Archiwum kategorii: Bez kategorii

Czarna lista w kropki bordo

16 lutego. Posiadacz jednego z najbardziej oryginalnych tupecików – rosyjski piosenkarz i deputowany Dumy Państwowej Josif Kobzon został wpisany na europejską czarną listę. Od dziś nie może wjeżdżać na terytorium UE, a jego aktywa tam zostały zamrożone. Oprócz pochodzącego z Donbasu trubadura na liście znaleźli się m.in. dwaj wiceministrowie obrony oraz kilku watażków, walczących na wschodzie Ukrainy. Wśród nich słynny Motorola, którego ślub kilka miesięcy temu był ulubionym tematem mediów. Dzisiaj różne portale społecznościowe donosiły o jego domniemanej śmierci.

Od momentu ogłoszenia nowych sankcji Josif Kobzon nie milknie – zapełnia wszelkie dostępne środki masowego przekazu swoim osobistym przekazem. Przekazem dotkniętego do żywego człowieka, któremu odebrano tlen.

Najpierw wyrzekał w tym duchu: „Nastrój mi popsuli, nie powiem. Bo ja się właśnie wybierałem za granicę na leczenie, ale skoro tak, to będę się leczył tutaj. Jestem dumny, że znalazłem się w towarzystwie ludzi, którym nie jest obojętny los Rosji i los mojej małej ojczyzny – Donbasu”.

Josif Kobzon co drugie zdanie powtarza, że jest prawdziwym rosyjskim patriotą. Dziwić może zatem, że wybierał się na wraży Zachód, by się podleczyć, a nie pomyślał w pierwszym rzędzie, że rodzima medycyna na pewno na głowę bije zachodnią pod każdym względem.

Pieśniarz wsławił się niedawno tym, że w duecie z szeryfami Donbasu odśpiewywał na estradzie hymny samozwańców oraz stare chwytające za serce przeboje (można te występy obejrzeć tu: https://www.youtube.com/watch?v=8676C2L82n0 oraz https://www.youtube.com/watch?v=KOG3DaIOL5U). Pojechał do Doniecka i Ługańska, mimo że władze Ukrainy zakazały mu wjazdu na terytorium kraju za popieranie donieckiego separatyzmu. Kobzonowi kilka tygodni temu odmówiono także wjazdu na Łotwę, dokąd wybierał się na festiwal. A teraz jeszcze całe UE.

Z wywiadu na wywiad Kobzon wyraźnie się dzisiaj rozkręcał. W kolejnym wejściu zaczął się domagać kontrsankcji ze strony Rosji. „Oni nie wpuszczają dziesięciu artystów, to i my też tak powinniśmy [postąpić], żeby oni też poczuli, co oznacza ograniczanie wolności człowieka. Przecież oni tymi sankcjami naruszają prawa człowieka”.

Jednak sankcje w odniesieniu do zachodnich artystów wydały się Josifowi Kobzonowi zbyt łagodną reakcją i wystąpił jeszcze z inicjatywą wprowadzenia ograniczeń dla rusofobów, którzy wyjeżdżają z kraju. Jego zdaniem rusofob, który oczernia Rosję, niezasłużenie swobodnie wyjeżdża sobie za granicę, a tam jest wpuszczany [w przeciwieństwie do niego, Kobzona] i chętnie słuchany. „Ja bym ograniczył te wyjazdy. Nie zakazał [łaskawy pan], ale ograniczył”. Kobzon uważa, że takim, co krytykują ojczyznę, łatwiej jest zaczepić się za granicą, żeby „tam otrzymać honorarium, pić whisky i pluć na Rosję”.

I jeszcze jeden aspekt. Kobzon oznajmił, że on osobiście to nie ma nieruchomości w Europie. Natomiast jego dzieci, owszem, mają. „Ale mnie to nie jest potrzebne, ja mam tu wszystko. […] Córka mieszka w Anglii, i wnuki moje, a mam dziesięcioro, część mieszka w Anglii, a część w Moskwie. W Ameryce, w Miami, też nic nie mam. Mnie samego już od dwudziestu lat nie ma w Ameryce”.

Ten ostatni wątek zasługuje na kilka słów rozwinięcia. W 2012 roku Stany Zjednoczone odmówiły Kobzonowi przyznania wizy z uwagi na domniemane związki piosenkarza z kręgami kryminalnymi. W latach dziewięćdziesiątych rosyjska prasa często donosiła o bliskich kontaktach Kobzona z bossami mafii. On konsekwentnie odżegnywał się od tego, że sam jest mafiosi, ot, zwyczajnie prowadzi biznes i tyle. Niemniej publikowane w prasie liczne fotografie piosenkarza z tuzami półświatka (m.in. Wiaczesławem Iwańkowem, pseudonim Japończyk, rezydentem rosyjskiej mafii w USA) nie pozostawały wątpliwości, że byli znajomymi, że Kobzon śpiewał na „zjazdach miłośników włoskiej opery”, jak z przekąsem nazywano spotkania królów kryminału, że bliskie powiązania z nimi miał. W jednym z wywiadów Kobzon powiedział, że prosił o wstawiennictwo w sprawie amerykańskiej wizy Putina, który interweniował, ale bez skutku – zezwolenia nie wydano. Z ostatnim recitalem w USA Kobzon faktycznie wystąpił dwadzieścia lat temu – w 1994 roku.

Jakie piękne deja vu

12 lutego. W wypolerowanym na wysoki połysk marmurowym socrealistycznym pałacu w Mińsku prezydent Białorusi dwoił się i troił, donosił gościom kanapki i wiadrami kawę, a goście jedli, pili i rozmawiali. I tak całą noc. Nad ranem trochę bledsi, trochę śpiący, trochę bardziej (niż zwykle) milczący wyszli z sali posiedzeń. Nie było wspólnej konferencji prasowej. W języku dyplomacji to oznacza, że rozmowy nie zakończyły się zgodą.

Szczyt w Mińsku poprzedziła tajemnicza misja w Kijowie i Moskwie kanclerz Merkel i prezydenta Hollande’a, którzy zaniepokojeni nasileniem walk na wschodzie Ukrainy postanowili zajrzeć w oczy prezydentowi Putinowi i zapytać, czego chce za pokój. Zabiegom na polu dyplomatycznym towarzyszyła dzika histeria w rosyjskiej telewizji. Koryfeusze telewizyjnej propagandy przypominali publiczności, że prezydent Rosji ma w dyspozycji walizeczkę z kodami jądrowymi i może jej użyć bez zbędnych ceregieli, bo zgodnie z przepisami to on podejmuje tak doniosłą decyzję jak naciśnięcie guzika i przekształcenie wrogów w nuklearny popiół.

Nowy wariant mińskich porozumień miał dać Rosji większe pole manewru w rozgrywaniu Ukrainy (pisałam o tym kilka dni temu http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/02/08/dyplomatyczny-ambulans-we-mgle/). Cele Moskwy się nie zmieniły: nadal chodzi o przymuszenie Kijowa do rezygnacji z integrowania się z Zachodem i powrotu na łono „rosyjskiego świata”. Wojna w Donbasie jest jednym z narzędzi służących osiągnięciu tego celu.

Co udało się wyszarpać Rosji podczas nocnych rozmów w Mińsku? Całkiem sporo, choć nie wszystko („To nie była najlepsza noc w moim życiu”, wyznał Putin). Jedyny papier, jaki powstał, został podpisany nie przez czworo przywódców (oni nic nie podpisali, co znamienne), a przez grupę kontaktową (przedstawiciele OBWE, Ukrainy, Rosji i separatystów). Porozumienie powtarza wiele postanowień z wrześniowych ustaleń, niektóre z punktów rozszerza. Czy to krok w stronę uregulowania konfliktu? Jeżeli nawet, to niewielki. I nie na długo.

Poroszenko może wrócić do Kijowa z tarczą, bo w dokumentach nie ma słowa „federalizacja” ani „status pozablokowy „. Ponadto dzisiaj MFW podjęło decyzję o przyznaniu wielomiliardowego kredytu dla Ukrainy. Ale wróćmy do tego, co zostało napisane w porozumieniu.

Z długiego dokumentu wynika, że: ma nastąpić rozejm (od północy 15 lutego), potem ma dojść do wycofania wojsk z linii frontu, potem „w niektórych częściach obwodów donieckiego i ługańskiego” odbędą się lokalne wybory zgodnie z ustawodawstwem ukraińskim, Ukraina z powrotem weźmie na garnuszek ludność Donbasu, przeprowadzi reformę konstytucyjną uwzględniającą specjalny status wschodnich prowincji, a dopiero potem będzie można pomyśleć o kontrolowaniu granicy ukraińsko-rosyjskiej (pod koniec 2015 roku). Tymczasem bez kontroli 400-kilometrowego odcinka granicy, znajdującego się obecnie we władaniu separatystów, poza kontrolą Kijowa, nic się zmieni: nadal z Rosji do Donbasu wjeżdżać będą kolumny sprzętu i wojska. Od kontroli granicy należałoby zacząć, żeby proces pokojowy miał szansę. Żaden z punktów nie ma gwarancji wprowadzenia w życie, nie określono mechanizmów implementacji. kto ma o tym rozstrzygać? Każda ze stron interpretuje magmę zapisów po swojemu.

Problemem jest już sama linia, poza którą ma być wycofany ciężki sprzęt i wojsko. Jeśli będzie to linia określona we wrześniowych porozumieniach, bez uwzględnienia ostatnich zdobyczy separatystów, to można się spodziewać, że samozwańcze formacje nie zechcą się podporządkować. Idol separatystów Igor Girkin vel Igor Striełkow już gniewnie dawał upust emocjom: mińskie porozumienia to listek figowy, który ma wstydliwie ukryć porażkę rosyjskiej polityki względem Ukrainy. I przewidywał, że „na 90 procent rozejm umrze, nie urodziwszy się nawet”.

Putin ugrał dla siebie na pewno jedną ważną rzecz: Europa przyjęła za dobrą monetę pokój zawarty w Mińsku i (na razie) odstąpiła od wprowadzania nowych sankcji przeciwko Rosji (na jak długo, to zobaczymy). I jeszcze jedna okoliczność, o którą chodziło Putinowi – rozmowy o Ukrainie odbyły się z udziałem Rosji (która według oficjalnego stanowiska nie jest uczestnikiem konfliktu), ale bez przedstawiciela USA.

Rosyjski dziennikarz Andriej Łoszak nie ma złudzeń, jak należy patrzeć na podejmowane przez europejskich polityków próby rozmawiania z Putinem. „Za każdym razem, kiedy ludzie z Zachodu siadają z Putinem do stołu rozmów, przypominam sobie słowa dysydenta Bachmina wypowiedziane w filmie o pokazowym procesie KGB nad Jakirem i Krasinem: Ta historia nauczyła nas dwóch rzeczy. Po pierwsze, nie wolno składać żadnych zeznań, po drugie, próby podjęcia gry z nimi w nadziei, że się ich ogra (a zawsze jest taka pokusa, bo przecież my jesteśmy mądrzejsi, bardziej wykształceni) są z góry skazane na niepowodzenie. Bo my gramy w szachy, a oni grają w taką grę, na jaką właśnie mają ochotę, a jak będzie taka potrzeba, to walną nas szachownicą przez łeb. W tym sensie przegrana w tej grze jest gwarantowana – bo wy nigdy nie pozwolicie sobie na to, na co oni sobie pozwalają”.

Śmiech na sali

10 lutego. Na monachijską konferencję bezpieczeństwa przyjeżdżają poważni politycy, z trybuny padają poważne stwierdzenia dotyczące trendów w polityce światowej. Tegoroczna konferencja wejdzie do annałów jako ta, na której użyto w tych poważnych dysputach nowej broni: śmiechu.

Jednym w mówców podczas obrad 7 lutego był minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow. W nieskazitelnym garniturze, w doskonale dobranym krawacie wyglądał jak stuprocentowy kapłan dyplomacji. Jego trzynastominutowego oficjalnego wystąpienia zgromadzeni wysłuchali bez szczególnie ekspresyjnych reakcji. Ławrow mówił o tym, że USA i UE dążą do poderwania bezpieczeństwa w Europie, w tym na Ukrainie (konflikt na Ukrainie wywołał Zachód, a jakże), łamią ustalenia aktu helsińskiego, Rosja nie może na to spokojnie patrzeć, a Bruksela zawiodła na całej linii, weszła na drogę konfrontacji i generalnie współpraca rosyjsko-unijna nie wytrzymała próby, na dodatek Stany mieszają, rozmieszczają elementy tarczy przeciwrakietowej w Europie, nie licząc się z protestami Moskwy. Były ambasador USA w Moskwie Alexander Vershbow jeszcze w trakcie tej oskarżycielskiej mowy Ławrowa zamieścił znamienny komentarz na Twitterze: „Rosja narusza wszystkie helsińskie zasady, tymczasem Ławrow nawołuje do ich przestrzegania. Ciekawa logika!”.

