Rosja zaczęła witać Nowy Rok – mieszkańcy dalekowschodnich regionów już piją szampana. Na noworocznych suto zastawionych stołach króluje nieśmiertelna sałatka Olivier, ryba w galarecie z chrzanem oraz sielodka pod szuboj, co w wolnym przekładzie można oddać jako „śledzik pod kołderką”.
Legenda głosi, że autorem przepisu jest moskiewski kupiec, właściciel sieci traktierni Anastas Bogomiłow. Goście jego lokali często pili na umór, a upiwszy się, rozpoczynali rozmowy o przyszłości ojczyzny, w latach wielkiego przełomu po rewolucji październikowej na tym tle dochodziło do bójek. Aby konsumenci nie targali się nieustannie za czuby z powodów politycznych, Bogomiłow wymyślił zakąskę, która pozwalałaby zjednoczyć przedstawicieli różnych warstw i klas.
Oto czarowna sałatka. Marynowanego śledzia kroi się w nieduże wąskie paski i układa na posiekanych lub startych na tarce gotowanych ziemniakach. A na śledzika narzuca się rzeczoną kołderkę: marcheweczka ciach-ciach-ciach, cebulka, jabłuszko, jajka na twardo, buraczki gotowane – ingrediencje muszą być rozdrobnione: starte na tarce lub rozkruszone, lub pokrojone w wąskie paseczki. Wszystko to pokrywa się warstwą majonezu i odstawia w chłodzie na kilka godzin, by dojrzało. Śledzik dzieli się swoim aromatem i smakiem z kołderką i wzajemnie. Leżakowanie nie może trwać krócej niż dwie godziny. Rasowy śledzik pod kołderką powinien stać tak długo, aż majonez nabierze barwy buraczków.
W recepturze kulinarno-politycznego kupca Bogomiłowa wszystkie ingrediencje miały swój symboliczny wymiar. Śledź – ulubione danie robotników, cebulka, kartoszka i marchewka – wkład chłopstwa, wszystko pokryte burakami, wyobrażającymi sztandar proletariatu. Nie zapomniano o wrogu Rad – zachodniej burżuazji, którą w sałatce reprezentował majonez. Rybka lubi pływać, więc śledzika zalewano obficie wódeczką. Ale już w dobrej politycznie atmosferze. Bogomiłow nie ograniczył się do sporządzenia samej potrawy, zadbał również o jej odpowiednio nacechowaną nazwę. Słowo SZUBA (mające w języku rosyjskim różnorakie znaczenie: m.in. okrycie wierzchnie, futro, kożuch) użyte w nazwie dania było tak lubianym w czasach rewolucji skrótowcem: „SZowinizmowi i Upadkowi – Bojkot i Anatema”.
Wyposażeni w tak doskonałą recepturę pojednania już możemy otwierać szampana, żegnać wszystko, co nie udało się w starym roku i życzyć sobie i innym dużo lepszego Nowego Roku. Wszystkim Państwu życzę pomyślności i szczęścia w roku 2014! Oby nam się! Do Siego Roku!
Archiwa tagu: Rosja
Chodorkowski na wolności
Pierwsze hausty świeżego powietrza swobody już stały się udziałem Michaiła Chodorkowskiego. Machina biurokratyczna zadziałała z prędkością światła: ledwie wczoraj o 16.10 czasu moskiewskiego prezydent Putin powiedział, że ma zamiar ułaskawić „zeka numer jeden” (http://labuszewska.blog.onet.pl/2013/12/19/chodorkowski-ulaskawiony/), a już dziś o godz. 12.20 Michaił Borysowicz opuścił kolonię karną w karelskiej Siegieży. O godzinie 16.57 czasu moskiewskiego agencja RIA Nowosti podała, że Chodorkowski wyleciał do Niemiec, gdzie na leczeniu przebywa jego matka. Marina Chodorkowska wyraziła zdziwienie, że „Misza dokądś poleciał”, bo ona przebywa pod Moskwą.
„Kierując się zasadami humanitaryzmu, postanawiam: ułaskawić skazanego Chodorkowskiego Michaiła Borysowicza, zwalniając go z dalszego odbywania kary pozbawienia wolności” – brzmi suchy tekst prezydenckiego dekretu, który stał się główną sensacją polityczną końca roku.
Z doniesień prasy (m.in. „Kommiersanta”) wynika, że niedawno miało miejsce tajemnicze zakulisowe spotkanie Chodorkowskiego z wysłannikami tajnych służb. Rozmówcy mieli poinformować więźnia o złym stanie zdrowia mamy, Mariny Chodorkowskiej, cierpiącej na chorobę nowotworową i o perspektywach „trzeciego procesu”, podczas którego MBCh mógłby znów być pociągnięty do odpowiedzialności karnej. Wszystko wskazuje na to, że strony osiągnęły ugodę. O spotkaniu nie wiedzieli ani adwokaci, ani rodzina Chodorkowskiego (stąd ich wczorajsze bezbrzeżne zaskoczenie decyzją prezydenta). „Nie ma wątpliwości, że wypuszczenie MBCh na wolność zostało obwarowane warunkami z obu stron: […] Putin zażądał, by Chodorkowski trzymał się z dala od polityki i nie dochodził swoich praw do [odebranego] majątku przed europejskimi sądami, a MBCh domagał się zapewne uwolnienia innych uczestników sprawy Jukosu i gwarancji, że w stosunku do niego samego nie będzie już nowych prześladowań” – napisał Siergiej Aleksaszenko.
Zawarto pakt o nieagresji. Władza, osobiście Putin, pokazuje swoją łagodniejszą twarz, wypuszczając Chodorkowskiego, by mógł się spotkać z chorą matką. Widmo „trzeciego procesu” znika z horyzontu, przynajmniej na razie. A Chodorkowski znika ze sceny politycznej. On sam zresztą sygnalizował już wcześniej, że po wyjściu na wolność chce się poświęcić rodzinie i ewentualnie działalności społecznej.
Feliksowi Dzierżyńskiemu przypisuje się autorstwo sloganu: „Czekista powinien mieć czyste ręce, gorące serce i chłodny umysł”. Serce czekisty dziś – w Dniu Czekisty (jak się w slangu określa branżowe święto tajnych służb) – pokazało, że potrafi być ludzkie.
