Archiwa tagu: Ukraina

Dewiza wstydliwej armii

19 lutego. „Nikt lepszy od nas”, „Никто лучше нас”. To dewiza wojsk materialno-technicznego zabezpieczenia, czyli logistyki rosyjskiej armii, którą wczoraj zatwierdził minister obrony Siergiej Szojgu.

Nieudane i pod względem poprawności językowej koślawe hasło natychmiast zostało wzięte w obroty przez armię blogerów. Dewiza kwatermistrzostwa rosyjskiej armii została poddana obróbce skrawaniem: „Nikt lepszy od nas, nic lepsze od nas, nigdy lepsze od nas, nigdzie lepsze od nas”, „Jest taki nikt, co lepszy [jest] od Szojgu i spółki”. Posypały się propozycje haseł dla innych rodzajów wojsk, np. „Najsilniejszy my”, „Celny więcej od wszystkich”, „Co jest, to jest”, „Nigdzie jak tu” i tak dalej w tym duchu. „Szojgu to jakiś pesymista – napisała Tatiana Mej – nawet nikt jest lepszy od nas”. Powstała już nawet bajka o mężu sprawiedliwym ze Wschodu, który nazywał się Nikt i był lepszy od nas.

W sedno trafił jeden z komentatorów, który zaproponował, by dewiza rosyjskiej armii brzmiała: „To nie my”. No bo przecież na Krymie w zeszłym roku rosyjska armia nie walczyła, były zielone ludziki, które potem prezydent Putin miłosiernie adoptował, ale rosyjski żołnierz nie przelał w Taurydzie kropli krwi.

Żołnierz bez dystynkcji, wstydliwie ukrywający swoją przynależność stał się człowiekiem roku. Pod hasłem „To nie my” przebiega kampania na wschodzie Ukrainy. Prezydent Putin znowu popisał się znakomitym bon motem. Na konferencji prasowej w Budapeszcie, gdzie częstował gazową watą premiera Orbana, powiedział pod adresem ukraińskiej armii wycofującej się spod Debalcewe: „Przegrana to zawsze nieszczęście dla przegrywających, szczególnie jeśli przegrywa się z wczorajszymi górnikami i traktorzystami”. W mediach społecznościowych kolportowano wczoraj zdjęcia jednego z tych „wczorajszych traktorzystów” – generała lejtnanta Aleksandra Lencowa, który miał dowodzić operacją wyparcia jednostek armii ukraińskiej spod Debalcewe (w czapce uszance i cywilnej kurtce). Generał już w zeszłym roku operacyjnie wspierał dzielnych „wczorajszych górników”, wojujących pod Gorłówką i innymi miastami Donbasu. Później dziennikarz „Nowej Gazety” ustalił, że ten „wczorajszy traktorzysta” nazywa się Nail Nurullin i jest 52-letnim pułkownikiem w stanie spoczynku, walczył w Afganistanie.

Ta anonimowa wstydliwa armia walczy przy pomocy sprzętu wojskowego niewiadomego pochodzenia. „To nie my” – krzyknęli skromni żołnierze bezimiennej formacji, gdy w lipcu zeszłego roku na pola pod Torezem spadł malezyjski Boeing.

Jednym z mocno eksploatowanych w Rosji haseł jest „Rosjanie swoich nie zostawiają” (Русские своих не бросают). Brzmi dumnie, krzepi ducha. Tymczasem żołnierze wstydliwej armii, którzy giną w wojnie na wschodzie Ukrainy, nie zasługują nawet na pochówek. Przywożeni w cynkowych trumnach jako „ładunek 200” grzebani są w tajemnicy, rodzinom płaci się za milczenie i zapomnienie. „To nie my”.

Dyplomatyczny ambulans we mgle

8 lutego. Przy białym stoliku w białym gabinecie na Kremlu usiadło troje polityków. Rozmawiali z górą cztery godziny. O czym? Nie powiedzieli.

Kanclerz Niemiec i prezydent Francji pojechali do Moskwy po krótkiej wizycie w Kijowie z misją w sprawie uregulowania konfliktu na wschodzie Ukrainy. W tle toczyła się dyskusja, a właściwie przerzucanie się oświadczeniami, na temat możliwości/niemożności dostarczania Ukrainie śmiercionośnej broni.

Władimir Putin, który od paru tygodni cierpiał z powodu ostracyzmu zachodnich przywódców (planowane na połowę stycznia rozmowy w Astanie zostały odwołane i nikt nie kwapił się wysłuchiwać wynurzeń WWP), osiągnął cel: przyjechali z nimi rozmawiać. I to w formacie najbardziej pożądanym – najważniejsze tuzy w UE, bez plączących się pod nogami pomniejszych graczy i bez wuja Sama. Podłożenie do ognia i rozkręcenie spirali przemocy na wschodzie Ukrainy, z licznymi ofiarami, także wśród ludności cywilnej okazało się skuteczną metodą przymuszenia Zachodu do rozmów z Kremlem. Fantastyka polityczna w szelmowskim wydaniu: oficjalnie Moskwa trąbi, że nie jest uczestnikiem konfliktu we wschodnich obwodach Ukrainy, który uważa za wojnę domową, ale ma najwięcej do powiedzenia w sprawie mechanizmów uregulowania. Ma też doskonałe narzędzia rozkręcania lub wygaszania walk: wyposażone w rosyjską ciężką broń zagony rzezimieszków wzmocnione wyćwiczonymi w wojennym rzemiośle kolegami z rosyjskiej armii.

Przedstawieni przez karykaturzystę w ambulansie mknącym na sygnale Merkel i Hollande chcą zaprzestania krwawych walk i powrotu do porozumień pokojowych. Sęk w tym, że mińskie porozumienia z września ubiegłego roku (przewidujące m.in. kontrolę granicy rosyjsko-ukraińskiej), o których przestrzeganie apelują, Putina nie satysfakcjonują. Dlatego Władimir Władimirowicz wywraca stolik i chce układać się od nowa. Dziś Merkel, Hollande, Putin kontynuowali konsultacje przez telefon, tym razem z udziałem prezydenta Poroszenki. Ustalili, że w najbliższą środę w Mińsku odbędzie spotkanie czwórki w „formacie normandzkim”.

Na konferencji bezpieczeństwa w Monachium pani kanclerz po rozmowach w Moskwie powiedziała: „działania Rosji są sprzeczne z wziętymi przez nią na siebie zobowiązaniami, między innymi w ramach memorandum budapeszteńskiego, na podstawie którego Ukraina zrezygnowała z broni atomowej w zamian za poszanowanie integralności terytorialnej” [czy to miało przypomnieć Moskwie: Krym nie wasz?]. Wyraziła nadzieję, że uda się wypracować nowe porozumienie pokojowe. Prezydent Poroszenko prezentował na tejże konferencji dokumenty rosyjskich żołnierzy, którzy zbłądzili na terytorium Ukrainy i trafili do niewoli lub zostali zabici. Zapowiedział, że kwestia federalizacji Ukrainy czy wprowadzenia drugiego języka państwowego (dwa główne postulaty Moskwy) może zostać rozstrzygnięta wyłącznie w ogólnonarodowym referendum.

Na czym miałoby polegać nowe porozumienie pokojowe? Według komentatora portalu Slon.ru Aleksandra Baunowa, Merkel-Hollande przywieźli do Moskwy „scenariusz naddniestrzański”. „Na mapie i w dokumentach – Ukraina w całości, ale faktycznie z niepodległym Donbasem, który idzie własną drogą, ale bez kijowskich pieniędzy i bez prawa głosu w sprawach ogólnoukraińskich [w tym – w polityce zagranicznej, co miałoby kluczowe znaczenie]”. Zdaniem Baunowa, scenariusz naddniestrzański byłby do przyjęcia dla Ukraińców. „Nie ma w nim tego, o co od początku zabiegał w tej grze Putin: by stworzyć wewnątrz Ukrainy region mający prawo głosu w najważniejszych sprawach (integracja z UE i NATO), z którym trzeba się konsultować”. Ale czy to scenariusz do przyjęcia dla Moskwy? Na razie nic na to nie wskazuje.

Po mediach chodzą i inne domysły dotyczące rozmów na Kremlu: po pierwsze, ustanowienie nowej linii rozejmowej (wedle postulatów Moskwy, uwzględniającej ostatnie zdobycze terytorialne donieckich separatystów, co dla Kijowa jest nie do przyjęcia); po drugie, nad przestrzeganiem pokoju miałyby czuwać jakieś (nie bardzo na razie wiadomo, jakie) siły międzynarodowe; po trzecie, kto będzie odbudowywał i utrzymywał Donbas.

„Żeby wprowadzić siły rozjemcze ONZ, z prośbą musi wystąpić Ukraina. […] Putinowi właściwie jest wszystko jedno, czy to będzie ONZ czy nie, ale zdaniem wielu, on upiera się, by w składzie tych sił byli rosyjscy wojskowi” – pisze w komentarzu na swoim blogu „Zapiski mizantropa” Andriej Malgin. Moskwie chodzi o kontrolowanie linii rozgraniczenia, a nie o kontrolowanie granicy rosyjsko-ukraińskiej, na to zgody Moskwy nie będzie. „A to oznacza – pisze Malgin, – że Donbas stanie się jedną wielką rosyjską bazą wojskową z [nieograniczoną] możliwością dokonywania rotacji sił i sprzętu”. Jeszcze ostrzej widzi kwestię wprowadzenia sił rozjemczych komentatorka „Echa Moskwy” Julia Łatynina (na podstawie analizy sytuacji w sierpniu 2008 roku w Gruzji, kiedy to ostrzał artyleryjski przedstawiony jako atak sił gruzińskich na pozycje rosyjskiego kontyngentu pokojowego w Osetii stał się pretekstem do uderzenia Rosji na Gruzję): „Rosyjscy mirotworcy [członkowie pokojowych misji rozjemczych] to tacy fantastyczni ludzie, którzy w dowolnym momencie mogą sami na siebie napaść i potem wyjaśniać, że zostali napadnięci. Rosyjscy mirotworcy – w przeciwieństwie do sił ONZ – to gwarancja, że konflikt znajdzie się w bardziej nieprzyjemnej sytuacji”.

Wrócę jeszcze do komentarza Malgina: „Kto weźmie na siebie zaopatrzenie i następnie odbudowę Donbasu? Ten honor uczestnicy rozmów chcą przyznać Ukrainie. Być może Poroszenko będzie się sprzeciwiał, ale tego nie jestem pewien. Co z tego wyjdzie? Będziemy mieli obszar, którego Kijów nie będzie kontrolował (mogą się tam nawet odbyć lokalne wybory pod kontrolą Zachodu, żeby dać tamtejszym władzom legitymację). Zachód nawet przyzna Kijowowi na to jakieś kredyty. Tylko zwrócić je będzie musiała i tak Ukraina. Najwidoczniej Europa nie na żarty przestraszyła się perspektywy pojawienia się w strefie konfliktu amerykańskiej broni. Oni uważają, że w takim razie Putin może powiedzieć: sami widzicie, skoro oni dostarczają broń „faszystom”, to i my legalizujemy nasze dostawy. I nastąpi eskalacja. Ale trzeba wiedzieć, że dostawy [rosyjskiej broni w strefę konfliktu] i tak idą, w ostatnim czasie całkiem jawnie”.

Na nadchodzący tydzień planowana jest kolejna seria konsultacji na różnych szczeblach. Dzisiaj niemiecka prasa ujawniła, że według szacunków niemieckich służb specjalnych liczba śmiertelnych ofiar konfliktu na Ukrainie wynosi pięćdziesiąt tysięcy.

Spowiedź Striełkowa

25 stycznia. Od niemal roku Rosja upaja się tym, jak to Krym z entuzjazmem, w pełni legalnie „wrócił do macierzy”. Prezydent Putin opowiadał, że lege artis deputowani autonomicznego parlamentu krymskiego przegłosowali odpowiednie akty, ludność je poparła, zagłosowała w referendum i nastąpiło szczęście na Taurydzie, obronionej przed krwawą juntą.

I oto bohater pierwszych stron gazet Igor Girkin vel Striełkow w programie internetowego kanału telewizyjnego Нейромир-ТВ (reklamującego się jako niezależna telewizja społeczna, w programie – dużo dyskusji z udziałem „patriotów”) w sporze z Nikołajem Starikowem, piewcą Noworosji i „rosyjskiego świata” wypalił: „Byłem na Krymie od 21 lutego [2014 roku]. Na stronę mieszkańców przeszedł tylko Berkut, pozostałe jednostki MSW znajdowały się pod rozkazami Kijowa. Owszem, wykonywały te rozkazy niechętnie. Widziałem, że żadnego poparcia [dla naszych działań] ze strony władz w Symferopolu nie było. Deputowanych [parlamentu autonomii krymskiej] nasi ludzie z pospolitego ruszenia zbierali, nie ma co ukrywać, żeby zagnać ich do sali posiedzeń, żeby oni przyjęli. Tak, byłem jednym z dowódców tego pospolitego ruszenia. O armii już w ogóle nie mówię: armia znajdowała się pod rozkazami Kijowa. […] Większa część jednostek pozostała wierna Kijowowi i odeszła z terytorium Krymu”.

Całość wypowiedzi można obejrzeć na kanale Youtube: https://www.youtube.com/watch?v=aelwn_UfeN0

„Może powiedzcie to Putinowi. Bo jemu zdaje się, jakoś inaczej tę historię opowiedziano. Przecież niemożliwe, żeby on tyle razy świadomie kłamał” – skomentował wypowiedź „generalissimusa” Girkina Siergiej Parchomienko z Echa Moskwy.

Z ustaleniem wersji tego, co stało się wczoraj w Mariupolu (w wyniku ostrzału zginęło trzydzieści osób, ponad sto zostało rannych), też rosyjskie czynniki mają kłopot. W ciągu dnia doszło do ataku na mieszkalne osiedla Mariupola z użyciem wyrzutni Grad i Uragan. 24 stycznia, godz. 17.39 czasu moskiewskiego, wojowniczy harnaś Donbasu Aleksandr Zacharczenko krzyczy: „rozpoczęliśmy natarcie na Mariupol. Za kilka dni zamkniemy Debalcewe w okrążeniu i zemścimy się za ofiary, za poległych w Doniecku i Gorłówce” (https://www.youtube.com/watch?x-yt-cl=84503534&v=ZZemCBmB7-0&x-yt-ts=1421914688; proszę zwrócić uwagę na aplauz zgromadzenia). Jednocześnie w mediach społecznościowych „kremlowskie boty” rozpowszechniają dwie wieści: że ostrzał Mariupola to prowokacja Ukrainy oraz „rozpoczęło się wyzwolenie Mariupola, wkrótce miasto będzie nasze. Do Krymu zostało 280 kilometrów”. Kolejna depesza, z godziny 20.36: Zacharczenko oświadcza, że jego ludzie nie zamierzają szturmować Mariupola. I oznajmia, że miasto zaatakowały siły ukraińskie.

Głos w sprawie wczorajszego ostrzału zabrała misja OBWE: „analiza miejsc, które zostały ostrzelane, wskazuje, że rakiety Grad zostały wystrzelone z kierunku północno-wschodniego w rejonie miejscowości Oktiabrskij (19 km od ulicy Olimpijskiej w Mariupolu), rakiety Uragan – z kierunku wschodniego, z rejonu miejscowości Zaiczenko (15 km na wschód). Obie miejscowości kontrolowane są przez Doniecką Republikę Ludową. http://www.osce.org/node/136061

Moskwa idzie w zaparte. Do tej pory nie znalazłam informacji o wyrazach współczucia z powodu tak licznych ofiar wśród ludności cywilnej w Mariupolu. Za to podczas posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ rosyjska delegacja zablokowała oświadczenie poświęcone sytuacji w Mariupolu. Rosyjscy dyplomaci zawetowali dokument, w którym potępiano „prowokacyjne wypowiedzi przedstawicieli separatystów” w związku z ostrzałem miasta. Właśnie słowa potępienia nie spodobały się panu Czurkinowi.

Ciekawe, kto się na wzór Girkina-Striełkowa za jakiś czas będzie się spowiadał z decyzji o ostrzelaniu Mariupola.

Jeńców nie bierzemy

24 stycznia. „Przy ostrzale Mariupola zginęło piętnaście osób, 76 zostało rannych” – podaje MSW Ukrainy i oskarża separatystów o atak na osiedle mieszkalne w tym mieście. Władze Donieckiej Republiki Ludowej odżegnują się od udziału w ostrzale Mariupola. Trzech cywilów zginęło dziś w Donieckiej Republice Ludowej. Separatyści zajęli miejscowość Krasnyj Partizan. Ukraina oskarżyła separatystów o 27 przypadków naruszenia rozejmu. Prezydent Rosji oskarżył władze Ukrainy o naruszenie warunków przerwania ognia i rozpoczęcie działań bojowych w Donbasie. To tytuły depesz z ostatnich godzin. Wiadomości o zaostrzaniu się sytuacji na wschodzie Ukrainy i przejściu separatystów do natarcia jest coraz więcej.

Wczoraj samowładny szeryf donieckich separatystów Aleksandr Zacharczenko zapowiedział, że jego ludzie będą się bić, żadnych rozmów o rozejmie ani też żadnych rozejmów nie będzie. Zadanie postawił jasno: odbić z rąk Ukraińców wszystkie kontrolowane przez siły rządowe tereny obwodu donieckiego, „aż do granicy”. Zapowiedział też, że po ostrzale przystanku autobusowego w Doniecku nie będzie brał jeńców [na przystanku zginęło kilkunastu cywili; obie strony wzajem oskarżają się o autorstwo ostrzału; strona ukraińska wskazuje, że do tragedii doszło 15 km od najbliższego stanowiska ogniowego sił rządowych, a zatem śmierć cywili spowodowali nie oni].

O tym, jak traktowali jeńców donieccy watażkowie, można napisać niejeden thriller. Ostatnio dopisano w tej księdze nowy wstrząsający rozdział. 22 stycznia odbył się na ulicach Doniecka kolejny „marsz hańby”: prowadzono wziętych do niewoli „cyborgów” z legendarnego lotniska w Doniecku. Zapis tej hańby (czyja to hańba, nie ma wątpliwości) można obejrzeć na kanale youtube https://www.youtube.com/watch?v=0ei7jor652E

Prezydent Putin zebrał Radę Bezpieczeństwa i opowiedział o swojej pokojowej inicjatywie skierowanej do Petra Poroszenki. Mianowicie wystosował list, w którym Rosja domagała się wycofania przez Ukrainę ciężkiego sprzętu na taką odległość, by ukraińskie armaty nie mogły razić celów w miejscach, w których znajdują się cywile. Poroszenko, stwierdził Putin, nie odpowiedział. I oto mamy rezultat, mówi Putin: giną cywile. O podciągnięciu w rejon walk nowych kolumn sprzętu wojskowego wszelkiego autoramentu i nowych falang zielonych ludzików Putin nic nie powiedział. W każdym razie przed kamerą.

Rosyjska propaganda zaraz zakrzyknęła: Poroszenko odrzucił pokojowy plan Putina. Putin w szatach niosącego gałązkę oliwną wygląda nieprzekonująco na tle wysyłanych na linię rozejmu-frontu rosyjskich wojsk, bez wsparcia których separatyści nie byliby w stanie walczyć. Pokaz wspinaczki na szczyty obłudy i cynizmu Władimir Władimirowicz prezentował w wojnie z Ukrainą już niejednokrotnie, kolejny akt tego politycznego sztuczydła już nikogo nie dziwi.

„Gdyby Putin faktycznie chciał pokoju na wschodzie Ukrainy, to miałby jeden jedyny plan pokojowy, z gwarantowanym pozytywnym zakończeniem – pisze w blogu deputowany partii Jabłoko z Petersburga, Borys Wiszniewski. I dalej wylicza: – wycofać z Ukrainy wysłanych tam żołnierzy specnazu, najemników, „urlopowiczów” i „ochotników” wraz z bronią i ciężkim sprzętem; – zamknąć granicę dla tych, którzy się rwą powojować; – zaprzestać werbowania „ochotników” w Rosji; – zaprzestać wysławiania „pospolitego ruszenia Donbasu” w rosyjskich mediach, wymyślania ukraińskich faszystów i przestać kłamać w żywe oczy […], że „walczymy z Ameryką na terytorium Ukrainy”. Gdyby ten plan został wprowadzony w życie, po separatyzmie w Donbasie w ciągu tygodnia nic by nie zostało, […] przestaliby ginąć i cywile, i wojskowi”.

Skoro jednak żadnego z tych punktów Putin nie realizuje, to znaczy, że nie chce, by cywile i żołnierze przestali ginąć. A czego chce? Z przecieków z Kremla wynika, że chodzi o przymuszenie Poroszenki do zgody na nową turę rozmów. Rozjątrzony Donbas to jeden z instrumentów nacisku. Moskwa najwyraźniej nie ma ochoty realizować porozumień mińskich z września ubiegłego roku i znów rozpycha się militarnymi i dyplomatycznymi łokciami, próbując uchwycić nowe przyczółki, by móc targować się z Kijowem i Zachodem. Putin był bardzo rozczarowany tym, że nie doszło do planowanego na 15 stycznia szczytu w „formacie normandzkim” z jego osobistym udziałem. Zaostrzenie sytuacji na wschodzie Ukrainy to próba wywarcia presji na Zachód – jak nie chcecie, żeby na Ukrainie lała się krew, to ugłaskajcie Władimira Władimirowicza, porozmawiajcie z nim.

Jeśli chodzi o wewnętrznych rozmówców Putina, to ciekawe wieści z hermetycznego pudełka, w którym siedzi putinowskie biuro polityczne, zamieścił „Bloomberg” (http://www.bloomberg.com/news/2015-01-22/putin-said-to-shrink-inner-circle-as-ukraine-hawks-trump-tycoons.html). Według ustaleń dziennikarzy, najbliższymi „k tiełu” mają być przedstawiciele resortów siłowych – czekiści i minister obrony Szojgu. Autorzy sugerują, że najbogatsi cywilni putinowcy, którzy wiele stracili w wyniku pogorszenia koniunktury, są coraz bardziej niezadowoleni z tego, że Putin wspiera separatystyczną awanturę na Ukrainie. W związku z tym Putin się od nich odgrodził i gada tylko z tymi, którzy chcą wojować u sąsiada. Podobno prezydent jest coraz bardziej podejrzliwy wobec swoich przyjaciół, którzy wzbogacili się dzięki bliskiej znajomości z nim, a teraz cierpią na skutek zachodnich sankcji. Woli towarzystwo sprawdzonych genossen z instytucji na trzy litery, którzy nie podtykają mu pod nos sprawozdań o kryzysie w gospodarce, nie wzywają, by się opanował i zaczął polubownie rozmawiać z Europą, bo w przeciwnym razie kryzys będzie katastrofalny. Przytakują i snują plany o Noworosji od morza do morza. Ciekawe, która z drużyn kremlowskich buldogów weźmie górę.

Za zasługi według zasług

22 stycznia. „Jestem dumny z tego, że wśród dużej grupy odznaczonych [pracowników Rosniefti] znalazł się mój syn. […] Jestem wdzięczny prezydentowi Putinowi za wysoką ocenę działalności mojego syna”. Kim jest ten dumny ojciec odznaczonego syna, który nachwalić się nie może odznaczonej przez Putina latorośli? Skromnym prezesem jednej z największych naftowych firm świata, człowiekiem należącym do kręgu najbardziej zaufanych ludzi Władimira Władimirowicza. Tak, zgadli Państwo, chodzi o Igora Sieczina. A odznaczonym, wysoko ocenionym za działalność przez prezydenta jest jego 25-letni syn, Iwan Sieczin. Za co ocenionym i odznaczonym? Otóż, za wydatny wkład w rozwój sektora paliwowo-energetycznego i wieloletnią (proszę zapamiętać to sformułowanie) rzetelną pracę. Nie, to nie są żarty – Iwan Sieczin naprawdę za to otrzymał wczoraj order Za zasługi dla ojczyzny II stopnia. Iwan Igorjewicz podjął pracę w departamencie zagospodarowania szelfów w kwietniu 2014 roku (przedtem trudził się w Gazprombanku) i od tej pory wnosił codziennie nieoceniony wkład w rozwój i w co tam trzeba było wnosić. Prezydent to docenił i nagrodził. Za wieloletnią pracę. Jak się jest synem Sieczina, to każdy dzień pracy liczy się za co najmniej rok do stażu.

Temat orderu dla zasłużonego Iwana Igorjewicza wałkowano wczoraj na licznych forach internetowych. Powstało mnóstwo okolicznościowych żartów. Użytkownicy Twittera przekazywali sobie m.in. taki dość niewybredny: „Podobno u kowala zamówiono maleńki orderek. Będą nim nagradzać plemniki Sieczina. Za nadzieję na przyszłość”.

Ale reagowano też całkiem na poważnie. „Patrzyłem na to i przyszła mi do głowy taka myśl (być może niezupełnie oryginalna): przecież cała ta kremlowska czeladź w sensie jak najbardziej dosłownym zamierza zbudować ustrój neofeudalny. […] W ten sposób powstanie system, w którym cała władza i wszystkie pieniądze Rosji będą należeć do 5-7 rodzin” – napisał w swoim blogu Aleksiej Nawalny. I dalej: „Największe banki: WEB, Rossielchoz, WTB – tam siedzą dzieci Patruszewa [b. szef FSB, sekretarz Rady Bezpieczeństwa], Fradkowa [szef wywiadu, b. premier], Iwanowa [szef Administracji Prezydenta]. W energetyce – dzieci Sieczina, w elektroenergetyce – dzieci Murowa [szef Federalnej Służby Ochrony, odpowiednika BOR-u], w kolejach – dzieci Jakunina. […] Jak papcio Sieczin zechce odejść na emeryturę, to w telewizorze powiedzą: jeśli nie Sieczin junior, to kto? Kto zapewni stabilność? Kto ma order za wieloletnią pracę? Tak będzie. I herby sobie narysują i ubiorą się we fraki, by pozować do portretów rodzinnych” – tą niewesołą konstatacją kończy Nawalny swój wywód o dobrze ustosunkowanych i łaskawie nagradzanych ludziach bliskich tronowi.

Z tymi herbami to takiej wielkiej przesady znowu nie ma. Wzmiankowany wyżej Nikołaj Patruszew nazwał swego czasu kolegów czekistów „nową szlachtą”. Wydana kilka lat temu książka Andrieja Sołdatowa i Iriny Borogan o Federalnej Służbie Bezpieczeństwa nosi tytuł „Nowa arystokracja”. Od 2005 roku rodzina Patruszewa figuruje w rejestrze szlachty – i żona, i obaj synkowie (notabene też swego czasu odznaczani orderami, w wieku dwudziestu kilku lat, za wybitne zasługi w zajmowaniu prezesowskich foteli w najważniejszych bankach i korporacjach kraju). Szlachetni Patruszewowie w zeszłym roku otrzymali od głowy Domu Romanowów wielkiej księżnej Marii po orderze św. Mikołaja. O portretach naturalnej wielkości przy pełnych regaliach na razie gazety nie piszą, ale to zapewne kwestia czasu.

O potomkach ludzi z najbliższego otoczenia prezydenta Putina, którzy zajmują ważne stołki w kluczowych instytucjach, pisałam jakiś czas temu na blogu: http://labuszewska.blog.onet.pl/2012/07/06/putin-i-synowie/ i http://labuszewska.blog.onet.pl/2011/02/27/syn-synowi/

Wśród wczoraj odznaczonych byli też dwaj politycy. Order Aleksandra Newskiego otrzymali przewodniczący Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji Władimir Żyrinowski („za działalność ustawodawczą i wieloletnią rzetelną pracę”) i doradca prezydenta Władisław Surkow.

Odznaczenie dla Surkowa jest zapewne oznaką jego pełnego przywrócenia do łask. Surkow przeżył smugę cienia po tym, gdy przypisano mu winę za rozbrykanie się protestów białej wstążki po wyborach do Dumy i elekcji Putina w 2012 roku. Został odstawiony na bocznicę. Potem otrzymał mniej prestiżowy odcinek (pisałam o tym http://labuszewska.blog.onet.pl/2013/09/25/kremlowski-dzial-personalny/). No i przyszedł moment, kiedy można było znowu błysnąć. I Surkow błysnął. Zgodnie z jedną z wersji, kolportowaną w kręgach lepiej lub gorzej poinformowanych, to Surkow jest autorem taktyki w wojnie z Ukrainą – #Krymnasz, rosyjska wiosna, zielone ludziki, Noworosja itd. Jeśli Surkow dostał za to order, to znaczy, że Putin jest zadowolony z jego pomysłów dotyczących Ukrainy. Wsio idiot po płanu, jak śpiewał Jegor Letow.

Demotywatory na froncie

Dowcip to bardzo poważna sprawa. W toczonej od wielu miesięcy wojnie informacyjnej pomiędzy Ukrainą i Rosją rozpowszechniane w sieci rosyjskie kawały o „tępych banderowcach” są ważnym odcinkiem frontu. Mają wzmacniać oficjalny przekaz propagandowy, zdyskredytować Ukraińców, ukazać ich jako sługusów wujka Sama, przyprawić wykrzywioną gębę faszysty. Kto wymyśla oficjalne „szutki” na służbie Kremla? Autorzy się nie podpisują.

W analizie dotyczącej anegdot o Federalnej Służbie Bezpieczeństwa Jolanta Darczewska (http://www.osw.waw.pl/pl/publikacje/punkt-widzenia/2014-08-04/federalna-sluzba-bezpieczenstwa-w-zwierciadle-rosyjskiego) podzieliła chadzające w internecie kawały na „dowcip” i „antydowcip”. Jedną kategorię stanowią autentyczne kawały o nielubianych w narodzie czekistach, drugą – układane niejako w odpowiedzi na tę ludową twórczość przez samych zainteresowanych, powielane w sieci w sposób zorganizowany antydowcipy, pokazujące czekistów jako sprawnych, inteligentnych i sprytnych stróżów prawa i prawomyślności. Podobny mechanizm „dowcip-antydowcip” widzimy w sferze kawałów dotyczących wydarzeń na Ukrainie. Tu też widać usilne zabiegi służb o utrwalenie w świadomości społecznej negatywnego obrazu wroga.

O staraniach na rzecz ugruntowania oficjalnej linii Kremla poprzez kolportowanie prawomyślnych dowcipów o Ukraińcach pisałam w poprzednim odcinku – http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/11/22/umiera-stary-banderowiec-albo-prawy-sektor-nie-przybyl/ . Tradycyjne kawały przekazywane ustnie należą dziś do rzadkości. Ludzie już tak nagminnie jak kiedyś nie opowiadają sobie kawałów – terenem, po którym obecnie hasają dowcipy, są bezkresy internetu. Jeśli znajdziesz w internecie fajny joke, to raczej prześlesz go znajomym mailem czy retwitniesz, niż wykorzystasz w sytuacji towarzyskiej jako ustną opowiastkę.

W zasobach internetowych mamy do czynienia nie tylko z dowcipem słownym, ale także obrazkowym lub kombinowanym: zdjęcie albo rysunek z komentarzem dotyczącym bieżących wydarzeń. Również w tej dyscyplinie mamy podział na sferę oficjalną i pozaoficjalną. Na przykład grupa Antymajdan na Vkontakte kolportuje z lubością żarciki w stylu – pod obrazkiem przedstawiającym czołgi prące przez las figuruje dumny podpis: „Poranek w lesie pod Kijowem, autor Siergiej Szojgu” [minister obrony Rosji]. Zdjęcie przedstawiające zardzewiały pociąg, który utknął gdzieś w bezimiennym bezkresie, opatrzono podpisem: „Ukraina jak ta lokomotywa – nie wiadomo, dokąd jedzie, a po drugie – nawet jechać już nie może”. Obrazki z tego gatunku nazywane są „rosyjskie demotywatory ludowe”.

Obok tych zasobów wyszydzających banderowców zgodnie z odgórnym zamówieniem istnieje sfera pozaoficjalna. W takich zasobach jak demotivator.me, Politicana czy Lurkmore nie ma miejsca na polityczną poprawność. To żywioł pełen dystansu, sarkazmu, bezlitosnej kpiny. Żywioł nadążający za biegiem zdarzeń, komentujący przewrotnie, jadowicie, śmiesznie i trafnie, demaskujący kłamstwa i nieudolne zabiegi oficjalnej propagandy.

Kilka przykładów. Swego czasu rosyjskie stacje telewizyjne wielokrotnie pokazywały, jak to na miejscu zamachu w pobliżu posterunku separatystów znaleziono wizytówkę szefa Prawego Sektora Dmytro Jarosza (co miało wskazywać na autorstwo napastników). Owa „wizytówka Jarosza” stała się jednym z najczęściej ogrywanych motywów, podkreślających to, jak grubymi nićmi był uszyty sprzedawany przez telewizję fake o rzekomym zamachu. Z ostatnich demotywatorów na uwagę zasługuje ten przedstawiający czołowego kapłana telewizyjnych seansów nienawiści Dmitrija Kisielowa (program Wiesti Niedieli), który tłumaczy: „Na miejscu upadku rubla znaleziono wizytówkę Jarosza”.

Albo odniesienie do kłamliwej propagandy rosyjskich mediów. Obrazek: płaska Ziemia wspierająca się na żółwiu z podpisem: „Pierwszy kanał rosyjskiej telewizji otrzymał satelitarne zdjęcia naszej planety ze sputnika”.

Komentarzem do wizyty prezydenta Putina na szczycie G20 w Brisbane, gdzie jedynym udanym przedsięwzięciem była sesja fotograficzna z koalą, było zdjęcie sympatycznego misia, któremu z rozdziawionego pyszczka sterczą listki eukaliptusa: „Wyjechał? Jak to wyjechał?!” Albo „Korespondent Pierwszego Kanału (rosyjskiej telewizji) donosi z Australii: Dziewiętnastu członków zostało wygnanych z G20 i Putin nie miał z kim zjeść śniadania. Dlatego pojechał na śniadanko do domu”.

Ogromnym zasobem są rozpowszechniane przez Twitter czy Facebook króciutkie docinki, komentujące rzeczywistość. Dla przykładu: „Babcia Masza po obejrzeniu dziennika w TV Rossija zrozumiała, że drewno z komórki ukradli jej Poroszenko z Obamą”. „A co się stało z konwojem humanitarnym do Sztokholmskiej Republiki Ludowej?”.

A na ścianie jakiegoś domu gdzieś, nie wiadomo gdzie ktoś wielkimi literami napisał: „Krym mój”. Federalna Służba Bezpieczeństwa przystąpiła w trybie operacyjnym do poszukiwania na miejscu zbrodni wizytówki Jarosza.

Umiera stary banderowiec albo Prawy Sektor nie przybył

„Umiera stary banderowiec. U wezgłowia zbiera się rodzina. Banderowiec chrypi ostatkiem sił: – Chłopcy, dbajcie o Putina. Rodzina w przerażeniu spogląda po sobie. Najstarszy syn pyta: – Tato, jak to? – A, tak to, Putin to jedyna rzecz, która łączy Ukrainę”.

To jeden z tysięcy kawałów „o Ukropach”, jakie rozpowszechniane są przez portale internetowe w Rosji. Jeszcze kilka przykładów (przeczytałam je na najpopularniejszym rosyjskim zasobie anekdot.ru): „Paradoks Ukrainy polega na tym, że po 23 latach prania mózgu większa część ludności uwierzyła, że być bratem Rosjan jest gorzej niż niewolnikiem Murzyna”. „Dlaczego członkowie ukraińskiej Gwardii Narodowej występują w kominiarkach i nie pokazują twarzy? – Bo przecież zamierzają jeszcze przyjechać na zarobek do Rosji”.  „Unia Europejska wykręca się od zalotów Ukrainy: – Boże, dlaczego akurat do nas? Przecież na świecie jest tyle prześwietnych organizacji”. „Tournee cyrku objazdowego w tym roku na Ukrainie się nie udało – cyrk nie wytrzymał konkurencji z ukraińskim rządem”. „Słowa Putina o wzięciu Kijowa w ciągu dwóch tygodni były wyrwane z kontekstu. Putin powiedział, że pochód na Kijów zajmie mu maksimum dwa tygodnie”.

Zebrane na stronie anekdot.ru dowcipy o Ukrainie i Ukraińcach nie grzeszą subtelnością, sprawiają wrażenie sztucznych, drewnianych. Są uszyte według jednego szablonu – w pełni zgodnego z oficjalnym stanowiskiem Kremla, wyśmiewają te okoliczności, które krytykuje oficjalna propaganda. Świadczą też o niezbyt dobrej znajomości sytuacji u sąsiadów, traktowanych tradycyjnie protekcjonalnie, z lekkim (a obecnie z ciężkim) lekceważeniem. W starych sowieckich anegdotach Ukrainiec (w wersji potocznego języka „Chochoł”) był niezbyt rozgarniętym, upartym, silnym, nad wyraz pobudliwym seksualnie i szczodrze wyposażonym przez naturę w tym względzie osiłkiem, uwielbiającym sało i horyłkę. Ten schemat mocno wykorzystywany jest nadal w licznych kawałach powstających w warunkach wojny ukraińsko-rosyjskiej na wschodzie Ukrainy. Do tego dochodzi kontekst międzynarodowy – w tworzonych dla potrzeb szerokiej publiczności żartach „oficjoza” obśmiewany jest zarówno tępy i naiwny Ukrainiec, jak i jego sojusznicy – podstępny „pindos” (Amerykanin) oraz skretyniały, zwyrodniały i stetryczały „gejropiejec” (Europejczyk).

Polityczny dowcip zawsze był sposobem odreagowania wobec groźnych, strasznych, niezrozumiałych wydarzeń, tarczą chroniącą przed koszmarną rzeczywistością totalitaryzmu, figą pokazywaną władzom i innym potentatom. Śmiech z możnych, silniejszych był terapią. Teraz Rosjanie śmieją się z Ukraińców, którzy postawili się im okoniem, którzy chcą odejść w inną stronę. W tym śmiechu jest spora doza urazy: jak to, ja cię kocham, a ty odchodzisz z innym? Cytuję za anekdot.ru: „To, że Ukraina wybrała Europę, jeszcze nie znaczy, że Europa się z nią ożeni”. „Obama: – Przyniosłem wam kasiorkę, na wojenkę, bierz i jedz!. – Paraszenko [znaczące przeinaczenie nazwiska ukraińskiego prezydenta, kojarzące się ze słowem „parasza”, czyli kibel w więzieniu]: – Super, dzięki, już za późno, nam pi@diec”. „Ukraińcy to tacy dziwni ludzie: modlą się do Bandery, pracują na rzecz Żydów [aluzja do żydowskiego pochodzenia Ihora Kołomojskiego, ukraińskiego oligarchy, który popiera Kijów; aktualnie jest gubernatorem obwodu dniepropietrowskiego], umierają za Amerykanów, a o wszystko oskarżają Rosję”.

Dowcipy są mało śmieszne, spod sztancy – czyżby w Federalnej Służbie Bezpieczeństwa Rosji nadal istniał specjalny wydział wymyślający dowcipy zgodne z linią kremlowskiej polityki, chłoszczące wrogów biczem satyry? Dziś już za dowcipy w Rosji do ciupy nie wsadzają (choć – jak pisałam kilka dni temu, za niepoprawny politycznie kawał można dostać wyrok http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/11/19/dwa-lata-jak-dla-brata/). A to istotna sprawa, bo w Rosji ludzie opowiadają sobie nie tylko kawały zgodne z poczuciem humoru Kremla.

Kilka przykładów z różnych forów. „Rozmawia dwóch Żydów z Odessy. Jeden mówi: – Wiesz co, zacząłem mówić po ukraińsku. – Aha, boisz się, że benderowcy nakładą ci po mordzie? – Skądże znowu, boję się, że Rosjanie przyjdą mnie ratować”. Albo podobny z tego gatunku – też rozmowa Żydów z Odessy: ” – Podobno faszyści całą Ukrainę zajęli… – Nie, na razie tylko Krym”. I jeszcze jeden. „- Izia, co się tam u was dzieje na Ukrainie? – Sioma, dom wariatów. Rosyjskie wojska okrążyły ukraińską jednostkę wojskową i krzyczą: Poddajcie się! A im zza muru odpowiadają: Rosjanie się nie poddają!”. Z innej beczki: „A może synka nazwiemy Adolf? – Tak? A może na drugie damy mu Władimir?”. „Zgodnie z sondażami, dziecko z Putinem chciałoby mieć 80 procent kobiet i 70 procent mężczyzn”. I jeszcze: „Putin zgodził się wycofać wojska z Ukrainy dopiero wtedy, kiedy wszystkie kraje świata uznają oficjalnie, że ich tam nie ma”. „Powiadają ludzie, że Putinowi raz w życiu zdarzyło się nie skłamać. Ale to było dawno, kiedy był małym dzieckiem i sam nie rozumiał, co mówi”. „Mieszkańcy Donbasu piszą list do Putina: „Szanowny Władimirze Władimirowiczu, mówił pan, że kiedy na Donbas przyjdzie Prawy Sektor, to nastąpi 3,14zdiec. A teraz 3,14zdiec już nastąpił, a Prawego Sektora jak nie było, tak nie ma!”.

Zero poprawności politycznej, instrukcji z Łubianki też raczej brak, za to paradoks, żywy język, kpina, sarkazm i inne cechy, które powinien mieć dowcip, by spełniać swoją rolę: rozśmieszyć, rozbroić (strach), zaskoczyć puentą. Kawały i żartobliwe komentarze do bieżących wydarzeń można poczytać w mniej oficjalnym i nieoficjalnym obiegu – w komentarzach, wpisach FB, blogach.

Ciąg dalszy nastąpi.

Gelsomino w krainie kangurów

Rok temu Władimir Putin z wielką pompą podejmował przywódców G20 w Petersburgu. Wszyscy ściskali mu ręce, olśnieni carskim przepychem Wenecji północy i gościnnością. Nawet obrażony na Putina za przygarnięcie Edwarda Snowdena prezydent Barack Obama przyjechał, choć wziął udział tylko w ogólnych „tusowkach”, bez spotkania tête-à-tête z gospodarzem zjazdu. To było we wrześniu, więc jeszcze przed wileńskim szczytem Partnerstwa Wschodniego, na którym Wiktor Janukowycz rozkładał bezradnie ręce i odmawiał podpisania uzgodnionej umowy z UE. Potem był Majdan, ucieczka Janukowycza, aneksja Krymu, wojna rosyjsko-ukraińska na wschodzie Ukrainy.

Zrobię małą dygresję. W popularnym gatunku political fiction rozpatruje się alternatywne scenariusze wydarzeń politycznych. Cofnijmy się więc do tego momentu, kiedy Janukowycz ucieka z Kijowa. I napiszmy taki scenariusz. Moskwa uznaje bez zastrzeżeń ukonstytuowanie się nowych władz Ukrainy w lutym, akceptuje podpisanie umowy Kijowa z Brukselą. Nie, nie chce wypuścić Ukrainy z orbity swoich wpływów, po prostu stawia na inne narzędzia. Może spokojnie czeka, aż Ukrainie zwyczajnie z Europą nie wyjdzie i skruszona wpadnie w zastawione zawczasu atrakcyjne sieci Unii Eurazjatyckiej. Nie ma aneksji Krymu, nie ma krwawych bitew w Donbasie, pasażerowie, którzy 17 lipca wylecieli z Holandii do Malezji, spokojnie lądują w docelowym porcie, Putin jedzie na szczyt G20 w Brisbane, żeby omawiać plany współpracy Unii Eurazjatyckiej z Unią Europejską w przeddzień podpisania umowy handlowej z USA. Możliwe? Hmm. Trudne pytanie. Nadal nie znamy kulis tamtych fatalnych decyzji, które doprowadziły do zagarnięcia Krymu przez Rosję, pogwałcenia przez nią prawa międzynarodowego, do zaognienia sytuacji na linii Moskwa-Zachód, do wojny w Donbasie. I do tego, że na Ukrainie żadna polityczna opcja nawet na ostatnim miejscu programów nie umieszcza zbliżenia z Rosją, bo to byłoby samobójstwo.

Ale wróćmy z obłoków na ziemię. Jeszcze przed szczytem w Brisbane rosyjscy politolodzy oczekiwali doniosłych oświadczeń ze strony Putina, przedstawienia przezeń jakiejś oferty przetargowej w rodzaju: wy uznacie Krym rosyjskim terytorium, a ja za to wyjdę z Donbasu (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/11/14/smutek-antypodow/). Nic takiego się nie stało. Światowe media z przytupem przejechały się po samotności Putina, potraktowanego z chłodnym dystansem przez niemal wszystkich uczestników szczytu. W tym dwóch głównych – Obamę i Xi Jinpinga. Obama – OK, wiadomo, nie przyjaźnimy się aktualnie, nie gadamy, no to trudno. Ale Xi, nasz drogi przyjaciel Xi. On też nie miał czasu na kumpelskie pogawędki z Władimirem Władimirowiczem, bo rozmawiał z Obamą. Na dodatek premier Kanady powiedział, że owszem, poda Putinowi rękę, ale ma mu do powiedzenia jedno: żeby się zabierał z Ukrainy. Na co Putin odparł to, co rosyjskim telewidzom kremlowska propaganda wmawia od dawna: „Nie możemy odejść z Ukrainy, bo nas tam nie ma”. Premier Kanady nie wygląda na rosyjskiego telewidza, więc kalambur pana Putina chyba nie zrobił na nim wrażenia. Obserwatorzy z OBWE twierdzą, że rotacja rosyjskich jednostek w Donbasie trwa na całego.

Zabawa w „zielone ludziki” z Krymu przeszła modernizację i stała się teraz zabawą w „niewidzialne ludziki” w Donbasie. Zabawa jest ostra i coraz mniej przypomina zabawę. Zresztą, nic nie przesądzajmy. Za chwilę może nawet sam ojciec tych ludzików przyzna się do ojcostwa, bo ostatnio wersje mu się mylą. Bloger Rustem Agadamow zestawił dwa fragmenty z wywiadów Putina. Pierwszy pochodzi z 4 marca (spotkanie z dziennikarzami w Nowo-Ogariowie). „Pytanie: Czy ludzie, którzy blokowali jednostki armii ukraińskiej na Krymie, w mundurach, przypominających mundury armii rosyjskiej, czy to byli rosyjscy wojskowi? Odpowiedź: Proszę popatrzeć na przestrzeń postradziecką, tam wiele jest mundurów podobnych do mundurów. Możecie iść do sklepu i kupić mundur, jaki chcecie. Pytanie: Ale czy to byli rosyjscy żołnierze czy nie? Odpowiedź: To byli członkowie miejscowych formacji samoobrony [Krymu]. Pytanie: Jeszcze jedno w takim razie: czy my braliśmy udział w przygotowywaniu tych sił samoobrony Krymu? Odpowiedź: Nie, nie braliśmy udziału”. W połowie kwietnia po zakończeniu operacji „Krym” Putin publicznie przyznał, że „zielone ludziki” na Krymie to jednak jego dzieci. Minęło kilka miesięcy. 17 listopada Putin udzielił wywiadu niemieckiej telewizji ARD: „Tak, nie ukrywam, oczywiście, tego faktu, nigdy go nie ukrywaliśmy, że nasze siły zbrojne, powiedzmy to wprost, blokowały siły zbrojne Ukrainy, rozmieszczone na Krymie, ale nie dlatego blokowaliśmy, aby kogoś zmusić do pójścia do głosowania, tego nie można zrobić, ale dlatego, aby nie dopuścić do rozlewu krwi, żeby pozwolić ludziom wyrazić swój stosunek do tego, jak chcą określić swoją przyszłość i przyszłość swoich dzieci”.

Bo pamięć, bo pamięć nie ta, jak śpiewali Starsi Panowie.

Na koniec swego pobytu w Australii prezydent Putin znów przykuł uwagę mediów całego świata. Tłumacząc, że ma daleko do domu i musi się wyspać, wyjechał ze szczytu wcześniej, odmawiając udziału w śniadaniu. Ciekawe, co będzie, jak się wyśpi. Ciekawe, co będzie, jak się obudzi.

Uznanie i szacunek

Politycznej stonodze poplątały się ostatnio nóżki. Przed tak zwanymi wyborami władz samozwańczych republik Donieckiej i Ługańskiej minister spraw zagranicznych Rosji mówił, że „oczywiście uznamy ich rezultaty”. Dziś wysoki przedstawiciel Kremla Jurij Uszakow powiedział natomiast, że Rosja „szanuje głos ludu wyrażony w głosowaniu”. „Oficjalne stanowisko Rosji wyrażone zostało w krótkim, acz wyrazistym oświadczeniu MSZ dotyczącym rezultatów wyborów. W dokumencie użyto słowa szanujemy” – wyznał ezopową mową Uszakow. A indagowany, czy można postawić znak równości pomiędzy „szacunkiem” i „uznaniem”, dodał: „To dwa różne słowa. Specjalnie dobraliśmy słowo ‘szanujemy’. Naszą zasadą jest szacunek dla woli głosujących”. Jak powiedzieliby w Odessie, szacunek i uznanie to w tym wypadku dwie wielkie różnice. Skąd ten nagły chłód Kremla wobec pupilków z Noworosji? Bo nie dość, że Uszakow nagle nabrał specyficznego szacunku, to jeszcze rzecznik Putina oznajmił, że jego szef nie zamierza się spotykać z wybrańcami separatystycznych tworów.

Może na lekką zmianę formuły (bo przecież nie na zasadniczą zmianę podejścia Kremla do awantury na wschodzie Ukrainy) wpływ miały zapowiedzi Unii Europejskiej, że wprowadzi nowe sankcje, jeśli Moskwa uzna te pożal się Boże wybory, naruszające porozumienia pokojowe z Mińska. Porozumienia przewidywały lokalne wybory w Donbasie według jurysdykcji Ukrainy, co dawałoby tym obwodom szanse na autonomię, ale w ramach państwa ukraińskiego; wybory 2 listopada to przekreśliły i wywróciły sytuację znów do góry nogami. Może jednak wbrew temu, co od rana do nocy trąbi kremlowska propaganda, śpiewająca hosannę izolacji i samowystarczalności Rosji, sankcje są dolegliwe i myśl o ich zaostrzeniu jest Kremlowi niemiła; więc po co się narażać oficjalnym uznaniem, skoro można pozostawić uchylone drzwi i wszystkim kierować zakulisowo. A może chodzi o to, że uznanie wyborów i wybranych w nich władz oznaczałoby dla Moskwy wzięcie na siebie gigantycznych zobowiązań finansowych wobec tych terytoriów (a wiele wskazuje na to, że Rosja musi oszczędzać raczej niż szastać forsą na prawo i lewo). A może to tylko kolejna operacja „przykrycia” – Kreml pokazuje światu twarz anioła pokoju, a z tyłu sklepu robi coś wręcz przeciwnego.

Tymczasem w samej krainie separatystów dzieją się rzeczy dziwne. Media Doniecka i Ługańska donoszą o pompatycznych uroczystościach zaprzysiężenia „premierów” i formowaniu parlamentów. Sieć pełna jest natomiast informacji o bandytyzmie i samowoli uzbrojonych zbirów, którzy de facto nikomu nie podlegają. Mimo zawieszenia broni ciągle dochodzi do walk.

Dzisiaj sensacyjną nowość zamieścił na Facebooku były doradca ukraińskiego ministra obrony Ołeksandr Daniluk: rosyjskie służby specjalne miały zabić jednego z watażków, Igora Bezlera, zwanego Biesem, jakoby za niepodporządkowanie się dowództwu. Podobno chciał się dogadywać z Kijowem. Przez cały dzień spływały dementi, ale żadne z nich nie było potwierdzone u źródła. Czym była zatem ta informacja? Fake za fake (takie nowe prawo Hammurabiego w wojnie informacyjnej)? Bezler pretendował do tego, by kontrolować jeden z najważniejszych ośrodków Donbasu, Gorłówkę (jego rodzinne miasto). Warto może przy okazji przypomnieć postać (postać-posiedzieć) tego ‘bohatera’ Donbasu. Jego życiorys to gotowy scenariusz powieści awanturniczo-kryminalnej. Po ukończeniu akademii wojskowej w Rosji służył w GRU (wywiad wojskowy), od 2002 r. – w rezerwie. Po zwolnieniu ze służby wrócił do Gorłówki i zatrudnił się w firmie pogrzebowej, skąd wyleciał dwa lata temu za kradzież nagrobków i wymuszanie haraczy od starszych ludzi za obietnicę miejsca na cmentarzu. Imał się różnych zajęć, m.in. ochraniał miejscowych kandydatów walczących o mandaty parlamentarne. A w 2014 roku przydał się Rosji na Krymie jako zielony człowieczek. W kwietniu podobną jak na Krymie operację przeprowadził w rodzinnym mieście, którym faktycznie rządził wedle swego widzimisię. Wsławił się tym, że inscenizował sceny egzekucji pojmanych wrogów, dezerterów, złodziei itd. , filmiki z tych ‘egzekucji’ trafiały do sieci jako autentyczne rejestracje kaźni. Jego przyboczni walczyli z innymi donieckimi watażkami, Bezler kilkakrotnie demonstracyjnie okazywał nieposłuszeństwo ‘władzom’ samozwańczych republik. Latem pojawiły się doniesienia, że uciekł do Rosji. Potem, że znów jest w Gorłówce, ale że został odwołany w przeddzień „wyborów”. A więc nadal nic nie wiadomo.

Ciekawe wygibasy uskutecznia też główny bohater „Noworosji” Igor Girkin vel Striełkow. Entuzjaści wcielania zajętych przez separatystów wschodnich prowincji Ukrainy do Rosji widzą w nim od dawna herosa „Russkiego Mira”, niektórzy zagalopowali się nawet tak daleko, że zobaczyli go na czele wstającej z kolan Rosji (a gdzie podziałby się w takim razie Putin?). Tymczasem Striełkow został odwołany z Donbasu przez centralę w Moskwie i odstawiony na boczny tor. I teraz szuka swego miejsca pod słońcem. Też o nim swego czasu mówiono, że został zabity/popełnił samobójstwo/został ranny itd.

Ostatnio Striełkow udzielił dwóch wywiadów. W jednym zapowiedział, że stanie na czele organizacji „Noworosja”, która będzie się zajmować zbieraniem środków, organizowaniem, wysyłaniem oraz dystrybucją pomocy (ciekawe, czy kompani, którzy mają pieczę nad tym złotodajnym biznesem, pozwolą mu się zbliżyć do tego interesu na odległość strzału). Drugi wywiad zawiera jeszcze bardziej zadziwiające stwierdzenia. „Doniecka i Ługańska republiki to wrzód, który zatruwa Rosję i Ukrainę, […] a sam konflikt jest korzystny dla Stanów Zjednoczonych”. W wywiadzie dla rozgłośni „Goworit Moskwa” Striełkow wielokrotnie podkreślał, że liczył na to, iż Noworosja to będzie drugi Krym – te same metody, ta sama euforia, ale się nie udało. Dlaczego? Bo Rosja prowadzi niekonsekwentną politykę, a trzeba wprowadzić wojska (oficjalnie). Przez ten brak konsekwencji Donbas stał się czymś w rodzaju terytoriów plemiennych. „Noworosja to był pierwszy krok do wyzwolenia Kijowa, zjednoczenia Rosji i Ukrainy w jedno państwo” – mówił. U sympatyków Majdanu wykrył chorobę psychiczną, którą trzeba leczyć.

Trzy dni temu w Rosji obchodzono Dzień Jedności Narodowej. Tradycyjne marsze organizowali nacjonaliści. Striełkow bez wątpienia byłby chlubą i ozdobą kolumn występujących pod hasłami „Za Noworosję”. Oczekiwano, że stanie na czele pochodu. Ale… nie przyszedł.

Rosja bierze wdech

Wybory parlamentarne na Ukrainie były „brutalne” i „brudne”, ale je uznajemy – wysyczała Moskwa ustami wiceministra spraw zagranicznych. Bąknięciem aprobaty skwitował wybory również minister Ławrow. Z uprzejmych oficjalności to na razie tyle. Skąpo, jeśli porównać ten syk z ogromną obfitością komentarzy rosyjskich dziennikarzy, publicystów, blogerów, forumowiczów. I to zarówno reprezentujących poglądy liberalne, jak i zdeklarowanych #krymnaszystów i orędowników wojskowej interwencji na wschodzie Ukrainy.

Jeszcze przed wyborami o sytuacji na Ukrainie wypowiedziały się również najważniejsze usta Rosji. Najpierw szef prezydenckiej administracji, wierny cień Putina, Siergiej Iwanow zapewniał: „Chcemy, aby Ukraina weszła w jakiś normalny cywilizowany nurt, aby nie było to państwo wrogie wobec Rosji, aby było to państwo, które jest w stanie samo się utrzymać”. Podobną troskę o kondycję Ukrainy wykazał sam Władimir Władimirowicz podczas wystąpienia w Klubie Wałdajskim.

Ale co dalej z tą Ukrainą?  Jak z nią i o nią grać? Kreml nie może uznać za zadowalające wyników wyborów parlamentarnych, w których wygrały partie o zdecydowanym proeuropejskim programie (pozbierane niedobitki Janukowyczowskiej Partii Regionów w postaci Bloku Opozycyjnego ledwie przeszły próg wyborczy; to będzie jedyna antyeuropejska siła w Radzie Najwyższej). Jak wyraził się jeden z rosyjskich komentatorów: ukraińscy wyborcy po 23 latach niepodległości zdecydowali, że stolica Ukrainy znajduje się w Kijowie, a nie w Moskwie. A to oznacza, że Moskwa utraciła przemożny wpływ na formułowanie celów politycznych Ukrainy. Ale czy to oznacza, że zrezygnowała z postawionych celów strategicznych?

Moskwa nie uznała prawa Ukrainy do wyboru samodzielnej drogi politycznej. „Władimir Putin ma swój plan wobec Ukrainy. Po pierwsze – nie puścić Ukrainy do NATO, za wszelką cenę zatrzymać. Ponadto zahamować eurointegrację Ukrainy – mówił w audycji rozgłośni Echo Moskwy Stanisław Biełkowski. – Zapewnić Krymowi zaopatrzenie [Krymu nie oddam, to poza dyskusją]. Z Naddniestrzem podobnie”. Teraz pytanie brzmi: a w jaki sposób te cele osiągnąć?

W tych ukraińskich wyborach z kretesem przegrała także linia propagandowa realizowana przez rosyjskie media. Przez wiele miesięcy telewidzom i czytelnikom wysokonakładowych gazet wbijano do głowy, że Ukrainą rządzą faszyści i banderowcy, Prawy Sektor urósł do rangi NSDAP, Dmytro Jaroszem straszono niegrzeczne dzieci. Tymczasem w wyborach partie radykalne uzyskały bardzo małe poparcie. Jak to teraz wytłumaczyć rosyjskiej widowni? Może lepiej zapomnieć i przerzucić uwagę na to, że teraz w części obwodów ługańskiego i donieckiego, kontrolowanych przez separatystów, mają się odbyć wybory. Wybory na Ukrainie nieważne, a wybory w Noworosji – ważne. Konflikt został zamrożony, tym konfliktem zawsze będzie można szantażować Ukrainę, odmrażać, zamrażać… De iure obwody ługański i doniecki będą terytorium Ukrainy, a de facto będą Noworosją. I Noworosja zawsze będzie na podorędziu, gdy trzeba będzie zdestabilizować sytuację na Ukrainie, pokazać Poroszence/Jaceniukowi i innym: „nie tak szybko, moja rybko”, do Europy jest daleko, po drodze jesteśmy my.

Na razie Rosja wzięła wdech. Militarna faza operacji odzyskiwania Ukrainy została zawieszona (może nawet na tym etapie zakończona), Władimir Putin ustroił się chwilowo w piórka gołąbka pokoju, męża stanu napominającego nierozsądnych partnerów, by się opamiętali, piętnującego wyniosłą Amerykę za ingerencję tam, gdzie w ogóle nie powinna spoglądać. Jaka będzie kolejna faza kryzysu ukraińskiego? Wydech gazowy?

Tak czy inaczej Ukraina pozostaje w centrum rosyjskiej polityki. To pryzmat, przez który Kreml patrzy na wszystko, co się dzieje. Na ceny ropy, na politykę USA, na spadek kursu rubla względem dolara, na Mundial 2018, na sankcje, na Arktykę. Na Kreml.