Tą ciekawą logiką Moskwa błyska na politycznych salonach nie od dziś. Dalej zrobiło się jeszcze ciekawiej. Po odczycie był czas na zadawanie pytań.  Na widowni siedziało około dwustu polityków z wysokich półek. Jako pierwszy głos zabrał szef komisji Europarlamentu ds. polityki zagranicznej Elmar Brok. Przypomniał, że Rosja anektując Krym, pogwałciła najważniejsze europejskie normy. Ławrow odpowiedział z godnością, że [zeszłoroczne] wydarzenia na Krymie przebiegły zgodnie ze statutem ONZ. W tym momencie wielu obecnych wybuchło gromkim śmiechem. Ławrow jako stuprocentowy kapłan dyplomacji zareagował na ten niespodziewany afront spokojnie: odparł, że gdy Brok zadawał mu pytanie o Krym, też miał ochotę się roześmiać, ale się powstrzymał. Nie powstrzymał się natomiast od przedstawienia kolejnych aktów strzelistych „krymskiej religii” Kremla: standardowo oskarżył Zachód o stosowanie podwójnych standardów w kwestii Krymu. „Bo w Kosowie nie było referendum, a i Niemcy też się zjednoczyły bez referendum. Byliśmy gorącymi zwolennikami tego”. Po tej replice Ławrowa w sali wybuchła wrzawa, śmiech mieszał się z okrzykami niezadowolenia i gwizdami. I tu Ławrow zareagował powściągliwie i dowcipnie: „Nad stanowiskiem Rosji można się śmiać – śmiech wydłuża życie”.

Dziwne poczucie humoru.

Dyplomatyczny ambulans we mgle

8 lutego. Przy białym stoliku w białym gabinecie na Kremlu usiadło troje polityków. Rozmawiali z górą cztery godziny. O czym? Nie powiedzieli.

Kanclerz Niemiec i prezydent Francji pojechali do Moskwy po krótkiej wizycie w Kijowie z misją w sprawie uregulowania konfliktu na wschodzie Ukrainy. W tle toczyła się dyskusja, a właściwie przerzucanie się oświadczeniami, na temat możliwości/niemożności dostarczania Ukrainie śmiercionośnej broni.

Władimir Putin, który od paru tygodni cierpiał z powodu ostracyzmu zachodnich przywódców (planowane na połowę stycznia rozmowy w Astanie zostały odwołane i nikt nie kwapił się wysłuchiwać wynurzeń WWP), osiągnął cel: przyjechali z nimi rozmawiać. I to w formacie najbardziej pożądanym – najważniejsze tuzy w UE, bez plączących się pod nogami pomniejszych graczy i bez wuja Sama. Podłożenie do ognia i rozkręcenie spirali przemocy na wschodzie Ukrainy, z licznymi ofiarami, także wśród ludności cywilnej okazało się skuteczną metodą przymuszenia Zachodu do rozmów z Kremlem. Fantastyka polityczna w szelmowskim wydaniu: oficjalnie Moskwa trąbi, że nie jest uczestnikiem konfliktu we wschodnich obwodach Ukrainy, który uważa za wojnę domową, ale ma najwięcej do powiedzenia w sprawie mechanizmów uregulowania. Ma też doskonałe narzędzia rozkręcania lub wygaszania walk: wyposażone w rosyjską ciężką broń zagony rzezimieszków wzmocnione wyćwiczonymi w wojennym rzemiośle kolegami z rosyjskiej armii.

Przedstawieni przez karykaturzystę w ambulansie mknącym na sygnale Merkel i Hollande chcą zaprzestania krwawych walk i powrotu do porozumień pokojowych. Sęk w tym, że mińskie porozumienia z września ubiegłego roku (przewidujące m.in. kontrolę granicy rosyjsko-ukraińskiej), o których przestrzeganie apelują, Putina nie satysfakcjonują. Dlatego Władimir Władimirowicz wywraca stolik i chce układać się od nowa. Dziś Merkel, Hollande, Putin kontynuowali konsultacje przez telefon, tym razem z udziałem prezydenta Poroszenki. Ustalili, że w najbliższą środę w Mińsku odbędzie spotkanie czwórki w „formacie normandzkim”.

Na konferencji bezpieczeństwa w Monachium pani kanclerz po rozmowach w Moskwie powiedziała: „działania Rosji są sprzeczne z wziętymi przez nią na siebie zobowiązaniami, między innymi w ramach memorandum budapeszteńskiego, na podstawie którego Ukraina zrezygnowała z broni atomowej w zamian za poszanowanie integralności terytorialnej” [czy to miało przypomnieć Moskwie: Krym nie wasz?]. Wyraziła nadzieję, że uda się wypracować nowe porozumienie pokojowe. Prezydent Poroszenko prezentował na tejże konferencji dokumenty rosyjskich żołnierzy, którzy zbłądzili na terytorium Ukrainy i trafili do niewoli lub zostali zabici. Zapowiedział, że kwestia federalizacji Ukrainy czy wprowadzenia drugiego języka państwowego (dwa główne postulaty Moskwy) może zostać rozstrzygnięta wyłącznie w ogólnonarodowym referendum.

Na czym miałoby polegać nowe porozumienie pokojowe? Według komentatora portalu Slon.ru Aleksandra Baunowa, Merkel-Hollande przywieźli do Moskwy „scenariusz naddniestrzański”. „Na mapie i w dokumentach – Ukraina w całości, ale faktycznie z niepodległym Donbasem, który idzie własną drogą, ale bez kijowskich pieniędzy i bez prawa głosu w sprawach ogólnoukraińskich [w tym – w polityce zagranicznej, co miałoby kluczowe znaczenie]”. Zdaniem Baunowa, scenariusz naddniestrzański byłby do przyjęcia dla Ukraińców. „Nie ma w nim tego, o co od początku zabiegał w tej grze Putin: by stworzyć wewnątrz Ukrainy region mający prawo głosu w najważniejszych sprawach (integracja z UE i NATO), z którym trzeba się konsultować”. Ale czy to scenariusz do przyjęcia dla Moskwy? Na razie nic na to nie wskazuje.

Po mediach chodzą i inne domysły dotyczące rozmów na Kremlu: po pierwsze, ustanowienie nowej linii rozejmowej (wedle postulatów Moskwy, uwzględniającej ostatnie zdobycze terytorialne donieckich separatystów, co dla Kijowa jest nie do przyjęcia); po drugie, nad przestrzeganiem pokoju miałyby czuwać jakieś (nie bardzo na razie wiadomo, jakie) siły międzynarodowe; po trzecie, kto będzie odbudowywał i utrzymywał Donbas.

„Żeby wprowadzić siły rozjemcze ONZ, z prośbą musi wystąpić Ukraina. […] Putinowi właściwie jest wszystko jedno, czy to będzie ONZ czy nie, ale zdaniem wielu, on upiera się, by w składzie tych sił byli rosyjscy wojskowi” – pisze w komentarzu na swoim blogu „Zapiski mizantropa” Andriej Malgin. Moskwie chodzi o kontrolowanie linii rozgraniczenia, a nie o kontrolowanie granicy rosyjsko-ukraińskiej, na to zgody Moskwy nie będzie. „A to oznacza – pisze Malgin, – że Donbas stanie się jedną wielką rosyjską bazą wojskową z [nieograniczoną] możliwością dokonywania rotacji sił i sprzętu”. Jeszcze ostrzej widzi kwestię wprowadzenia sił rozjemczych komentatorka „Echa Moskwy” Julia Łatynina (na podstawie analizy sytuacji w sierpniu 2008 roku w Gruzji, kiedy to ostrzał artyleryjski przedstawiony jako atak sił gruzińskich na pozycje rosyjskiego kontyngentu pokojowego w Osetii stał się pretekstem do uderzenia Rosji na Gruzję): „Rosyjscy mirotworcy [członkowie pokojowych misji rozjemczych] to tacy fantastyczni ludzie, którzy w dowolnym momencie mogą sami na siebie napaść i potem wyjaśniać, że zostali napadnięci. Rosyjscy mirotworcy – w przeciwieństwie do sił ONZ – to gwarancja, że konflikt znajdzie się w bardziej nieprzyjemnej sytuacji”.

Wrócę jeszcze do komentarza Malgina: „Kto weźmie na siebie zaopatrzenie i następnie odbudowę Donbasu? Ten honor uczestnicy rozmów chcą przyznać Ukrainie. Być może Poroszenko będzie się sprzeciwiał, ale tego nie jestem pewien. Co z tego wyjdzie? Będziemy mieli obszar, którego Kijów nie będzie kontrolował (mogą się tam nawet odbyć lokalne wybory pod kontrolą Zachodu, żeby dać tamtejszym władzom legitymację). Zachód nawet przyzna Kijowowi na to jakieś kredyty. Tylko zwrócić je będzie musiała i tak Ukraina. Najwidoczniej Europa nie na żarty przestraszyła się perspektywy pojawienia się w strefie konfliktu amerykańskiej broni. Oni uważają, że w takim razie Putin może powiedzieć: sami widzicie, skoro oni dostarczają broń „faszystom”, to i my legalizujemy nasze dostawy. I nastąpi eskalacja. Ale trzeba wiedzieć, że dostawy [rosyjskiej broni w strefę konfliktu] i tak idą, w ostatnim czasie całkiem jawnie”.

Na nadchodzący tydzień planowana jest kolejna seria konsultacji na różnych szczeblach. Dzisiaj niemiecka prasa ujawniła, że według szacunków niemieckich służb specjalnych liczba śmiertelnych ofiar konfliktu na Ukrainie wynosi pięćdziesiąt tysięcy.

Czeczeński scenariusz dla Donbasu

3 lutego. Nie tylko twarzowe zdjęcia z koalą w objęciach stanowiły cel wyjazdu Władimira Putina do Australii na szczyt G20 jesienią ubiegłego roku. Okazało się, że rosyjski prezydent pojechał tam z konkretnym planem dotyczącym uregulowania konfliktu wywołanego przez niego samego na wschodzie Ukrainy. Jak ujawnił dziś „Financial Times”, Angela Merkel została w Brisbane uraczona przez Putina „czeczeńskim scenariuszem”. Zgodnie z tym planem, Noworosja miałaby pozostać jako autonomia w składzie Ukrainy i zostać odbudowana przez Kijów ze zniszczeń wojennych. Na podobieństwo sytuacji w Czeczenii, która została zrujnowana przez wojska federalne [na przełomie lat 90. i 2000., notabene na rozkaz wschodzącej gwiazdy rosyjskiej polityki, podpułkownika Putina], a potem zalana [przez tegoż pułkownika] strumieniem pieniędzy spływających na mężny tors i w otwarty trzos Ramzana Kadyrowa. Autorzy materiału w „Financial Times” twierdzą, że Putin w Australii starał się przekonać swoich rozmówców, że najlepszy plan to skłonić ukraińskie władze, by wobec samozwańczych republik prowadziły taką samą politykę, jak Moskwa wobec Czeczenii: by im słono płaciły za lojalność. „Dla byłego oficera KGB taki sposób mógł być logiczny, ale dla córki wschodnioniemieckiego pastora przywiązanej do idei sprawiedliwości to było nie do zaakceptowania” – pisze „Financial Times”.

Nie wiadomo, o czym rozmawiali przez cztery godziny pani kanclerz i pan prezydent w Australii, trudno zweryfikować przecieki „Financial Times”. Ale patrząc na to, co dalej się działo na linii Moskwa-Berlin, można spostrzec, że to był punkt zwrotny. Angela Merkel była po rozmowie z Putinem zszokowana, przestała „kupować” jego narrację i przymykać oko na to, że Moskwa podsyca konflikt w Donbasie. „To było ostatnie osobiste spotkanie Putina i Merkel. Kanclerz, regularnie zwracająca się do Putina z prośbą o to, by wywarł wpływ na separatystów, by zaprzestali walki zbrojnej w Donbasie, oskarżyła Rosję o wykorzystywanie zamrożonych konfliktów do destabilizacji sytuacji w krajach obszaru postradzieckiego, starających się o zbliżenie z Unią Europejską” – napisał w komentarzu portal „Slon”.

Na wschodzie Ukrainy znowu rozgorzała gorąca wojna. Kreml nie zrezygnował z planu uzyskania wpływu politycznego na Kijów. Zdestabilizowany Donbas to doskonały sposób na destabilizowanie całej Ukrainy. Rosja od września ubiegłego roku (od podpisania porozumień mińskich) wzmocniła siły separatystów, parę dni temu do obwodów ługańskiego i donieckiego wjechał kolejny „konwój humanitarny”, mnożą się doniesienia o przerzucaniu z terytorium Rosji „urlopowanych” żołnierzy. Od wielu dni trwają walki w rejonie ważnego węzła komunikacyjnego Debalcewe z użyciem ciężkiego sprzętu, po obu stronach trwa jednocześnie zapalczywa wymiana informacji i dezinformacji. Jednym z tragicznych pól tej wymiany ciosów jest podawanie wzajemnie sprzecznych danych o ofiarach.

Lider donieckich separatystów Aleksandr Zacharczenko kilka dni temu zapalczywie obiecał odbicie z rąk Ukraińców Debalcewe, ogłaszał powszechną mobilizację (chciał powołać pod broń 100 tys. mężczyzn). Na te mobilizacyjne hasła odpowiedział niespodziewanie Igor Girkin vel Striełkow. „Ponieważ moja małżonka jest rdzenną mieszkanką Donbasu (urodziła się na terytorium Donieckiej Republiki Ludowej), proszę rozważyć możliwość zmobilizowania mnie i wcielenia do szeregów sił zbrojnych Donieckiej Republiki Ludowej. Mam 44 lata. Jestem zdolny do służby”. Kto by tam miał wątpliwości, że jest zdolny – już się wykazał, jeszcze jako niepoślubiony rdzennej mieszkance Donbasu rozwodnik, walcząc w Słowiańsku i Doniecku, a potem nagle zostawiając kamratów i rejterując do Rosji.

