Archiwum autora: annalabuszewska

Niewidzialny front

8 kwietnia. Dostali się do serwerów Departamentu Stanu, dzięki czemu uzyskali też dostęp do systemów komputerowych Białego Domu – zaalarmowała wczoraj telewizja CNN, informując o harcach rosyjskich hackerów we wrażliwych zakamarkach amerykańskiej administracji. Hackerzy zdołali sforsować zabezpieczenia Departamentu Stanu, wykorzystując zainfekowany mail jednego z pracowników resortu. Włamanie – nazwane największym cyberatakiem na serwery instytucji państwowej USA w historii – miało miejsce jesienią ubiegłego roku; przez kilka miesięcy trwało wnikliwe śledztwo. Zdaniem amerykańskich służb ślady wskazują na to, że hackerzy pracowali dla rosyjskich władz. Urzędnicy zapewniają, że cyberwłamywacze nie dostali się do tajnych bebeszków prezydenckiej administracji, ale niektóre „cenne dane” pozyskali, w tym np. rozkład dnia prezydenta Obamy obejmujący również nieformalne ciche spotkania. Takie „cenne dane” są nie lada rarytasem, za które służby specjalne różnych krajów gotowe są słono zapłacić.

„W Rosji działa około 20 tysięcy aktywnych hackerów, którzy dzięki swojej działalności zarabiają miliardy rubli, sami hackerzy są bezczelni do granic, gdyż są przekonani o własnej bezkarności. Rosyjscy hackerzy zajmują czołowe pozycje na świecie w cyberprzestrzeni, konkurować z nimi mogą bodaj jedynie Chińczycy” – twierdzi Aleksandr Czaczawa, prezes firmy LETA Group, zajmującej się walką z cyberprzestępczością. Rosyjscy hackerzy specjalizują się nie tylko w okradaniu kont bankowych i kart kredytowych, ale także atakach DDoS realizowanych na zamówienie polityczne (atakowani są przeciwnicy polityczni w kraju i za granicą, blogerzy, niewygodni dziennikarze).

W zeszłym roku głośna była sprawa Rosjanina Romana Sielezniowa, który na Malediwach został zatrzymany przez amerykańskie służby i przewieziony do USA, by odpowiedzieć za sprawne okradanie amerykańskich obywateli metodą na cyberrympał i to na niebywała skalę. Jak się bawić, to się bawić – Sielezniow okradł dwa miliony kart kredytowych. Sprawa hackera zyskała niezwykły rozgłos medialny, gdyż Sielezniow okazał się synem deputowanego Dumy Państwowej, Walerija. Pan Walerij Sielezniow poruszał niebo i ziemię, oskarżał Waszyngton o kradzież syna, zapewniał o jego niewinności, ale nie wskórał nic. Roman Walerjewicz oczekuje na proces przed amerykańską Temidą, grozi mu nawet do 30 lat pozbawienia wolności.

Rewelacje podane przez CNN na temat wtargnięcia rosyjskich cyberkrasnoludków do Białego Domu nie były pierwszą jaskółką, świadczącą o zainteresowaniu Rosji przeniknięciem za kulisy amerykańskiej (i nie tylko amerykańskiej) polityki za pośrednictwem cyberszpiega. „Wall Street Journal” kilka miesięcy temu pisała o opracowanym w Rosji wirusie (Sofacy) przeznaczonym do szpiegowania. Zdaniem ekspertów, na których powoływała się gazeta, program szpiegujący szyfruje ukradzione dane i przekazuje je dalej. Opisywana grupa hackerów nazwana kryptonimem ATP28 nie zajmowała się banalną kradzieżą pieniędzy czy własności intelektualnej, a pozyskiwaniem konkretnych informacji „na zamówienie władz Rosji w celach szpiegostwa na rzecz Kremla”. Grupa miała działać od 2007 roku i zaglądać przez ramię urzędnikom z państw Europy Wschodniej i NATO.

W Rosji też od czasu do czasu dochodzi do skandali związanych z włamaniami do komputerów różnych ważnych osób. Specjalizuje się w tym tajemnicza grupa Shaltay Boltay (pisałam o niej w blogu: http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2014/08/20/anonimowa-miedzynarodowka-internetowa-shaltay-boltay/), która ostatnio zamieściła w przestrzeni publicznej korespondencję sms-ową wysokich urzędników Kremla z deputowanymi, dziennikarzami, wydawcami, ekspertami. Analiza ujawnionych materiałów potwierdza, że Kreml steruje przestrzenią medialną (organizując nagonki na niebłagonadiożnych opozycjonistów lub akcje wsparcia medialnego dla wskazanych osób czy wydarzeń, ingeruje w kształt publikacji itd.), aktywnością Dumy Państwowej, ściśle kontroluje teoretycznie niezależne agencje federalne, m.in. ds. mediów, sprawuje „opiekę” nad ludźmi kultury itd. Obszerne omówienie publikacji można znaleźć tu: http://yodnews.ru/2015/04/02/shaltay

Czemu służą takie publikacje? Zdaniem wielu obserwatorów rosyjskiej sceny politycznej Shaltay Boltay to „projekt” jednej z grupek ma Kremlu. Kremlowskie buldogi nieustannie gryzą się pod dywanem, walcząc o wpływy. Wypluwanie strumieni „kompromatów” (materiałów kompromitujących) na jednego lub kilku wysokich urzędników to jedna z metod tej walki. Wysoko wykwalifikowani hackerzy, którzy potrafią rozszyfrować i dostarczyć „kompromat” na wroga, są na wagę złota. Ostatnio doszło na Kremlu do wymiany kilku ważnych urzędników drugiego szeregu (szefów referatów odpowiedzialnych za politykę wewnętrzną), być może „sliw”, jak fachowo nazywają publikację rosyjscy spece, był związany z tą wymianą kadr.

Inna z wersji każe podejrzewać Shaltay Boltay o powiązania ze służbami specjalnymi. Projekt miałby wzmacniać służby w walce aparatczyków o wpływy u najważniejszego żłobu.

„Ujawniona korespondencja nie jest szczególnie szokująca. Owszem, obnaża obrzydliwe metody pracy Administracji Prezydenta, ale widać, że została świadomie przefiltrowana pod odpowiednim kątem: chodzi o to, by w przestrzeni publicznej nie znalazły się elementy mogące świadczyć o łamaniu prawa” – napisał Paweł Czikow w internetowej „Meduzie”. Rzeczywiście, ujawnione treści odnoszą się do kuchni działań urzędniczych, żadnych przełomów nie spowodują, o rzeczach najważniejszych, mechanizmach podejmowania kluczowych decyzji w państwie, najważniejszych osobach politycznego dramatu nie mówią nic. Co nie znaczy, że hackerzy do takich rewelacji się nie dokopali i że kiedyś nie zostaną one wyciągnięte na światło dzienne.

Dzieci zjadły weterana

1 kwietnia. Rosja przygotowuje się do obchodów 70. rocznicy zwycięstwa w II wojnie światowej, pozostającej dla większości Rosjan Wielką Wojną Ojczyźnianą, ich i tylko ich świętą wojną z faszystowskim najeźdźcą. Na trybunie honorowej na placu Czerwonym 9 maja zasiądzie prezydent Władimir Putin w otoczeniu… hm, no właśnie, nie wiadomo, w czyim otoczeniu. Przywódcy większości państw europejskich do Moskwy się nie wybierają, prezydent USA też nie, nieoczekiwanie natomiast potwierdził obecność północnokoreański wódz Kim Dzong Un. Rosyjscy weterani zostaną przesiani przez sito. Już wybuchł pierwszy skandal, gdy okazało się, że Kreml przewiduje wpuszczenie na plac Czerwony jedynie po jednym weteranie z każdego z podmiotów Federacji Rosyjskiej; pozostali chętni, którzy mimo wszystko przybędą tego dnia do Moskwy, zostaną zakwaterowani gdzieś w podmoskiewskich sanatoriach i tyle. „Nie wasze to święto, tylko Kremla” – pisali oburzeni liberalni komentatorzy na Twitterze i w blogach. Kreml zwykle słowami pokazowo dopieszczał okolicznościowo weteranów, stanowili znakomite tło dla umiłowanego przywódcy, po święcie natychmiast o nich zapominano. Charakterystyczne jest to, że przy każdej kolejnej (zwłaszcza okrągłej) rocznicy padały zapewnienia władz, że wszyscy weterani zostaną otoczeni troskliwą opieką państwa, a później okazywało się, że wielu weteranów mimo tych szumnych obiecanek nadal żyje w urągających warunkach i znowu trzeba było obiecywać, że teraz to już na pewno pomoc otrzymają i tak dalej, z roku na rok. Da capo al fine. Przed rocznicą odbywa się też rytualna obrona jedynej słusznej linii historycznej i ostre szarże na tych, którzy – jak to formułuje oficjalna propaganda – chcą wypaczyć historię i odebrać ZSRR (i jego spadkobierczyni – Rosji) zwycięstwo. A Rosja zwycięstwa z nikim dzielić nie chce. Szczególnie teraz – rok po Krymie, gdy stosunki z Zachodem uległy zdefasonowaniu. Można się spodziewać podgrzania historycznego frontu do czerwoności.

Poza uroczystościami na najwyższym szczeblu 9 maja w Moskwie odbędzie się mnóstwo pomniejszych wydarzeń. Już z gałązek rocznicowego drzewa puszczają się pierwsze pędy, pomysłowość inicjatorów niektórych form obchodów nie ma granic.

Wiele hałasu narobił konkurs cukierników, jaki odbył się kilka dni temu w Krasnojarsku. Konkurs był poświęcony siedemdziesiątej rocznicy zwycięstwa. Cukiernicy wypiekli wielkie torty udekorowane patriotyczną symboliką (wstążki św. Jerzego), militariami z czasów wojny, sylwetkami pomników poświęconych ofiarom wojny. Wśród nich największe uznanie jury pod kierownictwem niemieckiego cukiernika zyskał tort z repliką słynnego pomnika z białoruskiej wioski Chatyń, spacyfikowanej przez okupanta.

Poeta Andriej Orłow (Orłusza), piszący m.in. wiersze-komentarze do bieżących wydarzeń, stwierdził, że gdyby jego dziadek – uczestnik wojny – dożył tych dni, to pewnie by żałował, że nie ma pod ręką automatu. Orłusza napisał wiersz: „W Krasnojarsku wcześnie rano dzieci zjadły weterana” (całość w oryginale tu: http://www.mk.ru/social/2015/03/30/deti-seli-veterana-konditery-krasnoyarska-ustroili-neobychnyy-konkurs.html). Słodki smak zwycięstwa? Raczej gorzki jak piołun.

Wśród inicjatyw, mających w zamyśle uczcić wielką rocznicę, uwagę komentatorów zwrócił kuriozalny pokaz body artu na politechnice w Iżewsku (nawiasem mówiąc, mała ojczyzna Kałasznikowa). Studenci zaprezentowali się na scenie pomalowani w samoloty, czołgi, karabiny, elementy mundurów z czasów wojny itd. (można to obejrzeć na youtube; uprzedzam, to widowisko dla ludzi o mocnych nerwach: https://www.youtube.com/watch?v=1KUGXoLOWog). Przewodniczący miejscowego związku weteranów po zapoznaniu się z wątpliwym arcydziełem studentów nie krył rozczarowania: „Chcieli pokazać różne rodzaje wojsk? O czym my mówimy? To dlaczego jedna z dam ma na tyłku kwiatki? Czy można tak bezkarnie okrywać hańbą naszą armię, starsze pokolenie, obecne pokolenia obrońców ojczyzny? Gdyby to zobaczyli uczestnicy wojny i gdyby im powiedzieć, że to konkurs z okazji rocznicy Zwycięstwa, to wylew murowany”.

Pierwszy program rosyjskiej telewizji propaguje akcję „Nieśmiertelny pułk”, którą trzy lata temu zainicjował Ogólnorosyjski Front Narodowy. Akcja ma na celu przywrócenie pamięci o tych, którzy brali udział w wojnie, zachęca do poszukiwań w rodzinnych i nie tylko rodzinnych archiwach zdjęć i pamiątek po frontowcach. Cytuję za stroną internetową telewizji: „Wśród setek pożółkłych zdjęć Michaił Sidielnikow znajduje jedno – swojego dziadka. O bohaterskim przodku dopiero niedawno wygadała się babcia. W ogóle nie wiedziałem, że miałem takiego dziadka, miał na imię Wiktor […] – mówi wnuk uczestnika Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Zacząłem szukać w archiwach, chciałem ustalić, gdzie walczył, gdzie jest pochowany. Dla Michaiła Sidielnikowa i tysięcy innych Nieśmiertelny pułk to nie tylko akcja, podczas której wyjdą na ulicę, niosąc nad głową portret przodka, to także ich walka z niewiedzą o historii własnej rodziny”. Rzeczywiście zadziwiające jest to, że siedemdziesiąt lat po wojnie potomkowie tych, którzy walczyli, którzy zginęli, nic nie wiedzą o swoich dziadach czy pradziadach, oficjalne czynniki nadal nie mogą się doliczyć liczby ofiar po stronie ZSRR, a w rodzinach nie przekazuje się informacji, wspomnień o dokonaniach przodków. Może właśnie z tej niewiedzy, z pęknięcia pomiędzy rodzinną opowieścią, prawdą historyczną i narzucaną nachalnie odgórną wersją propagandową zmieniającą się w zależności od aktualnej politycznej koniunktury, wyrastają takie pomysły jak torty z Matką Rosją z kurhanu Mamaja, rozebrane studentki pomalowane w T-34 czy takie niezrozumiałe pląsy, jak popis rencistek pod tytułem „Pamięć Zwycięstwa”: https://www.youtube.com/watch?v=hXvbaFG2s8Q

Walc kwiatów

28 marca. Zaledwie kilka dni temu pisałam o akcie wandalizmu, jakiego na miejscu zabójstwa Borysa Niemcowa dokonali aktywiści ruchu SERB (http://labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl/2015/03/25/bydlowata-w-natarciu/), a już z Moskwy płyną nowe doniesienia. W nocy z 27 na 28 marca kilkunastu panów odzianych w czarne kurtki i stroje sportowe przybyło na most Moskworiecki i ochoczo zajęło się likwidowaniem odtworzonego po wyczynach SERB-a miejsca pamięci. Cicho, szybko, sprawnie.

