Archiwum miesiąca: styczeń 2015

Szpieg w czasach sankcji

29 stycznia. Nie ma spokoju pod oliwkami – Amerykanie zatrzymali pracownika nowojorskiego przedstawicielstwa rosyjskiego banku WEB Jewgienija Buriakowa, podejrzewanego o pracę na rzecz Służby Wywiadu Zagranicznego Rosji. Dwaj inni „członkowie siatki”, współpracujący z Buriakowem, Igor Sporyszew i Wiktor Podobny, podejrzewani o to, że trudnili się szpiegostwem pod przykryciem dyplomatów, nie zostali zatrzymani, gdyż znajdują się aktualnie poza terytorium USA. To największa ujawniona afera szpiegowska od czasu słynnej wysyłki dziesięcioosobowej grupy agentów, w której prym wiodła rudowłosa Mata Hari powiatu mceńskiego, Anna Chapman.

Trzej panowie w szpiegowskiej łódce mieli, jak twierdzą amerykańskie źródła, potajemnie zbierać informacje o nowojorskiej giełdzie (np. mechanizmach mogących sparaliżować giełdę czy banki), amerykańskich zasobach energetycznych, projektach w dziedzinie alternatywnej energetyki, a od zeszłego roku – także o sankcjach wobec Rosji ze strony amerykańskich banków. Ponadto jak na pełnokrwistych szpiegów przystało, werbowali mieszkańców Nowego Jorku na rosyjskich agentów (chodziło o menedżerów wielkich amerykańskich firm oraz studentów). Z jakim skutkiem? Na razie nie wiadomo.

Rosyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych nazwało zarzuty pod adresem Buriakowa-Sporyszewa-Podobnego pozbawionymi podstaw, a władze USA oskarżyło o próbę wywołania kolejnej kampanii antyrosyjskiej.

Na muszce FBI ciekawscy Rosjanie znaleźli się już w marcu 2012 roku. Podsłuchiwano ich. Rozmowy były niewinne jak nowonarodzone dziecię: panowie opowiadali sobie o przekazywaniu nawzajem biletów na imprezy sportowe, koncerty, seanse w kinie itd. Z tym że, jak wykazywała obserwacja, delikwenci nie dokonywali wymiany kulturalnej, o której mówili przez telefon. Wniosek był jasny jak słońce: w rozmowach używają umówionego kodu. Śledzący rosyjską trojkę agenci FBI widzieli, że podczas konspiracyjnych spotkań Rosjanie przekazywali sobie teczki. I gawędzili, co też skrzętnie nagrywano.

Jak wynika z opublikowanych przez amerykańskie media materiałów, panowie śnili o przygodach Jamesa Bonda. Ale rzeczywistość okazała się prozaiczna jak papier pakowy. „Nawet sobie nie wyobrażasz – skarży się jeden drugiemu – ile razy myślałem, kiedy pierwszy raz trafiłem do Służby Wywiadu Zagranicznego [brak fragmentu], a obecnie siedzę tutaj nad ciastkiem. To nawet w przybliżeniu nie przypomina tego, co sobie myślałem o tym, nie przypomina filmów o Jamesie Bondzie. Oczywiście, nie spodziewałem się, że będę latał śmigłowcem, ale chociaż nazwisko by mi zmienili”.

Amerykańskie media smakują fragmenty dotyczące prób zawerbowania amerykańskich studentek-informatorek. Igor Sporyszew niepocieszony z uwagi na mizerne rezultaty opowiada: „Miałem pewne wyobrażenie o takich pannach, ale nie udaje mi się wprowadzić tych planów w życie, dlatego że one do siebie człowieka nie dopuszczają. Żeby się do nich zbliżyć, to trzeba by je przelecieć albo zastosować inne narzędzia, żeby zgodziły się spełniać twoje prośby. Doszedłem do wniosku, że z kobietami rzadko się udaje coś wartościowego”. Czy lepiej poszło z mężczyznami – nie wiadomo.

Specjalizujący się w tematyce szpiegowskiej amerykański ekspert Stephen Blank twierdzi, że choć z pozoru wygląda to na nieudaną akcję rosyjskich agentów, nie należy traktować tego z sarkazmem. Świadczy to bowiem o podwyższonej aktywności rosyjskiego wywiadu w USA. „To kolejny dowód na to, że rosyjska agentura w Stanach, a także w innych krajach bazuje na długotrwałej strategii, polegającej na uplasowaniu za granicą tak zwanych śpiochów, którzy oficjalnie prowadzą normalne życie, robią karierę tam, gdzie mogą uzyskać dostęp do utajnionej informacji – czy to gospodarczej, politycznej czy wojskowej. Rosja odradza sowiecką praktykę tworzenia zakonspirowanych siatek agenturalnych. […] Z drugiej strony ten akurat przypadek świadczy o pewnej degradacji agentów rosyjskiego wywiadu: w rozmowach telefonicznych i nie tylko pozwalali sobie oni na nieprofesjonalne wypowiedzi, mogące ich zdekonspirować”.

Historyk wywiadu Borys Wołodarski jest zdania, że z podobnymi zadaniami wysłano do Stanów na pewno większą liczbę rosyjskich agentów. To, że wykryto ich tylko trzech, trudno uznać za sukces Amerykanów. Wołodarski zwraca uwagę na to, że faktycznie to nie owi ujawnieni trzej panowie są szpiegami: za szpiegów można uznać osoby, które przekazywały im ważne informacje, a tych nie wykryto.

Czy będzie dalszy ciąg tego serialu szpiegowskiego? Zgodnie z kanonem gatunku, teraz Rosja powinna udzielić „symetrycznej odpowiedzi”.

Śmieciowy rating supermocarstwa

27 stycznia. Nie pomagają zaklęcia, zapewnienia, że zaraz się wszystko uspokoi, że zadziała program antykryzysowy (przyjęty notabene wczoraj przez rosyjski rząd w wielkim pośpiechu i podpisany dziś przez premiera) – międzynarodowe agencje ratingowe patrzą na rosyjską gospodarkę przez lupę swoich bezlitosnych wskaźników. Patrzą i widzą, że rosyjska gospodarka już nie tylko ma zadyszkę, ale wręcz znajduje się na pograniczu stanu przedzawałowego.

Pierwsza z agencji, Standard and Poor’s obniżyła wczoraj rating Rosji do poziomu BB+ (z inwestycyjnego BBB-), zwanego śmieciowym. Piszę, że pierwsza z agencji, bo eksperci twierdzą, iż za S&P niebawem pójdą pozostałe. Trzymająca prokremlowską linię gazeta „Izwiestia” napisała dzisiaj, że to obniżenie ratingu to decyzja polityczna. „Amerykanie zrozumieli, że kijowskiego reżimu nie uda się utrzymać w normie, dlatego zaczęli ostro zwiększać nacisk na Rosję. W najbliższym czasie można oczekiwać obniżenia ratingu [Rosji] i ze strony innych agencji. Myślę, że jeśli pospolite ruszenie [separatyści] zajmą Mariupol, to nam wyłączą SWIFT. […] Amerykanie zamierzają nas wykończyć” – wykłada swoją teorię spiskową ekonomista Michaił Chazin.

Wpisanie Rosji na śmieciową listę jeszcze pogarsza i tak niewesołą sytuację gospodarki. Tak niski rating wpływa na możliwość (a właściwie niemożliwość) pozyskiwania inwestycji. Sankcje mocno ograniczają dostęp do zagranicznych kredytów, więc i tak inwestycjami nie pachnie. A teraz na dodatek wzrosło niebezpieczeństwo, że zagraniczni inwestorzy zaczną gęsiego wycofywać się z Rosji. Jeszcze bardziej wzrośnie odpływ kapitału, który już w roku 2014 przekroczył kwotę 150 mld dolarów. Również ratingi kluczowych rosyjskich firm i banków ucierpią i zostaną obniżone. S&P zapowiedziało, że bierze na warsztat Rosnieft’.

Rosyjscy komentatorzy pocieszają publiczność, że chociaż Zachód umieścił rosyjską gospodarkę na poziomie śmieciowym, to chińskie agencje kredytowe nadal przyznają Rosji poziom A (z dumą podkreślają, że w tych chińskich agencjach USA mają niższy poziom: A-). Tymczasem rosyjska publiczność, nie czekając na oklaski zza Wielkiego Muru, rzuciła się dzisiaj znowu w stronę „obmienników”, bo kurs rubla w stosunku do dolara i euro ponownie wpadł w poważne turbulencje: dziś za dolara trzeba zapłacić 67,9 rubla, za euro – 76,5 rubla.

Prezydent Putin ostatnio nie wypowiadał się na tematy ekonomiczne. Zajęty jest NATO. Wczoraj zadziwił świat stwierdzeniem: „Często mówimy: ukraińska armia, ukraińska armia. A kto tam tak naprawdę walczy? […] w znacznym stopniu to ochotnicze bataliony, właściwie to nie armia, a w danym przypadku zagraniczny legion natowski, który ma za zadanie geopolityczne powstrzymywanie Rosji, co w żadnym razie nie pokrywa się z narodowymi interesami narodu ukraińskiego”.

Na obfite komentarze nie trzeba było długo czekać. Leonid Szwiec: „Putin jest przekonany, że armia ukraińska jest legionem NATO. Teraz pozostało nam tylko przekonać o tym NATO”. A Twitter powtarzał w setkach retwittów taki dialog. Putin: Władze Ukrainy przyznają, że tam u nich jest NATO! – Władimirze Władimirowiczu, nie NATO, a ATO [operacja antyterrorystyczna]. – A jaka to różnica, przecież mówię – faszyści!

Podczas cytowanego spotkania ze studentami Putin wystąpił z ciekawą inicjatywą. Życiową. Zapewnił mianowicie studentów z Ukrainy w wieku poborowym, że mogą oni spokojnie przebywać na terytorium Federacji Rosyjskiej nawet ponad trzy miesiące. I poparł ideę cichego zakątka dekownika: „Wielu ludzi już uchyla się od mobilizacji, starają się do nas przenieść, przesiedzieć. I słusznie postępują, dlatego że [w kraju] traktują ich jak mięso armatnie, pchają pod kule”. Pod czyje kule mianowicie, nie uściślił. Ukraińska Rada Najwyższa przyjęła dziś dokument uznający Rosję za kraj-agresora.

Spowiedź Striełkowa

25 stycznia. Od niemal roku Rosja upaja się tym, jak to Krym z entuzjazmem, w pełni legalnie „wrócił do macierzy”. Prezydent Putin opowiadał, że lege artis deputowani autonomicznego parlamentu krymskiego przegłosowali odpowiednie akty, ludność je poparła, zagłosowała w referendum i nastąpiło szczęście na Taurydzie, obronionej przed krwawą juntą.

I oto bohater pierwszych stron gazet Igor Girkin vel Striełkow w programie internetowego kanału telewizyjnego Нейромир-ТВ (reklamującego się jako niezależna telewizja społeczna, w programie – dużo dyskusji z udziałem „patriotów”) w sporze z Nikołajem Starikowem, piewcą Noworosji i „rosyjskiego świata” wypalił: „Byłem na Krymie od 21 lutego [2014 roku]. Na stronę mieszkańców przeszedł tylko Berkut, pozostałe jednostki MSW znajdowały się pod rozkazami Kijowa. Owszem, wykonywały te rozkazy niechętnie. Widziałem, że żadnego poparcia [dla naszych działań] ze strony władz w Symferopolu nie było. Deputowanych [parlamentu autonomii krymskiej] nasi ludzie z pospolitego ruszenia zbierali, nie ma co ukrywać, żeby zagnać ich do sali posiedzeń, żeby oni przyjęli. Tak, byłem jednym z dowódców tego pospolitego ruszenia. O armii już w ogóle nie mówię: armia znajdowała się pod rozkazami Kijowa. […] Większa część jednostek pozostała wierna Kijowowi i odeszła z terytorium Krymu”.

Całość wypowiedzi można obejrzeć na kanale Youtube: https://www.youtube.com/watch?v=aelwn_UfeN0

„Może powiedzcie to Putinowi. Bo jemu zdaje się, jakoś inaczej tę historię opowiedziano. Przecież niemożliwe, żeby on tyle razy świadomie kłamał” – skomentował wypowiedź „generalissimusa” Girkina Siergiej Parchomienko z Echa Moskwy.

Z ustaleniem wersji tego, co stało się wczoraj w Mariupolu (w wyniku ostrzału zginęło trzydzieści osób, ponad sto zostało rannych), też rosyjskie czynniki mają kłopot. W ciągu dnia doszło do ataku na mieszkalne osiedla Mariupola z użyciem wyrzutni Grad i Uragan. 24 stycznia, godz. 17.39 czasu moskiewskiego, wojowniczy harnaś Donbasu Aleksandr Zacharczenko krzyczy: „rozpoczęliśmy natarcie na Mariupol. Za kilka dni zamkniemy Debalcewe w okrążeniu i zemścimy się za ofiary, za poległych w Doniecku i Gorłówce” (https://www.youtube.com/watch?x-yt-cl=84503534&v=ZZemCBmB7-0&x-yt-ts=1421914688; proszę zwrócić uwagę na aplauz zgromadzenia). Jednocześnie w mediach społecznościowych „kremlowskie boty” rozpowszechniają dwie wieści: że ostrzał Mariupola to prowokacja Ukrainy oraz „rozpoczęło się wyzwolenie Mariupola, wkrótce miasto będzie nasze. Do Krymu zostało 280 kilometrów”. Kolejna depesza, z godziny 20.36: Zacharczenko oświadcza, że jego ludzie nie zamierzają szturmować Mariupola. I oznajmia, że miasto zaatakowały siły ukraińskie.

Głos w sprawie wczorajszego ostrzału zabrała misja OBWE: „analiza miejsc, które zostały ostrzelane, wskazuje, że rakiety Grad zostały wystrzelone z kierunku północno-wschodniego w rejonie miejscowości Oktiabrskij (19 km od ulicy Olimpijskiej w Mariupolu), rakiety Uragan – z kierunku wschodniego, z rejonu miejscowości Zaiczenko (15 km na wschód). Obie miejscowości kontrolowane są przez Doniecką Republikę Ludową. http://www.osce.org/node/136061

Moskwa idzie w zaparte. Do tej pory nie znalazłam informacji o wyrazach współczucia z powodu tak licznych ofiar wśród ludności cywilnej w Mariupolu. Za to podczas posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ rosyjska delegacja zablokowała oświadczenie poświęcone sytuacji w Mariupolu. Rosyjscy dyplomaci zawetowali dokument, w którym potępiano „prowokacyjne wypowiedzi przedstawicieli separatystów” w związku z ostrzałem miasta. Właśnie słowa potępienia nie spodobały się panu Czurkinowi.

Ciekawe, kto się na wzór Girkina-Striełkowa za jakiś czas będzie się spowiadał z decyzji o ostrzelaniu Mariupola.

Jeńców nie bierzemy

24 stycznia. „Przy ostrzale Mariupola zginęło piętnaście osób, 76 zostało rannych” – podaje MSW Ukrainy i oskarża separatystów o atak na osiedle mieszkalne w tym mieście. Władze Donieckiej Republiki Ludowej odżegnują się od udziału w ostrzale Mariupola. Trzech cywilów zginęło dziś w Donieckiej Republice Ludowej. Separatyści zajęli miejscowość Krasnyj Partizan. Ukraina oskarżyła separatystów o 27 przypadków naruszenia rozejmu. Prezydent Rosji oskarżył władze Ukrainy o naruszenie warunków przerwania ognia i rozpoczęcie działań bojowych w Donbasie. To tytuły depesz z ostatnich godzin. Wiadomości o zaostrzaniu się sytuacji na wschodzie Ukrainy i przejściu separatystów do natarcia jest coraz więcej.

Wczoraj samowładny szeryf donieckich separatystów Aleksandr Zacharczenko zapowiedział, że jego ludzie będą się bić, żadnych rozmów o rozejmie ani też żadnych rozejmów nie będzie. Zadanie postawił jasno: odbić z rąk Ukraińców wszystkie kontrolowane przez siły rządowe tereny obwodu donieckiego, „aż do granicy”. Zapowiedział też, że po ostrzale przystanku autobusowego w Doniecku nie będzie brał jeńców [na przystanku zginęło kilkunastu cywili; obie strony wzajem oskarżają się o autorstwo ostrzału; strona ukraińska wskazuje, że do tragedii doszło 15 km od najbliższego stanowiska ogniowego sił rządowych, a zatem śmierć cywili spowodowali nie oni].

O tym, jak traktowali jeńców donieccy watażkowie, można napisać niejeden thriller. Ostatnio dopisano w tej księdze nowy wstrząsający rozdział. 22 stycznia odbył się na ulicach Doniecka kolejny „marsz hańby”: prowadzono wziętych do niewoli „cyborgów” z legendarnego lotniska w Doniecku. Zapis tej hańby (czyja to hańba, nie ma wątpliwości) można obejrzeć na kanale youtube https://www.youtube.com/watch?v=0ei7jor652E

Prezydent Putin zebrał Radę Bezpieczeństwa i opowiedział o swojej pokojowej inicjatywie skierowanej do Petra Poroszenki. Mianowicie wystosował list, w którym Rosja domagała się wycofania przez Ukrainę ciężkiego sprzętu na taką odległość, by ukraińskie armaty nie mogły razić celów w miejscach, w których znajdują się cywile. Poroszenko, stwierdził Putin, nie odpowiedział. I oto mamy rezultat, mówi Putin: giną cywile. O podciągnięciu w rejon walk nowych kolumn sprzętu wojskowego wszelkiego autoramentu i nowych falang zielonych ludzików Putin nic nie powiedział. W każdym razie przed kamerą.

Rosyjska propaganda zaraz zakrzyknęła: Poroszenko odrzucił pokojowy plan Putina. Putin w szatach niosącego gałązkę oliwną wygląda nieprzekonująco na tle wysyłanych na linię rozejmu-frontu rosyjskich wojsk, bez wsparcia których separatyści nie byliby w stanie walczyć. Pokaz wspinaczki na szczyty obłudy i cynizmu Władimir Władimirowicz prezentował w wojnie z Ukrainą już niejednokrotnie, kolejny akt tego politycznego sztuczydła już nikogo nie dziwi.

„Gdyby Putin faktycznie chciał pokoju na wschodzie Ukrainy, to miałby jeden jedyny plan pokojowy, z gwarantowanym pozytywnym zakończeniem – pisze w blogu deputowany partii Jabłoko z Petersburga, Borys Wiszniewski. I dalej wylicza: – wycofać z Ukrainy wysłanych tam żołnierzy specnazu, najemników, „urlopowiczów” i „ochotników” wraz z bronią i ciężkim sprzętem; – zamknąć granicę dla tych, którzy się rwą powojować; – zaprzestać werbowania „ochotników” w Rosji; – zaprzestać wysławiania „pospolitego ruszenia Donbasu” w rosyjskich mediach, wymyślania ukraińskich faszystów i przestać kłamać w żywe oczy […], że „walczymy z Ameryką na terytorium Ukrainy”. Gdyby ten plan został wprowadzony w życie, po separatyzmie w Donbasie w ciągu tygodnia nic by nie zostało, […] przestaliby ginąć i cywile, i wojskowi”.

Skoro jednak żadnego z tych punktów Putin nie realizuje, to znaczy, że nie chce, by cywile i żołnierze przestali ginąć. A czego chce? Z przecieków z Kremla wynika, że chodzi o przymuszenie Poroszenki do zgody na nową turę rozmów. Rozjątrzony Donbas to jeden z instrumentów nacisku. Moskwa najwyraźniej nie ma ochoty realizować porozumień mińskich z września ubiegłego roku i znów rozpycha się militarnymi i dyplomatycznymi łokciami, próbując uchwycić nowe przyczółki, by móc targować się z Kijowem i Zachodem. Putin był bardzo rozczarowany tym, że nie doszło do planowanego na 15 stycznia szczytu w „formacie normandzkim” z jego osobistym udziałem. Zaostrzenie sytuacji na wschodzie Ukrainy to próba wywarcia presji na Zachód – jak nie chcecie, żeby na Ukrainie lała się krew, to ugłaskajcie Władimira Władimirowicza, porozmawiajcie z nim.

Jeśli chodzi o wewnętrznych rozmówców Putina, to ciekawe wieści z hermetycznego pudełka, w którym siedzi putinowskie biuro polityczne, zamieścił „Bloomberg” (http://www.bloomberg.com/news/2015-01-22/putin-said-to-shrink-inner-circle-as-ukraine-hawks-trump-tycoons.html). Według ustaleń dziennikarzy, najbliższymi „k tiełu” mają być przedstawiciele resortów siłowych – czekiści i minister obrony Szojgu. Autorzy sugerują, że najbogatsi cywilni putinowcy, którzy wiele stracili w wyniku pogorszenia koniunktury, są coraz bardziej niezadowoleni z tego, że Putin wspiera separatystyczną awanturę na Ukrainie. W związku z tym Putin się od nich odgrodził i gada tylko z tymi, którzy chcą wojować u sąsiada. Podobno prezydent jest coraz bardziej podejrzliwy wobec swoich przyjaciół, którzy wzbogacili się dzięki bliskiej znajomości z nim, a teraz cierpią na skutek zachodnich sankcji. Woli towarzystwo sprawdzonych genossen z instytucji na trzy litery, którzy nie podtykają mu pod nos sprawozdań o kryzysie w gospodarce, nie wzywają, by się opanował i zaczął polubownie rozmawiać z Europą, bo w przeciwnym razie kryzys będzie katastrofalny. Przytakują i snują plany o Noworosji od morza do morza. Ciekawe, która z drużyn kremlowskich buldogów weźmie górę.

Za zasługi według zasług

22 stycznia. „Jestem dumny z tego, że wśród dużej grupy odznaczonych [pracowników Rosniefti] znalazł się mój syn. […] Jestem wdzięczny prezydentowi Putinowi za wysoką ocenę działalności mojego syna”. Kim jest ten dumny ojciec odznaczonego syna, który nachwalić się nie może odznaczonej przez Putina latorośli? Skromnym prezesem jednej z największych naftowych firm świata, człowiekiem należącym do kręgu najbardziej zaufanych ludzi Władimira Władimirowicza. Tak, zgadli Państwo, chodzi o Igora Sieczina. A odznaczonym, wysoko ocenionym za działalność przez prezydenta jest jego 25-letni syn, Iwan Sieczin. Za co ocenionym i odznaczonym? Otóż, za wydatny wkład w rozwój sektora paliwowo-energetycznego i wieloletnią (proszę zapamiętać to sformułowanie) rzetelną pracę. Nie, to nie są żarty – Iwan Sieczin naprawdę za to otrzymał wczoraj order Za zasługi dla ojczyzny II stopnia. Iwan Igorjewicz podjął pracę w departamencie zagospodarowania szelfów w kwietniu 2014 roku (przedtem trudził się w Gazprombanku) i od tej pory wnosił codziennie nieoceniony wkład w rozwój i w co tam trzeba było wnosić. Prezydent to docenił i nagrodził. Za wieloletnią pracę. Jak się jest synem Sieczina, to każdy dzień pracy liczy się za co najmniej rok do stażu.

Temat orderu dla zasłużonego Iwana Igorjewicza wałkowano wczoraj na licznych forach internetowych. Powstało mnóstwo okolicznościowych żartów. Użytkownicy Twittera przekazywali sobie m.in. taki dość niewybredny: „Podobno u kowala zamówiono maleńki orderek. Będą nim nagradzać plemniki Sieczina. Za nadzieję na przyszłość”.

Ale reagowano też całkiem na poważnie. „Patrzyłem na to i przyszła mi do głowy taka myśl (być może niezupełnie oryginalna): przecież cała ta kremlowska czeladź w sensie jak najbardziej dosłownym zamierza zbudować ustrój neofeudalny. […] W ten sposób powstanie system, w którym cała władza i wszystkie pieniądze Rosji będą należeć do 5-7 rodzin” – napisał w swoim blogu Aleksiej Nawalny. I dalej: „Największe banki: WEB, Rossielchoz, WTB – tam siedzą dzieci Patruszewa [b. szef FSB, sekretarz Rady Bezpieczeństwa], Fradkowa [szef wywiadu, b. premier], Iwanowa [szef Administracji Prezydenta]. W energetyce – dzieci Sieczina, w elektroenergetyce – dzieci Murowa [szef Federalnej Służby Ochrony, odpowiednika BOR-u], w kolejach – dzieci Jakunina. […] Jak papcio Sieczin zechce odejść na emeryturę, to w telewizorze powiedzą: jeśli nie Sieczin junior, to kto? Kto zapewni stabilność? Kto ma order za wieloletnią pracę? Tak będzie. I herby sobie narysują i ubiorą się we fraki, by pozować do portretów rodzinnych” – tą niewesołą konstatacją kończy Nawalny swój wywód o dobrze ustosunkowanych i łaskawie nagradzanych ludziach bliskich tronowi.

Z tymi herbami to takiej wielkiej przesady znowu nie ma. Wzmiankowany wyżej Nikołaj Patruszew nazwał swego czasu kolegów czekistów „nową szlachtą”. Wydana kilka lat temu książka Andrieja Sołdatowa i Iriny Borogan o Federalnej Służbie Bezpieczeństwa nosi tytuł „Nowa arystokracja”. Od 2005 roku rodzina Patruszewa figuruje w rejestrze szlachty – i żona, i obaj synkowie (notabene też swego czasu odznaczani orderami, w wieku dwudziestu kilku lat, za wybitne zasługi w zajmowaniu prezesowskich foteli w najważniejszych bankach i korporacjach kraju). Szlachetni Patruszewowie w zeszłym roku otrzymali od głowy Domu Romanowów wielkiej księżnej Marii po orderze św. Mikołaja. O portretach naturalnej wielkości przy pełnych regaliach na razie gazety nie piszą, ale to zapewne kwestia czasu.

O potomkach ludzi z najbliższego otoczenia prezydenta Putina, którzy zajmują ważne stołki w kluczowych instytucjach, pisałam jakiś czas temu na blogu: http://labuszewska.blog.onet.pl/2012/07/06/putin-i-synowie/ i http://labuszewska.blog.onet.pl/2011/02/27/syn-synowi/

Wśród wczoraj odznaczonych byli też dwaj politycy. Order Aleksandra Newskiego otrzymali przewodniczący Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji Władimir Żyrinowski („za działalność ustawodawczą i wieloletnią rzetelną pracę”) i doradca prezydenta Władisław Surkow.

Odznaczenie dla Surkowa jest zapewne oznaką jego pełnego przywrócenia do łask. Surkow przeżył smugę cienia po tym, gdy przypisano mu winę za rozbrykanie się protestów białej wstążki po wyborach do Dumy i elekcji Putina w 2012 roku. Został odstawiony na bocznicę. Potem otrzymał mniej prestiżowy odcinek (pisałam o tym http://labuszewska.blog.onet.pl/2013/09/25/kremlowski-dzial-personalny/). No i przyszedł moment, kiedy można było znowu błysnąć. I Surkow błysnął. Zgodnie z jedną z wersji, kolportowaną w kręgach lepiej lub gorzej poinformowanych, to Surkow jest autorem taktyki w wojnie z Ukrainą – #Krymnasz, rosyjska wiosna, zielone ludziki, Noworosja itd. Jeśli Surkow dostał za to order, to znaczy, że Putin jest zadowolony z jego pomysłów dotyczących Ukrainy. Wsio idiot po płanu, jak śpiewał Jegor Letow.

Czyje to uczucia?

20 stycznia. Na południu Francji zatrzymano dzisiaj pięciu obywateli Federacji Rosyjskiej podejrzewanych o przygotowywanie zamachów terrorystycznych. To Czeczeni w wieku od 24 do 37 lat. Szczegóły sprawy na razie nie są znane. Telewizja TF-1 sugeruje, że zatrzymani nie mieli nic wspólnego z niedawnymi zamachami w Paryżu, a zamierzali przeprowadzić akcje przeciwko innym grupom Czeczenów, w ramach porachunków. Ambasada Rosji we Francji nie wydała oficjalnego komunikatu.

Temat momentalnie trafił do mediów i portali społecznościowych i wywołał lawinę komentarzy. Dzisiejsze doniesienie z Francji zostało zestawione z wczorajszą manifestacją w Groznym. Prezydent Czeczenii Ramzan Kadyrow zwołał pod główny meczet republiki Serce Czeczenii wielotysięczny wiec przeciwko publikowaniu karykatur Proroka. Według różnych źródeł w zgromadzeniu wzięło udział od 250 do 800 tysięcy uczestników, przybyłych nie tylko z Czeczenii, ale innych republik Kaukazu Północnego. „Widzimy, że europejscy dziennikarze i politycy pod fałszywym hasłem o swobodzie słowa i demokracji proklamują swobodę chamstwa, braku kultury i obrazy uczuć religijnych uczuć setek milionów wierzących. Rosja przeciwstawia się takim negatywnym zjawiskom” – oświadczył Kadyrow na mityngu. Wskazał, że zamachy w Paryżu mogły być dziełem obcych służb specjalnych. (Zdjęcia z wiecu można obejrzeć m.in. tu: http://daily.rbc.ru/photoreport/19/01/2015/54bcbbc09a794736b8f8c9aa#xtor=AL-[internal_traffic]–[top.rbc.ru]-[54bcbbc09a794736b8f8c9aa]-[photogallery]).

Kadyrow już wcześniej ogłosił swoimi osobistymi wrogami Michaiła Chodorkowskiego (za wezwanie do publikacji karykatur Mahometa) oraz wszystkich, którzy „popierają prawo „Charlie Hebdo” i innych gazet do obrażania uczuć półtora miliarda muzułmanów”. Na płocie w Groznym ktoś sfotografował napis „Wszyscy jesteśmy Kouachi” [bracia Kouachi napadli na redakcję „Charlie Hebdo”] – to zapewne odpowiedź na liczne na paryskich ulicach napisy „Wszyscy jesteśmy Charlie”.

Ramzan Kadyrow bardzo często gości ostatnio na czołówkach wiadomości. Pierwsza połowa stycznia to w Rosji okres politycznej flauty – większość członków władz partyjnych i państwowych ucieka w zacisze, jedni do Dubaju i na inne egzotyczne ciepłe plaże, inni – w góry (do Szwajcarii czy Francji). A Kadyrow działa, grzmi, organizuje, wszędzie go pełno. Zorganizowanie przezeń gigantycznego zgromadzenia w Groznym było kolejnym mocnym wejściem na scenę. Komentatorzy uznali to za swego rodzaju deklarację: Jestem najważniejszym liderem Kaukazu.

Rodacy pana Kadyrowa też często goszczą w mediach. Wczoraj nie tylko o wiecu w Groznym było głośno, ale także o dziwnej przygodzie Pawła Gubariewa, tak zwanego ludowego gubernatora Doniecka (cokolwiek miałoby to znaczyć). Gubariew został wyprowadzony ze swego sztabu. Nie wiadomo przez kogo, nie wiadomo, po co. Pojawiły się zaraz różne wersje, np. że został zatrzymany przez władze Donieckiej Republiki Ludowej za malwersacje. Tymczasem dzisiaj sam bohater tajemniczego uprowadzenia tak opisał ciąg wydarzeń: „(1). To zrobili Czeczeni. O szesnastej, w moim biurze. Było ich 12-14. (2). Kiedy mnie wieźli samochodem, usłyszałem, że powodem uprowadzenia był ukropski [ukraiński] , a może i nie ukropski fake o tym, że niby oskarżyłem Kadyrowa o zamachy w Paryżu i że mam na to dowody. Chociaż tego samego dnia dementowałem te doniesienia […]. (3). Przywieźli mnie do swojej bazy w Zugressie, gdzie wszystko chłopakom ze szczegółami wyjaśniłem, co to jest fake i dlaczego wrogowie tak robią: żeby nas poróżnić. (4). Uścisnęliśmy sobie dłonie i chłopaki odwieźli mnie do domu. Czekam na kontakt z Ramzanem Achmatowiczem [Kadyrowem]”.

Na kanale youtube można obejrzeć, czym zajmują się „chłopaki” z Czeczenii na wschodzie Ukrainy:

https://www.youtube.com/watch?v=NFfGxVdhoh8

Czyje uczucia obrażają? A może nie obrażają?

Wszystkie barwy Antymajdanu

16 stycznia. Spośród wielu nowotworów językowych i nowych pojęć, jakie powstały podczas ukraińskiego Majdanu, „rosyjskiej wiosny” i wojny rosyjsko-ukraińskiej w Donbasie, zawrotną karierę zrobiło słowo tituszki. Według Wikipedii (oficjalnych słowników nowych słów jeszcze nie wydrukowano), słowo to oznacza „młodych ludzi, nieformalnie używanych na Ukrainie w politycznych celach w charakterze najemników dla organizacji prowokacji, bójek, innych akcji z użyciem siły fizycznej”. Zdawać by się mogło, że to słowo historyczne – bo tituszki to rozdział na Ukrainie zamknięty po ucieczce Wiktora Janukowycza, patrona tituszek. Okazuje się jednak, że nie – bo życie toczy się dalej, powstają nowe sytuacje i nowe konteksty.

