Archiwa tagu: dyplomacja

Niedyplomatyczna poczta dyplomatyczna?

25 lutego. W wysokim budynku przy placu Smoleńskim w Moskwie długo w noc palą się światła. Służby prasowe rosyjskiego MSZ w pocie czoła pracują nad komunikatami w kłopotliwych sprawach, jakie ostatnio wypływają. W punktach gorących, utrzymujących się od dawna na pierwszych stronach gazet – jak Syria. I w punktach zwykle cichutkich, gdzie obecność Rosji jest znikoma – jak Argentyna. O syryjskim kłopocie napiszę oddzielnie w następnym odcinku. Dziś – o niespodziance z Buenos Aires.

Trzy dni temu w argentyńskiej prasie pojawiły się informacje, że w budynkach należących do ambasady Rosji w Argentynie policja zarekwirowała imponującą partię kokainy – 389 kilogramów (warte ok. 50 mln dolarów), rozłożonych starannie w pakieciki i zapakowanych w walizki, które miały – jako uprzywilejowany bagaż dyplomatyczny – opuścić Buenos Aires i wylądować w Moskwie. Zatrzymano pięciu podejrzanych o ustanowienie tego kanału przerzutu narkotyków.

Kolejne publikacje przyniosły więcej szczegółów. Sensacyjnego odkrycia na terenie rosyjskiej ambasady dokonano w grudniu 2016 roku (czyli z górą rok temu). Śledztwo wszczęto na wniosek ambasadora Rosji Wiktora Coronelli. Argentyńska policja zarekwirowała biały proszek, zastąpiła go mąką, walizki zaopatrzyła w GPS. Przez cały rok walizki leżały pono w budynku szkoły należącej do rosyjskiej ambasady, czekając na stosowną okazję do przerzutu samolotem lecącym do Moskwy. Na przesyłkę na lotnisku w stolicy Rosji czekać miało na walizki trzech panów, m.in. były pracownik ambasady FR w Argentynie. Wszyscy trzej zostali zatrzymani. W Buenos Aires w tym samym czasie zatrzymano byłego argentyńskiego policjanta, Iwana Blizniuka. Swojsko brzmiące nazwisko? Tak, bo to syn rosyjskich emigrantów. Ma 35 lat. Trochę studiował lingwistykę w Petersburgu i Moskwie. Udzielał się na polu dobroczynności w fundacji MORAL (Mecenas Ortodoxos Rusos En America Latin), dzięki czemu miał dobre kontakty i w Argentynie, i w Rosji.

Rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa wystąpiła z uspokajającym komunikatem: tak, owszem, kokainę w rosyjskiej ambasadzie znaleziono, tak, prawie czterysta kilogramów, ale czujne służby dyplomatyczne, specjalne i policja Argentyny i Rosji dzielnie przeprowadziły wspólną akcję, winowajcy zostali zatrzymani, tak, jeden z winowajców pracował w rosyjskiej placówce, ale nie był dyplomatą, tylko pracownikiem technicznym, ale już nie pracuje („jegotamniet”) i w ogóle cześć i chwała bojownikom frontu z narkotrafikiem, wszystko jest już OK. Z tej opowieści o szlachetnych rosyjskich dyplomatach i argentyńskich policjantach zaczęły się jednak sypać pakuły. Zacharowa nie wyznała, na czym miała polegać owa „wspólna operacja rosyjskich argentyńskich służb”. Nie wyjaśniła, dlaczego – jeśli Rosja i Argentyna działały wspólnie – to komunikat rosyjskiego MSZ, ogólnikowy i nieprzekonujący, pojawił się z dużym opóźnieniem w stosunku do enuncjacji argentyńskiej prasy. I dlaczego nie wszystko się w obu wersjach zgadza.

