Archiwum autora: annalabuszewska

„Noworosja” tańczy i strzela

W obwodzie ługańskim w mieście Antracyt, znajdującym się we władaniu separatystów doszło wczoraj do strzelaniny pomiędzy siłami zbrojnymi Ługandy (czyli Ługańskiej Republiki Ludowej) i kontrolującymi miasto Kozakami. W wyniku strzelaniny jeden z kozackich dowódców i dwaj jego podwładni zostali zabici. O co poszło? O węgiel. Grupa uzbrojonych mołojców oskarżyła władze Ługandy, że nielegalnie handlują węglem z Ukrainą, a forsę chowają sobie do kieszeni. Spór rozstrzygnięto w bezpośredniej walce na giwery. Takie bitwy nie należą do rzadkości. Co rusz się okazuje, że ktoś coś ukradł albo kogoś pobił, albo sobie wziął towar z pomocy humanitarnej i w związku z tym trzeba wyjaśnić, jak to się stało. Najprostszą metodą wyjaśnienia jest mniejsze lub większe pif-paf.

Rosyjska telewizja niemal codziennie pokazuje reportaże z „Noworosji” – ludzie płaczą, bo nie dostają pensji, emerytur, rent, ktoś strzela, pociski trafiają w domy mieszkalne, są ranni, są zabici. Koszmar. Kto strzela – widz musi się sam domyślić: wiadomo, strzelają ONI. Ciekawą koncepcję informowania o wydarzeniach na wschodzie Ukrainy zaprezentowała niedawno telewizja NTW. Reportaż z Donbasu podpisała: „Ukraina. Doniecka Republika Ludowa”. I Panu Bogu świeczkę, i diabłu ogarek. Choć z tego zestawu chyba nic nie „zaświeci”, bo Ukraina nie uznaje żadnej Donieckiej Republiki Ludowej, a DRL nie uznaje Ukrainy ani władzy Kijowa nad sobą.

Sytuacja „Noworosji” na progu zimy jest fatalna. Moskwa nie spieszy się z oficjalnym uznaniem swoich tworów, nie pragnie przytulać separatystów do swego łona w świetle jupiterów, integrować we wspólny system socjalny, bankowy i wszelki inny, jak to się stało z Krymem (a ostatnio z Abchazją). Ukraina wstrzymała operację antyterrorystyczną i obsługę bankową na terytoriach, których nie kontroluje. Przywódcy „Noworosji” już od września zapowiadają, że lada moment wprowadzą ruble jako walutę, ale Moskwa milczy w tej sprawie. Miejscowe media podają, że Doniecka Republika Ludowa założyła własny fundusz emerytalny i od 1 grudnia zacznie wypłacać pieniądze emerytom, ale tylko niektórym kategoriom (inwalidzi). Białe konwoje nie wystarczą, by wykarmić region. Z drugiej strony – Rosji nie zależy, by raz-dwa rozwiązać kwestię „Noworosji”, z wielu różnych powodów. Zdaniem niektórych analityków, rozgrzebana sprawa „Noworosji” to swego rodzaju polisa ubezpieczeniowa, że Ukraina nie ruszy, by odbijać Krym. Taki scenariusz (odbijanie Krymu) może i jest rozpatrywany, ale na pewno nie na najbliższy czas. Rozjątrzona i na nowo rozjątrzana rana Donbasu nie pozwoli Ukrainie wyprostować swoich ścieżek do Europy, do NATO. I z tego punktu widzenia Kreml jak najdłużej będzie utrzymywać sytuację, jak mówią Rosjanie, „podwieszoną”. Głód i chłód w „Noworosji” Moskwa wykorzysta propagandowo (już wykorzystuje), żeby przypisać Kijowowi „ludobójstwo” ludności Donbasu, pozostawionej samej sobie.

Sama nazwa „Noworosja” przestała się pojawiać w oficjalnych wypowiedziach rosyjskich polityków z najwyższych półek. Używają jej „patriotyczni” blogerzy, używają zaangażowani publicyści, optujący za  #Putinvvedivojska. Używa jej też Igor Girkin vel Striełkow, który od kilku tygodni na prawo i lewo udziela rosyjskim mediom wywiadów. W jednym z nich opowiedział, że to on „nacisnął spust”, uruchamiając tym samym działania wojenne na wschodzie Ukrainy i ponosi za to pełną odpowiedzialność. Bardzo samodzielny patriota rosyjski, nieprawdaż? Teraz od kilku dni w Petersburgu organizuje ruch „Noworosja”. W założeniu to nie ruch polityczny, a „humanitarny”, jak zapowiada Striełkow.

Ducha „Noworosji” podnoszą miejscowi i przyjezdni szansoniści. Niedawno zasłużony artysta estrady, właściciel najrówniej przyciętej grzywki świata (nieprzyjaciele mówią, że to nieudany tupecik) Josif Kobzon przybył do Doniecka, by wystąpić w swojej małej ojczyźnie. „Tu znajduje się mój pępek” – przypomniał górnolotnie (śpiewak urodził się w obwodzie donieckim; władze w Kijowie zakazały Kobzonowi wjazdu na terytorium Ukrainy). Kobzon jest obecnie deputowanym Dumy, nadwornym pieśniarzem Kremla, w latach dziewięćdziesiątych przypisywano mu bliskie powiązania z mafią (Kobzon wypierał się ich). Do Doniecka przywiózł insulinę, której brakuje w miejscowych szpitalach i aptekach oraz pieśń. Towarzyszyła mu orkiestra MSW Rosji. Partnerem w piosence „Ja lublu tiebia żyzń” był „premier” Donieckiej Republiki Ludowej Aleksandr Zacharczenko, w pełnej gali przy orderach:

https://www.youtube.com/watch?v=br7cKARYo1o

Kilka dni później podobny udany duecik człowiek, który zostawił w Donbasie swój pępek, wykonał z „premierem” Ługandy. Tym razem była to piosenka Anny German „Swietit nieznakomaja zwiezda”. Kobzon nie jest jedynym artystą, który wokalem wspiera „Noworosję”. Jest taka artystka, Wika Cyganowa, z gatunku tych przedstawionych w niezapomnianym „Misiu”: „kochani, ja wam wszystko wyśpiewam”. I rzeczywiście, wyśpiewywała swego czasu Krym, a teraz z wielkim przekonaniem wyśpiewuje „Noworosję”. Na uroczystym koncercie pod koniec października Cyganowa wykonała hymn „Noworosji” (jeden z wariantów hymnu, bo jest ich pono około trzydziestu; Kobzon też śpiewa jakąś wersję):

https://www.youtube.com/watch?v=X67qb2l1h3Y

Tekst tego bombastycznego utworu można znaleźć pod okienkiem z piosenką (na Youtube).

Jeśli chodzi o piosenki kandydujące do miana hymnu „Noworosji”, to na uwagę niewątpliwie zasługuje wersja dancingowa:

Wróćmy jeszcze do pani Wiki. Hitem internetu jest piosenka , którą Cyganowa śpiewa wraz z donieckim akordeonistą Piotrem Matrioniczewem (specjalność kołchozowy punk): „Od Doniecka do Kremla – to ojczyzna moja […] od Słowiańska do Norylska – to ojczyzna moja, niepodzielna, dana od Boga. Wiedzą Stany, wie i NATO: nam obcej ziemi nie nado”. A któż mógłby mieć wątpliwości? Posłuchajcie https://www.youtube.com/watch?v=uHsjrcOoHkM Pod koniec klipu z prawej strony ekranu ukazuje się siedzący nieruchomo człowiek „w kamuflaże”, to Paweł Gubariew, jeden z przywódców nieudanej „rosyjskiej wiosny”.

„Takich hurapatriotycznych pieśni jest w internecie pełno, a będzie jeszcze więcej. Skąd ich popularność? Bo to krótki kurs politologii, historii i geografii w jednym, nie ma po co zaglądać do mądrych książek i podręczników. Posłuchasz trzy minuty i wiesz wszystko: Krym nasz, Donieck też nasz, Odessa również prawie nasza. To lepsze i bardziej efektywne niż wielostronicowe dzieła filozofów i święte czołgi z atomowym prawosławiem Aleksandra Prochonowa” – napisał w opracowaniu na temat muzyki „Noworosji” Andriej Piercew (Slon.ru).

Jest też cała masa pieśni frontowych. Lirycznych i bojowych. Na przykład w wykonaniu barda Władimira Jefimowa „Nie dzwoń do mnie, mamo, na wojnę” https://www.youtube.com/watch?v=VDPiXudOurI

Albo pieśń poświęcona „Spartanom Noworosji”:

https://www.youtube.com/watch?v=G2RqG7yL7h0

Za biegiem wydarzeń nadąża też doniecki rap:

https://www.youtube.com/watch?v=S1jwHYDEZoA

Każdy znajdzie coś dla siebie. Są duszeszczipatielnyje pieśni w tradycjach kozackich dumek, tanga-przytulanga dla bardziej wrażliwych, pieśni wzywające na bój, pieśni dla młodzieży i dostojnych weteranów. Czy rzeczywiście krzepią czy tylko wspierają linię polityczną – linię pełną łamańców, niekonsekwencji, zawirowań, raz z krzyżykiem, raz z bemolem?

Front Narodowy frontem do Kremla

„Żadne szanujące się państwo nie dopuści, by w walce politycznej wykorzystywano środki pochodzące z zagranicy” – powiedział Władimir Putin w niedawnym wywiadzie dla agencji TASS. Jak większość wypowiedzi złotoustego przywódcy Rosji, tak i ta odlana jest z najszlachetniejszych kruszców. Warto się wsłuchać w te słowa.

Zestawmy ten fragment wywiadu z wiadomością podaną przez francuskie media: „Stojąca na czele skrajnie prawicowej partii Front Narodowy Marine Le Pen, znana ze swojego poparcia dla polityki Kremla, we wrześniu otrzymała od banku First Czech Russian Bank (FCBR) 9 milionów euro”. Sądzę, że nie na waciki, tylko na walkę polityczną. Moskwa nie miałaby na pewno nic przeciwko temu, aby Marine Le Pen wygrała wszystkie możliwe wybory we Francji. Podsypanie owsa na kampanię wyborczą byłoby ze wszech miar wskazane.