W youtube był przez kilka godzin dostępny półminutowy filmik, na którym ci „faceci w czerni” pospiesznie wrzucali kwiaty, fotografie i świece do czarnych worków na śmieci (ktoś to nakręcił komórką z okna samochodu). Teraz filmik już dostępny nie jest. Na stronie Radia Swoboda można obejrzeć natomiast świeży fotoreportaż z ponownie odtworzonego memoriału: http://www.svoboda.org/media/photogallery/26925374.html

27 marca na miejsce śmierci Niemcowa przyszło dużo ludzi – minął dokładnie miesiąc od tragedii. Przynieśli świeże kwiaty i pamięć. W prasie co kilka dni pojawiają się coraz to nowe publikacje dotyczące śledztwa w sprawie zabójstwa. Czy coś wyjaśniają? Raczej mącą. „Kommiersant” opublikował kolejną wersję, opartą na zeznaniach niejakiego Jewgienija, który został przedstawiony jako świadek, przechodzący mostem zaraz po tym, jak doszło do zbrodni. Wedle ujawnionych prasie słów Jewgienija, samego momentu strzału świadek nie widział, widział natomiast podbiegającego do samochodu (którym odjechał) zabójcę. Opis zabójcy – szczupły, niewysoki – nie pasuje do opisu Zaura Dadajewa, krzepkiego Czeczena z batalionu Siewier MSW, głównego podejrzanego o dokonanie zabójstwa. Zeznania Jewgienija są miejscami sprzeczne z wcześniej ujawnianymi szczegółami zabójstwa. Nieznana jest nadal rola ciężarówki, która zatrzymała się przy miejscu zbrodni. Jej kierowca został zatrudniony w przedsiębiorstwie odpowiedzialnym za czystość w mieście na kilka dni przed zabójstwem Niemcowa, a zaraz po tragicznym wydarzeniu zwolnił się i rozpłynął we mgle. W każdym razie śledztwo nie informuje o jego zeznaniach, nie wiadomo nawet, czy je składał. W sieci pełno było komentarzy pod opublikowanym zdjęciem domniemanego „kierowcy śmieciarki” (https://twitter.com/TataRomanovaYa/status/573111072044941312/photo/1) – powtarzało się przypuszczenie, że dostał awans na majora służb specjalnych. A teraz w tych nowych przeciekach ze śledztwa być może chodzi o osłabienie „czeczeńskiego śladu”. Być może. Nadal nic nie wiemy.

Wróćmy jeszcze na most, gdzie zginął Niemcow. Wieść o najnowszej „zaczistce” memoriału rozeszła się po sieciach społecznościowych już w nocy. Natychmiast powstała inicjatywa, by zbierać pieniądze na nowe kwiaty i wieńce (https://twitter.com/max_katz/status/581820372091342848). Ciekawe, jak długo poleżą. Niebawem sorokowina – czterdzieści dni od śmierci Niemcowa, wedle prawosławnej tradycji dzień „ostatniego pożegnania” ze zmarłym. Może chociaż do tego dnia kwiaty zostaną.

Na warszawskim placu Zwycięstwa (dziś plac Piłsudskiego) w latach osiemdziesiątych w miejscu, gdzie Papież Jan Paweł II odprawił w 1979 r. mszę i gdzie odbyły się uroczystości żałobne Prymasa Stefana Wyszyńskiego w 1981 r., ludzie układali krzyż z kwiatów, zapalali obok znicze. Co jakiś czas „nieznani sprawcy” usuwali kwiaty, a nazajutrz krzyż pojawiał się znowu. Motyw fenomenalnego krzyża z kwiatów Jerzy Kalina wykorzystał w instalacji na wystawie „Czas Niepokornych” (Muzeum Niepodległości, Warszawa, 1990). Nie wiem, czy to słuszna paralela. Bo czy teraz w Rosji znajdzie się tylu niepokornych, by uparcie układać kwiaty na moście pod murami Kremla?

Fabryka trolli

26 marca. Wojna informacyjna, która od wielu miesięcy trwa już nie tylko pomiędzy Ukrainą i Rosją, ale rozlewa się na coraz większe obszary, wymaga – jak wojna przy użyciu konwencjonalnej broni – ponoszenia nakładów. Rosja umiejętnie, choć topornie gra w tej wojnie na kilku fortepianach. Za wirtuozerię trzeba płacić i to słono. W zeszłym tygodniu rząd wniósł poprawki do budżetu. Ścięto wydatki na kulturę, edukację, usługi komunalne, ochronę środowiska. Cóż, kryzys, na wszystko pieniędzy nie wystarcza. Ale nawet w warunkach kryzysu rosyjski rząd nie robi oszczędności na propagandzie. Wręcz przeciwnie – ta rubryka została jeszcze szczodrobliwie zasilona dodatkowymi zastrzykami finansowymi. Łącznie w tym roku na te cele Rosja wyda 72 mld rubli (ok. 1,3 mld dolarów). Samej angielskojęzycznej tubie Kremla na zagranicę – telewizji RT dołożono dodatkowo 5,5 mld, dzięki czemu to propagandowe żądło dysponować będzie budżetem w wysokości prawie 21 mld rubli. Agencja TASS dostała bonusowy miliard (łącznie ma do wydania 2,6 mld rubli).

Tymczasem Reuter napisał wczoraj, że w eksperckim raporcie przygotowanym dla amerykańskiej rady ds. mediów BBG (Broadcasting Board of Governors) podkreśla się, że w USA należy wzmocnić tę kulejącą nogę i dosypać owsa. „Konkurenci [wskazano tu Rosję i Państwo Islamskie] kolportują antyamerykańskie treści, rozpętują wojnę informacyjną i wygrywają, podczas gdy amerykańskie media elektroniczne ledwie nadążają” – piszą autorzy ujawnionego fragmentu raportu.

„Jesteśmy pod tym względem Liechtensteinem w porównaniu z Rosją” – wskazał jeden z ekspertów w rozmowie z dziennikarzami Reutera. Rosja wydaje tylko na angielskojęzyczne serwisy około pół miliarda dolarów rocznie, podczas gdy USA na rosyjskojęzyczne – zaledwie 20 mln. Roczny budżet całego BBG wynosi 730 mln dolarów.

W tej wojnie faktów i fake’ów chodzi nie tylko o główne media – największe stacje telewizyjne i radiowe – ale także o prasę czy media społecznościowe. Tutaj Kreml też nie oszczędza. Wielokrotnie ukazywały się materiały dotyczące „fabryk trolli”, pracujących na użytek Moskwy. Nie tylko w Rosji, ale i za granicą. Trolli – psujących powietrze na wszelkich forach dyskusyjnych, zwłaszcza tych dotyczących Rosji, w komentarzach w blogach, Twitterze, FB itd. – kształci się na kursach i zatrudnia za całkiem niezłe pieniądze.

Radio Swoboda w audycji z 21 marca (http://www.svoboda.org/content/article/26913247.html) przedstawiła obszerną opowieść byłego trolla Marata Burkharda, który przez dwa miesiące pracował w jaczejce „fabryki trolli”, specjalizującej się we wrzucaniu komentarzy na mniej znane prowincjonalne fora i blogi. Firma, używająca nazwy „Badania internetowe” (Интернет исследования) działa w Petersburgu, mieści się przy ulicy Sawuszkina. Można się w niej zatrudnić za 40 tysięcy rubli miesięcznie, ci, którzy władają dobrze obcymi językami, zarabiają 65 tys. i więcej (dla porównania pensja petersburskiego nauczyciela wynosi ok. 55 tys.).