Tymczasem prasa zaczęła dłubać w szczegółach – pojawiły się np. sugestie, że ładunek z kokainą poleciał do Moskwy z Nikołajem Patruszewem, szefem Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej, który w grudniu 2017 (a więc rok po odkryciu kokainy w ambasadzie) odwiedził Buenos Aires specjalnym samolotem. Służba prasowa Rady zdementowała te rewelacje. Zacharowa ze swej strony podkreślała, że narkotyki nie były przewożone pocztą dyplomatyczną. Tymczasem według argentyńskiej gazety, wspomniany przez Zacharową zwolniony „techniczny” pracownik ambasady miał poprosić, aby jego dobytek – w tym pozostawione w ambasadzie walizki – dostarczyć mu pocztą dyplomatyczną do Moskwy. Wypełnione już mąką odgrywającą rolę kokainy bagaże zapakowano na pokład samolotu Patruszewa. Nie wiadomo, dlaczego rosyjski MSZ i Rada Bezpieczeństwa wypierają się udziału w przesyłce kontrolowanej.

Do argentyńskiej gazety, pilotującej fascynujący temat wykrycia kanału przerzutu narkotyków z wykorzystaniem rosyjskiej ambasady, wyciekły dane pozyskane z podsłuchiwanych rozmów Blizniuka ze współpracownikiem. Wynikało z nich, że szefem szajki szmuglującej koks z Argentyny do Europy jest niejaki „pan K”, najprawdopodobniej Andriej Kowalczuk, obywatel Niemiec, pochodzenia rosyjskiego. „K” miał początkowo dobre układy z ambasadorem Coronellim, a potem wszedł z nim w konflikt. „K” za przyzwoleniem ambasadora korzystał z przywileju przekraczania granicy na dyplomatycznych papierach, bez kontroli. A pewnego razu ambasador odmówił. Rozmówcy wyrażali przekonanie, że „K” przewoził już wcześniej narkotyki w bagażu dyplomatycznym. Z innej rozmowy wynika, że Coronelli miał być odwołany, a jego miejsce miał zająć człowiek, z którym „K” ma dobre kontakty. Do tego, jak widać z dalszego ciągu wypadków, nie doszło. Według argentyńskiej prasy „obywatel K” mieszka w Berlinie. To znaczy mieszkał, bo zapewne wyfrunął w świat, jak tylko prasa zaczęła naświetlać sytuację z walizami pełnymi koksu. Rozesłano za nim list gończy.

Argentyńska gazeta „Infobae”, powołując się na źródła w policji, napisała, że próba przerzucenia partii narkotyków do Europy nie była jedyną operacją tego rodzaju: „Istnieją podejrzenia, że rosyjskie samoloty dyplomatyczne, latające z Urugwaju, były wykorzystywane do tego rodzaju przewozów od 2013 roku”. Według niepotwierdzonych danych, z Urugwaju do Rosji zrealizowano co najmniej dwie dostawy koksu, korzystając z kanału dyplomatycznego.

Media społecznościowe rzuciły się na temat z wielką żarliwością. Pojawiło się mnóstwo śmiesznych memów, dowcipów i przygaduszek. Na przykład taki: – Władimirze Władimirowiczu, w ambasadzie Rosji w Argentynie znaleziono czterysta kilogramów kokainy. Czy to były pańskie narkotyki? – Żadnych rosyjskich dyplomatów w Argentynie nie ma, a kokainę można kupić w każdej aptece. Przegląd reakcji tutaj: https://www.svoboda.org/a/29059032.html

Mały reset marcowy

25 marca. Ostatnie rosyjskie zabiegi wokół Syrii sprowadziły do Moskwy sekretarza stanu Johna Kerry’ego. Wszyscy zwrócili uwagę na wielką tekę, jaką ze sobą przytargał.

Moskwie udało się doprowadzić do zawieszenia broni w Syrii na swoich warunkach – przymusiła ona do zamilknięcia armaty ugrupowań opozycyjnych, a sobie i armii Asada pozostawiła prawo do bombardowań i innych działań zbrojnych „w razie potrzeby”. Potrzeba, jak się okazuje jest, i to niemała. Wczoraj nadeszły informacje o śmierci oficera rosyjskiego specnazu pod Palmirą (według innych źródeł, zginęło kilku Rosjan, którzy byli najemnikami, zwerbowanymi przez prywatną agencję). O miasto trwają od kilku dni intensywne walki, siły Asada donoszą, że są bliskie zdobycia tego ważnego ośrodka.

Kerry przyjechał, aby z ministrem spraw zagranicznych Ławrowem i prezydentem Putinem ustalić dalsze kroki. Według enuncjacji prasowych, Kerry został przysłany, by dowiedzieć się od Rosjan, dlaczego wycofali swoje siły (częściowo) z Syrii. Bo istniały obawy, że teraz Moskwa zechce je wysłać na Ukrainę. Sądząc z enigmatycznych, ale optymistycznych wypowiedzi Kerry’ego, został on w tym względzie uspokojony. Chyba tym razem nie było zresztą powodów do niepokoju.

Po spotkaniu podano, że i Rosja, i USA będą dążyć do zorganizowania bezpośrednich rozmów pomiędzy syryjską stroną rządową a opozycją. W trakcie tych rozmów ma zostać ustalony kalendarz okresu przejściowego przed przyjęciem konstytucji, wyborami etc. Rosja nadal trwa jednak przy Asadzie, którego Stany nadal chcą się pozbyć. W tym miejscu węzełek się zaciska.

Sprawa syryjska była przygrywką albo, jak wolą niektórzy komentatorzy, taranem, który umożliwił Putinowi przełamanie izolacji międzynarodowej, w jakiej znalazł się on po aneksji Krymu i interwencji na wschodzie Ukrainy. Teraz negocjacje dotyczące uregulowania sytuacji w Syrii są wykorzystywane przez rosyjską dyplomację do poszerzania obszarów „do obowiązkowego obgadania” w szerszym gronie. Tym obszarem numer jeden pozostaje Ukraina. Przy tym ukraińskim stole Rosja chce dyktować swoje warunki. Stany odpowiadają, że może częściowo zdejmą sankcje z Rosji, jeśli porozumienia mińskie zostaną w pełni implementowane. Czy zostaną? Kiedy? Jednym z punktów jest odzyskanie kontroli przez Kijów nad granicą z Rosją. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że to Himalaje. Uszczelnienie granicy odznaczałoby odcięcie separatystów od źródeł broni, specjalistów wojskowych, wreszcie pomocy finansowej z Rosji. Ograniczyłoby to Rosji możliwość wpływania na sytuację w Donbasie, a zatem i na Ukrainie. A przecież plan powstrzymania Ukrainy w jej deklarowanym marszu na Zachód, w stronę UE i NATO, zakłada rozjątrzanie sytuacji na tych terytoriach, a nie uregulowanie sytuacji, odbudowę i święty spokój.

Teraz najwidoczniej i ze strony Rosji, i ze strony USA mamy fazę nawijania makaronu na uszy, jak najczęstszych kontaktów, kontrolowanego rozluźniania atmosfery. Na razie bez zasadniczych zmian i zobowiązań.

Jak wspomniałam na wstępie, Kerry miał ze sobą wypchaną tekę. Co w niej miał – nie wiemy. Tego dowiedział się podobno tylko sam Putin. Ale co zobaczył? Nie wyjawił.

Kerry upomniał się na Kremlu o Nadiję Sawczenko, skazaną na 22 lata łagru w ustawionym politycznym procesie za rzekome spowodowanie śmierci rosyjskich dziennikarzy podczas walk w Donbasie w 2014 r. Kreml ze swej strony położył na stole los dwóch Rosjan, którzy siedzą w amerykańskich więzieniach: „handlarza śmiercią” Wiktora Buta i handlarza narkotykami pilota Konstantina Jaroszenki. A Putin oświadczył, że o uwolnieniu/wymianie Sawczenko będzie można porozmawiać „w odpowiednim czasie”.

Równolegle o podjęciu kroków na rzecz uwolnienia Sawczenko rozmawiali telefonicznie Petro Poroszenko i wiceprezydent Joe Biden. Obaj potępili skazanie ukraińskiej pilotki przez rosyjski sąd i ustalili, że będą działać. Ale kartę Nadii Sawczenko trzyma w rękawie Putin i to on podejmie decyzję.

Słowo klucz na najbliższy czas w stosunkach Rosji ze światem to wymiana. Kogoś się wymieni na Sawczenko, coś na coś się wymieni z USA w Syrii albo na Ukrainie. Albo tylko się powie, że coś się da, w czymś ustąpi, a jak będzie naprawdę, to się jeszcze zobaczy.

Wizyta bojaźni

22 października. Przyleciał. To wiemy na pewno. Prawdopodobnie rosyjskim samolotem. Uściskał dłoń gospodarza Kremla w przestronnej sali, potem sztywno, niepewnie usiadł na krześle. Naprzeciwko równie sztywno, choć pewni siebie, usiedli dwaj rosyjscy ministrowie – obrony i spraw zagranicznych. No i główny uczestnik spotkania – gospodarz. Skupiony, tajemniczy, nieodgadniony.

Tyle wiemy o niespodziewanej wizycie prezydenta Syrii Baszara al-Asada w Moskwie. Poinformowano o niej post factum, dzień po szczęśliwym powrocie gościa do Damaszku. Podobno tej tajemniczej otoczki życzył sobie sam gość.

Z ust prezydenta Rosji padły słowa o intencji dalszej pomocy narodowi syryjskiemu w walce z terroryzmem, a także o zamiarze wsparcia dyplomatycznego przy udziale „innych mocarstw światowych i państw regionu, które są zainteresowane pokojowym rozwiązaniem konfliktu w Syrii”. Asad dziękował za okazaną pomoc, na dodatek, co podkreślał, „w ramach prawa międzynarodowego” (Putin też ten aspekt nieustannie podkreśla – że w przeciwieństwie do Zachodu, który nie ma żadnego mandatu do interwencji w Syrii, Rosja ma mocny mandat: zaproszenie legalnych władz). Potem dziennikarze z kamerami musieli gabinet opuścić, rozmowy toczyły się za zamkniętymi drzwiami i na razie nic się spoza tych drzwi nie wydostało. Po mediach krążą jedynie domysły.

Dzisiaj Bloomberg wysunął przypuszczenie, że Kreml próbował namówić Asada do rozpisania przedterminowych wyborów prezydenckich i parlamentarnych. Wczoraj najczęściej powtarzały się sugestie, że Putin przedstawił Asadowi scenariusz stopniowego odsuwania go od władzy. Może tak, może nie. „Naród syryjski sam zdecyduje” – powiedział Putin. Jasne, zdecyduje.

Zdaniem Gieorgija Mirskiego, znawcy Bliskiego Wschodu, wizyta świadczy o wzmocnieniu pozycji Asada w Syrii. To, że po raz pierwszy od 2011 roku wyjechał on z Damaszku, miało pokazać, że jego sytuacja dzięki rosyjskiej operacji powietrznej znacznie się poprawiła. Rzeczywiście – rosyjskie samoloty obroniły asadowskie bastiony, bombardując wszystkich przeciwników reżimu (jak podał dzisiaj Reuter, 80 procent atakowanych przez Rosjan celów nie ma nic wspólnego z Państwem Islamskim). Asad kontroluje około 20 procent terytorium kraju. Być może to wszystko, na co może liczyć. Zapowiadana już od kilku dni operacja lądowa armii Asada pod osłoną rosyjskiego lotnictwa jakoś się nie rozkręca. „Wizyta Asada to akcja piarowska, mająca zademonstrować całemu światu: Rosja walczy, Rosja znów znalazła się w centrum uwagi świata. Putin pokazał, że jest sojusznikiem Asada, na którego ten może liczyć” – powiedział Mirski. Tak, owszem, Putin wystąpił jako sojusznik Asada, obecnie go popiera. Ba, walczy o niego. W oficjalnych komunikatach nie padły zapowiedzi zmniejszenia militarnej obecności Rosji w Syrii. Ale to, że teraz Asada popiera, nie musi znaczyć, że jeśli pojawi się możliwość przehandlowania go w politycznym targu z Zachodem, to Kreml nie pozbędzie się niewygodnego eksdyktatora. I nie będzie pytał o zdanie ani jego, ani syryjskiego narodu. Bo jedno jest po tej wizycie pewne: Asad złożył swój los w ręce Putina.

Słowa rosyjskiego prezydenta o gotowości do dyplomatycznego uregulowania, obecność ministra spraw zagranicznych podczas rozmów w wąskim gronie, mogą sygnalizować, że Moskwa jest już gotowa do nowego rozdania w sprawie Syrii. I że sama chce rozdawać karty. Przy nowym stoliku. Lepszym syryjskim stole.

W zeszłym tygodniu Putin chciał wysłać do Stanów premiera Miedwiediewa, żeby ten porozmawiał o nowej sytuacji w Syrii. Ale Biały Dom odmówił przyjęcia delegacji. Jutro mają się natomiast odbyć rozmowy w Genewie: szefowie dyplomacji Rosji i USA plus przedstawiciele Turcji i Arabii Saudyjskiej. Tematem będzie uregulowanie w Syrii.

Jakie piękne deja vu

12 lutego. W wypolerowanym na wysoki połysk marmurowym socrealistycznym pałacu w Mińsku prezydent Białorusi dwoił się i troił, donosił gościom kanapki i wiadrami kawę, a goście jedli, pili i rozmawiali. I tak całą noc. Nad ranem trochę bledsi, trochę śpiący, trochę bardziej (niż zwykle) milczący wyszli z sali posiedzeń. Nie było wspólnej konferencji prasowej. W języku dyplomacji to oznacza, że rozmowy nie zakończyły się zgodą.

Szczyt w Mińsku poprzedziła tajemnicza misja w Kijowie i Moskwie kanclerz Merkel i prezydenta Hollande’a, którzy zaniepokojeni nasileniem walk na wschodzie Ukrainy postanowili zajrzeć w oczy prezydentowi Putinowi i zapytać, czego chce za pokój. Zabiegom na polu dyplomatycznym towarzyszyła dzika histeria w rosyjskiej telewizji. Koryfeusze telewizyjnej propagandy przypominali publiczności, że prezydent Rosji ma w dyspozycji walizeczkę z kodami jądrowymi i może jej użyć bez zbędnych ceregieli, bo zgodnie z przepisami to on podejmuje tak doniosłą decyzję jak naciśnięcie guzika i przekształcenie wrogów w nuklearny popiół.

Nowy wariant mińskich porozumień miał dać Rosji większe pole manewru w rozgrywaniu Ukrainy (pisałam o tym kilka dni temu http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/02/08/dyplomatyczny-ambulans-we-mgle/). Cele Moskwy się nie zmieniły: nadal chodzi o przymuszenie Kijowa do rezygnacji z integrowania się z Zachodem i powrotu na łono „rosyjskiego świata”. Wojna w Donbasie jest jednym z narzędzi służących osiągnięciu tego celu.

Co udało się wyszarpać Rosji podczas nocnych rozmów w Mińsku? Całkiem sporo, choć nie wszystko („To nie była najlepsza noc w moim życiu”, wyznał Putin). Jedyny papier, jaki powstał, został podpisany nie przez czworo przywódców (oni nic nie podpisali, co znamienne), a przez grupę kontaktową (przedstawiciele OBWE, Ukrainy, Rosji i separatystów). Porozumienie powtarza wiele postanowień z wrześniowych ustaleń, niektóre z punktów rozszerza. Czy to krok w stronę uregulowania konfliktu? Jeżeli nawet, to niewielki. I nie na długo.

Poroszenko może wrócić do Kijowa z tarczą, bo w dokumentach nie ma słowa „federalizacja” ani „status pozablokowy „. Ponadto dzisiaj MFW podjęło decyzję o przyznaniu wielomiliardowego kredytu dla Ukrainy. Ale wróćmy do tego, co zostało napisane w porozumieniu.

Z długiego dokumentu wynika, że: ma nastąpić rozejm (od północy 15 lutego), potem ma dojść do wycofania wojsk z linii frontu, potem „w niektórych częściach obwodów donieckiego i ługańskiego” odbędą się lokalne wybory zgodnie z ustawodawstwem ukraińskim, Ukraina z powrotem weźmie na garnuszek ludność Donbasu, przeprowadzi reformę konstytucyjną uwzględniającą specjalny status wschodnich prowincji, a dopiero potem będzie można pomyśleć o kontrolowaniu granicy ukraińsko-rosyjskiej (pod koniec 2015 roku). Tymczasem bez kontroli 400-kilometrowego odcinka granicy, znajdującego się obecnie we władaniu separatystów, poza kontrolą Kijowa, nic się zmieni: nadal z Rosji do Donbasu wjeżdżać będą kolumny sprzętu i wojska. Od kontroli granicy należałoby zacząć, żeby proces pokojowy miał szansę. Żaden z punktów nie ma gwarancji wprowadzenia w życie, nie określono mechanizmów implementacji. kto ma o tym rozstrzygać? Każda ze stron interpretuje magmę zapisów po swojemu.

Problemem jest już sama linia, poza którą ma być wycofany ciężki sprzęt i wojsko. Jeśli będzie to linia określona we wrześniowych porozumieniach, bez uwzględnienia ostatnich zdobyczy separatystów, to można się spodziewać, że samozwańcze formacje nie zechcą się podporządkować. Idol separatystów Igor Girkin vel Igor Striełkow już gniewnie dawał upust emocjom: mińskie porozumienia to listek figowy, który ma wstydliwie ukryć porażkę rosyjskiej polityki względem Ukrainy. I przewidywał, że „na 90 procent rozejm umrze, nie urodziwszy się nawet”.

Putin ugrał dla siebie na pewno jedną ważną rzecz: Europa przyjęła za dobrą monetę pokój zawarty w Mińsku i (na razie) odstąpiła od wprowadzania nowych sankcji przeciwko Rosji (na jak długo, to zobaczymy). I jeszcze jedna okoliczność, o którą chodziło Putinowi – rozmowy o Ukrainie odbyły się z udziałem Rosji (która według oficjalnego stanowiska nie jest uczestnikiem konfliktu), ale bez przedstawiciela USA.

Rosyjski dziennikarz Andriej Łoszak nie ma złudzeń, jak należy patrzeć na podejmowane przez europejskich polityków próby rozmawiania z Putinem. „Za każdym razem, kiedy ludzie z Zachodu siadają z Putinem do stołu rozmów, przypominam sobie słowa dysydenta Bachmina wypowiedziane w filmie o pokazowym procesie KGB nad Jakirem i Krasinem: Ta historia nauczyła nas dwóch rzeczy. Po pierwsze, nie wolno składać żadnych zeznań, po drugie, próby podjęcia gry z nimi w nadziei, że się ich ogra (a zawsze jest taka pokusa, bo przecież my jesteśmy mądrzejsi, bardziej wykształceni) są z góry skazane na niepowodzenie. Bo my gramy w szachy, a oni grają w taką grę, na jaką właśnie mają ochotę, a jak będzie taka potrzeba, to walną nas szachownicą przez łeb. W tym sensie przegrana w tej grze jest gwarantowana – bo wy nigdy nie pozwolicie sobie na to, na co oni sobie pozwalają”.

Dyplomatyczny ambulans we mgle

8 lutego. Przy białym stoliku w białym gabinecie na Kremlu usiadło troje polityków. Rozmawiali z górą cztery godziny. O czym? Nie powiedzieli.

