Archiwa tagu: JIT

Sponiewierana prawda, czyli car z nosem Pinokia

25 maja. Rosja wije się jak piskorz, myli tropy, wykręca kota ogonem, wszelkimi sposobami próbuje umknąć pogoni. Już przygwożdżona dowodami Międzynarodowej Grupy Śledczej JIT w sprawie zestrzelenia samolotu Malaysia Airlines nad Donbasem w 2014 r., próbuje wyprowadzić kontruderzenie. Złapana za rękę mówi ustami prezydenta: to nie moja ręka.

Śledztwo w sprawie zestrzelenia samolotu i śmierci wszystkich znajdujących się na pokładzie pasażerów i załogi, łącznie 298 osób, trwa już prawie cztery lata (o śledztwie pisałam tu kilkakrotnie, m.in. http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2017/07/05/i-beda-na-nich-trybunaly/). W tym czasie JIT skierowała do Rosji konkretne zapytania, na które nie otrzymała odpowiedzi. Jednocześnie Rosja domaga się dostępu do materiałów śledztwa, zaznaczając, że w przeciwnym razie nie będzie mogła uznać jego wniosków. W rosyjskich mediach ponownie wytworzono wielkie ilości sztucznej mgły, podniesiono szum, wrzucono małe i większe porcję „dezy” (dezinformacji), rozciągnięto kilometry makaronu, by zawiesić go na uszach publiczności. Macerowane są stare wątki: o rzekomym ukraińskim samolocie na kursie kolizyjnym z malezyjskim boeingiem, o ukraińskiej rakiecie i in. Nic się kupy nie trzyma, ale mąci wodę.

Wczoraj Międzynarodowa Grupa Śledcza podczas konferencji prasowej podała (a właściwie potwierdziła), że pocisk, którym zestrzelono samolot kompanii Malaysia Airlines, został odpalony z Buka, należącego do 53. brygady wojsk rakietowych rosyjskiej armii, stacjonującej w Kursku. Holandia i Australia dziś wystąpiły z oficjalnymi oświadczeniami, w których oskarżyły Rosję o udział w zestrzeleniu samolotu, co było konsekwencją pogwałcenia przez Rosję norm prawa międzynarodowego. Jednocześnie zaapelowały do Rosji, aby podjęła współpracę na rzecz ścigania i ukarania winnych. Unia Europejska i NATO wezwały Moskwę, aby przyznała swoją odpowiedzialność za tragedię lotu MH17. Departament Stanu USA zaapelował, aby „Rosja przestała kłamać w tej sprawie”.

Moskwa plącze się w zeznaniach, ale odrzuca wszelkie zarzuty pod swoim adresem. JIT powiada: pocisk przyjechał na Ukrainę z Kurska, oto numer, oto zdjęcia, oto szlak bojowy Buka, z którego rakietę wystrzelono. Rosyjskie Ministerstwo Obrony Rosji zaraz oświadcza, że ta rakieta to wedle wszelkiego prawdopodobieństwa była ukraińska. Jednym słowem wznawiana jest stara rosyjska śpiewka, że zestrzelenia dokonały ukraińskie siły, choć poza zwerbowanymi przez Rosję rzekomymi świadkami nikt tego nie jest w stanie potwierdzić.