Po ujawnieniu źródeł finansowania radykałów z Frontu Narodowego we Francji zawrzało. Bo z jednej strony – wsio w poriadkie: Front Narodowy miał trudności finansowe, francuskie banki odmawiały kredytów, więc buchalterzy partii wystąpili z prośbą o kredyty do banków poza granicami kraju. Amerykańskie i europejskie odmawiały, a ten jeden bank się zgodził. Ale z drugiej strony partia pani Le Pen i ona sama z takim entuzjazmem opowiadają się za polityką Kremla, że takie wsparcie finansowe wygląda na opłatę za dobre słowo w trudny czas. Marine Le Pen wysławia Putina pod niebiosa, ze zrozumieniem przyjęła aneksję Krymu i mocno krytykowała sankcje Zachodu wobec Rosji. W Moskwie przyjmowana była z honorami, ściskała dłonie przewodniczącego Dumy Państwowej Siergieja Naryszkina, wicepremiera Dmitrija Rogozina i innych wysokich przedstawicieli władz partyjnych i państwowych. Francuska prasa sugerowała, że podczas pobytu w Moskwie spotkała się z Putinem. Pod koniec października „L’Obs” ze smakiem opisywał bankiet w ambasadzie Rosji w Paryżu – pełno gości mimo sankcji i ochłodzenia na linii Paryż-Moskwa, panią Len Pen oraz jej bratanicę Marion osobiście przywitał ambasador Orłow. Według prasowych enuncjacji wyżej wymienieni spotykają się nader często. „Ten zrodzony w cieniu ważny polityczny alians – pisał „L’Obs” – może zmienić oblicze Europy. Przez ostatnie kilka miesięcy Kreml otwarcie stawia na Front Narodowy. Uważa, że ta partia jest w stanie przejąć władzę we Francji i zmienić bieg historii Europy na korzyść Moskwy. Starając się nie przyciągać uwagi, rosyjskie władze spotykają się z liderami ultraprawicowej partii, którzy z kolei są zachwyceni, że wokół nich skacze wielkie mocarstwo”.

Skacze, skacze, ale w zamian oczekuje pewnych usług. I oto członkowie władz Frontu Narodowego ostatnio trudnią się obserwowaniem dziwnych głosowań odbywających się na terytoriach oderwanych od Ukrainy przez Rosję: jeden obserwował „referendum” na Krymie, drugi – „wybory” w samozwańczych Ługańskiej i Donieckiej republikach ludowych. „Zagraniczni obserwatorzy uznali głosowanie za w pełni demokratyczne” – piszą potem rosyjskie agencje informacyjne.

Im dalej, tym ciekawiej. Dziennikarze portalu Mediapart zwrócili uwagę na historię banku, który tak hojnie wsparł francuskich narodowców. First Czech Russian Bank powstał w 1996 roku w Czechach, następnie został nabyty przez rosyjską firmę Strojtransgaz (produkcja rur). Firmę tę kontrolował rosyjski potentat Giennadij Timczenko, znany z tego, że swego czasu ciągał po sądach dziennikarzy i polityków, którzy pisali o nim „przyjaciel Putina”. Ostatnio sam Putin przyznawał, że z Timczenką wiąże go zażyłość. Z rąk Timczenki bank przeszedł w ręce Romana Popowa, dyrektora jednego z departamentów Strojtransgazu, człowieka afiliowanego z Dmitrijem Miedwiediewem.

Demotywatory na froncie

Dowcip to bardzo poważna sprawa. W toczonej od wielu miesięcy wojnie informacyjnej pomiędzy Ukrainą i Rosją rozpowszechniane w sieci rosyjskie kawały o „tępych banderowcach” są ważnym odcinkiem frontu. Mają wzmacniać oficjalny przekaz propagandowy, zdyskredytować Ukraińców, ukazać ich jako sługusów wujka Sama, przyprawić wykrzywioną gębę faszysty. Kto wymyśla oficjalne „szutki” na służbie Kremla? Autorzy się nie podpisują.

W analizie dotyczącej anegdot o Federalnej Służbie Bezpieczeństwa Jolanta Darczewska (http://www.osw.waw.pl/pl/publikacje/punkt-widzenia/2014-08-04/federalna-sluzba-bezpieczenstwa-w-zwierciadle-rosyjskiego) podzieliła chadzające w internecie kawały na „dowcip” i „antydowcip”. Jedną kategorię stanowią autentyczne kawały o nielubianych w narodzie czekistach, drugą – układane niejako w odpowiedzi na tę ludową twórczość przez samych zainteresowanych, powielane w sieci w sposób zorganizowany antydowcipy, pokazujące czekistów jako sprawnych, inteligentnych i sprytnych stróżów prawa i prawomyślności. Podobny mechanizm „dowcip-antydowcip” widzimy w sferze kawałów dotyczących wydarzeń na Ukrainie. Tu też widać usilne zabiegi służb o utrwalenie w świadomości społecznej negatywnego obrazu wroga.

O staraniach na rzecz ugruntowania oficjalnej linii Kremla poprzez kolportowanie prawomyślnych dowcipów o Ukraińcach pisałam w poprzednim odcinku – http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/11/22/umiera-stary-banderowiec-albo-prawy-sektor-nie-przybyl/ . Tradycyjne kawały przekazywane ustnie należą dziś do rzadkości. Ludzie już tak nagminnie jak kiedyś nie opowiadają sobie kawałów – terenem, po którym obecnie hasają dowcipy, są bezkresy internetu. Jeśli znajdziesz w internecie fajny joke, to raczej prześlesz go znajomym mailem czy retwitniesz, niż wykorzystasz w sytuacji towarzyskiej jako ustną opowiastkę.

W zasobach internetowych mamy do czynienia nie tylko z dowcipem słownym, ale także obrazkowym lub kombinowanym: zdjęcie albo rysunek z komentarzem dotyczącym bieżących wydarzeń. Również w tej dyscyplinie mamy podział na sferę oficjalną i pozaoficjalną. Na przykład grupa Antymajdan na Vkontakte kolportuje z lubością żarciki w stylu – pod obrazkiem przedstawiającym czołgi prące przez las figuruje dumny podpis: „Poranek w lesie pod Kijowem, autor Siergiej Szojgu” [minister obrony Rosji]. Zdjęcie przedstawiające zardzewiały pociąg, który utknął gdzieś w bezimiennym bezkresie, opatrzono podpisem: „Ukraina jak ta lokomotywa – nie wiadomo, dokąd jedzie, a po drugie – nawet jechać już nie może”. Obrazki z tego gatunku nazywane są „rosyjskie demotywatory ludowe”.

Obok tych zasobów wyszydzających banderowców zgodnie z odgórnym zamówieniem istnieje sfera pozaoficjalna. W takich zasobach jak demotivator.me, Politicana czy Lurkmore nie ma miejsca na polityczną poprawność. To żywioł pełen dystansu, sarkazmu, bezlitosnej kpiny. Żywioł nadążający za biegiem zdarzeń, komentujący przewrotnie, jadowicie, śmiesznie i trafnie, demaskujący kłamstwa i nieudolne zabiegi oficjalnej propagandy.

Kilka przykładów. Swego czasu rosyjskie stacje telewizyjne wielokrotnie pokazywały, jak to na miejscu zamachu w pobliżu posterunku separatystów znaleziono wizytówkę szefa Prawego Sektora Dmytro Jarosza (co miało wskazywać na autorstwo napastników). Owa „wizytówka Jarosza” stała się jednym z najczęściej ogrywanych motywów, podkreślających to, jak grubymi nićmi był uszyty sprzedawany przez telewizję fake o rzekomym zamachu. Z ostatnich demotywatorów na uwagę zasługuje ten przedstawiający czołowego kapłana telewizyjnych seansów nienawiści Dmitrija Kisielowa (program Wiesti Niedieli), który tłumaczy: „Na miejscu upadku rubla znaleziono wizytówkę Jarosza”.

Albo odniesienie do kłamliwej propagandy rosyjskich mediów. Obrazek: płaska Ziemia wspierająca się na żółwiu z podpisem: „Pierwszy kanał rosyjskiej telewizji otrzymał satelitarne zdjęcia naszej planety ze sputnika”.

Komentarzem do wizyty prezydenta Putina na szczycie G20 w Brisbane, gdzie jedynym udanym przedsięwzięciem była sesja fotograficzna z koalą, było zdjęcie sympatycznego misia, któremu z rozdziawionego pyszczka sterczą listki eukaliptusa: „Wyjechał? Jak to wyjechał?!” Albo „Korespondent Pierwszego Kanału (rosyjskiej telewizji) donosi z Australii: Dziewiętnastu członków zostało wygnanych z G20 i Putin nie miał z kim zjeść śniadania. Dlatego pojechał na śniadanko do domu”.

Ogromnym zasobem są rozpowszechniane przez Twitter czy Facebook króciutkie docinki, komentujące rzeczywistość. Dla przykładu: „Babcia Masza po obejrzeniu dziennika w TV Rossija zrozumiała, że drewno z komórki ukradli jej Poroszenko z Obamą”. „A co się stało z konwojem humanitarnym do Sztokholmskiej Republiki Ludowej?”.

A na ścianie jakiegoś domu gdzieś, nie wiadomo gdzie ktoś wielkimi literami napisał: „Krym mój”. Federalna Służba Bezpieczeństwa przystąpiła w trybie operacyjnym do poszukiwania na miejscu zbrodni wizytówki Jarosza.

Umiera stary banderowiec albo Prawy Sektor nie przybył

„Umiera stary banderowiec. U wezgłowia zbiera się rodzina. Banderowiec chrypi ostatkiem sił: – Chłopcy, dbajcie o Putina. Rodzina w przerażeniu spogląda po sobie. Najstarszy syn pyta: – Tato, jak to? – A, tak to, Putin to jedyna rzecz, która łączy Ukrainę”.