Dzisiaj w doniesieniach z Moskwy czytamy: w kawiarni „Bobry i Kaczki” na goszczących w lokalu przedstawicieli Fundacji Walki z Korupcją napadła grupa młodych ludzi w czapkach o barwach wstęgi św. Jerzego (ciemnobrązowe i złocisto-pomarańczowe pasy). Ludzie ci wywracali stoły i wyciągali znajdujących się w lokalu na ulicę. Siedziba Fundacji Walki z Korupcją, utworzonej przez Aleksieja Nawalnego, została dziś odwiedzona przez liczny oddział dzielnych zamaskowanych funkcjonariuszy Komitetu Śledczego w związku z podejrzeniem fundacji o malwersacje. Rewizja trwała 7,5 godziny. W kawiarni miało się odbyć spotkanie w związku z tą sytuacją. Ale, jak widać, czujne tituszki wjechały z pięściami i plan opozycji nie wyszedł. I o to chodziło. Po dwudziestu minutach przyjechała policja i tak się skończyła na razie ta ptasia audycja. Kim są ci, którzy wyglądają na moskiewskie wcielenie tituszek?

Przed dwoma dniami ogłoszono na specjalnie zwołanej konferencji prasowej o powołaniu ruchu Antymajdan (kolejne nowe słowo, którego nie ma jeszcze w oficjalnych słownikach). Pod światłym przewodem Antona Diemidowa, w niedawnej przeszłości szefa prokremlowskiej młodzieżówki Młoda Rosja, senatora Dmitrija Sablina, pisarza, gloryfikującego imperialne zapędy Rosji, Nikołaja Starikowa i ekscentrycznie ubranego Aleksandra Załdostanowa, pseudonim Chirurg, szefa proputinowskiego moto-klubu Nocne Wilki (ciekawe, czy jeszcze jeżdżą na wrażych harleyach czy patriotycznie przesiedli się na rodzime pyrkawki?), ruch Antymajdan ma przeciwdziałać kolorowym rewolucjom w Rosji.

Ruch nie został jeszcze sformowany ani zarejestrowany przez odpowiednie czynniki (czy ktoś ma wątpliwości, że zostanie zarejestrowany z fanfarami?), opublikował natomiast manifest: „Jesteśmy razem, aby nie dopuścić do kolorowej rewolucji, chaosu i anarchii”. Antymajdanowcy deklarują, że będą walczyć z ideologicznymi przeciwnikami, „niezależnie od tego, czy władza na to pozwoli, czy też nie” (chłe, chłe).

Wszystkie najstarsze kremlowskie wróble od dawna ćwierkają, że przeciwdziałanie kolorowym rewolucjom jest idee fixe Władimira Putina. W jego pojęciu, to źródło wszelkiego zła, instrument podstępnego Zachodu, przede wszystkim USA, w walce z prawomocnymi władzami różnych krajów. I to instrument używany sprawnie, sprzężony z portalami społecznościowymi i innymi wynalazkami zachodniego szatana, który tylko czyha na przepełnioną wartościami Rosję. Antymajdan ma być prewencyjną zaporą przeciw wolnomyślicielstwu. Barwnemu czy białemu – nieważne.

Wczoraj odbyła się niezbyt liczna demonstracja poparcia dla braci Nawalnych. 15 stycznia był pierwotnie wyznaczonym przez sąd terminem odczytania wyroku w procesie zwanym „Yves Roches”, wyrok odczytano wszelako już 30 grudnia, osłabiło to siłę planowanych wystąpień opozycji. Jednak nie zrezygnowano z protestu – na placu Maneżowym odbyło się zgromadzenie i pikiety. Naprzeciwko tym, którzy protestowali przeciwko represjom, stanęli mołojcy w czapkach w złocisto-brunatne paski. Żuki Kolorado, czyli stonka – tak mówią i piszą o nich opozycjoniści. Kilkunastu uczestników protestu zatrzymano (w tym 75-letniego dysydenta Władimira Ionowa).

Stołeczną inicjatywę, jak donosi rozgłośnia Echo Moskwy, podchwycono na prowincji. W Samarze Ruch Narodowo-Wyzwoleńczy pod kuratelą jednego z inicjatorów moskiewskiej grupy tituszek, Dmitrija Sablina, oznajmił, że jego członkowie są gotowi bić „liberastów”, „majdownów” i w ogóle piątą kolumnę.

Zdaniem Stanisława Biełkowskiego, Antymajdan jest typowym projektem kremlowskich urzędników, którzy zamierzają podessać się do kasy i tyle. „Patrioci, którzy zwykli angażować się w podobne projekty, są jacyś mierni i słabi. […] Pracują za pieniądze, i to nawet niezbyt duże. Ideowej motywacji – brak. Dlatego w decydującym momencie, gdy trzeba będzie wyjść na ulice i ratować ojczyznę w potrzebie, nie kiwną palcem, dopóki nie otrzymają wiadomości o otrzymaniu dotacji za ratowanie ojczyzny w potrzebie. […] To klasyczny „raspił babła” [piłowanie kasy]”.

Filipp Kiriejew tak pisze o wczorajszym debiucie kremlowskiego Antymajdanu: „Zwolenników Nawalnych na Maneżce było mało, może kilkadziesiąt osób, ale plac był wypełniony. Głównie przez ich oponentów, ludzi ze wstążkami św. Jerzego. […] Kozacy, weterani Afganu, jacyś młodzi chłopcy, widocznie z kremlowskich/patriotycznych organizacji. Można powiedzieć, że u nas oficjalnie pojawiły się tituszki. Bo to w rzeczy samej nie żadni patrioci, a właśnie tituszki. Może to zabrzmi obraźliwie, ale jak można określić tych, którzy w pięciu rzucają się na bezbronnego demonstranta i ciągną go do policyjnej suki?”.

Kremlowscy inżynierowie dusz widocznie wolą dmuchać na zimne i przycinać jakiekolwiek pączki ewentualnych kolorowych rewolucji w stadium jak najwcześniejszym. Bo na razie na kolorową rewolucję się w Rosji nie zanosi. Oficjalnie rankingi popularności wodza są stabilnie wysokie. A w opublikowanym dzisiaj sondażu pracowni FOM aż 71 procent badanych zapowiedziało, że gdyby wybory prezydenckie odbyły się w najbliższą niedzielę, to zagłosowałoby na Putina.

A na 25 stycznia wyznaczono datę przeprowadzenia 100-tysięcznej manifestacji przeciwko obrażaniu uczuć osób wierzących. Charlie chyba nie przyjdzie.

Charlie i nie-Charlie

8 stycznia. „Je suis Charlie” – kartkę z takim napisem trzyma na opublikowanej dziś fotografii obywatel Federacji Rosyjskiej Gerard Depardieu. Podobnie jak tysiące, tysiące, tysiące innych ludzi, wyrażających solidarność z ofiarami wczorajszego ataku islamistów na paryską redakcję satyrycznego pisma „Charlie Hebdo”. W rozmowie z prezydentem Francji prezydent Rosji nazwał napad terrorystów „aktem barbarzyństwa”.

