Archiwum autora: annalabuszewska

Śpiączka, kłamstwa i szczodry kucharz Putina

8 września. Lekarze kliniki Charite w Berlinie podali, że Aleksiej Nawalny został wybudzony ze śpiączki farmakologicznej, reaguje na bodźce. To znakomita wiadomość.

„Teraz Nawalny będzie mógł sam przeprowadzić śledztwo w sprawie swojego otrucia” – ponuro żartuje na Twitterze ChiefLiberal. Coś na rzeczy jest, bo rosyjska Prokuratura Generalna nadal nie widzi przesłanek do wszczęcia śledztwa. Minister spraw wewnętrznych Kołokolcew nie dostrzegł w otruciu opozycjonisty znamion przestępstwa. Rzecznik Kremla Pieskow wzrusza ramionami: przecież gdy Nawalny przebywał na terytorium Rosji, nie stwierdzono w jego organizmie żadnych toksyn. Na wszelki wypadek: oczy w słup.

W obecność toksyn – i to z grupy nowiczok – nie wątpi natomiast kanclerz Angela Merkel. 2 września wojskowi toksykolodzy ze specjalnego laboratorium Bundeswehry podali wyniki analiz próbek pobranych od Nawalnego. Stwierdzono w nich obecność paralityczno-drgawkowej substancji z grupy nowiczok. Merkel w specjalnym wystąpieniu nazwała otrucie Nawalnego „próbą zabicia jednego z najważniejszych opozycyjnych polityków Rosji”. Wezwała rosyjskie władze do podjęcia śledztwa i wyjaśnienia okoliczności otrucia.

Rosyjskie władze natychmiast zaczęły wydawać z siebie groźne fuknięcia, że, owszem, chętnie przystąpią do wyjaśniania, ale Niemcy nie przekazują dokumentacji, co hamuje proces i tak dalej w tym duchu. Rzeczniczka MSZ Rosji zadawała na Facebooku pytania, czemuż to niemieccy lekarze nie odpowiadają na propozycję rosyjskich lekarzy, aby wspólnie pracować nad przypadkiem Nawalnego i próbowała puszczać dym pod hasłem: „Niemcy blefują”. Niemcy wzywali do MSZ rosyjskiego ambasadora w Berlinie, Rosja wzywała niemieckiego ambasadora w Moskwie. Nerwowy ping pong trwał przez kilka dni.

W rosyjskich mediach toczyła się tymczasem kampania, mająca na celu podważenie wersji toksykologów Bundeswehry. Wypowiadali się rosyjscy toksykolodzy, chemicy i oczywiście politycy. Z ekranu telewizyjnego padły m.in. takie wiekopomne słowa: „Niemcy jeszcze w I wojnę światową używali trujących gazów bojowych i ten kraj utracił możliwość odtwarzania łańcucha przyczynowo-skutkowego dotyczącego użycia broni chemicznej i biologicznej” – perorował zajadle ekspert w jednym z politycznych talk show. Jednym słowem, genetyka wszystkiemu winna.

W niemieckich mediach wałkowano zaś temat możliwych sankcji wobec Rosji, które zapowiedziała ogólnikowo kanclerz Merkel. Dziś na posiedzeniu frakcji CDU/CSU zaznaczyła, że odpowiedź na otrucie rosyjskiego opozycjonisty powinna zostać sformułowana na poziomie europejskim. W grze jest cały czas rzecz wrażliwa dla Rosjan: dokończenie gazociągu Nord Stream 2. Zdania co do tego są w Niemczech i nie tylko podzielone. „W UE nie wszyscy chcą powiązać sprawę budowy NS2 ze sprawą Nawalnego” – powiedziała Merkel na wzmiankowanym posiedzeniu. Niemniej o konieczności wprowadzenia wspólnych europejskich sankcji mówią i Merkel, i minister spraw europejskich Michael Roth. „Władze Niemiec są otwarte na wszelkie warianty sankcji. To konflikt między Rosją i demokratycznymi państwami prawa. Otrucie Nawalnego to poważne naruszenie konwencji o zakazie broni chemicznej” – podkreślił Roth.

Ewidentne złamanie zasad tej konwencji, która zakazuje produkowania, posiadania i użycia broni chemicznej pod jakimkolwiek pozorem, w jakichkolwiek okolicznościach, to kluczowy argument na rzecz wprowadzenia sankcji wobec Rosji, która – jak większość państw – jest sygnatariuszem konwencji. Niemcy zamierzają, wedle enuncjacji przedstawicieli władz, zwrócić się do Organizacji ds. Zakazu Broni Chemicznej o wyjaśnienie casusu Nawalnego. To będzie ciekawa rozgrywka.

Tak ostrego tonu w wypowiedziach niemieckich polityków wobec Rosji nie słychać było od dawna. Widać determinację wielu czołowych przedstawicieli władz, aby sprawie nadać wysoki priorytet. Czy to doprowadzi do przełomu w łagodnym do tej pory kursie Berlina wobec łamiącej permanentnie prawo międzynarodowe Rosji? Przekonamy się o tym już wkrótce.

„Czynnik Nawalnego” wkroczył na arenę międzynarodową. Jak kształtuje on politykę Zachodu? Co mówi o Zachodzie? Zasady wspólnoty liberalnej i oburzenie wobec tego, jak w Rosji traktuje się opozycjonistów, wymuszają na zachodnich politykach ostrą reakcję. Poza ostrą retoryką nie mają oni jednak na razie nic do zaoferowania. Odpowiedź Zachodu [na otrucie Nawalnego] może być dotkliwa, gdy będzie wspólna i uderzy we wrażliwe miejsca. Tymczasem dotychczas zachodnia odpowiedź Rosji okazywała się najczęściej bańką mydlaną. Moskwa więc z przekąsem się uśmiecha i wzrusza ramionami – pisze politolożka Lilia Szewcowa (https://echo.msk.ru/blog/shevtsova/2705147-echo/). I dalej: kanclerz Merkel, domagając się od Moskwy śledztwa, nie może odpuścić. Bo to oznaczałoby klęskę na finiszu jej wspaniałej kariery politycznej. […] „Czynnik Nawalnego” osłabił pozycje zachodnich zwolenników współpracy z Moskwą. Inicjatywa Macrona o zbliżeniu z Rosją wywołuje wątpliwości co do możliwości realizacji [w nowych okolicznościach]. Berliński pacjent plus buntująca się Białoruś, która Moskwa pomaga uciszyć – to dwie rzeczy, które nie pozwalają zmęczonej liberalnej demokracji drzemać”.

*
W kolejnym odcinku „kobry” o otruciu Nawalnego skupię się na aspektach wewnętrznych kryzysu. Natomiast na zakończenie dzisiejszych wywodów przytoczę jedną sensacyjną informację. Jewgienij Prigożyn – który jeszcze kilka dni temu odgrażał się, że wykończy finansowo Fundację Walki z Korupcją – przekazał milion euro na rzecz kliniki Charite. „Widocznie liczy na to, że jak trybunał w Hadze skaże go na więzienie, to Nawalny będzie mu przysyłał paczki żywnościowe” – żartują opozycjoniści w mediach społecznościowych.

Rosyjski parasol dla Łuki

1 września. Dyktatorzy żyją w swoim świecie. Są przekonani, że bez nich państwo upadnie, a ludzie pogrążą się w czarnej rozpaczy. Bo przecież społeczeństwo kocha ich bezgranicznie choćby z tego powodu, że wszystko, co robią, nosi znamiona geniuszu. Nawet jeśli na place i ulice wychodzą tłumy domagające się ich odejścia, nie wierzą, że to możliwe, by naprawdę chcieli się ich pozbyć. Nazywają protestujących warchołami, wysyłają przeciw nim uzbrojone psy łańcuchowe reżimu. Każą podległym mediom opowiadać o wysokim rankingu poparcia. I na wszelki wypadek szukają wsparcia u silniejszych przyjaciół.

