Archiwum autora: annalabuszewska

Jeszcze jeden bal u Szatana

22 lutego. Dzień po wygłoszeniu orędzia i w przeddzień Dnia Obrońcy Ojczyzny na stadionie Łużniki w Moskwie odbyła się wielka Z-patriotyczna feta, na której Putin ogłosił, że „cały naród to obrońcy ojczyzny”.

Łużniki były areną wielkiego putinowskiego spędu w zeszłym roku. Świętowano wtedy formalnie ósmą rocznicę przyłączenia do Federacji Rosyjskiej Krymu – 18 marca Kreml uznaje za datę wchłonięcia półwyspu. Mijał niecały miesiąc od rozpoczęcia inwazji. Już było wiadomo, że Blitzkrieg Putinowi nie wyszedł – Kijów się nie poddał, Zełenski nie uciekł, armia ukraińska stawia zaciekły opór. (Opisałam ów „bal u Szatana” w blogu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2022/03/19/bal-u-szatana/). Po roku od rozpoczęcia inwazji widać, że Putin zamierza nadal prowadzić tę koszmarną wojnę i przekuć ją w narzędzie polityczne, zapewniające mu wieczne trwanie na szczytach władzy. Chyba że znów coś pójdzie nie tak.

Z dużym opóźnieniem Putin zdecydował się na wygłoszenie orędzia przed połączonymi izbami parlamentu. W moskiewskim Gościnnym Dworze ustawiono półtora tysiąca krzeseł. Zasiedli na nich deputowani Dumy i senatorowie Rady Federacji, członkowie rządu, szefowie federalnych agencji, głowy wspólnot religijnych, a także weterani obecnej putinowskiej awantury w Ukrainie. To, o czym mówił Putin, spisałam w autorskiej rubryce „Rosyjska ruletka”: https://www.tygodnikpowszechny.pl/oredzie-putina-na-wschodzie-bez-zmian-182499.

Dziś tutaj uzupełnię ten wpis o kilka szczegółów. Przyglądałam się uważnie wierchuszce, która przybyła, aby wysłuchać wystąpienia Putina. Wśród zgromadzonych odnotowano kilka istotnych braków. Nie było „wiernego piechura Putina”, głowy Czeczenii Ramzana Kadyrowa. Podobno poleciał do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, często tam bywa, kręci jakieś geszefty, odbywa tajne misje, swoje i nieswoje. Ale że też odważył się nie przybyć do Moskwy w tak ważnym dniu, to ciekawe. Czeczenię reprezentowało dwóch zauszników Kadyrowa: Adam Delimchanow i Magomed Daudow. Ten ostatni prężył się latem ubiegłego roku w Donbasie, aby wykazać, że tylko czeczeńskie bataliony wojują jak należy. Ale chyba niewiele zwojował.

Nieobecny był i Jewgienij Prigożyn, zawiadujący wagnerowcami. Ostatnio się nadmiernie jak na nerwy Kremla rozbrykał. Nie dość, że znowu zaczął mocno krytykować ministerstwo obrony, to jeszcze wystąpił z oskarżeniem, że jego chłopaki specjalnie są „na głodzie”, jeśli chodzi o zaopatrzenie w amunicję. A jak nie mają czym strzelać, to masowo giną. W mediach społecznościowych opublikował bulwersujące zdjęcie przedstawiające stos trupów z równie bulwersującym opisem: ci żołnierze (wagnerowcy) mogliby nie zginąć, gdyby mieli amunicję. Ciekawe, co dalej z Prigożynem.

Kreml pełen jest jak zwykle szeptów o podjazdowych wojnach pomiędzy najważniejszymi urzędnikami. Dlatego tak smaczny kąsek jak nieobecność w Gościnnym Dworze szefa administracji prezydenta Antona Wajno i zastępcy szefa administracji Siergieja Kirijenki, odpowiadającego za podporządkowanie terytoriów odebranych Ukrainie, wzbudził domysły. Czyżby wypadli z łaski? Wajno jest sprawnym administratorem, nie zdradzał do tej pory ambicji politycznych. Co innego Kirijenko, który był przecież już premierem (dawno temu, jeszcze za Jelcyna, krótko) i niewątpliwie chce błysnąć, odnieść sukces, zasłużyć na laury od Putina, dwoi się i troi, aby zabrane ziemie Ukrainy jak najszybciej zniewolić. Jesienią media ukraińskie i europejskie spekulowały, że Kirijenko może być następcą Putina. Nieobecność została zauważona. Podobnie jak brak mera Moskwy, Siergieja Sobianina. Ten absencję tłumaczył chorobą. Komentatorzy w mediach społecznościowych tradycyjnie nabijali się z utytułowanych słuchaczy, którym podczas podniosłego wystąpienia głowy państwa własne głowy opadały. Jak mówią bywalcy okołokremlowskich imprez, przed główną częścią oficjalną jest mały „beforek”, podczas którego można „priniat’ na grud’” małe sto gramów wódeczki albo koniaczku. Albo wielokrotność. No i potem się chce spać, duszno, monotonny głos mówcy i klient gotów. Liderem trendu nieodmiennie pozostaje Dmitrij Miedwiediew.

Dzisiaj na Łużnikach Putin postawił kropkę w orędziu. Ogłosił, że obrońcami ojczyzny są wszyscy Rosjanie, nawet dzieci. O ile w zeszłorocznym show, poprzedzającym inwazję, Putin uczynił odpowiedzialnymi za decyzje wojenne wszystkich swoich najbliższych współpracowników, to teraz krwią mają spływać w jego mniemaniu wszyscy jego poddani. Poddani zgromadzeni na trybunach stadionu przytupywali z zimna, machali masowo flagami Rosji i skandowali „Rosja” i „Putin”. Tło wystąpienia prezydenta stanowili wojskowi, nagrodzeni za udział w wojnie. A właściwie „specjalnej operacji wojskowej” – ta nazwa nadal obowiązuje w oficjalnej nomenklaturze.

A jeśli chodzi o dzieci, które wedle Putina też walczą, to na scenie w pewnym momencie pojawiła się grupka kilku- i kilkunastolatków. Powiedziano, że to dzieci z Mariupola. Tak, tego Mariupola, zrównanego z ziemią przez rosyjską armię. Dzieci przytulały się na polecenie prowadzących koncert do wojskowego, niejakiego „wujaszka Jury”, i dziękowały mu za uratowanie. Putinowskie odwracanie pojęć zyskało nowe, koszmarne oblicze. Wykorzystanie tych nieszczęsnych dzieci do uwierzytelniania podłej, kłamliwej propagandy powinno zostać uznane za kolejną zbrodnię wojenną putinowskiego reżimu.

Publiczność zabawiali sprawdzeni putinowscy estradowi weterani – Grigorij Leps, Dmitrij Diużew, grupa Lube i inni. Wystąpił też jak zwykle w takich imprezach Oleg Gazmanow. Było zimno, więc na scenie śpiewał w kurtce. Uważni obserwatorzy zauważyli, że sprytnie zalepił na przodzie kurtki naszywkę z logotypem producenta – kurtka pochodzi z kolekcji firmy Prada i kosztuje, bagatela, 340 tys. rubli. Nowicjuszem w gronie oddanych putinistów był raper Szaman, który lansuje przebój tej wojny „Ja russkij”. Młode pokolenie podryguje Z-patriotycznie przy tych rytmach.

Sumienie Petersburga i sieć neuronowa

10 lutego. W życie kulturalne Rosji już dawno wplątał się cień. Reżim zaciska kościste dłonie nie tylko na gardle opozycyjnych polityków czy politycznych aktywistów, ale coraz częściej ingeruje w kulturę. Jeśli ktoś nie spełnia wymagań reżimu, próbuje zachować swobodę twórczą lub przynajmniej zwykłą ludzką przyzwoitość, jest sekowany, wdeptywany w błoto, wyganiany z pracy, eliminowany jako element niepożądany w ojczyźnie Z-szczęśliwości.

Niespełna dwa tygodnie temu w Petersburgu, w lokalnej siedzibie partii Jabłoko udostępniono dla zwiedzających wystawę prac Jeleny Osipowej. Mówią o niej „sumienie Petersburga”. Siwowłosa starsza pani jest od wielu lat uczestniczką antyputinowskich protestów – bez jej plakatów trudno wyobrazić sobie działania akcjonizmu obywatelskiego w mieście: przeciw wojnie w Syrii, aneksji Krymu, prześladowaniom za poglądy polityczne. Po agresji Rosji na Ukrainę Osipowa wychodziła na Newski Prospekt z własnoręcznie namalowanymi plakatami. Wzywała do opamiętania, zakończenia wojny. Gdy pojawiała się z kartonami, na których anioły wyśpiewywały hasła w rodzaju „Putin to wojna”, „Pokój” itd., rzucały się na nią rozjuszone zwolenniczki Putina (zwolenników płci męskiej jakoś było mniej) z obelgami, pluły na nią, domagając się natychmiastowej interwencji policji. Tak, czujność wykazują nie tylko organy bezpieczeństwa, ale także „oddziały Putina” czuwające, aby nikt w przestrzeni publicznej nie „dyskredytował rosyjskiej armii” (a tak klasyfikowane są antywojenne wypowiedzi czy hasła umieszczane na plakatach).

Na petersburskiej wystawie policja zjawiła się nazajutrz po otwarciu. Zarekwirowano prace Jeleny Osipowej, mają być przedmiotem dogłębnej ekspertyzy. Biegli mają orzec, czy owe plakaty i obrazy nie dyskredytują armii prowadzącej „specjalną operację wojskową” w Ukrainie. Na podstawie ekspertyzy zostanie powzięta decyzja, czy wszczynać postępowanie administracyjne, a może karne, czy może odstąpić od ścigania 77-letniej malarki i organizatorów wystawy.

Policja zastosowała metodę „na bombę” – patrol przyjechał do siedziby Jabłoka z powodurzekomego anonimowego zgłoszenia o podłożeniu ładunku pod budynek. Rozglądali się po biurze i zupełnie przypadkiem zainteresowali pracami Osipowej wiszącymi na ścianie. Natychmiast też bez dania racji prace zdjęto i wywieziono.
Niezłomna pani Jelena powiedziała „Nowej Gazecie”, że w warunkach totalnego absurdu, z jakim mamy do czynienia w Rosji, ona niczego się nie boi. „U nas teraz ściga się i karze nie tych, którzy ponoszą winę, a tych, którzy zauważają bezkarne zło. Bardziej martwi mnie to, co stanie się z moimi pracami, zapewne nie odzyskam ich”.

W teatrze też panują Z-nakazy i Z-zakazy. Pisałam w blogu o wyrzuceniu z teatru MChT aktora Dmitrija Nazarowa i jego żony Olgi Wasiljewej za antywojenną postawę (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2023/01/20/mala-rosyjska-panorama/). Najnowsze osiągnięcie czujnych stróżów Z-porządków na scenach to zdjęcie z repertuaru teatru Sowriemiennik sztuki, w której występowała nestorka ekranu i sceny Lija Achedżakowa. 83-letnia aktorka wielokrotnie wyrażała swoją negatywną opinię o haniebnej wojnie w Ukrainie. Niby nic się nie stało, nikt przecież aktorki znikąd nie wyrzucał, ot, spektakl spadł z afisza i tyle (poprzedni spektakl z udziałem aktorki „Pierwszy chleb” zdjęto już wcześniej po skargach organizacji Oficerowie Rosji, którzy poczuli się obrażeni tekstem monologu bohaterki granej przez Achedżakową).
Putin i putinowcy nie mają odwagi cywilnej, boją się działać wprost, wolą załatwiać przeciwników hybrydowo. Przecież oni nawet wojny w Ukrainie nie prowadzą ani na nikogo nie napadali, bo to nie wojna, tylko operacja specjalna, a wszystkiemu winna Ukraina, bo zaczęła w 2014 r., dokonując przewrotu, a teraz Rosja stara się tę wojnę zakończyć (to dzisiejsze słowa Putina). Więc jeśli chodzi o walkę z artystami, to też władze stosują hybrydowe metody – wygibasy, poszukiwanie zarzutów nie wprost, gnębienie ludzi itd.

Lija Achedżakowa zagrała w wielu popularnych filmach, jednym z nich była komedia Eldara Riazanowa „Ironia losu” (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2007/12/31/szczesliwego-nowego-roku/) – film nadawany przez rosyjską telewizję zawsze w noc sylwestrową. Achedżakowa zagrała w nim drugoplanową rolę nieco zagubionej, nieśmiałej koleżanki głównej bohaterki. A główną bohaterkę – Nadię zagrała Barbara Brylska. Polska gwiazda wyraziła poparcie dla rosyjskiej koleżanki i jej antywojennej postawy. „Taka ojczyzna nie zasługuje na ciebie. Wyjedź. Ci przeklęci przez Boga ludzie nie dadzą ci spokoju” – powiedziała Brylska.

Gest Brylskiej został dostrzeżony przez deputowaną Dumy Państwowej, wiceprzewodniczącą komisji ds. rozwoju społeczeństwa obywatelskiego Olgę Zanko. „Niegdyś kochana przez widzów w całym kraju (Rosji) aktorka Brylska dokonała wyboru, nazywając swoich wielbicieli „ludźmi przeklętymi przez Boga”. Nasz kraj podarował jej sławę i szacunek, ale my równie lekko możemy usunąć tę aktorkę z „Ironii losu” – napisała Zanko w Telegramie. Cudu zniknięcia Brylskiej z filmu można dokonać dzięki sieci neuronowej, twierdzi deputowana. Była Brylska, nie ma Brylskiej.

Cerkiew podwójnego przeznaczenia? Część czwarta

6 lutego. Patriarcha Cyryl od początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę błogosławi tę wojnę, jej pomysłodawców i wykonawców. Cerkiew moskiewska pod jego kierownictwem wspiera Kreml w agresywnej polityce. O karierze hierarchy pod auspicjami KGB pisano wielokrotnie, Patriarchat Moskiewski dystansował się od tych rewelacji. Dziś wracam do tego tematu w związku z nowymi publikacjami szwajcarskiej prasy, potwierdzającymi powiązania Władimira Gundiajewa (to świeckie imię patriarchy) z sowiecką bezpieką.

Szwajcarskie gazety „SonntagsZeitung” (https://www.tagesanzeiger.ch/priester-spion-propagandist-das-geheime-leben-des-moskauer-kirchenfuersten-in-der-schweiz-566103963787) i „Le Matin Dimanche” opublikowały omówienie dokumentów szwajcarskiej policji, odtajnionych w ostatnich dniach. Autorzy publikacji Sylvain Besson i Berhard Odehnal piszą, że Władimir Gundiajew na początku lat 70. przyjechał do Genewy. Młody (24 lata), dobrze zapowiadający się duchowny był przedstawicielem Patriarchatu Moskiewskiego przy Światowej Radzie Kościołów. Do jego zadań miało należeć zbieranie informacji o członkach Rady oraz kształtowanie ich poglądów na sytuację z Związku Sowieckim. Używał pseudonimu operacyjnego „Michajłow” (imię odojcowskie Władimira Gundiajewa – Michajłowicz mogło stanowić inspirację dla nadania takiego kryptonimu). Autorzy artykułu zauważają również, że w dokumentach znalazła się adnotacja, że nazwisko Władimira Gundiajewa znalazło się w tamtych latach na liście osób objętych przez szwajcarską policję „pewnymi czynnościami” (można założyć, że chodzi o obserwację lub analizę aktywności).

Bratanek patriarchy, Michaił Gundiajew, mieszka w Genewie i jest… przedstawicielem Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej w Światowej Radzie Kościołów oraz proboszczem cerkwi Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Genewie. Twierdzi, że stryj „znajdował się pod ścisłą kontrolą KGB”.

„Nowa Gazeta. Europa” przytacza słowa niemieckiego teologa Gerharda Beziera: „KGB chciało mieć wpływ na Światową Radę Kościołów w latach 70. i 80., aby Rada nie krytykowała ograniczeń wolności wyznania w ZSRR, a zamiast tego aby krytykowała USA i ich sojuszników”.

Aleksandr Sołdatow, dziennikarz specjalizujący się w tematyce służb specjalnych, ponad dwa lata temu poświęcił jeden z artykułów w „Nowej Gazecie” majętnościom patriarchy (https://novayagazeta.ru/articles/2020/08/04/86520-sovsem-arhierei), wspomniał w nim o domku wypoczynkowym w szwajcarskich górach, którym Cyryl miał być obdarowany przez obywatelkę Szwajcarii.

Sprawa domniemanej współpracy Władimira Gundiajewa z KGB nie jest nowa. Na początku lat 90. działała komisja Rady Najwyższej Federacji Rosyjskiej ds. wyjaśnienia okoliczności puczu sierpniowego GKCzP. Członkowie komisji mieli dostęp do wielu archiwów. W swoich dokumentach komisja stwierdziła: „po linii Cerkwi za granicę wyjeżdżali i wypełniali zadania postawione przez KGB agenci oznaczeni pseudonimami „Swiatosław”, „Adamant”, „Michajłow” i in. Głęboka infiltracja środowisk religijnych przez agenturę służb specjalnych stanowi poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa społeczeństwa i państwa”. Deputowany Rady, sowiecki dysydent ojciec Gleb Jakunin (dwukrotnie poddany anatemie przez hierarchów Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej za śmiałe wypowiedzi, krytykujące RCP za różne skandale obyczajowe, nadmierne przywiązanie do bogactw doczesnych oraz dotyczące współpracy duchowieństwa z KGB) porównał daty zagranicznych wyjazdów wskazanych agentów KGB z datami wizyt hierarchów RCP. Daty podróży „Michajłowa” pokrywały się z datami wyjazdów Władimira Gundiajewa. A wizyt tych było kilkadziesiąt (https://novayagazeta.eu/articles/2022/10/16/raby-kgbozhi).

Patriarchat Moskiewski odmówił komentarza w sprawie publikacji szwajcarskiej prasy, Światowa Rada Kościołów oznajmiła, że nie dysponuje informacjami na ten temat.

Kałmucja bez lamy

29 stycznia. Ministerstwo sprawiedliwości Rosji idzie szerokim frontem w ujawnianiu i wpisywaniu na listę „agentów zagranicznych” coraz to nowych podmiotów i osób. Ostatnio do rejestru trafił oficjalny przedstawiciel Dalajlamy XIV w Federacji Rosyjskiej – naczelny lama Kałmucji.

Erdne Ombadykow (Telo Tulku Rinpocze) był najwyższym lamą Kałmucji, oficjalnie uznanym przez Dalajlamę XIV. Miał też za sobą nauki pobierane w tybetańskim klasztorze od lat dziecinnych. Przyczynił się do odrodzenia buddyzmu w Kałmucji.
Co tak wzburzyło rosyjskie organy sprawiedliwości, że przypięły szanowanemu duchownemu łatkę „agenta”? Erdne Ombadykow wypowiedział się przeciwko rosyjskiej agresji na Ukrainę. W wywiadzie na kanale Youtube „Alchemia duszy” nazwał wojnę „sprawcą wielkich cierpień” i poparł stronę ukraińską: „Ukraina broni swej ziemi, swojej prawdy, swojego narodu, swojej konstytucji. Natomiast co do Rosji, trudno powiedzieć, że ma rację, że ta wojna jest potrzebna”. Jesienią 2022 r. wyjechał do Mongolii, aby przygotowywać wizytę Dalajlamy XIV. Jak powiedział miejscowym blogerom, jego wyjazd był też związany z rozpętaniem się w Rosji militarnej histerii, która jest obca idei nieużywania przemocy, zalecanej przez buddyzm.

W uzasadnieniu wciągnięcia lamy na listę „agentów” ministerstwo zaznaczyło jeszcze, że Telo Tulku Rinpocze ma obywatelstwo amerykańskie (rosyjskiego obywatelstwa nie ma) i większość czasu spędza za granicą.

Dzień po tym, jak ministerstwo ogłosiło o uznaniu lamy za „agenta zagranicznego”, Erdne Ombadykow ogłosił swoją rezygnację z tytułu naczelnego lamy Kałmucji i przekazał swoje pełnomocnictwa dwóm zaufanym osobom. „Narodowi Kałmucji i wszystkim wyznawcom buddyzmu życzę, by w tych trudnych czasach pozostali wierni ideałom współczucia, miłości i sprzeciwu wobec przemocy. W swoich modlitwach i czynach pozostaję z narodem kałmuckim i rosyjskimi buddystami, którym poświęciłem całe swoje życie” – oświadczył lama.

Oprócz Telo Tulku Rinpocze 27 stycznia ministerstwo wciągnęło na listę „agentów zagranicznych” także tatarskiego aktywistę Rafisa Kaszapowa, solistę grupy Little Big Ilję Prusikina, aktywistkę Feministycznego Ruchu Oporu Antywojennego Darię Sierienko oraz dwie organizacje: Filozofia bez Przemocy i Fundacja Rozwoju Praw Cyfrowych.

Jak napisał Aleksiej Malutin w internetowej „Nowej Gazecie. Europa”, padła kolejna bariera: teraz za „agenta zagranicznego” w Rosji może zostać uznana osoba zajmująca oficjalne stanowisko, posiadająca status równy dyplomatycznemu. „Wpisanie na listę „agentów zagranicznych” osoby przywódcy religijnego, postaci symbolicznej stwarza nowy niebezpieczny precedens. Władze wysyłają w ten sposób sygnał duchowym liderom: nie wystarczy już być lojalnym, w obecnych warunkach od działaczy religijnych wymaga się wyrażania pozycji „patriotycznej”, czynnego udziału w działaniach władz, niezależnie od przekonań i doktryn wyznawanej religii. W takich warunkach swoboda życia religijnego będzie niemożliwa – propaganda rzuciła się formować kult „świętej wojny”. Służyć temu kultowi można, biorąc udział w różnych obrzędach, najważniejsze, aby nie miały one wymiaru antywojennego”.

Znowu wysiedlają Sacharowa

27 stycznia. Coraz bardziej żarłoczny putinizm czasu wojny rozprawia się z ostatnimi wysepkami pokojowego ruchu obywatelskiego: sąd zdecydował o likwidacji Moskiewskiej Grupy Helsińskiej, władze Moskwy wysiedlają Centrum Sacharowa z siedziby, niezależny portal Meduza uznano za „organizację niepożądaną”. Putin wieczorami w swoim dobrze strzeżonym bunkrze przymierza przed lustrem trencz Stalina.

Moskiewska Grupa Helsińska (MGH) to najstarsza w Rosji organizacja obrony praw człowieka. Powstała w Związku Sowieckim, w latach siedemdziesiątych, gdy Breżniew jeszcze rozdawał karty, a KGB trzymało społeczeństwo za gardło. Członkowie Grupy domagali się władz przestrzegania praw człowieka – wprowadzili to pojęcie do wewnętrznej gry. Potem za czasów wegetariańskiego jeszcze Putina MGH zwracała uwagę na łamanie przez Rosję zobowiązań międzynarodowych. Putin chcąc uchodzić za kryształowego demokratę, wyrażał się z szacunkiem o MGH. Ale po wielkim gwałcie na prawie międzynarodowym w 2014 r., gdy Rosja zaanektowała Krym i rozpętała wojnę na wschodzie Ukrainy, Putinowi coraz bardziej zawadzała grupka aktywistów, którzy krytykowali jego politykę. W 2017 r. MGH zrezygnowała z zagranicznych grantów, aby nie dostać się na listę „agentów zagranicznych” i móc kontynuować działalność. W tymże roku Putin wykonał ostatni przyjazny gest wobec Grupy: odwiedził nawet nestorkę MGH, Ludmiłę Aleksiejewą w dniu jej dziewięćdziesiątych urodzin, wręczył wielki bukiet kwiatów, przyznał nagrodę za wybitny wkład w działania na rzecz obrony praw człowieka.

Ministerstwo sprawiedliwości poszukiwało pretekstu do ustrzelenia niezłomnych obrońców godności. I znalazło powód więcej niż wątpliwy, ale przecież nie o literę prawa tu chodzi. W grudniu 2022 r. ministerstwo doszło do wniosku, że członkowie MGH, która jest zarejestrowana jako organizacja lokalna, moskiewska, bezprawnie, łamiąc przepisy statutu, uczestniczyli w wydarzeniach organizowanych w innych regionach, poza Moskwą. Absurd? Nie szkodzi.

– Popełniacie wielki grzech, niszczycie ruch obrony praw człowieka! Likwidacja MGH to poważny cios w ruch nie tylko w Rosji, ale i w świecie – powiedział w sądzie współprzewodniczący Grupy, Walerij Borszczew. MGH kładła nacisk na to, że poza Moskwą żadnych imprez nie organizowała, a udział poszczególnych osób z Moskwy w przedsięwzięciach poza stolicą nie może być uważany za „działalność poza regionem”. Żadne argumenty obrony nie trafiły do przekonania sądu, wyrok był do przewidzenia, zanim rozprawa się rozpoczęła. Sprawę rozpatrywał ten sam sędzia, Michaił Kazakow, który w grudniu 2021 r. zdecydował o likwidacji Memoriału.

O utworzeniu Moskiewskiej Grupy Helsińskiej w 1976 roku ogłoszono na konferencji prasowej zwołanej w mieszkaniu Andrieja Sacharowa, akademika, wybitnego fizyka, jednego z autorów bomby wodorowej, bodaj najbardziej znanego sowieckiego dysydenta, obrońcy praw człowieka. Za swoją działalność został wysiedlony ze swego mieszkania i przymusowo zesłany do miasta Gorki (Niżny Nowogród). I oto teraz mamy do czynienia z zadziwiającym zbiegiem okoliczności: 24 stycznia władze Moskwy powiadomiły Centrum Sacharowa o wypowiedzeniu umowy najmu na pomieszczenia biurowe, sale wystawowe i mieszkanie, znajdujące się w budynku zajmowanym przez Centrum. Jednym słowem: fora ze dwora. Koniec wystaw o obronie praw człowieka, odczytów, projekcji, seminariów, spotkań autorskich itd. Powód: 1 grudnia 2022 r. weszły w życie nowe przepisy zakazujące „agentom zagranicznym” (Centrum zostało wpisane na listę „agentów” w 2014 r.) korzystania z jakiejkolwiek formy pomocy państwowej, a siedzibę władze Moskwy udostępniały Centrum za darmo. Jeszcze jeden przykład, że żadne organizacje łączące ludzi niezależnych w myśleniu i działaniu nie mają prawa istnieć w prowadzącej brutalną wojnę putinowskiej Rosji.

Co będzie z archiwum Centrum Sacharowa, nie wiadomo. Podobnie jak nie wiadomo, co się stanie w unikatową ekspozycją pokazującą historię sowieckiego reżimu totalitarnego. Ludzie związani z Centrum mówią: – Ta wystawa miała pomóc społeczeństwu w uświadomieniu, że powtórzenie politycznych represji, deportacji, agresywnej polityki zagranicznej jest dla państwa zgubne i nie powinno się powtórzyć, że droga do godnej przyszłości nie może prowadzić przez samowolę, przemoc i krew.

I jeszcze jeden akord – uderzenie w niezależne media. Prokuratura Generalna Rosji uznała niezależny portal rosyjskojęzyczny Meduza za „organizację niepożądaną”. To oznacza, że w Rosji sprawa karna grozi teraz zarówno pracownikom i współpracownikom portalu, jak i tym czytelnikom, którzy będą wpłacać pieniądze na jego działalność (portal utrzymuje się z dobrowolnych datków). Jakiekolwiek powołanie się w mediach na publikacje Meduzy też zagrożone jest na terytorium Rosji karą. Nawet na stare publikacje, sprzed przyznania nowego statusu „trędowatego”, bo tak należy odczytywać przypięcie łatki „organizacji niepożądanej”.

Meduza działa z terytorium Łotwy. Zdaniem prokuratury jej działalność stanowi zagrożenie dla podstaw ustroju konstytucyjnego i bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej.
Co ciekawe, portal – choć mający siedzibę w Rydze – podporządkował się wymogom rosyjskiej ustawy o „agentach zagranicznych” i umieszczał przy każdej swojej publikacji adnotację, że jest owym agentem. Po tym, jak prokuratura ogłosiła o swoim postanowieniu, te adnotacje zniknęły ze strony internetowej.

Po wkroczeniu armii rosyjskiej na terytorium Ukrainy, federalna agencja ds. mediów Roskomnadzor zablokowała dostęp do strony internetowej Meduzy na terytorium Rosji z powodu publikacji o wojnie.

Dmitrij Koleziew („agent zagraniczny”) z portalu Republica napisał: „To nie jest silna władza, a słaba. Silna władza nie walczy z dziennikarzami, nie zamyka ust krytykom, nie złości się na lustro. Dziennikarstwo nie może być przestępstwem”.

Mała rosyjska panorama

20 stycznia. Wielka scena polityczna na co dzień przyciąga uwagę obserwatorów, którzy nie spuszczają oka z Putina i jego otoczenia. Ale role pierwszoplanowe to jeszcze nie cała obsada – czasem warto popatrzeć, co dzieje się na drugim planie, a nawet poświęcić chwilę zadumy aktorom epizodycznym.

Konkursy piękności nie wchodzą do pierwszej dwudziestki najciekawszych wydarzeń światowego formatu, ale tegoroczna rywalizacja o tytuł Miss Universe wywołała komentarze również w kontekście politycznym. Po pierwsze prasa komentowała to, że do konkursu została dopuszczona kandydatka z Rosji. Po rosyjskiej agresji na Ukrainę wiele sportowych federacji wykluczyło z udziału w zawodach mistrzowskich rosyjskich sportowców, filharmonie i sale koncertowe pozrywały kontrakty z artystami popierającymi Putina, zachodnie wytwórnie filmowe wycofały swoje filmy z rosyjskich kin. Tymczasem takie wydarzenie jak konkurs Miss Universe powitało 22-letnią Annę Linnikową z Rosji bez uwag. To znaczy organizatorzy uwag nie mieli. Bo już brać dziennikarska, a nawet niektóre uczestniczki zaznaczyły, że obecność Miss Rosja vel Miss Agresja nie jest pożądana. Oliwy do ognia dolała jeszcze kreacja, w jakiej Linnikowa zaprezentowała się publiczności. Czerwona suknia wyszywana perełkami i błyskotkami nawiązywała do carskiego stylu, jak napisali ukraińscy dziennikarze: do stylu imperialnego. Suknia w kolorze krwi. Świadome wyzwanie? Nieświadoma wtopa?

Okazało się, że Anna nie miała takich skojarzeń. „Jestem w szoku – mówiła w wywiadzie dla dziennika „Komsomolskaja Prawda”. – Nie przyszło mi do głowy, że tak wszystko przekręcą. Nasz kostium nazwaliśmy „Korona Imperium Rosyjskiego”, chcieliśmy w ten sposób oddać cześć naszej historii, naszym przodkom, naszej kulturze. To było po carsku, pięknie, kobieco. Z powodu mojej sukni wybuchł wielki skandal, a szlachetny ciemnoczerwony kolor nazwali barwą krwi”.

No tak, żadną miarą nie można było przewidzieć, że ta carska ostentacja może wywołać określone skojarzenia, a „Korona Imperium Rosyjskiego” podkreśla nie tylko żarłocznego ducha przodków pożerających kolejne terytoria, ale także współczesnych Rosjan, prowadzących krwawą agresję na sąsiednie państwo. O tym, że jej suknia jednak wywołała negatywne skojarzenia, Linnikowa przekonała się, zaglądając do swoich mediów społecznościowych – na jej profilach zaroiło się od mocnych komentarzy. Użytkownicy z Ukrainy stworzyli na cześć Linnikowej specjalny hashtag #Miss Ludobójstwa. Dziennikarzowi „KP” Anna przyznała się, że przeżyła z tego powodu załamanie nerwowe, nawet się popłakała. „Ale niektóre dziewczyny, na przykład z Ukrainy, ze Szwajcarii w żaden sposób mi nie pomagały”. Zaiste potwory. Anna znów ma kłopoty z połączeniem kropek – reprezentantka Ukrainy nie tylko jej nie otarła łez, ale nie pozwoliła na wspólne zdjęcie. I Anna naprawdę nie wie, dlaczego. Bo jej zdaniem „piosenka, sport i inne dziedziny twórcze powinny być poza polityką”. Jak rozumiem, chodzi o to, żeby rosyjscy reprezentanci wszędzie mogli się lansować, natomiast w samej Rosji kultura może się znajdować pod butem władzy. „Niebłagonadiożni” artyści powinni być wpisywani na listę „agentów zagranicznych”, sporządzaną przez ministerstwo sprawiedliwości, co uniemożliwia im działalność w Rosji.

Przykładów eliminowania z życia kulturalnego osób, które śmiały wypowiedzieć zdanie krytyczne wobec krwawej wojennej kampanii w Ukrainie, jest aż nadto. Przytoczę tu tylko najnowszy przykład. Aktor Dmitrij Nazarow i jego żona Olga Wasiljewa zostali zwolnieni z teatru MChT imienia Czechowa za antywojenną postawę. Pod zwolnieniem podpisał się dyrektor teatru, znany aktor Konstantin Chabienski („Geograf przepił globus”, „Admirał”). Nazarow stracił też pracę w telewizji i filmie. Odwoływane są jego występy.

Zejdźmy z wysokiej sceny na scenę niższą. Bodaj najczęściej ostatnio cytowanym aktorem rosyjskiej sceny politycznej jest Jewgienij Prigożyn, kiedyś nazywany „kucharzem Putina”, ale od czasu wzmocnienia stworzonej przez niego prywatnej firmy militarnej „Grupa Wagnera” z gastronomią mało się kojarzy. Niemal codziennie Prigożyn i jego podopieczni przyciągają uwagę mediów barwnymi powiedzonkami i nie mniej barwnymi wyczynami. Jakiś czas temu wojewoda wagnerowców osobiście powitał pierwszą partię wyciągniętych z łagrów zeków wysłanych na front, którzy odsłużyli pół roku i teraz mogą hulać. Udzielił im zbawiennej rady na wolną drogę życia: „Nie pić za dużo, narkotyków nie zażywać, bab nie gwałcić, no chyba że z miłości, i w ogóle nie szaleć”.

W grudniu media opublikowały wstrząsające wideo, pokazujące egzekucję młotem kowalskim na Jewgieniju Nużynie. Nużyn był więźniem łagru, został zwerbowany przez Grupę Wagnera na wojnę w Ukrainie. Dostał się do ukraińskiej niewoli, po czym został wymieniony w grupie jeńców i znowu trafił do Wagnera. Pobratymcy bez sądu sami zdecydowali o jego losie: za to, że rozmawiał z Ukraińcami o porządkach panujących wśród wagnerowców, rozbili mu głowę młotem. Młot stał się jednym z kultowych przedmiotów w środowisku najemników i tych, którzy popierają brutalne metody prowadzenia wojny.

Dziś przewodniczący partii Sprawiedliwa Rosja (sankcjonowana opozycja) Siergiej Mironow, który od początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę wyskakuje z portek, aby dowieść, że popiera linię władz, zamieścił w mediach społecznościowych swoje zdjęcie z „młotem Wagnera”, który otrzymał w prezencie od Prigożyna. We wpisie na Twitterze obiecuje użyć tego „przydatnego instrumentu” do tłuczenia „redut nazistów, którzy zagrażają naszemu krajowi”. Mironow ma już zasługę u Prigożyna, bo poparł jego postulat chowania poległych wagnerowców z honorami wojskowymi. I tak się dzieje. Jeden z przypadków opisałam w „Rosyjskiej ruletce”: „Tymczasem trwa heroizacja poległych wagnerowców. Jeden z przykładów: miasto Sierow w obwodzie swierdłowskim ma nowego bohatera, poległego w Ukrainie wagnerowca Siergieja Mołodcowa. To jeden z wyciągniętych z łagru przez Prigożyna więźniów, którzy zasilili szeregi walczących na froncie. Mołodcow odsiadywał wyrok 9 lat łagru za zamordowanie własnej matki. W oficjalnym komunikacie mówi się o nim jako człowieku twórczym, niezwykłym, wrażliwym na potrzeby bliźnich, pełnym oddania dla słabszych, kochającym muzykę; o zabójstwie matki ani słowa. Według rosyjskich władz, znakomity przykład do naśladowania dla dzieci i młodzieży miasta Sierow” (https://www.tygodnikpowszechny.pl/dlaczego-putin-zmienil-glownego-dowodce-w-ukrainie-182004).

Ciąg dalszy nastąpi

Samotne święta Putina

8 stycznia. Izolacja Władimira Putina osiągnęła swoje apogeum – nawet w święta prawosławnego Bożego Narodzenia z Kremla popłynął komunikat: prezydent sam pojawił się w Soborze Zwiastowania.

Zwykle w wigilię Bożego Narodzenia Putin udawał się do jakiejś cerkwi poza Moskwą na nocne nabożeństwo, lubił prezentować się przed telewizyjnymi kamerami w towarzystwie takiej czy innej grupy wiernych. Imitował religijne zaangażowanie w obrzędy i przekazywał życzenia dla wszystkich prawosławnych Rosjan. Podkreślał, że to święto pełne ciepła i nadziei. Słuchał pięknie śpiewających chórów, zapalał świeczki, uśmiechał się, obdarzał prezentami, jednym słowem – świętował. Wyjątkiem było zeszłoroczne Boże Narodzenie, które Putin spędził w rezydencji w Nowo-Ogariowie, wyjaśniając swoje odosobnienie względami epidemiologicznymi.

W tym roku zjawił się w kremlowskim Soborze Zwiastowania (według tradycji była to prywatna cerkiew rodziny carskiej), nie wyjechał nie tylko poza Moskwę, ale nawet poza Kreml. Co więcej – znowu zjawił się sam, choć zagrożenia epidemią już nie ma. Na zdjęciach przekazanych prasie nie zauważono nawet nikogo z obstawy: Putin stoi samiusieńki po ikonami, ma twarz smutną jak na pogrzebie, a nie radosnym nabożeństwie z okazji przyjścia na ludzki świat Syna Bożego (https://meduza.io/short/2023/01/07/putin-v-odinochestve-vstretil-rozhdestvo-v-kremle-fotografiya). Po pewnym czasie zadumę Putina przerywa duchowny, który uroczyście odśpiewuje modlitwy. Później dołącza jeszcze kilku duchownych.

Na stronie internetowej Kremla można zapoznać się z fragmentami bożonarodzeniowego posłania Putina (http://www.kremlin.ru/events/president/news/70334). Odwołuje się do wartości, jakie powinny być pielęgnowane przez ludzi wierzących: miłosierdzie, sprawiedliwość, dobro itd.

5 stycznia Putin przekazał ministrowi obrony Siergiejowi Szojgu polecenie wprowadzenia na czas świąt zawieszenia broni, było to spełnienie apelu patriarchy Moskwy Cyryla. Służba prasowa Kremla rozpowszechniała wersję, zgodnie z którą przerwanie działań wojennych ma umożliwić wiernym walczącym na froncie i mieszkającym w pobliżu frontu udział w bożonarodzeniowych nabożeństwach. Prezydent Ukrainy zareagował na tę inicjatywę jednoznacznie: Rosja chce wykorzystać religijne święto jako przykrywkę (dla swoich celów). „Wszyscy na świecie wiedzą, jak Kreml wykorzystuje przerwy w działaniach wojennych, aby kontynuować wojnę z nową siłą. Ażeby skończyć wojnę, potrzebne jest coś zgoła innego: trzeba, aby obywatele Rosji znaleźli w sobie śmiałość choćby na 36 godzin (tyle miało trwać postulowane przez Putina zawieszenie ognia), choćby na czas Bożego Narodzenia wyzwolić się od swojego haniebnego strachu przed jednym człowiekiem na Kremlu (…), wojna zakończy się wtedy, kiedy wasi żołnierze albo się wycofają, albo zostaną przez nas wypędzeni”. Własną odpowiedź na gest Kremla znalazł doniecki watażka Denys Puszylin, który sprecyzował, że zawieszenie broni może oznaczać tylko wstrzymanie się od inicjowania wymiany ognia, ale nie powstrzyma jego wojsk od odpowiadania na działania zaczepne strony przeciwnej.

Z kolei prezydent USA Joe Biden zwrócił uwagę, że Putin ostrzeliwał Ukrainę w dniu 25 grudnia w Boże Narodzenie, a także w noc sylwestrową i Nowy Rok. „Zapewne chce mieć chwilę przerwy” – podsumował.

Politolożka Tatiana Stanowaja wiąże pokojową inicjatywę Putina z tym, co się stało w Makiejewce w noc z 31 grudnia na 1 stycznia (opisałam to w rubryce Rosyjska ruletka: https://www.tygodnikpowszechny.pl/nowy-rok-w-rosji-co-przyniesie-narastajaca-militaryzacja-181938) – koszary, pełne zmobilizowanych rosyjskich żołnierzy zostały ostrzelane przez siły ukraińskie, zginęło kilkaset osób (dane strony rosyjskiej i ukraińskiej na ten temat znacznie się różnią). „Siły zbrojne Ukrainy ostrzelały miejsce, w którym znajdowali się rosyjscy żołnierze, zaraz po północy. Budynek został zrównany z ziemią (…). Putin bardzo by nie chciał przeżyć czegoś podobnego również w Boże Narodzenie. Poza tym chciałby odegrać przed publicznością rolę dobrego cara. Putin postrzega siebie w tej wojnie jako ktoś, kto niesie dobro nie tylko Rosji, ale także bratnim narodom i generalnie całemu światu, wyzwalając go od hegemonii USA”.

A co do samej Makiejewki, to dziś nastąpił specyficzny ciąg dalszy. Ministerstwo obrony Rosji zaczęło rozpowszechniać informacje, że w ramach tzw. operacji odwetowej zostały zniszczone uderzeniem rakietowym koszary armii ukraińskiej w Kramatorsku, w wyniku tej akcji miało zginąć sześciuset ukraińskich żołnierzy. Jednym słowem: oko za oko, ząb za ząb. Strona ukraińska nie potwierdziła tych rewelacji (https://www.pravda.com.ua/rus/news/2023/01/8/7383991/).

Pożegnanie smutnego roku

31 grudnia. Dziś kończy się nieszczęśliwy stary rok. O północy zacznie się nowe odliczanie i masowe zaklinanie przyszłości – ludzie będą sobie składać życzenia Szczęśliwego Nowego Roku. Także ludzie w Rosji, gdzie Nowy Rok jest największym świętem.

W poprzednich latach w ostatnim dniu roku opisywałam w blogu, jakie rosyjskie zwyczaje związane są z przechodzeniem przez tę niewidzialną linię, dzielącą albo łączącą stary i nowy rok. Pisałam o powszechnym uwielbieniu dla noworocznych komedii romantycznych, z których palmę pierwszeństwa nieodmiennie dzierży „Ironia losu” Eldara Riazanowa z Barbarą Brylską. Pisałam o sałatce Olivier i śledziku pod pierzynką – obowiązkowych daniach na noworocznych stołach Rosjan. W tym roku wszystkie radosne rytuały utonęły w bezmiarze zła doprawionego kłamstwem i perfidią. Rosja prowadzi krwawą wojnę z Ukrainą pod nieludzkimi hasłami. Nawet dziś rosyjska armia dokonała zmasowanego ataku rakietowego na Ukrainę, w Kijowie zawyły syreny, spadające na miasto pociski zabiły kolejną ofiarę tej wojny.

Rosyjscy politycy zmienili tonację noworocznych wystąpień, dostosowując się do wojennych motywów. Putin, który zwykle nagrywał orędzie noworoczne do rodaków na tle wieży Spaskiej Kremla, tym razem zaprezentował się w całej powadze majestatu, mając za tło ludzi w mundurach (jak wypatrzyli czujni komentatorzy, niektóre osoby stojące za Putinem to już wielokrotnie wykorzystywani do odgrywania roli ludności funkcjonariusze ochrony prezydenta). Według oficjalnego komunikatu, nagrania dokonano w sztabie Południowego Okręgu Wojskowego, w okolicach Rostowa nad Donem, czyli stosunkowo blisko linii frontu. Czy faktycznie Putin pofatygował się osobiście do sztabu okręgu czy też w celach bezpieczeństwa okręg przywieziono do jednego z prezydenckich bunkrów? Tego możemy się nie dowiedzieć. O obecności Putina w Południowym Okręgu Wojskowym wiemy wyłącznie od rzecznika prasowego Pieskowa, który na co dzień mija się z prawdą w kremlowskich korytarzach.

W orędziu Putin znowu oskarżył Zachód o całe zło świata, sprowokowanie wojny w Ukrainie, a to mianowicie po to, aby Rosję osłabić. I zapewnił rodaków, że te zachodnie sankcje to jedna wielka korzyść dla kraju, który „odzyskuje suwerenność”. Zwracał się do Rosjan z apelem, aby bronili ojczyzny – tak, bo Rosja się broni. Jak zawsze: broni się, a nie napada. A obrona ojczystej ziemi była i jest święta. I tak przez niemal dziesięć minut.
Własne orędzie skierował do rodaków eksprezydent Dmitrij Miedwiediew (o jego starej-nowej roli pisałam w tym tygodniu w „Rosyjskiej ruletce”: https://www.tygodnikpowszechny.pl/czy-kreml-planuje-zamiane-putina-na-miedwiediewa-181920). Nagranie opublikował na swoim koncie w Telegramie. Podobnie jak umiłowany przywódca mówił o obowiązku udziału w wojnie. Co ciekawe, sformułował zadanie „specjalnej operacji wojskowej” w Ukrainie, o którym Putin zdaje się już zapomnieć: „Położyć kres przestępczemu nazistowskiemu reżimowi w Kijowie”, zapewnił, że ten i wszelkie inne cele operacji zostaną osiągnięte. A Zachodowi nie uda się złamać niezłomnej Rosji.

