Archiwum kategorii: Bez kategorii

Trzy kolory – ale jakie?

„Nie biało-niebiesko-czerwona flaga Jelcyna, ale czarno-żółto-biała flaga Imperium Rosyjskiego powinna być państwową flagą Federacji Rosyjskiej” – powiedział dziś wiceprzewodniczący Dumy Państwowej, lider Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji Władimir Żyrinowski podczas dyskusji „okrągłego stołu” na temat rozwoju patriotyzmu wśród młodzieży. Zdaniem Żyrinowskiego, pod czarno-żółto-białą flagą Rosja była światową potęgą, a obecny „tricolor” to sztandar Kiereńskiego i Własowa – „kto będzie szanował taką flagę. Nie możemy jej szanować, bo to niczyja flaga. Jelcyn umarł, a flaga została” – grzmiał Żyrinowski.

Kolejna barwna wypowiedź niezatapialnego, mimo wiecznych skandali Władimira Wolfowicza spotkała się natychmiast z reakcją środowisk eksperckich i politycznych. To absurdalna propozycja – emocjonował się w „Echu Moskwy” historyk Andriej Zubow – biało-niebiesko-czerwona flaga ma około czterystu lat (carskim ukazem zatwierdził trzykolorową flagę Piotr I). To jedna z niewielu nici, jakie wiążą Rosję z jej przeszłością, z jej historią, w tym sensie jest bezcenna”.

Bez emocji odniósł się do okrzyków Żyrinowskiego dyrektor kancelarii głowy Domu Panującego (Romanowów) Aleksandr Zakatow: „czarno-żółto-biała flaga była flagą Domu Panującego dopiero od XVIII wieku, oświadczenie Żyrinowskiego, że pod tą flagą Rosja osiągnęła apogeum swojej potęgi, nie jest historycznie w pełni uzasadnione”. Obecnie Dom Panujący nie widzi potrzeby zmiany godła i flagi państwowej, podkreślił Zakatow, ale jeśli kiedyś naród zechce przywrócić historyczną państwowość, to wtedy warto będzie powrócić do symboliki i sztandaru zatwierdzonego przez ostatniego cara, Mikołaja II (dwugłowy orzeł na żółtym tle).

W ostatnich dniach wokół heraldyki państwowej Rosji powstało sporo zamieszania. Stojący na czele Głównego Duchownego Zarządu Muzułmanów Rosji Tałgat Tadżuddin w ubiegły piątek wystąpił z propozycją zmiany godła państwowego Federacji Rosyjskiej i umieszczenia na nim (zamiast korony nad jedną z głów orła) półksiężyca. Szkice projektu nowego godła duchowny rozesłał do muftich w republikach Federacji Rosyjskiej oraz przesłał prezydentowi Miedwiediewowi i premierowi Putinowi. Dziś trochę spuścił z tonu i oznajmił, że półksiężyc powinien się znaleźć w godłach republik federacyjnych, w których większość stanowi ludność wyznająca islam.

Ale wróćmy do Żyrinowskiego. Jego wypowiedzi od bez mała dwudziestu lat ożywiają krajobraz polityczny Rosji. Najstarsza partia Rosji z jej niezmiennym wodzem okazała się niezwykle żywotnym projektem. Żyrinowski wygaduje czasem duby smalone, czasem wręcz obraża interlokutora czy całe narody (jak ostatnio w wypowiedzi dla gruzińskiej telewizji, kiedy to wrzeszczał zaciskając pięści, że „wszyscy Japończycy zdechną”, bo chcą odebrać Rosji Kuryle). I co? I nic. Piastuje wysokie stanowiska, ma zapewnione honory, a jego wierni pretorianie – synekury. Zawsze przydatny, zawsze w szeregu, na swoim miejscu.

W wywiadzie dla najnowszego numeru tygodnika „Itogi” eksprzewodniczący Dumy Państwowej Giennadij Sielezniow mówi: „Władimir Wolfowicz [Żyrinowski] to osobisty projekt przewidującego Jurija Andropowa [dyrektora KGB, genseka KPZR]. Idea zniesienia szóstego punktu konstytucji ZSRR, który mówił o kierowniczej roli partii komunistycznej, powstała jeszcze przed pierestrojką. W przeczuciu zmian, które muszą nadejść, podjęto tajną decyzję o stworzeniu partyjnych struktur, zdolnych płynnie i bezboleśnie dla elity rządzącej przejąć władzę z rąk tracącej popularność betonowej KPZR. Wymyślono taką wersję light KPZR z egzotyczną nazwą w rodzaju Liberalno-Demokratyczna Partia. No i tak zostało. […] Żyrinowski posiada niezwykłą umiejętność przystosowywania się do sytuacji”. Później pozycję partii i siebie jako jej wodza Żyrinowski wykuwał w latach 90. Targował się czisto konkrietno (to powiedzonko przylgnęło wiele lat temu do Żyrinowskiego; prosta parodia na język mafiosów lat 90. była znakiem rozpoznawczym postaci z telewizyjnych programów satyrycznych „Kukły”, choć sam Żyrinowski twierdzi, że w życiu nigdy nie powiedział „czisto konkrietno”) więc targował się czisto konkrietno o każde głosowanie, wystawiając czisto konkrietnyje rachunki rządowi Czernomyrdina, wtedy obrósł w biura, nieruchomości, ruchomości. A potem znowu się przydawał jako koncesjonowana opozycja w kolejnych kadencjach Dumy, która przestała być miejscem do dyskusji, ale nadal pozostała miejscem czisto konkrietnych targów.

A po co to zamieszanie z flagą? Cóż, idą wybory parlamentarne, partii znowu trzeba zapewnić miejsce w Dumie, trzeba o sobie przypominać. Nieważne, że mówi się rzeczy absurdalne. Grunt, że media pokazują Żyrinowskiego. Czisto konkrietnyj zysk.

„Dzisiaj człowiek jest ze światem sam na sam”

Swietłana Aleksijewicz, białoruska pisarka, autorka świetnych książek opartych na relacjach świadków historii, udzieliła wywiadu Radiu Swoboda. W związku z tragicznym zamachem na mińskie metro, ale nie tylko. Zacytuję kilka fragmentów, wydają mi się ciekawe. Jak jej książki, mówiące przejmująco o ludziach, zwykłych ludziach, którzy trafili pomiędzy okrutne żarna historii. Jej książkę złożoną z opowiadań dzieci o wojnie pochłaniałam na stojąco – nie mogłam siedzieć, czytając te poruszające relacje. Relacje napisane tak, że już pierwsze zdanie chwyta za gardło i trzyma do końca, zaciskając coraz mocniej.

Aleksijewicz nie analizuje konkretnej sytuacji, jaka powstała po zamachu na stacji mińskiego metra, mówi o świecie, świecie bez idei, w którym rej wodzi nieobliczalny, fatalny, nieprzewidywalny terroryzm.

„Można teraz powiedzieć, że i my [Białorusini] nie jesteśmy już w stanie siedzieć sobie gdzieś w kąciku, na zapiecku, choć wydawało się nam, że tak można, że tak trzeba. Jest taka książka, jedna z najlepszych Wasila Bykaua „Zły znak” – bohater, typowy Białorusin, myślał, że przesiedzi wojnę w lesie, w chutorze. A kończy się tym, że wojna go wciąga, dotyka, bohater ginie, ginie jego rodzina. Teraz też tak jest. Ten „porządek”, „stabilność”, o których tak dużo mówiliśmy, o którym mówiła nasza władza… […] Część ludzi zajmuje się zabijaniem sobie podobnych. Być może ludzi, którzy nie wytrzymują presji świata, będzie coraz więcej.  
Po wyborach władza obrała kurs na siłę, na kontrolę nad społeczeństwem. Być może dlatego, że takie ma przekonanie, tradycyjne przekonanie, że trzeba działać siłą, siłą wszystko powstrzymać i wtedy wszystko się ułoży. Taki kurs to ślepy zaułek. Władza mówi: trzeba przycisnąć opozycję – czyli ludzi, myślących inaczej niż władze – oni jakoby są winni, że w powietrzu unosi się jakiś bakcyl rozsiewający idee sprzeciwu.

Te przesłuchania, te groźby prezydenta – to przypomniało mi pierwsze miesiące, kiedy byłam w strefie czarnobylskiej. Wokół reaktora biegali ludzie z automatami. Przez pierwsze miesiące mnóstwo ludzi chodziło z automatami. Ściągnięto ciężki sprzęt bojowy. Całkowita bezradność człowieka w obliczu nowych wyzwań. Teraz coś podobnego dzieje się na Białorusi. Wydaje się, że jeśli wszystkich troszeczkę postraszyć, wszystko wziąć pod kontrolę, to wszystko będzie w porządku. Ale w dzisiejszych czasach nie da się wszystkiego kontrolować. Czy można kontrolować jakiegoś maniaka, działającego w pojedynkę?
Terroryzmowi trzeba przeciwstawić inne idee, ale tych idei dzisiaj w świecie nie ma. Wyczerpały się wielkie idee socjalizmu, także faszyzmu, które siłą i krwią konsolidowały społeczeństwo. Dzisiaj człowiek jest ze światem sam na sam. Taki technogenny świat budzi protest. Ludzie o słabej psychice poszukują jakiejś formy realizacji. Moim zdaniem wszyscy są bezislni wobec tego nowego wyzwania. To
nie nasz białoruski problem, to problem ogólny. Po prostu my też zostaliśmy włączeni do tego globalnego procesu.

To [że ludzie po zamachu podzielili się na tych, którzy uważają, że dokonał tego Łukaszenka, a władze uważają, że to wrogowie, których pełno dookoła] oznacza, że nasz świat jest dość płaski, wyszliśmy z totalitaryzmu, a weszliśmy w świat autorytarny: czarne i białe. Uznać, że świat jest o wiele bardzie skomplikowany niż relacje władzy i opozycji, to dla wielu zbyt skomplikowane. Tacy ludzie obarczają odpowiedzialnością całkowicie jedną stronę. To świadczy o braku umiejętności samodzielnego myślenia. A współczesny świat jest bardziej złożony. Tymczasem myśmy się zamknęli w tej naszej białoruskiej kapsule i siedzimy, nigdzie nie wychodzimy, i wydaje się nam, że świat to tylko nasze stosunki z prezydentem. […]
We współczesnym świecie granica między wojną i pokojem zatarła się. Niewątpliwie terroryzm całkowicie niszczy tradycyjny światowy ład. […] Widziałam, jak na moskiewskim podwórku dzieci bawią się w terrorystów. Wszyscy chcą być terrorystami, nikt nie chce być ofiarą. A sama gra w terrorystów stała się już częścią naszego życia”.

Innowacyjny street art

Tegoroczne nagrody państwowe „Innowacja” w dziedzinie sztuki wizualnej, przyznawane przez Ministerstwo Kultury Federacji Rosyjskiej, przypadły w udziale artystom street artu: grupie Wojna i Artiomowi Łoskutowowi.

O grupie Wojna pisałam już na blogu w związku z ich perypetiami: za przeprowadzenie akcji ulicznej „Przewrót pałacowy”, polegającej na przewróceniu kilku milicyjnych samochodów (akcja była protestem przeciwko fasadowej reformie MSW) dwóch członków grupy Wojna zostało aresztowanych. Przedstawiono im zarzuty – niszczenie mienia i chuligaństwo, czyny zagrożone kilkuletnimi wyrokami pozbawienia wolności. Oleg Worotnikow (Wor) i Leonid Nikołajew (Lonia P*jeb) spędzili kilka miesięcy w areszcie, w końcu sąd wypuścił ich, pozwalając na odpowiadanie podczas rozpraw z wolnej stopy.

Artystyczni anarchiści z Wojny zostali nagrodzeni za przeprowadzenie akcji pod tytułem „Ch*j w niewoli u Federalnej Służby Bezpieczeństwa”. W dzień urodzin Che Guevary, 14 czerwca 2010 roku namalowali białą farbą na jezdni Mostu Litiejnego w Petersburgu okazałego fallusa.

Petersburski Most Litiejny łączy centralną część miasta ze stroną Wyborską. Nocą jest podnoszony, aby mogły przepłynąć Newą statki, w tym miejscu rzeka ma 24 metry głębokości, jest to ważny trakt wodny. Chwilę, kiedy „razwodiat mosty” w Petersburgu, przyjeżdżają oglądać turyści – to piękne widowisko: most łamie się w połowie i jego olbrzymie, ciężkie części wznoszą się do góry. Ruch pieszy i kołowy jest wstrzymywany. Właśnie w chwili, kiedy ramiona Mostu Litiejnego zaczynały powoli wznosić się majestatycznie ku górze, 14 czerwca 2010 roku kilka osób wbiegło z wiadrami wypełnionymi białą farbą i w ciągu 23 sekund namalowało 65-metrowego fallusa. Most wznosił się aż do osiągnięcia pełnego wyprostu. Oświetlony romantycznie latarniami rysunek zaprezentował się w pełnej okazałości.

Koło Mostu Litiejnego znajduje się pewien kanciasty budynek, nazywany przez mieszkańców Petersburga „Bolszoj Dom”. To siedziba petersburskiej rezydentury FSB, w latach Związku Radzieckiego – KGB. To macierzysta „firma” pewnego absolwenta wydziału prawa uniwersytetu leningradzkiego, który w KGB dosłużył się stopnia podpułkownika, w pocie czoła werbując agentów wywiadu na wysuniętej placówce w NRD.

Kiedy most z wymalowanym wyrazem artystycznym podniósł się do pionu, gigantyczny rysunek ukazał się oczom funkcjonariuszy pełniących służbę w „Bolszom Domie”. Akcja wywołała wielkie poruszenie – jedni śmiali się i zachwycali, inni – oburzali (tych drugich było zdecydowanie mniej).