Alaksandr Łukaszenka brawurowo sfałszował wybory prezydenckie, narysował sobie wynik 80%. To poruszyło emocje Białorusinów. Od 9 sierpnia nieprzerwanie protestują, żądając odejścia uzurpatora. Łuka ima się wszelkich sposobów, aby niezadowolenie społeczne uciszyć (zatrzymania uczestników, represje, bicie, zastraszanie załóg strajkujących zakładów, studentów). Na całym świecie jest tylko jeden człowiek, który rozumie białoruskiego dyktatora. To Władimir Putin. Jeśli jednak Łukaszenka sądzi, że lokator Kremla przyjdzie mu w sukurs z sympatii i pomoże zrealizować sen o przedłużeniu prezydentury, to się myli. WWP ma własne cele i tylko te zamierza zrealizować. Jeżeli trzeba będzie poświęcić wąsatą głowę Łuki, to… cóż, poświęci. Na razie postanowił go bronić. Ale jak się nie uda, to kto wie.

Poprzedni wpis zakończyłam powołaniem się na wywiad, jakiego pod koniec ubiegłego tygodnia rosyjski prezydent udzielił telewizji państwowej Rossija 1 (https://www.youtube.com/watch?v=C-0nFhTlEaE). Znalazł się w nim obszerny passus dotyczący sytuacji Białorusi i gotowości okazania bratniej pomocy w dawnym sowieckim stylu. Putin oznajmił, że jeżeli protesty na Białorusi się zradykalizują, dojdzie do napaści na instytucje państwowe, niszczenia mienia itd., to Moskwa przychyli się do prośby Łukaszenki. Kremlowski sojusznik „Karalucha” (protestujący nazywają tak Łukaszenkę) ujawnił tym samym treść ich poufnej rozmowy, podczas której Baćka prosił o obronę jego władzy przez rosyjskie siły specjalne. Putin, ma się rozumieć, ze zrozumieniem podszedł do uniżonej prośby kolegi. W wywiadzie mówi o tym, że taki kontyngent o nieokreślonej proweniencji – czy to miałyby być wojska wewnętrzne MSW, czy OMON, czy Rosgwardia – już się formuje i w każdej chwili może być wysłany do bratniej cząstki Państwa Związkowego. Pod szyldem obrony „prawowitego” prezydenta, który „wygrał” wybory. Na prośbę druha – jesteśmy, stoimy. Ewentualna interwencja nie jest, zgodnie z ujęciem Putina, ingerencją w wewnętrzne sprawy Białorusi. To działanie w ramach jednego, wspólnego państwa. Żadnych pośredników nie trzeba, wszystko zostaje w rodzinie.

Oddziały speców od frontu informacyjnego już wylądowały w Mińsku – rosyjscy kapłani propagandy przybyli, aby fachowo pokierować białoruskim radiokomitetem. Szeregi białoruskich dziennikarzy telewizyjnych i prezenterów zaczęły bowiem pękać i rzednąć – wiele osób odeszło, protestując przeciwko kłamliwej polityce informacyjnej, nie miał kto prowadzić programów publicystycznych i czytać serwisów. I oto bratnia pomoc nadeszła. Teraz białoruska telewizja nadaje w duchu stanu wojennego (rosyjska telewizja też opowiada podobne trele morele). Telewidzowie mogą się więc dowiedzieć, że protesty wygasają, strajki się nie udały, Zachód z bezbrzeżnie cyniczną Litwą i czyhającą na swe Kresy Polską na czele knuje, ale nic im się nie uda, scenariusz kolorowej rewolucji na Białorusi nie przejdzie, poza nielicznymi wyjątkami wszyscy wielbią nowo wybranego prezydenta, który jak ojciec rodzony troszczy się o każdy kłos, każdy traktor i każdą bulwę ziemniaka. I jest gotów wysłuchać stronę przeciwną, tylko w sposób cywilizowany, niech to będą przedstawiciele poważnej organizacji czy instytucji (bo samozwańcom z jakichś rad koordynacyjnych da po łapach). Wtedy Łukaszenka obiecał wyjść naprzeciw i porozmawiać o zmianie konstytucji – w nowej wersji tej najważniejszej z ustaw na pewno zostaną uwzględnione postulaty społeczeństwa, zapewnia łaskawie. Można zauważyć, że właściwie powtórzył to za Putinem, który we wzmiankowanym wywiadzie mówił o możliwej zmianie białoruskiej konstytucji i przeprowadzeniu – już na jej podstawie – nowych wyborów.

Andriej Kolesnikow (Carnegie.ru) pisze: „Wojskowa i policyjna interwencja putinowskiej Rosji [na Białorusi] zostanie oceniona przez białoruskie społeczeństwo obywatelskie jak okupacja. Mniej kosztowna dla Kremla jest więc inna metoda: straszenie świata i Białorusinów możliwym wkroczeniem i stopniowe ekonomiczne „pożeranie” Łukaszenki, który teraz po zerwaniu z Zachodem i wybraniu opcji zamordystycznej dyktatury, nie ma dokąd przed Putinem uciec. Drugi białoruski front Kremla to połączenie blefu i suspensu w Hitchcockowskim stylu: zaraz zdarzy się coś strasznego, a co – tego widz nie wie. Jednak teraz sytuacja jest taka, że nie wiedzą nie tylko widzowie, ale nawet uczestnicy tej tragikomedii. Wiadomo tylko jedno: że Baćka postanowił siedzieć na bagnetach. Jeśli nie na białoruskich, to choćby i rosyjskich”.
Jaką cenę zaśpiewa sobie Kreml za te bagnety – rzeczywiste czy tylko wirtualne – może przekonamy się za dwa tygodnie. Putin zaprosił Łukaszenkę do złożenia wizyty w Moskwie. Na Kremlu zapewne trwa teraz wytężona praca nad treścią dokumentów, które zostaną podsunięte pod opuszczony na kwintę nos Łukaszenki.

Na koniec jeszcze wrócę do wywiadu Putina. Rozmowa nagrywana była w bunkrze w Nowo-Ogariowie, gdzie prezydent wytrwale chowa się przed covidem. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że cały entourage wskazuje na niedopracowanie, niepewność, schyłkowość. Oświetlenie gabinetu jak w prosektorium. Obaj rozmówcy sztuczni i nieszczerzy, pytania ustawione, bez podjęcia kilku ważnych tematów, jak choćby otrucie Nawalnego czy trwające już od 50 dni protesty w Chabarowsku. I obaj rozmówcy wyglądają mocno niekorzystnie. Putin przez większość czasu trwa w nienaturalnej pozie, bojaźliwie trzyma się oparć fotela, jak gdyby bał się z niego spaść, z przykrótkich nogawek wystają mu rachityczne nóżki, przytupuje nimi nerwowo.

I na koniec jeszcze jedno skojarzenie. Przypomniałam sobie w związku z zamiarem Kremla rozpięcia nad głową Łukaszenki parasola ochronnego historię z czasów ZSRR, z innym parasolem. W 1978 r. w Londynie znany bułgarski dysydent Georgi Markow został na ulicy potrącony przez jakiegoś osobnika, który ukłuł go niby to niechcący szpikulcem parasola. Po trzech dniach Markow zmarł na skutek otrucia rycyną. Trucizna znajdowała się w platynowej kulce, którą zamachowiec wbił parasolem w łydkę ofiary. Ciekawa jestem, jaką trutkę będzie musiał w podbramkowej sytuacji przełknąć w Moskwie Łukaszenka?

Nawalny – stan ciężki, stabilny

29 sierpnia. Lekarze kliniki Charite w Berlinie wydali komunikat dotyczący stanu zdrowia Aleksieja Nawalnego. Pacjent nadal jest w śpiączce farmakologicznej, podłączony do respiratora, stan ciężki, stabilny, objawy otrucia powoli ustępują. Na razie za wcześnie, aby przewidywać, jakie będą dalekosiężne skutki otrucia, kluczowe jest, jak działać będzie mózg – mówią lekarze.

Według „Der Spiegel” (tygodnik na okładce najnowszego numeru umieścił zdjęcie Nawalnego), lekarze z Charite zwrócili się z prośbą o konsultację do specjalistów toksykologów z Bundeswehry, a także z brytyjskiego laboratorium Porton Down, którzy brali udział w śledztwie w sprawie otrucia Siergieja i Julii Skripalów. Ponadto niemieccy medycy porozumiewają się w lekarzami, leczącymi bułgarskiego przedsiębiorcę, handlarza bronią Emiliana Gebrewa, otrutego w 2015 r. substancją paralityczno-drgawkową, zapewne podobną do nowiczoka.

Zostańmy jeszcze na niemieckim podwórku. W związku z otruciem Nawalnego wypowiedziała się pani kanclerz Angela Merkel. Zapowiedziała, że Niemcy ze swej strony będą dążyć do wyjaśnienia sytuacji. A gdy owa trochę się rozjaśni, to wtedy należałoby – podobnie jak po ataku na Skripala – „wypracować wspólne ogólnoeuropejskie stanowisko”. Natomiast Berlin nie zamierza zmieniać stanowiska w sprawie gazociągu Nord Stream 2 ani w ogóle weryfikować linii politycznej wobec Rosji: „Rosja jest geostrategicznym graczem, z którym należy podtrzymywać dialog”. Minister spraw zagranicznych Heiko Maas zaznaczył, że Niemcy wprowadzą „sankcje dyplomatyczne przeciw Rosji, jeśli okaże się, że za otruciem Nawalnego stoją rosyjskie władze”.

Rosyjskie władze tymczasem próbują pokazać: „to nie my”. Najpierw rzecznik Kremla wzruszał ramionami, że nie ma powodu, aby wszczynać śledztwo w sprawie okoliczności otrucia. Potem Prokuratura Generalna Rosji zwróciła się do Niemiec o przekazanie dokumentacji z kliniki Charite, na podstawie której stwierdzono otrucie. (Zaraz się pewnie okaże, że Niemcy truli, trują i będą truć). Zabrał też głos sam Władimir Władimirowicz: w rozmowie z włoskim premierem Giuseppe Conte zagrzmiał, że uważa za niedopuszczalne „przedwczesne i bezpodstawne oskarżenia” w związku z otruciem Nawalnego.

Linia Moskwy jest czytelna: kneblować usta tym, którzy mówią, jak jest, wrzucać do przestrzeni medialnej dziesiątki wersji wziętych z sufitu sali konferencyjnej na Łubiance czy w innych gmachach, gmatwać, mataczyć, wypierać się, oczerniać źródła mówiące inaczej niż Kreml, zaprzeczać oczywistości, za kulisami pętać inicjatywy mające na celu a) wyjaśnienie sprawy, b) wprowadzenie sankcji za popełnione czyny zabronione. Tak było choćby w przypadku otrucia Skripalów czy zestrzelenia MH17 nad Donbasem w 2014 r.

Wrócę jeszcze do bułgarskiego wątku. Przez porównanie będzie można dostrzec mechanizm. W wywiadzie dla rozgłośni Deutsche Welle bułgarski ekspert, współpracujący z Bellingcat, Hristo Grozew mówi: „Śledczy z Bułgarii sprawdzili różne hipotezy [otrucia Gebrewa], w tym jedzenie i napoje, i skłaniają się ku wersji, iż trucizna została naniesiona na klamkę drzwiczek samochodu. Zatruł klamkę funkcjonariusz GRU [rosyjski wywiad wojskowy] w garażu należącym do biura przedsiębiorcy. Być może w przypadku Nawalnego substancję podano nie w herbacie, a umieszczono na powierzchni, której dotknął Nawalny”. Grozew wskazuje też na „związek personalny” sprawy otrucia Gebrewa i Skripalów: w obu akcjach brał udział pewien funkcjonariusz, określany jako Denis S. – był w inkryminowanym garażu, a także przebywał w Londynie [jako grupa wsparcia] w czasie, gdy dwóch kolegów podziwiających katedrę w Salisbury truło Skripalów (https://www.dw.com/ru/chem-pohozhi-otravlenija-navalnogo-i-skripalja-versija-jeksperta-bellingcat/a-54719715).

Popatrzmy jeszcze na sytuację okiem politologa. Gleb Pawłowski zna Kreml od podszewki, w pierwszych dwóch kadencjach Putina był jego doradcą, niektórzy mówią, że to on wykreował prezydencką gwiazdę, nazywano go demiurgiem. Potem wypadł z łaski, ale swoje zdanie nadal wypowiada przy różnych okazjach. I jest ono zawsze interesujące, bo formułowane na podstawie wiedzy tajemnej i z wyższego pułapu. „Nawet jeśli truciciele nie mieli na celu zabicia Aleksieja Nawalnego, to mógł on umrzeć. Być może celem było zastraszenie, ale faktycznie był to zamach na jego życie. Teraz stanie się to częścią naszej politycznej świadomości”. Zdaniem Pawłowskiego, zamach na Nawalnego jest jednym z ramion pentagramu wydarzeń, które mają wpływ na formowanie polityki w Rosji (cztery pozostałe to: „wyzerowanie” Putina z pogwałceniem przez niego konstytucji, pandemia koronawirusa, Białoruś, wybory prezydenckie w USA, najprawdopodobniej przegrane przez Trumpa). Jednym ze skutków otrucia opozycjonisty będzie, zdaniem Pawłowskiego, pojawienie się w Europie przekonania, że rosyjskie władze praktykują potajemne zabójstwa przeciwników i to na dużą skalę. I jeszcze jedna ważna okoliczność: teraz człowiek, który zechce brać udział w życiu politycznym Rosji i stanąć naprzeciw Kremla, będzie musiał sobie odpowiedzieć, czy jest w stanie podjąć takie ryzyko jak Nawalny, narazić swoje zdrowie, a może i życie (całość wywodu Pawłowskiego na stronie „Nowyje Izwiestia”, polecam: https://newizv.ru/news/politics/25-08-2020/gleb-pavlovskiy-otravlenie-navalnogo-rezko-povyshaet-tsenu-uchastiya-v-politike).

Pytanie o otrucie Nawalnego nie pojawiło się natomiast w ostatnim wywiadzie telewizyjnym Władimira Putina (https://www.youtube.com/watch?v=C-0nFhTlEaE). A o co śmiał spytać prezydenta ulizany dziennikarz państwowej telewizji? O tym napiszę w następnym odcinku.

Nawalny – nihil novi(czok)

25 sierpnia. Jest takie rosyjskie powiedzonko „Co dla Rosjanina jest dobre, to dla Niemca śmierć” (что русскому хорошо, то немцу смерть). Przypomniałam je sobie w związku z kontrowersjami, jakie powstały pomiędzy leczącymi Aleksieja Nawalnego lekarzami w Omsku i lekarzami w berlińskiej klinice Charite. Najpierw jednak kilka słów streszczenia wydarzeń wokół otrucia opozycjonisty.

Gdy kończyłam wpis 21 sierpnia (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2020/08/21/nawalny-toksyna-polityczna/), trwały gorszące targi o możliwość przewiezienia Nawalnego do Berlina. Żona Julia i bliscy współpracownicy opozycjonisty z Fundacji Walki z Korupcją (FWK) usilnie zabiegali o możliwość zobaczenia go oraz o przetransportowanie chorego do kliniki Charite. Omscy lekarze, którzy początkowo nie mieli nic przeciwko, po wizycie „facetów w czerni”, którzy grupkami przybywali do szpitala, zaczęli mieć obiekcje. Zasłaniali się tajemnicą, twierdzili, że transport zabije pacjenta itd. Rzeczniczka Nawalnego Kira Jarmysz relacjonowała na Twitterze: „Lekarze szpitala w Omsku mówią, że nie ma potrzeby transportowania Nawalnego do berlińskiej kliniki, bo na miejscu warunki są równie dobre jak tam”. Jarmysz zaprezentowała przy tej okazji zdjęcia toalety w przychodni szpitala w Omsku (https://twitter.com/Kira_Yarmysh/status/1296762882017951744). Cóż…

Ta zwłoka w podejmowaniu decyzji o hospitalizacji Nawalnego w Niemczech wyglądała jak klasyczna gra na czas. Ludzie z FWK mówili, że ich zdaniem lekarze czekają, aż toksyna zostanie usunięta z organizmu. Wreszcie po dwóch dniach zgodę wydano. Wydatki na samolot z niezbędnym wyposażeniem medycznym wzięli na siebie Borys i Dmitrij Ziminowie, założyciele i właściciele firmy telefonii komórkowej Beeline; założyciele fundacji Dynastia, finansującej m.in. programy edukacyjne. Są tacy ludzie w Rosji, nie wszyscy są putinowskimi oligarchami z długimi przyssawkami na trwałe wpuszczonymi do worka z budżetowymi pieniędzmi.

Niemieccy lekarze, którzy zbadali Nawalnego (nadal w stanie ciężkim, ale – jak mówią medycy – nie ma już bezpośredniego zagrożenia życia), orzekli, że najprawdopodobniej został on otruty. Następnie podano szczegóły: to toksyna z grupy substancji czynnych, noszących nazwę inhibitory acetylocholinoesterazy. Dla laików dodano wyjaśnienie, że te substancje są używane m.in. w leczeniu demencji, a także stanowią składową takich substancji trujących jak sarin oraz nowiczok (https://meduza.io/cards/v-sharite-zayavili-chto-u-navalnogo-otravlenie-ingibitorami-holinesterazy-eto-chto-to-vrode-novichka-boevoy-otravlyayuschiy-gaz). Omscy lekarze zaraz wystąpili w odpowiedzi z komunikatem, że podczas analiz przeprowadzanych u nich w szpitalu żadnych inhibitorów acetylocholinoesterazy u Nawalnego nie stwierdzono.

Kanclerz Angela Merkel, która nadała rosyjskiemu pacjentowi status swego gościa (co umożliwia całodobową ochronę obiektu, w którym gość przebywa), wraz z ministrem spraw zagranicznych Heiko Massem wezwali rosyjskie władze do przeprowadzenia uczciwego śledztwa w sprawie wyjaśnienia okoliczności otrucia Nawalnego.

Odpowiedź Kremla była opływowa: na razie nie widzimy powodów, aby wszczynać postępowanie wyjaśniające. Na razie mamy pacjenta w stanie śpiączki i dużo pustego hałasu – wyjaśnił biegły w każde klocki rzecznik prezydenta Dmitrij Pieskow. Przewodniczący Dumy Państwowej Wiaczesław Wołodin (autor słynnej sentencji: Jest Putin, jest Rosja. Nie ma Putina, nie ma Rosji) ma własną teorię: polecił zbadać, czy Nawalnego nie otruto czasem z poduszczenia tych państw, które chcą zasiać w Rosji niepokój. Pod wieczór rosyjski MSZ wydał z siebie komunikat głoszący, że rosyjskie władze opowiadają się za jak najbardziej skrupulatnym i pieczołowitym wyjaśnieniem incydentu.

Publicysta Anton Oriech podsumował wygibasy rosyjskich władz napominanych przez UE i „niemieckich partnerów” (ulubione wyrażenie Putina wymawiane przez niego z charakterystycznym przekąsem), aby uczciwie zbadali sprawę: „Domagać się na poważnie wszechstronnego i obiektywnego śledztwa w sprawie zamachu na Nawalnego to jak domagać się od ludożercy, aby przestał jeść ludzkie mięso i przestawił się na zdrowe żywienie”.

Z powagą podchodzą do tego, co stało się z Nawalnym, jego współpracownicy. Oleg Kozyriew pisze na swoim profilu FB: „Nie wiadomo, czy Nawalny będzie w stanie powrócić do polityki i w ogóle do pełnowartościowego, aktywnego życia. Pozostaje mieć nadzieję, że Aleksiej ma silny organizm i że lekarze niemieckiej kliniki są mistrzami w swoim fachu. Ale trzeba też założyć, że Nawalnego, którego znamy, może więcej nie być. Boję się o tym myśleć. Bez niego rosyjska opozycja może się okazać zdekapitowana, pozbawiona przywództwa. Władza może triumfować. Jego truciciele mogą czuć się zadowoleni. Osiągnęli cel. Człowiek nie zmarł, a to oznacza, że zamiast gniewu pozostaje nadzieja. […] Człowieka nie zabili, ale go nie ma”.

Nawalny. Toksyna polityczna

21 sierpnia. To się dzieje na naszych oczach. Najważniejszy, najaktywniejszy i najskuteczniejszy opozycyjny polityk Rosji Aleksiej Nawalny walczy w szpitalu o życie. Leciał z Tomska do Moskwy, na lotnisku wypił herbatę, a na pokładzie samolotu poczuł się źle, stracił przytomność. Samolot wylądował awaryjnie w Omsku, nieprzytomny Nawalny karetką został przewieziony na oddział intensywnej terapii. Od wczoraj znajduje się w śpiączce, podłączony do respiratora, w stanie ciężkim, stabilnym – tak mówią lekarze. A nad jego głową toczy się bój o jego życie. I Rosję.
Po otrzymaniu wiadomości o incydencie do Omska pospieszyli żona i bliscy współpracownicy Nawalnego z Fundacji Walki z Korupcją. W chwili, gdy piszę te słowa, nadal nie zostali dopuszczeni do Nawalnego. Pod różnymi pretekstami: że jest w stanie ciężkim, nie wyraził zgody (skoro jest nieprzytomny…), przebywanie w jego pobliżu jest niebezpieczne. W korytarzu szpitala siedzi kilku gości o nieprzeniknionych obliczach, blokują przejście.

Od wczesnych godzin rannych na lotnisku w Omsku stoi w gotowości niemiecki samolot. Przyleciał po Nawalnego, aby zabrać go do kliniki Charite w Berlinie (niedawno leczono tam z tajemniczego otrucia jednego z liderów grupy Pussy Riot, Piotra Wierziłowa. I skutecznie wyleczono). Trwa ping pong pomiędzy sztabem Nawalnego a Kremlem. Rzecznik prezydenta Dmitrij Pieskow twierdzi, że Kreml nie otrzymał prośby o pomoc w wywiezieniu pacjenta za granicę, podczas gdy współpracownicy opozycjoniści podają, że z takim wnioskiem wystąpili. Lekarze w Omsku, którzy jeszcze rano przygotowywali niezbędne dokumenty do wysłania Aleksieja za granicę, w pewnym momencie zaniechali czynności i zaczęli powtarzać, że stan pacjenta nie daje przesłanek do transportu.

Tymczasem czas nagli.

Lekarze z omskiego szpitala wiją się jak piskorze. Dyrektor szpitala godzinę temu oświadczył, że powodem złego stanu Nawalnego stały się zaburzenia metabolizmu i nagły spadek poziomu cukru we krwi.

Gdy wieść o ciężkim stanie Nawalnego rozeszła się po świecie, media społecznościowe i wielu komentatorów od razu postawiło diagnozę: otruty. Ludzie kremlowscy (dziennikarze, komentatorzy, politycy na usługach) wrzucali inne wersje: że poprzedniego dnia Nawalny zabalował, popił, nafaszerował się lekami albo narkotykami. No i tak – organizm się zbuntował, sam jest sobie winien. Wersji publiczność nie kupiła. Ani krajowa, ani zagraniczna. Zaniepokojenie stanem zdrowia i przeciągającymi się targami o możliwość wywiezienia Nawalnego do niemieckiego szpitala wyraziła kanclerz Angela Merkel.

Przebywający od lat na emigracji opozycyjny działacz, socjolog (prywatnie – kuzyn Borysa Niemcowa) Igor Ejdman napisał: „Służby specjalne dawno by już pozbyły się Nawalnego, ale Kreml nie chciał zrobić z niego męczennika i miał nadzieję, że zniszczą go politycznie: zdyskredytują, umoczą. Sytuacja na Białorusi najwidoczniej zmusiła ich do podjęcia zdecydowanych kroków. Postawiła bowiem przed rosyjskimi władzami pytanie: „jak nie dopuścić w Rosji do wydarzeń, podobnych do białoruskich?”. Otrucie Nawalnego było punktem pierwszym na liście odpowiedzi na białoruskie wyzwanie. Jak w przypadku zabójstwa Niemcowa, decyzja o wyeliminowaniu Nawalnego mogła być podjęta wyłącznie na najwyższym szczeblu, a zatem osobiście przez Putina. Nikt by się na to nie odważył bez jego zgody”.

