Archiwa tagu: Dzień Jedności Narodowej

Gdy nieświęci maszerują

6 listopada. Kilka lat temu byłam na początku listopada w Petersburgu. Miasto zeszklone było mrozem, który zamienił jesienną wilgoć w twardą przezroczystą taflę. Przechodnie wywijali przemyślne hołubce, próbując utrzymać równowagę. 4 listopada zaczęło na dodatek wiać lodowatym zimnem. Te zaporowe warunki pogodowe nie przeszkodziły jednak dwóm zorganizowanym grupom obywateli w licznym wyjściu na ulice. Pierwsza z tych grup: aktywiści mieszanych – ultraprawicowej i ultralewicowej – sztuk walki wyszli na „russkij marsz”, by w Dniu Jedności Narodowej zamanifestować wyższość białej rasy nad każdą inną, wznieść hasło „Rosja dla Rosjan” itd. Drugą zorganizowaną grupę stanowili policjanci w kostiumach z filmu „Gwiezdne wojny”. Obie grupy od samego rana ganiały się po mieście. Do większych incydentów nie doszło.

W Moskwie też przez wiele lat z rzędu odbywały się „ruskie marsze”. Apogeum żarliwości przypada na lata 2010-2011. Wtedy w blokowisku Lublino zbierało się kilkanaście tysięcy napalonych nacjonalistów. Ich demonstracje miały zabarwienie antyczeczeńskie i antyimigranckie. Oficjalne uroczystości organizowane przez władze nie gromadziły tak licznej publiczności. Były bezbarwne i oddawały to ciągle obecne zdziwienie: a co my tak naprawdę świętujemy?

Podczas tegorocznych obchodów zauważalna była tendencja odwrotna: na marsz w peryferyjnym Lublino przyszło nieledwie kilkaset osób, oficjalne obchody natomiast zorganizowano z wielkim rozmachem.

Na „ruskim marszu” wznoszono nie tylko stare hasła: „Rosja dla Rosjan”, ale także nowe: „Rosja bez Putina”. Tak, tak. W ciągu ostatnich dwóch lat władze przetrzepały szeregi nacjonalistów, główne organizacje zostały uznane za nielegalne. Kryzys ruchu nacjonalistycznego w Rosji nastąpił w 2014 r. w związku z wydarzeniami na Ukrainie. „Część ultraprawicowych organizacji ochoczo przyjęła politykę Kremla w stosunku do zrewolucjonizowanej Ukrainy […]. Teraz jesteśmy z państwem, to nasz program – oznajmiła część organizacji. […] Druga część nacjonalistów zakwalifikowała wojnę Kremla przeciwko Ukrainie jako ekspedycję karną wymierzoną w naród ukraiński, który odważył się wzniecić bunt. Sympatie tego segmentu ruchu nacjonalistycznego były po stronie ukraińskich nacjonalistów, którzy stali się ważną siłą Majdanu i z powodzeniem bili się z milicją w Kijowie. Jedni rosyjscy nacjonaliści, sympatyzujący z ukraińską rewolucją (np. Aleksandr Biełow), ograniczyli się do sabotażu polityki Kremla przy werbowaniu nacjonalistów na ukraińską wojnę, a inni sami się wybrali na wojnę, by walczyć po stronie ukraińskiej”. Cytat zaczerpnęłam z opracowania na stronie „Otwartej Rosji”, polecam: https://openrussia.org/post/view/17998/

Tak więc amok „krymnaszyzmu” porozrzucał nacjonalistów na dwie przeciwstawne strony barykady. Część zasiliła takie animowane przez Kreml byty jak Antymajdan czy NOD, które mają czuwać, by na „wypalonej napalmem polanie” (słowa jednego z liderów ruchu nacjonalistycznego) nie wyrosły żadne pędy „kolorowych rewolucji”.

Zorganizowane przez władze imprezy związane z 4 listopada miały zamanifestować jedność narodu (dużo zdjęć i komentarzy tu: http://www.svoboda.org/a/28096636.html). Wokół pojęcia „naród” ostatnio wiele plusku w kremlowskiej sadzawce. Prezydent zamierza wypromować ustawę o narodzie rosyjskim. Zebrał naradę, posadził różne mądre głowy do myślenia nad kształtem doniosłego aktu. Krytyczni komentatorzy inicjatywy Putina twierdzą, że żadną ustawą narodu się nie stworzy. Można popatrzeć choćby na nie tak dawne doświadczenie schyłkowego ZSRR. Zastojowy gensek Breżniew cieszył się na początku lat osiemdziesiątych, że oto wykuwa się nowy byt: naród radziecki, który trwać będzie wiecznie ku chwale równie wiecznego ZSRR. Wieczność nie trwała nawet dekady – wszystko się posypało i popruło właśnie po szwach narodowych.

Jednym z elementów budowania jedności narodu rosyjskiego ma być pomnik św. Włodzimierza. Putin postawił go pod murami Kremla, osobiście odsłaniał, wygłaszał przemówienie. Obecna na uroczystości polityczna klaka zachwycała się, że oto Moskwa uczciła „twórcę państwa rosyjskiego”, „tego, co zbierał ziemie ruskie”, „tego, co dał nam wiarę chrześcijańską”. Tytuł Włodzimierza – wielkiego księcia kijowskiego – nie został przywołany ani razu. Monumentalna propaganda Putina ma za zadanie wydrzeć Kijowowi miano kolebki chrześcijaństwa i wszystkiego, co się z tym wiąże. Wśród niepochlebnych komentarzy przeciwników stawiania pomnika powtarzało się zdanie: „Putin postawił pomnik w Moskwie, gdzie Włodzimierz nigdy nie był”. Ba, nawet o Moskwie nie mógł słyszeć, bo pierwsze wzmianki o tym mieście pojawiły się pół wieku później. Ale to nieważne, grunt, by odebrać Ukrainie patrona.

Dowcipnie sytuację podsumował Michaił Chodorkowski: „Teraz w Moskwie jeden Władimir leży, drugi Władimir siedzi, a trzeci Władimir stoi”.

Tutaj jest dobrze

27 października. Agencja informacyjna Rossija Siegodnia zainicjowała ogólnokrajową akcję #ЗдесьХорошо (Tutaj jest dobrze) z okazji święta 4 listopada – Dnia Jedności Narodowej. Przez tydzień użytkownicy portali społecznościowych mieli hasztagiem #ЗдесьХорошо oznaczać zamieszczane zdjęcia zrobione w różnych regionach Rosji. Agencja miała te zdjęcia przejrzeć, posortować i wyłonić na ich podstawie „najszczęśliwszy region Federacji Rosyjskiej”.

Wezwanie agencji zabrzmiało jak wyzwanie. Początkowo, jak śpiewał Jegor Letow, wszystko szło według planu. Było radośnie, podniośle i niewinnie. Mieszkanka Magadanu zamieściła zdjęcie ze stacji krwiodawstwa z podpisem „Jak dobrze jest pomagać ludziom” (https://twitter.com/Anastasiya_Yak/status/657005343067783168), jej krajan piękne krajobrazy nadmorskie (https://twitter.com/geek_dvoranin/status/658459819876204544), ktoś inny uwiecznił karmienie parkowych wiewiórek w nostalgicznych jesiennych krajobrazach (https://twitter.com/PavlovskyPark/status/513305922790510593). Zapowiadało się na festiwal optymistycznych obrazków nadsyłanych z najdalszych zakątków ogromnego kraju, który rośnie w siłę, a ludziom żyje się dostatniej.