Sam prezydent Putin zabrał głos. Zapytany wprost o sprawstwo tragedii odrzucił zarzuty sformułowane na podstawie skrupulatnego międzynarodowego śledztwa. – Nie, to nie nasza rakieta – mówi. – Rosja nie uzna rezultatów śledztwa, jeżeli nie zostanie doń dopuszczona, jeśli nie będzie mogła sprawdzić prawdziwości dowodów. Jednym słowem, Rosja chce być sędzią we własnej sprawie, aby zaprzeczać dowiedzionej oczywistości. Warto może zwrócić uwagę, że prezydent Putin podczas całej konferencji prasowej (zorganizowanej przy okazji forum ekonomicznego w Petersburgu i wizyty tam prezydenta Macrona) był wyluzowany, sypał dowcipami w swoim firmowym stylu, uśmiechał się dobrotliwie, na ile pozwalały mu świeżo ostrzyknięte botoksem policzki. I tylko w momencie, gdy padło pytanie o feralny lot i rosyjskie sprawstwo zestrzelenia samolotu, zaczął podrygiwać, nienaturalnie często wzruszać ramionami, nie panował nad twarzą, wykrzywioną grymasem, z oczu sypały mu się iskry. Nie, to nie nasza rakieta! – zapamiętajmy te słowa. Prezydent Putin nie ograniczył się do tego twierdzenia, ale wygłosił płomienną tyradę o winie Ukrainy – bo nie zamknęła przestrzeni powietrznej w strefie działań bojowych. I w ogóle to ma na sumieniu zestrzelenie cywilnego samolotu. Owszem, był taki wypadek. Wypadek zbadano, winę stwierdzono. Można w tym kontekście przypomnieć panu prezydentowi Putinowi inny kazus: zestrzelenie przez ZSRR cywilnego samolotu koreańskiego w 1983 r. Wtedy też Moskwa szła w zaparte i twierdziła, że nie ma z zestrzeleniem nic wspólnego.

Grupa dziennikarzy śledczych Bellingcat opublikowała wyniki swoich poszukiwań odnośnie konkretnych osób, które są odpowiedzialne za tragedię MH17. Wskazała na oficera GRU Olega Iwannikowa vel Andrieja Łaptiewa, który podczas operacji we wschodniej Ukrainie używał pseudonimu Orion i dowodził obecnymi w Donbasie rosyjskimi siłami. Nagrania jego rozmów, które posłużyły identyfikacji, można posłuchać np. tu: https://theins.ru/politika/103853.

Ministerstwo obrony Rosji miało na komunikat Bellingcat gotową odpowiedź: wskazane osoby już dawno zostały zwolnione z wojska. Anegdota. Gdyby to nie było takie strasznie smutne.

Lepsza rosyjska prawda

30 września. Międzynarodowa grupa śledcza przy prokuraturze Holandii (JIT) przedstawiła wstępny raport w sprawie przyczyn katastrofy samolotu pasażerskiego Maleysia Airlines w niebie nad Donbasem w 2014 roku.

Członkowie JIT przesłuchali dwustu świadków, przeanalizowali pół miliona zdjęć i nagrań, dotarli do zapisów rozmów i danych z radarów (choć nie do wszystkich – Rosja pozostawiła bez odpowiedzi prośby JIT o wyjaśnienie kilku okoliczności katastrofy i udostępnienie danych z radarów), prześledzili materiały zamieszczone na stronach internetowych.

Nad wyjaśnieniem przyczyn katastrofy pracowało około dwustu osób – śledczych, specjalistów różnych dziedzin, prawników. Sformułowano wniosek: samolot został zestrzelony pociskiem z kompleksu Buk, który przybył z terytorium Rosji, a następnie tam odjechał. Rakietę wystrzelono z terenów, znajdujących się pod kontrolą prorosyjskich separatystów, a nie – jak wskazywali rosyjscy specjaliści – z okolic miejscowości Zaroszczenskoje. Nie ma co do tego wątpliwości. Na tym etapie śledztwa prokuratura nie wystąpiła (jeszcze) z oskarżeniami pod adresem konkretnych osób odpowiedzialnych za tragedię, w której zginęło 298 osób. A łańcuszek tych osób jest długi: od tych, którzy strzelali, do tych którzy pomagali i – przede wszystkim – tych, którzy wydali zbrodniczy rozkaz. Szef JIT, Fred Westerbeke powiedział tylko, że na liście podejrzanych znajduje się sto nazwisk.

Podczas długiej konferencji prasowej JIT wyjaśniało punkt po punkcie, jak dotarto do dowodów i co z nich wynika. A wynika niezbicie, że Buk był rosyjski i zestrzelił nieszczęsnego boeinga z terytorium opanowanego przez separatystów.

Rosyjskie ministerstwo prawdy zaczęło szaleć już dzień przed ogłoszeniem raportu JIT. Nagle obudzili się specjaliści z resortu obrony, wykręcili nawet własnego kota ogonem (zaprzeczyli lansowanym wcześniej własnym wersjom o tym, że na MH17 wleciał jakiś ukraiński samolot itd.), mocno poplątali się w zeznaniach. Mocno. Tak mocno, że gdy śledczy z JIT wywalili na stół wszystkie dowody, strona rosyjska na jakiś czas się po prostu zapowietrzyła. Nawet trolle z Olgino milczały. Widocznie instrukcje nie nadeszły na czas. Dopiero po kilku godzinach w mediach zaczął się festiwal wrzasku i zaprzeczania oczywistości.

W studiu telewizyjnym odbyły się rytualne spektakle z udziałem zasłużonych kapłanów bezwstydu. Jeden z czołowych przedstawicieli gatunku, Władimir Sołowjow w swoim programie stalowym głosem wybijał sylabę za sylabą: „Rosja jest silna prawdą. Od śledztwa chciałbym otrzymać prawdę. Ale nie wolno dopuścić, aby do prawdy docierać metodami pozaprawnymi. […] Tymczasem śledztwo jest coraz dalej od prawdy. A my jesteśmy bardziej niż inni zainteresowani prawdą, bo to nas oskarżają”.

Logiczne? Nie bardzo. Wszystko się w tym rozumowaniu sypie. Uczestnicy programu darli się jak opętani, dowodząc, że Rosja jest niesłusznie atakowana, zawsze o wszystko obwiniana itd. Wreszcie jeden wykrzyknął: „Mamy siły, aby przeciwników bić po mordzie!”. Reszta ochoczo przyklasnęła. Kontrargumentów dla wywodów JIT brak. Aby przyznać się do winy – brak cywilnej odwagi. Pozostaje wyniesiona z leningradzkiego ponurego podwórka reguła: bić, bić, bić.

Zawsze wierny pretorianin Putina, deputowany Siergiej Żelezniak przygotował dumną odpowiedź dla złego Zachodu: wnioski JIT „noszą antyrosyjski charakter i mają za cel oczernienie Rosji, aby ochronić prawdziwych winowajców tragedii, znajdujących się pod patronatem Zachodu. […] Będziemy domagać się obiektywnego śledztwa, które weźmie pod uwagę wszystkie dane”. Zawtórowali mu zaraz inni gwardziści, którzy jęli powtarzać, że JIT kłamie, śledztwo jest sfałszowane, dowody funta kłaków niewarte.

Jak piskorz na patelni wił się w rozmowie z dziennikarzem BBC sekretarz prasowy Putina, Dmitrij Pieskow. To trzeba obejrzeć: http://www.bbc.com/russian/media-37500080. Że wnioski JIT nie są jeszcze „ostateczną prawdą”, że w raporcie jest wiele nieścisłości, że Rosja od początku chciała wyjaśnienia przyczyn (a do JIT jej nie wpuszczono), że „nadal nie widzimy żadnych dowodów”. I wreszcie kluczowy fragment: „raport może być prawdą, a może prawdą nie być”.

A więc jednak może być prawdą.

Do 2018 roku JIT ma przedstawić materiały procesowe. Kto stanie przed międzynarodowym trybunałem? Bardzo ciekawe pytanie. Ale to dopiero za dwa lata, kupa czasu, tyle się może zdarzyć, tyle się może zmienić. Rok 2018 to rok wyborów Putina. Chyba że odbędą się one wcześniej, o czym masowo donoszą różne mniej lub bardziej oficjalne źródła i źródełka.

Tymczasem nadzieje Rosji na zdjęcie sankcji bledną w związku z raportem JIT. A także, a może przede wszystkim, w związku z sytuacją w Syrii. Ale to temat na oddzielną rozprawę.