Ukraiński bloger Petro Szuklinow tak widzi powód urządzenia krwawej jatki pod Debalcewe: „Putin będzie próbował wszelkimi siłami zniszczyć format miński, który nie wpisuje się w jego doktrynę śmierci i chaosu. Jest zainteresowany, by osiągnąć odpowiedni rezultat metodami siłowymi, a następnie przedstawiać Ukrainie warunki. […] Rozmawiać z pozycji siły – to metoda Putina. […] Doktryna Putina to zewnętrzni wrogowie i wojna. Bez wojny na Ukrainie niepodobna cokolwiek objaśnić. Putin bez wojny to kliniczny idiota, który przefiukał piętnaście lat „wstawania z kolan”, tłustych lat rosyjskiej gospodarki w zamian za aneksję Krymu.[…] Wojna to żywioł Putina, z pozycji wojny można jak długo się chce bałwanić społeczeństwo. I tylko dzięki wojnie Putin może utrzymać się u władzy”.

Na razie z ewentualnego „czeczeńskiego scenariusza” realizowana jest faza „prasowania” Donbasu przy użyciu ciężkiego sprzętu bojowego, przywiezionego z Rosji. Ani słowa o tym, by Moskwa zamierzała kiedykolwiek przejść do fazy przekazywania strumieni pieniędzy na odbudowę. Winą za wszystkie zniszczenia nadal obarczać będzie Kijów.

Czym skorupka za młodu nasiąknie

1 lutego. Poczciwy Dziadek Mróz w towarzystwie uroczej Śnieżynki rozdają dzieciom pierniczki, bawią się w „Gąski, gąski do domu”, życzą wszystkiego najlepszego na Nowy Rok i pozują do pamiątkowych zdjęć. Takie wyobrażenie o modelowej imprezie choinkowej ma znakomita większość Rosjan. Wielu organizatorów choinek w dzisiejszych czasach burzy i naporu uznało, że ta dziecinada nie pasuje do militarystycznych nastrojów hodowanych odgórnie i oddolnie. Zaczęto poszukiwać nowych modeli.

W Lipiecku w domu kultury pokazano dzieciom spektakl pełen odniesień do sytuacji politycznej. Głównym motywem była brzydka, tępa Ameryka, na dodatek „czarniawa”. Dzieci straszono „Santa Obamą” i rzeczniczką Departamentu Stanu Jane Psaki (w kremlowskich mediach kreowaną na niezbyt zorientowaną w sytuacji kłamczuszkę). Role pozytywnych bohaterów odgrywały „zielone ludziki”, a także Topol-M, Iskander i Buława. Fragmenty tego pouczającego przedstawienia można obejrzeć tu: https://www.youtube.com/watch?v=KH-uR-2zPw8

Swój wkład w wychowanie dzieci i młodzieży wnosi również Chirurg, czyli Aleksandr Załdostanow, jeden z liderów proklamowanego niedawno ruchu Antymajdan, szef motoklubu Nocne Wilki, oddającego część Władimirowi Putinowi i jego polityce. Od pięciu lat Załdostanow organizuje nie tylko „prawosławno-patriotyczne” zjazdy bajkerów, ale także „jołki” dla dzieci. Imprezy odbywają się w klubie Sexton, finansuje je administracja prezydenta Federacji Rosyjskiej. W tym roku budżet przedsięwzięcia wynosił 3,5 mln rubli. Za przyjemność oglądania wilków w noworocznej akcji trzeba było zapłacić – za dziecko i rodzica – trzy tysiące rubli (dla porównania, średnia pensja w Rosji w 2014 r. wynosiła 31 tysięcy rubli).

Scenariusz przedsięwzięcia opisała „Nowaja Gazieta”. Wilczek (mały „nocny wilk”) spieszy, aby specjalnym kluczem nakręcić zegar. Dzięki temu zabiegowi Nowy Rok ma być pomyślny. Ale drogę Wilczkowi przecinają wrogowie, m.in. ci, którzy karmią się zagranicznymi grantami, działają podstępnie, próbują Wilczka przekupić baksami, ogłaszają, że chcą osłabić Rosję. Wrogowie przeprowadzają Majdan, aby rozbić solidarność narodów słowiańskich. Wilczek wpada w ręce amerykańskich interwentów, którzy wkraczają na Ruś i teraz przekupują oczadziały naród rosyjski dolarami. Jak to w bajkach dla dzieci bywa, na pokuszenie zniewolonych dolarami Rosjan wodzą także długonogie, skąpo przyodziane w czarny lateks, wyuzdane dziewoje.

Z niewoli wyzwalają Wilczka patrioci, którzy nie ulegli oczarowaniu amerykańskimi pieniędzmi ani czarom kobiecych wampów. Bajka przepojona jest nie tylko żądzą pieniądza i motywami erotycznymi, ale także polityką – dzieci dowiadują się o roli ropy naftowej i gazu w światowej gospodarce itd. Wyzwolenie Wilczka przez fikających koziołki bajkerów i ogólny happy end ogłasza Śnieżynka, sławiąca bohaterów, którzy walczą z odwiecznymi wrogami Rusi. (Fragmenty widowiska można obejrzeć tu: http://journalufa.com/14315-elka-v-bayk-centre-u-hirurga-zrelische-ne-dlya-slabonervnyh.html albo tu: https://www.youtube.com/watch?v=DmdqfoCwna0).

Na koniec wreszcie przybył Dziadek Mróz przywieziony przez Chirurga na motocyklu. Ale do dzieci przemówił nie on, a Załdostanow. Uderzył w wysokie tony: wspominał zeszłoroczne wydarzenia w Sewastopolu, kiedy to nad jego rodzinnym miastem zatrzepotała rosyjska flaga. A później drogie dzieci i ich rodzice ustawili się w kolejce, by się sfotografować. Nie, nie z Dziadkiem Mrozem ani nie ze Śnieżynką. Z Chirurgiem.

Szpieg w czasach sankcji

29 stycznia. Nie ma spokoju pod oliwkami – Amerykanie zatrzymali pracownika nowojorskiego przedstawicielstwa rosyjskiego banku WEB Jewgienija Buriakowa, podejrzewanego o pracę na rzecz Służby Wywiadu Zagranicznego Rosji. Dwaj inni „członkowie siatki”, współpracujący z Buriakowem, Igor Sporyszew i Wiktor Podobny, podejrzewani o to, że trudnili się szpiegostwem pod przykryciem dyplomatów, nie zostali zatrzymani, gdyż znajdują się aktualnie poza terytorium USA. To największa ujawniona afera szpiegowska od czasu słynnej wysyłki dziesięcioosobowej grupy agentów, w której prym wiodła rudowłosa Mata Hari powiatu mceńskiego, Anna Chapman.

Trzej panowie w szpiegowskiej łódce mieli, jak twierdzą amerykańskie źródła, potajemnie zbierać informacje o nowojorskiej giełdzie (np. mechanizmach mogących sparaliżować giełdę czy banki), amerykańskich zasobach energetycznych, projektach w dziedzinie alternatywnej energetyki, a od zeszłego roku – także o sankcjach wobec Rosji ze strony amerykańskich banków. Ponadto jak na pełnokrwistych szpiegów przystało, werbowali mieszkańców Nowego Jorku na rosyjskich agentów (chodziło o menedżerów wielkich amerykańskich firm oraz studentów). Z jakim skutkiem? Na razie nie wiadomo.

Rosyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych nazwało zarzuty pod adresem Buriakowa-Sporyszewa-Podobnego pozbawionymi podstaw, a władze USA oskarżyło o próbę wywołania kolejnej kampanii antyrosyjskiej.

Na muszce FBI ciekawscy Rosjanie znaleźli się już w marcu 2012 roku. Podsłuchiwano ich. Rozmowy były niewinne jak nowonarodzone dziecię: panowie opowiadali sobie o przekazywaniu nawzajem biletów na imprezy sportowe, koncerty, seanse w kinie itd. Z tym że, jak wykazywała obserwacja, delikwenci nie dokonywali wymiany kulturalnej, o której mówili przez telefon. Wniosek był jasny jak słońce: w rozmowach używają umówionego kodu. Śledzący rosyjską trojkę agenci FBI widzieli, że podczas konspiracyjnych spotkań Rosjanie przekazywali sobie teczki. I gawędzili, co też skrzętnie nagrywano.

Jak wynika z opublikowanych przez amerykańskie media materiałów, panowie śnili o przygodach Jamesa Bonda. Ale rzeczywistość okazała się prozaiczna jak papier pakowy. „Nawet sobie nie wyobrażasz – skarży się jeden drugiemu – ile razy myślałem, kiedy pierwszy raz trafiłem do Służby Wywiadu Zagranicznego [brak fragmentu], a obecnie siedzę tutaj nad ciastkiem. To nawet w przybliżeniu nie przypomina tego, co sobie myślałem o tym, nie przypomina filmów o Jamesie Bondzie. Oczywiście, nie spodziewałem się, że będę latał śmigłowcem, ale chociaż nazwisko by mi zmienili”.

Amerykańskie media smakują fragmenty dotyczące prób zawerbowania amerykańskich studentek-informatorek. Igor Sporyszew niepocieszony z uwagi na mizerne rezultaty opowiada: „Miałem pewne wyobrażenie o takich pannach, ale nie udaje mi się wprowadzić tych planów w życie, dlatego że one do siebie człowieka nie dopuszczają. Żeby się do nich zbliżyć, to trzeba by je przelecieć albo zastosować inne narzędzia, żeby zgodziły się spełniać twoje prośby. Doszedłem do wniosku, że z kobietami rzadko się udaje coś wartościowego”. Czy lepiej poszło z mężczyznami – nie wiadomo.

Specjalizujący się w tematyce szpiegowskiej amerykański ekspert Stephen Blank twierdzi, że choć z pozoru wygląda to na nieudaną akcję rosyjskich agentów, nie należy traktować tego z sarkazmem. Świadczy to bowiem o podwyższonej aktywności rosyjskiego wywiadu w USA. „To kolejny dowód na to, że rosyjska agentura w Stanach, a także w innych krajach bazuje na długotrwałej strategii, polegającej na uplasowaniu za granicą tak zwanych śpiochów, którzy oficjalnie prowadzą normalne życie, robią karierę tam, gdzie mogą uzyskać dostęp do utajnionej informacji – czy to gospodarczej, politycznej czy wojskowej. Rosja odradza sowiecką praktykę tworzenia zakonspirowanych siatek agenturalnych. […] Z drugiej strony ten akurat przypadek świadczy o pewnej degradacji agentów rosyjskiego wywiadu: w rozmowach telefonicznych i nie tylko pozwalali sobie oni na nieprofesjonalne wypowiedzi, mogące ich zdekonspirować”.

Historyk wywiadu Borys Wołodarski jest zdania, że z podobnymi zadaniami wysłano do Stanów na pewno większą liczbę rosyjskich agentów. To, że wykryto ich tylko trzech, trudno uznać za sukces Amerykanów. Wołodarski zwraca uwagę na to, że faktycznie to nie owi ujawnieni trzej panowie są szpiegami: za szpiegów można uznać osoby, które przekazywały im ważne informacje, a tych nie wykryto.

Czy będzie dalszy ciąg tego serialu szpiegowskiego? Zgodnie z kanonem gatunku, teraz Rosja powinna udzielić „symetrycznej odpowiedzi”.

Śmieciowy rating supermocarstwa

27 stycznia. Nie pomagają zaklęcia, zapewnienia, że zaraz się wszystko uspokoi, że zadziała program antykryzysowy (przyjęty notabene wczoraj przez rosyjski rząd w wielkim pośpiechu i podpisany dziś przez premiera) – międzynarodowe agencje ratingowe patrzą na rosyjską gospodarkę przez lupę swoich bezlitosnych wskaźników. Patrzą i widzą, że rosyjska gospodarka już nie tylko ma zadyszkę, ale wręcz znajduje się na pograniczu stanu przedzawałowego.

Pierwsza z agencji, Standard and Poor’s obniżyła wczoraj rating Rosji do poziomu BB+ (z inwestycyjnego BBB-), zwanego śmieciowym. Piszę, że pierwsza z agencji, bo eksperci twierdzą, iż za S&P niebawem pójdą pozostałe. Trzymająca prokremlowską linię gazeta „Izwiestia” napisała dzisiaj, że to obniżenie ratingu to decyzja polityczna. „Amerykanie zrozumieli, że kijowskiego reżimu nie uda się utrzymać w normie, dlatego zaczęli ostro zwiększać nacisk na Rosję. W najbliższym czasie można oczekiwać obniżenia ratingu [Rosji] i ze strony innych agencji. Myślę, że jeśli pospolite ruszenie [separatyści] zajmą Mariupol, to nam wyłączą SWIFT. […] Amerykanie zamierzają nas wykończyć” – wykłada swoją teorię spiskową ekonomista Michaił Chazin.

Wpisanie Rosji na śmieciową listę jeszcze pogarsza i tak niewesołą sytuację gospodarki. Tak niski rating wpływa na możliwość (a właściwie niemożliwość) pozyskiwania inwestycji. Sankcje mocno ograniczają dostęp do zagranicznych kredytów, więc i tak inwestycjami nie pachnie. A teraz na dodatek wzrosło niebezpieczeństwo, że zagraniczni inwestorzy zaczną gęsiego wycofywać się z Rosji. Jeszcze bardziej wzrośnie odpływ kapitału, który już w roku 2014 przekroczył kwotę 150 mld dolarów. Również ratingi kluczowych rosyjskich firm i banków ucierpią i zostaną obniżone. S&P zapowiedziało, że bierze na warsztat Rosnieft’.

Rosyjscy komentatorzy pocieszają publiczność, że chociaż Zachód umieścił rosyjską gospodarkę na poziomie śmieciowym, to chińskie agencje kredytowe nadal przyznają Rosji poziom A (z dumą podkreślają, że w tych chińskich agencjach USA mają niższy poziom: A-). Tymczasem rosyjska publiczność, nie czekając na oklaski zza Wielkiego Muru, rzuciła się dzisiaj znowu w stronę „obmienników”, bo kurs rubla w stosunku do dolara i euro ponownie wpadł w poważne turbulencje: dziś za dolara trzeba zapłacić 67,9 rubla, za euro – 76,5 rubla.

Prezydent Putin ostatnio nie wypowiadał się na tematy ekonomiczne. Zajęty jest NATO. Wczoraj zadziwił świat stwierdzeniem: „Często mówimy: ukraińska armia, ukraińska armia. A kto tam tak naprawdę walczy? […] w znacznym stopniu to ochotnicze bataliony, właściwie to nie armia, a w danym przypadku zagraniczny legion natowski, który ma za zadanie geopolityczne powstrzymywanie Rosji, co w żadnym razie nie pokrywa się z narodowymi interesami narodu ukraińskiego”.

Na obfite komentarze nie trzeba było długo czekać. Leonid Szwiec: „Putin jest przekonany, że armia ukraińska jest legionem NATO. Teraz pozostało nam tylko przekonać o tym NATO”. A Twitter powtarzał w setkach retwittów taki dialog. Putin: Władze Ukrainy przyznają, że tam u nich jest NATO! – Władimirze Władimirowiczu, nie NATO, a ATO [operacja antyterrorystyczna]. – A jaka to różnica, przecież mówię – faszyści!

Podczas cytowanego spotkania ze studentami Putin wystąpił z ciekawą inicjatywą. Życiową. Zapewnił mianowicie studentów z Ukrainy w wieku poborowym, że mogą oni spokojnie przebywać na terytorium Federacji Rosyjskiej nawet ponad trzy miesiące. I poparł ideę cichego zakątka dekownika: „Wielu ludzi już uchyla się od mobilizacji, starają się do nas przenieść, przesiedzieć. I słusznie postępują, dlatego że [w kraju] traktują ich jak mięso armatnie, pchają pod kule”. Pod czyje kule mianowicie, nie uściślił. Ukraińska Rada Najwyższa przyjęła dziś dokument uznający Rosję za kraj-agresora.

Spowiedź Striełkowa

25 stycznia. Od niemal roku Rosja upaja się tym, jak to Krym z entuzjazmem, w pełni legalnie „wrócił do macierzy”. Prezydent Putin opowiadał, że lege artis deputowani autonomicznego parlamentu krymskiego przegłosowali odpowiednie akty, ludność je poparła, zagłosowała w referendum i nastąpiło szczęście na Taurydzie, obronionej przed krwawą juntą.

I oto bohater pierwszych stron gazet Igor Girkin vel Striełkow w programie internetowego kanału telewizyjnego Нейромир-ТВ (reklamującego się jako niezależna telewizja społeczna, w programie – dużo dyskusji z udziałem „patriotów”) w sporze z Nikołajem Starikowem, piewcą Noworosji i „rosyjskiego świata” wypalił: „Byłem na Krymie od 21 lutego [2014 roku]. Na stronę mieszkańców przeszedł tylko Berkut, pozostałe jednostki MSW znajdowały się pod rozkazami Kijowa. Owszem, wykonywały te rozkazy niechętnie. Widziałem, że żadnego poparcia [dla naszych działań] ze strony władz w Symferopolu nie było. Deputowanych [parlamentu autonomii krymskiej] nasi ludzie z pospolitego ruszenia zbierali, nie ma co ukrywać, żeby zagnać ich do sali posiedzeń, żeby oni przyjęli. Tak, byłem jednym z dowódców tego pospolitego ruszenia. O armii już w ogóle nie mówię: armia znajdowała się pod rozkazami Kijowa. […] Większa część jednostek pozostała wierna Kijowowi i odeszła z terytorium Krymu”.

Całość wypowiedzi można obejrzeć na kanale Youtube: https://www.youtube.com/watch?v=aelwn_UfeN0

„Może powiedzcie to Putinowi. Bo jemu zdaje się, jakoś inaczej tę historię opowiedziano. Przecież niemożliwe, żeby on tyle razy świadomie kłamał” – skomentował wypowiedź „generalissimusa” Girkina Siergiej Parchomienko z Echa Moskwy.

Z ustaleniem wersji tego, co stało się wczoraj w Mariupolu (w wyniku ostrzału zginęło trzydzieści osób, ponad sto zostało rannych), też rosyjskie czynniki mają kłopot. W ciągu dnia doszło do ataku na mieszkalne osiedla Mariupola z użyciem wyrzutni Grad i Uragan. 24 stycznia, godz. 17.39 czasu moskiewskiego, wojowniczy harnaś Donbasu Aleksandr Zacharczenko krzyczy: „rozpoczęliśmy natarcie na Mariupol. Za kilka dni zamkniemy Debalcewe w okrążeniu i zemścimy się za ofiary, za poległych w Doniecku i Gorłówce” (https://www.youtube.com/watch?x-yt-cl=84503534&v=ZZemCBmB7-0&x-yt-ts=1421914688; proszę zwrócić uwagę na aplauz zgromadzenia). Jednocześnie w mediach społecznościowych „kremlowskie boty” rozpowszechniają dwie wieści: że ostrzał Mariupola to prowokacja Ukrainy oraz „rozpoczęło się wyzwolenie Mariupola, wkrótce miasto będzie nasze. Do Krymu zostało 280 kilometrów”. Kolejna depesza, z godziny 20.36: Zacharczenko oświadcza, że jego ludzie nie zamierzają szturmować Mariupola. I oznajmia, że miasto zaatakowały siły ukraińskie.

Głos w sprawie wczorajszego ostrzału zabrała misja OBWE: „analiza miejsc, które zostały ostrzelane, wskazuje, że rakiety Grad zostały wystrzelone z kierunku północno-wschodniego w rejonie miejscowości Oktiabrskij (19 km od ulicy Olimpijskiej w Mariupolu), rakiety Uragan – z kierunku wschodniego, z rejonu miejscowości Zaiczenko (15 km na wschód). Obie miejscowości kontrolowane są przez Doniecką Republikę Ludową. http://www.osce.org/node/136061

Moskwa idzie w zaparte. Do tej pory nie znalazłam informacji o wyrazach współczucia z powodu tak licznych ofiar wśród ludności cywilnej w Mariupolu. Za to podczas posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ rosyjska delegacja zablokowała oświadczenie poświęcone sytuacji w Mariupolu. Rosyjscy dyplomaci zawetowali dokument, w którym potępiano „prowokacyjne wypowiedzi przedstawicieli separatystów” w związku z ostrzałem miasta. Właśnie słowa potępienia nie spodobały się panu Czurkinowi.

Ciekawe, kto się na wzór Girkina-Striełkowa za jakiś czas będzie się spowiadał z decyzji o ostrzelaniu Mariupola.