Kanclerz Niemiec i prezydent Francji pojechali do Moskwy po krótkiej wizycie w Kijowie z misją w sprawie uregulowania konfliktu na wschodzie Ukrainy. W tle toczyła się dyskusja, a właściwie przerzucanie się oświadczeniami, na temat możliwości/niemożności dostarczania Ukrainie śmiercionośnej broni.

Władimir Putin, który od paru tygodni cierpiał z powodu ostracyzmu zachodnich przywódców (planowane na połowę stycznia rozmowy w Astanie zostały odwołane i nikt nie kwapił się wysłuchiwać wynurzeń WWP), osiągnął cel: przyjechali z nimi rozmawiać. I to w formacie najbardziej pożądanym – najważniejsze tuzy w UE, bez plączących się pod nogami pomniejszych graczy i bez wuja Sama. Podłożenie do ognia i rozkręcenie spirali przemocy na wschodzie Ukrainy, z licznymi ofiarami, także wśród ludności cywilnej okazało się skuteczną metodą przymuszenia Zachodu do rozmów z Kremlem. Fantastyka polityczna w szelmowskim wydaniu: oficjalnie Moskwa trąbi, że nie jest uczestnikiem konfliktu we wschodnich obwodach Ukrainy, który uważa za wojnę domową, ale ma najwięcej do powiedzenia w sprawie mechanizmów uregulowania. Ma też doskonałe narzędzia rozkręcania lub wygaszania walk: wyposażone w rosyjską ciężką broń zagony rzezimieszków wzmocnione wyćwiczonymi w wojennym rzemiośle kolegami z rosyjskiej armii.

Przedstawieni przez karykaturzystę w ambulansie mknącym na sygnale Merkel i Hollande chcą zaprzestania krwawych walk i powrotu do porozumień pokojowych. Sęk w tym, że mińskie porozumienia z września ubiegłego roku (przewidujące m.in. kontrolę granicy rosyjsko-ukraińskiej), o których przestrzeganie apelują, Putina nie satysfakcjonują. Dlatego Władimir Władimirowicz wywraca stolik i chce układać się od nowa. Dziś Merkel, Hollande, Putin kontynuowali konsultacje przez telefon, tym razem z udziałem prezydenta Poroszenki. Ustalili, że w najbliższą środę w Mińsku odbędzie spotkanie czwórki w „formacie normandzkim”.

Na konferencji bezpieczeństwa w Monachium pani kanclerz po rozmowach w Moskwie powiedziała: „działania Rosji są sprzeczne z wziętymi przez nią na siebie zobowiązaniami, między innymi w ramach memorandum budapeszteńskiego, na podstawie którego Ukraina zrezygnowała z broni atomowej w zamian za poszanowanie integralności terytorialnej” [czy to miało przypomnieć Moskwie: Krym nie wasz?]. Wyraziła nadzieję, że uda się wypracować nowe porozumienie pokojowe. Prezydent Poroszenko prezentował na tejże konferencji dokumenty rosyjskich żołnierzy, którzy zbłądzili na terytorium Ukrainy i trafili do niewoli lub zostali zabici. Zapowiedział, że kwestia federalizacji Ukrainy czy wprowadzenia drugiego języka państwowego (dwa główne postulaty Moskwy) może zostać rozstrzygnięta wyłącznie w ogólnonarodowym referendum.

Na czym miałoby polegać nowe porozumienie pokojowe? Według komentatora portalu Slon.ru Aleksandra Baunowa, Merkel-Hollande przywieźli do Moskwy „scenariusz naddniestrzański”. „Na mapie i w dokumentach – Ukraina w całości, ale faktycznie z niepodległym Donbasem, który idzie własną drogą, ale bez kijowskich pieniędzy i bez prawa głosu w sprawach ogólnoukraińskich [w tym – w polityce zagranicznej, co miałoby kluczowe znaczenie]”. Zdaniem Baunowa, scenariusz naddniestrzański byłby do przyjęcia dla Ukraińców. „Nie ma w nim tego, o co od początku zabiegał w tej grze Putin: by stworzyć wewnątrz Ukrainy region mający prawo głosu w najważniejszych sprawach (integracja z UE i NATO), z którym trzeba się konsultować”. Ale czy to scenariusz do przyjęcia dla Moskwy? Na razie nic na to nie wskazuje.

