Archiwa tagu: śledztwo

Spis oprawców

21 listopada. To dla przywracania pamięci o ofiarach stalinowskiego terroru przypadek bez precedensu: prawnuk rozstrzelanego w 1938 roku niewinnego człowieka, bezpodstawnie oskarżonego o szpiegostwo i spiski, dotarł do dokumentów związanych ze skazaniem, egzekucją i ustalił pełną listę oprawców swego pradziadka.

Pamięć. Rosyjskie władze co rusz potykają się o nieodrobione lub odrobione po łebkach lekcje historii. Dziś na oficjalnych salonach w łasce są wyłącznie heroiczne strony historii, upudrowane do telewizyjnej kamery, wyczyszczone z chwastów pytań i wątpliwości. Rzeczy wstydliwe zamiata się pod dywan. Ale one spod tego dywanu z uporem wychodzą.

Kilka lat temu Dmitrij Miedwiediew, wówczas prezydent, w Dniu Pamięci Ofiar Represji Politycznych wzywał, aby nie usprawiedliwiać stalinowskich zbrodni, oddał cześć ofiarom. Część represjonowanych została zrehabilitowana jeszcze w latach Chruszczowowskiej odwilży, część – dopiero za pierestrojki. Na podstawie ogólnego stwierdzenia „bezpodstawnie skazany, stracony, więziony”. Nie poszła za tym akcja ustalania detali, a w tym – nazwisk konkretnych osób, wykonawców tego fatalnego bezprawia w granicach zbrodniczego prawa. Państwo rosyjskie nie wzięło na siebie trudu zadośćuczynienia.

Prace nad przywracaniem pamięci od lat prowadzi niezrównane stowarzyszenie Memoriał. Dzięki historykom wyciągnięto na światło dzienne wiele dokumentów świadczących o rozmiarach stalinowskich zbrodni, o chłodnej kalkulacji, bezwzględności nieludzkiej machiny. Historycy badający te ponure czasy nie mają łatwo. Archiwa są – jak kiedyś pisałam – „szeroko zamknięte” (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/04/14/archiwa-szeroko-zamkniete/). Znalazł się wszelako śmiałek, który nie zwracając uwagi na rzucane pod nogi kłody, parł do ustalenia prawdy w każdym szczególe. I dopiął swego.

Denis Karagodin z Tomska w 2012 roku zaczął zbierać dokumenty dotyczące śmierci pradziadka, chłopa Stiepana Karagodina, rozstrzelanego w styczniu 1938 roku pod Tomskiem za „zorganizowanie grupy szpiegowsko-dywersyjnej i współpracę z japońskim wywiadem wojskowym”. O tym, że Stiepan został stracony, rodzina dowiedziała się pod koniec lat pięćdziesiątych z przysłanego na adres domowy zaświadczenia o rehabilitacji.

Denis wyruszył na poszukiwania – chciał ustalić wszystko: od wyroku poprzez nazwiska oprawców do miejsca pochówku. Pracował w archiwach, rozsyłał listy do krewnych innych ofiar, zbierał ziarnko prawdy do ziarnka (o benedyktyńskiej robocie mówił w audycji Radia Swoboda http://www.svoboda.org/a/28126732.html). Zajęło mu to cztery lata. Udało się: nazwiska oprawców są znane. Konkretne osoby, konkretne nazwiska. Nie ogólne stwierdzenie, że NKWD zabiło bezpodstawnie oskarżonych ludzi, a trzy nazwiska katów, którzy wypełniali zbrodnicze polecenia zwierzchności.

„Pokolenie, które przeżyło czasy stalinowskiego terroru, nauczyło się bać państwa i przekazało swoim dzieciom dewizę: lepiej trzymać się jak najdalej. Paraliżujący strach obywatele czuli wobec organów bezpieczeństwa państwowego, całkiem możliwe, że spokój stosunkowo rzadko sięgającego po represje okresu rządów Breżniewa to efekt pokory społeczeństwa, które wiedziało, że państwo może zacząć zabijać. Nie można się zatem dziwić, że myśl o wysunięciu wobec państwa roszczeń z tytułu represjonowania przyszła do głowy dopiero prawnukowi ofiary, który urodził się już po śmierci Breżniewa” – pisze w portalu Republica.ru Iwan Kuriłła. I dalej wskazuje rzecz o kapitalnym znaczeniu: „Denis Karagodin postawił kwestię odpowiedzialności państwa i konkretnych wykonawców polityki terroru, przy czym nie chodzi o odpowiedzialność polityczną, o której mówiono od XX zjazdu KPZR, a odpowiedzialność karną. Zabójstwo niewinnego człowieka – niezależnie od tego, kto je popełnił – wymaga śledztwa, procesu i ukarania winnych”.

Informacja o tym, że Denis Karagodin ustalił, kto rozstrzelał jego pradziadka, momentalnie rozeszła się po sieci. Nazajutrz skontaktowała się z nim wnuczka jednego z oprawców. Poprosiła Denisa o wybaczenie. W liście napisała, że nie miała pojęcia, czym zajmował się jej dziad (był naczelnikiem więzienia, wchodził w skład „trójki” dokonującej egzekucji). „Jakie to straszne i bolesne. [Jeden rozstrzeliwał], a tymczasem inny mój pradziadek był represjonowany. W historii jednej rodziny są i ofiary, i oprawcy” – napisała.

Dokonania Denisa nie wszyscy powitali z radością i nadzieją. Liczne są wszakże zastępy tych, którzy gloryfikują Stalina i jego metody rządzenia. W tym segmencie internetu ukazały się materiały szkalujące Karagodina juniora, wyśmiewające jego działania, podające w wątpliwość autentyczność dokumentów, na które ten się powołuje. Metoda znana – np. dokument o decyzji najwyższych czynników państwa sowieckiego o zbrodni katyńskiej też ogłasza się fałszywką, było, minęło, kogo to dzisiaj obchodzi.

A jednak obchodzi.

Tajemnica sejfu w Zurychu

8 czerwca. W wielu filmach szpiegowskich wątek dorwania się do skrzynki w szwajcarskim banku, gdzie zdeponowano kluczowe dowody w głównej sprawie albo niebotyczną forsę, stanowi wręcz obowiązkowy punkt programu. Kamera prowadzi bohaterów przez labirynty podziemnych korytarzy, każe im pokonywać kolejne kraty, omijać pułapki, a gdy już przedmiot pożądania znajduje się w ich rękach, następuje efektowna sekwencja ucieczki.

Poczułam się trochę jak na planie filmowym, gdy przeczytałam na stronie rbc.ru, że w banku UBS w Zurychu została zarekwirowana przez policję i prokuraturę Szwajcarii zawartość depozytu należącego do Josefa Rescha. Resch jest niemieckim prywatnym detektywem, cieszącym się zasłużoną sławą człowieka dopinającego swego. W skrytce bankowej zatrzasnął dokumenty zbierane na zlecenie (na razie nie wiadomo czyje), a dotyczące zestrzelenia samolotu Malezyjskich Linii Lotniczych nad Donbasem w lipcu 2014 roku. Holenderska prasa pisze, że jeżeli szwajcarski sąd podejmie odpowiednią decyzję, dokumenty zgromadzone przez Rescha trafią do prokuratury Holandii. Temperatura wokół śledztwa rośnie, holenderskie gazety jeszcze sprawę podgrzewają, sugerując, że materiały ze skrytki Rescha „mają charakter wręcz wybuchowy”.

Zlecenie dla Rescha opisał w ubiegłym roku portal Otkrytaja Rossija Michaiła Chodorkowskiego (https://openrussia.org/post/view/7929/), bazując na publikacji w niemieckim czasopiśmie „Capital”. Zlecenie przeprowadzenia równoległego dochodzenia w sprawie katastrofy MH17 wpłynąć miało w listopadzie 2014 roku do agencji Wifka, na czele której stoi Resch. Zleceniodawca nie ujawnił swoich personaliów, za to zaproponował niesamowitą gażę: 30 mln dolarów (więcej niż swego czasu proponowano za głowę bin Ladena) za dostarczenie dowodów winy sprawców i dodatkowe 17 mln za informacje, jak i kto w niektórych krajach przeszkadza śledztwu lub ukrywa jego rezultaty. Sam Resch wyraził przypuszczenie, że możnym zleceniodawcą mógł być „jakiś rosyjski oligarcha, który chce zaszkodzić Putinowi i wygnać go z Kremla, a może sam Kreml. Albo jakiś bogaty człowiek, któremu zależy na wyjaśnieniu tej historii. W każdym razie to „Wielki Ktoś z wielkimi pieniędzmi”.

Metodą stosowaną przez Rescha jest rozpracowywanie problemów poprzez hojne opłacanie informatorów. Najwidoczniej i tym razem okazała się ona skuteczna, bo – jak wynika z dostępnych publikacji – detektyw dotarł do informatora, który przekazał mu pożądaną informację.

Praca zespołu Rescha trwała wiele tygodni i przypominała przechadzkę po polu minowym: „Resch i ludzie z jego ekipy umawiają się na mnóstwo spotkań, zainteresowanie po ogłoszeniu wysokości nagrody sprawiło, że zgłoszeń jest mnóstwo. Każde spotkanie jest starannie przygotowywane. Odbywają się w Niemczech, w hotelach w pobliżu Lubeki [skąd pochodzi Resch]. Propozycje, by pojechać na Ukrainę lub do Rosji, są odrzucane. Resch wychodzi z założenia, że ten, kto ma dowody i zechce je sprzedać, dojedzie do Niemiec” (cytuję za: https://openrussia.org/post/view/7929/). Zgłaszali się różni ludzie, prezentując różne wersje wydarzeń. W tym doborowym towarzystwie byli rzecz jasna agenci wywiadów, dobrze umocowani w strukturach służb i elitach rządzących gracze, a także zwyczajni poszukiwacze przygód. Wreszcie zjawił się człowiek wiarygodny. Dzięki niemu Resch mógł dostarczyć zleceniodawcy odpowiedni towar i zamknąć zlecenie.

Ale sprawa wykrycia autorów tragedii MH17 nadal nie jest zamknięta. W październiku ubiegłego roku Rada Bezpieczeństwa Holandii przedstawiła rezultaty technicznych badań, z których wynikało, że samolot został zestrzelony rakietą ziemia-powietrze z wyrzutni Buk. Nad wyjaśnieniem pracuje też stale grupa Bellingcat, analizująca otwarte źródła, w maju opublikowano kolejny raport, w którym wskazano konkretną wyrzutnię, z której miała być wystrzelona fatalna rakieta i jednostkę rosyjskich wojsk, z której wyrzutnia pochodziła (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2016/05/05/buk-o-numerze-332/). Rosyjskie ministerstwo obrony cały czas twierdzi, że to wszystko fałszywki, a winnymi zestrzelenia są Ukraińcy.

Wróćmy jeszcze do śledztwa Rescha. Bo i sprawy prowadzonej przez detektywa, nie udało mu się, jak miał nadzieję w ubiegłym roku, zamknąć. W marcu tego roku (według innych źródeł, w zeszłym tygodniu) w domu detektywa w Niemczech odbyła się rewizja. W jej trakcie znaleziono potwierdzenie tego, że Resch ma skrytkę w zuryskim banku. Chwycono więc tę nitkę, a czy zaprowadzi ona do kłębka – zobaczymy. Jeśli nie ta, to inna. Wszak rękopisy nie płoną.

Żyć nie umierać

12 marca. Nagle podniesiony szum wokół tajemniczej śmierci zapomnianego już nieco pretorianina putinizmu Michaiła Lesina nie ucicha. Na powierzchnię wypływa coraz więcej ciekawych okoliczności. Poprzedni wpis zakończyłam wątpliwością, czy Lesin faktycznie zmarł 5 listopada 2015 roku. I oto przed chwilą czytam sensacyjną publikację Fundacji Walki z Korupcją Aleksieja Nawalnego: Lesin czterdzieści dni po swojej śmierci opuścił terytorium USA. Pasjonujący thriller polityczny w odcinkach.

Popatrzmy na tę publikację Nawalnego z bliska (https://navalny.com/p/4764/). „Fundacja Walki z Korupcją przyglądała się Michaiłowi Lesinowi. Był (a być może nadal jest) jednym z najpotężniejszych i czyniących największe szkody mistrzów korupcji. Kradł wszystko wokół w ścisłej współpracy z pozostałą putinowską mafią. To, co ukradł, wywoził i inwestował w USA. Szukaliśmy jego nieruchomości. Jako pierwszy opowiedziałem, że amerykańskie organy wszczęły wobec niego postępowanie w sprawie prania brudnych pieniędzy. Zbieraliśmy materiały”.

