Car, nahajki i demonstranci

6 maja. O jutrzejszej inauguracji kolejnej kadencji prezydenckiej Władimira Putina nieoficjalnie mówi się „koronacja”. Dobrze poinformowane moskiewskie wróble ćwierkają, że krąg współpracowników od dawna poza oczy nazywa Władimira Władimirowicza carem. Marcowe wybory/niewybory dały Putinowi legitymację władzy na sześć lat. I nie wiadomo, czy na tym się skończy. Logika systemu stworzonego przez Putina i jego ekipę podpowiada, że taka władza, jaką dysponuje Putin, musi być dozgonna. Jej utrata niesie dla cara ogromne ryzyko. Żadne gwarancje bezpieczeństwa nie są wystarczające, aby car mógł takie ryzyko podjąć i władzę przekazać. Autorytarne postradzieckie systemy mają problem sukcesji władzy nie od dziś. To temat na oddzielną rozprawę, tymczasem wróćmy do oglądu bieżącej sytuacji w Moskwie. Inauguracja/koronacja powinna być wydarzeniem pięknym, budującym. Władca ma wstąpić na tron przy ogólnym aplauzie miłującego ludu.

Demonstracje zwołane przez Aleksieja Nawalnego w całym kraju na 5 maja ten sielankowy obrazek zakłócają. Może dlatego – choć ich zasięg był duży, a przebieg dynamiczny – protesty nie zostały dostrzeżone przez ogólnokrajowe telewizje. Do milionów Rosjan, którzy nie korzystają z Internetu i mediów społecznościowych, a wiedzę o kraju i świecie czerpią jedynie z telewizji, przekaz o wczorajszych wydarzeniach na ulicach 27 rosyjskich miast nie dotarł. Obsługa Kremla zadbała o to, aby budowana pracowicie od tygodni oprawa propagandowa doniosłego wydarzenia nie została zniweczona przez „grupki nieodpowiedzialnych wyrostków”.

Nawalny, zepchnięty ze sceny politycznej przy okazji wyborów/nie wyborów (nie został dopuszczony do startu), wymyślił akcję w przeddzień inauguracji Putina pod hasłem: „On nie jest dla nas carem”. Wezwał swoich zwolenników do wyjścia na ulice. Okazało się po raz kolejny, że jest ich sporo. Choć z drugiej strony obserwatorzy zauważają, że liczebność tej grupy nie rośnie.

Światowe media obiegły liczne zdjęcia z demonstracji, na których młodych i bardzo młodych ludzi w brutalny sposób zatrzymuje policja – wlecze, wykręca ręce, bije, wrzuca do policyjnych suk. Zwracały uwagę szczególnie przypadki zatrzymania nastolatków (fotoreportaż zamieściła na swojej stronie opozycyjna „Nowaja Gazieta” – https://www.novayagazeta.ru/articles/2018/05/05/76379-bertsy-dubinki-nagayki). Tak, to właśnie „nawalniata” – pokolenie, urodzone już w putinowskiej Rosji, młodzież, która chciałaby odmienić oblicze kraju, szuka na to sposobu, a Nawalny – jedyny opozycyjny polityk – alternatywę proponuje. Uczestnicy protestów organizowanych przez Nawalnego są coraz młodsi. Na to warto zwrócić uwagę. Ale może ciekawsze niż skład protestującego tłumu był skład tych, którzy ten tłum tłukli i rozganiali (łącznie zatrzymano prawie 1600 osób).

Naprzeciw demonstrantów stanęły bowiem nie tylko oddziały „kosmonautów”, jak potocznie nazywa się policję i OMON (jednostki specjalne), ale także „kozacy Putina” (polecam w tym kontekście świetne opracowanie Jolanty Darczewskiej: https://www.osw.waw.pl/pl/publikacje/punkt-widzenia/2017-12-18/kozacy-putina-folklor-biznes-czy-polityka), którzy atakowali demonstrantów nahajkami. Wedle niektórych źródeł, w związku z protestami postawiono w stan gotowości również snajperów Rosgwardii. Nie wkroczyli do akcji na szczęście.

Jak dziś donosi portal „Grani.ru”, „kozacy, którzy napadli wczoraj na uczestników antyputinowskiej akcji w Moskwie, byli szkoleni w tłumieniu demonstracji za pieniądze stołecznych władz”. Władze Moskwy na ten cel przeznaczyły ponad 15 mln rubli. Szkolenia odbywały się pod miastem w ośrodku w Kuzieniewie. „Atamanem” tych rzekomych kozaków jest Iwan Mironow, emerytowany generał Federalnej Służby Bezpieczeństwa.

Interwencja „kozaków Putina” wywołała falę internetowych komentarzy. Politolog Aleksiej Makarkin napisał: „Jeśli państwo rzuca przeciw protestującym nie tylko omonowców z pałami, ale kozaków z nahajkami, to pokazuje nie spokojną siłę, a słabość. Państwo, które ma poczucie swej wartości i pewność siebie, nie boi się kilku tysięcy ludzi wychodzących w dzień wolny od pracy na ulice, aby wyrazić swoje stanowisko”. Jeśli państwo wydaje licencję na użycie przemocy „tituszkom”, to oznacza, że samo traci monopol na stosowanie siły. Niebezpiecznie grząsko może się zrobić.

Przed poprzednią inauguracją Putina w 2012 roku w Moskwie odbyły się protesty na placu Błotnym, w których wzięło udział wiele tysięcy ludzi. Przez kilka lat potem Putin rozliczał się z tymi niezadowolonymi – powsadzał ludzi do więzień za udział w protestach, za sprowokowaną szarpaninę z policjantami itd. Procesy „błotnych” demonstrantów miały być odstraszającym przykładem dla tych, którzy zechcieliby iść w ich ślady i protestować przeciw majestatowi Putina. Czy tym razem Putin też będzie się mścił za niemiłość?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *