Rosja nie udziela żadnych rad Ukrainie w kwestii uregulowania sytuacji w Kijowie i nadal nie zamierza takowych udzielać – zapewnił rzecznik prasowy rosyjskiego prezydenta, Dmitrij Pieskow. Kreml z uwagą śledzi wydarzenia na Ukrainie, choć pozostaje wierny zasadzie niemieszania się w wewnętrzne sprawy sąsiada. „Uregulowanie sytuacji należy do wyłącznych prerogatyw posiadających pełną legitymację władz Ukrainy. Zajmiemy stanowisko, ale nastąpi to nieco później” – zapowiedział. Nie zajmując stanowiska, jednak je zajął: „W opinii prezydenta [Putina] całą odpowiedzialność za to, co dzieje się obecnie na Ukrainie, ponoszą ekstremiści. Moskwa podtrzymywała i podtrzymuje dialog ze wszystkimi cywilizowanymi siłami politycznymi Ukrainy. Moskwa kategorycznie osądza przemoc ze strony radykalnych elementów, które z naruszeniem wszelkich warunków ustawy o amnestii, natychmiast przystąpiły do działań z użyciem przemocy. Działania te mogą być traktowane i są traktowane w Moskwie wyłącznie jako próba zamachu stanu”. Jak przetłumaczyć tę ezopową mowę? Spróbujmy: Janukowycz ma pełną legitymacje władzy, niech z niej korzysta i gromi wszelkimi możliwymi sposobami ekstremistów dokonujących przewrotu. Pieskow zdementował powielane w internetowych źródłach informacje, że wczoraj prezydent Janukowycz chciał porozmawiać z Putinem, ale się nie dodzwonił. „Rozmowa telefoniczna [prezydentów] miała miejsce wczoraj w nocy”. Rozmawiali „o sytuacji na Ukrainie”.
Sam prezydent Rosji nie wypowiedział się publicznie w związku z krwawymi wydarzeniami w centrum Kijowa, świetnie bawi się na igrzyskach w Soczi, gdzie – jak szeroko informuje rosyjska telewizja państwowa – spotyka się z nieustającymi wyrazami podziwu. Po wczorajszych wydarzeniach w Kijowie oficjalnie żadna z rosyjskich instancji nie wyraziła solidarności z ofiarami, nie przekazała wyrazów współczucia. Kilka osób z Komitetu Solidarności z Majdanem zorganizowało dziś pikietę pod ambasadą Ukrainy w Moskwie – wyrażających współczucie z powodu śmierci ofiar aktywistów zatrzymała policja.
Moskwa demonstracyjnie trzyma dystans – rosyjscy politycy nie pokazują się w Kijowie, nie wzywają uczestników konfliktu do opamiętania, nie biorą na siebie misji mediacyjnych. Konsekwentnie też –i to coraz bardziej poirytowana – Rosja krytykuje aktywność USA i UE w sprawach ukraińskich. Rosyjskie media i liczni komentatorzy wskazują Zachód jako czynnik sprawczy przemocy, jaka miała miejsce w Kijowie. Rosyjski MSZ w ostrym oświadczeniu nazwał „radykałów”, stojących za sprowokowaniem krwawych starć, „brunatną rewolucją”, a liderów opozycji uznał za siłę, która „przykrywając się demagogicznymi hasłami o przywiązaniu do demokracji i wartości europejskich”, straciła kontrolę nad sytuacją. Minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow przestrzegł europejskich partnerów przed narzucaniem swego pośrednictwa w uregulowaniu konfliktu na Ukrainie.
Bardzo ciekawa sekwencja zapowiedzi-wypowiedzi „damy – nie damy” dotyczyła kolejnej transzy rosyjskiego kredytu dla Ukrainy. Po grudniowym spotkaniu prezydentów ustalono, że Rosja w kilku rzutach wykupi ukraińskie eurobondy za łączną kwotę 15 mld dolarów. Pierwszą (3 mld USD) transzę odpalono niezwłocznie. Najwyraźniej została ona już pochłonięta, bo w ostatnich dniach minister finansów Rosji zapowiedział, że oto strona rosyjska szykuje się do wykupu drugiej partii – za 2 mld dolarów. Po tej zapowiedzi nastąpił atak Berkutu na Majdan. I choć Majdan poniósł straty, to protest i opór nadal trwa. I oto dziś ten sam rosyjski minister wycofał się z obietnicy przekazania transzy Ukrainie. Wcześniej w komentarzach pojawiały się sugestie, że Moskwa uzależnia przyznanie drugiej transzy od kandydatury nowego premiera oraz uregulowaniu długów za gaz.
Głośno rozbrzmiewa dziś ponownie dobrze już znany głos Władimira Żyrinowskiego, który stwierdził, że Zachodowi jest na rękę rozniecanie konfliktu na Ukrainie. „Ameryka potrzebuje wojny, ale nie wojny światowej. Przecież nas nikt nie będzie bombardować. Trzeba, żeby Rosjanie weszli na Ukrainę. Bardzo bym się z tego powodu ucieszył. Nawet wiem, kto by to zadanie wykonał: chłopaki z pskowskiej dywizji powietrznodesantowej”.
Pisarz i skandalista Eduard Limonow, prowadzący blog na stronie internetowej gazety „Izwiestia”, napisał dziś: „Czuje moje serce, że naród rosyjski już wkrótce będzie musiał pomagać bratniemu narodowi ukraińskiemu”. Podobne nastroje rozniecają prorosyjscy deputowani krymskiego parlamentu, którzy grożą, że w razie rozpalenia się konfliktu na Ukrainie przyłączą Krym do Rosji.
Archiwa tagu: Rosja
Feliks nie wraca
Przynajmniej na razie. Chodzi o słynny pomnik Feliksa Dzierżyńskiego, który od 1958 do 1991 roku stał na placu Łubiańskim w Moskwie pod siedzibą KGB. Majestatyczna sylwetka twórcy Czeki najwidoczniej tak mocno wrosła w ten plac i w serca niektórych, że jego przedłużająca się nieobecność spokoju im nie daje. Od czasu do czasu powstaje turbulencja i podnoszą się krzyki, by pomnik znów postawić na Łubiance pod umiłowaną instytucją Feliksa Edmundowicza, która obecnie nosi nazwę Federalna Służba Bezpieczeństwa.
Przedstawiająca wyniosłego czekistę rzeźba dłuta Jewgienija Wuczeticza od 1991 r., kiedy w porywie wolności po zduszeniu sierpniowego puczu została zdemontowana, przebywa na zasłużonym odpoczynku w Muzeonie – muzeum pod gołym niebem nad rzeką Moskwą przy Wybrzeżu Krymskim. Stoi tam w towarzystwie Leninów i Breżniewów, sierpów i młotów. Ostatnio – już po raz szósty w ciągu ostatnich czternastu lat – moskiewska duma miejska rozpatrywała sprawę przywrócenia Feliksowi starego adresu. Zdecydowano jednak, aby pomnik pozostawić w parku. Po co grzebać się w przeszłości i ryzykować polaryzację w społeczeństwie – brzmiało wyjaśnienie. Moskiewscy deputowani uznali, że może jeszcze kiedyś Feliks powróci na Łubiankę, gdy to nie będzie wywoływało takich emocji. Postanowili sypnąć groszem, aby Feliksa wyremontować.
Kiedy spojrzy się na mapę Rosji, można dojść do wniosku, że nie ma równości wśród Feliksów Dzierżyńskich stojących na cokołach. W Orle pięknie prezentuje się złocisty Feliks siedzący w niedbałej pozie, z nogą założoną na nogę, również złocisty Feliks pręży pierś w Kisłowodzku. Biały jak anioł Feliks stoi w Sorsku (Chakasja). A jeszcze w Krasnodarze, Dzierżyńsku, Nowosybirsku, Ufie, Petersburgu (jeden zdemontowano, ale dwa zostawiono), Niżniewartowsku i in. W Wołgogradzie Feliks stoi sobie nadal spokojnie, z ręką w charakterystycznym geście wyciągniętą w stronę zakładów produkcji traktorów. Druga statua Dzierżyńskiego w tym mieście, stojąca na podwórcu siedziby miejscowych wydziałów MSW i FSB, pod koniec listopada 2013 roku przeżyła niemiłą przygodę. Pomnik wyrżnął o metalowe ogrodzenie, zwalił się na chodnik i pękł na dwoje. Feliksa najprawdopodobniej rzucił na plecy gaz: w pobliżu na tymże podwórcu znajdował się wieczny ogień, zasilany gazem; władze miasta obiecały, że po remoncie pierwszy czekista wróci na miejsce.
W 2012 roku postawiono pomnik Dzierżyńskiego w Tiumeniu. Pomnik powstał w 1980 r., przez piętnaście lat stał pod wydziałem spraw wewnętrznych w Gołyszmanowie (miasto niedaleko Tiumenia), w 1995 r. został zdemontowany i spoczął w garażu. A półtora roku temu pomysł ponownego postawienia pomnika wprowadziła w czyn rada miejscowych weteranów.
„Każdy pomnik działacza politycznego przeszłości – to aktualny głos sprawujących władzę. A podejście do historii [i ocena postaci historycznych] stale się zmienia. Ten, kto dla jednych jest wielkim mężem stanu, dla innych jest oprawcą. Szczególnie dotyczy to Rosji, […] u nas nie ma ‘bezspornych’ polityków w rodzaju Nelsona Mandeli. […] Jak chcecie budować prawosławne carstwo na gruncie tradycyjnych wartości, to zdemontujcie mumię polityka, który zmarł już prawie sto lat temu, pochowajcie Lenina po chrześcijańsku w Petersburgu, jak on sam chciał, obok matki” – wskazuje na brak konsekwencji w traktowaniu postaci historycznych Siemion Nowoprudski (Gazeta.ru).
Wydaje się, że do starych sporów o stare pomniki dojdą nowe spory o nowe pomniki. W czasach ZSRR ich nazwisk albo nie wypowiadano wcale, albo wypowiadano z pogardą, to byli wrogowie. Mowa o białych generałach, z którymi walczył m.in. Feliks Edmundowicz Dzierżyński. Kołczak, Denisow i Denikin zostaną upamiętnieni w spiżu.
Czarny poniedziałek w szkole 263
Około południa do szkoły numer 263 w moskiewskiej dzielnicy Otradnoje wszedł uczeń klasy dziesiątej Siergiej Gordiejew. Przy sobie miał karabinek i broń myśliwską. Ochroniarz próbował bezskutecznie przeszkodzić mu w wejściu do budynku. Zdołał uruchomić alarm. Siergiej poszedł do pracowni biologicznej. Tam oddał jedenaście strzałów. W wyniku postrzałów zmarli: trzydziestoletni nauczyciel geografii, a także jeden z policjantów, który przybył wezwany przez ochroniarza. Drugi z policjantów został ranny. Według świadectwa jednej z uczennic, Siergiej najpierw wystrzelił nauczycielowi w brzuch, a po chwili zastanowienia, czy ofiara żyje, oddał drugi strzał – w głowę. Dwudziestu czterech uczniów klasy dziesiątej (swojej własnej klasy) znajdujących się w pracowni uzbrojony nastolatek wziął jako zakładników. W operacji ich uwalniania wziął udział ojciec Siergieja, funkcjonariusz Federalnej Służby Bezpieczeństwa, według innych źródeł MSW (broń należała do niego), któremu udało się przekonać syna, by wypuścił zakładników. Siergiej został zatrzymany przez funkcjonariuszy jednostki specjalnej.
Takie sceny znamy z amerykańskich realiów. Zawsze wywołują szok, wzbudzają dyskusję, czy można było temu zapobiec, jak wychowywać młode pokolenie, by nie sięgało po przemoc, opłakuje się ofiary. Sprawa po jakimś czasie przycicha, a potem znowu ktoś świruje i wpada na lekcje z giwerą, cała Ameryka ponownie wstrzymuje oddech, przeżywa szok, odbywa dyskusję… da capo.
Ale rosyjska szkoła taką lekcję przerabia po raz pierwszy. Dlatego poziom szoku jest dużo większy niż w przypadku amerykańskich tragedii dziejących się w szkołach. O incydencie w szkole w Otradnoje mówią od rana wszystkie media, wypowiadają się na ten temat politycy. Prezydent Putin nazwał wydarzenia w szkole tragedią, a następnie wezwał, by u młodzieży kształtować odpowiednie wzorce na odpowiednim poziomie estetycznym i artystycznym, dobry gust (co ma piernik do wiatraka?).
Siergiej miał opinię dobrego ucznia, nawet miał szansę na świadectwo z czerwonym paskiem, był sportsmenem, chodził na siłownię. Rówieśnicy go akceptowali, tylko niektórzy wyczuwali w nim jakieś rozwibrowanie. Z nauczycielem geografii zatargów raczej nie miał, choć niektóre media wskazują, że miał powody, by nie lubić nauczyciela (zaniżał mu podobno ocenę).
Czy tragedia w Otradnoje to jednostkowy wypadek czy zwiastun nowej strasznej tendencji? – pytają media. Na razie wiemy za mało, aby wyrokować w tej konkretnej sprawie. Ale ogólna brutalizacja życia przekłada się na brutalizację życia szkoły. Społeczeństwo to jeden organizm, trudno wydzielić zeń sektor młodzieżowy, odizolować go, skryć pod kloszem. Młodzież przejmuje zachowania dorosłych.
Kilka lat temu reżyserka młodego pokolenia Waleria Gaj Germanika nakręciła kontrowersyjny serial „Szkoła”, opowiadający o losach uczniów dziesiątej klasy. Bez upiększeń i osłonek pokazała konflikty w obrębie grupy rówieśniczej, na linii uczniowie-nauczyciele, na linii dzieci-rodzice. Narkotyki, alkohol, upokorzenia, przypadkowy seks, przemoc, skorumpowana kadra nauczycielska, bardziej zajęta własnymi problemami niż wychowywaniem podopiecznych, egoistyczni rodzice bez wyobraźni, zetknięcie się młodej nieodpornej na ciosy psychiki z brutalnością świata, głupota i brak ambicji, okrutne znęcanie się nad słabszymi. Serial Gaj Germaniki wywołał niesłychanie ostrą dyskusję (pisałam o tym na blogu: http://labuszewska.blog.onet.pl/2010/01/15/chocby-cie-smazyli-w-smole/). Twórcom filmu zarzucano, że dają zły przykład, przedstawiają skażony, wykrzywiony obraz rzeczywistości. Tymczasem serial pokazał, jak szkoła jest daleka od ideału. Że jak w sztukach Czechowa nikt z nikim nie rozmawia, choć każdy wypowiada jakieś kwestie. Widocznie i w szkole numer 263 nie prowadzono rozmów o problemach.
Psychiatrzy i pedagodzy są zgodni co do tego, że poziom agresji i okrucieństwa jest coraz wyższy – i to nie tylko wśród nastolatków, to problem całego społeczeństwa. „Życie nastolatków staje się wirtualne. Dzieci widzą mnóstwo okrucieństwa, przemocy, którym na ogół nie daje się oceny, społeczeństwo odnosi się do przemocy ambiwalentnie. A jeśli dziecko ma jakieś problemy z psychiką, to utrwala sobie wyobrażenie, że tak wygląda norma. Dzieci przenoszą do realnego życia reguły komputerowych strzelanek” – mówi psychiatra Tatiana Kryłatowa.
W szkole w Otradnoje obowiązywały podwyższone normy bezpieczeństwa (dyrektor wprowadził uczniowskie karty z kodem, bez których nie można się było dostać do szkoły, miałby to być zapewne środek zapobiegawczy wobec grasujących w szkołach dilerów narkotyków). Nie pomogły.
Pada „Deszcz”
Telewizja „Deszcz” (Dożd’, tvrain.ru), dostępna w Internecie i niektórych sieciach kablowych, wypełnia maleńką niszę pozostawioną łaskawie w eterze po protestach w 2012 roku. To swego rodzaju wentyl. „Deszcz” różni się od centralnych kanałów obsługujących interesy władzy. Wiele miejsca w swoich programach poświęca opozycji, korupcji i innym gorącym tematom politycznym i społecznym, których unikają wielkie stacje. Przed kamerami „Deszczu” wypowiadają się politycy i eksperci, których do centralnych stacji nikt nie zaprasza.
26 stycznia podczas programu poświęconego 70. rocznicy zakończenia blokady Leningradu przeprowadzono sondę – widzom zadano pytanie: „Czy należało poddać Leningrad, aby uratować setki tysięcy ofiar?”. 54 procent uczestników sondy odpowiedziało twierdząco. Dla przypomnienia: podczas trwającej 28 miesięcy – od września 1941 do stycznia 1944 – w mieście odciętym od komunikacji zmarło z głodu (97% ofiar), zimna, chorób, zginęło od bomb, ostrzału i pożarów od kilkuset tysięcy do półtora miliona mieszkańców (przed wojną Leningrad liczył około 3 mln). W powojennej oficjalnej narracji eksponowano bezprzykładne bohaterstwo mieszkańców. Leningrad otrzymał tytuł „miasta bohatera”. Natomiast starannie wyciszano tematy kontrowersyjne, jak choćby wzmiankowana w pytaniu sondażowym sensowność utrzymywania miasta w stanie oblężenia, co skazywało mieszkańców na życie i śmierć w straszliwych warunkach.
I oto teraz pytanie o sens poddania miasta stało się przyczyną nagonki na „Deszcz”. Autorom programu zarzucono kalanie pamięci ofiar. Kierownictwo stacji przyznało, że faktycznie pytanie było sformułowane niefortunnie, przeprosiło za ten nietakt i usunęło ze strony internetowej wzmianki o sondzie. Krytycy stacji jednak się nie uspokoili i wzywają do zamknięcia „Deszczu”. Prokuratura przystąpiła dziś do postępowania wyjaśniającego, czy doszło do obrazy patriotycznych uczuć obrońców Leningradu.
W Rosji od jakiegoś czasu trwają zabiegi o usankcjonowanie jednej wersji historii – patetycznej, chwalebnej, niedopuszczającej mówienia o błędach, gloryfikującej bohaterstwo żołnierzy/obywateli radzieckich/rosyjskich bez wspominania o ciemnych stronach przeszłości. Deputowana Irina Jarowaja kilka miesięcy temu wniosła pod obrady Dumy projekt ustawy przewidującej odpowiedzialność karną za gloryfikację faszyzmu i rozpowszechnianie „kłamliwych informacji o działalności armii krajów koalicji antyhitlerowskiej w czasie II wojny światowej”. Nie bardzo wiadomo, co to opływowe sformułowanie ze sobą niesie. Komentatorzy zrecenzowali dokument tak: „na trzy lata za wybielanie faszystów i oczernianie Armii Czerwonej”. Ustawa utknęła na razie w kołach zębatych machiny biurokratycznej.
Trwają też prace nad jednym obowiązującym podręcznikiem historii. „To czysto totalitarna metoda. Takie podręczniki powstają w krajach, w których władze i obsługujące je kręgi intelektualne troszczą się nie o to, by młody człowiek zdobył wiedzę i odpowiednie nawyki, a wyłącznie o propagandę i indoktrynację” – napisała Irina Karacuba w „Jeżedniewnym Żurnale”.
Ale wróćmy do telewizji „Deszcz” i jej obecnych kłopotów. Jak przypomina Jurij Bogomołow, początkowo władze nie były zaniepokojone istnieniem samodzielnej stacji. „Pozwalają sobie na wolnomyślicielstwo? Niech sobie pozwalają – w końcu, kto ich tam ogląda?” – władze początkowo patrzyły na „Deszcz” przez palce. Ale z czasem telewizja zyskiwała coraz liczniejszą widownię. „Ostatnią kroplą było to, że stacja prowadziła bezpośrednie transmisje z kijowskiego Majdanu”, łamiąc tym samym monopol centralnych stacji na „kartinku” z Ukrainy. Oficjalna propaganda twierdziła, że na Majdanie są sami radykałowie, nacjonaliści, banderowcy, antysemici (Radio Swoboda kilka dni temu sporządziło wykaz słów, jakimi rosyjskie telewizje opisują uczestników protestu), a „Deszcz” pokazywał po prostu Majdan – ze wszystkim, co się tam dzieje.
Niefortunna sonda o blokadzie Leningradu była zapewne pretekstem do szykowanego ataku na „Deszcz”.
A teraz jeszcze kilka słów o samym pytaniu i o wyniku sondy. Andriej Archangielski (Colta.ru) stwierdził: „Ten wynik głosowania to typowa reakcja współczesnego człowieka. To przecież nie świadectwo niepamięci czy pogardy dla heroizmu. To zwykłe niezrozumienie. Naturalne. Głosują normalni ludzie, którzy uważają, że lepiej się dogadać, poszukać kompromisu, oni myślą w kategoriach czasów pokoju. I właśnie to myślenie, ta pokojowa etyka jest [z punktu widzenia tej wojennej etyki] niewybaczalna. Niewybaczalna jest sama próba podania w wątpliwość, czy wszystkie ofiary były potrzebne. Z punktu widzenia państwa to zamach na jego fundamenty. […] W Rosji nie dopracowaliśmy się etyki czasów pokoju, cały czas wszystko mierzymy kategoriami wojennymi. Wojna pozostaje jedyną etyką i powstaje wrażenie, że jeśli tego tematu się zakaże, jeśli zakaże się myślenia, wątpienia, jeśli zrobi się jeden podręcznik, to wszystko pozostanie na miejscu”. Wszelkie wątpliwości stają się kwestią polityczną. „Państwo najechało na „Deszcz” nie z powodu wojny, a dlatego że pokazywał Majdan i w ogóle dlatego, że takie zjawisko jak „Deszcz” w ogóle nie powinno istnieć”.
Wysocki na Majdanie
Dwa dni temu były 76. urodziny Władimira Wysockiego. Ciągle słuchany, ciągle aktualny. I to jak.
Aktywiści kijowskiego Majdanu zamieścili na You tube składankę wstrząsających i pięknych zdjęć z protestu i oprawili to muzycznie „Balladą o walce” Wysockiego. Twórcy klipu (Ałła Demura) zadedykowali go „tym, którzy zginęli za naszą wolność. Dziękujemy fotoreporterom za odwagę. Dziękujemy Wysockiemu za geniusz i aktualność. Dziękujemy tym, którzy walczą”.
Film można, nawet trzeba, obejrzeć tu: http://rus.newsru.ua/data/video/4643.html
W tłumaczeniu Marleny Zimnej po polsku to brzmi tak:
W zgiełku modlitw wieczornych, gdzie kłębił się dym
Nie z wojennej pożogi, lecz z ognisk i świec,
Żyły dzieci, co w bitwach pragnęły wieść prym
I tajemnic z ksiąg starych nie zdradzać i strzec.
Dzieciom zawsze się marzy
Dorosłość i fart.
Nasze bójki, urazy
Przesłaniały nam świat.
Potem mamy zszywały
Płaszcz, co w bójkach się darł,
A nas książek regały
W nową zwały już dal.
Chłonęliśmy lekturę łapczywie, bark w bark,
W dołku kłuło nas słodko od magii tych zdań,
I kręciło się w głowie od przygód i walk,
Co na stronach pożółkłych opisał ktoś nam.
Nie znał wojen nikt z nas,
Ale wciąż nam się śnił
Trębacz grzmiący: „Już czas!”
Dzwonnik, co trwogę bił.
Krok rycerzy, gdy szyk
Ich wyruszał na szlak,
Zgiełk natarcia i zgrzyt
Kół armatnich i szpad.
A w dymiących się kotłach dawnych wojen i burz
Tyle strawy dla mózgów dziecięcych i dróg.
Takie role, jak zdrajca, i Judasz, i tchórz
W świecie zabaw niewinnych odtwarzać miał wróg.
A co do nas, to nam
Nakazano wziąć miecz,
I honoru strzec dam,
I miłować je też.
Każdy z nas święcie wierzył,
I zapewniał co rusz:
Role dzielnych rycerzy
Będą nasze. I już!
Nie uciekniesz na dobre w świat marzeń i snów,
Krótko trwają zabawy, więc nisko się skłoń,
Gdy na polu bitewnym się znajdziesz, bez słów
Z martwych dłoni rycerza do ręki chwyć broń.
Jeszcze ciepły weź miecz
I przekonaj się sam,
Czy pokonasz nim śmierć,
I czy chroni od ran.
Czyś bohater, czy tchórz,
I czy sprzyja ci los,
Czy gdy dobył ktoś nóż,
W gardle uwiązł ci głos…
Gdy przyjaciel twój padnie, a ty, tłumiąc łzy,
Tak z rozpaczy zapragniesz jak wilk ranny wyć,
Kiedy uznasz, że byłoby lepiej, byś ty
Leżał w boju zabity, by druh twój mógł żyć.
Wnet zrozumiesz, że chcą,
By przyłbicy ich strzec
Kłamstwo, podłość i zło,
Spustoszenie i śmierć.
Kłamstwo, podłość i zło
Wyszczerzyły swe kły,
A za nimi już są
Tylko groby i łzy.
Jeśli miecz twego ojca torował ci szlak,
Ten, coś wziął z jego ręki, gdy on w boju padł,
Jeśli w boju zwycięstwa poznałeś już smak,
To na dobre ci wyszła lektura sprzed lat.
Gdy z talerza żeś jadł,
A nie z noża. Gdyś stał
Z boku, kiedy druh padł,
Brat do boju się rwał.
Gdy bezkarnie cię lżył,
Łotr i zdrajca co sił,
Próżny żywot twój był,
Próżno żywot twój był.
Doktryna Putina na Majdanie
Miał być już spokój z tą Ukrainą, przecież zaraz igrzyska w Soczi. Przecież Moskwa ułożyła się z prezydentem Janukowyczem. Rzuciła mu pełne kolców koło ratunkowe: wyłożyła 15 miliardów dolarów na/za zmianę kursu z europejskiego na rosyjski, obniżyła ceny gazu, pogłaskała po szerokim ramieniu. To oczywiście nie było żadne mieszanie się w politykę Ukrainy, tylko bratnia pomoc.
Ale spokoju nie ma. Ludzie na Majdanie stoją już dwa miesiące. Mówią: sprzedajna władza – albo jeszcze dobitniej banda – het’. Po przyjęciu przez Radę Najwyższą 16 stycznia drakońskich ustaw a la russe ograniczających prawo do zgromadzeń, wolność słowa i działalność NGO sytuacja zaczęła rozwijać się wedle nowego, radykalnego scenariusza. Ludzie na Majdanie już nie tylko stoją – przeszli do aktywnych działań ulicznych.
„Szkoda, że Rosjanie trzymają się na dystans, nie wspierają naszych dążeń wolnościowych. To nas od siebie oddali” – skarży się mocno zaangażowana w protest na Majdanie piosenkarka Rusłana.
O tym, jak przedstawiana jest sytuacja na Ukrainie w rosyjskiej przestrzeni medialnej, pisałam kilka dni temu: http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/01/22/co-bedzie-z-pomylka-stalina/. Dziś kilka uzupełnień.
Moskiewski politolog Kiriłł Rogow w „Nowej Gazecie” zwraca uwagę na pewien ciekawy aspekt. „Zdaje się, że na Kremlu zacierają ręce [wobec zaostrzenia sytuacji na Ukrainie], a oficjalne rosyjskie media na różne sposoby ucierają jedną myśl: zobaczcie, do czego prowadzi pokojowy protest. Niezależnie od tego, na ile Kreml bezpośrednio czy niebezpośrednio bierze udział w wypracowywaniu taktyki postępowania Janukowycza wobec kijowskich demonstrantów, w historii tego konfliktu doskonale widać główne idee doktryny Putina. Gdy zaczęły się protesty przeciwko niepodpisaniu przez Janukowycza porozumienia z UE, prezydent całkowicie je zignorował. Podpisując porozumienia z Putinem, nawet powiedział coś takiego: a Majdan niech sobie stoi, choćby i do wiosny. Pokojowy protest nie ma jednak żadnych instrumentów, aby wpłynąć na sytuację – konflikt na tym etapie rozgrywa się wyłącznie w sferze moralno-politycznej. Jeżeli zignoruje się możliwość prowadzenia dialogu tym językiem, to energia protestu dosyć szybko znajduje się w ślepej uliczce. Aby podtrzymać protest, potrzebna jest eskalacja, w przeciwnym razie ludzie rozchodzą się po domach, mocno sfrustrowani, czują się, jakby ich ktoś opluł. Natomiast aby zahamować eskalację, potrzebne jest zastraszenie. I trzeci element strategii: przyjęcie ustaw, które znacząco ograniczają prawa obywateli do wyrażania protestu i rozszerzają prawa władz do stosowania siły wobec protestujących. Wszystkie te etapy przeszliśmy w Rosji: ignorowanie protestów, demonstracja siły ze strony władz, wprowadzenie przepisów ograniczających prawa obywatelskie i dające władzom szersze uprawnienia do stosowania siły. To kremlowskie know-how, które pozwoliło Putinowi poradzić sobie z falą protestów na przełomie roku 2011 i 2012”. I zadziałało. Protesty ucichły. Znamiennym kontrapunktem wydarzeń na Ukrainie jest zbliżający się do finału długi proces uczestników demonstracji 6 maja 2012 roku, zwanych „więźniami placu Błotnego”. Wtedy odbył się pokojowy protest uliczny w przeddzień inauguracji najnowszej kadencji prezydenta Putina. Doszło do szarpaniny (nie płonęły barykady, demonstranci nie rzucali koktajlami Mołotowa, nie przewracali autobusów), według wielu świadków – sprowokowanej przez policję. Zatrzymano kilkanaście osób, są sądzone, kilka osób już dostało za tę szarpaninę realne kilkuletnie wyroki (wybiórcza „sprawiedliwość” w celu zastraszenia). A teraz kolejna grupa – prokurator zażądał dla nich kary sześciu lat pozbawienia wolności. Sześciu lat. I co? I nic. Czy ktoś staje w ich obronie, organizuje protesty? Pojedynczy blogerzy wyrażają przerażenie i trwogę. Relacje z procesu zamieszcza „Nowaja Gazieta”. Na ulicach Moskwy nie zbiera się tłum, by wydrzeć „błotnych więźniów” z łap ślepej i głuchej Temidy.
Doktryna Putina sprawdziła się na placu Błotnym dwa lata temu w Moskwie. Ale czy sprawdzi się na ulicach Kijowa?
Wiele jest w komentarzach na temat Ukrainy domysłów, czy długa ręka Kremla jest wystarczająco długa, by faktycznie mieszać w kijowskim kotle. Znający kuchnię komentatorzy wskazują, że szarą eminencją podpowiadającą Kremlowi, co czynić, jest nadal Wiktor Medwedczuk, lider prorosyjskiej partii Ukraiński Wybór (nie jest popularna), dawny potężny szef administracji prezydenta Kuczmy. Jest faktycznie bliskim znajomym Putina (są kumami – Putin trzymał do chrztu latorośl Medwedczuka). Ale jego pomysły na rozegranie strategicznej gry „Ukraina” jakoś się do tej pory nie udawały. Julia Łatynina w ostatniej audycji w „Echu Moskwy” rozrzedziła nieco powietrze wokół złowrogiego intryganta, jej zdaniem akcje Medwedczuka na Kremlu mocno spadły po tym, jak wsadził na minę rosyjskich bankierów w nieudanej operacji z bankiem Prominwest (ludzie Putina mieli mocno przy tym umoczyć).
