Archiwa tagu: Józef Stalin

Urodzony 21 grudnia, czyli na progu stalinowskiej wiosny

22 grudnia. Kiedy urodził się Józef Wissarionowicz Stalin? Nie wiadomo. W haśle w Wikipedii (po rosyjsku) figurują dwie daty: 6 (według nowego stylu 18) grudnia 1878 oraz 9 (21) grudnia 1879. Różne daty dzienne, różne lata. Stalin podawał wszakże 21 grudnia. Tę datę Wikipedia określa jako „oficjalną”. Historycy badający biografię wodza ustalili, że urodził się 18 grudnia 1878, dotarli do świadectwa chrztu (z 29 grudnia tegoż roku). Ale skoro sam Stalin chciał obchodzić swoje urodziny 21 grudnia, to tak je za jego życia obchodzono. A i dla jego dzisiejszych miłośników ta data, jak się okazuje, jest święta.

Komunistyczna Partia Federacji Rosyjskiej zorganizowała z okazji 136. rocznicy urodzin Stalina wyprawę na plac Czerwony, złożyła kwiaty na jego grobie pod murami Kremla. Uroczystości ku czci Ojca Narodów rosyjscy komuniści zorganizowali już nie po raz pierwszy.

Przewodniczący Giennadij Ziuganow z okolicznościowym wypiekiem na licu zachłystywał się radością: „Nastała stalinowska wiosna. Teraźniejszość potrzebuje Stalina, jego wielkich idei i zwycięskich osiągnięć”.

„Stalinowska wiosna”. Brzmi przerażająco. Miliony ofiar tyrana ciągle nie mogą doczekać się rehabilitacji, zadośćuczynienia, a ich oprawcy nie zostali osądzeni i ukarani. Co więcej, cieszą się estymą.

„Dzisiaj – kontynuował swą orację Ziuganow – doświadczenie i męstwo Stalina, jego geniusz i talent powinni naśladować wszyscy działacze polityczni, którzy chcą dla Rosji dobra, szczęścia i realnej suwerenności. Dlaczego wszystkie swołocze świata w ostatnich latach występują przeciwko Stalinowi i jego wielkiej epoce? Dlatego że nie chcą, abyśmy odrodzili zrujnowane państwo rosyjskie […] Mam nadzieję, ze Putin w 2016 roku wyciągnie odpowiednie wnioski”. Giennadij Ziuganow nie jest politykiem marginalnym, zasiada w Dumie Państwowej od kilku kadencji, jest liderem ugrupowania należącego niezmiennie do elitarnego grona koncesjonowanej opozycji, permanentnie startuje w wyborach prezydenckich, jest zapraszany do telewizji, w której dzielnie wygłasza podobne przemówienia.

A więc wiosna. Coś na rzeczy jest. W Penzie staraniem miejscowych działaczy partii komunistycznej utworzono pierwsze na świecie Stalinowskie Centrum. Placówka ma zbierać pamiątki po Stalinie i krzewić jego idee. Obszerny reportaż z wydarzenia można zobaczyć tu: http://kprfpenza.ru/news/v_penze_otkryli_pervyj_v_mire_stalinskij_centr/2015-12-21-891

Stalin jak wańka wstańka – wyniesiony przez Chruszczowa z mauzoleum zdaje się tam ciągle wracać, ciągle znajdzie się wielu chętnych, by odbudować jego zwalone pomniki, uwiecznić pamięć i sławę. Politolog Stanisław Biełkowski pisał: „Strasznie się boimy nauczyciela, ale jednocześnie bardzo go kochamy. Bo to on nadaje nam formę, której nam brakuje. Jeśli nauczyciel bije, to znaczy, że ma rację. I to wszystko dla naszego dobra. […] Bombę atomową mamy dzięki GUŁagowi i systemowi szaraszek [biur projektowych w łagrach, w których siedzieli – i pracowali – wybitni uczeni]. II wojnę światową wygraliśmy dlatego, że Stalin wyjaśnił nam: nie ma takich ofiar, na które Rosja by nie poszła dla zwycięstwa. Rosyjskie życie nic nie kosztuje, o wiele ważniejsza jest rosyjska śmierć. To dlatego jesteśmy silniejsi od Europy. […] Stalin wmówił nam, że naszą główną cechą narodową jest cierpliwość. […] Żaden naród tyle nie zniósł, a myśmy znieśli. I stworzyliśmy sobie tyrana, abyśmy nie mogli nigdy wyzbyć się tych pokładów cierpliwości i gotowości cierpienia, ponoszenia ofiar. Wyborów dokonuje się za nas i bez nas, a my milczymy, znosimy wszystko. To właśnie dlatego Stalin ciągle jest z nami, zmartwychwstaje, gdy znowu chcemy cierpieć i ubóstwiać okrutnego nauczyciela stojącego na czele. Nie tylko tego na cokole, ale i jego następców, rzucających stalinowski cień. Stalin żyje nie tyle w rosyjskiej historii, ile wżarł się w nasz rdzeń mózgowy. Potrzebna jest chemioterapia, aby się od niego uwolnić. Ale na to na razie nie ma siły ani chęci”.

Ten tekst pochodzi sprzed kilku miesięcy, ale aktualności nie stracił, wręcz przeciwnie. Wydaje się, że ten, który zaczyna rzucać coraz dłuższy wspominany przez Biełkowskiego „stalinowski cień”, coraz bardziej boi się o swoją władzę i sięga po coraz twardsze argumenty w rozmowie ze społeczeństwem. Oto dzisiaj Duma Państwowa rozszerzyła prawa Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Funkcjonariusze mogą teraz używać broni i innych środków bezpośredniego przymusu, jeżeli występują w obronie organów władzy państwowej i strategicznych obiektów, zapobiegają zamachowi terrorystycznemu lub uwalniają zakładników. Czyli de facto mogą strzelać, kiedy chcą i do kogo chcą.

Archiwa szeroko zamknięte

14 kwietnia. Gdy Rada Najwyższa Ukrainy przyjęła pięć dni temu ustawę o odtajnieniu archiwów organów represji totalitarnego reżimu komunistycznego, Moskwa gniewnie fuknęła. Ale zachowała spokój: najważniejsze archiwa KGB opuściły Kijów jeszcze w okresie rozpadu ZSRR, zanim Ukraina proklamowała niepodległość. Można mieć pewność, że tajemnice zbrodniczych instytucji sowieckich długo jeszcze nie zobaczą światła dziennego – w Moskwie są bezpieczne, żadne niepożądane oko nawet przelotnie nie muśnie teczek z napisem „Ściśle tajne”.

Praktyka zamykania (lub niszczenia) archiwów – po krótkim okresie względnej otwartości w latach dziewięćdziesiątych – wróciła już w pierwszej kadencji prezydenta Putina. Pisałam o tym w 2004 r. w „Tygodniku Powszechnym” (http://tygodnik.onet.pl/archiwa-szeroko-zamkniete/8xl0y). Historycy od dawna mówią, że nawet dla nich dostęp do archiwów jest coraz trudniejszy. Jak więc prowadzić poważne badania historyczne bez możliwości pracy z dokumentami?

Wielka bitwa o pamięć, jaką Rosja prowadzi z resztą świata, opiera się na dyrektywach propagandowych, a nie na dociekaniu prawdy historycznej. Kolejne fale wzbierają szczególnie z okazji ważnych dat czy okrągłych rocznic wydarzeń historycznych, teraz obserwujemy wzmożenie w związku ze zbliżająca się siedemdziesiątą rocznicą zakończenia II wojny światowej. Kilka dni temu w Jekaterynburgu została pospiesznie zamknięta wystawa o współpracy Sowietów z aliantami. Dlaczego? Bo Kreml lansuje modę na myślenie, że ZSRR sam wygrał wojnę z Hitlerem. Żadni alianci nie będą się teraz plątać pod nogami jedynego zwycięzcy. Im bliżej rocznicy, tym obfitsza piana toczy się z ust telewizyjnych propagandystów (nazywanych propagandonami). To do nich, a nie historyków czy weteranów będzie należała oprawa rocznicy.

Ważną publikację o ciągle niedostępnym masywie archiwalnym sprzed siedemdziesięciu i więcej lat zamieścił dzisiejszy „Kommiersant”. Historyk Leonid Maksimienkow wylicza, co jest dostępne, a co niedostępne w archiwach dotyczących lat wojny. Jak się okazuje, „masywy utajnionej prawdy historycznej są kolosalne”. Weźmy choćby archiwum Stalina. Według wyliczeń Maksimienkowa, nie ma dostępu do co najmniej kilkunastu procent tych zasobów. Z dokumentów dotyczących II wojny światowej, „utajnione są szyfrogramy sztabu generalnego Armii Czerwonej, komisariatów ludowych przemysłu lotniczego, zbrojeniówki, przemysłu ciężkiego, niedostępne są kopie rozkazów ludowego komisarza obrony”. Z dokumentów związanych z okresem pomiędzy 1939 a 1941 nie ma dostępu do uwag Stalina na sprawozdaniu komisarza obrony, akt współpracy z Niemcami. „Przed rosyjskimi historykami ukrywa się notatki, informacje, komunikaty i telegramy Stalina dotyczące przygotowań Niemców do operacji na kierunku smoleńskim, o doświadczeniach pierwszych trzech miesięcy wojny, o brakach w wyposażeniu i wyszkoleniu radzieckiej obrony przeciwlotniczej […]. Utajnione są szyfrogramy Stalina i jego ulubieńca Lwa Mechlisa, autora „kerczeńskiej katastrofy z 1942 roku. Czy można bez tych zasobów dyskutować o historii wojskowo-politycznej Związku Sowieckiego w ogóle, a o przygotowaniach i początkowym okresie wojny w szczególności?” – zadaje retoryczne pytanie Maksimienkow. A przecież to niezbędne, by zrozumieć, dlaczego Sowieci dostali w pierwszych miesiącach wojny tak krwawe lanie od Niemców.

„Za to przez dziesięciolecia karmi się nas klonowanym Stalinem z filmów, seriali czy sensacyjnych quasi-dokumentalnych śledztw: Stalina wstał, Stalin poprosił Rokossowskiego, by jeszcze raz się zastanowił, Stalin przypomniał sobie, Stalin pomyślał. Kolejnym pokoleniom Rosjan zawraca się głowę konfabulacją i poi kisielem z wymysłów”. W 2000 roku MSZ zaprzestał wydawania „kanonicznej serii dokumentów polityki zagranicznej ZSRR”, ostatni opublikowany w tej serii dokument nosił datę 31 grudnia 1942 r. Brak korespondencji z ambasadorami ZSRR, protokołów rozmów z zagranicznymi partnerami, utajnione zostały wszystkie tematyczne teczki Biura Politycznego dotyczące polityki zagranicznej ZSRR – pisze Maksimienkow. Na ostatnie posiedzenie komisja ds. archiwum Stalina zebrała się w listopadzie 1998 r. Zgodnie z regulaminem powinna się spotykać raz na dziesięć lat i decydować, które dokumenty można odtajnić. Od tamtej pory komisja się nie zebrała i nie wiadomo, kiedy się zbierze. Może nigdy.

Skoro dokumentów nie ma, archiwa są szeroko zamknięte, to hulaj dusza piekła nie ma – o wojnie można pleść, co dusza zapragnie, zgodnie z koniunkturą i mitologią napisaną przez kremlowskich demiurgów.

Striptiz u Stalina

Życie kawiarniane czasem więcej mówi o ludziach niż badania renomowanych pracowni socjologicznych czy analizy politologów.

Pod tym kątem popatrzcie Państwo na takie dwa obrazki. Zdjęcie zrobiono w centrum Moskwy: ulica Bolszaja Nikitskaja, kawiarenka „Kofiemania”: http://news-region.ru/2014-12-22/33587-alina-kabaeva-poseshhaet-kafe-v-okruzhenii-avtomatchikov/

Fotografię opublikował na Facebooku showman Aleksandr Biełow, zaszokowany tym, że pod niewinną knajpką w bojowych pozach zastygło kilkunastu funkcjonariuszy Federalnej Służby Ochrony (odpowiednik BOR-u). „Jak myślicie, KtoSięTakBoi, że nawet do wypicia filiżanki kawy potrzebna jest mu ochrona kompanii uzbrojonych po zęby borowców (na zdjęciu nie zmieściła się nawet połowa dzielnych chłopaków)?” – zadał pytanie Biełow. Chcąc zaspokoić ciekawość, zajrzał do lokalu. I zobaczył tam mistrzynię planety w gimnastyce artystycznej Alinę Kabajewą.

Nowość opublikowana przez Biełowa została zreplikowana przez setki, jeśli nie tysiące użytkowników Mordoknigi (jak Rosjanie żartobliwie nazywają Facebook). A stąd wyciekła do prasy. Dziennikarze momentalnie podjęli temat. Alina Kabajewa jest obiektem podwyższonego zainteresowania nie od dziś. W 2008 roku skandal wywołała zamieszczona przez mało znany periodyk „Moskowskij Korriespondient” wiadomość, że pod Petersburgiem odbyło się wesele Putina i Kabajewej. Służba prasowa Kremla wiadomość zdementowała (Putin był wtedy oficjalnie żonaty). Periodyk wychłostano. Ale odtąd Alina Maratowna znalazła się w centrum matrymonialnego zainteresowania. Bulwarowe media mają nieustające używanie, a stugębna plotka powtarza wieści „z dobrych źródeł” o jachcie w Soczi, gdzie ma pomieszkiwać Alina Kabajewa, o dzieciach, które się rodzą z nieformalnego związku z Putinem itd. W memach Putin jest czasami przedstawiany jako „Władimir Kabajew”.

We wrześniu Alina Kabajewa zrezygnowała z mandatu deputowanego Dumy Państwowej i objęła stanowisko prezesa zarządu holdingu Nacjonalnaja Media Gruppa, jednego z największych rosyjskich holdingów medialnych. Opisujące wydarzenie w „Kofiemanii” gazety wyjaśniały, że w związku z tą funkcją Kabajewej należy się ochrona Federalnej Służby Ochrony. Jednak tak liczny zastęp ochroniarzy, demonstracyjnie obstawiających kawiarnię musi przykuć uwagę – choć powinien raczej zapewnić dyskretną opiekę. Ale może właśnie chodziło o podniesienie szumu?

A teraz drugi przypadek wiele mówiącej knajpy. W Jekaterynburgu, w urodziny Józefa Stalina otwarto pub „Koba” (http://vk.com/cobapub). Koba to jeden z wczesnych pseudonimów Josifa Wissarionowicza Dżugaszwili. Plakaty reklamowe zapraszające uczestników na inaugurację zapewniały, że: można przynieść własny alkohol, nie należy spodziewać się seksu (NO SEX IN USSR PARTY), a jednocześnie zapowiadały striptiz. Lokal pod auspicjami Wodza Narodów zaprasza też na retro Sylwestra. W programie to samo, co na imprezie urodzinowej Stalina, tyle że zamiast striptizu przewidywane jest noworoczne orędzie prezydenta Rosji.