Wokół nominacji do nagrody nie było konsensusu. Nawet w samej grupie. Niektórzy najbardziej radykalni liderzy Wojny wzywali do zlekceważenia nagrody bądź co bądź państwowej (a grupa Wojna nie lubi skorumpowanego państwa i walczy z nim). Lonia P*jeb w krótkim wywiadzie dla „Nowej Gaziety” stwierdził: „Mam w nosie nagrodę. Nasze policyjne państwo nagrodziło mnie i Wora po swojemu, bardzo pięknie – możemy dostać wyroki po siedem lat. Można powiedzieć, że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych zorientowało się szybciej niż Ministerstwo Kultury”.

Pieniądze z nagrody postanowili przeznaczyć dla więźniów politycznych i ich obrońców oraz na dom dziecka.

Drugi laureat tegorocznej nagrody Artiom Łoskutow z Nowosybirska został wyróżniony za akcje street artu „Monstrancja”. To coroczne happeningi parodiujące pierwszomajowe demonstracje, podczas których uczestnicy prezentują absurdalne hasła, np. „Czunga-Czanga”, „Czemu się tak denerwujesz?”, „Taniu, nie płacz!”, „Tato, nie pij, mamo, nie jedz!”, „Człowiek człowiekowi małpą”. W zeszłorocznej „Monstrancji” wzięło udział kilka tysięcy ludzi. Pomysł z Nowosybirska spodobał się też w innych miastach.

Akcje Łoskutowa bardzo nie podobają się natomiast miejscowym władzom, które najwyraźniej poczucie humoru mają w innym miejscu. Jeszcze mniej niż „Monstrancje” władzom spodobała się demonstracja poparcia dla Michaiła Chodorkowskiego, którą Łoskutow zorganizował w trzecią rocznicę aresztowania właściciela Jukosu. W 2009 roku Łoskutow został zatrzymany pod zarzutem posiadania narkotyków (11 gramów marihuany), był też zatrzymywany za udział w akcjach „31” (demonstracje opozycji w obronie artykułu 31. konstytucji, gwarantującego wolność zgromadzeń). „Nagroda będzie naszym atutem w walce z władzami” – powiedział po wręczeniu nagrody „Innowacje”.

Evviva l’arte!

Sztukowana ręka wicepremiera

Wydane stanowczym tonem polecenie prezydenta Miedwiediewa odejścia wicepremierów i ministrów z rad nadzorczych branżowych przedsiębiorstw z udziałem państwa obiegło świat w formie wielkich wykrzykników w tytułach depesz największych agencji informacyjnych. To miało być trzęsienie ziemi na rosyjskiej politycznej łączce, bez mała koniec systemu putinowskiego „kapitalizmu kolesiów”, mocny akcent w rzekomej kampanii wyborczej Miedwiediewa. Jednym słowem – sensacja! Czy na pewno?

2 kwietnia na naradzie z członkami rządu w sprawie usprawnienia zarządzania gospodarką i polepszenia klimatu inwestycyjnego Dmitrij Anatoljewicz zarządził gremialne przemeblowanie w radach nadzorczych strategicznych spółek z udziałem skarbu państwa. W radach zasiadały dotąd tuzy rosyjskiego establishmentu i z bliska, „w ręcznym reżimie”, jak mówią Rosjanie, zarządzały powierzonym sektorem. Dla nikogo, kto choć raz w życiu rozłożył gazetę czy obejrzał informacyjny program w telewizji nie było tajemnicą, że największym tuzem wśród tych tuzów jest wicepremier Igor Sieczin, „Igor Nastojaszczij” (Prawdziwy), jak nazywają go kręgi zbliżone do odpowiednich kręgów. „Igor Nastojaszczij” bowiem miał w swej pieczy sektor najważniejszy z ważnych – naftowy i zasiadał u szczytu stołu w radzie dyrektorów największej rosyjskiej spółki naftowej Rosnieft’ (tej, która zaczęła być największą spółką po utrąceniu Chodorkowskiego i zaciągnięciu się dymem z jego Jukosu, choć Sieczin zaprzecza, by nagłe spuchnięcie Rosniefti miało jakikolwiek związek z rozpiłowaniem koncernu Chodorkowskiego).

Miedwiediew dał państwu z rządu czas do końca czerwca, by ustąpili z miłych chlebowych synekurek. Kupa cziasu, jak mawiał kapitan Pawłow w „Czterech pancernych”. Tymczasem Igor Sieczin już wczoraj – dziesięć dni po naradzie z Miedwiediewem – złożył pełnomocnictwa. Klasyczna ucieczka do przodu. Po co czekać na walne zgromadzenie, które może przez niedopatrzenie obsadzić przypadkową osobę, skoro można zawczasu wszystko „obsudit’” i przekazać pałeczkę zaufanemu towarzyszowi. Toteż zaraz w mediach pojawiły się spekulacje na temat możliwych kandydatów do objęcia pachnącej petrodolarami schedy. Jeszcze wczoraj przewodzili stawce Władimir Bogdanow z Surgutnieftiegazu i Andriej Kostin, prezes zarządu banku WTB, nie wykluczano też Władimira Miłowidowa, człowieka bliskiego Sieczinowi. Dziś okazało się, że Miłowidow (do niedawna dyrektor agencji ds. rynków finansowych) zostanie wiceprezesem Rosniefti. A na szefa rady nadzorczej komentatorzy typują generała pułkownika Federalnej Służby Bezpieczeństwa Siergieja Szyszyna, obecnie wiceprezesa WTB.

Szyszyn to nietuzinkowa postać. W FSB pracował do 2006 roku, wtedy był jednym z głównych bohaterów głośnego skandalu z „kryszowanymi” przez FSB przewałami w firmie meblowej „Tri Kita” oraz ofiarą międzyresortowej wojenki pomiędzy FSB i MSW o kanały dostaw kontrabandy z Chin. Szyszyn został wtedy przesunięty do sekcji gimnastycznej – do bankowości.

„Doświadczenia wyniesione z pracy w FSB w ekipie Patruszewa (poprzedniego dyrektora FSB) oznaczają, że Szyszyn ma bliskie kontakty z Bortnikowem (obecny dyrektor FSB) i jest wobec niego lojalny. Można założyć, że podobne więzy lojalności łączą go z Igorem Sieczinem, który jest uważany za bliskiego współpracownika Patruszewa” – opisuje układ wzajemnych powiązań Roksana Burnacewa w internetowej „Politcom.ru”.

Jeżeli Szyszyn rzeczywiście obejmie funkcję w radzie dyrektorów Rosniefti, to wicepremier może być spokojny, że sprawy spoczęły w odpowiednich rękach, a właściwie w przedłużeniu jego własnej ręki. A pionierskie rozwiązanie „Igora Nastojaszczego” zechcą być może powtórzyć i inni ministrowie. Z nadmuchanej chmury sensacji, prorokującej zasadnicze przetasowania w elicie, spadnie zapewne mały deszczyk, który nie spowoduje ani istotnych zmian w klimacie inwestycyjnym, ani nie osłabi dotychczasowych wpływów ręki trzymającej dany kawałek tortu.

Czy już nadszedł czas zbierania kamieni?

Stowarzyszenie Memoriał robi to od dawna – zbiera świadectwa zbrodni systemu totalitarnego, sporządza imienne listy ofiar na podstawie odtajnianych stopniowo i ciągle ostrożnie dokumentów archiwalnych, zabiega o rehabilitację ofiar. To wielka wspaniała praca, której znaczenia niepodobna przecenić. Stowarzyszenie nie ma państwowego wsparcia (jest organizacją pozarządową). Czy nadszedł wreszcie czas, by ofiary upamiętnić w oficjalnym obiegu politycznym w Rosji? Prezydencka rada ds. rozwoju społeczeństwa obywatelskiego i praw człowieka wystąpiła w tym tygodniu z zapowiadanym już jakiś czas temu przez Miedwiediewa programem upamiętnienia ofiar reżimu totalitarnego, zwanym w skrócie „programem destalinizacji”.

Jeszcze niedawno zwolennicy twardej linii Stalina mieli zielone światło. Przez wiele lat ubiegłej dekady przywracano Józefa Wissarionowicza narodowej pamięci, relatywizowano zło, które popełnił, postać „wybitnego wodza” przybliżano widzom seriali telewizyjnych w miękkiej formie „przez pończoszkę nostalgii”, w podręcznikach szkolnych zalecano interpretację jego roli historycznej jako „efektywnego menedżera”, uwypuklano zasługi, powstawały oddolne inicjatywy wznoszenia pomników Stalina i innych miejsc upamiętnienia Ojca Narodów. Niektórzy niezależni publicyści z przerażeniem nazywali ten proces „recydywą stalinizmu”. Najwyższe władze wypuszczały sprzeczne sygnały – to Władimir Putin w 2007 r. odwiedzał Butowo (podmoskiewski poligon, miejsce kaźni ofiar stalinowskiego terroru) i potępiał zbrodnie systemu (choć bez wzmiankowania nazwiska Stalina), to znowu na arenie międzynarodowej z zapałem bronił stalinowskiej wizji historii, usprawiedliwiał pakt Ribbentrop-Mołotow itd. Stalinowska wizja historii akurat nadawała się do realizowanej przez ekipę Putina polityki historycznej, mitologizującej zwycięstwo w II wojnie, niedopuszczającej krytyki ZSRR (i Rosji jako jej spadkobierczyni). Pytany wprost o ocenę Stalina Putin na ogół udzielał mętnej odpowiedzi (tak było np. podczas rytualnego seansu łączności telewizyjnej z narodem pod koniec ub.roku). Zawodowi interpretatorzy jego wypowiedzi tłumaczyli, że nie chciał mówić jednoznacznie, by nie zrazić ani grupy zwolenników Stalina, ani grupy przeciwników. A grupa zwolenników jest liczna, o czym może świadczyć wysoka pozycja towarzysza Koby w rankingu „Imię. Rosja” na największą postać historyczną w dziejach Rosji. Mówiono nawet, że ten telewizyjno-internetowy plebiscyt w 2008 roku Stalin wygrał, ale w ostatniej fazie wyniki celowo zmanipulowano i Stalin ostatecznie uplasował się na trzecim miejscu (prawie 300 tys. głosów, podczas gdy pierwszy na liście Aleksander Newski otrzymał wedle oficjalnych wyników 313 tys.).

Za symboliczny zwrot w stronę potępienia mrocznych czasów można uznać deklarację prezydenta Miedwiediewa z 30 października 2009 roku – Dnia Pamięci Ofiar Totalitaryzmu, kiedy w wystąpieniu na wideoblogu podkreślił on zbrodniczy charakter reżimu.

Czy pozytywny trend w dochodzeniu do prawdy historycznej i potępienia stalinizmu ma szanse się utrzymać? Na razie jest jak migotliwy płomyk zapalonej nieśmiałą ręką świecy. W rosyjskiej prasie nadal ukazują się na przykład artykuły i wywiady historyków, zaprzeczających np. sprawstwu mordu na polskich oficerach przez NKWD na rozkaz Stalina (dokument z posiedzenia Biura Politycznego z 5 marca 1940 r. jest w tych materiałach przedstawiany jako fałszywka) czy gloryfikujących dokonania Stalina. Na forach internetowych pojawia się od czasu do czasu wezwanie do przeniesienia prochów Stalina spod murów Kremla, gdzie spoczął po usunięciu z mauzoleum, ale oficjalnie ten temat nie istnieje.

Wróćmy do programu prezydenckiej rady. Deklarowanym celem jest „modernizacja świadomości rosyjskiego społeczeństwa poprzez uznanie tragedii narodu czasów reżimu totalitarnego; wspieranie wytworzenia w społeczeństwie poczucia odpowiedzialności za siebie i za kraj; zapewnienie wsparcia programu modernizacji kraju ze strony najlepiej wykształconej i aktywnej części społeczeństwa; wzmocnienie zjednoczeniowych tendencji na terytorium byłego ZSRR poprzez uświadomienie wspólności tragicznej historii i wzmocnienie międzynarodowego prestiżu kraju”.

Bardzo ciekawe cele. Jak widać, program jest przez autorów pozycjonowany jako część modernizacyjnego projektu prezydenta Miedwiediewa, ale ma też inne bardzo ambitne zadania, m.in. połączenia świadomości historycznej narodów b. ZSRR.

Nikita Pietrow z Memoriału dostrzega w programie szanse na przezwyciężenie stereotypów i na sformułowanie prawnych ocen. Jego zdaniem, dzięki programowi będzie można nie tylko działać na rzecz upamiętnienia ofiar reżimu, ale pomagać żyjącym ofiarom represji, dotrzeć do materiałów archiwalnych. A archiwa są, jak można przypuszczać, nadal szeroko zamknięte.

Czy program prezydenckiej rady zostanie wdrożony? A jak inicjatywa rady ma się do działań komisji (również prezydenckiej) ds. przeciwdziałania wypaczaniu historii na niekorzyść Rosji? O komisji jakoś przez długi czas nie było nic słychać. Agresywna ofensywa historyczna ostatnio wyhamowała. Czy na długo? Prezydent Miedwiediew wypowiedział w czasie swej prezydentury sporo pięknych słów, poczynając od „wolność jest lepsza niż brak wolności”, ale czy miały one jakiekolwiek znaczenie dla praktyki życia politycznego? Może zatem i ta kolejna inicjatywa pozostanie na papierze, podobnie jak cała „modernizacyjna ględźba”, jak krytycy Miedwiediewa z ironią określają jego światłe pomysły na unowocześnienie Rosji? Temat rozrachunków z historią istnieje w Rosji na marginesie głównego nurtu – czy ma szanse zaistnieć w powszechnej świadomości? Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, jak wiele osób zechce się dziś schylić po te porozrzucane kamienie ponurej historii.

Śmiech i polityka

Z czego się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie. – mówi Horodniczy w finale genialnego „Rewizora” Gogola.