Bardzo śmiała teza, którą oczywiście wszyscy ludzie kremlowscy dementują.

Na koniec tego pospiesznie pisanego odcinka przypomnę jeszcze tylko, że Nawalny latem ubiegłego roku, gdy odsiadywał karę 30 dni aresztu, najprawdopodobniej był otruty. Wtedy opuchliznę zdiagnozowano jako alergię.

Kreml patrzy na Białoruś

12 sierpnia. Minęło kilka dni od głosowania, które wstrząsnęło Białorusią. Centralna Komisja Wyborcza podała wzięte z kosmosu wyniki „wyborów prezydenckich”: prezydent Alaksandr Łukaszenka miał wedle tego sabatu otrzymać 80%, a jego główna rywalka Swiatłana Cichanouska – niecałe 10%. Przeciwko jawnej falsyfikacji wyszli na ulice protestować mieszkańcy wielkich i małych miast, a nawet wsi. Skala protestów jest – jak na spokojną na ogół Białoruś – bardzo duża. Przeciwko demonstrantom Łukaszenka wystawił uzbrojone po zęby oddziały milicji i prewencji. Brutalność interwencji jest niebywała.

Rosyjscy politycy z olimpijskim spokojem przyglądają się dramatycznym wydarzeniom na ulicach białoruskich miast. Władimir Putin – zaraz po chińskim przywódcy – pospieszył z gratulacjami dla Łukaszenki. Oddzielne gratulacje złożył patriarcha Moskwy i całej Rusi Cyryl. A zatem Kreml uznał ewidentnie „narysowaną” fałszerstwami legitymację władzy uzurpatora. „To uzurpator, ale nasz uzurpator”. Uzurpatorowi zapewne przyjdzie zapłacić słono za to braterskie poparcie Kremla. Czy cena została ustalona przed 9 sierpnia czy bracia uzurpatorzy dopiero będą się targować?

Aleksandr Skobow (Grani.ru) tak to skomentował: „Zachowanie systemu, w którym władza może przypisać sobie dowolne wyniki głosowania, a społeczeństwo nie ma sposobu, aby te wyniki podważyć, jest dla putinowskiego Kremla sprawą zasadniczą. To fundament postsowieckiego autorytaryzmu na jego obecnym etapie rozwoju – gdy system stracił długo utrzymującą się lojalność większości społeczeństwa, zarówno na Białorusi, jak i w Rosji”.

Łukaszenka gra va banque, chce zademonstrować, że jest w stanie utrzymać swoją władzę – ma siły i środki, aby stłumić niezadowolenie społeczne. Choćby stosując zamordystyczne metody, poniżające godność ludzi. Na dobrej opinii już mu nie zależy, już wie, że to niemożliwe. A Putin? Putin przegląda się w tym zwierciadle. I pokazuje swojemu społeczeństwu, że na tym tle wygląda na naprawdę dobrego cara. Aż tak (podkreślam: aż tak) ludzi nie tłucze. A w Chabarowsku to nawet nie rozgania trwających od ponad miesiąca demonstracji (choć od dwóch dni hasłem przewodnim tamtejszych protestów jest solidarność z Białorusią). Lecz gdyby przyszło co do czego…

Gdy ogląda się rosyjską telewizję państwową, można odnieść wrażenie, że na Białorusi nic takiego się nie dzieje. Ot, były wybory. Najważniejszy wyborca wygrał, zdobył przekonującą liczbę głosów. A że ludzie wyszli na ulicę? No, wyszli. Niektórym zwycięstwo Alaksandra Ryhorycza się nie podoba, to wyszli protestować. Zawodowa gadająca głowa politolog Siergiej Markow dostrzegł w wystąpieniach rękę Litwy i Polski. Jego zdaniem to w ościennych krajach powstały plany podważenia wyników wyborów i wręcz obalenia Łukaszenki. Ale w rosyjskiej przestrzeni medialnej zdarzają się też wypowiedzi krytykujące Łukaszenkę. Koniec jego niesławnych rządów odtrąbił np. Władimir Żyrinowski. Natomiast Konstantin Zatulin, polityk zasłużony na odcinku integracji z państwami postsowieckimi, oznajmił z kwaśną miną: „Łukaszenka przebrał miarę. Nie chcemy żadnego podziału ani „majdanu” na Białorusi. Problem polega na tym, że Łukaszenka jest nieprzewidywalny, jeśli chodzi o obronę władzy”.

Ten wielogłos może świadczyć o tym, że Rosja szykuje się na różne warianty rozwoju sytuacji. Może jeszcze kilka dni temu obawiała się, że Łukaszenka upadnie. Ale dziś już zapewne uważa, że sytuacja jest i pozostanie pod kontrolą zamordysty, który wbił zęby w fotel prezydencki i nie zamierza rozewrzeć szczęk, będzie trzymał do upadłego. Bo jak będzie trzymał, to do Europy nie pójdzie, nikt go tam nie wpuści. I będzie musiał kłaniać się Moskwie. I o to chodzi.
Jest jeszcze jedna grupa, która krytykuje Łukaszenkę i jego siłowe metody. To dziennikarze rosyjscy – i to zarówno mediów niezależnych, jak i państwowych. Protestują przeciwko zatrzymaniom kolegów relacjonujących wydarzenia na Białorusi, pobiciom, niszczeniu sprzętu, domagają się poszanowania dla nich i ich pracy, a przede wszystkim uwolnienia.

A Swiatłana Cichanouska? Jak na nią patrzą? Oficjalnego stanowiska w sprawie jej oświadczenia, złożonego pod lufą pistoletu i wyjazdu na Litwę Kreml nie wydał. Władimir Pastuchow, politolog wykładający na brytyjskiej uczelni, napisał, że szantażując i wypychając z Białorusi Cichanouską, Łukaszenka stał się enfant terrible cywilizowanego świata. „Podniósł rękę na matkę i tym samym postawił się poza wszelkimi granicami”, stał się gangsterem, gorszym od Pinocheta czy [seryjnego zabójcy] Czikatiły.

Obraz tygodnia

8 sierpnia. W „Tygodniku Powszechnym” jest stała rubryka otwierająca numer: „Obraz tygodnia”. Wyjątkowo skorzystam z tej formuły, bo w minionym tygodniu miało miejsce kilka ważnych wydarzeń i kilka ważnych „ciągów dalszych” wydarzeń już na blogu opisywanych. Zbiorę je w jeden wpis.

Zacznę od zakończonego procesu członków organizacji Nowa Potęga (Новое Величье). Pisałam o tej sprawie w październiku 2019: „Nowa Potęga jest prowokacją służb specjalnych (niejaki Rusłan D., który nawiązywał kontakty z młodymi ludźmi w celu wymiany poglądów na tematy polityczne, był prawdopodobnie podstawionym prowokatorem FSB; w sprawę zaangażowani byli również inni prowokatorzy)”. Sprawa została uszyta bardzo grubymi nićmi. Wyroki wydano na podstawie zeznań prowokatora, zeznań oskarżonych sąd nie wziął pod uwagę. W czasie śledztwa figuranci byli poddawani torturom. Oczywiście żaden z funkcjonariuszy nie został pociągnięty do odpowiedzialności. Grupa młodych ludzi została oskarżona i skazana z artykułu 282 kk – utworzenie organizacji ekstremistycznej (w celu wywołania niepokojów społecznych i obalenia ustroju). Wyroki zapadły wysokie: Rusłan Kostylenkow został skazany na karę siedmiu lat kolonii karnej, Piotr Karamzin – 6,5 roku, Wiaczesław Kriukow – sześć. Pozostali oskarżeni otrzymali wyroki w zawieszeniu, w tym Anna Pawlikowa – skazana została na cztery lata w zawieszeniu. To ona była wzruszającą panną młodą, o której pisałam w blogu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2019/10/18/opozycyjna-love-story-kremlowska-hate-story/ Była zatrzymana i przetrzymywana w areszcie śledczym jeszcze przed ukończeniem osiemnastu lat.

Leonid Smirnow na stronie Rosbalt.ru pisze: „Ci ludzie nikogo nie zabili, nie stosowali przemocy. Krytykowali władze, być może szykowali się, by z nią walczyć. Ale najmocniej do tej walki przygotowywał się ten, który na ławie oskarżonych nie zasiadł. Był w procesie świadkiem. Ci, którzy mieli okazję bliżej przyjrzeć się śledztwu, twierdzą, że to prowokator, bez którego nic by nie było”.

Większość obserwatorów jest zdania, że proces Nowej Potęgi jest symbolicznym przekroczeniem przez rosyjski wymiar sprawiedliwości kolejnej cienkiej czerwonej linii: oto skazano ludzi za nic, bez materiałów dowodowych, na podstawie zeznań wątpliwego świadka, który był prowokatorem Ochrany, tzn. KGB. Co ciekawe, po Rusłanie D., który był inicjatorem, prowokatorem, donosicielem, wreszcie świadkiem, wszelki ślad zaginął. (O domniemanym prowokatorze można przeczytać na stronie Grani.ru https://graniru.org/Politics/Russia/FSB/m.277071.html).

*
Chabarowsk. Dziś odbył się 29. marsz sprzeciwu mieszkańców miasta. To znaczy że od dwudziestu dziewięciu dni dzień w dzień w mieście nieodmiennie odbywają się protesty, gromadzące tysiące, a nawet kilkadziesiąt tysięcy uczestników. Do głoszonych od początku akcji haseł: uczciwego procesu gubernatora Siergieja Furgała i to przeprowadzonego tu, na miejscu, w Chabarowsku, a nie w Moskwie, dochodzą stopniowo nowe, niektóre mocne. Już na początku pobrzmiewało niezadowolenie z działań wieczystego lokatora Kremla, z biegiem dni hasła antyputinowskie stawały się coraz bardziej radykalne. Teraz ludzie krzyczą: „Precz z carem!”, „Putin to złodziej!”. Domagają się też lustracji członków władz. Nadal za grosz nie wierzą przysłanemu z błogosławieństwa Władimira Żyrinowskiego, nowemu p.o. gubernatorowi Michaiłowi Diegtiariowowi. Diegtiariow zachowuje się tak, jak gdyby w mieście nic się nie działo. Odrzuca propozycje wyjścia na plac do protestujących, podjęcia rozmów itd. Kreml też nic po sobie nie pokazuje, czeka. Za mniej więcej miesiąc mają się odbyć wybory regionalne. Władze ewidentnie liczą na to, że protest do tego czasu wygaśnie. Demonstracje nie są rozpędzane. Policja reaguje punktowo, zatrzymując niektórych uczestników według nieznanego klucza. A miasto nadal huczy i mówi, że nie odpuści.

*
Chłopcy „wagnerowcy” i ich tajemnicze zatrzymanie na Białorusi w przeddzień wyborów prezydenckich (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2020/07/31/wagnerowcy-z-wizyta-przyjazni-u-lukaszenki/). Dużo piany wokół tej sprawy ubito, wiele domysłów wysunięto: czy to gra Łukaszenki przeciwko Kremlowi, czy to gra Kremla, aby pomóc Łukaszence w trudnej dla niego sytuacji przedwyborczej? Wszystkie wersje były równie dobre, jak i wątpliwe. Wreszcie rosyjskie media odpaliły wersję, która położyła kres domysłom. Uwaga, światło przygasa, miarowe bicie werbli nasila się, napięcie rośnie. Rosyjska telewizja w programie Wiesti, a za nią i inne rosyjskie media, poinformowała o sensacyjnych, jak mówi, wynikach dziennikarskiego śledztwa. Otóż, to w Kijowie wymyślono scenariusz z wagnerowcami wysłanymi na Białoruś, aby poróżnić Moskwę i Mińsk. Akcję koordynowała Służba Bezpieczeństwa Ukrainy. Ale czujne organy wykryły rzecz całą. Teraz Mińsk i Moskwa znowu mogą się w najlepsze przyjaźnić, buzi, goździk, graba. Burza przeszła bokiem. A teraz huzia pospołu na banderowców. Co za kiepski teatr. Jak mawiał mistrz Stanisławski: „nie wierzę”. Sprawy przecież nie wyjaśniono, wrzucono tylko ustaloną wersję. Co z tego, że zewsząd sterczą wielkie nosy Pinokia? Show trwa nadal. Łukaszenka szykuje się do kolejnej kadencji. Co zrobi ze społecznym niezadowoleniem? Sfałszuje wybory? Spałuje niezadowolonych? Zapewne niestety tak. Ale co dalej?

Jutro będzie na Białorusi bardzo nerwowa niedziela.

Wagnerowcy z wizytą przyjaźni u Łukaszenki

31 lipca. Od trzech dni białoruskie służby bezpieczeństwa przesłuchują 33 Rosjan, których zatrzymano w sanatorium „Biełorusoczka” pod niesprecyzowanym zarzutem destabilizacji sytuacji przed wyborami lub nawet przygotowania aktów terroru. Sytuacja na Białorusi przed wyborami przypomina mrowisko polane wrzątkiem: dzieją się rzeczy niespodziewane i dynamiczne.

Prezydent Łukaszenka nadal chce być prezydentem (rządzi Białorusią od 1994 r.), tymczasem z dnia na dzień coraz bardziej widać przejawy niezadowolenia społecznego i wzrost poparcia dla kontrkandydatów. Na spotkaniach wyborczych sympatycznej nauczycielki angielskiego Swiatłany Cichanouskiej zbiera się po kilkanaście-kilkadziesiąt tysięcy uczestników. Swiatłana startuje w wyborach w zastępstwie zapuszkowanego męża, znanego blogera, krytykującego Łukaszenkę. Siarhiej Cichanouski sam chciał wystartować, ale Łukaszenka uznał jego udział za zbyt ryzykowny i prewencyjnie go wyeliminował z gry. Każde spotkanie kończy się odśpiewaniem „Murów” Jacka Kaczmarskiego, widać moc w tych zgromadzeniach. Jak w tej sytuacji Łukaszenka ma zachować zimną krew? A tu jeszcze z podejrzaną wizytą zawitali „wagnerowcy” (daję tu cudzysłów, bo wcale nie wiadomo, kim są ci ludzie, choć ich personalia są znane: https://novayagazeta.ru/articles/2020/07/30/86449-kak-batka-vzvod-vagnerovtsev-v-plen-vzyal?utm_source=refer; przyjemna gromadka). Co czynić? Z czym to jeść?

Łukaszenka jest bliski paniki i denerwuje się coraz bardziej. Gotów zastosować rozwiązanie siłowe, gdyby jego rachuby na kolejną kadencję zawiodły, mimo mobilizacji OMON-u i kontroli nad procesem wyborczym. Z Rosją od dawna się nie dogaduje, ze sznurka, którym związane są oba państwa, wystają brzydkie pakuły. Pole manewru Łukaszenki, który stroi się w szaty obrońcy białoruskiej niepodległości, zawęża się. A Rosja czeka, by ta niepodległość spadła jej jak gruszka do fartuszka. Czeka przygotowana na kilka możliwych wariantów rozwoju sytuacji. Łukaszenka nie jest wymarzonym partnerem, ale Moskwa go akceptuje i wydaje się, że akceptuje pozostawienie go na stolcu, mimo pewnych niedogodności z tego wynikających. Są jednak w tej grze i w tej sytuacji z „wagnerowcami” pewne istotne niuanse i wiele znaków zapytania.