Na spontanicznych demonstracjach zebrały się wczoraj w wielu francuskich miastach setki tysięcy ludzi, występujących w obronie wolności słowa i przeciwko przemocy. W Moskwie pod ambasadą Francji zapłonęły znicze zapalone przez Rosjan, wyrażający współczucie dla ofiar. Ale pod francuskim poselstwem odbyły się też pikiety prawosławnych aktywistów z grupy „Boża Wola” pod przywództwem Dmitrija Corionowa (Enteo), którzy poparli terrorystów, a ofiary odsądzili od czci i wiary. Enteo ogłosił, że dziennikarze „Charlie Hebdo” są sami sobie winni, gdyż sprowokowali wyznawców Mahometa, obrażając ich uczucia religijne. Innych też obrażali: i Jezusa, i Marię Pannę, i Trójcę. „Każdy, kto dopuszcza się obrazy, zasługuje na najwyższy wymiar kary. Bóg rękami muzułmanów dokonał zemsty za obrzydliwe gwałcenie prawa przez francuskie monstra bezczeszczące świętości”.

Enteo nie był jedyny w wyrażaniu solidarności z terrorystami. Pisarz Edward Limonow, skandalista z dawnych lat, wódz nacbołów, ostatnio gorący zwolennik wprowadzenia rosyjskich wojsk na wschodnią Ukrainę, napisał w blogu, że karykaturzyści dostali za swoje, wszystkich obrażali, to im się należało. W podobnym duchu wypowiedzieli się komentatorzy najpoczytniejszego rosyjskiego dziennika „Komsomolskaja Prawda”. Rada Muftich Rosji potępiła zamach, ale w oświadczeniu napisano: „Grzech prowokacji w naszym świecie jest takim samym zagrożeniem dla pokoju, jak grzech tych, którzy tej prowokacji ulegają”. W związku z tym Rada wzywa media, aby „pamiętały o wewnętrznej cenzurze, o poszanowaniu uczuć ludzi innej kultury”. Obrazę uczuć religijnych postawiono na tym samym poziomie niedopuszczalności, co strzelanie w obrazoburców.

Jekatierina Winokurowa ze Znak.com poświęciła rosyjskim reakcjom na zamach w Paryżu tekst w swoim blogu (http://www.echo.msk.ru/blog/ekaterina_vinikurova/1469996-echo/). Zwraca w nim uwagę na obfitość komentarzy w duchu wyżej opisanych.

Wśród reakcji na akt terroru odnotowano emocjonalne wezwanie Michaiła Chodorkowskiego: „Jeśli dziennikarze mają godność, to jutro wszystkie gazety powinny opublikować karykatury Proroka”. Te słowa zauważył prezydent Czeczenii, Ramzan Kadyrow. „Chodorkowski swoimi wezwaniami postawił na sobie krzyżyk. Ogłosił się wrogiem wszystkim muzułmanów. A zatem i moim osobistym wrogiem”.

Zanim jeszcze agencje informacyjne przekazały słowa Kadyrowa, rosyjski dziennikarz i bloger Oleg Kaszyn napisał w komentarzu dotyczącym Francji i jej polityki w kontekście ataku na redakcję „Charlie Hebdo”, islamu, islamizmu, Państwa Islamskiego itd.: [To dotyczy także Rosji.] „Bo my mamy u nas w Rosji swoje wewnętrzne Państwo Islamskie ze stolicą w Groznym. Normalna islamistyczna terrorystyczna feudalno-faszystowska dyktatura, oficjalnie podmiot Federacji Rosyjskiej. Nikt nie wie i nie rozumie, jak żyć z tym wewnętrznym Państwem Islamskim, nikt nie wie, co z nim będzie jutro, nikt w ogóle o tym nic szczególnego nie myśli”. Ostro.

Do krótkiego przeglądu reakcji na wydarzenia we Francji dołączę jeszcze dwie opinie. Szef komitetu ds. międzynarodowych Dumy Państwowej Aleksiej Puszkow w Twitterze napisał: „Akt terroru w Paryżu pokazuje, że to nie Rosja zagraża Europie i jej bezpieczeństwu, to blef. Prawdziwym zagrożeniem jest terroryzm”. Alternatywa pomyliła się chyba panu Puszkowowi z koniunkcją. Bo jedno drugiego nie wyklucza. I jeszcze wspaniała teoria spiskowa generała Leonida Iwaszowa: „Islam, ma się rozumieć, nie stoi za tym aktem terroru, to najprawdopodobniej była operacja zaplanowana w USA, aby unicestwić islamską kulturę, islamską tradycję i przeciwstawić islam Europejczykom”.

Batman i inni

4 stycznia. W obwodzie ługańskim trwają walki w okolicach Stanicy Ługańskiej, separatyści prowadzą rozmowy z Kijowem w sprawie kolejnej wymiany jeńców, w stronę „Noworosji” jedzie jedenasty konwój z Rosji. „Noworosja” to był falstart – powiedział w szeroko cytowanym przez światowe media wywiadzie Aleksandr Borodaj, jeden z animatorów samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej, 7 sierpnia złożył pełnomocnictwa ze wszystkich swoich samozwańczych „stanowisk” i wycofał się na z góry upatrzone pozycje w Moskwie. Projekt „Noworosja” nie czuje się dobrze. A centrala w Moskwie zajęta jest obecnie świętowaniem i nie zwraca uwagi na doniesienia z frontu.

A doniesienia są ciekawe. Towarzysz broni Borodaja, kultowy przywódca separatystów Donbasu, lew Słowiańska Igor Girkin vel Igor Striełkow, który podobnie jak Borodaj w sierpniu opuścił pole bitwy i szuka szczęścia pod słońcem Rosji, wezwał bojowników, by za jego przykładem co prędzej wyjechali z „Noworosji”. „W przeciwnym razie rozwiązanie będzie krwawe, bezsensowne i tragiczne”. Apel Striełkowa jest związany z głośnymi wypadkami pod Łutugińskiem, gdzie w wyniku strzelaniny zginął jeden z liderów „Noworosji”, Aleksandr Biednow, pseudonim „Batman”.

„Batman”, zwany również „San Sanyczem”, wiosną 2014 roku był jednym z prowodyrów „Rosyjskiej Wiosny” na wschodzie Ukrainy, zawodowy milicjant (sam mówił o sobie: „oficer specnazu MSW”), sprawnie organizował antymajdany i przejęcia budynków publicznych. 1 stycznia jechał z ochroną, został zastrzelony przez „ludową milicję”, przy próbie zatrzymania go na rozkaz miejscowej prokuratury; wraz z szefem zginęło też sześciu przybocznych. Taka jest wersja podawana przez prokuraturę; według innych źródeł zasadzkę na „Batmana” urządził rosyjski specnaz. Sądząc po publikowanych w sieci zdjęciach z miejsca wypadku, to była prawdziwa bitwa z użyciem ciężkiej broni.

Samozwańcza prokuratura ścigała „Batmana” i jego mołojców za porwania ludzi. Lokalna telewizja „Ługandy” nadaje teraz serię przyjemnych reportaży o działalności grupy szybkiego reagowania pod dowództwem Biednowa. Wynika z nich, że tak lubiani przez prezydenta Putina uprzejmi panowie w nabytych w sklepach z militariami mundurach zajmowali się przetrzymywaniem ludzi w nielegalnych więzieniach. Tam bili ich, torturowali i wymuszali okup. Wesoła grupa „San Sanycza” trudniła się grabieżą, najbardziej interesowały ich auta.