Jeńców nie bierzemy

24 stycznia. „Przy ostrzale Mariupola zginęło piętnaście osób, 76 zostało rannych” – podaje MSW Ukrainy i oskarża separatystów o atak na osiedle mieszkalne w tym mieście. Władze Donieckiej Republiki Ludowej odżegnują się od udziału w ostrzale Mariupola. Trzech cywilów zginęło dziś w Donieckiej Republice Ludowej. Separatyści zajęli miejscowość Krasnyj Partizan. Ukraina oskarżyła separatystów o 27 przypadków naruszenia rozejmu. Prezydent Rosji oskarżył władze Ukrainy o naruszenie warunków przerwania ognia i rozpoczęcie działań bojowych w Donbasie. To tytuły depesz z ostatnich godzin. Wiadomości o zaostrzaniu się sytuacji na wschodzie Ukrainy i przejściu separatystów do natarcia jest coraz więcej.

Wczoraj samowładny szeryf donieckich separatystów Aleksandr Zacharczenko zapowiedział, że jego ludzie będą się bić, żadnych rozmów o rozejmie ani też żadnych rozejmów nie będzie. Zadanie postawił jasno: odbić z rąk Ukraińców wszystkie kontrolowane przez siły rządowe tereny obwodu donieckiego, „aż do granicy”. Zapowiedział też, że po ostrzale przystanku autobusowego w Doniecku nie będzie brał jeńców [na przystanku zginęło kilkunastu cywili; obie strony wzajem oskarżają się o autorstwo ostrzału; strona ukraińska wskazuje, że do tragedii doszło 15 km od najbliższego stanowiska ogniowego sił rządowych, a zatem śmierć cywili spowodowali nie oni].

O tym, jak traktowali jeńców donieccy watażkowie, można napisać niejeden thriller. Ostatnio dopisano w tej księdze nowy wstrząsający rozdział. 22 stycznia odbył się na ulicach Doniecka kolejny „marsz hańby”: prowadzono wziętych do niewoli „cyborgów” z legendarnego lotniska w Doniecku. Zapis tej hańby (czyja to hańba, nie ma wątpliwości) można obejrzeć na kanale youtube https://www.youtube.com/watch?v=0ei7jor652E

Prezydent Putin zebrał Radę Bezpieczeństwa i opowiedział o swojej pokojowej inicjatywie skierowanej do Petra Poroszenki. Mianowicie wystosował list, w którym Rosja domagała się wycofania przez Ukrainę ciężkiego sprzętu na taką odległość, by ukraińskie armaty nie mogły razić celów w miejscach, w których znajdują się cywile. Poroszenko, stwierdził Putin, nie odpowiedział. I oto mamy rezultat, mówi Putin: giną cywile. O podciągnięciu w rejon walk nowych kolumn sprzętu wojskowego wszelkiego autoramentu i nowych falang zielonych ludzików Putin nic nie powiedział. W każdym razie przed kamerą.

Rosyjska propaganda zaraz zakrzyknęła: Poroszenko odrzucił pokojowy plan Putina. Putin w szatach niosącego gałązkę oliwną wygląda nieprzekonująco na tle wysyłanych na linię rozejmu-frontu rosyjskich wojsk, bez wsparcia których separatyści nie byliby w stanie walczyć. Pokaz wspinaczki na szczyty obłudy i cynizmu Władimir Władimirowicz prezentował w wojnie z Ukrainą już niejednokrotnie, kolejny akt tego politycznego sztuczydła już nikogo nie dziwi.

„Gdyby Putin faktycznie chciał pokoju na wschodzie Ukrainy, to miałby jeden jedyny plan pokojowy, z gwarantowanym pozytywnym zakończeniem – pisze w blogu deputowany partii Jabłoko z Petersburga, Borys Wiszniewski. I dalej wylicza: – wycofać z Ukrainy wysłanych tam żołnierzy specnazu, najemników, „urlopowiczów” i „ochotników” wraz z bronią i ciężkim sprzętem; – zamknąć granicę dla tych, którzy się rwą powojować; – zaprzestać werbowania „ochotników” w Rosji; – zaprzestać wysławiania „pospolitego ruszenia Donbasu” w rosyjskich mediach, wymyślania ukraińskich faszystów i przestać kłamać w żywe oczy […], że „walczymy z Ameryką na terytorium Ukrainy”. Gdyby ten plan został wprowadzony w życie, po separatyzmie w Donbasie w ciągu tygodnia nic by nie zostało, […] przestaliby ginąć i cywile, i wojskowi”.

Skoro jednak żadnego z tych punktów Putin nie realizuje, to znaczy, że nie chce, by cywile i żołnierze przestali ginąć. A czego chce? Z przecieków z Kremla wynika, że chodzi o przymuszenie Poroszenki do zgody na nową turę rozmów. Rozjątrzony Donbas to jeden z instrumentów nacisku. Moskwa najwyraźniej nie ma ochoty realizować porozumień mińskich z września ubiegłego roku i znów rozpycha się militarnymi i dyplomatycznymi łokciami, próbując uchwycić nowe przyczółki, by móc targować się z Kijowem i Zachodem. Putin był bardzo rozczarowany tym, że nie doszło do planowanego na 15 stycznia szczytu w „formacie normandzkim” z jego osobistym udziałem. Zaostrzenie sytuacji na wschodzie Ukrainy to próba wywarcia presji na Zachód – jak nie chcecie, żeby na Ukrainie lała się krew, to ugłaskajcie Władimira Władimirowicza, porozmawiajcie z nim.

Jeśli chodzi o wewnętrznych rozmówców Putina, to ciekawe wieści z hermetycznego pudełka, w którym siedzi putinowskie biuro polityczne, zamieścił „Bloomberg” (http://www.bloomberg.com/news/2015-01-22/putin-said-to-shrink-inner-circle-as-ukraine-hawks-trump-tycoons.html). Według ustaleń dziennikarzy, najbliższymi „k tiełu” mają być przedstawiciele resortów siłowych – czekiści i minister obrony Szojgu. Autorzy sugerują, że najbogatsi cywilni putinowcy, którzy wiele stracili w wyniku pogorszenia koniunktury, są coraz bardziej niezadowoleni z tego, że Putin wspiera separatystyczną awanturę na Ukrainie. W związku z tym Putin się od nich odgrodził i gada tylko z tymi, którzy chcą wojować u sąsiada. Podobno prezydent jest coraz bardziej podejrzliwy wobec swoich przyjaciół, którzy wzbogacili się dzięki bliskiej znajomości z nim, a teraz cierpią na skutek zachodnich sankcji. Woli towarzystwo sprawdzonych genossen z instytucji na trzy litery, którzy nie podtykają mu pod nos sprawozdań o kryzysie w gospodarce, nie wzywają, by się opanował i zaczął polubownie rozmawiać z Europą, bo w przeciwnym razie kryzys będzie katastrofalny. Przytakują i snują plany o Noworosji od morza do morza. Ciekawe, która z drużyn kremlowskich buldogów weźmie górę.