Fundacja ma w tym dużą wprawę. Nawalny i jego współpracownicy wyszukali w źródłach otwartych wiadomości o tym, jak wiele osób z rosyjskiej wierchuszki przygotowało sobie na wszelki wypadek miłe apartamenty w Miami, których nie wpisało do deklaracji majątkowych. Nawalny ujawnił sprawnie działający mechanizm. W kraju czynownicy grzmieli w mediach na skorumpowanych zwyrodnialców, odsądzali od czci i wiary Zachód, a po cichu lokowali w centrum światowego zła „spiłowane” kochającemu społeczeństwu pieniądze. Lesin był w szpicy tego procesu.

W publikacji Nawalny zwraca uwagę na dziwne okoliczności pogrzebu czy też rzekomego pogrzebu Lesina w Los Angeles. „Ani jednego zdjęcia, żaden z przyjaciół, których Lesin miał setki, nie przybył”. Tylko członkowie rodziny, dwa, trzy wieńce na krzyż. Cztery miesiące milczenia i nagle władze amerykańskie wypuszczają balonik próbny: na ciele Lesina odkryto ślady pobicia, być może te obrażenia przyczyniły się do śmierci. „Wszystko to bardzo przypomina inscenizację, mającą na celu objęcie Lesina przez FBI programem ochrony świadków” – konstatuje Nawalny. Lesin dużo wiedział, na pewno to są rzeczy szalenie ciekawe dla amerykańskich służb.

Wisienką na torcie dociekań Nawalnego jest zdjęcie dokumentów Lesina, świadczące o tym, że przekroczył on granicę USA 15 grudnia 2015 roku, czyli półtora miesiąca po śmierci w Waszyngtonie. W każdym razie granicę przekroczył ktoś legitymujący się paszportem Lesina.

We wczorajszym „Kommiersancie” ukazał się wywiad z człowiekiem, który przedstawiony został jako przyjaciel Lesina. Niejaki Siergiej Wasiljew (http://www.kommersant.ru/doc/2935611) opowiedział, że Lesin miał w ostatnim okresie życia problemy z alkoholem. Do Waszyngtonu Lesin pojechał z Los Angeles na spotkanie z Piotrem Awenem, jednym z najbogatszych rosyjskich biznesmenów. No i Misza, sprawozdaje Wasiljew, narąbał się jak drwal, przyjaciele próbowali go zatrzymać, ale on wyszedł, i wziął, i sobie zamieszkał sam oddzielnie w hotelu Dupont (chociaż to nie był hotel dla ludzi o tak grubym portfelu, jakim dysponuje Lesin; ponadto w wielu doniesieniach pojawia się informacja, że był to hotel cieszący się sławą domu schadzek dla gejów), i tam się raczył zakupionym w sklepie alkoholem. „No i tam się wszystko stało” – wieczorem krytycznego dnia do pokoju Lesina wszedł pracownik ochrony hotelu, zobaczył, że gość leży pijany, chciał go podnieść i położyć na łóżku, ale gość stawiał opór, więc agent wyszedł i tak go zostawił. Wasiljew twierdzi, że był na pogrzebie Lesina w Los Angeles. Na dobrą sprawę nie wiemy, kogo tam pochowano.

Dziwny wywiad. Przeprowadził go dziennikarz Andriej Kolesnikow pracujący w zespole, który ma dopuszczenia do prezydenta, to znaczy jeździ z prezydentem, robi wywiady z prezydentem i tak dalej. Skąd nagle prezydencki dziennikarz, ulubiony podobno pismak samego Putina, obsługujący prasowo głowę państwa schodzi z tych szczytów i robi wywiad z panem Nikt, który opowiada mętne bajki. Trudno się uwolnić od wrażenia, że coś jest tu szyte, a nici są splątane i plączą się coraz bardziej.

Głos w sprawie nowych okoliczności związanych ze zgonem Lesina zabrał oficjalnie rosyjski MSZ, temat omawia rosyjska telewizja. Strona rosyjska domaga się od strony amerykańskiej wyczerpującej informacji. Może to nie jest ostatni odcinek tego pasjonującego serialu.