Bez Wieni

O jego twórczości napisano więcej niż napisał on sam, wliczając podania, życiorysy i wypracowania szkolne. To, co napisał, było zaskoczeniem, odlotem, jednocześnie tragiczną prawdą i rozpaczliwą ucieczką od niej. Mija dwudziesta pierwsza rocznica śmierci Wieniedikta Jerofiejewa, oryginalnego piewcy człowieka zaplątanego w przygodę z alkoholem. Przygodę, która jest pryzmatem, przez który widzi się całą resztę trzeźwego i nietrzeźwego świata i władcą, w którego rękach spoczywa los spożywającego.

Najliczniejsze grono wielbicieli ma zasłużenie „Moskwa-Pietuszki” – niezrównany poemat prozą o największych głębiach, filozoficzna rozprawa o człowieczej kondycji, wielkości i małości, upodleniu i sprzeciwie wobec rzeczywistości, a jednocześnie to przewodnik po stadiach upojenia, odmianach kaca, ludzkim życiu zamkniętym w buteleczce, a właściwie we flaszce. To się żadną miarą nie mieściło w poetyce socjalizmu, który już niebawem – jak zapowiadali pogrążający się w geriatrycznym marazmie przywódcy ZSRR – miał stać się komunizmem. A w komunizmie każdy miałby według potrzeb, z tym że potrzeby Wieniczki nie mogłyby być spełnione, gdyż ustrój ogólnej szczęśliwości nie przewidywał szczęśliwości indywidualnej, a zatem na przykład zapewnienia jej sobie poprzez spożywanie koktajlu „Łza komsomołki” (lawenda – 15 g, werbena – 15 g, woda kolońska „Las” – 30 g, lakier do paznokci – 2 g, płyn do płukania ust – 150 g, lemoniada – 150 g, składniki należy mieszać przez 20 minut gałązką wiciokrzewu; koktajl wypity w dwóch porcjach na przemian odbiera dobrą pamięć i zdrowy rozsądek).

Książka (właściwie książeczka) napisana w 1970 roku oficjalnie w całości drukiem ukazała się dopiero w latach pierestrojki w 1989 r. (rok wcześniej cenzura nie wytrzymała i okroiła pierwszą publikację „M-P”, która ukazała się na łamach periodyku, o którego istnieniu szeroka publiczność nie miała pojęcia: „Trzeźwość i Kultura”). Przedtem poemat Jerofiejewa „chodził w samizdacie”, odpisach odręcznych, nieliczni szczęśliwcy mogli się cieszyć wydaniem zagranicznym. Zachodni slawiści zachwycili się Jerofiejewem, jeszcze zanim czytelnicy w kraju mieli szanse przeczytać jego poemat i sztuki teatralne. W 1990 roku ukazał się w wychodzącym na Zachodzie rosyjskojęzycznym czasopiśmie „Kontinient” obszerny wywiad z Jerofiejewem (dostępny w Internecie: http://www.moskva-petushki.ru/articles/interview/sumasshedshim_mozhno_byt_v_ljuboe_vremja/). Jerofiejew swoim jedynym niepowtarzalnym stylem opowiada w nim o swoim życiu – o represjonowanym w roku urodzenia najmłodszego synka, Wieniczki (1938) tatku, niefrasobliwym zawiadowcy stacji, który przeklinał życie w ZSRR i za to został skazany na piętnaście lat łagru, o dzieciństwie spędzonym w związku z tym w domu dziecka; ciemno, zimno, niemiłość, walka o byt – „słuchy chodziły po Moskwie w latach pięćdziesiątych, że z dzieci gotują mydło, a w Murmańsku mówili, że w mięsie sprzedawanym na bazarku są ludzkie paznokcie”, o żądzy wiedzy, która uczyniła z Jerofiejewa filozofa i erudytę (został usunięty z uniwersytetu, ale czytać już umiał, więc czytał i czytał, i czytał), o pisaniu i przebijaniu się z pisaniem, o życiu takim sobie zwykłym – „popijam, babki, dzieciarnia, coś tam piszę”. I o wódce, wódeczce.

Jakże on się wzruszająco potrafił pochylić nad pijaczkiem bożym, współczuł z nim każdą cząsteczką swego krwiobiegu, wzmocnionego procentem.

Dojechał do swoich Pietuszek, raju wszystkich ludzi dobrej woli, w maju 1990 roku.

2 komentarze do “Bez Wieni

  1. nightmark

    Uważaj! Dostałem już po uszach za określenie „Wołodia Wysocki” przez rosyjskich purystów językowych. Nie mogli zrozumieć, że jeśli darzymy kogoś dużą sympatią, znamy i zachwycamy się jego twórczością mamy „po polsku” do tego prawo. I to mimo tego, że piszemy po polsku. Po prostu po rosyjsku ma być Władimir i już – za wyjątkiem członków najbliższej rodziny i byc może tych, którzy dobrze znali go osobiście.Boję się, że Wienia, Wieniczka może także zostać podobnie odebrane:-)Siedzę sobie w Moskwie, czekam aż się ociepli i szukam wspólnika do dokonania wspólnej wyprawy elektriczką na słynnej trasie, oczywiście z książeczką w ręku i odczytywaniem odpowiednich ustepów między poszczególnymi stacjami. Tak jak to proponował Andrzej Drawicz we wstępie do polskiego wydania…

    Odpowiedz
  2. Anna Łabuszewska

    Bardzo dziękuję za komentarz i ostrzeżenie.Co do tradycji zdrobnień – Jerofiejew sam o sobie mówił „Wienia”, „Wieniczka”, tak nazwał swego bohatera, tak mówiono poufale o nim, familiarnie, ciepło. Jerofiejew był zaprzeczeniem wszelkiej oficjalności, uosobieniem bezposredniości w kontaktach z ludźmi.A o Wysockim zdrobniale zaśpiewał w przejmującym pożegnaniu Bułat Okudżawa – „О Володе Высоцком…”. Tak mówili o nim we wspomnieniach przyjaciele. Może faktycznie w artykułach osób nieznajomych powinno używać się pełnych, niezdrobniałych form imienia. Ale zgadzam się z Panem, że mówienie o artystach z użyciem zdrobnień jest najczęściej świadectwem naszej do nich sympatii. Choć nie wszystkim się to podoba.Serdecznie pozdrawiam i życzę wspaniałej, pełnej wrażeń podrózy do Pietuszek

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *