Archiwa tagu: USA

Reset w impasie

Jesteśmy rozczarowani – mówią w Waszyngtonie po tym, jak Rosja przyznała jednak po półtoramiesięcznych szpagatach tymczasowy azyl Edwardowi Snowdenowi. Jesteśmy rozczarowani – mówią w Moskwie po tym, jak prezydent Barack Obama ogłosił, że odwołuje dwustronne spotkanie z prezydentem Putinem w przeddzień szczytu G20 w Petersburgu.
W stosunkach rosyjsko-amerykańskich już od dawna wieje chłodem. Na akt Magnitskiego przyjęty przez amerykański Kongres w stosunku do rosyjskich urzędników Moskwa odpowiedziała ustawą Dimy Jakowlewa zakazującą adopcji rosyjskich dzieci przez Amerykanów. W sprawie Syrii stanowiska Waszyngtonu i Moskwy pozostają odległe. Obszarami zadrażnień są budowa amerykańskiej tarczy antyrakietowej, polityka wobec irańskiego programu nuklearnego, współpraca służb specjalnych w wojnie z terroryzmem. Amerykanie krytykują Putina za przykręcanie śruby, gnębienie organizacji pozarządowych, restrykcje wobec opozycji, ustawę zwaną antygejowską. Teraz USA występują z inicjatywą dalszej redukcji arsenałów jądrowych. A Moskwa się kryguje, Moskwa się targuje.
Barack Obama stara się łagodzić, utrzymywać poprawę nastrojów na linii Moskwa-Waszyngton, jaka nastąpiła w wyniku resetu. Kreml odczytuje tę łagodność jako słabość amerykańskiego prezydenta i Ameryki w ogóle. Hegemon słabnie, można mu zatem grać na nosie i specjalnie nie liczyć się z groźnymi fuknięciami Białego Domu. Choćby w takiej nagłośnionej na cały świat sprawie jak casus Edika Snieżkina (tak ochrzciła Edwarda Snowdena rosyjska blogosfera). Zdaniem liberalnych komentatorów rosyjskich, pogorszenie atmosfery było nieuniknione. l to nie tylko z wymienionych wyżej powodów, a dlatego że Putin jest przekonany, iż to Amerykanie opłacili demonstrujących przeciwko fałszowaniu wyborów, ma im to za złe i domaga się zaprzestania wspomagania kogokolwiek w Rosji i zapewnienia, że protesty się nie powtórzą.
Wczoraj na konferencji prasowej Barack Obama oświadczył, że w kontaktach z Rosją powinna nastąpić przerwa na ponowne przemyślenie. Prezydent zauważył, że odkąd Putin wrócił na Kreml, znacznie zaostrzył antyamerykańską retorykę. Oczywista oczywistość. Przyznał też, że spotkanie z rosyjskim kolegą w obecnej sytuacji nie miałoby szans się udać – rozbieżności jest multum, a szans na przełom choćby w jednej kwestii specjalnie nie widać. Zatem Obama przyjedzie do Rosji, ale nie do Moskwy do Putina, a do Petersburga do G20. Putin w Petersburgu wprawdzie też będzie, ale dwustronnych rozmów się nie przewiduje. Panowie prezydenci będą palić, ale nie będą się zaciągać.

Wpadka trzeciego sekretarza

Karramba. Tajemniczy Don Pedro, szpieg z Krainy Deszczowców wpadł wczoraj w Moskwie w sprawne ręce rosyjskiego kontrwywiadu. Szpieg posługujący się dla zmylenia wroga legitymacją trzeciego sekretarza ambasady USA na nazwisko Ryan Christopher Fogle próbował ponoć nakłonić do współpracy z Deszczowcami pewnego funkcjonariusza rosyjskich organów, który z kolei miał jakoby udawać opozycjonistę.
W pozyskaniu nowego współpracownika szpieg wspomagał się: kompasem (zapewne miał go po to, by się nie zgubić w drodze do Krainy Mypingów), planem Moskwy (w tym samym celu), dwiema peruczkami: blond i czarną (może nie wiedział, czy potencjalny agent woli blondynów czy brunetów, to duże niedopatrzenie ze strony beztroskiej CIA, że tego zawczasu nie ustaliła), trzy pary okularów słonecznych (szczególnie przydatnych nocą, gdy został zatrzymany), latarką, scyzorykiem i starym telefonem komórkowym. Chyba po drodze na spotkanie z werbowanym funkcjonariuszem wpadł na chwilę do muzeum szpiegostwa.
Wedle enuncjacji rosyjskich mediów, Don Pedro roztaczał – zresztą na piśmie, po rosyjsku, żeby nie było żadnej ściemy – wizje pokaźnego dofinansowania działalności ewentualnego agenta. Naiwny list w całości można przeczytać w Internecie: Kraina Deszczowców obiecała za „przekazanie, na wskazany adres na Gmailu, pożądanych informacji” okrągły milion dolarów (adresu na Gmailu wszelako nie wskazano). Czego miałyby dotyczyć tak drogocenne informacje – nie wiadomo. W każdym razie w liście o tym ani słowa.
Transmisję z zatrzymania tajemniczego Don Pedro angielskojęzyczna stacja telewizyjna Russia Today, finansowana przez Kreml, nadała szybko i sprawnie, informując o wszystkich detalach. Emisja szpiegowskiej telenoweli zbiegła się w czasie z rozpoczęciem przez ambasadora USA w Moskwie Michaela McFaula sesji „AskMcFaul” za pośrednictwem Twittera. Dziś ambasador rutynowo wylądował na dywaniku w rosyjskim MSZ, by się wytłumaczyć z działalności szpiega pod płaszczykiem dyplomaty.
Dziś podano do wiadomości, że w styczniu tego roku Federalna Służba Bezpieczeństwa już zdemaskowała jednego amerykańskiego dyplomatę (który też zresztą, jak Fogle, był trzecim sekretarzem). Bez hałasu został on wydalony z kraju. Tym razem wokół zatrzymania amerykańskiego agenta urządzono „Teatrzyk Zielone Oko”.
Na linii Moskwa-Waszyngton dzieją się teraz ważne sprawy. Sekretarz stanu w przeddzień Dnia Zwycięstwa przybył z przymilną wizytą. Moskwa zachowuje kamienną twarz pokerzysty, stawia swoje warunki (m.in. wyciszenia krytyki stanu swobód obywatelskich w Rosji). Amerykańskiej administracji najwyraźniej zależy na utrzymaniu osiągnięć resetu z pierwszej prezydentury Baracka Obamy. Na porządku dziennym stoi teraz sprawa Syrii. Przychylność Rosji w tej rozgrywce byłaby wielce pożądana. Ale ta przychylność ma swoją cenę. Czas pokaże, jak wypadły targi.
Nic nie jest oczywiste. Ujawnienie dziwnego szpiega w dwóch peruczkach jest kolejnym akordem w tej pełnej kakofonii kompozycji.

Czeczeni w Bostonie

Bracia Carnajewowie – 26-letni Tamerlan i 19-letni Dżochar – są podejrzani o dokonanie zamachu na maraton w Bostonie (15 kwietnia). Powody, dla których zdetonowali bomby na mecie biegu, będą przedmiotem drobiazgowego i zapewne długotrwałego śledztwa. Większość mediów i komentatorów już dziś nie ma jednak wątpliwości co do tego, że inspiracją dla aktu terroru była ideologia radykalnego islamizmu.
Tamerlan został zastrzelony podczas strzelaniny z policją w nocy z czwartku na piątek, ranny Dżochar – schwytany dziś przez policję. Obaj mieszkali w Stanach od kilku lat (według jednych źródeł – od dziesięciu lat, według innych – od pięciu). Pochodzili z czeczeńskiej rodziny, która od końca lat 90. mieszkała w Machaczkale (Dagestan), przedtem w Kirgizji.
Przez amerykańskich znajomych i kolegów charakteryzowani jako fajni ludzie, uczyli się, studiowali (jeden pobierał nawet stypendium), starszy uprawiał z powodzeniem boks i inne sztuki walki. Jak się okazało – otoczenie niewiele wiedziało o ich fascynacji islamizmem. Wedle słów rodziców, FBI interesowała się starszym synem, miała oko na to, czym się zajmuje, co czyta, jakie strony internetowe odwiedza. Tamerlan miał na swoim koncie epizod z policją: został zatrzymany za pobicie swojej dziewczyny.
Od braci Carnajewów odżegnały się natychmiast władze Czeczenii. Prezydent Kadyrow oznajmił: „Wszelkie próby powiązania Czeczenii i Carnajewów są skazane na niepowodzenie. Oni wyrośli w USA, ich poglądy i przekonania tam się formowały. Korzeni zła należy szukać w Ameryce”.
Co do tych korzeni, to za wcześnie, by wyrokować. Prasa powoli ujawnia szczegóły. Tamerlan w zeszłym roku wybrał się do Rosji, gdzie spędził siedem miesięcy. Co tam robił? Czy tylko odwiedził ojca w Machaczkale? Przedstawiciele rosyjskich służb specjalnych nie udostępnili amerykańskim kolegom żadnej informacji na temat jego pobytu. A o współpracę służb zaapelował w rozmowie telefonicznej z prezydentem Putinem prezydent Barack Obama.
„W 2010 roku służby USA zaczęły mówić o tym, że zagrożenie wewnętrzne [terroryzmem] jest większe niż zagrożenie z zewnątrz. Chodziło przede wszystkim o ludzi, którzy nie są związani z organizacjami terrorystycznymi, nie przechodzili szkoleń w afgańskich obozach, nie otrzymywali finansowania z zagranicy, ale inspirowali się radykalnymi ideami przez Internet” – piszą w komentarzu Andriej Sołdatow i Irina Borogan, rosyjscy dziennikarze specjalizujący się w tematyce służb specjalnych.
Amerykanie mieli się nad czym pochylić, jeśli chodzi o Tamerlana, który z upodobaniem słuchał pieśni w rodzaju „Poświęcę swoje życie dżihadowi” Timura Mucurajewa, najsłynniejszego czeczeńskiego barda. Założył na Youtube account, na którym zamieszczał ekstremistyczne treści. Wiadomo to teraz, gdy już do zamachu doszło. Dlaczego amerykańskie systemy czesania Internetu na obecność niebezpiecznych treści islamistycznych zawiodły? – pytają Borogan i Sołdatow. I wskazują na ciekawy aspekt historii z braćmi Carnajewami. „Być może [po zamachu w Bostonie] amerykańskie służby specjalne będą musiały spiesznie zmienić strategię współpracy z rosyjskimi służbami. Przez długie lata [amerykańscy] eksperci od zwalczania terroryzmu uważali, że obywatele USA nie są celami dla terrorystów na Kaukazie Północnym. W związku z tym nie było ścisłej współpracy pomiędzy FBI i FSB. […] Ponadto rosyjski MSZ w styczniu tego roku w ogóle ogłosił o zerwaniu umowy o współpracy z organami ścigania USA. Możliwe, że teraz Amerykanie będą potrzebować ponownego nawiązania współpracy. Skoro USA znajduje się na celowniku bojowników, to amerykańscy sportowcy mogą stać się celem podczas igrzysk w Soczi. Amerykanie mogą stanąć przed wyborem: albo iść w worku pokutnym na Łubiankę, albo zakazać swoim sportowcom wyjazdu na igrzyska. To na pewno nie będzie sprzyjać wypracowaniu twardego stanowiska USA w sprawie przestrzegania praw człowieka i politycznie motywowanych prześladowań w Rosji”.

Dwie listy

Amerykanie opublikowali osiemnaście nazwisk rosyjskich urzędników i wysokich funkcjonariuszy MSW, którzy mieli bezpośredni związek ze sprawą Siergieja Magnitskiego. Zgodnie z przyjętym w grudniu ub.r. „aktem Magnitskiego”, osoby te nie otrzymają prawa wjazdu na terytorium USA, a ich aktywa w USA zostaną zamrożone.
Dzisiejszy „New York Times” uściśla, że oprócz jawnej części „listy Magnitskiego” istnieje jeszcze część druga – utajniona „ze względów bezpieczeństwa”. Osoby z tej drugiej części mają – jak pisze NYT – tak wielkie wpływy w Rosji, że administracja Baracka Obamy obawiając się sankcji ze strony Rosji wobec amerykańskich kongresmanów czy członków administracji, postanowiła objąć część nazwisk klauzulą tajności. Znaleźli się na niej urzędnicy dopuszczający się łamania praw człowieka. Wedle przecieków utajnioną czarną listę otwiera prezydent Czeczenii Ramzan Kadyrow.
Kadyrow na wieść o tym oświadczył, że nie zamierza odwiedzać USA – kraju, który łamie prawo na całym świecie, próbując zaprowadzić swoje porządki. „Widzimy, co oni wyprawiają w krajach arabskich. Jak im wygodnie, to popierają terrorystów, a jak niewygodnie, to są przeciwko terrorystom”. Poza tym prezydent Czeczenii wypomniał USA, że jakiś czas temu na amerykańskie terytorium nie wpuszczono jego konia, który miał brać udział w wyścigu. „Naruszyli prawa zwierząt. Od tego czasu mój koń choruje. A kiedy usłyszałem, że jestem na liście, zaraz oddałem bilet do USA i nigdy więcej nie zamierzam kupować biletu do Stanów, nawet jeżeli nie ma mnie na tej liście. Jestem dumny, że nie podobam się Ameryce” – dodał z przekąsem.
Może trochę się pospieszył, bo na razie nie ma oficjalnego potwierdzenia istnienia tajnej listy i nie wiadomo, czy Kadyrow na niej figuruje. Administracja Obamy stara się maksymalnie wygładzić ostre kanty i nie drażnić Kremla, listę, wedle enuncjacji prasy, ograniczono do minimum. Ale Kreml już od dawna jest rozdrażniony i ostrzy kły na Amerykę, znowu uznanej za głównego wroga Moskwy. Na listę Departamentu Stanu Rosja odpowiedziała własną „stop-listą”: też zawiera ona osiemnaście nazwisk. To ludzie mający związek z procesami dwóch Rosjan, sądzonych przez amerykańskie sądy – handlarza bronią Wiktora Buta i wożącego samolotem zabronione ładunki pilota Dmitrija Jaroszenki – oraz z torturami w więzieniu w Guantanamo. Osoby te nie zostaną wpuszczone do Rosji, gdyby zechciały tu przyjechać. O ich rosyjskich aktywach nic nie wiadomo.
Departament Stanu nie dał długo czekać na komentarz: „Rosja powinna przeprowadzić jak należy śledztwo w sprawie wyjaśnienia okoliczności śmierci Magnitskiego, a nie działać wedle zasady oko za oko”.
Tymczasem nic nie wskazuje na to, by Hammurabi mógł spać spokojnie: zażarty mecz trwa. Na „akt Magnitskiego” Rosja odpowiedziała „ustawą Dimy Jakowlewa”. Teraz kolejną listą na listę. „Za kilka dni rozpocznie się proces Aleksieja Nawalnego [jeden z najpopularniejszych blogerów, tropiących nieprawidłowości i korupcję, oskarżony o narażenie na szkodę jednego z przedsiębiorstw zajmujących się sprzedażą drewna w obwodzie kirowskim]. Ten proces to główna odpowiedź Putina na listę Magnitskiego. Oraz procesy „więźniów 6 maja” [uczestnicy demonstracji 6 maja 2012 r., zorganizowanej w dzień inauguracji Putina, oskarżani są o złamanie prawa do zgromadzeń] – powiedziała w swojej cotygodniowej audycji „Kod dostępu” w Echu Moskwy Julia Łatynina. – To logiczne. No bo co Putin myśli o Ameryce? Że finansuje opozycję, wspiera demonstracje, znęca się nad rosyjskimi dziećmi i w ogóle myśli tylko o tym, żeby rozsadzić Rosję”.
Tymczasem sam Siergiej Magnitski, mimo że zmarł w 2009 roku w areszcie, został posadzony na ławie oskarżonych: przed sądem rejonowym w Moskwie toczy się przeciwko niemu proces. Oskarżenie chce dowieść, że dopuścił się on malwersacji finansowych.

Krucjata dziecięca

Emocje związane z wprowadzeniem przez Dumę Państwową „ustawy Dimy Jakowlewa”, zabraniającej adopcji rosyjskich sierot przez Amerykanów, buszują w rosyjskiej przestrzeni publicznej od kilku tygodni. Histeryczne reakcje w Rosji wzbudziła ostatnio sprawa śmierci trzyletniego Maksima Kuzmina, który wychowywał się wraz z bratem Kiriłłem w Teksasie. Rosyjski rzecznik praw dziecka Paweł Astachow, zanim ktokolwiek zdołał cokolwiek ustalić i wyjaśnić, oskarżył amerykańskich rodziców o umyślne spowodowanie śmierci Maksima. Na jakiej podstawie? Nie bardzo wiadomo, ale ostra reakcja Astachowa zrobiła swoje: w oficjalnych rosyjskich mediach rozbrzmiał chór głosów domagających się wprowadzenia pełnego zakazu zagranicznych adopcji oraz zawrócenia do Rosji wszystkich sierot adoptowanych przez Amerykanów.
Los dzieci znowu stał się towarem w politycznej przepychance. Po stronie rosyjskiej trwa formułowanie oskarżeń pod adresem strony amerykańskiej. „Paroksyzmy nienawiści do amerykańskich rodziców zastępczych skręcają rosyjskich urzędników i prawodawców. Śmierć rosyjskiego dziecka w Teksasie to [w ich ujęciu] nie straszny wypadek, a kolejne zabójstwo. Powstaje wrażenie, że Amerykanie realizują jakiś złowróżbny plan, że ustawiają się w kolejce, by zamordować kolejne rosyjskie dziecko” – pisze Władimir Abarinow w „Graniach”. Podsycanie nienawiści do „Amierikosów-Pindosów” stanowi dziś ważny element rozbujanego rosyjskiego pejzażu. Trafia na podatny grunt: nic tak skutecznie nie organizuje zgodności opinii publicznej, jak dobrze znany wspólny wróg zewnętrzny.
Na wczorajszej specjalnej konferencji prasowej przedstawiciele miejscowych władz i prokurator okręgowy ze stanu Teksas oświadczyli, że Maksim Kuzmin zmarł na skutek nieszczęśliwego wypadku. Czy Paweł Astachow wycofa wobec tego swoje oskarżenia, przeprosi za pospieszne, nieuzasadnione oskarżenia? Nie zanosi się na to: zapowiedział, że rosyjskie władze powinny zażądać od strony amerykańskiej pełnej dokumentacji związanej ze sprawą. Wcześniej 28 lutego oświadczył, że nie ma zamiaru podawać się do dymisji, bowiem dobrze wywiązuje się ze swoich obowiązków, a jego dymisji domagają się pedofile, bo on z nimi skutecznie walczy.
Paweł Astachow faktycznie walczy. Ostro i nie licząc się z niczym. Udzielił np. zdecydowanego wsparcia biologicznej matce chłopców, adoptowanych przez rodzinę w Teksasie. Julia Kuzmina została pozbawiona praw rodzicielskich z powodu notorycznego zaniedbywania dzieci i pijaństwa. Paweł Astachow odnalazł ją zagubioną gdzieś w obwodzie pskowskim, umył, uczesał, przyodział i zaprosił do studia telewizyjnego. W godzinach największej oglądalności rosyjscy widzowie programu pierwszego mogli obejrzeć przykładną, pełną skruchy matkę, przysięgającą, że rzuciła alkohol, ma pracę i będzie się opiekować młodszym synem, którego chce ściągnąć z Teksasu, „póki go tam nie zabili”. Łzy wzruszenia ciekły po policzkach publiczności zgromadzonej w studio i przed telewizorami. Niestety wola poprawy opuściła biedną kobietę już w drodze powrotnej do domu: Julia Kuzmina z towarzyszem upiła się do nieprzytomności i urządziła w pociągu pobojowisko. O tym widzowie pierwszego programu już się jednak nie dowiedzieli, bo to nie pasuje do pozytywnego obrazka matki, która chce zacząć nowe życie i opiekować się utraconym synkiem. Straszna historia.
Straszna we wszystkich aspektach. Dzieci z patologicznej rodziny (Julia Kuzmina pije od trzynastego roku życia, jej partner właśnie wyszedł z więzienia za gwałt i podpalenie staruszki) nie znajdują rodziny zastępczej w Rosji, w zeszłym roku trafiają do USA. W Rosji z pośrednictwa adopcyjnego utrzymuje się wiele agencji. Jak wynika z publikacji prasowych, wiele z nich nagina przepisy, wymusza dodatkowe opłaty, wiele bierze udział w korupcyjnym procederze. Czy dzieci są temu winne? Na pewno nie. Dzieci chcą mieć rodzinę i tyle. Jeśli to rodzina w Ameryce, to niech będzie w Ameryce. Urzędnicy zajmujący się adopcjami podkreślali, że rosyjskie rodziny nie chcą adoptować niepełnosprawnych dzieci. A Amerykanie adoptowali. Czy los dzieci poprawi się z powodu tego szumu, podnoszonego w mediach, z powodu odgórnych zmian w przepisach?
„Ustawa Dimy Jakowlewa” miała być symetryczną odpowiedzią państwa rosyjskiego na „akt Magnitskiego” (zakaz wjazdu do USA dla osób związanych ze śmiercią w areszcie śledczym audytora Siergieja Magnitskiego). Czy faktycznie się stała? Gdyby rosyjskie rodziny adoptowały amerykańskie sieroty, to można by mówić o porównaniu sytuacji, symetrycznej odpowiedzi itd. Ustawa miała pokazać moralną wyższość rosyjskiego prawodawstwa nad amerykańską hipokryzją. Czy pokazała? No, nie wiem. Pokazała i nadal pokazuje raczej patologie systemu. Pisarz Michaił Weller powiedział w rozgłośni Echo Moskwy: „O cierpieniach sierot w USA Duma zaczęła krzyczeć dopiero wtedy, kiedy [Amerykanie] przyjęli akt Magnitskiego. Publiczne opłakiwanie aktu Magnitskiego byłoby nieprzyzwoite, należało zatem znaleźć jakiś dobry powód, by szlochać i krzyczeć ze złości. I znaleziono powód – los adoptowanych przez Amerykanów dzieci. Los sierot w Rosji jest o wiele bardziej nieszczęsny. Takich tragedii w Rosji jest o wiele więcej”. A obrońca praw człowieka, członek prezydenckiej Izby Społecznej Borys Altszuler dodaje: „W 2012 roku przybyło w Rosji 83 tys. sierot. To bardzo dużo, 250 dziennie. Ile z tych dzieci trafi do rodzin krewnych? Dziesięć procent. Tylko dziesięć procent. To statystyczne zero. To znaczy, że w Rosji nikt się nie zajmuje pracą z rodzinami. W USA, we Francji do rodzin krewnych z domów dziecka powraca 70 procent dzieci”.
Ale w poszukiwaniu argumentów na rzecz „ustawy Dimy Jakowlewa” takie dane się nie przydają, więc się o nich głośno nie mówi. Szerokiej publiczności powtarza się: „Nie damy skrzywdzić naszych dzieci. Odbierzemy nasze dzieci i zawrócimy je do Rosji. Już nigdy żadne rosyjskie dziecko nie zginie na obczyźnie”. I to zyskuje poklask. Nikt nie pyta, jak ta demagogia ma się do życia.

Bezbłędny rycerz

Dziennikarze zgromadzeni wczoraj na wielkiej konferencji prasowej Władimira Putina zadali kilkadziesiąt pytań – od bulwersującego w ostatnich dniach opinię publiczną „anty-aktu Magnitskiego”, czyli ustawy zabraniającej adopcji rosyjskich sierot przez obywateli USA, poprzez wędkowanie w Astrachaniu czy hodowlę zwierząt rzeźnych w Mordwie po sytuację w Syrii i Libii. Konferencja trwała cztery i pół godziny. Pytania o zdrowie prezydenta można było nie zadawać (choć i takie padło) – wytrzymać tak długie nabożeństwo może tylko zdrowy człowiek.