A co znajdzie się na świątecznym stole Rosjan? Popularna gazeta „Komsomolskaja Prawda” zwykle z entuzjazmem opisująca sałatki, wędliny i trunki, tym razem zamieściła sążnisty materiał przestrzegający, w szczególności ludzi w starszym wieku, przed spożywaniem tradycyjnych dań. Są one bowiem zbyt kaloryczne, za tłuste i w ogóle szkodzą na wszystko. Pić też się nie zaleca. Cóż, ceny żywności poszły w górę. O tym prokremlowskie gazety raczej niechętnie wspominają, trzeba było wymyślić jakieś zastępcze porady.

Skoro na stole niewesoło, to może chociaż telewizja dostarczy rozrywki? Pierwyj Kanał właśnie emituje „Ironię losu”, a ponadto zapowiada „Noc sylwestrową”, czyli tradycyjny koncert ulubionych piosenek estradowych. Twarzą tegorocznego koncertu będzie Filipp Kirkorow, który wszystkimi swoimi sztucznymi włosami i zębami popiera Kreml. Inne stacje pokażą „Romans biurowy”, „Moskwa nie wierzy łzom” i inne przeboje sowieckiej kinematografii, niewątpliwie potęgujące świąteczny nastrój.

W Moskwie pojawiły się na ulicach dekoracje noworoczne, zawierające prowojenne motywy. Na WDNCh i w Parku Gorkiego wyeksponowano putinowskie „ziguszki” (https://msk1.ru/text/gorod/2022/12/17/71907299/). Podobne akcenty rozstawiono na ulicach większości rosyjskich miast (https://news.ru/society/pod-znakom-z-rossijskie-goroda-ukrashayut-sebya-simvolikoj-v-podderzhku-svo/).

Mer Moskwy Siergiej Sobianin próbował sondować zapotrzebowanie mieszkańców na sposób obchodów Nowego Roku. Na portalu „Aktywny Obywatel” można było wypowiedzieć się, czy w związku z wojną zorganizować fajerwerki czy inne formy fety. Wzywał przy tym moskwian, aby sobie nie odmawiali dobrej zabawy i nie rezygnowali z imprez noworocznych, „aby stolica mogła zarobić”. Pozyskane środki obiecał przeznaczyć „na wsparcie wojny”. Ale mieszkańcy uznali, że obejdzie się bez sztucznych ogni i koncertów pod gołym niebem, wolą w tym roku kameralne spotkania w domach. Zresztą plac Czerwony i tak będzie zamknięty. A porządku w mieście ma pilnować ponad siedem tysięcy funkcjonariuszy policji i RosGwardii.

Nie wszyscy spędzą noworoczną noc w radosnych pląsach. „Mijający rok złamał nam serca” – napisał rockman, wieczny buntownik Borys Griebienszczikow.

Hajda na dywersanta

23 grudnia. Duma Państwowa przyjęła ustawę, wprowadzającą karę dożywocia dla dywersantów. Rada Federacji dwa dni później zaakceptowała akt. Za chwilę zapewne ustawa wyląduje na biurku Putina na Kremlu. Nic nie wskazuje na to, aby prezydent miał zawetować prawo, płynące z prądem militarystycznych planów rosyjskiej wierchuszki. Jak wiele innych nowych przepisów będzie podstawą do jeszcze większej kontroli społeczeństwa w warunkach nie wypowiedzianej wojny, nazywanej ciągle przez władze „specjalną operacją wojskową”.

Zwraca uwagę, że ustawa przeszła nadzwyczaj szybką ścieżkę legislacyjną: pierwsze czytanie odbyło się 8 grudnia, a już dziś izba wyższa klepnęła nowe przepisy, czyli zakończył się parlamentarny etap prac nad ustawą. Przepisy zaostrzają kary za dokonanie dywersji – w obowiązującej do tej pory ustawie przewidywano dożywocie wyłącznie za dywersje, które pociągnęły za sobą ofiary śmiertelne. W obecnej wersji wystarczy przeprowadzić dywersję, aby dostać tak wysoki wyrok. Prawo wprowadza kary do 15 lat pozbawienia wolności za skłanianie do dywersji, werbunek lub inne formy organizowania dywersji, a także finansowanie grup szykujących akty dywersji na terytorium Federacji Rosyjskiej. A za takowe Kreml uważa też cztery okupowane regiony Ukrainy wcielone do Rosji we wrześniu br. I sytuacja właśnie w tamtych regionach jest przedmiotem troski najwyższych władz federacyjnych. 20 grudnia, w Dniu Czekisty, Putin jak zwykle zwrócił się z krzepiącym słowem do kolegów po fachu. Wezwał, aby ofiarnie walczyli ze szpiegami i dywersantami. Podkreślił, jak ważna jest ich misja, zwłaszcza na przyłączonych terytoriach, gdzie „sytuacja pozostaje poważna”.

Trochę się ta pełna niepokoju narracja rozmija z oficjalnym przekazem, że ludność tych terenów gremialnie chciała wstępować do Rosji i kocha nowe władze oraz żyje z nimi w pokoju i zgodzie. Tymczasem codziennie media donoszą o kolejnych dokonywanych tam aktach sabotażu, dywersji czy terroru. Ale nie tylko – terenem pod szczególnym nadzorem są także rosyjskie obwody graniczące z Ukrainą.

Federalna Służba Bezpieczeństwa pragnie się na niwie walki z dywersantami wykazać, czekiści meldują o zatrzymaniu terrorystów lub ich likwidacji. Raporty są częstokroć mocno naciągane, jak choćby ten z ostatnich dni listopada, gdy FSB poinformowała, że funkcjonariusze „udaremnili akcję dywersyjną na wojskowych i energetycznych obiektach obwodu woroneskiego”. Według wersji FSB, sabotaż przygotowywali „członkowie zakonspirowanej jaczejki (komórki) zrzeszającej zwolenników ukraińskiej ideologii nacjonalistycznej”. Podczas akcji zatrzymania dywersantów zabici zostali stawiający opór przywódca jaczejki oraz dwóch jej członków. Dziennikarze „The Moscow Times” ustalili, że tymi rzekomymi dywersantami byli członkowie miejscowego klubu gry airsoft, którzy nie mieli żadnych powiązań z Ukrainą.

Wzmianka o dywersjach w okolicznościowym wystąpieniu Putina w Dniu Czekisty nie była przypadkiem – prezydent bardzo nerwowo reaguje na doniesienia o udanych akcjach dywersyjnych daleko od linii frontu. Najbardziej spektakularną akcją było wysadzenie fragmentu Mostu Kerczeńskiego (zwanego Krymskim). Putin musiał mocno przeżyć zamach na most, który od początku jest jego oczkiem w głowie, bo wiele tygodni później, już po ekspresowej naprawie przęseł, podczas jednej z uroczystości na Kremlu w obecności nowo odznaczonych bohaterów Rosji rozprawiał z ożywieniem o tym, że teraz Rosja niszczy infrastrukturę krytyczną w Ukrainie, ale jest to działanie w pełni usprawiedliwione: bo to odwet na tych, którzy wysadzili jego ukochany most (opisałam tę uroczystość w rubryce Rosyjska ruletka https://www.tygodnikpowszechny.pl/putin-pracuje-zdalnie-181813). Putin zdobył się na jeszcze jeden spektakularny gest: osobiście wsiadł za kierownicę samochodu osobowego, którym przejechał po odrestaurowanym kawałku mostu. Akcji towarzyszyły kamery telewizyjne, została ona triumfalnie nagłośniona przez medialną obsługę Kremla pod hasłem: „Możecie nam skoczyć, a my i tak odbudujemy nasz most”.