Burkhard opowiada w audycji o kuchni fabryki trolli – pracuje się 12 godzin dziennie (fabryka działa na dwie zmiany – dzienną i nocną), norma wynosi 135 komentarzy w ciągu jednej zmiany, każdy komentarz powinien zawierać co najmniej dwieście znaków. Wpisy są kontrolowane, muszą zawierać odpowiednie zadane treści; naczalstwo opracowuje dyrektywy, bazowe teksty, wyznacza konkretne cele i tematy do komentowania. Bywa, że pod jedną publikacją komentarze zamieszcza w sposób zorganizowany dwóch-trzech trolli, umiejętnie sterując dyskusją. Burkhard mówi, że wszystkie siły rzucone są na Ukrainę. „Kiedyś dostałem zlecenie, by wszędzie pisać, że Niemcy w większości popierają politykę Putina, są natomiast niezadowoleni z polityki Merkel. Nie trzeba żadnych argumentów, po prostu takie stwierdzenie”. Zdaniem ekstrolla, większość zatrudniającej się w fabryce młodzieży robi to wyłącznie dla pieniędzy. Ale zdarzają się fanatycy, którzy piszą z pobudek ideowych. Orwellowskie ministerstwo prawdy w czystym wydaniu. Jeśli do tego dołożyć dyrdymały, które na co dzień leją się z ekranu telewizyjnego podczas seansów nienawiści (znowu Orwell), czyli programów nazywanych z braku lepszego określenia politycznymi talk show, to trudno zachować trzeźwą ocenę sytuacji. I o to chodzi.

Bydłowata w natarciu

25 marca. Nieformalne słownictwo opisujące szybko ewoluującą rosyjską rzeczywistość poszerzyło się ostatnio o twór „bydłowata” – to rzeczownik, zrost złożony z rzeczownika bydło i rzeczownika wata. Bydło jakie jest, każdy widzi. Wata/watnik to wylansowane przez Ukraińców i przejęte przez opozycyjne środowiska w Rosji zbiorcze określenie zwolenników polityki prezydenta Putina (w szczególności w odniesieniu do Ukrainy) – zarówno aktywnie zwalczający tych, którzy myślą inaczej, jak i bierną masę, której wszystko jedno. Wczoraj aktywna część bydłowaty dała o sobie znać w centrum Moskwy.

W miejscu, gdzie zastrzelono Borysa Niemcowa, powstał spontaniczny memoriał. Ludzie przynoszą kwiaty, zapalają znicze, zostawiają tabliczki z wyrazami solidarności z ofiarą (Je suis Boris lub Борись – do imienia Niemcowa dopisano miękki znak, co dało słowo „walcz”). Powstała oddolna inicjatywa, by most nazwać imieniem Niemcowa. Ktoś zrobił tabliczkę z taką nazwą. Memoriału nie zadeptały nawet tłumy walące na zeszłotygodniowy koncert z okazji rocznicy przyłączenia Krymu (choć niektórzy watnicy fotografowali się na tle kwiatów i portretu Niemcowa z trzymanymi w rękach plakatami „Krym nasz”, „Dziękujemy Putinowi za Krym” itd.).

Wczoraj ten memoriał zdemolowano. Aktywiści „rosyjskiego ruchu wyzwoleńczego SERB” pozdejmowali tabliczki, sprayem zamazali napisy, podeptali kwiaty i znicze i rozwiesili własne plakaty, obrażające Niemcowa. Nikt im nie przeszkodził (przypomnę, że w zeszłym roku przeciwnicy wojny na Ukrainie chcieli wywiesić na tym moście ukraińską flagę, w ciągu kilkudziesięciu sekund zostali obezwładnieni przez spacerujących w pobliżu rosłych osobników w skórzanych kurtkach; tym razem nosicieli kurtek nie było).

Skąd wiemy o tym wyczynie bydłowaty? Bo jeden z uczestników – niejaki Gosza Tarasiewicz (prawdziwe nazwisko Igor Biekietow, aktor) – pochwalił się tym wybitnym osiągnięciem w sieci Vkontakte. Napisał, że SERB nigdy nie zgodzi się na to, by most nazwać imieniem polityka, który działał w interesie Ameryki i wzywał do oddania Krymu „kijowskim faszystom”. „Liberaliści nie wiedzieć czemu stwierdzili, że mogą napluć na opinię narodu i wedle własnego widzimisię nadawać imiona swoich idoli zabytkom w Moskwie” – wywodził Tarasiewicz-Biekietow. (Zdjęcie towarzyszy można obejrzeć m.in. tu https://twitter.com/IlyaYashin/status/580479240354865153/photo/1).

Aktywiści ruchu SERB wsławili się tym, że pospołu z aktywistami Antymajdanu kilkakrotnie próbowali uniemożliwić protesty opozycji, przeciwstawiającej się wojnie na Ukrainie. Członkowie ruchu Solidarność i innych organizacji opozycyjnych organizują pojedyncze pikiety – ludzie stoją pod stacją metra np. i trzymają w rękach plakaty z hasłami antywojennymi (na taką formę protestu – pojedyncze pikiety – nie trzeba mieć pozwolenia władz miasta). Podchodzą do nich przechodnie i na ogół próbują ich przekonać, że nie powinni tak postępować i głosić takich niepoprawnych poglądów. „Skoro pan mieszka w Moskwie, to nie może pan być przeciwko Putinowi” – argumentuje jejmość w futerku na filmiku z miejsca, gdzie podczas jednej z takich pikiet w lutym doszło do skandalu. A skandal wywołali członkowie ruchu SERB – obrzucili pikietujących ekskrementami. (Film można obejrzeć na youtube: https://www.youtube.com/watch?v=jq2FI4_sutU&list=TLVQl4m2TRdK4).

Opozycyjny radny jednej z moskiewskich dzielnic Maksim Katz złożył dziś w prokuraturze wniosek o pociągnięcie do odpowiedzialności sprawców aktu wandalizmu na miejscu zastrzelenia Niemcowa. Czy to odniesie jakiś skutek?

Śledztwo w sprawie zabójstwa Borysa Niemcowa trwa. I trwają wokół niego dziwne tańce. To czeczeński ślad gubi się, zatrzymuje na nazwiskach domniemanych sprawców/wykonawców zlecenia, odcina tropy „na górę”, to znowu wraca meandrami ku wersji o zleceniu płynącemu od nieustalonych ośrodków. Ostatnio wyciągnięta została przez media hipoteza, że Niemcowa został „ukarany” za pomoc, jaką miał okazać Ameryce w ustalaniu personalnej listy sankcyjnej, na której znalazły się nazwiska osób z otoczenia Putina.

Próba uporządkowania tego, co wiadomo, wersje i meandry w materiale Zonamedia: http://www.zona.media/agenda/nemtsov-compiled/

Łopatologia stosowana

21 marca. Wśród kolportowanych w mediach licznych obrazków z obchodów rocznicy aneksji Krymu uwagę zwróciły zdjęcia przedstawiające tłumek przepychający się ku poczęstunkowi serwowanemu łopatą. Zgromadzeni ochoczo szarpali jadło na sztuki i napychali sobie usta. Wkrótce miało się okazać, że ten oryginalny sposób podawania posiłku nie był jednak związany z rocznicową radością #Krymnasz – opublikowane w Internecie i obficie retwitowane fotki pochodziły ze Stawropola z dnia Maslenicy (22 lutego). Zostały dostrzeżone i nagłośnione dopiero teraz, gdy bloger Aleksandr Baraboszko opublikował je pod tytułem „W Stawropolu odbył się I Prawosławny Festiwal Ulicznego Jedzenia „Rosyjska Godność”. Pojawienie się informacji o wielkim żarciu z łopaty wywołało huragan.

Maslenica to ostatnie dni karnawału, odpowiednik naszych ostatków. W Rosji istnieje żywa tradycja wesołych ulicznych festynów organizowanych z tej okazji w miastach i na wsiach. Ludzie weselą się, tańczą, śpiewają, jedzą i piją – to ostatnia uczta i zabawa przed długim i wymagającym wyrzeczeń postem. Tegoroczna Maslenica w Stawropolu na południu Rosji odbyła się z rozmachem: zaplanowano nie tylko palenie kukły Maslenicy (odpowiednik topienia Marzanny), ale także sporządzenie gigantycznego blina na wielkim zaimprowizowanym palenisku pod gołym niebem. Bliny są tradycyjnym daniem, podawanym na Maslenicę, wręcz symbolem rosyjskich zapustów. Ten wielki stawropolski blin nie do końca się udał, był za duży, by go obrócić i obsmażyć z obu stron, kucharze pokroili go zatem na mniejsze porcyjki i obracali po kawałku, a potem tak przygotowane danie podawali na łopatach przez ogrodzenie.

Ostatkową ucztę z łopaty można obejrzeć tu: https://www.youtube.com/watch?v=KnHutb-SQK0

Nie wszystkim spodobał się stawropolski patent. Dziennikarz Arkadij Babczenko w FB rwał włosy z głowy: „Zrobili wielkiego blina, pokroili go ogromnymi łopatami, rozdawali ludziom na cześć starego święta. Na całym świecie to by wyglądało jak normalna zabawa, żart, ludowy festyn. Głupich świąt na świecie jest pełno. I wszędzie ludzie się bawią. I tylko w Rosji musi być specyfika, wszystko, co się tu dzieje nawet z najlepszymi zamiarami, zaraz staje się powodem do wstydu. Ludzie, jak wpadliście na to, by wesołe święto uczynić takim narodowym obciachem?”. Trochę przesadził z tą powagą. Ale jeszcze poważniej, choć nie bez autoironii, podszedł do tematu (również na FB) Siergiej Grigorow: „Dla postępowej społeczności to oczywiście fantastyczny temat napisać, że Rosjanie zachowują się jak świnie. Wielkie mi rzeczy: bliny z łopaty. Wykazali się ludzie pomysłowością i tyle. Ja dołożę tu opowieść z cyklu: a w Ameryce biją Murzynów. Matka dwojga dzieci zmarła tam niedawno po udziale w konkursie, kto wypije więcej wody. Możecie mnóstwo takich konkursów znaleźć w Ameryce, ale amerykańscy aktywiści nie piszą o tym, że naród amerykański to świnie”. Dyskusja w sieci była całkiem na poważnie.

Na dużo większym luzie podeszli do materiału autorzy setek memów, przeróbek, parodii i żartów, jakie zapełniły przestrzeń internetową. Największą aktywność w ogrywaniu tematu łopaty przejawili użytkownicy z Ukrainy. Powstało nawet na to konto specjalne konto na Twitterze https://twitter.com/usaukr1488

Blin z łopaty stał się bohaterem filmiku ze słynnego samotnego śniadanka prezydenta Putina podczas szczytu G20 w Brisbane (po którym Putin obraził się na resztę świata i wcześniej wyjechał): https://www.youtube.com/watch?v=dE-UFo2zMLw

W związku z zaćmieniem słońca ukazało się ogłoszenie: „Boska łopata dziś na kilka minut zasłoni blin na niebie, uprasza się Rosjan o zachowanie spokoju, karmić będą potem”.

Triada tygodnia: Putin (który powstał z dziesięciodniowego niebytu), łopata, zaćmienie.

Powstał już cały savoir vivre dla tych, którzy chcą kulturalnie posługiwać się łopatą przy stole; łopaty dzielą się na: łopaty do kawy, łopaty do herbaty, łopaty stołowe, łopaty deserowe, a do spożywania ryb przewidziane są widły (https://twitter.com/usaukr1488/status/578867629496094720/photo/1). Zgodnie z przepisami, łopata powinna leżeć obok piły, a grabie po lewej stronie.

Putin przyznał Kadyrowowi wielką złotą łopatę za zasługi.

Według sondażu pracowni socjologicznej WCIOM, jedzenie z łopat popiera 88% Rosjan.

Stygnąca potrawka #Krymnasz

19 marca. Jesteśmy razem, мы вместе – hasło wypisane wołami nad wielką sceną pod murami Kremla krzepiło serca krymnaszystów, zgromadzonych na wielkim rocznicowym wiecu poświęconym pierwszej rocznicy aneksji Krymu. Ze sceny lały się na widzów kaskady dźwięków – od deklamowanych wierszyków („Jeden Władimir nas ochrzcił, drugi Władimir wrócił nam naszą chrzcielnicę” – to nawiązanie do nowego mitu, że Ruś przyjęła chrzest w Korsuni na Krymie, chrzest w Kijowie już się nie liczy) poprzez wykrzykiwane piskliwym głosem przez urzędową blondynkę „Рос-си-я!”, przemówienia dygnitarzy, wysłużone akordy patriotycznego rocka grupy Lube aż do słów prezydenta Putina, który znów przypomniał, że zawsze uważał Ukraińców i Rosjan za jeden naród, a Krym rok temu grzecznie wrócił do macierzy. Zapowiadany szumnie od wielu dni przez media mityng wypadł blado. Prezydent Putin nie miał nic nowego ani ciekawego do powiedzenia, pojawił się na chwilkę i nie zelektryzował swoich wiernych. Tłum wiwatował, ale szału nie było. Czy danie Krymnasz wystygło już na tyle, że nawet propagandowe liftingi go nie rozgrzewają?

MSW podało, że na wiec-koncert przyszło 110 tysięcy ludzi. W portalach społecznościowych można było znaleźć doniesienia o tym, że wiele osób, zobowiązanych do obecności przez zwierzchników w zakładach pracy czy na uczelniach, odznaczało się na liście obecności, a następnie szło własną drogą, inni informowali o tym, że za udział w wiecu płacono 300-350 rubli (nabór chętnych prowadzono za pośrednictwem znanej strony internetowej Massovki.ru). Skrót można obejrzeć np. tu: http://www.svoboda.org/media/video/26907935.html

Ale byli i tacy uczestnicy, którzy przyszli nie za kasę, i nie pod administracyjnym przymusem, a z potrzeby serca. Ilja Azar opisał kilka rozmów ze szczerymi krymnaszystami w reportażu (Meduza.io): „Czterej przyjaciele cicho i kulturalnie pili wódkę z lemoniadą, starając się nie zwracać na siebie uwagi. – Za co pijecie? – zapytałem. – A jak pan myśli? Kawałek ziemi przyłączyliśmy, rdzennie rosyjskiej – odpowiedzieli wesoło. – A nie widzicie żadnych negatywnych skutków? Sankcji i tak dalej – drążyłem. – Sankcje? Oto moja odpowiedź – roześmiał się jeden z kamratów i rozpiął kurtkę, pod którą miał koszulkę z wiele mówiącym nadrukiem: dwie figurki uprawiające seks od tyłu i tekst „Ja *** wasze sankcje”. – Mieszkamy w super kraju i reszta nam po cichu zazdrości, ale nic nie mogą zrobić. – A co tu jest takie super? – próbowałem się dowiedzieć jakichś konkretów. – Rosja jest wielka. I na wszystkich lachę kładziemy. Podnieśliśmy się z kolan, rozwijamy się. Zaopatrujemy Europę, na sto procent. Całą tablicę Mendelejewa dostarczamy”.