Po mediach chodzą i inne domysły dotyczące rozmów na Kremlu: po pierwsze, ustanowienie nowej linii rozejmowej (wedle postulatów Moskwy, uwzględniającej ostatnie zdobycze terytorialne donieckich separatystów, co dla Kijowa jest nie do przyjęcia); po drugie, nad przestrzeganiem pokoju miałyby czuwać jakieś (nie bardzo na razie wiadomo, jakie) siły międzynarodowe; po trzecie, kto będzie odbudowywał i utrzymywał Donbas.

„Żeby wprowadzić siły rozjemcze ONZ, z prośbą musi wystąpić Ukraina. […] Putinowi właściwie jest wszystko jedno, czy to będzie ONZ czy nie, ale zdaniem wielu, on upiera się, by w składzie tych sił byli rosyjscy wojskowi” – pisze w komentarzu na swoim blogu „Zapiski mizantropa” Andriej Malgin. Moskwie chodzi o kontrolowanie linii rozgraniczenia, a nie o kontrolowanie granicy rosyjsko-ukraińskiej, na to zgody Moskwy nie będzie. „A to oznacza – pisze Malgin, – że Donbas stanie się jedną wielką rosyjską bazą wojskową z [nieograniczoną] możliwością dokonywania rotacji sił i sprzętu”. Jeszcze ostrzej widzi kwestię wprowadzenia sił rozjemczych komentatorka „Echa Moskwy” Julia Łatynina (na podstawie analizy sytuacji w sierpniu 2008 roku w Gruzji, kiedy to ostrzał artyleryjski przedstawiony jako atak sił gruzińskich na pozycje rosyjskiego kontyngentu pokojowego w Osetii stał się pretekstem do uderzenia Rosji na Gruzję): „Rosyjscy mirotworcy [członkowie pokojowych misji rozjemczych] to tacy fantastyczni ludzie, którzy w dowolnym momencie mogą sami na siebie napaść i potem wyjaśniać, że zostali napadnięci. Rosyjscy mirotworcy – w przeciwieństwie do sił ONZ – to gwarancja, że konflikt znajdzie się w bardziej nieprzyjemnej sytuacji”.

Wrócę jeszcze do komentarza Malgina: „Kto weźmie na siebie zaopatrzenie i następnie odbudowę Donbasu? Ten honor uczestnicy rozmów chcą przyznać Ukrainie. Być może Poroszenko będzie się sprzeciwiał, ale tego nie jestem pewien. Co z tego wyjdzie? Będziemy mieli obszar, którego Kijów nie będzie kontrolował (mogą się tam nawet odbyć lokalne wybory pod kontrolą Zachodu, żeby dać tamtejszym władzom legitymację). Zachód nawet przyzna Kijowowi na to jakieś kredyty. Tylko zwrócić je będzie musiała i tak Ukraina. Najwidoczniej Europa nie na żarty przestraszyła się perspektywy pojawienia się w strefie konfliktu amerykańskiej broni. Oni uważają, że w takim razie Putin może powiedzieć: sami widzicie, skoro oni dostarczają broń „faszystom”, to i my legalizujemy nasze dostawy. I nastąpi eskalacja. Ale trzeba wiedzieć, że dostawy [rosyjskiej broni w strefę konfliktu] i tak idą, w ostatnim czasie całkiem jawnie”.

Na nadchodzący tydzień planowana jest kolejna seria konsultacji na różnych szczeblach. Dzisiaj niemiecka prasa ujawniła, że według szacunków niemieckich służb specjalnych liczba śmiertelnych ofiar konfliktu na Ukrainie wynosi pięćdziesiąt tysięcy.