Archiwa tagu: Edward Snowden

Anonimowa międzynarodówka internetowa Shaltay Boltay

„Dzisiaj – nuda. Opublikujemy roboczą korespondencję Dmitrija Miedwiediewa z adresów, które mu służą do prowadzenia niezobowiązującej korespondencji [, a także dostępu do profili opozycjonistów, m.in. Aleksieja Nawalnego] i zakupów przez internet. Nie ma tu żadnych rewelacji, może poza kilkoma wierszami autorstwa samego D.A. [Dmitrija Anatoljewicza]” – tak zaczyna się wpis blogerów z grupy Shaltay Boltay (http://b0ltai.org/), którzy od co najmniej roku anonimowo hakują zasoby przedstawicieli rosyjskich władz. Niektóre znaleziska publikują. Ostatnio opublikowali zasoby Miedwiediewa.

Shaltay Boltay nazwę wzięli od bohatera angielskich bajek, „Alicji w Krainie Czarów” i dziecięcych rymowanek Humpty Dumpty (po rosyjsku: Шалтай-Болтай, ponadto w języku rosyjskim to idiom oznaczający głupstewka, niezbyt ważne i niezbyt mądre rzeczy). Swoją działalność traktują jednocześnie serio i z przymrużeniem oka, o czym świadczy załączony do ostatnich publikacji o Miedwiediewie disclaimer: „Wszystkie wyżej przedstawione faile (w tym archiwum poczty) są fikcją. Jakiekolwiek podobieństwo do realnych postaci jest dziełem przypadku. Projekt „DAM [Dmitrij Anatoljewicz Miedwiediew] i gadżety” zostanie przygotowany na wydziale badań nad antycznymi technologiami przy katedrze socjologii uniwersytetu w Lizbonie w 3014 roku…”

Zamiłowanie Dmitrija Miedwiediewa do gadżetów było w czasie, gdy grzał on prezydencki fotel w oczekiwaniu na powrót Putina na Kreml, przedmiotem przychylnego zainteresowania mediów (czy pamiętacie jeszcze Państwo lansowane w tamtych latach przez Miedwiediewa słowo „modernizacja”? Dziś to brzmi jak herezja). Publiczność informowano o tym, że prezydent Miedwiediew założył wideoblog, ma profil na Twitterze, swobodnie porusza się po internecie, zamieszcza swoje zdjęcia w Instagramie itd. Szeroko komentowano to, że Miedwiediew otrzymał podczas wizyty w Stanach w 2010 roku najnowszego iPhona (osobiście od Steve’a Jobsa). Później pojawiły się przecieki, że służby specjalne potraktowały gadżet prezydenta jako bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego i skonfiskowały cacko, a krytycy prezydenta za plecami zaczęli nazywać go „Ajfonczik”. Dzisiaj w dobie błyskawicznego odwrotu Rosji od postępu technicznego, niesionego przez „Gejropę” pospołu z Gosdepem (Departamentem Stanu USA), wszelkie nowinki techniczne stamtąd są na cenzurowanym. Moskwa odgraża się, że zrobi sobie niebawem własne systemy, telefony i inne gadżety. W takich warunkach Dmitrij Miedwiediew nie afiszuje się ze swoim zainteresowaniem nowoczesnymi technologiami informatycznymi.

Ale wróćmy do ostatniego wyczynu dowcipnisiów z internetowej międzynarodówki. To, że włamali się do oficjalnego Twittera premiera Miedwiediewa, uznali najwyraźniej za banał. Postanowili jeszcze bardziej „poshaltaj” i rozesłali z konta Dmitrija Anatoljewicza tweety w rodzaju: „Podaję się do dymisji. Wstyd mi za to, co robi rząd. Wybaczcie”. „Zostanę wolnym strzelcem, będę sobie fotografował do woli”. „Możemy cofnąć się do lat osiemdziesiątych. To smutne. Jeśli taki jest cel moich kolegów na Kremlu, to ten cel zostanie wkrótce osiągnięty”. Albo kolejny jakoby wysłany z jałtańskiego posiedzenia Putina z rządem: „#KrymNieNasz. Proszę o retwitt”. Zanim haker utracił „władzę” nad Twitterem premiera, zdążył zamieścić komentarz jednego z użytkowników: „Na całym świecie z hakowanych profili polityków wysyła się brednie i tylko w Rosji – prawdę, na którą od tak dawna czekamy”.

W czasopiśmie „Look At Me” ukazał się wczoraj manifest grupy Shaltay Boltay (http://www.lookatme.ru/mag/people/manifesto/206757-shaltay-boltay).

„Jest nas niewielu, ale jednak więcej niż kilkoro. Większość to obywatele Rosji, ale nie wszyscy mieszkają w kraju. Większość członków grupy nie zna swoich personaliów i niewiele wie o sobie nawzajem. Mścicieli, rewolucjonistów i temu podobnych nie lubimy: po prostu pracujemy – umiarkowanie i rozsądnie. Wśród nas są anarchiści, a także zwolennicy imperium, ale każdy robi swoje, dzięki czemu możemy działać w ramach jednej grupy. Kontaktujemy się za pośrednictwem swoich zamkniętych chatów i forów […], mamy formacje obrony i ataku”. Shaltay Boltay przyznaje, że podgląda korespondencję wewnętrzną państwowych instytucji, m.in. administracji prezydenta. Podśmiewają się z tego, jak odpowiednie komórki kancelarii i służby specjalne próbują prowadzić śledztwo w sprawie poczynań Shaltay Boltay. Ale tak na poważnie dopuszczają możliwość wpadki. Cóż, ryzyko zawodowe.

Zanim zrobiło się głośno o przemyślnie wypatroszonym Twitterze Dmitrija Miedwiediewa, Shaltay Boltay miał już za sobą spektakularne akcje. Między innymi opublikował w internecie: poufne odgórne instrukcje dotyczące scenariuszy wieców popierających aneksję Krymu, zalecenia dla mediów, w jaki sposób mówić o wydarzeniach na Ukrainie, sprawozdanie Kremla, jak przygotowywano referendum na Krymie, korespondencję wicepremiera Arkadija Dworkowicza, który krytykował ekonomiczne pomysły rządu, listę dziennikarzy nagrodzonych potajemnie orderami za pracę przy informowaniu/dezinformowaniu o operacji „KrymNasz”, korespondencję Igora Girkina vel Striełkowa, dokumenty dotyczące luksusowych rezydencji skromnych urzędników państwowych. Jednym słowem: prowadzili bardzo przydatną społeczną działalność.

W manifeście Shaltay Boltay przyznaje, że ma w swojej dyspozycji kilka dokumentów, które mogą poważnie zmienić sytuację w politycznym krajobrazie.

Bardzo ubawiła mnie definicja trolla, zamieszczona w manifeście: odróżnić prawdziwego, szczerego zwolennika władz od trolla można po tym, że trolle są bardziej tępe. Zdaniem autorów manifestu władze Rosji zaczęły przygotowywać zastępy trolli do działania na długo przed wydarzeniami na Ukrainie, ale teraz waga tych działań i ich zakres wzrosły.

I jeszcze zajmujący fragment o Snowdenie: „Chińczycy w Hongkongu oczyścili go do naga i puścili z niczym do Rosji. Tu zaczęto go przesłuchiwać, a on częściowo ze strachu, a częściowo, żeby się  wykazać i być pożytecznym, opowiedział, co wiedział, co widział, co słyszał, czego się domyślał i wiele też w swej opowieści upiększył”.

Po opublikowaniu wzmiankowanej wyżej korespondencji wicepremiera Dworkowicza, 23 lipca blog Shaltay Boltay został na terytorium Rosji zablokowany na mocy postanowienia sądu. Anonimowa międzynarodówka internetowa tylko wzruszyła na to ramionami. Na razie zapowiadają urlop do września. A potem „jeśli nie przylecą kosmici i nas nie uratują, to jesienią czekają nas nowe ograniczenia dotyczące korzystania z internetu”. Ale nawet gdy kosmici nie wylądują na Ziemi, Shaltay Boltay zamierza uruchomić klub i dostarczać wybranym dziennikarzom pozyskane informacje. Będzie się działo.

Czas ośmiornicy, czyli Snowden superstar

Życie pisze zaskakujące scenariusze. A czasem scenariusze piszą ludzie. Adwokat przedstawiający w Rosji interesy Edwarda Snowdena, Anatolij Kuczeriena – ten, który nosił w zeszłym roku książki Dostojewskiego na moskiewskie lotnisko Szeriemietjewo, gdzie przez miesiąc stacjonował (lub nie) Snowden – odkrył w sobie talent scenarzysty. Jest już po słowie z amerykańskim reżyserem Oliverem Stone’em, znanym z zamiłowania do demaskowania mitów współczesności (często w duchu teorii spiskowych). Ich wspólne dzieło filmowe o Snowdenie ma nosić tytuł „Czas ośmiornicy”. Zdaniem Stone’a, Kuczeriena „włożył w scenariusz duszę […] to historia informatora, który zbuntował się przeciwko globalnym porządkom w duchu [Orwellowskiej] 1984”. Brytyjscy bukmacherzy już zbierają zakłady, kto zagra główną rolę (najczęściej obstawianym aktorem jest Jared Leto – 8 do 1). W Ameryce ma też wyjść seria komiksów, których bohaterem będzie Edik Snieżkin, jak familiarnie nazywany jest przez rosyjskich blogerów Snowden. Ma się też pojawić hollywoodzka wersja przygód Snieżkina (producentami są producenci filmów o Bondzie, Jamesie Bondzie).

Adwokat Kuczeriena nie zapomina jednocześnie o swoich obowiązkach i regularnie dostarcza ludzkości wyczerpujących danych o swoim podopiecznym. Edward Snowden, wedle ostatniego komunikatu prawnika, ma zamiar wystąpić o przedłużenie o kolejny rok statusu uchodźcy w Rosji. To trochę dziwne, bo zaledwie kilka dni wcześniej media informowały, że Snowden chce się udać do Brazylii. I bynajmniej nie na Mundial w charakterze kibica, a w charakterze azylanta na dłużej. Taki mały informacyjny sandwicz: raz komunikat o chęci pozostania w Rosji, raz komunikat o chęci zmiany klimatu na brazylijski i znowu – o zamiarze pozostania w Rosji, a jako kropla majonezu na czubek tej konstrukcji: rzucone mimochodem oświadczenie, że Snowden tęskni za Stanami i chętnie by tam powrócił. W wywiadzie dla brazylijskiej telewizji Globo Snowden oznajmił, że jest przekonany, iż USA specjalnie unieważniły mu paszport w czasie, gdy przebywał w strefie tranzytowej na Szeriemietjewie, aby „pokazać go jako rosyjskiego szpiega”. A on – jak podkreślił wężykiem, wężykiem – zamierzał Moskwę potraktować wyłącznie jako miejsce przesiadki w locie z Hongkongu do Ekwadoru (we wcześniejszym wywiadzie Snowden mówił o Kubie). I jeszcze dodał, że chińskim służbom nic a nic nie pozwolił tknąć ze swego słynnego archiwum. Trochę dziwna ta trasa. Dlaczego przez Moskwę, a nie przez dużo wygodniejsze porty przesiadkowe, położone bliżej i po drodze? To nie jedyny znak zapytania w tej zagmatwanej historii.

Snowden ostatnio się zaktywizował – wywiad dla Brazylijczyków nie był pierwszym jego telewizyjnym interview. Pod koniec maja w wywiadzie dla amerykańskiej stacji NBC, udzielonym w Moskwie w hotelu Kempinski w warunkach ścisłej konspiracji, uraczył ciekawskich nieoczekiwanym stwierdzeniem, że nie był zwyczajnym pracownikiem technicznym agencji ANB, a był szkolony na szpiega „w tradycyjnym sensie tego słowa”, pracującego za granicą pod przykryciem.

Kilka dni temu nastąpiła też nowa „wrzutka” w dziele Snowdena od niejakiego Borysa Karpiczkowa, byłego majora Federalnej Służby Bezpieczeństwa Rosji (wcześniej pracował w KGB), który pod koniec lat 90. nawiał na Zachód. Karpiczkow wyznał brytyjskim tabloidom, że Snowdena zwabił do Moskwy rosyjski wywiad. Podobno mieli na niego oko od siedmiu lat. I w końcu zwabili i pozyskali. A teraz dwa razy w tygodniu funkcjonariusze spotykają się ze Snieżkinem i go doją, muszą go jeszcze trzymać ze trzy lata, żeby wydoić do końca. Kupy się to specjalnie nie trzyma – jeszcze jeden domysł w całej chmurze domysłów na temat motywów postępowania Snowdena, ręki, która pociąga za sznurki itd. Amerykańscy oficjele ze służb kilkakrotnie wyrażali wątpliwość co do tego, czy Snowden został zwerbowany przez Rosjan i pracował „na Ruskich”, zanim przybył do Moskwy. Karpiczkow jest znany z tego, że sprzedaje różne rewelacje, wzięte z sufitu. Teraz też nie wiadomo, gdzie jest ten sufit, z którego zaczerpnął wiadomości Karpiczkow. Jedno wiadomo: że nic nie wiadomo. O Snowdenie ukazało się przez ten rok kilka książek, napisano mnóstwo artykułów prasowych i analiz. Wersji jego lądowania w Moskwie nadal jest kilka i żadna nie zyskała dokumentalnego potwierdzenia.

Wywiady, których teraz tak chętnie udziela Snowden, mogą być sygnałem, że toczą się jakieś przymiarki do wypracowania przez USA oferty prawnej dla Snowdena (możliwe maksymalne obniżenie przewidywanej kary).

A tymczasem – jak mówi sam Edik Snieżkin – korzysta on z życia. „Nie ukrywam się. Jestem pewien, że Rosjanie jakoś tam śledzą, co robię, ale ja tego nie odczuwam, nie zauważam. Ze względów bezpieczeństwa nie mogę powiedzieć, gdzie mieszkam, ale mogę powiedzieć, że prowadzę jawne życie” – powiedział w wywiadzie dla Brazylijczyków.

Może całej prawdy o Snowdenie dowiemy się z filmu Stone’a. Zdjęcia ruszą pod koniec tego roku.

Ojciec zielonych ludzików

Doroczny rytuał bizantyjskiego kremlowskiego dworu – bezpośrednia linia bezpośredniego prezydenta z narodem – trwała cztery godziny. Telewizyjny show Władimira Putina znowu zebrał przed ekranem miliony, które wysłuchały odpowiedzi prezydenta na 85 pytań, wybranych spośród ponad dwóch milionów zadanych telefonicznie i esemesowo. Spośród kilku ciekawych fragmentów w ogólnie nudnym spektaklu sztucznej celebry wydzieliłam trzy zagadnienia.

Prezydent połączył się z narodem we wspólnej ekstazie pod hasłem „Krym jest nasz”. Temat zagarnięcia półwyspu i sytuacja na Ukrainie zdominowały seans łączności. Oczywiście słowo „zagarnięcie” nie padło. Aneksja Krymu jest w Moskwie nazywana odzyskaniem „rdzennie rosyjskiej ziemi” słusznym z punktu widzenia sprawiedliwości dziejowej. O żadnym pogwałceniu prawa międzynarodowego ani podpisywanych przez Rosję w świetle jupiterów traktatów i umów nie było słowa. Wazelina lała się ze wszystkich ust, nosów i uszu, które pokazywała telewizja. Putin powtórzył sformułowania, które już znamy – o rzekomych zagrożeniach dla rosyjskojęzycznej ludności półwyspu itp. Ale najciekawsze było to, że usynowił zielone ludziki. Jeszcze niedawno prezydent wyśmiewał tych, którzy uważają, że na Krymie działali rosyjscy wojskowi – mówił, że każdy może sobie kupić mundur w sklepie. Tym razem przyznał, że „poprawne, acz stanowcze i profesjonalne” działania na Krymie przeprowadzili rosyjscy wojskowi. Skąd się wzięli na terytorium sąsiedniego państwa? Zwraca uwagę, że prezydent jednocześnie stwierdził, że jeszcze nie skorzystał z prawa, jakie dała mu Rada Federacji 1 marca do użycia rosyjskich sił zbrojnych na terytorium Ukrainy. W takim razie – czym były owe „stanowcze i profesjonalne” działania rosyjskich wojskowych na Krymie? I kim są zielone ludziki działające na południowym wschodzie Ukrainy? Jeszcze nie zasłużyli na prezydencką adopcję? W ujęciu prezydenta Putina ten region nazywa się Noworosja i trafił w granice Ukrainy (notabene granice uznane przez Rosję w traktacie o dobrym sąsiedztwie z 1997 r.) przypadkowo, bo tak się w latach dwudziestych XX wieku podobało bolszewikom. A panu Putinowi już się najwyraźniej nie podoba. Anton Oriech w swoim blogu odnotował: „Proponuję uznać to, co mówi prezydent, za prawdę. Między innymi to, że nie chcemy używać wojsk na wschodzie Ukrainy. Ale jeśli jutro mimo wszystko wyślemy tam wojska, to żadnej sprzeczności w tym nie będzie. Dlatego że Władimir Władimirowicz zawsze mówi prawdę. Po prostu prawda się regularnie zmienia. A nasi obywatele mają bardzo przydatną cechę nie pamiętać jutro tego, co się do nich mówi dziś. I za każdym razem wierzą w to, co się im aktualnie mówi”. I jeszcze zacytuję ciekawe spostrzeżenie Stanisława Biełkowskiego: „Show miał pokazać [krajowi i zagranicy], jak zmienił się Putin. Z gwaranta interesów elity i przyjaciela Zachodu, jakim Putin był w 2000 roku, nic nie zostało. […] Dziś Putin jest człowiekiem, głęboko obrażonym na Zachód, gotowym do izolacjonizmu, uważającym, że może rozmawiać z Zachodem jak równy z równym i skoro Zachód może obejść się bez Rosji, to Rosja może się obejść bez Zachodu; to człowiek, który może przekształcić Rosję w największy zaścianek świata. […] Zbliżająca się do Rosji katastrofa gospodarcza może zostać zneutralizowana tylko w jeden sposób: serią głośnych zwycięstw w polityce zagranicznej, które sprawią, że ludzie zapomną o kryzysie i zmuszą do zaciśnięcia pasa. Dlatego myślę, że Putin nie zatrzyma się na Krymie ani na wschodzie Ukrainy, dlatego że euforia narodu rosyjskiego wobec tych zwycięstw szybko ostygnie. Potrzebna więc będzie kolejna dawka narkotyku, a tym narkotykiem jest kolejne zwycięstwo na zewnętrznym froncie”.

Teraz druga sprawa. Jako atrakcję dnia podano na srebrnej tacy byłego agenta/pracownika amerykańskich służb specjalnych Edwarda Snowdena, zwanego w Rosji familiarnie Edikiem Snieżkinem. Niezależnego od stóp do głów. Edik był zainteresowany tym, czy Rosja zajmuje się przechwytywaniem, przechowywaniem i analizowaniem informacji pochodzących z rozmów telefonicznych. Pan prezydent nie posiadał się ze zdziwienia: przecież w Rosji istnieją przepisy, które ściśle reglamentują dostęp służb do podsłuchów, czytania maili, filtrowania zawartości portali społecznościowych. W Rosji absolutnie nie można mówić o „masowej skali, pozbawionej kontroli skali” podsłuchów etc. W dzisiejszym „The Daily Beast” eksperci tak się odnieśli do tego fragmentu wystąpienia Putina. „Być może oświadczenie [Putina] jest prawdziwe. Ale chyba w odniesieniu do jakiejś paralelnej rzeczywistości, w której obywatele Krymu całkowicie samodzielnie, bez reżyserii z Rosji, spontanicznie zagłosowali za przyłączeniem do Federacji Rosyjskiej po tym, jak przypadkowi najemnicy, nie związani z Moskwą, opanowali lotniska i siedziby organów władz. Ale dla świata tu i teraz to łgarstwo co się zowie”. Rosyjski dziennikarz Andriej Sołdatow, specjalizujący się w tematyce służb specjalnych stwierdził, że jak najbardziej można mówić o masowej kontroli telefonów i zasobów internetowych. W Rosji – w odróżnieniu od USA i innych krajów zachodnich – nie istnieje ani specjalny sąd, ani specjalne komisje parlamentarne, które kontrolowałyby pracę Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Według Sołdatowa, w USA przechwytywanie informacji przeprowadza operator na mocy decyzji sądu, podczas gdy w Rosji – bezpośrednio FSB. Poza kontrolą, bez pozwolenia sądu.

I sprawa trzecia. Prezydentowi Putinowi zadano pytanie: kiedy pojawi się first lady? „Najpierw muszę wydać za mąż Ludmiłę Aleksandrownę”. Ha, ha, ha. Uzdrowiska pół ze śmiechu się skręcało. Brawo, zuch. Ubawić się kosztem byłej małżonki, która nie może mu w tym momencie odpowiedzieć – zaiste postępek godny rycerza. I nikt z obecnych w studiu rycerzy nie wystąpił w obronie Ludmiły Aleksandrowny, wszyscy bawili się wyśmienicie koszarowym poczuciem humoru swego suwerena. Brawo, panowie, brawo!

Na dalsze reakcje nie trzeba było długo czekać. Emeryt z Nowosybirska Jurij Babin, znany jako „kopiejkowy milioner” oświadczył się dziś publicznie o rękę Ludmiły Putinej. Wsławił się tym, że jakiś czas temu wystawił na sprzedaż kolekcję jednokopiejkowych monet. Pięć milionów kopiejek o wadze 7,5 tony wycenił na 20 milionów rubli. Babin dodał, że jest rówieśnikiem Putina. Reakcja rycerskiego prezydenta nie jest znana.