A z czego dzisiaj śmieją się Rosjanie? Ostatnia dekada to okres bujnego rozwoju telewizyjnej satyry – formaty oparte na amerykańskich wzorcach zostały wzbogacone o rodzime produkty, np. zmodyfikowany nieśmiertelny program KWN – Kłub wiesiołych i nachodcziwych (co luźno można by przetłumaczyć jako Klub pomysłowych wesołków), nadawany w godzinach największej oglądalności konkurs dla amatorskich, przede wszystkim studenckich, kabaretów. Po dekadzie lat 90., kiedy królował humor polityczny, kolejne syte dziesięciolecie zostało odsunięte od polityki. Zlikwidowano sztandarowy kabarecik polityczny w telewizji NTW pt. „Kukły”, w którym tydzień w tydzień lalki przedstawiające najważniejszych polityków z kraju i zagranicy w prześmiewczy sposób komentowały najważniejsze wydarzenia, a także parodiowały głównych aktorów sceny politycznej oraz bezlitośnie kpiły z granych przez siebie bohaterów. Ale prezydentowi Putinowi ten rodzaj humoru ewidentnie nie odpowiadał i „Kukły” zostały w przyspieszonym tempie zdjęte z anteny w 2002 roku i dotychczas nie powróciły. Pierwyj Kanał od czasu do czasu nadaje coś na kształt satyry politycznej w programie „Mult licznosti” (gra słów, kojarząca się z „kultem licznosti”, czyli jednostki, i cząstką multi-, czyli czymś animowanym lub wielorakim, wielogłosowym). Ostrze krytyki jest tu przytępione, gdy rzecz dotyczy umiłowanych przywódców Federacji Rosyjskiej. Natomiast szpile satyry skrzą się niczym lancet, gdy w programie wykpiwany jest prezydent bratniej Gruzji lub do niedawna rządząca na Ukrainie pomarańczowa para Wiktor Juszczenko-Julia Tymoszenko. A czasem „po garach” dostanie prostoduszny kołchoźnik Alaksandr Łukaszenka.

Próbą – czasami udaną – satyrycznej reakcji na wydarzenia polityczne jest pisany od ładnych kilku lat przez Maksima Kononienkę, pseudonim Mister Parker, cykl krótkich scenek z życia Władimira Władimirowicza TM [trade mark]. Bohater Kononienki jest trochę zagubiony w rzeczywistości, kieruje się w życiu specyficznym kodeksem „poniatij”, „on sam i otoczenie zwracają się do siebie przyjaźnie per „bratełło” [brachu], wszystkie przedmioty ozdobione są dwugłowym orłem, a Władimir Władimirowicz TM ma osobisty składzik, w którym trzyma sakralne przedmioty: nogę Szamila Basajewa, rękę Rusłana Giełajewa, kij Asłana Maschadowa, igłę ze śmiercią Kościeja i pistolet, z którego zastrzelono Igora Talkowa” – piszą dziennikarze tygodnika „Russkij Rieportior”.

Dzisiaj z okazji 1 kwietnia prezydent Miedwiediew spotkał się z aktorami z popularnego projektu komediowego TV „Comedy Club”. Śmiechom i dokazywaniom nie było końca. „Comedy Club” to przedstawiciel raczkującego w Rosji popularnego na Zachodzie gatunku stand-up comedy. Format szybko dojrzewa i zaczyna mieć własne pomysły i osiągnięcia.

1 kwietnia to Dień Duraka, święto śmiechu, dowcipu, „numeru”. I właśnie robienie sobie numerów, wpuszczanie w maliny, wystrychiwanie na dudka jest ważnym komponentem tego dnia. Lew Rubinstein w swoim najnowszym felietonie wspominał dawny numer jednego ze swoich studenckich kolegów, sympatycznego Pawła czy Saszy. Było to w latach 70. Paweł poinformował w trybie konspiracyjnym kilkoro znajomych, że w pewnej podmoskiewskiej miejscowości również w warunkach konspiracji zostanie wyświetlony specjalnie dla nich film Felliniego „Osiem i pół”. To był okres wielkiego głodu zachodniej kultury w ZSRR, toteż przedstawiciele młodej inteligencji runęli na umówioną stacyjkę jak w dym. Czekają godzinę, półtorej, dwie. Pawła nie ma. Ktoś wreszcie skojarzył, że to 1 kwietnia i żadnego Felliniego spragnieni widzowie nie obejrzą. Ktoś poszedł do pobliskiego sklepiku po płyny, pozwalające zdjąć stres, po kilku wybitnych epitetach pod adresem sprawcy zamieszania wszyscy wyluzowali i drogę powrotną elektriczką spędzili na miłej zabawie, podsyconej zakupionymi płynami.

Czy dziś można liczyć na takie finezyjne dowcipy? Kto wie. Aż 63 procent Rosjan deklaruje, że zrobi swoim bliskim czy kolegom primaaprilisowy żarcik. Niektórym własnej inwencji nie staje, więc zwracają się do firm organizujących takie przedsięwzięcia. Na koniec przytoczę jeszcze wyniki badań socjologicznych na temat, z czego można, a z czego nie należy się śmiać: 30 proc. orzekło, że nie wolno się śmiać z terroryzmu, 18% – z religii, 14% – z dzieci, rodziców, bliskich krewnych, 7% – z przynależności narodowej, tylko 1% badanych uznał, że nie wolno śmiać się z polityki i władzy. 25% uznało, że można śmiać się ze wszystkiego.

Duet na dwa głosy

Zawarta w tytule tautologia dotyczy sensacji ostatnich dni – sprzecznych wypowiedzi Miedwiediewa i Putina w sprawie Libii i burzy komentarzy, jakie te wypowiedzi spowodowały. Prezydent Miedwiediew zaakceptował przyjęcie przez Radę Bezpieczeństwa ONZ rezolucji 1973 w sprawie wprowadzenia strefy zakazu lotów nad Libią i dopuszczającej powietrzne ataki Zachodu na cele w Libii w celu ochrony ludności cywilnej, a premier Putin publicznie uznał rezolucję za ułomną, ponadto porównał ingerencję USA i Francji do wyprawy krzyżowej i potępił użycie siły w stosunku do suwerennego państwa. Podczas głosowania w Radzie Bezpieczeństwa Rosja – wbrew dotychczasowej praktyce w podobnych głosowaniach – wstrzymała się od głosu (podobnie jak ChRL, Brazylia i Indie).

Dwugłos w jednogłośnym do tej pory tandemie? Dialog za pośrednictwem mediów, chwytających w lot niecodzienne nutki w wypowiedziach tandemu, miał ciąg dalszy. Miedwiediew uznał, że słownictwo w rodzaju „wyprawy krzyżowe” jest nieadekwatne i takie porównania niczemu nie służą, a mogą nawet doprowadzić do zderzenia cywilizacji. Dzisiaj w Lublanie pan premier łagodził: „Jesteśmy sobie bliscy, to prezydent dobiera odpowiednie wyrażenia, aby opisać oficjalne stanowisko państwa na arenie międzynarodowej”. Rzecznik premiera oświadczył, że Miedwiediew wyraził oficjalne stanowisko Moskwy, a premier wypowiedział po prostu swoje zdanie. Dodajmy: zdanie w istocie swej antyamerykańskie, a taka postawa podoba się dużej części rosyjskiego społeczeństwa, dla którego główną osią światowego konfliktu nadal, nieodmiennie, mimo oczywistych zmian w rozkładzie sił jest spór rosyjsko-amerykański o prymat nad światem.

Od wczoraj komentatorzy próbują dociec, co to wszystko znaczy, czy w tandemie jednak zaczyna pękać przedwyborcza struna?

Zdarza się, że w śpiewającym lub grającym duecie ktoś fałszuje. Ale duet pozostaje duetem mimo to. Zresztą nawet jak obie strony fałszują. Można by zadać pytanie, czy gdyby pan Putin był na miejscu Miedwiediewa, wydałby rosyjskiej delegacji w Radzie Bezpieczeństwa polecenie zawetowania rezolucji? Zapewne dobrałby inne słowa, aby rzecz uzasadnić, ale decyzja byłaby taka sama. Po co wetować, wchodzić w ostry spór z Ameryką? Czy w ten sposób Rosja miałaby szansę odbudować utracone dawne wpływy w regionie? Wydaje się, że wręcz przeciwnie. Zresztą sprawa rezolucji RB ONZ była omawiana podczas posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej, wtedy zapadła decyzji – w obecności i Miedwiediewa, i Putina. To co – ktoś się potem pomylił? Trudno uwierzyć.

Sensacja w rozjechaniu się rządzącego tandemu w kwestii oceny rezolucji RB ONZ jest cokolwiek dęta.

Miedwiediew już wielokrotnie wypowiadał się przy różnych okazjach inaczej niż Putin, ba, nawet mówił krytycznie o systemie stworzonym przez Putina (choćby w swoim sztandarowym tekście programowym „Rosjo, naprzód”), ale to nie oznaczało zasadniczej zmiany w realnej polityce Rosji – ani wewnątrz, ani na zewnątrz. To nie Miedwiediew ma rozstrzygające słowo w wytyczaniu głównej linii. I nadal nie ma własnego zaplecza polityczno-gospodarczego, które mogłoby go wbrew woli Putina i ekipy posadzić na kremlowskim tronie po fasadowych wyborach 2012. Kluczowe jest tu stwierdzenie „wbrew woli Putina i ekipy”. Bo jeśli taka wola będzie, to kto wie.

Czy Rosja zmieni politykę wobec Japonii?

Wracam do pytania, które postawiłam w poprzednim wpisie – czy w zaognionych w ciągu ostatnich kilku miesięcy stosunkach rosyjsko-japońskich ma szanse nastąpić pozytywny przełom? Oficjalna reakcja władz Rosji wobec tragicznych wydarzeń w Japonii była naturalna i ludzka – wyrazić współczucie, zaoferować pomoc. Duża część Rosjan postąpiła też właśnie tak – odniosła się do wydarzeń w sąsiedniej Japonii ze współczuciem i ofertą pomocy. Zbierane są pieniądze, wysyłana pomoc humanitarna, w Japonii pracują rosyjscy ratownicy. Premier Putin zaproponował, by przyjąć japońską reprezentację narodową w dżudo, która w trudny czas kryzysu mogłaby trenować w Rosji (japońska federacja dżudo jednak podziękowała). Prezydent Miedwiediew wczoraj ponownie zapewnił, że Rosja gotowa jest wysłać pomoc humanitarną, lekarstwa itd., a ponadto zaproponował, aby na Syberii i Dalekim Wschodzie, w mało zaludnionych obszarach stworzyć dla Japończyków miejsca pracy, a osoby poszkodowane umieścić w rosyjskich sanatoriach.

Wczoraj Pierwyj Kanał – pierwszy program rosyjskiej telewizji państwowej – zmienił wczoraj wieczorną siatkę. Piątkowy wieczór jest w tej stacji na ogół poświęcony rozrywce przez bardzo małe r. Tym razem po głównym wydaniu programu informacyjnego „Wriemia” nadano film-reportaż o katastrofalnym trzęsieniu ziemi w Japonii i jego jeszcze bardziej tragicznych skutkach. Autorzy filmu skupili się na zrelacjonowaniu wydarzeń w kolejnych dniach po trzęsieniu ziemi – niebywałym rozmiarze zniszczeń, niebezpieczeństwie skażenia radioaktywnego na skutek awarii w elektrowni jądrowej Fukushima, życiu codziennym w Tokio i na terenach najbardziej zrujnowanych przez kataklizm. Akcent położono na bohaterską postawę mieszkańców Japonii, ich solidarności, wielokrotnie podkreślano dyscyplinę, panującą wśród poszkodowanych, pokazano akcje rozdzielania żywności, pracę wolontariuszy, dramatyczną walkę o zapobieżenie skutkom awarii w elektrowni atomowej. Minuta ciszy, podziw dla mężnego narodu w obliczu apokaliptycznej klęski. Podobnie jak na mnie, tak pewnie na wielu widzach w Rosji film ten zrobił wrażenie. Może dlatego, że schodził z poziomu ostrej polityki na poziom zwykłego człowieka.

Pomyślałam, że to dobry prognostyk – skoro ręcznie sterowana stacja telewizyjna nadaje w godzinach największej oglądalności zamiast „Śpiewów pod lodem” poważny film o tragedii Japończyków, to znaczy, że może kiełkuje wola złagodzenia twardego stanowiska Kremla wobec wschodnich sąsiadów.

Ale zaraz potem przeglądając stronę internetową rozgłośni „Echo Moskwy” trafiłam na taki głos słuchacza: „w minioną niedzielę oglądałem na kanale telewizyjnym Rossija-1 [to po Pierwom Kanale druga najpopularniejsza państwowa telewizja w Rosji] program „Specjalny korespondent”. Zaczęło się wszystko dość przyzwoicie, ale nie trwało to długo. Byłem w szoku. Jak myślicie, jak powinna się zachować telewizja w stosunku do kraju, gdzie zginęły tysiące, a poszkodowanych są miliony? Wyrazić solidarność i współczucie. I unikać spornych tematów wywołujących konfrontację. Ale jak się okazało, zupełnie inne podejście zaprezentowali goście programu dzielnej komsomołki Marii Sittel w oficjalnej telewizji. Im dalej, tym gorzej – nienawiści było w programie coraz więcej. O japońskiej tragedii ani słowa. Wszystko sprowadzało się do antyjapońskiej histerii! Tokio oskarżano o brudną grę mającą doprowadzić do odebrania Rosji Kurylów. Deputowany z partii Jedinaja Rossija przeklinał Japończyków za próbę „przepisania” historii i wzywał do wzmacniania militarnego wschodnich rubieży przed zakusami USA i Japonii. Reżyser Bortko [wyreżyserował m.in. seriale „Bandycki Petersburg” i  „Mistrz i Małgorzata”, które nadawała swego czasu i polska telewizja] nazwał Japonię wrogiem, poparł politykę Stalina (…) Już dawno w telewizji nie widziałem podobnego oburzającego ciemnogrodu”.

Nie oglądałam tego programu, dlatego cytuję widza, który miał tę wątpliwą przyjemność. Okazało się, że tv Rossija-1 nie jest jedynym rosyjskim medium, które w tak drastyczny sposób zareagowało na japońską tragedię. Prezentująca prokremlowskie poglądy gazeta „Izwiestia” np. napisała piórem pani Jeleny Jampolskiej: „Nie należy wyolbrzymiać rosyjskiej żądzy krwi. Nikt się u nas nie cieszy z cierpień Japończyków. To nie euforia, to emocjonalne rozgorączkowanie, wywołane bliskością cudu, ewidentnego i groźnego. Łzy żalu wylewane nad poszkodowanymi nie mogą zaćmić nam wzroku i świadomości na tyle, byśmy nie dostrzegli oczywistych rzeczy: Bóg strzeże Rosję od zewnętrznych napaści. Broni od żądań, które przekraczają granicę tego, co rozumne i stają się czystą chucpą. Nie zaleca się poniżania Rosji. Dowody na to są na tyle oczywiste, że aż dreszcze człowiekowi przechodzą. Dlaczego dreszcze? Ano dlatego że naszą ziemię potrafią zniesławiać nie tylko obcokrajowcy. My sami gotowiśmy dać im w tym sprzeciwiającym się Bogu dziele sto punktów awansem. Wiadomo, jakie tragedie spadały na nasz kraj, kiedy władze i naród traciły wiarę, strach, szacunek dla korzeni. Nie wszyscy tracili, ma się rozumieć. A cierpią wszyscy. Niewinni, aby przywrócić rozum winnym. Mówiąc o Japończykach i Polakach, pomyślmy też o sobie”. Nic dodać, nic ująć.

Ale jeszcze dalej poszedł „dważdy utomlonnyj sołncem”, reżyser Nikita Michałkow, odziany w szaty wszechwiedzącego patriarchy i jedynego prawidłowego nosiciela rosyjskiej duszy oraz szczęśliwego posiadacza wiedzy o prawidłowej rosyjskiej państwowości, przepojony prawdą i mesjanizmem do granic możliwości. Podczas wystąpienia w Domu Kino w Moskwie oznajmił: „Popatrzcie, co się dzieje w Japonii. Chodzi nawet nie o wiarę, a o wewnętrzną bezbożność (…). Ciągłe poniżanie otaczającego świata doprowadza do tego, że Pan Bóg mówi: „Ludzie, co wy robicie?”. I zsyła biednym Japończykom tsunami i dziewięciostopniowe trzęsienie ziemi”.

Pan Jerzy Waldorff mawiał: „na starość Pan Bóg lubi trzepnąć człowieka po głowie albo po nogach. Wobec mnie był miłosierny – trzepnął po nogach”.

Wróćmy z dalekiej podróży po ciemnogrodzie. Chciałam na koniec przytoczyć jeszcze z drugiego bieguna myślenia opinię szefowej moskiewskiego Centrum Carnegie Lilii Szewcowej, która na swoim blogu emocjonalnie i ostro pisze: „Wiele musimy zmienić w naszych relacjach z Japonią. Jeszcze tydzień temu Rosja straszyła, że wykorzysta Mistrale do obrony przed Japonią spornych wysp. Dzisiaj, kiedy Japonia zademonstrowała światu przykład moralnej wyższości, Kreml nie może powrócić do polityki pogróżek. Teraz nawet nasze społeczeństwo, gotowe żyć w „oblężonej twierdzy”, nie będzie uważać Japończyków za wrogów. A zatem potrzebna jest inna polityka. Co do putinowskiej ekipy i jej umiejętności strategicznego myślenia – to wszystko jest dla nas jasne. A zatem teraz musimy postarać się wykuć nową opinię publiczną w kwestii stosunków rosyjsko-japońskich. Wiem, że to, co teraz powiem, wywoła może nawet rozdrażnienie moich czytelników. Rosja powinna przeprosić Japończyków. Rosja ma z Japonią swoją „katyńską tragedię”. W sierpniu 1945 roku ZSRR wypowiedział wojnę Japonii (która notabene na nas nie napadała) i wziął do niewoli około 600 tysięcy japońskich jeńców wojennych (większość z nich dobrowolnie złożyła broń na rozkaz cesarza). Japończycy w ZSRR na długie lata (do 1956 roku) stali się bezpłatną siłą roboczą. Budowali kanały, drogi, pracowali w kopalniach uranu. Dziesiątki tysięcy z nich nie przeżyło. (…) Bez zmierzenia się z tym tematem nie stworzymy podstaw wzajemnego zaufania [z Tokio]. Na początek może przynajmniej pomożemy znaleźć miejsca spoczynku japońskich „internowanych”, jak sami siebie nazywali…”

Łagodniej po tragedii?

Zaraz po tragicznym trzęsieniu ziemi i tsunami w Japonii prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew jako jeden z pierwszych polityków zgłosił akces pomocy ofiarom kataklizmu. W rejony najbardziej poszkodowane wyprawiono wykwalifikowanych rosyjskich ratowników wyposażonych w specjalistyczny sprzęt do rozbijania betonu i wyszukiwania rannych pod gruzami. Pomoc w obliczu niebywałych rozmiarów zniszczeń niezbędna, gesty prezydenta Miedwiediewa – odruch współczucia i chęć niesienia pomocy normalne i ludzkie.

W ciągu ostatnich paru miesięcy, a szczególnie kilku ostatnich tygodni stosunki rosyjsko-japońskie uległy znacznemu zaostrzeniu na tle niezażegnanego od wojny konfliktu terytorialnego o cztery wyspy z archipelagu Kurylów. Tokio uważa te wyspy za rdzennie japońskie, obecność Rosjan od momentu zajęcia wysepek w ostatnich dniach wojny przez Armię Czerwoną – za okupację. Moskwa i Tokio wymieniały się gniewnymi oświadczeniami. Przedstawiciele najwyższych władz Rosji po raz pierwszy w historii odwiedzali Kuryle. I to z częstotliwością niewidzianą nigdy wcześniej na tym zapomnianym zdawać by się mogło „końcu świata”, z którego po rozpadzie ZSRR wyjechała większość osiedlonej tu w latach powojennych rosyjskiej ludności. Zostały jednostki wojskowe i ci, którzy nie zdołali przedostać się „na matierik”. Wizyty rosyjskich polityków (z prezydentem Miedwiediewem włącznie) na Kurylach spotykały się z coraz bardziej stanowczymi protestami coraz bardziej rozdrażnionej strony japońskiej, która za każdym razem podkreślała niezmienność swojej pozycji: „Kuryle są japońskie!”. Moskwa zapowiedziała ze swej strony unowocześnienie jednostek wojskowych stacjonujących na wyspach. Japończycy urządzali demonstracje pod rosyjską ambasadą w Tokio, doszło nawet do aktu spalenia rosyjskiej flagi. Odpowiedzią strony rosyjskiej było zorganizowanie pod ambasadą Japonii w Moskwie happeningu ze sceną wychłostania osoby „grającej” Japonię.