Koncert na cześć zajęcia Krymu odbywał się pod kremlowskim murem od strony rzeki. Tysiące ludzi stało na moście Moskworieckim, tym, na którym 27 lutego został zastrzelony Borys Niemcow. Na miejsce jego śmierci ludzie ciągle przynoszą kwiaty, palą znicze. Istniała obawa, że w związku z krymską imprezą kwiaty zostaną zadeptane, ale nie doszło do tego – policja ochraniała to miejsce. Niektórzy uczestnicy wiecu robili sobie zdjęcia pamiątkowe z trzymanymi w dłoniach proputinowskimi hasłami w rodzaju „Dziękujemy Putinowi za Krym i Sewastopol”, mając za plecami portret Niemcowa i górę kwiatów (https://twitter.com/adagamov/status/578274397519257600/photo/1). Radosne tańce na krwi.

W dniu poprzedzającym to przygnębiające świętowanie Duma Państwowa odmówiła uczczenia minutą ciszy pamięci Borysa Niemcowa. Nienawiść i strach okazały się silniejsze niż przyzwoitość. Niemcow był deputowanym Dumy trzeciej kadencji, szefem frakcji, ale to dla dzisiejszych wybrańców narodu rzecz bez znaczenia. „Stale ktoś umiera, musielibyśmy ciągle wstawać i wstawać” – zauważył rezolutnie Władimir Żyrinowski. Tylko dwóch deputowanych wstało mimo wszystko: Dmitrij Gudkow (wnioskodawca minuty ciszy) i Walerij Zubow. Ośrodek badań socjologicznych Centrum Lewady przeprowadził sondaż na temat reakcji po śmierci Niemcowa. 26% odczuwało smutek i współczucie z powodu jego śmierci, a 37% badanych zadeklarowało, że nic nie odczuwało.

 

Nakarmieni konserwami

17 marca. Przez dziesięć dni prezydent Putin przebywał w swoim zakonspirowanym Matrixie. W tym czasie jego rzecznik prasowy Dmitrij Pieskow serwował nieświeże kotlety sprzed kilku dni jako aktualne świadectwa rzekomej aktywności prezydenta. Kłębiący się przed drzwiami carskiej sypialni dziennikarze podawali ochłapy rzucane przez Pieskowa spragnionej gawiedzi jako wiadomości z ostatniej chwili. Zaraz jednak inni dziennikarze demaskowali podejrzanie zalatujące dania – okazywało się, że kremlowskie służby preparują jedynie stare zdjęcia, gdyż najnowszymi nie dysponują. Dowcipni komentatorzy znaleźli nazwę dla tej praktyki: „Pieskow karmi nas konserwami”. No i na tych konserwach jakoś te dziesięć dni wszyscy przetrwali. Znamienne jest to, że – przynajmniej w sferze publicznej – ludzie z otoczenia Putina nie pękli, nie wychylili się z nieostrożną radością. Wszyscy dzielnie trwali w imitującym lojalność stuporze. Może wiedzieli, że Putin wróci. No i wrócił.

Wczoraj pojawił się w Pałacu Konstantynowskim w Petersburgu, przed kamerami uścisnął dłoń prezydenta Kirgistanu. Bez słowa wyjaśnienia. Pytanie o stan zdrowia i spekulacje wokół tego tematu zbył żartem: „Bez plotek byłoby nudno”.

Zanim nastąpił powrót osobisty, dzień wcześniej miał miejsce powrót telewizyjny. Kreml szykuje się do świętowania pierwszej rocznicy zaanektowania Krymu, odbywają się okolicznościowe uroczystości, rozdawane są odznaczenia (np. Ramzan Kadyrow otrzymał od władz Krymu medal „За верность долгу” za wkład w rozkwit Krymu), na jutro planowany jest gigantyczny koncert rocznicowy pod murami Kremla. W ramach przygotowań do obchodów rosyjska telewizja nadała w niedzielę film „Krym. Droga do ojczyzny” z Władimirem Putinem w roli głównej.

Putin gra w filmie samego siebie – prezydenta Rosji, pomysłodawcę, inspiratora, patrona i wykonawcę operacji „Krym”. W każdym zdaniu podkreśla, że to on, to on, to on wszystko to sprawił: i rozpracował sytuację na Ukrainie po Majdanie, i wymyślił plan zagarnięcia Krymu, i rozmontował Ukraińcom łączność rządową, i wysłał wojskowych weteranów, i dodatkowe wzmocnienie dla stacjonujących na Krymie jednostek armii rosyjskiej, i kazał im ratować zagrożonych „benderowską” dżumą z Kijowa biednych mieszkańców Krymu, a wszystko to grzecznie, uprzejmie. Nie omieszkał zaznaczyć, że gdyby poszło coś nie tak, to był gotów postawić siły jądrowe w stan gotowości. Ten passus był zapewne przeznaczony dla Baracka Obamy: jeśli zechcecie odebrać mi Krym, to ręka nad guzikiem atomowym mi nie zadrży.

Jednym słowem – tą triumfalistyczną narracją w osobie pierwszej prezydent sam przeczy swoim wcześniejszym zapewnieniom (nie po raz pierwszy), że Krym zajęli krymscy „opołczency” wyposażeni w zielone kurtki zakupione w sklepie z militariami, a nie rosyjski specnaz. To też można odczytać jako komunikat dla świata: mówię, co chcę, robię, co chcę, a wy nic nie możecie z tym zrobić.

Rocznicowy film „Krym. Droga do ojczyzny” był zapowiadany jako „dokumentalny”. Historyk Borys Sokołow zwrócił uwagę, że w owym dokumencie nie ma dokumentalnych zdjęć – wszystkie scenki są rekonstrukcją. Toporne inscenizacje przetykane są wywiadami dziennikarza-autora filmu (Andriej Kondraszow) z kilkoma osobami, które odegrały ważne role w wydarzeniach sprzed roku. Przy czym są to wyłącznie przedstawiciele strony rosyjskiej – m.in. Siergiej Aksionow (dziś premier Krymu) czy prokurator Natalia Pokłonska, zwana pieszczotliwie „Niasz-miasz” z uwagi na delikatną dziewczęcą urodę (kiedy się jej słucha, trudno oprzeć się wrażeniu, że to miła przedszkolanka, a nie groźna i bohaterska pani prokurator, pogromczyni wszelkiego zła i bandytyzmu, jak chcą ją przedstawić rosyjskie media).

Duży fragment filmu poświęcony jest poprzedzającej aneksję Krymu ucieczce Wiktora Janukowycza. Dziennikarka Radia Swoboda Jelena Rykowcewa przewrotnie dostrzegła w opowieści Putina dramat Janukowycza, gonionego przez… rosyjskie służby specjalne (całość wywodu: http://www.svoboda.org/content/blog/26902357.html).