Trzeba powiedzieć, że konferencja nie sprawiała wrażenia seansu wielkiej miłości dziennikarskiego stanu do przywódcy, jeśli nie liczyć kilkorga egzaltowanych dam i kawalerów, na ogół z regionalnych mediów – ci, owszem, utrzymali się w najlepszych tradycjach wazeliniarstwa. Wielu dziennikarzy zadało jednak pytania niewygodne i trudne. Putin na każde pytanie coś odpowiadał – czasem z sensem, czasem uciekał gdzieś w bok od istoty sprawy. A czasem zapalał się, wybuchał i przechodził na „fienię”. Dostało się np. Bogu ducha winnej dziennikarce, która pytała o bezpośrednie wybory gubernatorów: „Niech mnie pani uważnie posłucha i proszę więcej do tego pytania nie wracać. Tylko uważnie proszę posłuchać, co powiem. Posłuchajcie chociaż jeden raz: jesteśmy za i ja osobiście jestem za bezpośrednimi wyborami gubernatorów”. Skąd te nerwy? Prezydent do tej pory mgliście zahaczył temat w swoim orędziu przed Zgromadzeniem Parlamentarnym – że trzeba pomyśleć, że trzeba się zastanowić. A teraz zmył głowę dziennikarce, że mu dziurę w brzuchu boruje, a przecież on jest osobiście za. No, dobrze.
Pytaniem, które nieodmiennie podnosiło ciśnieniu Putinowi na podobnych imprezach, było pytanie o Michaiła Chodorkowskiego. I tym razem było emocjonalnie: Putin z żarem wypierał się jakiegokolwiek wpływania na sąd wymierzający karę Chodorkowskiemu.
Ale najwięcej emocji towarzyszyło pytaniom dotyczącym „ustawy podleców”, jak rosyjski Internet ochrzcił odpowiedź deputowanych Dumy Państwowej na akt Magnitskiego. Z wypowiedzi Putina wynikało, że amerykańską ustawę odebrał on jako policzek, że poczuł się upokorzony tym, że Ameryka śmie mu wymachiwać przed nosem jakimś tam Magnitskim, podczas gdy sama bije Murzynów, więźniów Guantanamo i nie dba o adoptowane rosyjskie dzieci (choć większość z tych, którzy adoptowali dzieci w USA, to „porządni ludzie”, przyznał). Wedle określenia Aleksandra Golca, teraz „strana Pindosja” [„pindos” to w niezbyt literackim rosyjskim pogardliwe określenie Amerykanina] powinna dostać za swoje i nie ma mowy o zmiękczeniu stanowiska w tej sprawie. Putin jest wyraźnie rozczarowany Stanami Zjednoczonymi. O resecie już dawno zapomniano.
Diabeł tkwi w szczegółach. I tutaj pan prezydent lekcje odrobił po łebkach. Jego argumenty nie brzmiały przekonująco (nie tylko w tej sprawie zresztą; Tatiana Stanowaja zauważyła, że w wielu momentach zadający pytanie był bardziej przekonujący niż pogubiony miejscami prezydent – to coś nowego, przecież te konferencje miały służyć zawsze wzmocnieniu wizerunku lidera, który panuje nad wszystkim, co się dzieje w kraju; tym razem to się nie udało).
Władimir Abarinow, znający i rosyjskie, i amerykańskie realia, w internetowych „Graniach” kilka istotnych szczegółów z argumentacji prezydenta dotyczącej sprawy Magnitskiego i odpowiedzi Dumy Państwowej wziął pod światło.
„Putin: Kiedy w stosunku do adoptowanych rosyjskich dzieci popełniane jest przestępstwo, amerykańska Temida najczęściej w ogóle nie reaguje i zwalnia od odpowiedzialności karnej ludzi, którzy dopuścili się przestępstwa wobec dziecka”.
„To nie tak – pisze Abarinow. – Prawie wszyscy dostali realne wyroki. Po prostu czasem zdarza się, że oskarżenie okazuje się niewystarczająco dobrze przygotowane [jak rozumiem, chodzi o to, że słabo przygotowany jest materiał dowodowy]. Tak właśnie było w sprawie małego Dimy Jakowlewa. Winny śmierci ojciec nie został uniewinniony i nie został zwolniony od odpowiedzialności. Ale pani prokurator, która liczyła na zawarcie ugody przed rozprawą i dlatego nie przygotowała się do procesu, nie potrafiła przedstawić odpowiednich argumentów”.
„Putin: „Rosyjskich przedstawicieli faktycznie nie dopuszczają, nawet w charakterze obserwatorów, na te procesy. Pan uważa, że to normalne? Co jest normalnego w tym, że pana upokarzają? Podoba się to panu? Jest pan sado-masochistą czy co?”.