Wkrótce jednak hashtagiem #ЗдесьХорошо zaczęto oznaczać zdjęcia dalekie od optymizmu. Samo życie od nieoficjalnej strony, dalekiej od propagandowych reportaży reżimowych telewizji. Użytkownik „Liberalizm i odwaga” zrobił szybki przegląd pod tytułem „Tutaj jest dobrze”. Napis pod zdjęciem, przedstawiającym trzy niegustownie ubrane gracje palące szlugi i popijające piwo na zapaździałym dachu bloku z widokiem na industrialny pejzaż złożony z dymiących kominów, głosi: #Tutaj jest dobrze, ludzie kulturalnie odpoczywają w ekologicznie czystych miastach – https://twitter.com/vint_67/status/658543816950026240; dalej wedle tego samego klucza: zdjęcie z Kamiennego Mostu, na którym zastrzelono Borysa Niemcowa z podpisem: #Tutaj jest dobrze, można zabić opozycyjnego polityka pod murami Kremla i nigdy cię nie znajdą (https://twitter.com/vint_67/status/658552548467560448); kolejny: fotografię z cmentarza użytkownik opatrzył podpisem #Tutaj jest dobrze, rosyjskich żołnierzy, którzy zginęli na Ukrainie, grzebie się jak psy w bezimiennych grobach (https://twitter.com/vint_67/status/658534045693931520) itd.

Hashtag #ЗдесьХорошо stał się w ciągu jednego dnia najpopularniejszym hashtagiem rosyjskiego segmentu Twittera. Można go było znaleźć pod licznymi zdjęciami z rejonowych szpitali o ścianach z obłażącą farbą, pacjentami leżącymi na korytarzach, jeszcze liczniejszymi zdjęciami nieprzejezdnych dróg, zawalających się budynków, w których nadal mieszkają ludzie, brudnych toalet i innych niepięknych przejawów degradacji.

Część użytkowników kwitowała hashtagiem #ЗдесьХорошо także doniesienia agencyjne z różnych stron Federacji Rosyjskiej. Np. „Mieszkańcy wioski, obok której przewróciła się ciężarówka z wódką, od tygodnia nie trzeźwieją. Tutaj jest dobrze”. Albo: „Mieszkaniec Krasnojarska próbował oduczyć swoją córkę od palenia, bijąc ją kijem bejsbolowym po głowie. Tutaj jest dobrze”. Albo: „Emerytka zamarzła w swoim domu z powodu długu za elektryczność w wysokości 83 ruble. Tutaj jest dobrze”.

Do akcji przyłączył się bloger i fotografik Ilja Warłamow. Jego metodą twórczą jest grupowanie zdjęć z odwiedzanych miejsc wedle dwóch kryteriów – miasto takie a takie w wersji pięknej i w wersji brzydkiej. Pod tym adresem można obejrzeć zdjęcia z miasta Joszkar Oła, stolicy Republiki Mari Eł. Najpierw wersja ładna, potem zdecydowanie mniej efektowna: http://varlamov.ru/1333543.html

Każde miasto, każdy kraj można tak sfotografować – od strony reprezentacyjnej, odpicowanej, pięknej i od strony zaniedbanej, szpetnej, wstydliwej. Ale nie w każdym kraju w ramach akcji #Tutaj jest dobrze, taki hashtag ludzie wstawiają pod fotkami przedstawicieli tak zwanej elity politycznej i ich nieskromnego dobytku. A im naprawdę jest tutaj dobrze. Aleksiej Nawalny i jego drużyna od dawna tropią nieujawniane w przestrzeni publicznej pałace Putina i jego drużyny. Przebojem ostatnich dni jest obywatelskie śledztwo w sprawie włości ministra obrony Siergieja Szojgu. Ten człowiek w mundurze ma wielkie upodobanie do budowli w stylu dalekowschodnich dacanów i chińskich pagod. Zresztą, popatrzcie Państwo sami: http://alburov.ru/2015/10/shoygy/

Uznanie i szacunek

Politycznej stonodze poplątały się ostatnio nóżki. Przed tak zwanymi wyborami władz samozwańczych republik Donieckiej i Ługańskiej minister spraw zagranicznych Rosji mówił, że „oczywiście uznamy ich rezultaty”. Dziś wysoki przedstawiciel Kremla Jurij Uszakow powiedział natomiast, że Rosja „szanuje głos ludu wyrażony w głosowaniu”. „Oficjalne stanowisko Rosji wyrażone zostało w krótkim, acz wyrazistym oświadczeniu MSZ dotyczącym rezultatów wyborów. W dokumencie użyto słowa szanujemy” – wyznał ezopową mową Uszakow. A indagowany, czy można postawić znak równości pomiędzy „szacunkiem” i „uznaniem”, dodał: „To dwa różne słowa. Specjalnie dobraliśmy słowo ‘szanujemy’. Naszą zasadą jest szacunek dla woli głosujących”. Jak powiedzieliby w Odessie, szacunek i uznanie to w tym wypadku dwie wielkie różnice. Skąd ten nagły chłód Kremla wobec pupilków z Noworosji? Bo nie dość, że Uszakow nagle nabrał specyficznego szacunku, to jeszcze rzecznik Putina oznajmił, że jego szef nie zamierza się spotykać z wybrańcami separatystycznych tworów.

Może na lekką zmianę formuły (bo przecież nie na zasadniczą zmianę podejścia Kremla do awantury na wschodzie Ukrainy) wpływ miały zapowiedzi Unii Europejskiej, że wprowadzi nowe sankcje, jeśli Moskwa uzna te pożal się Boże wybory, naruszające porozumienia pokojowe z Mińska. Porozumienia przewidywały lokalne wybory w Donbasie według jurysdykcji Ukrainy, co dawałoby tym obwodom szanse na autonomię, ale w ramach państwa ukraińskiego; wybory 2 listopada to przekreśliły i wywróciły sytuację znów do góry nogami. Może jednak wbrew temu, co od rana do nocy trąbi kremlowska propaganda, śpiewająca hosannę izolacji i samowystarczalności Rosji, sankcje są dolegliwe i myśl o ich zaostrzeniu jest Kremlowi niemiła; więc po co się narażać oficjalnym uznaniem, skoro można pozostawić uchylone drzwi i wszystkim kierować zakulisowo. A może chodzi o to, że uznanie wyborów i wybranych w nich władz oznaczałoby dla Moskwy wzięcie na siebie gigantycznych zobowiązań finansowych wobec tych terytoriów (a wiele wskazuje na to, że Rosja musi oszczędzać raczej niż szastać forsą na prawo i lewo). A może to tylko kolejna operacja „przykrycia” – Kreml pokazuje światu twarz anioła pokoju, a z tyłu sklepu robi coś wręcz przeciwnego.

Tymczasem w samej krainie separatystów dzieją się rzeczy dziwne. Media Doniecka i Ługańska donoszą o pompatycznych uroczystościach zaprzysiężenia „premierów” i formowaniu parlamentów. Sieć pełna jest natomiast informacji o bandytyzmie i samowoli uzbrojonych zbirów, którzy de facto nikomu nie podlegają. Mimo zawieszenia broni ciągle dochodzi do walk.

Dzisiaj sensacyjną nowość zamieścił na Facebooku były doradca ukraińskiego ministra obrony Ołeksandr Daniluk: rosyjskie służby specjalne miały zabić jednego z watażków, Igora Bezlera, zwanego Biesem, jakoby za niepodporządkowanie się dowództwu. Podobno chciał się dogadywać z Kijowem. Przez cały dzień spływały dementi, ale żadne z nich nie było potwierdzone u źródła. Czym była zatem ta informacja? Fake za fake (takie nowe prawo Hammurabiego w wojnie informacyjnej)? Bezler pretendował do tego, by kontrolować jeden z najważniejszych ośrodków Donbasu, Gorłówkę (jego rodzinne miasto). Warto może przy okazji przypomnieć postać (postać-posiedzieć) tego ‘bohatera’ Donbasu. Jego życiorys to gotowy scenariusz powieści awanturniczo-kryminalnej. Po ukończeniu akademii wojskowej w Rosji służył w GRU (wywiad wojskowy), od 2002 r. – w rezerwie. Po zwolnieniu ze służby wrócił do Gorłówki i zatrudnił się w firmie pogrzebowej, skąd wyleciał dwa lata temu za kradzież nagrobków i wymuszanie haraczy od starszych ludzi za obietnicę miejsca na cmentarzu. Imał się różnych zajęć, m.in. ochraniał miejscowych kandydatów walczących o mandaty parlamentarne. A w 2014 roku przydał się Rosji na Krymie jako zielony człowieczek. W kwietniu podobną jak na Krymie operację przeprowadził w rodzinnym mieście, którym faktycznie rządził wedle swego widzimisię. Wsławił się tym, że inscenizował sceny egzekucji pojmanych wrogów, dezerterów, złodziei itd. , filmiki z tych ‘egzekucji’ trafiały do sieci jako autentyczne rejestracje kaźni. Jego przyboczni walczyli z innymi donieckimi watażkami, Bezler kilkakrotnie demonstracyjnie okazywał nieposłuszeństwo ‘władzom’ samozwańczych republik. Latem pojawiły się doniesienia, że uciekł do Rosji. Potem, że znów jest w Gorłówce, ale że został odwołany w przeddzień „wyborów”. A więc nadal nic nie wiadomo.