To jeden z tysięcy kawałów „o Ukropach”, jakie rozpowszechniane są przez portale internetowe w Rosji. Jeszcze kilka przykładów (przeczytałam je na najpopularniejszym rosyjskim zasobie anekdot.ru): „Paradoks Ukrainy polega na tym, że po 23 latach prania mózgu większa część ludności uwierzyła, że być bratem Rosjan jest gorzej niż niewolnikiem Murzyna”. „Dlaczego członkowie ukraińskiej Gwardii Narodowej występują w kominiarkach i nie pokazują twarzy? – Bo przecież zamierzają jeszcze przyjechać na zarobek do Rosji”.  „Unia Europejska wykręca się od zalotów Ukrainy: – Boże, dlaczego akurat do nas? Przecież na świecie jest tyle prześwietnych organizacji”. „Tournee cyrku objazdowego w tym roku na Ukrainie się nie udało – cyrk nie wytrzymał konkurencji z ukraińskim rządem”. „Słowa Putina o wzięciu Kijowa w ciągu dwóch tygodni były wyrwane z kontekstu. Putin powiedział, że pochód na Kijów zajmie mu maksimum dwa tygodnie”.

Zebrane na stronie anekdot.ru dowcipy o Ukrainie i Ukraińcach nie grzeszą subtelnością, sprawiają wrażenie sztucznych, drewnianych. Są uszyte według jednego szablonu – w pełni zgodnego z oficjalnym stanowiskiem Kremla, wyśmiewają te okoliczności, które krytykuje oficjalna propaganda. Świadczą też o niezbyt dobrej znajomości sytuacji u sąsiadów, traktowanych tradycyjnie protekcjonalnie, z lekkim (a obecnie z ciężkim) lekceważeniem. W starych sowieckich anegdotach Ukrainiec (w wersji potocznego języka „Chochoł”) był niezbyt rozgarniętym, upartym, silnym, nad wyraz pobudliwym seksualnie i szczodrze wyposażonym przez naturę w tym względzie osiłkiem, uwielbiającym sało i horyłkę. Ten schemat mocno wykorzystywany jest nadal w licznych kawałach powstających w warunkach wojny ukraińsko-rosyjskiej na wschodzie Ukrainy. Do tego dochodzi kontekst międzynarodowy – w tworzonych dla potrzeb szerokiej publiczności żartach „oficjoza” obśmiewany jest zarówno tępy i naiwny Ukrainiec, jak i jego sojusznicy – podstępny „pindos” (Amerykanin) oraz skretyniały, zwyrodniały i stetryczały „gejropiejec” (Europejczyk).

Polityczny dowcip zawsze był sposobem odreagowania wobec groźnych, strasznych, niezrozumiałych wydarzeń, tarczą chroniącą przed koszmarną rzeczywistością totalitaryzmu, figą pokazywaną władzom i innym potentatom. Śmiech z możnych, silniejszych był terapią. Teraz Rosjanie śmieją się z Ukraińców, którzy postawili się im okoniem, którzy chcą odejść w inną stronę. W tym śmiechu jest spora doza urazy: jak to, ja cię kocham, a ty odchodzisz z innym? Cytuję za anekdot.ru: „To, że Ukraina wybrała Europę, jeszcze nie znaczy, że Europa się z nią ożeni”. „Obama: – Przyniosłem wam kasiorkę, na wojenkę, bierz i jedz!. – Paraszenko [znaczące przeinaczenie nazwiska ukraińskiego prezydenta, kojarzące się ze słowem „parasza”, czyli kibel w więzieniu]: – Super, dzięki, już za późno, nam pi@diec”. „Ukraińcy to tacy dziwni ludzie: modlą się do Bandery, pracują na rzecz Żydów [aluzja do żydowskiego pochodzenia Ihora Kołomojskiego, ukraińskiego oligarchy, który popiera Kijów; aktualnie jest gubernatorem obwodu dniepropietrowskiego], umierają za Amerykanów, a o wszystko oskarżają Rosję”.

Dowcipy są mało śmieszne, spod sztancy – czyżby w Federalnej Służbie Bezpieczeństwa Rosji nadal istniał specjalny wydział wymyślający dowcipy zgodne z linią kremlowskiej polityki, chłoszczące wrogów biczem satyry? Dziś już za dowcipy w Rosji do ciupy nie wsadzają (choć – jak pisałam kilka dni temu, za niepoprawny politycznie kawał można dostać wyrok http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/11/19/dwa-lata-jak-dla-brata/). A to istotna sprawa, bo w Rosji ludzie opowiadają sobie nie tylko kawały zgodne z poczuciem humoru Kremla.

Kilka przykładów z różnych forów. „Rozmawia dwóch Żydów z Odessy. Jeden mówi: – Wiesz co, zacząłem mówić po ukraińsku. – Aha, boisz się, że benderowcy nakładą ci po mordzie? – Skądże znowu, boję się, że Rosjanie przyjdą mnie ratować”. Albo podobny z tego gatunku – też rozmowa Żydów z Odessy: ” – Podobno faszyści całą Ukrainę zajęli… – Nie, na razie tylko Krym”. I jeszcze jeden. „- Izia, co się tam u was dzieje na Ukrainie? – Sioma, dom wariatów. Rosyjskie wojska okrążyły ukraińską jednostkę wojskową i krzyczą: Poddajcie się! A im zza muru odpowiadają: Rosjanie się nie poddają!”. Z innej beczki: „A może synka nazwiemy Adolf? – Tak? A może na drugie damy mu Władimir?”. „Zgodnie z sondażami, dziecko z Putinem chciałoby mieć 80 procent kobiet i 70 procent mężczyzn”. I jeszcze: „Putin zgodził się wycofać wojska z Ukrainy dopiero wtedy, kiedy wszystkie kraje świata uznają oficjalnie, że ich tam nie ma”. „Powiadają ludzie, że Putinowi raz w życiu zdarzyło się nie skłamać. Ale to było dawno, kiedy był małym dzieckiem i sam nie rozumiał, co mówi”. „Mieszkańcy Donbasu piszą list do Putina: „Szanowny Władimirze Władimirowiczu, mówił pan, że kiedy na Donbas przyjdzie Prawy Sektor, to nastąpi 3,14zdiec. A teraz 3,14zdiec już nastąpił, a Prawego Sektora jak nie było, tak nie ma!”.