Przed igrzyskami w Soczi prezydent Putin stara się ocieplić swój wizerunek i wybić z rąk oponentów argumenty o przetrzymywaniu więźniów politycznych. Do Soczi klimat w Rosji zapewne złagodnieje. Co będzie później – zobaczymy.
Dziś najważniejsze jest to, że Chodorkowski wyszedł na wolność. To świetna wiadomość.
Wiatr z kierunków wschodnich
Miłosierna zniżka cen na gaz i obietnica rozciągniętego w czasie wykupywania przez Rosję obligacji państwowych Ukrainy za łączną sumę 15 mld dolarów. Takie ustalenia zapadły wczoraj w Moskwie podczas wizyty ukraińskiego prezydenta Wiktora Janukowycza. Oferta doraźnie ratująca polityczne życie Janukowyczowi i podłączająca kroplówkę znajdującej się na skraju przepaści ukraińskiej gospodarce. O przystąpieniu Ukrainy do Unii Celnej Rosji, Białorusi i Kazachstanu, jak głosi oficjalny komunikat, wcale nie rozmawiano. Co w zamian za tę rosyjską hojność? Tego właśnie nie wiemy.
Cena rosyjskiego gazu dla Ukrainy od kilku lat była niebotyczna, jak dla najgorszego wroga. Niezreformowana gospodarka ukraińska dusiła się od tego, dusiła i byłaby się udusiła chociażby z powodu niewykonalnych spłat zadłużenia, gdyby nie nagła łaskawość gazowego sąsiada. Chociaż nie wiem, czy nagła czy wykalkulowana właśnie na ten moment, kiedy cofnięcie decyzji o paskarskich cenach będzie miało dodatkowy polityczny wymiar i sens.
Co Rosja spodziewa się otrzymać za tę łaskawość? To główne pytanie, które dziś zadają sobie komentatorzy. Według spekulacji portalu „Politcom.ru” Rosja będzie mogła wreszcie posiąść (przynajmniej częściowo, może w połowie) swój „mroczny przedmiot pożądania”, czyli system ukraińskich rurociągów. Taktyka duszenia okazała się skuteczna wobec Białorusi (dwa lata temu 50% Biełtransgazu stało się własnością Rosjan), może się okazać skuteczna i wobec słabej w tym momencie ukraińskiej gospodarki. Przejęcie kontroli nad ukraińską gazrurką zmniejszyłoby problemy z bezpieczeństwem dostaw rosyjskiego gazu na Zachód. To oczywiście tylko hipoteza. O ewentualnej transakcji nie było ani słowa. Ponadto Rosja czyni starania, by zbudować South Stream, który szerokim łukiem ominąłby Ukrainę i stwarzane przez nią problemy z tranzytem. Ale ten rurociąg też trzeba dopiero zbudować i jeszcze pokonać przeszkody prawne, stawiane przez Komisję Europejską. Jeżeli rurociąg powstanie, Ukraina znacznie straci jako partner tranzytowy Rosji.
Wśród kart, które leżą na stole (choć niekoniecznie rozgrywane były teraz w Moskwie), jest rosyjska Flota Czarnomorska stacjonująca na Krymie i współpraca przemysłów zbrojeniowych.
Rosyjscy komentatorzy pienią się dziś obficie, próbując dociec, dlaczego Putin tak beztrosko rzucił Ukrainie koło ratunkowe warte 15 mld dolarów. To pieniądze pochodzące z Funduszu Dobrobytu Narodowego, należącego do obywateli Rosji, zapewniającego pokrycie deficytu funduszu emerytalnego. Zdziwienie cokolwiek teatralne – Putin może rzucić dowolną kwotę z dowolnych funduszy, jak tak mu się spodoba. Duma go nie ogranicza, rząd go nie ogranicza. To po pierwsze. A po drugie, wcale nie wiadomo, jaka będzie ta kwota. Wykup ukraińskich obligacji ma następować stopniowo. Pieniądze miałyby trafiać do Kijowa porcjami. Do czasu wyborów prezydenckich, zaplanowanych na marzec 2015 roku. Kroplówka, żeby pacjent przeżył. I może miał szansę zawalczyć o reelekcję.
Może faktycznie Janukowycz tak rozmawiał z Rosją, by była ona skłonna ratować przed rozeźlonym Majdanem jego polityczną skórę. I to był jego cel jedyny. A Rosja postawiła warunki, które będą dyscyplinować Janukowycza. Krok w stronę Europy zaowocuje wstrzymaniem kroplówki. Cena na gaz będzie przecież ustalana co kwartał, a wykup obligacji też nie będzie jednorazowy, a porcjowany. Do końca roku Kijów otrzyma 3 mld dolców. Co do reszty – to się zobaczy.
Ukraińska opozycja jest przekonana, że prezydent zawarł w Moskwie diabelski pakt. Że Rosja etapami będzie przymuszać Ukrainę do Unii Celnej. Możliwe, że taki jest strategiczny plan Moskwy. Dla Putina i jego ekipy wypłynięcie Kijowa na europejskie wody jest nie do pomyślenia. Bo bez ukraińskiej perły czapka Monomacha nie będzie miała odpowiedniego ciężaru gatunkowego. Ba, może nawet całkiem straci rację bytu.
Rozwija tę tezę Lilia Szewcowa z moskiewskiego Centrum Carnegie w wywiadzie dla „Le Nouvel Observateur”: „[Putin] uważa, że zawrócenie Ukrainy pod skrzydła Moskwy zapewni przetrwanie jemu i jego klanowi. Ostatnio zaczął zdawać sobie sprawę, że stosowanej przez lata strategii utrzymania się u władzy – represje, propaganda – może nie wystarczyć. Podobnie jak inni carowie stara się znaleźć rozwiązanie wewnętrznych problemów poprzez politykę zagraniczną. Dwa lata temu włączył starą płytę: oblężona przez zewnętrznych wrogów Wielka Rosja powinna się bronić. Jak? Stać się jeszcze większa. Bez Ukrainy zbudowanie reinkarnacji Związku Radzieckiego – Unii Eurazjatyckiej się nie powiedzie. A zatem przeszkodzenie w zbliżeniu Kijowa z UE jest głównym celem dzisiejszej strategii Putina. Kiedy Obama i zachodni liderzy okazali słabość i niepewność w kwestiach Syrii i Iranu, Kreml zrozumiał, że może rozegrać swoją kombinację, niczym nie ryzykując. Reakcja Zachodu, w tym UE, była bardzo słaba. Myślę, że teraz Putin pójdzie jeszcze dalej”.