Reset w impasie

Jesteśmy rozczarowani – mówią w Waszyngtonie po tym, jak Rosja przyznała jednak po półtoramiesięcznych szpagatach tymczasowy azyl Edwardowi Snowdenowi. Jesteśmy rozczarowani – mówią w Moskwie po tym, jak prezydent Barack Obama ogłosił, że odwołuje dwustronne spotkanie z prezydentem Putinem w przeddzień szczytu G20 w Petersburgu.
W stosunkach rosyjsko-amerykańskich już od dawna wieje chłodem. Na akt Magnitskiego przyjęty przez amerykański Kongres w stosunku do rosyjskich urzędników Moskwa odpowiedziała ustawą Dimy Jakowlewa zakazującą adopcji rosyjskich dzieci przez Amerykanów. W sprawie Syrii stanowiska Waszyngtonu i Moskwy pozostają odległe. Obszarami zadrażnień są budowa amerykańskiej tarczy antyrakietowej, polityka wobec irańskiego programu nuklearnego, współpraca służb specjalnych w wojnie z terroryzmem. Amerykanie krytykują Putina za przykręcanie śruby, gnębienie organizacji pozarządowych, restrykcje wobec opozycji, ustawę zwaną antygejowską. Teraz USA występują z inicjatywą dalszej redukcji arsenałów jądrowych. A Moskwa się kryguje, Moskwa się targuje.
Barack Obama stara się łagodzić, utrzymywać poprawę nastrojów na linii Moskwa-Waszyngton, jaka nastąpiła w wyniku resetu. Kreml odczytuje tę łagodność jako słabość amerykańskiego prezydenta i Ameryki w ogóle. Hegemon słabnie, można mu zatem grać na nosie i specjalnie nie liczyć się z groźnymi fuknięciami Białego Domu. Choćby w takiej nagłośnionej na cały świat sprawie jak casus Edika Snieżkina (tak ochrzciła Edwarda Snowdena rosyjska blogosfera). Zdaniem liberalnych komentatorów rosyjskich, pogorszenie atmosfery było nieuniknione. l to nie tylko z wymienionych wyżej powodów, a dlatego że Putin jest przekonany, iż to Amerykanie opłacili demonstrujących przeciwko fałszowaniu wyborów, ma im to za złe i domaga się zaprzestania wspomagania kogokolwiek w Rosji i zapewnienia, że protesty się nie powtórzą.
Wczoraj na konferencji prasowej Barack Obama oświadczył, że w kontaktach z Rosją powinna nastąpić przerwa na ponowne przemyślenie. Prezydent zauważył, że odkąd Putin wrócił na Kreml, znacznie zaostrzył antyamerykańską retorykę. Oczywista oczywistość. Przyznał też, że spotkanie z rosyjskim kolegą w obecnej sytuacji nie miałoby szans się udać – rozbieżności jest multum, a szans na przełom choćby w jednej kwestii specjalnie nie widać. Zatem Obama przyjedzie do Rosji, ale nie do Moskwy do Putina, a do Petersburga do G20. Putin w Petersburgu wprawdzie też będzie, ale dwustronnych rozmów się nie przewiduje. Panowie prezydenci będą palić, ale nie będą się zaciągać.

Milczenie prosiąt, czyli jeż w spodniach

Szpiegowski thriller polityczny z Edwardem Snowdenem w niejasnej roli tytułowej płynnie przeszedł w komedię omyłek, by ostatnio ostentacyjnie skręcić w stronę komedii romantycznej.
Zawiązanie akcji obiecywało wiele: 29-letni pracownik amerykańskiej agencji bezpieczeństwa NSA pod sztandarem walki z obłudą polityków wyjawił tajemnice wuja Sama, bliskiego kuzyna Wielkiego Brata. Według Snowdena, USA podsłuchuje i podpatruje swoich obywateli i nawet najbliższych sojuszników, a ponadto dokonuje ataków hackerskich na serwery rywali. Snowden udzielił wywiadu dziennikarzom „Guardiana” i „Washington Post” po ucieczce ze Stanów, siedząc w hotelu w Hongkongu. Cały świat się zaciekawił, prezydent Obama dostał szału, czym jeszcze bardziej zaciekawił świat zaciekawiony rewelacjami Snowdena. Zdenerwowali się także podsłuchiwani partnerzy. Na prezydenta Obamę. Ale z przyznawaniem prawa pobytu Snowdenowi nikt się nie wyrywa. Bronią go niektórzy rosyjscy komentatorzy, organizacje obrony praw człowieka i WikiLeaks. Media zgodnie rzuciły się na wakacyjną atrakcję i rozwałkowywały ją na cienkie plasterki.
Rozwinięcie akcji przyniosło rozczarowanie – nie tylko widzom, którzy stracili z oczu głównego bohatera skandalu, ale także być może samemu bohaterowi. Z niewiadomych powodów Snowden opuścił 23 czerwca hotel w Hongkongu (albo nie opuścił), wsiadł pod opieką prawniczki WikiLeaks do samolotu rejsowego do Moskwy (albo i nie wsiadł), pod swoim nazwiskiem albo i nie swoim, i bez przeszkód wylądował na Szeriemietjewie. Z paszportem albo i bez paszportu. Tam podobno koczuje do dziś, co chwila wpadając na inny pomysł wykaraskania się z opresji (ostatnio azyl zaproponowały mu Nikaragua, Wenezuela i Boliwia). Albo i nie koczuje.
Podczas kryzysu karaibskiego gensek Nikita Chruszczow oznajmiając o wysłaniu rakiet na Kubę, wypowiedział słynny aforyzm: „wpuściliśmy Amerykanom jeża do spodni”. Sądząc z rosyjskich komentarzy prasowych, po wylądowaniu Snowdena w Moskwie panowało oczekiwanie, że Rosja znowu będzie miała okazję wpuścić Amerykanom jeża do spodni. Snowden demaskujący podłość światowego hegemona wpadł Rosjanom jak gruszka do antyamerykańskiego fartuszka. Nic tylko brać, nic tylko korzystać, nic tylko wykazywać niegodziwości, łamanie reguł i praw jednostki. Ale czas płynął, wuj Sam groźnie ściągał brwi, Snowden nie wsiadał do kolejnych samolotów lecących do Hawany. Nie został też zabrany do prezydenckich odrzutowców, którymi podróżowali wizytujący akurat Moskwę prezydenci nieprzychylnych Waszyngtonowi krajów Ameryki Łacińskiej. Powstało nawet wrażenie, że to Rosjanie ze Snowdenem na Szeriemietjewie mają teraz jeża w spodniach.
Spekulacje na pewien czas przerwał prezydent Putin: „Przybycie [Snowdena] do Moskwy było dla nas całkowitym zaskoczeniem – powiedział na konferencji prasowej w Finlandii. – Przyjechał jako pasażer tranzytowy. Nie potrzebuje więc ani wizy, ani żadnych innych dokumentów, ma prawo kupić bilet i odlecieć, dokąd chce. Nie przekroczył granicy, więc jakiekolwiek oskarżenia pod adresem Rosji to brednie. Co do potencjalnego wydania [Snowdena] Stanom Zjednoczonym, to możemy wydawać obywateli obcych państw tylko tym państwom, z którymi mamy zawarte odpowiednie międzynarodowe umowy o wydawaniu przestępców. Mam nadzieję, że to w żaden sposób nie odbije się na pragmatycznym charakterze naszych stosunków z USA i mam również nadzieję, że nasi partnerzy to zrozumieją”. Prezydent zapewnił, że Snowden nie jest agentem rosyjskich służb i dodał, że nie zamierza zagłębiać się w sprawę Snowdena: „Z tym jest tak, jak ze strzyżeniem prosiąt: dużo wrzasku, a sierści mało”. Sekretarz prasowy Putina dodał później, że uciekinier mógłby liczyć na pozostanie w Rosji, gdyby zrezygnował z antyamerykańskiej działalności.
Snowden zrezygnował z ubiegania się o azyl w Rosji. Tymczasem na scenę wkroczyła Anna Chapman, zdemaskowana w USA trzy lata temu rosyjska agentka, o której już wszyscy zdołali zapomnieć. Rudowłosa szelmutka wysłała Snowdenowi za pośrednictwem Twittera propozycję matrymonialną. Snowden wyraził wstępne zainteresowanie.
Ciąg dalszy niewątpliwie niebawem nastąpi, bo do omówienia zostało mi jeszcze wiele interesujących wątków. Poza tym – ten, co pisze scenariusze, jeszcze nie powiedział ostatniego słowa w tej historii.