Zero poprawności politycznej, instrukcji z Łubianki też raczej brak, za to paradoks, żywy język, kpina, sarkazm i inne cechy, które powinien mieć dowcip, by spełniać swoją rolę: rozśmieszyć, rozbroić (strach), zaskoczyć puentą. Kawały i żartobliwe komentarze do bieżących wydarzeń można poczytać w mniej oficjalnym i nieoficjalnym obiegu – w komentarzach, wpisach FB, blogach.

Ciąg dalszy nastąpi.

Dwa lata jak dla brata

„Andropow dzwoni do Breżniewa i tłumiąc chichot, mówi: – Leonidzie, słuchaj, fantastyczny kawał o tobie słyszałem. – Pokłada się ze śmiechu. – No, doskonały! Pięć lat będziemy za niego dawać”. To stary dowcip z czasów radzieckich, który dziś zyskał niespodziewanie aktualność.

Sąd w mieście Iżewsku, a następnie Sąd Najwyższy Republiki Udmurcja uznały za ekstremistyczną publikację w jednym z portali społecznościowych starego kawału z czasów radzieckich. Kawał, owszem, bardzo jest nieelegancki. Ale żeby zaraz kryminał. Ów inkryminowany dowcip brzmiał mniej więcej tak. „Sala sądowa. Wojskowego i młodego człowieka sądzą za pobicie „Kawkazca” (człowieka z Kaukazu). Zeznania składa wojskowy: – Jechałem autobusem, sąsiad nadepnął mi na nogę. I tak sobie pomyślałem, że jak za trzy minuty nie zabierze nogi i nie przeprosi, to go uderzę. Odliczyłem trzy minuty i go uderzyłem. Następnie sędzia zwraca się do młodzieńca: – A dlaczego pan się przyłączył do kopania pasażera? Młodzieniec zeznaje: – Jadę autobusem, patrzę stoi jakiś wojskowy, a obok niego Kawkaziec. Wojskowy patrzy na zegarek, na niego, na zegarek, na niego, znów na zegarek, a potem go zaczyna bić. No to pomyślałem, że już w całym kraju się zaczęło”. Dowcip osadzony w kontekście społecznym Rosji, w której do niedawna „lico kawkazskoj nacyonalnosti”, czyli człowiek z Kaukazu, był głównym antybohaterem naszych czasów, obiektem niechęci, czasem wręcz nienawiści.

Prokuratura rejonowa w Iżewsku dostrzegła w tym kawale „rozniecanie nienawiści na tle narodowościowym” i zwróciła się do sądu o uznanie danego kawału za materiał o charakterze ekstremistycznym. Sąd przychylił się do wniosku prokuratury. Co ciekawe, mężczyzna, który zamieścił dowcip w sieci, ma na swoim koncie jeden wyrok: 4,5 roku za… pobicie Azera. Teraz grozi mu za dowcip o „Kawkazcu” dwuletni wyrok.

Zdaniem centrum Sowa, zajmującego się badaniem ksenofobii w rosyjskim społeczeństwie, kawał jest nacechowany ksenofobią, ale nie można go uznać za równoznaczny z wezwaniami do nienawiści rasowej czy narodowościowej i z pewnością nie zasługuje na tyle uwagi ze strony wymiaru sprawiedliwości, ile mu poświęcono w dwóch instancjach.

Pod wiadomością o wyroku za kawał w sieci pojawiło się mnóstwo komentarzy. W jednym z nich czytamy: „Wcześniej [Rosjanie] śmiali się z Amerykanów, w czasach radzieckich – z Czukczów. To oczywiście świetnie charakteryzuje mentalność tych, którzy opowiadali takie kawały: śmiać się z tych, którzy są słabsi [Czukczom przypisywano w dowcipach niezbyt rozwinięty intelekt i zacofanie cywilizacyjne], wyszydzać tych, których wskaże władza za pośrednictwem swoich służb specjalnych [pośmiać się z „Pindosów”, czyli Amerykanów – fajna to rzecz i państwowotwórcza]. Niemal wszystkie kawały polityczne wymyślano w KGB. Teraz modne są dowcipy o głupich Ukraińcach”.

Temat rzeka. Ciąg dalszy nastąpi.

