Archiwa tagu: wybory prezydenckie w USA

Czy Trump spełni nadzieje Rosji?

9 listopada. Po ogłoszeniu wyników wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych w Moskwie zapanowała euforia. Deputowani Dumy Państwowej przyjęli wiadomość o zwycięstwie Donalda Trumpa gromkimi oklaskami. Prezydent Władimir Putin już z rana wysłał depeszę gratulacyjną do zwycięzcy, wyraził nadzieję na poprawę stosunków rosyjsko-amerykańskich, zapewnił, że dołoży wszelkich starań, aby do tego doprowadzić.

Zaraz też w szybkich mediach społecznościowych zaczęły pojawiać się spisy pobożnych życzeń, które można by zebrać pod wspólnym tytułem „Co Trump teraz powinien zrobić dla Rosji?”. Krótko rzecz ujęła szefowa rosyjskiej tuby propagandowej na zagranicę, telewizji RT, Margarita Simonjan: uznanie Krymu za rosyjski, zdjęcie sankcji, ugoda w Syrii, uwolnienie Assange’a. Ciekawy zestaw. Poprzeczka zawisła wysoko. Ale czy nowo wybrany amerykański prezydent faktycznie spełni pokładane w nim przez rosyjski establishment nadzieje?

Podczas kampanii wyborczej w USA od maja br. na Kremlu stopniowo dojrzewała myśl, że przegrana Clinton (Clintonszy, jak familiarnie i z lekkim lekceważeniem mówiono o Hillary w rosyjskich mediach) otwierałaby nową perspektywę dla kiepskich stosunków rosyjsko-amerykańskich. Trump bowiem zapowiadał weryfikację polityki, wypowiadał się o Putinie przyjaźnie i w ogóle wyglądał na swojego chłopa, z którym można się dogadać. To, że taki ktoś pojawił się na wysokim firmamencie amerykańskiej polityki, Moskwa odczytała jako oznakę kryzysu elit w USA. Maksym Gorki zapewne nazwałby Trumpa „zwiastunem burzy” – nieuniknionych przemian w ładzie światowym. Rosja – sfrustrowana izolacją i kryzysem w gospodarce – chce upiec przy tym ogniu przemian swoją pieczeń.

Putin nie mógł Obamie wybaczyć, że ten określił w jednym ze swoich ważnych przemówień Rosję jako „mocarstwo regionalne”. Rosyjski prezydent poczuł się dotknięty i zaczął wylewać fundamenty pod odbudowanie statusu Rosji jako supermocarstwa, żeby pokazać Obamie, jak bardzo się myli. Sankcje nałożone przez Zachód po aneksji Krymu, spadek cen ropy i kilka innych niekorzystnych czynników sprawiły, że ten marsz ku wymarzonym mocarstwowym wyżynom wpierw mocno spowolnił, a potem wręcz utknął. Mimo to Moskwa nakręcała sprężynę, uciekając się do ostrej retoryki i straszenia wojną, w tym jądrową. Znamienne jest to, że podczas kampanii wyborczej w USA Rosja oficjalnie zachowywała dystans, Putin zapewniał kilkakrotnie, że Kreml będzie współpracował po wyborach z każdym amerykańskim prezydentem. Ale jednocześnie działy się rzeczy bez precedensu – ataki na serwery Partii Demokratycznej, wycieki, mające dyskredytować Demokratów itd. Jednym słowem – Rosja pokazała, że potrafi bruździć i że trzeba się z nią liczyć.

Po wyborach w USA na pewno zmieni się rozkład figur na światowej szachownicy. Rosja liczy na to, że osłabną więzi transatlantyckie, a rozmiękczona dzięki temu Europa łatwiej da się podzielić i urobić. I dotyczy to zarówno sfery gospodarczej i handlowej (np. losów TTIP), jak i militariów. Po warszawskim szczycie NATO, na którym postanowiono wzmocnić wschodnią flankę Sojuszu, Kreml zachował się powściągliwie. Znać było wyczekiwanie, najwyraźniej liczono na to, że jeszcze wszystko da się odegrać, cofnąć, a w każdym razie złagodzić i znowu się w tej sprawie układać. No i jest jeszcze do załatwienia z nowym prezydentem kwestia tarczy antyrakietowej w Europie. Część instalacji w Polsce jeszcze nie powstała, z punktu widzenia Kremla można powalczyć o zniweczenie tego projektu. Czy te optymistyczne rachuby Kremla będą uwzględnione? Trump przecież tak szydził z NATO. Kolejne pytanie.

Ważny rozdział to Ukraina. Rosyjskie media otwartym tekstem powtarzają od miesięcy, że „kijowska junta” to projekt Białego Domu. A zatem na Kremlu być może tli się nadzieja, że wraz z odejściem administracji Obamy projekt ten zostanie zwinięty, a Rosja odwojuje stracone pozycje. Ale czy faktycznie tak się stanie?

No i jest jeszcze Syria – temat na oddzielną rozprawkę.

Do momentu zaprzysiężenia nowego prezydenta (styczeń 2017) będą się odbywać rytualne tańce i przymiarki do nowej sytuacji. Na razie politycy tasują karty, jeszcze do nowego rozdania zostało trochę czasu. Jaką treścią napełni się ta chwila i jakie karty będą w grze?

O perspektywach mówią dziś w Rosji wszyscy, którzy mają cokolwiek do powiedzenia. Cytowanie nawet tych najciekawszych wypowiedzi zajęłoby wiele miejsca (czytających po rosyjsku odsyłam do strony Radia Swoboda, gdzie zebrano liczne komentarze: http://www.svoboda.org/a/28105176.html). Wybiorę głos politolożki Lilii Szewcowej: „Trumpizm stał się symbolem rozmiękczenia amerykańskich norm i tabu. Ale uprawiającemu dziś schadenfreude rosyjskiemu audytorium chciałabym przypomnieć, że Rosja przywykła do boksowania się z przewidywalną Ameryką. Kreml wywraca stoliki i zrzuca figury z szachownicy, ale oczekuje przy tym od Amerykanów, że ci będą się stosować do norm i przepisów. Teraz sytuacja może być inna. Trump jest nieprzewidywalny i na zagrywki Kremla może odpowiedzieć niestandardowo”. Na razie to wróżenie z fusów, bo nie znamy zamiarów nowego prezydenta USA. Ale Szewcowa ma rację, jeśli chodzi o sposób prowadzenia polityki przez Kreml – sam reguły łamie, ale od Zachodu wymaga stosowania się do nich. Pod tym kątem warto popatrzeć na reakcję Moskwy po zeszłorocznym incydencie z zestrzelonym przez Turcję rosyjskim samolotem operującym w Syrii. Zdziwienie, że ktoś też zagrał jak chuligan, było w Moskwie ogromne.

Podczas niedawnego zlotu polityków i politologów w ramach Klubu Wałdajskiego chiński uczestnik, pytany o opinię na temat amerykańskich wyborów prezydenckich, opowiedział krótką anegdotkę: „Gdy cztery lata temu wybierano pomiędzy Obamą a Romneyem, mówiliśmy: nieważne, czy wygra czarny kot czy biały kot, to będzie amerykański kot. Teraz gdy Amerykanie wybierają pomiędzy Clinton a Trumpem, mówimy: nieważne, czy wygra kotka czy kocur, to nadal będzie amerykański kot”.