I o tym pisał na FB m.in. rosyjski socjolog mieszkający w Berlinie Igor Ejdman: „Kreml może spróbować wykorzystać wybory prezydenckie na Białorusi, aby zrealizować od dawna zamierzony Anschluss tej republiki. Putinowscy czekiści pracują wedle schematów stosowanych w światku kryminalnym lat 90. Najpierw klientowi „robi się problemy”, a potem proponuje mu się opiekę (kryszę) na warunkach polegających na ustanowieniu kontroli nad jego biznesem. Właśnie taki schemat realizowany jest wobec Łukaszenki. […] Operacja obliczona jest na to, że Łukaszenka w obliczu realnej możliwości utraty władzy poleci do Putina i poprosi go o pomoc. Warunkiem uratowania Łuki będzie Anschluss, od którego Łuka już nie zdoła się wykręcić.

Skoro kijowski Majdan rosyjskie władze wykorzystały jako pretekst do aneksji Krymu, to miński może stać się powodem podjęcia próby zawłaszczenia Białorusi.

Ale putinowskiemu reżimowi nie tak łatwo będzie zeżreć Białoruś – udławi się. Białoruska opozycja postępuje prawidłowo, próbując wykorzystać unikatową szansę odsunięcia Łukaszenki. Jeżeli on utrzyma się u władzy, to wcześniej czy później – choćby się opierał – będzie zmuszony oddać białoruską niepodległość. Tylko demokratyczne, zorientowane na Europę władze białoruskie mogą zagwarantować Białorusi status niepodległego państwa”. I dalej: „Rosyjskie władze celowo przekazują mediom wersję, że zatrzymani wagnerowcy (czytaj: funkcjonariusze GRU) byli jedynie „pasażerami tranzytowymi” w drodze do Afryki. Ostatnie wątpliwości co do tego, że to wrzutka informacyjna, odpadły po tym, jak tę wersję uwierzytelnił Prilepin [Zachar Prilepin – w przeszłości nieźle zapowiadający się pisarz, od kilku lat – major sił donieckich separatystów]. Prilepin zapewnił, że rozpoznał wśród zatrzymanych swoich byłych podwładnych z [donieckiego] batalionu. Prilepin często jest wykorzystywany do uwierzytelniania takich informacji, kiedy służby specjalne potrzebują potwierdzenia swojej wersji. A to świadczy o tym, że jest dokładnie odwrotnie [tzn. że nie ma wśród zatrzymanych żadnych „donieckich”, a są funkcjonariusze GRU, szykujący prowokację].

[…] Łukaszenka próbuje wykręcić się od narzucanej przez Kreml opieki [kryszy] i chce się społeczeństwu zaprezentować jako obrońca niepodległości. Ale znalazł się w pułapce. Sytuacja rozwija się tak, że nie uda mu się utrzymać władzy bez pomocy Rosji. A Rosja okaże pomoc wyłącznie za zgodę na Anschluss. Choćby nie wiem jak Łukaszenka się prężył, to właśnie on stanowi największe zagrożenie dla niepodległości kraju. Jeśli Łukaszenka stanie przed wyborem: oddać władzę opozycji i trafić do więzienia albo zostać urzędnikiem Putina – zapewne wybierze to drugie”.

To dywagacje, przypuszczenia i prognozy. Obserwatorzy zadają wiele pytań, na które na razie brak odpowiedzi. Np. skąd się wzięli w białoruskim sanatorium ubrani w przypominające mundury wdzianka Rosjanie, którzy mają za sobą militarną przeszłość? Czemu strona białoruska twierdzi, że tak naprawdę Rosja wysłała w niecnych celach nawet dwustu najemników? Jakie zadania mają do wykonania w przeddzień wyborów rosyjskie psy wojny w kraju związkowym? Czemu Łukaszenka tak się zabulgotał i poszedł taranem, na dodatek odgrażając się, że dobije targu z Ukrainą, która chce wydania tych „wagnerowców”, walczących niegdyś w Donbasie? Dlaczego oficjalna wersja przedstawiana przez białoruskie KGB ma tyle luk? I jeszcze w trybie żartobliwym: czy Janukowycz już znalazł koledze z Białorusi mały biały domek w Rostowie nad Donem na wypadek ucieczki z kraju?

Można zadać jeszcze wiele innych ciekawych pytań.

Wróćmy z obłoku domysłów na ziemię. Jak w realu zareagowała Moskwa? Początkowo reakcja była spokojna, zrównoważona, dociekliwa. Ambasador Rosji w Mińsku mówił, że zatrzymani to nie wagnerowcy, a pracownicy prywatnej firmy ochroniarskiej (nie militarnej), którzy podróżowali przez Białoruś do Stambułu (okrężną drogą z uwagi na Covid-19). Sekretarz prasowy Kremla oceniał, że zatrzymanie Rosjan to nie jest postępowanie godne partnerów. MSZ Rosji zganił Białoruś: to, co uczyniono tym trzydziestu trzem, nie wytrzymuje krytyki. Jak na rosyjskie standardy (a zwykle to bardzo ostra reakcja, przynajmniej werbalna) to nietypowo stateczne zachowanie. Dziś już było nieco ostrzej, ale nadal umiarkowanie. Władimir Putin zwołał posiedzenie Rady Bezpieczeństwa i powiedział, że liczy na jak najszybsze uwolnienie Rosjan. Rosja wprowadziła po swojej stronie granicy wzmożone kontrole, przez co kolejka ciężarówek w ciągu kilku godzin niepomiernie się wydłużyła. MSZ Białorusi wystosował notę, domagając się odblokowania granicy.

Ostatni weekend przedwyborczy będzie na Białorusi gorący.

Chabarowsk karmi gołębie

25 lipca. Od dwóch tygodni Chabarowsk protestuje. Dziś od rana kolejny wielki wiec pod siedzibą władz. Ludzie zbierają się na głównym placu miasta, aby – jak mówią – karmić gołębie. Akcje w obronie aresztowanego gubernatora Kraju Chabarowskiego Siergieja Furgała są spontaniczne i nie mają oficjalnej zgody władz na przeprowadzenie zgromadzenia. Mieszkańcy wymyślili więc, że będą się zbierali, aby dokarmiać ptactwo. Tego nikt im zabronić nie może.

Kilka dni temu Putin przysłał do Chabarowska Michaiła Diegtiariowa, nowego p.o. gubernatora, deputowanego Dumy Państwowej z ramienia LDPR Żyrinowskiego (pisałam o tym na blogu http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2020/07/21/chabarowsk-coraz-dalej-od-moskwy/).

Diegtiariow nie zdobył się dotąd na dialog z protestującymi. Wydukał kilka okrągłych zdań do kamery miejscowych mediów o chęci pracy na rzecz obywateli, porządku, o gotowości załatwiania najpilniejszych spraw takich jak zaopatrzenie Kraju Chabarowskiego na zimę czy zwalczanie Covid-19. Na pytanie, czy zamierza być na placu podczas sobotnich demonstracji, odparł, że ma ważniejsze sprawy na głowie: musi objechać Kraj Chabarowski, odwiedzić inne ośrodki miejskie i przemysłowe, zapoznać się z regionem. Protestujący generalnie go nie interesują. Dla potwierdzenia dobrej formy fizycznej podciągnął się też na drabince. Wiwatom nie było końca (https://twitter.com/navalny/status/1286552204716003330).
„Nowaja Gazieta” w obszernym materiale opisała powiązania aresztowanego Siergieja Furgała, jego biznes i niewyjaśnione zabójstwa chabarowskich biznesmenów, które teraz „szyją” mu organy śledcze (https://novayagazeta.ru/articles/2020/07/23/86375-zhest). Dziennikarze gazety opisują m.in. sprawy, które mogły mieć wpływ na to, że Furgał podpadł układowi.

