskiego mleka i nabiału) będzie do Rosji przyjeżdżać z Brazylii. Mleko ma najszybszy transport, więc spokojnie dojedzie nieskwaszone z drugiej półkuli. Podobnie jak mięso.

Dekret Władimira Władimirowicza jest rosyjską odpowiedzią na sankcje nałożone przez Zachód na Rosję za nieprzyzwoite zachowanie się przy ukraińskim stole.

Już w marcu władze badały grunt, jak ludność odniesie się do przejścia na miejscową żywność. Okazało się, że 74% wyraziło przekonanie, że Rosja może wyżywić się sama, bez zagranicznej pomocy  (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/03/27/zywnosc-klamstwa-i-kasety-wideo/).

No i już – po kompocie…

http://www.youtube.com/watch?v=WCbcEx9GzQM

GTO – reaktywacja

Wczoraj na Kremlu znowu strzelały korki od szampana – tym razem powodem nie była inkorporacja kolejnej zdobyczy terytorialnej, a wręczenie nagród państwowych za igrzyska w Soczi. Ordery na wstążkach i bez wstążek otrzymali zasłużeni dla przygotowania święta zimowych sportów – m.in. Dmitrij Kozak (wicepremier, zaufany człowiek Putina, po skandalu wyjawiającym kolosalne nadużycia przy budowie obiektów olimpijskich nadzorował przygotowania do igrzysk; obecnie rzucony na odcinek krymski), Konstantin Ernst (szef stacji telewizyjnej Pierwyj Kanał, autor i realizator scenariuszy uroczystości otwarcia i zamknięcia igrzysk, wieloletni pilny uczeń w szkole pielenia grządek wolnomyślicielstwa) czy Władimir Łukin (szef komitetu paraolimpijskiego, były ombudsman, człowiek wysłany przez Putina do Kijowa, który nie podpisał 21 lutego porozumienia pomiędzy Janukowyczem a opozycją, tymczasem Rosja domaga się przestrzegania postanowień tego niepodpisanego przez Łukina dokumentu).

Podczas uroczystości odnotowano niebywały sukces rosyjskiej ekipy: pierwsze miejsce w nieoficjalnej klasyfikacji medalowej, robiące wrażenie szczególnie po niezbyt udanych występach na poprzednich igrzyskach. W utrzymaniu czołowej pozycji w sporcie ma pomóc reanimacja sowieckiego programu GTO. Odpowiedni dekret już został przez prezydenta podpisany.
GTO – Gotow k trudu i oboronie (gotów do pracy i obrony). Program, zgodnie z którym każdy obywatel w wieku 6-60 lat miał obowiązek zdawać tak zwane normy. Każdy przedział wiekowy musiał wykazać się odpowiednią liczbą podciągnięć na drążku i pompek, wymaganym czasem w biegu i pływaniu, odległością w skokach, ale najważniejsze były rzuty. Mali adepci rzucali piłeczką palantową, a od 16 roku życia trenowano rzut granatem. Nie chodziło wszakże o sportową formę (to przy okazji), ale o przygotowanie do obrony, jak głosiła nazwa systemu, który zmarł razem z ZSRR. „Sama idea popierania [przez władze] masowego sportu jest świetna – napisał jeden z komentatorów. – Ale nie przez wskrzeszanie GTO. System powinien być gruntownie zmieniony, z uwzględnieniem nowych zadań. Koncepcja GTO polegała na fizycznym przygotowaniu rekrutów do wykonania prostej funkcji – mieli jak najszybciej dobiec do linii rzutu granatem i wykonać rzut w przeciwnika. To, co dalej, nie było już takie ważne”.

Zgodnie z prezydenckim dekretem zdawanie norm obowiązywać zacznie od września br. Ludność zostanie podzielona na jedenaście kategorii wiekowych, poczynając od szóstego roku życia. Rząd ma rokrocznie przedstawiać raport o stanie fizycznej gotowości ludności do ciskania granatów we wroga. Dobre wyniki testów sprawnościowych będą zaliczane jako dodatkowe punkty przy ubieganiu się o indeksy wyższych uczelni.

Szybko, coraz szybciej władze nawracają do umiłowanej radzieckiej przeszłości. „To nie Rosja wstaje z kolan, to Związek Radziecki wyłazi z trumienki” – spuentował pomysł odrodzenia norm GTO pewien dowcipny komentator na stronie „Echa Moskwy”.

PutinJeDzieci

Hashtag #PutinJestDietiej (PutinJeDzieci) zajmuje pierwsze miejsce we wpisach rosyjskojęzycznego Twittera. Miłujący dzieci prezydent Rosji podpisał dzisiaj przyjętą w ekspresowym tempie „ustawę Dimy Jakowlewa”, zakazującą adopcji rosyjskich dzieci przez Amerykanów. To zadziwiająca odpowiedź na przyjęcie przez USA „listy Magnitskiego”, zakazującej osobom odpowiedzialnym za śmierć audytora Hermitage Capital Siergieja Magnitskiego wjazdu do Stanów i przewidującej areszt ich amerykańskich aktywów [o „liście” i o reakcji Dumy Państwowej pisałam we wcześniejszych wpisach]. Ustawa zostanie jeszcze w tym roku opublikowana przez urzędową „Rossijską Gazietę” i wejdzie w życie 1 stycznia 2013.
Drugie miejsce na liście najpopularniejszych hashtagów zajmuje #PutinPoddierżywajetSirot (PutinWspieraSieroty), wylansowany przez prokremlowskich użytkowników, popierających podpisany też dziś dekret prezydenta o poprawie sytuacji sierot.
Sprawa przyjęcia ustawy od kilku dni jest tematem numer jeden rosyjskich mediów i portali internetowych.
Wczoraj „ustawę Dimy Jakowlewa” przegłosowała Rada Federacji, izba wyższa rosyjskiego parlamentu (albo, jak ostatnio modnie jest mówić i pisać w rosyjskich komentarzach nieprzychylnych wobec władz: tak zwanego parlamentu). Komentator gazety „Moskowskij Komsomolec” Stanisław Biełkowski napisał, że przewodnicząca Rady Federacji Walentina Matwijenko rozmawiała pono w przeddzień z Putinem, prosiła o pozwolenie na… nieprzyjmowanie ustawy. Ale Putin się pono nie zgodził. To, co mówili wczoraj senatorowie, ścigający się w wazeliniarskich, serwilistycznych do bólu słowach poparcia dla „słusznej linii naszej władzy” i wieszający wszystkie psy na niegodziwych władzach USA, trudno nazwać dyskusją. To był festiwal wiernopoddaństwa. Pięciu senatorów nawet zagłosowało na odległość, jeden ze szpitalnego łóżka, żeby tylko nikt na Kremlu nie pomyślał, że ten chory senator jest przeciwko wspaniałej ustawie, która ma nauczyć rozumu „Pindosów”. Komentator portalu Politcom.ru Aleksandr Iwachnik zauważa nielogiczność działań strony rosyjskiej: „Jeśli ustawa [Dimy Jakowlewa] jest polityczna odpowiedzią na bez wątpienia polityczny „akt Magnitskiego”, to co mają z tym wspólnego dzieci? Jeżeli ustawa ma na celu rozwiązanie humanitarnego problemu sierot, to jaki to ma związek z amerykańską ustawą, która dotyczy tylko wąskiego kręgu rosyjskich urzędników i siłowików?”. Osiemnastu (według innych źródeł – dziewiętnastu) członków izby wyższej nie przybyło na posiedzenie. Bez podania przyczyn. Biełkowski publikuje ich nazwiska i obiecuje, że spełni za ich zdrowie noworoczny toast. „Nie jesteście bohaterami, ale przynajmniej przyzwoicie się zachowaliście. A to już dużo w dzisiejszej sytuacji” – uzasadnia swój toast. A tutaj można obejrzeć zdjęcia z Rady Federacji – zaraz po głosowaniu nad ustawą senatorów zabawiali muzykanci i błaźni: http://kommersant.ru/Doc/2099055
Skomplikowane logiczne-nielogiczne figury wykonał rzecznik praw dziecka Paweł Astachow, który poparł przyjęcie ustawy: „Uważam, że zagraniczna adopcja jest dla kraju szkodliwa. Bo im więcej naszych dzieci adoptują cudzoziemcy, tym mniej wysiłków dokładamy w tym kierunku sami”. W porzo, ale co panu Pawłowi Astachowowi przeszkadzało do tej pory działać w słusznym ze wszech miar kierunku poprawy losu skrzywdzonych dzieci?
Rosyjscy deputowani powoływali się na amerykańskie statystyki: w ciągu dwudziestu lat w Stanach zginęło/zmarło tragicznie dziewiętnaścioro dzieci z Rosji. Nie ma oczywiście usprawiedliwienia dla tych, którzy przyczynili się do śmierci nieszczęsnych dzieci. To w ogóle nie powinien być argument w politycznych przepychankach na linii Moskwa-Waszyngton. Skoro jednak rosyjscy deputowani zapalczywie szermowali tym argumentem, to przeciwnicy ustawy wyciągnęli kontrargumenty z tego samego podwórka: w rosyjskich domach dziecka i internatach przebywa 119 tysięcy dzieci, które czekają na adopcję; wnioski o adopcję złożyło 18 471 osób (przy czym wszyscy wnioskodawcy chcą adoptować zdrowe dziecko). To jedna strona medalu. Druga jest jeszcze bardziej poruszająca: w ciągu piętnastu lat (od momentu rozpadu ZSRR do 2006 r.) w Rosji zginęło 1220 adoptowanych dzieci. Ośrodek badania opinii publicznej FOM podał dwa dni temu, że 56% Rosjan popiera „ustawę Dimy Jakowlewa”, 21% jest przeciwnych, a 23% nie ma zdania. Przy tym jednak 53% badanych stwierdziło, że przepisy dotyczące adopcji przez cudzoziemców należy zaostrzyć, ale nie należy całkowicie jej zakazywać, za wprowadzeniem pełnego zakazu opowiedziało się 22%.
I jeszcze jedno – koincydencja to, czy nie: dzisiaj Kościół katolicki obchodzi Dzień Niewinnych Dzieci Betlejemskich na pamiątkę Rzezi Niewiniątek.
I również dzisiaj twerski sąd rejonowy w Moskwie uniewinnił Dmitrija Kratowa, oskarżonego z artykułu 293: niedopełnienie obowiązków, wskutek czego doszło do nieumyślnej śmierci człowieka. Tym człowiekiem był Siergiej Magnitski.