Z ust Putina dowiadujemy się, że Janukowycz zadzwonił do niego z Kijowa wieczorem 21 lutego [2014], oznajmił, że chce pojechać do Charkowa na konferencję regionalną. Putin mu doradził, by nie ruszał się ze stolicy. Janukowycz nie posłuchał jednak „Wujka Dobra Rada”, opuścił Kijów, a opozycja w tym czasie zajęła prezydencką kancelarię. Następnego dnia Janukowycz znów zadzwonił, już z Charkowa, poprosił o spotkanie. Putin się zgodził. Ale Janukowycz jakoś nie spieszył się z wyznaczeniem miejsca spotkania. Po co w takim razie dzwonił do Putina i się napraszał? Gdy Janukowycz tak zwleka i zwleka, Putin dochodzi do wniosku, że „przygotowują jego fizyczną likwidację” [kto? gdzie? – nie wiadomo]. „I dalszy rozwój sytuacji to potwierdził” – konkluduje Putin nie wiedzieć na jakiej podstawie. Kolejny telefon od Janukowycza – tym razem już z Doniecka. [Napięcie rośnie, nieprawdaż?], i znowu prośba o spotkanie. – No to mu zaproponowałem, spotkajmy się w Rostowie [na terytorium Rosji, przy granicy z Ukrainą] – opowiada Putin. – A on, nie uwierzy pan, znowu nic. Powiada, że ma problemy, nie mogą wystartować.

Coś w tej opowieści nie gra – po co Janukowycz ciągle dzwoni i proponuje Putinowi spotkania, ale nie chce się spotykać? Tymczasem, wedle słów Putina, w Kijowie dochodzi do przewrotu. „Strzelali do kolumny samochodów. Strzelali do prokuratora Pszonki”. Janukowycz ciągle nic nie rozumie, ale dalekowzroczny Putin już to widzi: zamach stanu w Kijowie. Więc „szefowie czterech struktur siłowych Rosji otrzymują rozkaz uratowania prezydenta Ukrainy, służby specjalne szukają Janukowycza [czyżby tak bardzo chciał się spotkać z Putinem, że mu nawiał z celownika?]. Po nieudanej próbie wylotu z Doniecka prezydencka kolumna gdzieś zniknęła we wschodniej Ukrainie” – mówi lektor.

Wygląda na to, że Janukowycz chciał się ukryć przed okiem rosyjskiego Saurona, ale pogoń dyszała mu w kark. Dzięki podsłuchowi rozmów telefonicznych Janukowycza [tym razem już nie dzwonił do Putina z prośbą o spotkanie, tylko rozmawiał z innymi osobami] rosyjskie służby go namierzyły. Putin: – Pokazano mi mapę, zrozumiałem, że on [Janukowycz] wkrótce wpadnie w zasadzkę. Według naszych informacji, tam były rozstawione karabiny maszynowe. Poinformowaliśmy członków jego osobistej ochrony, że nie mogą dalej jechać. […] Dlatego przygotowaliśmy się, by wyjąć go prosto z Doniecka. Lądem. Morzem. I z powietrza.

Janukowycz najwyraźniej próbuje nawiać swojemu przyjacielowi zza wschodniej granicy, a ten nie odpuszcza i śledzi go ze sputnika itd.

– Zawrócili – kontynuuje Putin. – Przekazaliśmy im wskazówki, gdzie mają podjechać do brzegu i wysłaliśmy grupę śmigłowcem, z oddziałem specnazu na pokładzie.

Z dalszej relacji wynika, że Janukowycz już w rękach tego specnazu jeszcze się opierał i nie chciał jechać do Rosji, pojechał na Krym i dopiero, jak mówi Putin, kiedy ostatecznie zrozumiał, że w Kijowie nie ma z kim gadać, zgodził się na wyjazd do Rosji.

Rykowcewa podsumowuje: „Po pustych drogach Ukrainy za Wiktorem Janukowyczem gonią powietrzne, morskie i naziemne formacje specjalne Federacji Rosyjskiej. Próbuje się wymknąć, ale siły są nierówne. Zostaje złapany. Janukowycz błaga, by go nie wywozić do Rosji, by zostawić na Krymie, kilka dni na wolnym ukraińskim Krymie to ostatnia łaska, jaką Putin darowuje Janukowyczowi. […] Po co Putin chciał izolować Janukowycza? O tym właśnie traktuje ten film: żeby nie przeszkadzał w przeprowadzeniu operacji Krym. W końcu to jednak prezydent. Stał na zawadzie. Nie ma prezydenta – nie ma problemu”.

Dzisiaj z Kijowa nadeszła wiadomość, że słynna złota bułka Janukowycza [ważąca dwa kilogramy wykonana ze złota teczka na dokumenty, zarekwirowana w rezydencji prezydenta Meżuhirje, symbol przepychu, jakim się otaczał] gdzieś przepadła.

W oczekiwaniu na „Jezioro łabędzie”

13 marca. Poszukiwania prezydenta Putina trwają od dwóch dni. Złote usta jego rzecznika wydają mgliste komunikaty, co jeszcze dolewa oliwy do ognia i pozwala mnożyć się pogłoskom, słuchom i teoriom spiskowym o poważnej chorobie, może nawet zgonie, a może spisku niewiernych twardogłowych generałów, którzy obalili Putina, by rozpętać wojnę. Doniesienia o spiskach szczególnie przypadają do gustu spragnionej sensacji publiczności. Rosyjską łódką buja na całego, nie ma się więc co dziwić, że ziarna nawet najbardziej nieprawdopodobnych domysłów padają na podatny grunt i jeszcze bardziej rozgrzewają atmosferę.

W warunkach zatkania kanałów komunikacji społecznej powraca stary sowiecki nawyk wnioskowania o układzie sił na Kremlu z tego, kto koło kogo stał na mauzoleum Lenina podczas odświętnych defilad. Nikt więc nie bierze na serio opowieści prezydenckiego rzecznika (np. o tym, że Putin jest zdrowy i tak silny, że może złamać rękę przy shake hand), tylko stara się odczytać sygnały pośrednie, świadczące o tym, że Kreml prawdy nie mówi, ukrywa stan faktyczny. Przecież od dawna nikt na dobrą sprawę nie wie, jak działa Kreml, co tam się dzieje, jak zapadają najważniejsze decyzje w państwie, wszystko odbywa się za kulisami, zgodnie z prawidłami operacji specjalnych. Niemniej od kilku dni kancelaria prezydenta rzeczywiście bawi się w podchody, myli ślady, unika odpowiedzi wprost, dodatkowo rozpalając umysły i domysły. Dlaczego? Ano właśnie.

Może rzeczywiście coś się stało, coś nieoczekiwanego, na co służby prasowe głowy państwa nie były przygotowane, nie ma więc od nich wiarygodnych wyjaśnień. Co to mogło być? Na przykład nagłe pogorszenie się stanu zdrowia szefa. To jedna z wielu hipotez, nic więcej. Media społecznościowe szaleją, podpowiadają, że jedna pani drugiej pani przekazała z pierwszej ręki, że Putin (a) ma raka, (b) przeszedł kolejny wylew, (c) zrobił sobie za mocny lifting i teraz czeka, aż mu siniaki zejdą, (d) został wyeliminowany przez którąś z rywalizujących grup wpływu, (e) sam spiskuje przeciwko tym, którzy wobec niego spiskują i wystawia ich na próbę, a także – wiadomość z ostatniej chwili (f) przybył obejrzeć nowo narodzonego syna (szwajcarska prasa plotkarska donosi, że Alina Kabajewa właśnie powiła niemowlę płci męskiej w prywatnej klinice Santa Anna, a inne tabloidy dopowiadają, że to już trzecie dziecię pary Putin-Kabajewa).

Żadna z tych wieści nie znajduje oficjalnego potwierdzenia i nie należy się spodziewać, że je znajdzie. Jedynym sposobem uspokojenia publiczności będzie osobiste i niepodważalne pojawienie się Putina. Publiczność może się po tym „objawieniu” i uspokoi, ale sytuacja na pewno nie. Bo Rosja „po Krymie” weszła w strefę intensywnych turbulencji.

Kiedy w sierpniu 1991 roku nastąpił pucz Janajewa, Gorbaczowa uwięziono w Foros, a na ulice Moskwy wyjechały czołgi, telewizja nic początkowo o tym nie mówiła, tylko nadawała „Jezioro łabędzie”. Dziś jezioro jest niespokojne, na jego wodach rządzi czarny łabędź.

Wspomnienia zielonego mundurka

11 marca. Coraz bliżej pierwsza rocznica aneksji Krymu przez putinowską Rosję, coraz więcej pojawia się publikacji na temat wydarzeń sprzed roku. Coraz wyraźniej widać zarys długiego i stale rosnącego nosa Pinokia, zajmującego poczesne miejsce na twarzy prezydenta Rosji.

Internetowa „Meduza” zamieściła relacje kilku kawalerów medalu „Za przywrócenie Krymu”, którzy wspominają krymską przygodę (https://meduza.io/special/polite). Oleg Tieriuszyn, sierżant z brygady desantowo-szturmowej z Uljanowska: „na Półwyspie Krymskim byliśmy jednymi z pierwszych, 24 lutego [2014 roku]. Dwa dni wcześniej zarządzono alarm w jednostce i wysłano nas samolotami do Anapy [miasto w Kraju Krasnodarskim, na południu Rosji]. Z Anapy ciężarówkami zostaliśmy przewiezieni do Noworosyjska, skąd wielkim okrętem desantowym popłynęliśmy do Sewastopola. Nikt poza dowództwem nie miał pojęcia o operacji przywrócenia Krymu w skład Rosji. Posadzili nas pod pokładem okrętu, a o poranku wyszliśmy na pokład i zorientowaliśmy się, że jesteśmy w bazie Floty Czarnomorskiej. Jak tylko zeszliśmy na ląd, polecono nam zdjąć z mundurów wszystkie dystynkcje, aby nie afiszować naszej obecności na półwyspie i nie siać paniki. Rozdano nam kominiarki, ciemne okulary, nakolenniki i osłony na łokcie. Byliśmy pierwszymi z tych, których potem nazwano uprzejmymi ludźmi”.

Określenie „uprzejmi ludzie” (вежливые люди) wprowadził do obiegu bloger z Sewastopola Borys Rożyn, zostało ono natychmiast podchwycone i rozpropagowane przez rosyjskie media, oprawiające propagandowo operację Krym.

Wszystko to już wiemy od roku. Ale jeszcze rok temu władze Rosji zaprzeczały w żywe oczy temu, że wysłały regularne wojsko na Krym i gwałcąc prawo międzynarodowe, dokonały aneksji terytorium sąsiedniego państwa. Prezydent Putin opowiadał, że takie kombinezony, w jakie przyobleczone są chmary „zielonych ludzików” paradujących po Krymie, można sobie kupić w sklepiku z militariami.

Wymiana ciosów z tymi, którzy nie chcą uznać samozwańczej jurysdykcji Moskwy nad Krymem, trwa od roku. Jedna część adeptów szkoły kremlinologii stosowanej wyjaśnia ten ciąg wydarzeń tak: dla Putina uderzenie na Krym, a potem wschodnią Ukrainę to była odpowiedź na to, co stało się w Kijowie, odpowiedź godna mocarstwa, broniącego swojego prawa do dyktatu na terytorium, uznawanym przezeń za kanoniczne. A zatem z punktu widzenia Kremla, zaczął przepychankę Zachód, który rozniecił powstanie w Kijowie, aby knowaniami i podżeganiem konfliktu „wyjąć” Ukrainę ze strefy wpływów Rosji. Dla Zachodu aneksja Krymu była początkiem, który uruchomił (niechcianą, a wymuszoną agresją Rosji) lawinę: sankcje, wojnę, sankcje, rozejm i tak dalej. Druga część kremlinologów uważa, że „operacja Krym” była przygotowywana już wcześniej. Trudniej wprawdzie w tej wersji ustalić motywy. Rok temu prezydent Putin był w znakomitej formie, otwierał i zamykał igrzyska w Soczi, które przepychem miały olśnić cały świat. Naród go popierał, budżet się – mimo narastających trudności – dopinał. Żyć nie umierać, a jednak…

Dziś jednak uwagę mediów i publiczności w Moskwie zaprzątały wcale nie wspominki z zeszłorocznej hucpy na Krymie, a świeże doniesienia o zagadkowym zniknięciu prezydenta Putina.

Najpierw agencje podały informację, że Putin „chyba jest chory” i dlatego nie pojedzie na planowane w Astanie na 12-13 marca spotkanie z prezydentami Kazachstanu i Białorusi. Potem przemówił rzecznik prezydenta, który zdementował wiadomość o chorobie szefa. Dodał, że do Astany prezydent doleci, ale w późniejszym terminie. Napięcie rosło, w przestrzeni medialnej pojawiały się coraz to nowe słuchy. Po obiedzie na stronie internetowej Kremla opublikowano stenogram spotkania Putina z prezydentem Republiki Karelia Aleksandrem Chudilainenem. Pod tekstem znalazło się zdjęcie przedstawiające obu polityków, datowane na 11 marca. Szybko jednak okazało się, że spotkanie Putin-Chudilainen odbyło się 4 marca. Ostatnie publiczne pojawienie się Putina miało miejsce 5 marca, gdy spotykał się z premierem Włoch, goszczącym w Moskwie.

No i się zaczęło: dociekano, dlaczego służby prasowe Kremla świadomie kłamią, zamieszczając nieprawdziwą datę pod fotografią Putin-Chudilainen? Analizowano każdy detal. Wyciągnięto między innymi to, że według strony internetowej Kremla Putin spotkał się z gubernatorem Jamału 10 marca. Ale pan gubernator tego dnia na Kremlu nie gościł. I tak dalej w tym duchu.

Informacje o stanie zdrowia Putina nie po raz pierwszy elektryzują światowe, a przede wszystkim rosyjskie media. Nic dziwnego – stara kremlowska tradycja nakazuje trzymanie informacji o stanie zdrowia głowy państwa w ścisłej tajemnicy. A zdrowie dyktatora zawsze jest kluczową kwestią dla systemu, na którym satrapa się wspiera i który wspiera się na satrapie. Zadaniem służb prasowych Kremla jest w razie pojawiania się pogłosek o pogorszeniu się stanu zdrowia szefa usilne dementowanie takich wieści i zapewnianie, że wszystko jest w najlepszym porządku. Tak było np., gdy prezydent Jelcyn przeszedł kolejny zawał i nie pojawiał się publicznie, a jego sekretarz mówił przed kamerą, że jest super, tylko prezydent nie przyjeżdża na Kreml, a „pracuje w domu z dokumentami”. Kiedy Putina dopadła tajemnicza dolegliwość kręgosłupa po brawurowym locie na czele stada żurawi śnieżnych, też oficjalnie mówiono, że nic takiego, nic, nic. Ostatnio rzecznik Putina wyśmiewał oficjalnie wiadomości o chorobach Putina, podawane przez źródła amerykańskie.