O ile cyrkulacja wschodnia na Ukrainie się utrzyma. A co do tego pewności nie ma. Są tylko chłodne kalkulacje.
Kilka godzin w Soczi
Znowu było tajemniczo – prezydent Janukowycz w drodze z Pekinu do Kijowa zawitał do Soczi, gdzie spotkał się z Władimirem Putinem. Podobnie jak po dwóch poprzednich spotkaniach obu panów prezydentów w październiku i listopadzie i tym razem wydano króciutki ogólnikowy komunikat: rozmawiano o relacjach handlowych i gospodarczych. Strona ukraińska dopowiedziała jeszcze, że tematem rozmów było przygotowanie przyszłego porozumienia o strategicznym partnerstwie.
Z Pekinu ukraiński prezydent nie wiezie skrzyń pełnych złota. A to oznacza, że pole poszukiwań zbawczego deszczu pieniędzy dla pogrążonej w kryzysie ukraińskiej gospodarki pozostało wąziutkie. Ukraińska prasa w przeddzień wizyty w Soczi spekulowała, że brzytwą dla tonącego Janukowycza będzie 12 mld dolarów rosyjskiego kredytu i nowy kontrakt pomiędzy Gazpromem i ukraińskimi prywatnymi firmami (należącymi do Dmytro Firtasza, Serhija Kurczenki i Ihora Bakaja) na dostawy 10 mld metrów sześciennych gazu po cenie 210-220 dolarów za tysiąc metrów już od 1 stycznia 2014 roku. Obecnie Ukraina płaci za rosyjski gaz dużo wyższą stawkę, a właściwie nie płaci, bo nie ma z czego, rosną zaległości, które też są przedmiotem zakulisowych rozmów i prasowych spekulacji. Czy wszystkie te spekulacje mają sens, pewnie dowiemy się niebawem. To dobre warunki dla strony ukraińskiej. Ale co Rosja chce w zamian? Tego nie wyjawiono. Wojna nerwów na gazowym froncie trwa – codziennie wydawane są wzajem sobie przeczące komunikaty. Raz w eter wydostaje się zapewnienie, że Gazprom daruje Ukrainie zaległe płatności lub przynajmniej je sprolonguje, to zaraz potem płynie zapewnienie, że nic takiego nikt nikomu nie przyrzekał.
Jeżeli przecieki na temat rozmów gazowych z prywatnymi firmami się potwierdzą, to powstanie ciekawy układ. Ihor Bakaj jest bliskim współpracownikiem Wiktora Medwedczuka, szarej eminencji z czasów prezydentury Leonida Kuczmy i kuma prezydenta Putina. Młody zdolny (27 lat) Serhij Kurczenko należy do bliskiego otoczenia prezydenta Janukowycza i jego syna Ołeksandra. Dmytro Firtasz jest zawsze i wszędzie tam, gdzie gaz pachnie dolarami, jego przynależność do tej czy innej grupy biznesowo-politycznej jest od lat przedmiotem dyskusji. Schemat pozwoli się pożywić krewnym i znajomym Królika. Ta grupa na pewno nie będzie popierać europejskich dążeń Ukrainy, skoro karmić ją będzie inna ręka.
Tymczasem Majdan szykuje się do weekendu, manifestantów przybywa (zwoływane jest zgromadzenie ludowe), wewnętrzne służby porządkowe zamieniły plac w warownię. Sąd w Kijowie dał demonstrującym pięć dni na opuszczenie Majdanu. Na razie nie widać, by ktokolwiek myślał o zwinięciu protestu. W dzisiejszym wywiadzie dla Radia Swoboda pisarka Oksana Zabużko z niepokojem przestrzegała przed możliwymi kolejnymi prowokacjami. Jej zdaniem w Kijowie miesza ręka Kremla, który chce „zawrócić marnotrawną Ukrainę w sferę Putinowskich wpływów. Przysłali tu profesjonalnych prowokatorów. Służba Bezpieczeństwa Ukrainy nie jest zdolna do organizowania tego rodzaju prowokacji. […] Moskwa prowadzi zmasowaną kampanię informacyjną: że w Kijowie są pogromy, w Kijowie jest krew itd. Do sukcesu tej operacji potrzebna jest krew. Celem jest podział kraju. Mam nadzieję, że to się nie uda. Ukraina to nie Rosja. […] Dziś na Ukrainie nie jest już możliwe wykluczenie społeczeństwa z polityki, jak to się dokonało na Białorusi czy w Rosji. Ale koordynacji pomiędzy elitami a społeczeństwem nie ma”.
Jeden z liderów mityngującej na Majdanie opozycji, Arsenij Jaceniuk z Batkiwszczyny wezwał prezydenta Janukowycza do ujawnienie treści rozmów z Putinem. Nie wygląda na to, by mógł cokolwiek wskórać. Opozycja ma znacznie słabszą pozycję przetargową po przegraniu w parlamencie głosowania w sprawie odwołania premiera Azarowa. Ale broni nie składa.
To nie rewolucja
Przez kilka dni, kiedy w Kijowie miały miejsce wpierw demonstracje przeciwko wycofaniu się Ukrainy z podpisania umowy stowarzyszeniowej z UE, potem pacyfikacja protestu, wreszcie niemal milionowa manifestacja oburzonych przemocą ludzi, Kreml milczał jak zaklęty. Rosyjska telewizja (i inne media też) poświęcała wydarzeniom na Ukrainie wiele uwagi – pokazywała reportaże z Majdanu, specjalni korespondenci opowiadali o wydarzeniach na ulicach ukraińskiej stolicy. Podkreślano przy tym, że protestujący łamią prawo, zachowują się agresywnie, atakują budynki rządowe, a Unia Europejska z Polską na czele ingeruje w wewnętrzne sprawy Ukrainy i podsyca bunt. Spekulowano, że na Ukrainie zostanie wprowadzony stan wyjątkowy. Znany z werbalnych i nie tylko werbalnych wybryków Władimir Żyrinowski mówił, że Zachód przerzuca na Ukrainę narkotyki i broń. Deputowany z Sewastopola na Krymie zapraszał rosyjskie wojska na ukraińskie ziemie w celu zaprowadzenia porządku.