Dywersja – wedle encyklopedycznej definicji – to niszczące działanie wojenne na zapleczu wroga, działania bojowe na tyłach przeciwnika. Rosyjska propaganda nie bardzo daje sobie radę z tłumaczeniem wybuchów, do jakich od miesięcy dochodzi w różnych obiektach wojskowych w głębi kraju. Na początku wyjaśniano, że pożary na lotniskach czy w składach broni są efektem nieostrożnego obchodzenia się załogi z papierosami. Później tej metody zaniechano, bo wywoływała wyłącznie wybuchy śmiechu, równie głośne jak eksplozje w wojskowych magazynach. Być może ekspresowe prace nad wprowadzeniem wysokich kar za dywersje związane są ze zmianą taktyki walki z grupami dywersyjnymi. Nowe regulacje wpisują się też w kontekst otwarcia nowego etapu „specjalnej operacji wojskowej”. Miała ona trwać trzy dni, niedawno minął trzechsetny dzień i nie zanosi się na to, aby działania wojenne miały się szybko skończyć. Putin z Szojgu zainicjowali na rozszerzonym kolegium ministerstwa obrony reformę armii, przewidującą m.in. zwiększenie limitów liczebności Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej (pisałam o tym bardziej szczegółowo w Rosyjskiej ruletce w tekście „Jeszcze więcej mięsa armatniego dla Putina”: https://www.tygodnikpowszechny.pl/jeszcze-wiecej-miesa-armatniego-dla-putina-181830).

Mimo tych niezbyt pokrzepiających wiadomości, które powyżej opisałam – życzę Państwu Wesołych Świąt Bożego Narodzenia.
https://www.youtube.com/watch?v=kcTvWI1PnJ8

Wiktor But na progu kariery?

18 grudnia. Jeszcze nie obsechł tusz na wypisie Wiktora Buta z więzienia Marion w stanie Illinois, a już „handlarz śmiercią” rzucił się w wir życia politycznego Rosji (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2022/12/11/wymiana-but-za-griner/). Na uroczystości rocznicowej otrzymał legitymację członkowską Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji (LDPR), której założycielem i wiecznym „wizerunkowym” był Władimir Żyrinowski. Jaką rolę dostanie w partii But?

Partia ukończyła właśnie 33 lata. Od początku była tworem identyfikowanym z wodzem Żyrinowskim. I była projektem służb i Kremla. W różnych latach pełniła różne role – wentyla, animatora quasi-patriotycznych porywów, pochłaniacza energii zbyt rozkołysanych radykałów. Zawsze Żyrinowski przyciągał uwagę widzów – a to skandalizował w łaźni z młodymi chłopakami, a to krzyczał, że rosyjski sołdat zaraz obmyje buciory w wodach Oceanu Indyjskiego, a to kazał ruszać na Zachód, a to wrzucał pod dyskusję rozbiór Ukrainy do spółki z Polską. Dym z uszu, iskry z oczu, białe rękawiczki w studiu telewizyjnym. (Bardziej szczegółowo o karierze Żyrinowskiego mówiłam na antenie Radia TOK FM w cyklu Biosfera: https://audycje.tokfm.pl/podcast/36819,Biosfera-Wladimir-Zyrinowski-Kim-jest-w-rosyjskiej-polityce-Opowiada-Anna-Labuszewska). Niezmienne było jedno: pełna sztama z Kremlem. Żyrinowski – jeżeli wychylał się i przekraczał w swoich wypowiedziach i akcjach granice – to nie robił tego na własną rękę. Niektórzy uważali, że mówił to, czego nie wypada powiedzieć Putinowi, wypuszczał w pełni kontrolowany balonik próbny.

Przez 33 lata istnienia LDPR odznaczyła się na scenie politycznej kilkoma spektakularnymi zagraniami. Na przykład gdy brytyjskie organy ścigania dotarły do prawdy o sprawcy otrucia w Londynie izotopem polonu byłego funkcjonariusza FSB Aleksandra Litwinienki i w 2007 r. wezwały Andrieja Ługowoja do złożenia zeznań, Żyrinowski przyjął truciciela z otwartymi ramionami do partii, co więcej – dał mu możliwość startu w wyborach do Dumy. Notabene Ługowoj do dziś jest deputowanym z ramienia LDPR. Na brytyjskie noty z rozbrajającym uśmiechem odpowiada, że chroni go immunitet i do Londynu się nie wybiera, a wszystkie oskarżenia lekceważąco zbywa.

Po śmierci Żyrinowskiego w kwietniu br. partia znalazła się w kryzysie egzystencjalnym. Nadal ma wyznaczoną liczbę mandatów w Dumie, a jej członkowie wspierają wojnę przeciwko Ukrainie, ale wyraźnie potrzebuje „nowego początku”. Zjazd w maju wybrał nowego szefa: został nim przewodniczący komitetu ds. międzynarodowych Dumy Leonid Słucki. Zawsze mierny, zawsze wierny. Jedyna rzecz, jaka go rozsławiła, to afera obyczajowa. W 2018 r. kilka dziennikarek, a potem także deputowana Dumy opowiedziały w przestrzeni publicznej, że Słucki je molestował seksualnie. Duma stanęła murem za zasłużonym deputowanym. „Nie uda się wam zrobić ze mnie rosyjskiego Harveya Weinsteina” – odgrażał się. W wywiadach powtarzał, że to była prowokacja. W związku z zarzutami o składanie niemoralnych propozycji kobietom, opozycyjne media zwróciły uwagę na życie rodzinne Słuckiego. Wyciągnięto, że druga żona deputowanego mieszka za granicą – trochę w Turcji, a trochę w Szwajcarii, gdzie nauki pobiera – jak na latorośl prawdziwego rosyjskiego patrioty przystało – młodsza córka Słuckiego. Śledztwo dziennikarskie ustaliło, że pod nieobecność małżonki Słucki jest bardzo zainteresowany rozwojem kariery jednej z gwiazdek estrady, niejakiej Zary, która dzięki jego protekcji otrzymała tytuł Zasłużonej Artystki Federacji Rosyjskiej. Pikanterii dodawał fakt, że pierwszym mężem piosenkarki był syn Walentiny Matwijenko (wówczas gubernatora Petersburga, obecnie przewodniczącej Rady Federacji).

Pozbawiony charyzmy Słucki raczej nie rozkręci partii osieroconej przez Żyrinowskiego, być może powrót Buta z amerykańskiej niewoli jest zrządzeniem losu dla LDPR. Męczennik, oddany sprawie, nienawidzący Stanów Zjednoczonych – z punktu widzenia wyznawców rosyjskiego imperializmu nadaje się do tego, by ożywić partyjne truchło.

„Człowiek, który zaopatrzył w broń najgorszych terrorystów świata, otrzymał legitymację LDPR. Państwo sponsorujące terroryzm, jak widać, nie porzuca swoich bohaterów” – napisał w mediach społecznościowych jeden z rosyjskich polityków emigracyjnych. Inni komentatorzy poszli jeszcze dalej, przewidując, że But zrobi karierę w parlamencie (otrzyma mandat i zasiądzie obok Ługowoja), a dalej – kto wie, może wystartuje w wyborach prezydenckich. Cóż, czasy niepewne, przetasowania na wysokich piętrach władzy są jak najbardziej możliwe. Ostatnio zaczęły po Moskwie hulać plotki, że Siergiej Wiktorowicz Ławrow niedomaga, a to może oznaczać wakat na stanowisku ministra spraw zagranicznych. Podobno do tej roli szykują zaufanego, oddanego współpracownika Putina, szefa wywiadu zagranicznego, Siergieja Naryszkina (to ten, który podczas słynnego posiedzenia Rady Bezpieczeństwa przed uderzeniem na Ukrainę ze strachu się pomylił i zaczął plątać w zeznaniach).