Wątek o biznesowym charakterze przyczyn wysadzenia Furgała z siodła opisała, również na łamach „Nowej Gaziety”, Julia Łatynina (https://novayagazeta.ru/articles/2020/07/21/86350-arest-furgala-naznachenie-degtyareva): „W 2017 roku 50 procent przedsiębiorstwa Furgała Amurstal przechodzi do niejakiego Pawła Balskiego, osoby związanej z braćmi Rotenbergami [biznesmeni z najbliższego kręgu Putina]. Pozostałe 50 procent mieli Furgał (po tym, jak został gubernatorem – jego żona) i jego partner Mistriukow. Po zwycięstwie Furgał w wyborach pono dostał propozycję nie do odrzucenia – naruszyłeś układ, nie wycofałeś się z wyborów, to teraz oddaj akcje. Strony nie osiągają porozumienia co do ceny akcji, w listopadzie 2019 r. Mistriukow zostaje zaaresztowany. Składa zeznania obciążające Furgała i sprzedaje swój pakiet Balskiemu”. Należy rozumieć, że Furgał nadal nie chciał pozbyć się akcji. Dlaczego Amurstal stał się takim łakomym kąskiem? Łatynina docieka: „Planowana jest budowa mostu na Sachalin, to jeszcze bardziej złoty interes niż Krymski Most. Amurstal to logiczny i najtańszy dostawca”.

To próba odpowiedzi na pytanie, dlaczego? Teraz jeszcze wisi w powietrzu pytanie: co dalej? Kreml nadal udaje, że nie widzi demonstracji w Chabarowsku. W krótkich wzmiankach, jakie pojawiają się w centralnych mediach, bagatelizuje się rozmiary protestów. Linia propagandowa jest taka, że do Chabarowska zjechali się zagraniczni blogerzy i jątrzą. Bardzo to słabe i niewiarygodne. Diegtiariow na razie skupił się na unikach.

Tymczasem Chabarowsk znowu maszeruje, by nakarmić gołębie (https://twitter.com/Fake_MIDRF/status/1286958782392815617).

Chabarowsk – coraz dalej od Moskwy

21 lipca. Od dziesięciu dni w Chabarowsku odbywają się masowe demonstracje, na które przychodzi nawet po kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Fala niezadowolenia wezbrała po tym, jak został aresztowany gubernator Kraju Chabarowskiego Siergiej Furgał (z ramienia LDPR) pod zarzutem współudziału w zabójstwach biznesmenów piętnaście lat temu. Mieszkańcy wystąpili w obronie gubernatora, którego wybrali w 2018 r. dużą większością głosów. Bronili swojego prawa wyboru, odrzucali nakazy Moskwy, z czasem pojawiły się ostre hasła antyputinowskie, antykremlowskie (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2020/07/12/chabarowsk-lipiec-2020/). Postulaty w czasie protestów formułowano ogólne i szczegółowe. Ogólne były przeciwko władzy centralnej, szczegółowe polegały na domaganiu się o uczciwy proces dla Furgała na miejscu, w Chabarowsku, nie w Moskwie.

Wczoraj wieczorem, gdy Chabarowsk już spał, obudził się prezydent Putin. Podpisał dekret o odwołaniu aresztowanego Furgała i wyznaczył pełniącego obowiązki gubernatora – Michaiła Diegtiariowa (LDPR). Nowy p.o. gubernator przybył dziś do Chabarowska i od razu natknął się na protest mieszkańców.

Kreml zastosował następującą taktykę: przez tydzień z uporem godnym lepszej sprawy nie zauważał protestów w Chabarowsku. Centralne telewizje nie informowały o tym, że ludzie wyszli na ulice miast na Dalekim Wschodzie (poza Chabarowskiem protestowały też Komsomolsk nad Amurem i Władywostok). Poza Żyrinowskim, który wrzeszczał w Dumie, że za aresztowanie Furgała urządzi bunt w parlamencie i poza nim, nikt z wierchuszki się nie wypowiadał. Na ekranie cicho sza i na Kremlu cicho sza. Za kulisami trwały narady. Żyrinowski w międzyczasie się uspokoił, bo otrzymał zapewnienie, że fotel gubernatora pozostanie w gestii jego partii. Już Furgała nie bronił, wyrzekł się go.

Na telewizyjnym ekranie pojawił się dziś natomiast Putin. Siedział w gabinecie przy biurku, na tle flagi i czule przemówił do nominanta Diegtiariowa, że mu życzy jak najlepiej. Prezydent nie wykorzystał tej okazji, aby przemówić do protestujących w Chabarowsku, wyjaśnić, jakie motywy kierowały nim przy wyborze kandydata na p.o. gubernatora, poprosić dla niego o wsparcie w trudnym momencie. Nic, ani słowa. Według dobrze poinformowanych kremlowskich wróbli, Diegtiariowa lobbował sam Żyrinowski. To ulubieniec wodzusia LDPR od lat. Diegtiariow zasiada w Dumie Państwowej. Jak wylicza Radio Swoboda, wsławił się kilkoma inicjatywami od czapy: chciał zakazać używania dolarów w Rosji (obywatele mieli do wyznaczonego terminu wymienić wszystkie zasoby walutowe na ruble i zapomnieć o „zielonych” na zawsze), pomalować Kreml na biało, postawić przed sądem Gorbaczowa za rozpad ZSRR, wprowadzić jednolite stroje i rozmiary bród dla Dziadka Mroza, chciał zakazu honorowego oddawania krwi przez gejów, domagał się wprowadzenia dla moskwiczek dodatkowych dni wolnych od pracy, aby mogły spokojnie w domu przeczekać „krytyczne dni”. Nie wygląda to na dobrą rekomendację do kierowania wielkim regionem (terytorium Kraju Chabarowskiego równa się mniej więcej terytorium Francji). Dziś w mediach społecznościowych, głównie na Twitterze, trwał festiwal zdjęć przedstawiających Diegtiariowa z Żyrinowskim w saunie: „Oto droga awansu” – komentowali ubawieni twitterowicze (https://twitter.com/labuszewska/status/1285223381772767232?s=20).

Czy wysyłanie do zbuntowanego regionu niepoważnego polityka to dobra taktyka? „On [Putin] myśli, że wszystko rozejdzie się po kościach, dlatego że te protesty to dzieło ekipy Siergieja Furgała. Putin myśli, że ludzie nie mogą bezpłatnie i dobrowolnie wyjść na ulicę. Jeśli są jakieś masowe akcje, to znaczy, że ktoś za nie zapłacił. […] Putin już od dawna żyje w oderwaniu od rzeczywistości, on w samoizolacji przebywa od dawna. Nie uważa, że w Chabarowsku dzieje się coś ekstraordynaryjnego, co zmusiłoby go do kardynalnej zmiany politycznej logiki. A ta logika jest taka: żadnych ustępstw wobec tych, którzy naciskają” – mówi kremlinolog Stanisław Biełkowski.

Petersburski politolog Dmitrij Trawin uzupełnia: „Nominując Diegtiariowa Putin pokazał, że LDPR jest w takim samym stopniu partią prokremlowską jak Jedna Rosja. W ostatnim tygodniu wielokrotnie padały stwierdzenia, że Furgał jest przedstawicielem opozycji. Nie, to nieprawda. Furgał dostał po uszach, bo w przeciwieństwie do Żyrinowskiego nie potrafił dogadać się z Kremlem i siłowikami o zasadach gry (na razie niejasne jest, dlaczego). A LDPR nie jest opozycją, a częścią wielkiej partii władzy, do której należą i Jedna Rosja, i komuniści, i Sprawiedliwa Rosja”.
Ci, którzy wychodzą na ulice, nie dokonują takiej precyzyjnej analizy sytuacji politycznej w kraju i układów na górze. Na ulicy rządzą emocje. Mieszkańcy Chabarowska uznali, przywiezienie im w teczce ulubieńca Żyrika z sauny to dla nich kamień obrazy.

Diegtiariow po wylądowaniu na lotnisku dał krótką wypowiedź dla mediów: zamierza walczyć z Covid-19, bo sytuacja jest w regionie poważna. Miała się odbyć konferencja prasowa z nowym p.o. gubernatorem, ale w ostatniej chwili ją odwołano. Pod siedzibą miejscowych władz zebrał się wiec. Ludzie byli rozwścieczeni, uznali decyzję Putina za potwarz, spisali rezolucję, że Putin stracił ich zaufanie, więc powinien odejść. „Pakuj walizki” – krzyczeli za oddalającą się limuzyną Diegtiariowa, który nie znalazł w sobie odwagi, aby stanąć na placu i przemówić do ludzi. Teraz, gdy piszę te słowa, w Chabarowsku jest noc. Co przyniesie kolejny dzień?