Na zakończenie krótki przegląd co bardziej celnych stwierdzeń z frontu wojny informacyjnej – tych rosyjskich politologów i dziennikarzy, którzy zakotwiczyli po kremlowskiej stronie mocy. Aleksiej Muchin próbuje przekonywać, że „gdyby coś podobnego [jak w Kijowie] zaczęło dziać się w Rosji, to sytuacja szybko zostałaby uregulowana. Po pierwsze, nasze władze potrafią znajdować konsensus – określone grupy społeczne, wypowiadając się, obniżają napięcie. Po drugie, praktyka masowego wsparcia decyzji władz, pamiętacie Pokłonną Górę? [chodzi o oficjalnie organizowane wiece popierające Putina w czasie, gdy trwały antyputinowskie protesty na ulicach; na Pokłonną zwożono uczestników autobusami z zakładów pracy, sprawdzano listy obecności]. Wreszcie, jest efektywnie działający OMON, który potrafi załatwić podobne problemy”. No tak, to nie to samo co płochliwy Berkut.
Jeszcze dalej pojechał szef Centrum Badań Ekonomicznych Instytutu Globalizacji Wasilij Kołtaszow. Jego artykuły można poczytać w portalu Wzglad. „Unia Europejska jest w nasze dni więzieniem narodów. Tylko są w nim cele o różnym poziomie komfortu” – pisze Kołtaszow. Nie ma się więc po co do tego więzienia, zwłaszcza Ukrainie, spieszyć, nieprawdaż?
Zasłużony weteran prasowego frontu Witalij Trietjakow (http://v-tretyakov.livejournal.com/1082726.html) przestrzega: „Rosja uprzedza, że sięgnie po wszystkie dostępne metody i środki w obronie praw – historycznych i prawnych – rosyjskich obywateli i całego rosyjskiego narodu Ukrainy [tak w oryginale], a także ich zdrowia i życia, jeżeli w rezultacie przewrotu państwowego, bezprawnego zawłaszczenia władzy […] dojdą na Ukrainie do władzy przedstawiciele szowinistycznych, antyrosyjskich, skrajnie prawicowych sił”. A w jednym z ostatnich wpisów w blogu podrzuca nowy pomysł: Jak Janukowycz zrobi Jaceniuka premierem, to Rosja powinna odebrać swoje 15 mld.
Te 15 mld niepokoi wielu. Komentatorzy pytają na wyprzódki: a co, jeśli Janukowycz upadnie, to czy jego następcy powinniśmy też dać kaskę. Stanisław Biełkowski radzi, żeby się pożegnać z tą kwotą, bo nikt w Kijowie nie zamierza jej zwracać. To ciekawa dyskusja, bo zdaje się, że tych pieniędzy jeszcze nikt nie widział. Kiedy podpisywano porozumienia Putin-Janukowycz, była mowa o tym, że Moskwa obwarowuje to szeregiem warunków, to po pierwsze, a po drugie będzie wydzielać w transzach. Trudno powiedzieć, czy komunikat ten miał uspokoić rosyjskich krytyków porozumień, którzy podnosili, że Putin dał taką kasę Janukowyczowi, a to pieniądze rosyjskich emerytów, których nikt nie pytał itd.
Sam prezydent Putin na razie osobiście się nie wypowiadał na temat ostatnich wydarzeń na Ukrainie. Ustami swojego rzecznika kilka dni temu przypomniał tylko obowiązującą kremlowską mantrę: o niedopuszczalności ingerencji z zewnątrz, o obserwowaniu wydarzeń na Ukrainie „z bólem”, jako że dotyczy to bratniego narodu.
Co będzie z „pomyłką Stalina”?
Kijowski Majdan i to, co się tam dzieje, nie schodzi z pierwszych stron rosyjskich gazet, zaprząta też uwagę rosyjskich polityków.
Dziś Duma Państwowa przyjęła uchwałę o wydarzeniach na Ukrainie. Zdaniem rosyjskich deputowanych odpowiedzialność za radykalizację protestu ponosi opozycja oraz wspierający ją politycy z Zachodu, którzy bezpardonowo wtrącają się w wewnętrzne sprawy suwerennego kraju. Duma wyraziła natomiast pełne poparcie dla działań rosyjskich władz wspierających Ukrainę – udzielenie kredytu, obniżenie cen gazu.
Jedyną frakcją, która nie podniosła ręki za uchwałą, była LDPR Władimira Żyrinowskiego. Dlaczego? Bo LDPR nie popiera wydawania pieniędzy z rosyjskiego budżetu na wspieranie zagranicy, choćby tak bliskiej jak Ukraina. Żyrinowski w wypowiedzi dla mediów nazwał Ukrainę „pomyłką Stalina”. Jego zdaniem regiony wschodnie powinny zostać w 1945 r. wcielone do Rosji, a zachodnie stać się ukraińską republiką radziecką ze stolicą we Lwowie.
Pisarz Eduard Limonow z kolei na stronie gazety „Izwiestia” wzywał do aresztowania przywódców opozycji, gdyż „stali się przestępcami”. Jego zdaniem, nic złego się nie stanie, jeżeli Ukraina rozpadnie się na lewobrzeżną i prawobrzeżną.
Oficjalne czynniki rosyjskie mówią jednym głosem. Te same stwierdzenia, które przyklepała Duma, padają z ust przedstawicieli rosyjskiego MSZ. I minister, i wiceministrowie, a także do kompletu szef komisji spraw międzynarodowych Dumy mówią o ingerencji Zachodu w sprawy ukraińskie. Minister Ławrow wyraził też gotowość pośredniczenia w uregulowaniu ukraińskiego sporu. O ile Rosja zostanie o to poproszona. Na razie taka prośba z Kijowa nie nadeszła.