Szykowano kolejne akcje, mające podkreślić niezmienność stanowisk obu stron: Moskwa chciała zaakcentować, że Kuryle w całości należą do niej, Japonia, że nie odstąpi Rosji ani piędzi rdzennie japońskiej ziemi. Ze strony rosyjskiej między innymi planowano desant na Kurylach młodzieżówki „partii władzy”, Młoda Gwardia, pod wodzą słynnej zdemaskowanej „Maty Hari”, Anny Chapman, która próbuje robić teraz karierę polityczną. Młodzieżowcy mieli zrealizować film dla Japończyków, by przekonać ich, że Kuryle pod rosyjską administracją kwitną. Po kataklizmie w Japonii z wyjazdu na szczęście zrezygnowano, co więcej – członkowie młodzieżówki złożyli wieniec pod ambasadą Japonii w Moskwie. Gdzie notabene Rosjanie masowo składają kwiaty. Prowadzona jest też zbiórka pieniędzy i darów dla poszkodowanych za pośrednictwem organizacji charytatywnych i pomocowych, m.in. Rosyjskiego Czerwonego Krzyża.

W wielu komentarzach medialnych pojawiają się porównania: po katastrofie smoleńskiej i adekwatnej reakcji rosyjskich władz nastąpił przełom w lodowatych stosunkach Rosji z Polską. Czy polepszenie stosunków Rosji z Japonią w obliczu tragedii też będzie możliwe? „Japonia to nie Polska” – rozwiewa złudzenia Tatiana Stanowaja w internetowej gazecie „Politcom.ru”. Jej zdaniem, Rosja podejmuje wysiłek, aby wesprzeć Japonię i słowem, i czynem. Zaproponowano m.in. nadprogramowe dostawy skroplonego gazu. „Rosyjscy politycy nawet nie ukrywali, że tragedia może pomóc w rozwiązaniu głównego problemu stosunków dwustronnych – sporu terytorialnego, zaostrzonego w ostatnim czasie z inicjatywy Kremla”. Tokio przyjęło pomoc Rosji. Ale nie natychmiast. Odpowiedzi udzielono dopiero dzień później. Następnie ambasador Japonii w Rosji oświadczył w wywiadzie dla agencji Interfax, że „tragiczna sytuacja, w której znalazła się Japonia z powodu trzęsienia ziemi, nie wpłynie na rozwiązanie sporu terytorialnego. To zupełnie inny temat”.

Po katastrofie smoleńskiej – kontynuuje wywód Stanowaja – doszło do korekty polityki Moskwy wobec Polski, co zaowocowało zmiękczeniem stanowiska Rosji wobec sprawy katyńskiej, uregulowaniem sporów gazowych, ogólnie znacznie zmniejszyło napięcie. „I nawet pomimo rozbieżności stanowisk w sprawie wyników śledztwa dotyczącego okoliczności tragedii pod Smoleńskiem, można powiedzieć, że szansa na normalizację stosunków została wykorzystana maksymalnie. Natomiast w stosunku do Japonii o żadnej korekcie stanowiska Rosji w sprawie sporu terytorialnego być nie może. Czy Rosja zrezygnuje z dozbrojenia Kurylów? Czy rosyjskie władze zrezygnują z wizyt i grania na nerwach Japończykom? Raczej nie. A Japonia może jeszcze zaostrzyć retorykę, napięcie może więc jeszcze bardziej wzrosnąć. Obecna tragedia nie tylko nie sprzyja rozwiązaniu sporu, ale nawet wzmacnia animozje”.

Mało to pocieszające. Spór o Kuryle ma już ponad 65 lat. Jak długo jeszcze potrwa?

Handlarze śmiercią, handlarze życiem

Czy nastąpi kolejna w ostatnich miesiącach wymiana szpiegów pomiędzy Rosją a USA? „Wymiana szpiegów” nie jest w tym wypadku precyzyjnym określeniem, gdyż ewentualnie miałoby dojść do przekazania Stanom Andrieja Chłyczowa, świeżo skazanego na karę 18 lat pozbawienia wolności za szpiegostwo na rzecz USA, natomiast Moskwie Stany miałyby przekazać „handlarza śmiercią” Wiktora Anatoljewicza Buta, który w amerykańskim areszcie czeka na proces, oskarżony o konszachty z kolumbijskimi organizacjami terrorystycznymi i kartelami narkotykowymi, ale szpiegiem de facto nie jest.

„Wrzutę” dotyczącą rzeczonej wymiany uskuteczniła agencja Interfax, powołując się na anonimowe źródło w bliżej niesprecyzowanej instytucji. Wszystko jest zatem napisane na razie palcem na wodzie. Ale skąd to nagłe wzbudzenie w rosyjskich mediach cokolwiek uśpionego tematu procesu Wiktora Buta? Proces ma się odbyć za kilka miesięcy (pierwszą rozprawę wyznaczono na wrzesień). But od czasu do czasu skarży się na złe warunki w celi, jego żona Ałła gorliwie podaje to do publicznej wiadomości, podkreślając, że jej mąż jest chory na gruźlicę. Wiktor Anatoljewicz skraca sobie czas oczekiwania na proces, śpiewając strażnikom więziennym rosyjskie piosenki. Ostatnio przemknęła informacja, że bronić go będzie nie przydzielona z urzędu amerykańska prawniczka, a mówiący po rosyjsku Albert Dajan. Dajan był w lutym w Moskwie i tam zyskał podobno zapewnienie, że znajdą się sponsorzy, którzy zapłacą jego wysoką gażę.

Zachodnia prasa zastanawiała się wielokrotnie, dlaczego Moskwa szuka sposobów, aby wyzwolić Buta z amerykańskiego domu niewoli. Z wielu delikatnych powodów Rosja nie chce dopuścić, aby sąd nad Butem odbywał się w USA. Najczęściej pojawiające się domniemania powodów tych starań wskazują na nieformalne powiązania handlującego bronią Buta z wysoko postawionymi rosyjskimi politykami, ponadto wielu ekspertów twierdzi, że But bardzo dużo wie o dostawach rosyjskiej broni w różne świata strony. A Amerykanie chętnie by się o tych kanałach dostaw dowiedzieli jak najwięcej (szczególnie tych do Iranu i Wenezueli). W czasie przesłuchań Buta będzie o tym zapewne mowa. Według ekspertów wypowiadających się dla BBC, to, co miałby do powiedzenia But, mogłoby obciążyć nie tylko Rosję, ale także Ukrainę, Białoruś, Kazachstan, niektóre kraje Europy Środkowej. Oczywiście, wszelkie nieprzyjemne sekrety mogłyby wyjść na jaw, gdyby But zechciał w zamian za miłe koncesje współpracować ze śledztwem. O tym na razie nie było mowy, podsądny zachowywał się wobec amerykańskiej Temidy powściągliwie i nie wykazywał chęci współpracy. Oznajmił nawet, że odrzucił zgłoszoną przez stronę amerykańską propozycję: niższy wymiar kary w zamian za współpracę.

Kiedy zapadł wyrok w drugim procesie Chodorkowskiego-Lebiediewa, w rosyjskiej prasie pojawiły się „wrzuty”, sugerujące, że dojdzie do wymiany: dwaj panowie z Jukosu pojadą do USA, a za nich zostanie dostarczony do Moskwy Wiktor Anatoljewicz But. „Wrzuta” omawiana była skwapliwie przez media, zwłaszcza internetowe, choć zapewne nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Być może teraz też zresztą nic z tego nie wyjdzie.