Dziś głos w sprawie tego, co się dzieje w Kijowie, zabrał Władimir Putin: „Wydarzenia na Ukrainie przypominają nie rewolucję, a pogrom. Moim zdaniem, to jest mało związane z relacjami Ukrainy i Unii Europejskiej”. Putin wypowiedział się na ten temat w Erywaniu, gdzie z armeńskim prezydentem Sargsjanem omawiał perspektywy szybkiego włączenia Armenii do Unii Celnej Rosji, Białorusi i Kazachstanu (świetlana droga dla Ukrainy?). Zdaniem rosyjskiego prezydenta Majdan jest lekkim falstartem – taki scenariusz rozkołysania nastrojów społecznych był przygotowywany na czas wyborów prezydenckich 2015. „To proces wewnątrzpolityczny, podjęta przez opozycję próba podważenia legalnej – podkreślam to, legalnej – władzy. Mało tego – to, co się obecnie dzieje, to nie całkiem jest rewolucja, a dobrze przygotowane akcje, a te akcje były przygotowywane nie na dziś, a na wiosnę 2015. […] To jasne jak słońce dla każdego obiektywnego obserwatora. Opozycja albo nie zawsze może skontrolować, co się dzieje, albo jest parawanem dla ekstremistycznych działań”. Prezydent Rosji zauważył też, że nikt nie zagłębia się w tekst porozumień z Europą. „Nikt niczego nie widzi i nikt niczego nie słyszy. Powiadają, że narodowi ukraińskiemu odbiera się marzenia. Ale jeśli przyjrzeć się treści tych porozumień, to do [realizacji] tego marzenia, a marzenie to zasadniczo rzecz dobra, wielu może nie dożyć”, bo warunki, jakie stawia Unia są kategoryczne i trudne. Rosja nie stawia warunków. „Chcę podkreślić, że niezależnie od tego, jaki będzie wybór narodu ukraińskiego, odniesiemy się do niego z szacunkiem”.
Znakomicie, szacunek to wspaniała rzecz, szczególnie chwalebna w polityce. Prezydent Putin na pewno ma respekt wobec tego, co się dzieje u sąsiadów. Do dziś nie wyleczył traumy po pomarańczowej rewolucji, do dziś nie pozbył się obaw, że pomarańczowa zaraza dotrze pod bramy Kremla. Sytuacja jest dziś zasadniczo inna niż dziewięć lat temu. I na Ukrainie, i w Rosji. Ale osad najwyraźniej pozostał. Znamienna jest chęć wytłumaczenia wydarzeń na Ukrainie zakulisowymi działaniami ciemnych zagranicznych sił (wiadomo kogo).
W wielu komentarzach w rosyjskich portalach społecznościowych powtarzały się porównania pomiędzy scenariuszem ukraińskim i wydarzeniami w Rosji po wyborach do Dumy i wyborach Putina. „My w Moskwie wyszliśmy na ulice, na placu Błotnym 6 maja 2012 roku trochę nas spałowali, postraszyli, zaaresztowali, wybiórczo skazują w pokazowych procesach i myśmy podkulili ogon pod siebie i wycofaliśmy się. Nic się nie zmieniło. A Ukraińcy, jak ich Berkut pobił na Majdanie, zareagowali wielkim oburzeniem – na ulice wyszedł milion ludzi. U nas nie do pomyślenia” – konstatują rosyjscy blogerzy. Ale to może dobry temat na oddzielny tekst. A teraz jeszcze wróćmy do realpolitik.
Na linii Moskwa-Kijów znowu zapachniało gazem. Do przestrzeni medialnej na zmianę przedostają się komunikaty, że sprawa ceny rosyjskiego gazu dla Ukrainy będzie przedmiotem negocjacji, a zaraz potem rosyjskie władze zapewniają, że Ukraina nie powinna oczekiwać zmiany taryfikatora. Dziś wicepremier Igor Szuwałow wypuścił kolejny balon próbny. Powiedział, że jeżeli Ukraina podejmie decyzję o wstąpieniu do Unii Celnej, to otrzyma w tym atrakcyjnym pakiecie również korzystniejszą cenę gazu. Ten lep niższych cen gazu to nie nowina. Moskwa już coraz bardziej jednoznacznie określa „linie brzegowe”: Ukraina w ramionach Unii Celnej = niższe ceny rosyjskiego gazu dla Ukrainy. A jak nie, to nie.
Ciekawe, czy Władimir Władimirowicz widział jeden z licznych na Majdanie transparentów: „Putin, hands off Ukraine”. Raczej nie. Bo pierwszy program rosyjskiej telewizji unika pokazywania takich drastycznych napisów, a pan prezydent zdaje się oglądać tylko ten program.
Putin na Mons Vaticanus
„Zachód nie jest już chrześcijański” – powiedział w wywiadzie dla tygodnika „Ogoniok” drugi człowiek w Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, metropolita Hilarion. Hilarion odwiedził w pierwszej połowie listopada Watykan, gdzie został przyjęty przez papieża Franciszka. W rozmowie poruszono kwestie sytuacji chrześcijan na Bliskim Wschodzie (Hilarion wizytował Liban i podzielił się z Ojcem Świętym wnioskami).
I właśnie sytuacja chrześcijan na Bliskim Wschodzie – i w ogóle sytuacja w tym regionie świata – była jednym z tematów wczorajszej rozmowy podczas audiencji, jakiej Papież udzielił prezydentowi Władimirowi Putinowi. Skąpe komunikaty oficjalne po rozmowie świadczą o tym, że Rosja starała się zyskać poparcie Watykanu dla swojej polityki w kwestii syryjskiej. Papież Franciszek w czasie wrześniowego szczytu G20 w Petersburgu, na którym decydowały się sprawy interwencji w Syrii, wystosował do Putina list z wezwaniem do działania na rzecz pokojowego rozwiązania i uniknięcia krwawej rzezi. Wczorajsza rozmowa była nawiązaniem do tamtego gestu.
To czwarta wizyta Putina w Watykanie. Żaden z papieży, z którymi się spotykał rosyjski lider, nie doczekał się dotychczas zaproszenia do Rosji. Zwierzchnik Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej patriarcha Cyryl (a wcześnie patriarcha Aleksy) ciągle nie jest gotowy, by gościć na swym terytorium kanonicznym głowę Kościoła zachodniego. A Putin za każdym razem powtarza, że zaproszenie dla papieża z pominięciem patriarchy byłoby niefortunne.
Wróćmy na chwilę do znamiennych słów z wywiadu Hilariona: „Zachód nie jest już chrześcijański”. Moskwa od momentu, gdy Putin powrócił na Kreml, obrała kurs na konserwatyzm. Jednym z kluczowych filarów tej konserwatywnej budowli jest wskrzeszenie (nienowej) idei „Moskwa – Trzeci Rzym”. W myśl tej koncepcji, jedynym nosicielem prawdziwych wartości chrześcijańskich jest święta Rosja; Zachód od dawna przeżera zgnilizna moralna, a więc w górę chorągwie prawosławia, ostoi wiary. W propagandowym ujęciu Kremla należy przeciwstawić się nihilizmowi Zachodu, występującemu w obronie gejów, transseksualistów, małżeństw osób tej samej płci itd.
Oddzielną sprawą jest to, jak ten ideologiczny towar, ubrany w szaty wyglądające na religijne, zostanie kupiony przez rosyjskie społeczeństwo. Społeczeństwo zlaicyzowane. Kryzys rodziny, wielka liczba rozwodów, wielka liczba aborcji, patologie wyrosłe na tle alkoholizmu – wiele jest tych grzechów. Aspirowanie do roli nauczyciela moralności dla upadającego pod brzemieniem zepsucia Zachodu wydaje się cokolwiek wątpliwe. Ale to temat na oddzielną rozprawę. I to obszerną.
A teraz jeszcze słów kilka o kulisach wizyty. Niedawno pisałam o tym, że prezydent Putin ma taki firmowy charme: spóźnia się na umówione spotkania, czy to prywatne, czy to służbowe. Wczoraj na audiencję u Papieża też się spóźnił. Pięćdziesiąt minut. Papież czekał. Zacytuję blogera Andrieja Malgina, który zestawił informacje o wczorajszej wizycie z różnych źródeł. „Sekretarz prasowy Putina Dmitrij Pieskow wskazał, że spotkanie Władimira Putina z Papieżem Franciszkiem w formacie sam na sam trwało dwa razy dłużej, niż zaplanowano. Po 35-minutowej rozmowie prezydent przedstawił Pontifexowi członków delegacji. Pieskow nie wychodzi z roli. Jeszcze wczoraj wszystkie, absolutnie wszystkie oficjalne źródła informowały, że spotkanie ma potrwać godzinę. Nawet po tym, jak samolot prezydenta wylądował z opóźnieniem w Rzymie, Pierwyj Kanał i Głos Rosji nadal mówiły, że spotkanie potrwa godzinę. Wszystkie włoskie media podały, że Putin spóźnił się na spotkanie z Papieżem 50 minut. […] A spóźnił się nie dlatego, że samolot przyleciał pół godziny później, a dlatego że z lotniska Putin nie pomknął prosto do Watykanu, a wpierw utknął w hotelu The St. Regis Rome. I nie wychodził z niego, dopóki policja nie rozegnała zgromadzonej u wejścia demonstracji z plakatami „Wolność dla Pussy Riot!”. Na marginesie, to po drodze do Watykanu [prezydent] miał okazję zobaczyć taki sam napis na wywieszce przy bazylice św. Wawrzyńca. […] Tak czy inaczej Putin się spóźnił. Papież miał zatem dla niego nie godzinę, a pół. I po tym wszystkim wychodzi Pieskow i mówi, że spotkanie trwało dłużej, niż planowano. Że to niby Papież nie mógł się rozstać z takim przyjemnym i rozumnym rozmówcą. Ciekawe też, dlaczego Pieskow, opowiadając o serdecznym przyjęciu przez Papieża, nie dodaje, że do spotkania doszło na skutek usilnych próśb strony rosyjskiej”.
I jeszcze jedna ciekawostka z pobytu Putina w Rzymie. Włoska prasa spekuluje, że „drug Silvio” Berlusconi zostanie przez „druga Wołodię” Putina mianowany ambasadorem Federacji Rosyjskiej przy Stolicy Apostolskiej. Immunitet dyplomatyczny pomógłby Berlusconiemu uniknąć kar orzeczonych w procesach o deprawowanie nieletnich i unikanie płacenia podatków. Przyjaciele Silvio i Wołodia spotkali się nieformalnie (Putin zajechał do Berlusconiego do domu), żadnego komunikatu jednak na razie nie wydano.
Umowa, Julia i wybory 2015
Oglądałam w ubiegłym tygodniu program rosyjskiej stacji telewizyjnej Pierwyj Kanał „Politika” poświęcony perspektywom podpisania przez Ukrainę umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. Przez godzinę dziesięciu interlokutorów – politolodzy, deputowani, ekonomiści – dyskutowało, a właściwie próbowało się nawzajem przekrzyczeć. Często trudno było zrozumieć, co kto mówi, emocje sięgały zenitu. Prowadzący Piotr Tołstoj próbował nad tym harmidrem zapanować – bez powodzenia. Loża krytyków marszu Ukrainy na Zachód obficie toczyła pianę, zagłuszając próby przedstawiania argumentów przez lożę zwolenników tegoż marszu. „Ukraina zachowuje się jak nałożnica!” – dowodził schrypniętym falsetem politolog Siergiej Markow. „Od Ukrainy na odległość wali prowincją” – recenzował z pełnym wyższości uśmiechem dziennikarz-killer Siergiej Dorienko. „Ukrainą rządzi Waszyngton” – padło z kilku ust odwieczne twierdzenie wielbicieli teorii spiskowych. „A co wy [Ukraino niefrasobliwa na Zachód idąca] zamierzacie Europie sprzedawać?” – próbował się dowiedzieć od grupy zwolenników prowadzący Tołstoj, dając wyraz własnym wątpliwościom, czy Ukraina jest w stanie być partnerem Europy, mającej tak wysokie wymagania.
W ogólnym tumulcie i podniecie co rusz ginęło meritum. I na dobrą sprawę całkiem zginęło.
Tydzień później w tym samym studiu w programie „Politika” spotkało się dziesięciu innych dyskutantów, a omawiano tym razem tragiczne wydarzenie: katastrofę lotniczą w Kazaniu, w której zginęło kilkudziesięciu pasażerów. Rzeczowo i spokojnie analizowano przyczyny wypadku. Nikt nie wrzeszczał, nikogo nie rozgrzewały do białości urągające warunki techniczne maszyn, przemęczenie załóg latających na liniach wewnętrznych, kiepski poziom przygotowania pilotów. Choć tak na zdrowy rozum, ta sprawa powinna przecież wywołać znacznie większe emocje (bo dotyczy życia i bezpieczeństwa obywateli) niż spór polityczny. Nie wywołała. Znamienne.
Wczoraj na linii Bruksela-Kijów-Moskwa nastąpił zwrot akcji – na tydzień przed planowanym na szczycie Partnerstwa Wschodniego w Wilnie podpisaniem umowy stowarzyszeniowej Ukraina zawiesiła przygotowania do tego aktu. Prezydent Janukowycz tłumaczył to Europie naciskiem i szantażem ze strony Rosji (bariery handlowe). Europa zastygła w zdumieniu – komisarz Fule odwołał wizytę na Ukrainie. Dziś prezydent Putin stwierdził, że to Europa szantażuje Ukrainę. A Rosja? A Rosja tylko broni swoich interesów. Julia Tymoszenko, której tymczasowe wypuszczenie z więzienia na leczenie było jedną z najważniejszych kart w grze Kijowa z Brukselą, zaapelowała do prezydenta Janukowycza, by nie zważając na nic podpisał umowę z UE. Janukowycz gra ryzykowną partię szachów: poświęcenie królowej może mu dać szansę na wygranie kampanii o reelekcję w 2015 roku – unieszkodliwiona Julia w takim razie nie będzie rywalką w walce o fotel prezydencki. Ale co dalej?
Jakiś czas temu odbyło się spotkanie Janukowycza z Putinem. Panowie porozmawiali sam na sam. O czym – nikt pary nie puścił. Domysłów było sporo: o perspektywach obniżenia cen rosyjskiego gazu dla Ukrainy, o jakimś mitycznym kredycie dla przeżywającej niełatwe czasy ukraińskiej gospodarki. Jednym słowem: coś za coś. Czy to już wtedy zapadły decyzje w sprawie Wilna? Tego nie wiadomo. Potem jeszcze było spotkanie premierów Rosji i Ukrainy. I nadal nic konkretnie nie wiadomo. Transakcja w toku.
Ukraiński dziennikarz Witalij Portnikow nie ma wątpliwości, że podczas tych sekretnych spotkań Rosja obiecała Janukowyczowi pieniądze. „Duże pieniądze. A pieniądze są Janukowyczowi potrzebne. Na załatanie […] budżetu. Na kampanię wyborczą w 2015 roku. Na walkę z opozycją, która teraz okrzepnie. Putin, zapewne, jest bardzo zadowolony: chciał powstrzymać Ukrainę od dokonania europejskiego wyboru, i mu się to udało. Ale tak naprawdę Ukrainę stracił – dlatego że ludzie będą teraz wiązać krach swoich nadziei nie tylko z Janukowyczem, ale i z Rosją. Nie należy ulegać iluzji, że za rosyjskie pieniądze Ukraińcom będzie się żyć lepiej – dlatego że za rosyjskie pieniądze nie udaje się żyć lepiej nawet samym Rosjanom. Poza tym te pieniądze zostaną banalnie rozkradzione”.
Rosyjski komentator Anton Oriech na stronie rozgłośni radiowej Echo Moskwy wywodzi w innym trochę duchu: „Po niespodziewanej wolcie Ukrainy Europejczycy powinni się cieszyć, że mają jeden problem z głowy. A Rosja i Ukraina powinny pracować nad zbliżeniem we wszystkich sferach. Dlatego że jesteśmy sobie bliscy, rozumiemy się nawzajem i znajdujemy się mniej więcej na tym samym poziomie rozwoju. Ale żeby to zbliżenie było korzystne, niezbędne są dwie rzeczy. Ukraina powinna się przestać nas bać, a my powinniśmy zacząć ją szanować. To tak samo trudne, jak dla Ukrainy zdobycie pozycji pełnoprawnej części Europy Zachodniej. Wychodzi na to, że nikt nie wygrał. I nie ma się z czego cieszyć”.
W Kijowie powstało nowe słowo: euro-Majdan. Zwolennicy kursu na integrację Ukrainy z UE skrzyknęli się na spontaniczne manifestacje uliczne. Ale z liczebnością pomarańczowego Majdanu dzisiejsze zgromadzenia nie mogą się żadną miarą równać. Przynajmniej na razie.
Spóźnienia prywatne i polityczne
Ludmiła Putina wspominała, że w czasach narzeczeńskich, gdy umawiała się z Władimirem Władimirowiczem na randki, on spóźniał się permanentnie. Godzina to było ‘małe miki’, czasem pani Ludmiła czekała dłużej. Czekała, czekała, denerwowała się, płakała, ale czekała. ‘Brał mienia izmorom’ – podsumowała.
Spóźnienia prezydentowi najwyraźniej weszły w krew. Po jego ostatniej wizycie w Korei Południowej tamtejsza prasa napisała: „Prezydent Władimir Putin zachował się nieładnie – aż pół godziny spóźnił się na spotkanie z panią prezydent Park Geun-hye i zmienił program wizyty […] Seul i Moskwa uzgodniły 1 listopada, że Putin przyjedzie do Korei we wtorek i środę, ale kilka dni później Kreml zażądał, by pobyt skrócić do jednego dnia. To oznaczało m.in., że rząd miał w bardzo krótkim czasie powiadomić wszystkich zaproszonych na oficjalny obiad gości, że program ulega zmianie. Rosyjski prezydent nie przedstawił żadnych wyjaśnień’. Powściągliwi i dyplomatycznie grzeczni Koreańczycy musieli być wściekli, skoro w powściągliwej i dyplomatycznie grzecznej oficjalnej gazecie napisali o wizycie wyczekiwanego gościa tak obcesowo. Putin miał załatwić podczas wizyty kilka ważnych spraw, Moskwa z coraz większym zainteresowaniem patrzy na Wschód. To ma być kierunek przyszłej ekspansji gospodarczej, rozwoju itd. Czy zjednał sobie koreańskich partnerów? Owszem, dostał od nich czarny pas i dziewiąty dan w taekwondo (choć tej dyscypliny nie uprawiał; złośliwcy zaraz zauważyli, że to o jeden dan więcej niż Chuck Norris), ale czy to wystarczy, by rozwijać stosunki handlowe?
Pół godziny to ‘małe miki’. Koreańscy komentatorzy przypomnieli, że na spotkanie pani prezydent z panem prezydentem w kuluarach szczytu G20 we wrześniu tego roku Putin spóźnił się dwie godziny. ‘Brał izmorom’. Według dobrze poinformowanych źródeł pani prezydent Korei była bardzo zmęczona, mimo to nie dała po sobie tego poznać, była uśmiechnięta i nastawiona na dialog. Natomiast Putin siedział z szeroko rozstawionymi nogami (to wyrażenie zostało w koreańskiej prasie podkreślone) i spiesznie przeczytał z kartki przygotowane zawczasu formułki.
Zdaniem psychologów, mężczyzna siada z szeroko rozstawionymi nogami, gdy nie ma nic więcej do zaoferowania światu – może demonstrować w ten sposób tylko to, że należy do męskiej połowy ludzkości. Pan prezydent często prezentuje się swoim rozmówcom w takiej ‘rozchełstanej’ pozie. Ma to w zamyśle podkreślać zapewne jego luz i niezależność, „pańskie” zachowanie kogoś, kto nie musi się z nikim liczyć. To z nim wszyscy mają się liczyć. Choć według większości obserwatorów to jedynie kiepskie maniery.
Firmowe spóźnienia Władimir Putin zaprezentował już wielu swoim rozmówcom (jest takie słynne powiedzenie z czasów Aleksandra III; „kiedy rosyjski car łowi ryby, Europa może poczekać”; „Forbes” uznał Putina niedawno za najbardziej wpływowego człowieka na świecie, do carskiego tronu blisko, coraz bliżej). Ostatnio „ćwiczenie spóźnieniem” na przykład zastosowano podczas majowej wizyty sekretarza stanu USA w Moskwie – najpierw ‘potrzymano’ Johna Kerry’ego w korku ulicznym z powodu próby parady z okazji Dnia Zwycięstwa, a potem jeszcze trzy godziny w korytarzu na Kremlu. Posiedzenia rządu, takich czy innych ciał, z którymi spotyka się prezydent, wiecznie się ‘obsuwają w czasie’, z powodu jak wyżej.
Plotkarskie źródełka internetowe przypomniały, że Władimir Władimirowicz przybył do Korei w pierwszą rocznicę ślubu swojej młodszej córki Kati z synem byłego attache wojskowego ambasady Korei w Moskwie, Yonn Joon-won. Chociaż ani o ślubie, ani o koreańskim mężu żadnych oficjalnych potwierdzonych informacji nie było. Top secret.
Symetria jajca holenderskiego
Poprzedni swój wpis na temat konfliktu dyplomatycznego na linii Haga-Moskwa zatytułowałam „finale grazioso”. Pomyliłam się i co do „finale”, bo sprawa trwa nadal, i co do „grazioso”, bo elegancji nie ma w tym za grosz (http://labuszewska.blog.onet.pl/2013/10/10/jajco-holenderskie-blues-finale-grazioso/).
Holenderski dyplomata, radca minister Onno Elderenbosch z ambasady Królestwa Niderlandów w Moskwie został wczoraj napadnięty i pobity w swoim mieszkaniu. Wracający z pracy wieczorem Elderenbosch zastał na klatce schodowej, na której nie paliło się światło, dwóch „elektryków”. Ci wyjaśnili, że jest awaria i chcą zajrzeć również do jego mieszkania, by zobaczyć, czy tam wszystko z elektrycznością w porządku. Gdy Holender otworzył drzwi, ciosem w kark obalili go na podłogę, związali, a następnie przewrócili dom do góry nogami (nie stwierdzono, by cokolwiek zginęło), na lustrze pozostawili napis „LGBT” i narysowali serduszko.
Przedstawiciel rosyjskiego MSZ wygłosił dyżurną formułkę o „ubolewaniu z powodu incydentu”. Komitet Śledczy wszczął śledztwo. Sprawcy pozostają nieznani.
Opis wydarzeń na ulicy Powarskiej w Moskwie jest lustrzanym (sic) odbiciem wydarzeń w Hadze w mieszkaniu Dmitrija Borodina, rosyjskiego dyplomaty, również jak Elderenbosch radcy ministra, pracującego w ambasadzie Rosji w Holandii. Choć jest przynajmniej jedna zasadnicza różnica: w mieszkaniu Borodina interweniowała policja, powiadomiona przez sąsiadów, zaniepokojonych zachowaniem pijanego dyplomaty wobec małych dzieci, a pan Elderenbosch nikogo za włosy nie szarpał i nic nie wskazywało, że jest w stanie wskazującym. Po prostu wracał z pracy.
Strona rosyjska wcześniej dawała do zrozumienia, że nie jest usatysfakcjonowana postawą strony holenderskiej po incydencie z Borodinem. Minister spraw zagranicznych Holandii wprawdzie przeprosił za złamanie przez holenderską policję konwencji wiedeńskiej, niemniej jednocześnie wyraził zrozumienie dla policji działającej zgodnie z procedurami. Prezydent Putin domagał się natomiast ukarania winnych incydentu, a na to Holandia nie poszła.