Rosyjska telewizja informacyjna Rossija 24 na bieżąco pokazuje relację z Kijowa. Nie tylko w reportażach tej telewizji, ale także w innych mediach podkreślane jest to, że sytuacja na Majdanie wymknęła się spod kontroli, że nastroje się zradykalizowały, że na ulicach Kijowa rządzą nacjonaliści, że protest staje się coraz bardziej agresywny, że Zachód miesza, że liderzy Majdanu stracili autorytet. Opowiadanie o anarchii i agresji uczestników Majdanu obliczone jest zapewne na to, by w widzach/czytelnikach nie zakiełkowała sympatia dla manifestujących. A ona ewidentnie wcześniej kiełkowała, np. w blogosferze – rosyjscy entuzjaści, popierający proeuropejskie dążenia Ukrainy, jeździli na Majdan i zachwycali się atmosferą, solidarnością, Rusłaną śpiewającą hymn. „Dlaczego u nas to niemożliwe?” – zastanawiali się. Teraz Majdan został przesłonięty przez wydarzenia na ulicy Hruszewskiego.
Co ciekawe, sprawa ofiar śmiertelnych Majdanu nie jest przez rosyjskie media eksponowana. Zauważyli to i skomentowali jedynie nieliczni (m.in. Anton Oriech na blogu napisał: „Do dzisiejszego ranka można było opowiadać sobie wesołe kalambury o katapulcie, można było śmiać się ze słowa „tituszka” […], ale wesołe hasła i śmieszne fotki stają się na nie miejscu, kiedy zaczynają ginąć ludzie. […] Jak tylko pojawiają się ofiary, pojawiają się i zabójcy”).
W rosyjskim oficjalnym przekazie medialnym, szczególnie w komentarzach pojawiają się też rozważania, czy możliwy jest wariant siłowy zakończenia protestu (rozjechanie Majdanu przez siły porządkowe, mimo oporu) oraz czy na Ukrainie dojdzie do wojny domowej. Dziś trudno prognozować rozwój sytuacji na Ukrainie – dynamika wydarzeń jest niesamowita. Można się natomiast zastanowić, dlaczego opinia publiczna w Rosji jest urabiana przez media w taki sposób, by z akceptacją powitać ewentualne siłowe rozwiązania na Ukrainie. Zdaniem wielu ekspertów, gdyby ukraiński prezydent poszedł na takie rozwiązanie, znalazłby się w międzynarodowej izolacji i musiałby się pocieszać w siostrzanych ramionach Rosji. Osłabiony w ten sposób Janukowycz miałby bardzo ograniczone pole manewru w grach z Rosją, musiałby przyjąć jej warunki.
Obecnie na Majdanie znów stoi nieprzebrany tłum, w pobliżu płoną zwały opon, z trybuny liderzy opozycji składają sprawozdanie ze spotkania z Janukowyczem. „Władza przekroczyła czerwoną linię, zginęli ludzie”, mówią, „Władza kompletnie nic nie rozumie, ma za nic obywateli, ma za nic ofiary”. Choć dziś Dzień Jedności Ukrainy, do porozumienia daleko.
Stary Nowy Rok 2014
Między kalendarzem gregoriańskim i juliańskim różnica obecnie wynosi trzynaście dni i tak będzie do 2100 roku (potem różnica zwiększy się do czternastu dni). Państwo rosyjskie od czasów cara Piotra I zaczyna nowy rok – jak w Europie – od stycznia (wcześniej odliczanie nowego roku zaczynało się 1 września, „od stworzenia świata”); od stycznia 1918 roku żyje według kalendarza gregoriańskiego (nowego stylu). Rosyjska Cerkiew używa nadal kalendarza juliańskiego (starego stylu).
W Rosji 13 stycznia obchodzi się – trochę pół żartem, pół serio – tak zwany Stary Nowy Rok, swoisty przeżytek zmiany kalendarza z juliańskiego na gregoriański. Symbolicznie dzień ten kończy okres świąteczny zaczynający się 31 grudnia. W latach ZSRR wiele z tradycji związanych z Nowym Rokiem zostało utraconych. Po rewolucji zaniechano obchodzenia Bożego Narodzenia (według juliańskiego kalendarza przypadającego na 7 stycznia), próbowano oduczyć rządzący proletariat upajania się „opium”, za jaki oficjalnie uznano religię. Tradycję strojenia choinki obwołano „burżuazyjnym przeżytkiem”. Dopiero w 1935 roku partia dała zielone światło: można witać radośnie Nowy Rok. Część wypartych z przestrzeni publicznej tradycji bożonarodzeniowych przywrócono/wprowadzono/przeszczepiono jako tradycje noworoczne. To było święto dla rodziny, która zbierała się przy stole, dzieci mogły się cieszyć choinką i prezentami. Każde dziecko dorastające w latach trzydziestych w Kraju Rad wiedziało, że choinkę dał dzieciom towarzysz Stalin. Dopiero w 1947 r. 1 stycznia stał się dniem wolnym od pracy. Pojawiły się też nowe świeckie-sowieckie tradycje: sałatka Olivier, kremlowskie kuranty oznajmiające północ, nadawane początkowo przez radio, a potem przez telewizję na cały kraj i szampan. Potem powstały noworoczne filmy, które co roku są obowiązkowo tłuczone przez wszystkie telewizje (np. „Ironia sud’by” z Barbarą Brylską, pisałam o tym m.in. tu: http://labuszewska.blog.onet.pl/2009/12/31/z-biegiem-lat-z-biegiem-dni/).
Ze Starym Nowym Rokiem też związane są stare zwyczaje, które od kilku lat próbuje się w Rosji przypominać. I dzień ten staje się coraz popularniejszym świętem. Odżywają zapomniane tradycje kulinarne. „Małania”, jak nazywa się też nieoficjalnie 13 stycznia (według starego stylu to imieniny Małanii-Melanii), a potem następujący 14 stycznia Wasyl (dzień św. Wasilija) lubią dobrze zjeść: faszerowane karpiki, pieczone prosiaki, fantazyjnie doprawiony drób, bliny, kiełbasy.
To jeszcze jeden miły powód, by życzyć sobie pomyślności, z czego skwapliwie korzystam. Jeszcze raz: wszystkiego najlepszego.
Kalendarz ze Stalinem
Na początku każdego roku powstaje problem, jaki wybrać kalendarz ścienny: pejzaże górskie, pieski, malarstwo włoskie, a może Marilyn Monroe. W zeszłym roku opatrzyły się stare samochody, więc może na ten rok sprawimy sobie sflaczałe zegary Salvadora Dali albo fotki z „Rzymskich wakacji”…
Rosjanie też lubią kalendarze ścienne – i marynistykę Ajwazowskiego, i widokówki starej Moskwy, i z nieskromnymi kobietami szkice nastrojowe. Rekordy popularności swego czasu biły kalendarze z wizerunkiem umiłowanego przywódcy. Studentki dziennikarstwa MGU w 2010 roku przygotowały specjalne wydanie kalendarza erotycznego, w którym popierały Władimira Władimirowicza pełną piersią. Ich koleżanki z wydziału wydały w odpowiedzi protest-kalendarze: sfotografowały się np. z zaklejonymi ustami, by zaprotestować przeciwko kneblowaniu mediów itd.
Wydawnictwo Dostoinstwo (Godność) skutecznie rozszerza paletę kalendarzy: od trzech lat z powodzeniem wydaje biograficzny kalendarz ścienny „Stalin” (http://www.politkniga.ru/product/biograficheskij-kalendar-stalin-na-2013-god/). Na każdej karcie podobizna Ojca Narodów – od czasów seminaryjnej młodości po oficjalne portrety w mundurze generalissimusa – oraz krótka nota, przybliżająca najważniejsze wydarzenia z życia Stalina (http://www.newsru.com/pict/big/1622075.html). Stalin na sprężynce kosztuje jedyne 250 rubli. Można go zamówić przez Internet. „Z dumą przedstawiamy kalendarz ścienny, to doskonały prezent dla weteranów i osób zainteresowanych historią” – zachwalają wydawcy. Przez dwa ostatnie lata nikt jakoś w przestrzeni publicznej nie zwrócił uwagi na ten ponury wyraz chorej miłości do tyrana. W tym roku wybuchł skandal. Wszelako nie chodziło o napiętnowania samego faktu wydawania tego kuriozum, ale o to, że drukiem kalendarza ze Stalinem zajęła się drukarnia… Ławry Troicko-Siergijewskiej, jednego z najważniejszych monasterów Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej.
Blogosfera w Rosji rozwałkowała temat na cienki placek. „Duchowni mają chyba syndrom sztokholmski: kochają swego prześladowcę” – powtarzano w licznych komentarzach. Rzeczywiście to karkołomna konstrukcja: cerkiewna drukarnia wykonuje usługi na rzecz upamiętnienia prześladowcy i kata Cerkwi i prawosławnego duchowieństwa, człowieka, który nakazał wysadzenie w powietrze Świątyni Chrystusa Zbawiciela w Moskwie.
Dziś pojawiły się wyjaśnienia, że dyrektor drukarni stracił posadę za wykonanie skandalicznego zlecenia.
Oziero nie tonie
Ekonomiści mniej lub bardziej oddaleni od władzy, a nawet ci do niej zbliżeni zaczynają coraz głośniej mówić, że Rosja mimo gromkich zapowiedzi władz nie może się wygramolić z jamy kryzysu, w który wpadła po 2008 roku. Wróżą, że rok 2014 będzie jeszcze chudszy. Zaklęcia prezydenta nie działają. Ale jak mówi stare rosyjskie porzekadło – „komu wojna, a komu mat’ rodna”. Czyli jedni na kryzysie tracą, a drudzy się tuczą.
Jak wynika z pobieżnego przeglądu aktywów, członkowie najwierniejszej grupki wspierającej Władimira Putina i siebie – kooperatywy Oziero plus najbliżsi – nie stracili na kryzysie. W 2013 roku żwawo rozglądali się po świecie i kupowali nowe cegiełki do budowli swych imperiów biznesowych.
I tak, bracia Jurij i Michaił Kowalczukowie w minionym roku „poszli w media”: kupili akcje gazety „Izwiestia”, dom wydawniczy Trzy Korony, wydający najpopularniejszą gazetę Petersburga, holding Profmedia (m.in. trzy stacje TV), za pośrednictwem Gazprommedia/Gazprombank kontrolują inne popularne telewizje i rozgłośnie radiowe. Kowalczukowie zainteresowali się też telekomunikacją i wykupili 50% akcji czwartego co do wielkości operatora komórkowego w Rosji Tele2Rossija.
Kolejni panowie bracia, którzy kiedyś wraz z prezydentem walczyli w klubie na tatami, Arkadij i Borys Rotenbergowie rozwijali się w dziedzinie telekomunikacji, obsługi portów lotniczych. Mogli się cieszyć otrzymaniem lukratywnych zleceń (Borys Rotenberg buduje, niezgoda z nim rujnuje). Nie pogardzili sferą kultury: kupili wielkie wydawnictwo, które też otrzymuje lukratywne zlecenia od państwa i tłucze na tym miliardy rubli rocznie. Stara miłość do sportu nie rdzewieje, więc do spółki z Giennadijem Timczenką (który słynie z tego, że podaje do sądu dziennikarzy, nazywających go „przyjacielem Putina”) wykupili akcje fińskiego klubu hokejowego Jokerit i kompleks sportowy. Sam Timczenko zakupił akcje wielkich firm budowlanych, obecnie szykuje się do walki o kontrakt na zbudowanie naziemnego odcinka gazociągu South Stream (ciekawe, czy wygra).
Igor Sieczin, prezes największego koncernu naftowego Rosji Rosnieft’, zakupił 794 863 akcje swego koncernu. Kilka dni później dokupił jeszcze kilkaset tysięcy kolejnych. To był rok, dobry rok – śpiewał kiedyś Seweryn Krajewski.
A teraz nastąpił Nowy Rok – czas wytchnienia, odprężenia. Największe święto w Rosji. Nawet w Związku Radzieckim na Nowy Rok były dwa dni wolnego po szumnym Sylwestrze. Teraz styczniowa śpiączka trwa jeszcze dłużej, bo zaraz prawosławne Boże Narodzenie – też dni wolne od pracy, a potem jeszcze tak zwany stary Nowy Rok, 13 stycznia to 1 stycznia według starego kalendarza, więc znowu okazja do balowania. Bracia Rotenbergowie, Kowalczukowie, Timczenko, Sieczin, ministrowie, deputowani Dumy, senatorowie, gubernatorzy, bankierzy, członkowie zarządów mniej lub bardziej ważnych spółek albo wyjechali w Alpy czy na Seszele, albo zaszyli w dobrze strzeżonych willach. Życie polityczne na ten czas na ogół zastyga. Wakacyjnego kalendarza nie zakłóciły nawet tragiczne wydarzenia w Wołgogradzie. Jedynie Władimir Putin przyjechał do szpitala, w którym leczone są ofiary wybuchów.