Abarinow: „Rozprawy są w amerykańskich sądach otwarte dla publiczności, w tym również dla przedstawicieli rosyjskich władz. Aby brać udział w procesie, trzeba mieć licencję adwokata odpowiedniego stanu. Śledzę każdy taki proces i nie natrafiłem na informację, że adwokat reprezentujący interesy władz FR, nie został dopuszczony do działań procesowych”.
Putin: „Niedawno zawarliśmy z Departamentem Stanu umowę, jak mają postępować przedstawiciele Rosji w razie powstania takich kryzysowych czy konfliktowych sytuacji. A co się okazało w praktyce? W praktyce okazało się, że ta sfera odnosi się do prawodawstwa stanowego. I kiedy nasi przychodzą, żeby spełnić swoje obowiązki w ramach tej umowy, to im mówią – to nie jest sprawa władz federalnych, a stanowych. Idźcie do Departamentu Stanu. Po co nam taka umowa. „Duroczku wkluczili” i tyle”. [Duroczku wkluczit’ to znaczy udawać, że się nie rozumie pytania, chachmęcić].
Abarinow: „To wy wkluczili duroczku. Podpisując umowę, trzeba było zwrócić uwagę na to, że kwestie opieki i adopcji należą do jurysdykcji stanowej. Czy w rosyjskim MSZ nie ma ani jednego eksperta, który wie, że Departament Stanu nie może niczego nakazać władzom stanowym? Jeśli tak, to takie MSZ należy wywalić na śmietnik. I jeszcze słowo o więźniach Guantanamo, które wedle słów Putina, są gnębieni w średniowiecznych kajdanach. Prezydent Rosji nie jest jeszcze stary, ale już niektórych rzeczy nie pamięta. Pozwolę sobie więc mu przypomnieć: kiedy amerykańscy śledczy nie dopatrzyli się znamion przestępstwa w czynach rosyjskich talibów i wszczęto procedurę ich deportacji do Rosji, to do ostatniego tchu i oni sami, i ich krewni walczyli o to, żeby nie odsyłać ich do Rosji. Jeden z nich pisał do matki, że warunki w więzieniu Guantanamo są lepsze niż w rosyjskim sanatorium. A kiedy do deportacji mimo wszystko doszło, to w ojczyźnie zostali oni oskarżeni z art. 322 i 359 (nielegalne przekroczenie granicy, najemnictwo) i wysłani bynajmniej nie do sanatorium”.
Dziennikarka z „Nowej Gaziety” powiedziała, że na stronie internetowej gazety zbierano podpisy przeciwko „ustawie Dimy Jakowlewa”, zebrano 100 tys. podpisów. „Proszę to wziąć pod uwagę” – powiedziała. I zadała pytanie: czy w czasie tych lat, które Putin spędził na najwyższym urzędzie, przypomina on sobie jakieś błędy czy chciałby z czegoś się wycofać, coś naprawić, coś zmienić. Prezydent chwilę się zamyślił, a potem odparł, że choć w pewnych sferach zdarzyły się niedociągnięcia, to błędów nie popełnił.
I jeszcze jeden cytat na koniec: „Wcześniej czy później odejdę z urzędu [prezydenta], podobnie jak odszedłem cztery lata temu”.

Lista versus lista

W trzecią rocznicę śmierci Siergieja Magnitskiego w moskiewskim areszcie śledczym Matrosskaja Tiszyna Izba Reprezentantów amerykańskiego Kongresu przyjęła ustawę w sprawie ukarania osób, które przyczyniły się do jego śmierci. Ustawę nazywa się potocznie „listą Magnitskiego”. W najbliższym czasie akt powinien przejść przez Senat, po czym pod dokumentem podpis ma złożyć prezydent Barack Obama. Po tym, jak prezydent podpisze ustawę, w sto dwadzieścia dni ma powstać lista obejmująca nazwiska rosyjskich urzędników, którzy naruszyli prawo w związku ze sprawą Magnitskiego. Jednocześnie zniesiona ma być poprawka Jacksona-Vanika, zakazująca USA stosowania klauzuli największego uprzywilejowania w handlu z Rosją (poprawka była wprowadzona w 1974 r., zakazywała stosowania klauzuli największego uprzywilejowania wobec państw, uniemożliwiających emigrację swoim obywatelom, ZSRR pasował do tego jak ulał, w dzisiejszej Rosji na razie nie ma przeszkód, by obywatele mogli wyjeżdżać za granicę).
Dla przypomnienia: Magnitski pracował dla Hermitage Capital jako audytor, wpadł na trop wielkich przewał w wykonaniu urzędników wysokiego i średniego szczebla MSW. Został pod absurdalnym zarzutem uchylania się od płacenia podatków aresztowany i osadzony w areszcie śledczym. Zeznań obciążających urzędników nie chciał wycofać, w areszcie był źle traktowany (szykany, maltretowanie, złe warunki w celi, odmowa udzielenia pomocy medycznej przy drastycznie pogarszającym się stanie zdrowia), zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach, obrońcy praw człowieka twierdzą, że do jego zgonu przyczyniło się nie tylko nieudzielenie pomocy przez lekarza, ale być może pobicie. Rosyjski wymiar sprawiedliwości (sprawiedliwości?) nie dopatrzył się w działaniach osób winnych śmierci Magnitskiego znamion przestępstwa. Nie dopatrzył się też żadnych uchybień w działaniach urzędników, którzy nadal cieszą się pieniędzmi z przekrętu i dobrami za nie zakupionymi.
Ci, którzy trafią na amerykańską listę, nie otrzymają wiz wjazdowych do USA. Przewiduje się także zamrożenie ich aktywów za granicą. Według ustawy, na liście znajdą się nie tylko nazwiska osób związanych ze sprawą Magnitskiego, ale także osób naruszających prawa człowieka. W tekście ustawy znalazły się opisy wielu spraw rosyjskich aktywistów, obrońców praw człowieka, przypadki pobicia dziennikarzy, a także porwań ludzi w Czeczenii.
„Lista Magnitskiego” od dawna wywołuje rozdrażnienie Kremla. Nie, za słabo to powiedziałam, wywołuje furię. Wielu rosyjskich dyplomatów i polityków zapowiedziało (jeszcze w czerwcu mówił o tym otwarcie prezydent Putin), że jeżeli ustawa wejdzie w życie, wpłynie to źle na stosunki rosyjsko-amerykańskie oraz spotka się z działaniami odwetowymi ze strony Moskwy. MSZ wydał wczoraj i dziś komunikaty w duchu ministra Gromyki: „wyzywająco nieprzyjazne posunięcie”, które „nie pozostanie bez ostrej odpowiedzi”.
Przedstawiciele środowisk obrońców praw człowieka i opozycjoniści przyjęli natomiast wyniki głosowania w Izbie Reprezentantów z wielkim zadowoleniem. „To najbardziej prorosyjski dokument, przyjęty przez amerykański parlament. […] Kremlowska „krysza” już tym ludziom [osobom, które naruszają w Rosji prawa człowieka] już nie pomoże” – napisał w blogu Władimir Kara-Murza z opozycyjnej partii PARNAS.
Siergiej Parchomienko w swojej wczorajszej audycji w rozgłośni Echo Moskwy powiedział: „Magnitski został zamęczony w areszcie dlatego, że zdemaskował świetnie naoliwiony system wyprowadzania państwowych pieniędzy przy pomocy służby podatkowej. Schemat polega na tym, że pod pozorem zwrotu nadpłaconego podatku wyprowadzane są państwowe pieniądze, które trafiają na konta urzędników i funkcjonariuszy służby podatkowej. Skala tego złodziejstwa jest po prostu kolosalna, to cały przemysł. Nie ten jeden przypadek [który odkrył Magnitski], a schemat działający powszechnie, w którym uczestniczy znaczna część rosyjskich urzędników różnego szczebla. Magnitski zginął dlatego, że to odkrył, został zamęczony. Teraz pewna liczba wysoko postawionych urzędników i funkcjonariuszy średniego szczebla rosyjskich służb specjalnych i struktur siłowych będzie ukarana w ten sposób, że zostaną oni odcięci – stracą dostęp do pieniędzy, które wcześniej ukradli i ukryli za granicą”.
A jakie działania odwetowe mogą podjąć rosyjskie władze za to, że część urzędników nie będzie mogła pojechać „na działkę” gdzieś na Hawajach? Oczywiście najpierw Rosja głośno przypomni całemu światu, że „w Ameryce biją Murzynów”, jak to było za dawnych lat na linii Moskwa-Waszyngton. Wiaczesław Nikonow, wiceprzewodniczący komisji spraw międzynarodowych Dumy Państwowej (prywatnie wnuk Wiaczesława Mołotowa), wyraził przypuszczenie, że w odpowiedzi rosyjski parlament przegłosuje „listę Guantanamo” i wpisze na nią nazwiska osób powiązanych ze złym traktowaniem więźniów w Guantanamo. A politolog Fiodor Łukjanow przewiduje powstanie „listy Buta” z nazwiskami osób zaangażowanych w aresztowanie, ekstradycję i skazanie przez amerykański sąd na karę 25 lat więzienia „handlarza śmiercią” Wiktora Buta. Łukjanow zastanawia się też, czy nie ucierpią na tym interesy poszczególnych amerykańskich firm pracujących w Rosji.
No cóż, Ameryka się może nie podnieść po tych odwetowych rosyjskich listach.
W październiku Parlament Europejski poparł „listę Magnitskiego”. Wprowadzenie europejskich sankcji wobec osób z listy może być dużo bardziej dotkliwe niźli sankcje amerykańskie.