Po incydencie z Elderenboschem minister spraw zagranicznych Holandii wezwał stronę rosyjską do zapewnienia bezpieczeństwa holenderskim dyplomatom pracującym w Moskwie. MSZ zaprosiło rosyjskiego ambasadora w Hadze na dywanik, by udzielił wyjaśnień. Holenderscy parlamentarzyści wzywają do zerwania Roku Rosji w Holandii. Sprawa aresztowanych w Rosji greenpeacowców i holenderskiego statku nadal trwa – holenderski wniosek spoczywa w międzynarodowym arbitrażu morskim. Rolling, rolling, rolling…
Zjednoczone Emiraty Białoprus
Ćwiczenia Zapad-2013 wypadły nad wyraz dobrze. Armia białoruska dowiodła, że jest doskonale kompatybilnym komponentem sił zbrojnych państwa związkowego Białorusi i Rosji. O tym państwie związkowym już nikt dziś wprawdzie nie pamięta – zasypał je grad innych pomysłów integracji postradzieckiej, ale współpraca armii zaprzyjaźnionych ma się świetnie. Ćwiczenia zakończono 26 września, odtrąbiono sukces, pył na poligonach opadł i sztabowcy zaczęli szykować kolejne scenariusze na kolejne manewry. Aż tu nagle wspomnienie ćwiczeń, które rozgrywały się nie tylko na terytorium Białorusi, ale także w obwodzie kaliningradzkim, niespodziewanie powróciło wczoraj w wypowiedziach prezydenta Alaksandra Łukaszenki.
Jak zawsze mocny kandydat do nagrody Srebrnych Ust powiedział, że podczas wspólnej z prezydentem Putinem wizytacji ćwiczeń zaproponował mu, że Białoruś chętnie przejmie obwód kaliningradzki. „Uważam, że to nasza ziemia, w dobrym sensie tego słowa nasza. Nie pretenduję do tego, żeby jutro zabrać Kaliningrad, ale gdyby można było, to z przyjemnością” – przyznał na spotkaniu z rosyjskimi dziennikarzami. Barwnie opisał, że ten pomysł przyszedł mu do głowy, gdy wspólnie z prezydentem Putinem oblatywali śmigłowcem obszar, na którym ćwiczyły wojska w ramach Zapadu-2013. Ziemie niezaorane, zatroskał się były przewodniczący kołchozu. „I mówię Władimirowi Władimirowiczowi: słuchaj, oddaj mi te ziemie. Nie chcemy przekazania praw własności, my je po prostu zaorzemy i będziemy tu robić biznes na rolnictwie”. To uczyniłoby z obwodu kwitnący kraj. Produkcja z Kaliningradu mogłaby być dostarczana na Litwę (swoją drogą – ładny kalambur na tle zakazu wwozu nabiału z Litwy do obwodu kaliningradzkiego oraz zapchanych przejść granicznych w związku ze wzmocnionymi kontrolami wprowadzonymi przez stronę rosyjską). Putin wedle relacji Bat’ki rzekł na to dictum: „Zgoda”.
Ten fragment długaśnej – 5 godzin 23 minuty – konferencji prasowej Bat’ki (dłuższej niż rytualne konferencje prasowe Putina) natychmiast podchwyciła rosyjska blogosfera. Cytaty z Łukaszenki były ozdobą wszystkich portali. Bloger Dmitrij Jewsiutkin ukuł dla ewentualnego tworu terytorialnego przedzielonego Litwą termin „Białoprusy”. Napisał też fantasmagoryczne scenariusze rozwoju sytuacji, zgodnie z jednym z nich nowy twór coraz bardziej żarłocznie miałby odbierać sąsiadom ziemie (m.in. Litwie Kłajpedę, Polsce dawne Prusy Wschodnie) i stale rósł w siłę, stając się realną przeciwwagą dla reszty Europy. „Po aneksji Łotwy, Litwa i Estonia dobrowolnie wejdą w skład państwa białorusko-pruskiego, a Bat’ka otrzyma zasłużony tytuł Wielkiego Magistra” – kpi Jewsiutkin.
Łukaszenka nie tylko bujał śmigłowcem w obłokach, ale skrupulatnie wyliczał, co ma z przyjaźni z Rosją. Oznajmił, że dawno zbudowałby w swoim kraju Emiraty, gdyby nie konieczność odprowadzania do Rosji ceł za produkty naftowe (między Moskwą i Mińskiem obowiązuje porozumienie, zgodnie z którym Białoruś importuje rosyjską ropę bez ceł, jednak zwraca Rosji cła, otrzymywane z eksportu produktów naftowych otrzymanych z rosyjskiej ropy). „Przekazujemy do budżetu Rosji tylko za produkty naftowe wywiezione na Zachód 4 mld dolarów. A gdyby te pieniądze pozostały w kraju?”. Zapowiedział, że jeżeli Putin nie spełni danej obietnicy zniesienia tych opłat od stycznia 2014 r., to Białoruś może wystąpić z Unii Celnej. „Nie pociągniemy Unii, jeśli nie będziemy w niej widzieć rezultatów ekonomicznych”.
Bat’ka wiecznie targuje się z Rosją. I trzeba powiedzieć, że nie bez powodzenia. Gospodarka Białorusi znajduje się w ciężkim położeniu, Łukaszenka robi bokami. Sielankę na linii Moskwa-Mińsk mąci nierozwiązana sprawa konfliktu wokół Urałkalija (pisałam o tym http://labuszewska.blog.onet.pl/2013/09/04/hannibal-ante-potas/). Pieniądze z kredytów szybko się kończą, nieefektywna gospodarka zżera je błyskawicznie. Bat’ka przyciska więc teraz Rosję w kwestii taryf za produkty naftowe, jak zwykle dając do zrozumienia, że jak nie – to zrobi coś nieobliczalnego. Eksperci zwrócili uwagę, że Rosja wpisała te 4 mld do założeń budżetowych do roku 2016, więc kolizja jest nieunikniona. Nie pierwsza w tym duecie i zapewne nie ostatnia.