Ciekawe wygibasy uskutecznia też główny bohater „Noworosji” Igor Girkin vel Striełkow. Entuzjaści wcielania zajętych przez separatystów wschodnich prowincji Ukrainy do Rosji widzą w nim od dawna herosa „Russkiego Mira”, niektórzy zagalopowali się nawet tak daleko, że zobaczyli go na czele wstającej z kolan Rosji (a gdzie podziałby się w takim razie Putin?). Tymczasem Striełkow został odwołany z Donbasu przez centralę w Moskwie i odstawiony na boczny tor. I teraz szuka swego miejsca pod słońcem. Też o nim swego czasu mówiono, że został zabity/popełnił samobójstwo/został ranny itd.

Ostatnio Striełkow udzielił dwóch wywiadów. W jednym zapowiedział, że stanie na czele organizacji „Noworosja”, która będzie się zajmować zbieraniem środków, organizowaniem, wysyłaniem oraz dystrybucją pomocy (ciekawe, czy kompani, którzy mają pieczę nad tym złotodajnym biznesem, pozwolą mu się zbliżyć do tego interesu na odległość strzału). Drugi wywiad zawiera jeszcze bardziej zadziwiające stwierdzenia. „Doniecka i Ługańska republiki to wrzód, który zatruwa Rosję i Ukrainę, […] a sam konflikt jest korzystny dla Stanów Zjednoczonych”. W wywiadzie dla rozgłośni „Goworit Moskwa” Striełkow wielokrotnie podkreślał, że liczył na to, iż Noworosja to będzie drugi Krym – te same metody, ta sama euforia, ale się nie udało. Dlaczego? Bo Rosja prowadzi niekonsekwentną politykę, a trzeba wprowadzić wojska (oficjalnie). Przez ten brak konsekwencji Donbas stał się czymś w rodzaju terytoriów plemiennych. „Noworosja to był pierwszy krok do wyzwolenia Kijowa, zjednoczenia Rosji i Ukrainy w jedno państwo” – mówił. U sympatyków Majdanu wykrył chorobę psychiczną, którą trzeba leczyć.

Trzy dni temu w Rosji obchodzono Dzień Jedności Narodowej. Tradycyjne marsze organizowali nacjonaliści. Striełkow bez wątpienia byłby chlubą i ozdobą kolumn występujących pod hasłami „Za Noworosję”. Oczekiwano, że stanie na czele pochodu. Ale… nie przyszedł.

Inne święta

Mamy za sobą świętowanie 4 listopada, Dnia Jedności Narodowej – święta radosnego, choć niezrozumiałego i niezrozumianego (wymyślone na Kremlu tradycje związane z tym świętem albo za kilka lat okrzepną i faktycznie staną się tradycją, albo zwiędną, jeśli władzom nie przyda się wtłoczona w nie na siłę ideologia).

Minęła też dziewięćdziesiąta rocznica rewolucji bolszewickiej, zwanej w ZSRR Wielką Socjalistyczną Rewolucją Październikową. Historycy i publicyści rosyjscy tym razem poświęcili temu wydarzeniu wiele uwagi, można było w mediach poznać zdania odmienne od przyjętej przez długie lata sowieckiej zakłamanej sztampy. Jedni starali się odbrązowić rewolucyjne pomniki, obalić zakorzenione w społecznej świadomości mity, drudzy kpili z kupionych za niemieckie pieniądze bolszewików, wylansowanych potem na bohaterów narodowych, ba, bóstwa uwielbiane bezkrytycznie, inni występowali z płomienną owych bóstw obroną, jeszcze inni poszukiwali głębszej refleksji nad wydarzeniem, które naznaczyło całą XX-wieczną historię. I to nie tylko Rosji. To bardzo ważny krok ku zrozumieniu historii, oby nie była to tylko przelotna okolicznościowa jaskółka, a początek szerokiego, publicznego dyskursu, jakiego Rosji od lat brakowało.

Kilka dni wcześniej, 30 października, przypadał Dzień Ofiar Represji Politycznych. Prezydent Putin udał się samotnie na poligon w Butowie – miejsce kaźni ponad dwudziestu tysięcy ludzi, również starców, kobiet i dzieci, zamordowanych przez NKWD pod koniec lat 30. Patriarcha odprawił nabożeństwo żałobne ku czci ofiar – męczenników za wiarę prawosławną (wiele, jeśli nie większość ofiar to duchowni, członkowie ich rodzin, ludzie wierzący i za wiarę represjonowani). Prezydent wypowiedział po uroczystości kilka słów do dziennikarzy: „Represjonowano, rozstrzelano, pochowano”. Bezosobowe ofiary bezosobowego mordu. Może – tak jak chce wielu komentatorów – to faktycznie wielki przełom w myśleniu prezydenta Putina. Oddanie hołdu ofiarom zbrodniczego reżimu to wyrazisty, wspaniały gest, jakiego jeszcze nie było.

Oby rzeczywiście był to wielki przełom. Coś jednak przeszkadza mi w tak jednoznacznej ocenie. Bo ten gest nie pasuje do całej reszty – prezydent kilka razy prezentował się jako orędownik ZSRR, którego rozpad był dla niego „jedną z największych katastrof XX wieku”; przywrócił hymn państwa, które masowo mordowało własnych obywateli; z przekonania poszedł służyć do KGB, spadkobierczyni NKWD. Teraz postawił na kluczowych funkcjach w państwie przedstawicieli struktur bezpieczeństwa. Zbliża się kolejne święto: obchodzony z wielką pompą 20 grudnia, Dzień Czekisty. Prezydent zwykle spotyka się wtedy z dawnymi i nowymi kolegami, kierownictwem Federalnej Służby Bezpieczeństwa, przemawia, wręcza dyplomy i odznaczenia. Może faktycznie nastąpiła w prezydencie przemiana i podczas najbliższych obchodów powie coś nowego, na przykład odetnie się od niesławnej przeszłości poprzednich wcieleń „organów”.  Wtedy będzie bardziej wiarygodny jako człowiek pochylony z troską nad niewinnymi ofiarami reżimu. Wielki człowiek teatru, Konstanty Stanisławski mówił „nie wierzę”, jeśli aktor grał nieprzekonująco. Mnie też na razie trudno uwierzyć.

I jeszcze jedno. „Najważniejszy jest człowiek, a nie piękna z wierzchu, ale pusta w środku ideologia” – powiedział prezydent. Jeden z rosyjskich komentatorów poddał to stwierdzenie druzgocącej krytyce: jak może wypowiadać je człowiek, który podczas dramatycznych zamachów terrorystycznych (jak teatr na Dubrowce czy Biesłan) nie zatroszczył się o los zakładników, ale wyżej – ponad ich życie – postawił cele polityczne, które wierne mu służby specjalne miały zabezpieczyć.

Niech się święci!

Rosjanie są stworzeni do tego, by świętować. Żaden naród na świecie nie ma tak długich ogólnonarodowych wakacji, jak Rosjanie – od nowego Nowego Roku (1 stycznia) do starego Nowego Roku (13 stycznia wedle nowego stylu, czyli 1 stycznia wedle starego): hulanka, większość zakładów pracy zamknięta na trzy spusty, dzieci w szkołach mają ferie, nowobogaccy wyjeżdżają na narty w Alpy francuskie, mniej zamożni ujeżdżają sanki na pobliskiej górce. Karnawał na całego.

Ale powód do świętowania może być każdy, najlepiej wychodzą święta prywatne: każde urodziny trzeba opić, żeby zdrowie było. Przy stole wygłasza się uroczyste toasty, wychwalające jubilata. Okrągłe daty świętuje się jeszcze bardziej wystawnie. Urodziny dziecka, wesela, pogrzeby też mają odpowiednią oprawę.

Mniej spójnie wyglądają obchody świąt państwowych. Rosja ciągle nie może się zdecydować, komu oddaje cześć i w jakim sposobie. Stopniowej dewaluacji uległy sowieckie święta. Niegdyś sezon otwierał 1 Maja, z oficjalnym rytuałem transmitowanym przez telewizję z Placu Czerwonego w Moskwie, z całym ceremoniałem potęgi militarnej i radosnej, kontrolowanej euforii ludu pracującego miast i wsi, a zamykał 7 listopada – rocznica bolszewickiej ruchawki z analogicznym ceremoniałem potęgi militarnej, przemówieniami z mauzoleum naczelnej mumii i prezentacją euforii ludu pracującego jak wyżej.

Ludowi miast potrzebny był dzień wolny od pracy na początku sezonu działkowca (działki dawały człowiekowi radzieckiemu możliwość wyhodowania kilku krzaków pomidorów i zagonu kartofli, co usprawniało domowe żywienie) – początek maja był pod tym względem terminem idealnym. A na końcu sezonu, kiedy szarugi rozmywały drogi, a nocą straszyły pierwsze przymrozki, potrzeba było wolnego dnia, aby z grządek zebrać ostatnie płody rolne i zabezpieczyć bezcenną nieruchomość na zimę.

Choć działkowcy nie są teraz tak wielką siłą – kalendarz świąteczny uległ niewielkiej modyfikacji. Święta majowe zostały wzmocnione drugim, a właściwie pierwszym, bo traktowanym przez władze jako najważniejsze, świętem: 9 Maja – Dzień Zwycięstwa. Ten dzień bezapelacyjnie łączy wszystkich Rosjan, pozwala im wzmocnić ducha bojowego i dumę narodową.

Zostało też na symboliczne zamknięcie sezonu działkowca święto listopadowe. Ale Rosja nie świętuje już mitycznego zwycięstwa władzy rad nad niesłusznym Rządem Tymczasowym mięczakowatych inteligentów 7 listopada 1917 roku, tylko równie mityczne wygnanie w 1612 roku polskich okupantów z Kremla 4 listopada. Prezydent Jelcyn miotał się z tym listopadowym świętem od początku rządów, najpierw 7 listopada kazał obchodzić jako Dzień Zgody i Pojednania, ale komuniści i tak maszerowali przez Moskwę z czerwonymi sztandarami ozdobionymi profilami wodzów proletariatu i zmiana nazwy nic tu nie zmieniła, zgody nie było, pojednanie nie nastąpiło. Prezydent Putin zniósł święto 7 listopada, a w 2005 roku ogłosił dzień 4 listopada Dniem Jedności Narodowej. Ale do świętowania nieznanego i niezrozumiałego zwycięstwa nad interwentami sprzed czterystu lat jakoś nikt nie ma nabożeństwa. Użytek z patriotycznego (w swoim pojęciu) porywu czynią za to skwapliwie wszelkiej maści nacjonaliści i tego dnia ruszają w miasto z okrzykami „Rosja dla Rosjan”, „Bij Żyda, ratuj Rosję” i „Śmierć czarnym”. Oficjalne obchody mają oprawę mniej bojową: prezydent Putin w otoczeniu rozradowanych aktywistów proputinowskiej młodzieżówki maszeruje piechotką z Kremla pod pomnik przywódców pospolitego ruszenia z 1612 roku – Minina i Pożarskiego na Placu Czerwonym. Szerokie rzesze proputinowskich młodzieżówek balują potem za państwowe pieniądze w ściśle wyznaczonym i ochranianym przez milicję miejscu w centrum Moskwy. W zeszłym roku w niektórych miastach organizowane były inscenizacje wydarzeń z 1612 roku, w tym roku – Rosjanie dostali od Kremla pełnoekranowy film „1612” w reżyserii Władimira Chotinienki.

O innych świętach – w następnym materiale do przemyślenia.