Nowe konteksty starych dokumentów

Siedemdziesiąt pięć lat temu minister spraw zagranicznych hitlerowskich Niemiec Joachim von Ribbentrop przybył z misją specjalną do Moskwy. W gabinecie komisarza spraw zagranicznych ZSRR Wiaczesława Mołotowa 23 sierpnia o drugiej w nocy obaj panowie w obecności członków niemieckiej delegacji i Józefa Stalina podpisali pakt o nieagresji oraz tajne protokoły. Podpisane dokumenty dzieliły pomiędzy umawiające się strony Polskę, państwa bałtyckie i Rumunię. Po podpisaniu paktu w tymże gabinecie Mołotowa odbył się suto zakrapiany bankiet. Według jednego z uczestników uroczystości Stalin wzniósł toast: „Wiem, że naród niemiecki kocha Fuhrera. Dlatego chciałbym wypić za jego zdrowie” (Bierieżkow, tłumacz Stalina).

Półtora tygodnia później Hitler dokonał agresji na Polskę, 17 września Józef Stalin uderzył od wschodu. W ZSRR, który do tej pory z Adolfem się nie przyjaźnił, a nawet mocno go krytykował, przystąpiono do przepierania mózgów społeczeństwu, wymiany haseł w encyklopedii, przepisywania podręczników itd. Ludzie byli zdziwieni i zdezorientowani, ale skoro partia i towarzysz Stalin tak mówią, to znaczy, że Niemcy jednak są przyjaciółmi, których trzeba wspierać. Niespełna dwa lata później po 22 czerwca 1941 roku obrazek przemalowywano w pośpiechu ponownie – znowu to, co było czarne, zrobiło się białe, a to, co było białe, zrobiło się czarne.

W okolicznościowej audycji Radio Swoboda przypomniało losy dokumentów, w szczególności tajnych protokołów dotyczących rozbioru Polski i państw bałtyckich. Historyk Oleg Budnicki: „Niemiecki egzemplarz protokołów spłonął podczas szturmu Berlina w 1945 r. Nie ulegało kwestii, że ZSRR i Niemcy działają na podstawie jakichś porozumień, ale tego, w jakiej formie zostały one osiągnięte, świat nie wiedział. Niemieckie archiwa po wojnie trafiły w ręce Amerykanów, wśród nich były fotokopie tajnych protokołów. Dopóki byliśmy sojusznikami, Amerykanie nie upubliczniali wiedzy o tych dokumentach. […] Kiedy rozpoczęła się zimna wojna, USA opublikowały protokoły, co spowodowało natychmiastową reakcję ZSRR. W publikacji „Fałszerze historii” napisano, że te dokumenty to fałszywka. Taka była oficjalna linia sowieckiej propagandy i historiografii na przestrzeni dziesięcioleci. Chociaż dla zawodowych historyków, również radzieckich, nie było najmniejszych wątpliwości, że to prawdziwe dokumenty”.

A później była „rewolucja archiwów” w ZSRR. Radziecki egzemplarz wykopano ze szczelnych kas pancernych z supertajnymi archiwaliami (takimi, do których dostęp miał tylko gensek i wyznaczone osoby). W pięćdziesiątą rocznicę podpisania paktu, w 1989 roku Zjazd Deputowanych Ludowych wypowiedział pakt. Rada Najwyższa ZSRR potępiła jego zawarcie. 27 października 1992 roku odbyła się konferencja prasowa, podczas której oznajmiono o znalezieniu tajnych protokołów. Faksymile dokumentów opublikowano w 1993 roku w czasopiśmie „Nowa i najnowsza historia”.

Zdawać by się mogło, że wszelkie wątpliwości rozwiano. Tymczasem ciągle w rosyjskich publikatorach ukazują się artykuły podważające autentyczność dokumentów.

Pięć lat temu rocznicę podpisania paktu obchodzono w Rosji w specyficzny sposób (pisałam o tym w blogu: http://labuszewska.blog.onet.pl/2009/08/26/tajne-przez-jawne/). Obecnie w rosyjskich mediach ze świecą szukać wzmianki o rocznicy. Za to jeśli w rosyjską wyszukiwarkę Yandex wrzuci się hasło „pakt Ribbentrop-Mołotow”, wyskakują publikacje (ukraińskie i rosyjskie), w których mówi się o sposobach rozwiązania kryzysu ukraińskiego. Zwrotu „nowy pakt Ribbentrop-Mołotow” używa się w nich na określenie jakiegoś mitycznego porozumienia – nie wiadomo, czy zawartego, czy planowanego, czy pożądanego, czy niechcianego – pomiędzy Niemcami (względnie całą Europą do spółki z Amerykanami) a Kremlem sugerującego podział Ukrainy na część ukraińską i (nowo)rosyjską. Wszystko podlane jest sosem konspirologii stosowanej.

I jeszcze jedno przypomnienie: w siedemdziesiątą rocznicę podpisania paktu Parlament Europejski ogłosił 23 sierpnia Dniem Pamięci Ofiar Stalinizmu i Nazizmu.

Kalendarz ze Stalinem

Na początku każdego roku powstaje problem, jaki wybrać kalendarz ścienny: pejzaże górskie, pieski, malarstwo włoskie, a może Marilyn Monroe. W zeszłym roku opatrzyły się stare samochody, więc może na ten rok sprawimy sobie sflaczałe zegary Salvadora Dali albo fotki z „Rzymskich wakacji”…
Rosjanie też lubią kalendarze ścienne – i marynistykę Ajwazowskiego, i widokówki starej Moskwy, i z nieskromnymi kobietami szkice nastrojowe. Rekordy popularności swego czasu biły kalendarze z wizerunkiem umiłowanego przywódcy. Studentki dziennikarstwa MGU w 2010 roku przygotowały specjalne wydanie kalendarza erotycznego, w którym popierały Władimira Władimirowicza pełną piersią. Ich koleżanki z wydziału wydały w odpowiedzi protest-kalendarze: sfotografowały się np. z zaklejonymi ustami, by zaprotestować przeciwko kneblowaniu mediów itd.
Wydawnictwo Dostoinstwo (Godność) skutecznie rozszerza paletę kalendarzy: od trzech lat z powodzeniem wydaje biograficzny kalendarz ścienny „Stalin” (http://www.politkniga.ru/product/biograficheskij-kalendar-stalin-na-2013-god/). Na każdej karcie podobizna Ojca Narodów – od czasów seminaryjnej młodości po oficjalne portrety w mundurze generalissimusa – oraz krótka nota, przybliżająca najważniejsze wydarzenia z życia Stalina (http://www.newsru.com/pict/big/1622075.html). Stalin na sprężynce kosztuje jedyne 250 rubli. Można go zamówić przez Internet. „Z dumą przedstawiamy kalendarz ścienny, to doskonały prezent dla weteranów i osób zainteresowanych historią” – zachwalają wydawcy. Przez dwa ostatnie lata nikt jakoś w przestrzeni publicznej nie zwrócił uwagi na ten ponury wyraz chorej miłości do tyrana. W tym roku wybuchł skandal. Wszelako nie chodziło o napiętnowania samego faktu wydawania tego kuriozum, ale o to, że drukiem kalendarza ze Stalinem zajęła się drukarnia… Ławry Troicko-Siergijewskiej, jednego z najważniejszych monasterów Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej.
Blogosfera w Rosji rozwałkowała temat na cienki placek. „Duchowni mają chyba syndrom sztokholmski: kochają swego prześladowcę” – powtarzano w licznych komentarzach. Rzeczywiście to karkołomna konstrukcja: cerkiewna drukarnia wykonuje usługi na rzecz upamiętnienia prześladowcy i kata Cerkwi i prawosławnego duchowieństwa, człowieka, który nakazał wysadzenie w powietrze Świątyni Chrystusa Zbawiciela w Moskwie.
Dziś pojawiły się wyjaśnienia, że dyrektor drukarni stracił posadę za wykonanie skandalicznego zlecenia.

Ile waży Kamaz poparcia?

Histeria dotycząca pozostawienia na moskiewskim tronie Władimira Putina rozkręca się na całego. Do wyborów parlamentarnych, które zamieniono w plebiscyt poparcia dla narodowego lidera, pozostały dwa tygodnie. Aż strach pomyśleć, co jeszcze przez ten czas wymyślą zwolennicy pozostawienia Putina dożywotnio na stolcu umiłowanego przywódcy. Wczoraj wozili głosy poparcia wielkimi ciężarówkami Kamaz do Tweru, gdzie spontanicznie odbył się zjazd założycielski ruchu „Za Putina”. Według aktywistów ruchu, już jakieś siedemdziesiąt procent ludności uważa Putina za narodowego lidera. Ruch organizuje „putingi” (mityngi poparcia Putina) w całym kraju – jedne na ulicach, inne w pomieszczeniach. Te uliczne są jakieś żywsze, bo zima już w Rosji i żeby wytrwać w poparciu, trzeba dla rozgrzania zmarzniętych członków trochę podskakiwać. Za bardzo nie można, bo kto za bardzo podskakuje, tego zaraz przywołuje się do porządku. Zagraniczni dziennikarze na przykład zdecydowanie za bardzo podskakują, więc odmawia się im akredytowania na uroczystościach organizowanych w pomieszczeniach. W stolicy Tatarstanu Kazaniu kilka dni temu odbył się niemrawy puting w teatrze. Na scenie trybuna, na trybunie trybun – adwokat Paweł Astachow. Mówi długo i dla podkreślenia wagi słów wykonuje bardzo proputinowskie ruchy dłonią swą. „Nareszcie mamy kogoś, komu można zaufać – kończy wywód, zawiesza głos. – Komu można bez wstydu podać rękę. Czy podalibyście mu rękę?” Sala uśpiona monotonią zgodnego z linią i bazą przemówienia nie rozumie, o co chodzi, jak uczeń wyrwany niespodziewanie do odpowiedzi na nudnej lekcji. Astachow cokolwiek spłoszony powtarza: „Czy nie wstydzilibyście się podać ręki Putinowi?” Sala na wszelki wypadek podnosi do góry trójkolorowy sztandar i wymachuje hasłami „Plan Putina”.

Rzeczywiście trudno się oprzeć takiemu entuzjazmowi własnego narodu.

Jedna z niezależnych stron internetowych przypomniała na marginesie pewną anegdotę z życia Józefa Stalina.

„Nie wiecie? – spytał Stalin z udawanym zdziwieniem, wpatrując się w Mironowa. – A może jednak wiecie, ile waży całe nasze państwo, ze wszystkimi zakładami przemysłowymi, maszynami, armią, z całym uzbrojeniem i flotą?

Mironow i wszyscy obecni ze zdziwieniem popatrzyli na Stalina, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.

– Pomyślcie i odpowiedzcie – upierał się przy swoim Stalin.

Mironow uśmiechnął się, bo myślał, że Stalin chce zażartować. Ale Stalin najwyraźniej wcale nie zamierzał się śmiać. Patrzył na Mironowa z całą powagą.

– No pytam was, ile waży nasze państwo?

Mironow zmieszał się. Odczekał chwilę, nadal żywiąc nadzieję, że Stalin zaraz obróci wszystko w żart, ale Stalin patrzył mu prosto w oczy i czekał na odpowiedź. Mironow wzruszył ramionami i jak uczeń na egzaminie powiedział nieśmiało:

– Tego nikt nie wie, Józefie Wissarionowiczu. To muszą być jakieś astronomiczne wielkości.

– Więc czy jeden człowiek może się przeciwstawić naciskowi takiej astronomicznej wagi? – surowo spytał Stalin.

– Nie – odpowiedział Mironow”.