Ścigająca „Batmana” prokuratura i „ludowa milicja” są podporządkowane Igorowi Płotnickiemu, który „otwieczajet za bazar” w Ługańskiej Republice Ludowej, to znaczy jest szefem tego samozwańczego tworu. A „Batman” i jego drużyna chcieli działać na własny bandycki rachunek.

Striełkow ma o „zabójstwie” Biednowa wyrobione zdanie: chodziło o to, aby sprowokować bojowników i wywołać powstanie. Powstanie zostałoby, zdaniem Striełkowa, obwołane antynarodowym buntem, a to pociągnęłoby za sobą konsekwencje, „aż do utraty kontroli nad republikami ludowymi i przekazania ich Kijowowi pod pretekstem likwidacji bandytyzmu”.

Porachunki pomiędzy zwaśnionymi dowódcami separatystów należą do smutnego pejzażu „Noworosji”. Wypowiadanie posłuszeństwa wchodzi tu w modę. Dowódca DRG (grupa dywersyjno-wywiadowcza) „Rusicz” Aleksiej Milczakow oznajmił, że jego oddział nie będzie się od dziś podporządkowywał poleceniom władz Ługańskiej Republiki Ludowej. To jego reakcja na zabicie „Batmana”. Płotnickiego i spółkę nazwał nieprzyzwoitym słowem i zapowiedział, że będzie walczył i przeciwko nim, i „Ukrom”.

Milczakow jest znany jako wyjątkowo „uprzejmy” zielony człowieczek. Dwa lata temu publikował w internecie wezwania do zarzynania bezdomnych, dzieci i szczeniąt (wezwania ilustrował drastycznymi scenami ze swoim udziałem). W „Nazipedii” jest przedstawiany jako kibic (może raczej kibol) petersburskiego klubu Zenit. We wrześniu Milczakow chwalił się wstrząsającymi zdjęciami wykonanymi na wschodzie Ukrainy. O jego czynach można poczytać na jego profilu Vkontakte. Milczakow cytuje Putina: „Ci, którzy dobrowolnie spełniają swój obowiązek na Ukrainie, nie są najemnikami”.

Ciekawych prezydent Putin ma popleczników. Kilka dni temu bojownicy formacji „Kozacka Gwardia Narodowa” Ługańskiej Republiki Ludowej zamieścili na kanale Youtube apel do Władimira Władimirowicza. Apel jest de facto donosem na Płotnickiego, który ma handlować węglem, a pieniądze kłaść sobie do kieszeni. Herszt tej bandy, niejaki „Batia” pyta prezydenta Rosji prostymi kozackimi słowy: „Chciałbym zapytać Rosję, jak długo jeszcze tacy Płotniccy, parchy nie wiadomo skąd, będą nas okradać?”. Kochający prawo „Batia” informuje Kreml – gdyby Kreml jeszcze tego nie wiedział – że „Gumanitarka” z poprzednich konwojów została rozkradziona i sprzeniewierzona przez władze.

Ten konwój, który właśnie jedzie, pewnie podzieli losy poprzednich. Chyba że wcześniej wszyscy „ci, którzy dobrowolnie spełniają swój obowiązek na Ukrainie”, się tam nawzajem wystrzelają.

Holidei waty

2 stycznia. „Przeglądam doniesienia agencyjne. Okazuje się, że cała wata-elita odpoczywa w europejskich i zamorskich kurortach na noworocznych holidejach. A my, żydobanderowcy, w rodzimej Rosji” – napisał w Twitterze Mark Fejgin. Fejgin jest adwokatem, bronił Pussy Riot w procesie o zakazane piosenki w świątyni Chrystusa Zbawiciela, a obecnie jest obrońcą Nadii Sawczenko, ukraińskiej pilotki, uprowadzonej przez rosyjskie służby specjalne z terytorium Ukrainy i oskarżanej o spowodowanie śmierci rosyjskich dziennikarzy.

Mark Fejgin dotknął bardzo ciekawego tematu – jak w warunkach sankcji i kryzysu zachowuje się śmietanka towarzyska oraz ludzie z kręgu dopuszczonego do obsługi najwyższych władz partyjnych i państwowych. Na przykład dziennikarze telewizyjni, prowadzący najpopularniejsze programy informacyjne i publicystyczne. Nasycenie antyzachodnim jadem politycznych talk show nie pozostawia wątpliwości, jak bardzo oddani polityce Władimira Putina są kapłani tych seansów nienawiści – daliby się pokroić i wrzucić do wrzątku. Ale okazuje się, że przy tym oddaniu wcale nie są gotowi rezygnować z zachodnich luksusów i toną na święta w zgniliźnie, którą z takim zapałem wykpiwają na antenie.

Czołowy telewizyjny propagandysta Władimir Sołowjow zażywa słońca gdzieś w pięknych okolicznościach przyrody na południu, pod palmami. Jego fotki wśród rozkosznych domów podczas porannej przebieżki może zobaczyć każdy, kto ma dostęp do FB.

Wspominana przeze mnie wczoraj piewica Waleria (ta, która odznaczyła się odśpiewaniem w noworocznym koncercie pieśni o sankcjach) łapie dobrą pogodę w szwajcarskich Alpach. „Czemu nie w Osetii?” – pytają kpiarze. Cóż, widocznie wystarczy wyśpiewać chwałę aneksji Krymu przez Putina i w nagrodę można pojechać do alpejskich wód.

Niedawno szerokim echem odbiło się opublikowane w Instagramie zdjęcie konkubiny sekretarza prasowego prezydenta Dmitrija Pieskowa, Tatiany Nawki. Nawka była przed paru laty medalistką w łyżwiarstwie figurowym, ale fotka, która wywołała skandal, nie miała nic wspólnego z jej niegdysiejszą karierą sportową. W dniu, kiedy rubel leciał na łeb na szyję, spadały akcje rosyjskich przedsiębiorstw na giełdzie, a ludzie wymiatali ze sklepów wszystko, co tylko mogli kupić, Nawka nienerwowo fotografowała się podczas shoppingu w Paryżu. Dużo piany wytoczono nad tym zdjęciem i nad shoppingiem Nawki w portalach społecznościowych.

Bohater filmu „Sami swoi” Witia Pawlak na pytanie ojca, dlaczego tak się gapi na Kargulową córkę Jadźkę, odpowiada, że musi się na nią gapić, żeby tak ją znienawidzić do imentu. Może państwo też się tak muszą od czasu do czasu napatrzeć na przedmiot swojej nienawiści, by potem z całym przekonaniem opowiadać zgromadzonym u odbiorników telewizyjnych widzom, jaki ten Zachód podły i podstępny.