Gelsomino w krainie kangurów

Rok temu Władimir Putin z wielką pompą podejmował przywódców G20 w Petersburgu. Wszyscy ściskali mu ręce, olśnieni carskim przepychem Wenecji północy i gościnnością. Nawet obrażony na Putina za przygarnięcie Edwarda Snowdena prezydent Barack Obama przyjechał, choć wziął udział tylko w ogólnych „tusowkach”, bez spotkania tête-à-tête z gospodarzem zjazdu. To było we wrześniu, więc jeszcze przed wileńskim szczytem Partnerstwa Wschodniego, na którym Wiktor Janukowycz rozkładał bezradnie ręce i odmawiał podpisania uzgodnionej umowy z UE. Potem był Majdan, ucieczka Janukowycza, aneksja Krymu, wojna rosyjsko-ukraińska na wschodzie Ukrainy.

Zrobię małą dygresję. W popularnym gatunku political fiction rozpatruje się alternatywne scenariusze wydarzeń politycznych. Cofnijmy się więc do tego momentu, kiedy Janukowycz ucieka z Kijowa. I napiszmy taki scenariusz. Moskwa uznaje bez zastrzeżeń ukonstytuowanie się nowych władz Ukrainy w lutym, akceptuje podpisanie umowy Kijowa z Brukselą. Nie, nie chce wypuścić Ukrainy z orbity swoich wpływów, po prostu stawia na inne narzędzia. Może spokojnie czeka, aż Ukrainie zwyczajnie z Europą nie wyjdzie i skruszona wpadnie w zastawione zawczasu atrakcyjne sieci Unii Eurazjatyckiej. Nie ma aneksji Krymu, nie ma krwawych bitew w Donbasie, pasażerowie, którzy 17 lipca wylecieli z Holandii do Malezji, spokojnie lądują w docelowym porcie, Putin jedzie na szczyt G20 w Brisbane, żeby omawiać plany współpracy Unii Eurazjatyckiej z Unią Europejską w przeddzień podpisania umowy handlowej z USA. Możliwe? Hmm. Trudne pytanie. Nadal nie znamy kulis tamtych fatalnych decyzji, które doprowadziły do zagarnięcia Krymu przez Rosję, pogwałcenia przez nią prawa międzynarodowego, do zaognienia sytuacji na linii Moskwa-Zachód, do wojny w Donbasie. I do tego, że na Ukrainie żadna polityczna opcja nawet na ostatnim miejscu programów nie umieszcza zbliżenia z Rosją, bo to byłoby samobójstwo.

Ale wróćmy z obłoków na ziemię. Jeszcze przed szczytem w Brisbane rosyjscy politolodzy oczekiwali doniosłych oświadczeń ze strony Putina, przedstawienia przezeń jakiejś oferty przetargowej w rodzaju: wy uznacie Krym rosyjskim terytorium, a ja za to wyjdę z Donbasu (http://labuszewska.blog.onet.pl/2014/11/14/smutek-antypodow/). Nic takiego się nie stało. Światowe media z przytupem przejechały się po samotności Putina, potraktowanego z chłodnym dystansem przez niemal wszystkich uczestników szczytu. W tym dwóch głównych – Obamę i Xi Jinpinga. Obama – OK, wiadomo, nie przyjaźnimy się aktualnie, nie gadamy, no to trudno. Ale Xi, nasz drogi przyjaciel Xi. On też nie miał czasu na kumpelskie pogawędki z Władimirem Władimirowiczem, bo rozmawiał z Obamą. Na dodatek premier Kanady powiedział, że owszem, poda Putinowi rękę, ale ma mu do powiedzenia jedno: żeby się zabierał z Ukrainy. Na co Putin odparł to, co rosyjskim telewidzom kremlowska propaganda wmawia od dawna: „Nie możemy odejść z Ukrainy, bo nas tam nie ma”. Premier Kanady nie wygląda na rosyjskiego telewidza, więc kalambur pana Putina chyba nie zrobił na nim wrażenia. Obserwatorzy z OBWE twierdzą, że rotacja rosyjskich jednostek w Donbasie trwa na całego.

Zabawa w „zielone ludziki” z Krymu przeszła modernizację i stała się teraz zabawą w „niewidzialne ludziki” w Donbasie. Zabawa jest ostra i coraz mniej przypomina zabawę. Zresztą, nic nie przesądzajmy. Za chwilę może nawet sam ojciec tych ludzików przyzna się do ojcostwa, bo ostatnio wersje mu się mylą. Bloger Rustem Agadamow zestawił dwa fragmenty z wywiadów Putina. Pierwszy pochodzi z 4 marca (spotkanie z dziennikarzami w Nowo-Ogariowie). „Pytanie: Czy ludzie, którzy blokowali jednostki armii ukraińskiej na Krymie, w mundurach, przypominających mundury armii rosyjskiej, czy to byli rosyjscy wojskowi? Odpowiedź: Proszę popatrzeć na przestrzeń postradziecką, tam wiele jest mundurów podobnych do mundurów. Możecie iść do sklepu i kupić mundur, jaki chcecie. Pytanie: Ale czy to byli rosyjscy żołnierze czy nie? Odpowiedź: To byli członkowie miejscowych formacji samoobrony [Krymu]. Pytanie: Jeszcze jedno w takim razie: czy my braliśmy udział w przygotowywaniu tych sił samoobrony Krymu? Odpowiedź: Nie, nie braliśmy udziału”. W połowie kwietnia po zakończeniu operacji „Krym” Putin publicznie przyznał, że „zielone ludziki” na Krymie to jednak jego dzieci. Minęło kilka miesięcy. 17 listopada Putin udzielił wywiadu niemieckiej telewizji ARD: „Tak, nie ukrywam, oczywiście, tego faktu, nigdy go nie ukrywaliśmy, że nasze siły zbrojne, powiedzmy to wprost, blokowały siły zbrojne Ukrainy, rozmieszczone na Krymie, ale nie dlatego blokowaliśmy, aby kogoś zmusić do pójścia do głosowania, tego nie można zrobić, ale dlatego, aby nie dopuścić do rozlewu krwi, żeby pozwolić ludziom wyrazić swój stosunek do tego, jak chcą określić swoją przyszłość i przyszłość swoich dzieci”.

Bo pamięć, bo pamięć nie ta, jak śpiewali Starsi Panowie.

Na koniec swego pobytu w Australii prezydent Putin znów przykuł uwagę mediów całego świata. Tłumacząc, że ma daleko do domu i musi się wyspać, wyjechał ze szczytu wcześniej, odmawiając udziału w śniadaniu. Ciekawe, co będzie, jak się wyśpi. Ciekawe, co będzie, jak się obudzi.

Smutek antypodów

Czytam dzisiejsze doniesienia: Putinowi, który przybył na szczyt G20 w Australii, towarzyszy eskadra okrętów wojennych; redaktor naczelny rozgłośni Echo Moskwy może zostać zwolniony; Szwecja potwierdziła obecność w swoich wodach obcego okrętu wojennego; syn zbiegłego prezydenta Ukrainy Janukowycza, Ołeksandr założył w Petersburgu firmę budowlaną; sekretarz generalny NATO Stoltenberg potępił politykę Rosji na wschodzie Ukrainy; na Ukrainę wjechał kolejny konwój (wiozący z Rosji nie wiadomo co); spadek wartości rubla może być znakiem danym z góry – powiedział protojerej Wsiewołod Czaplin z Patriarchatu Moskiewskiego; władze Naddniestrza oskarżyły Mołdawię o nieuzasadnione blokowanie eksportu produktów rolnych poprzez odwlekanie wydawania certyfikatów niezbędnych do przewozu towarów przez Ukrainę; obserwatorzy OBWE zauważyli transport przewożący „ładunek 200” (z ciałami poległych) z obwodu donieckiego na terytorium Rosji; wcześniej członkowie misji obserwacyjnej donosili o kolumnach sprzętu wojskowego napływającego do Donbasu od strony Rosji. I tak dalej w tym duchu. Nie pierwszy to taki obfitujący w niepokojące wydarzenia dzień i zapewne nie ostatni.

Z czym – oprócz okrętów bojowych – jedzie Putin do Australii? Optymiści twierdzą, że jutro wygłosi ważne oświadczenie, będzie w rozmowach z najważniejszymi przywódcami świata poszukiwał kompromisu w sprawie rozwiązania kryzysu ukraińskiego. Pesymiści uważają, że w sytuacji gdy trzeba wyrąbać zimową drogę lądową zaopatrzenia Krymu, Putin postawi resztę świata pod ścianą (obecność floty, która jak wiadomo z carskich jeszcze czasów, jest jedynym obok armii sojusznikiem Rosji, ma wzmocnić stalowy głos Putina).

Na giełdzie medialnej chodzą różne wersje: Moskwa miałaby targować się z Zachodem, warianty tego handlu wymiennego polegałyby na uznaniu przez Rosję obwodów ługańskiego i donieckiego za część Ukrainy (i wycofanie wojsk) w zamian za nieformalne uznanie przez USA przynależności Krymu do Rosji. Żeby zweryfikować ten scenariusz, trzeba by mieć wgląd za kulisy rozmów. Na razie widać proces odwrotny: Rosja pcha na wschód Ukrainy sprzęt, demonstrując, że jest gotowa się bić i poszerzyć granice „Noworosji”. Może to tylko demonstracja siły, mająca wzmocnić argumenty Rosji w dyskusji z Zachodem? Demonstracja siły może się stać użyciem siły, jeśli taka będzie decyzja Kremla. A retoryka Kremla jest w sprawie Ukrainy i stosunków z Zachodem bardzo ostra. Czy jest zatem szansa, że ulegnie zmiękczeniu? Może na zmiękczenie stanowiska Rosji wpływa coraz mniej wesoła sytuacja gospodarki – spadające ceny ropy demolują rosyjską kasę. Ale z drugiej strony, czy kraje zachodnie będą skłonne do pójścia Rosji na rękę?

W wywiadzie dla agencji TASS prezydent Putin powiedział, że nie boi się kolejnej fali kryzysu: „Myślimy o wszystkich możliwych scenariuszach, w tym bierzemy pod uwagę katastrofalny spadek cen nośników energii „. Ale od razu dodał, że w trudnych chwilach Rosja sięgnie po rezerwy, których ma bez liku i władze sprostają dzięki nim zobowiązaniom socjalnym. „Będziemy w stanie poradzić sobie i z budżetem, i z całą gospodarką” – zapewnił dziarsko.

Ale słodko nie jest. Dzisiaj Deutsche Welle wyciągnęła ciekawe dane o kondycji Gazpromu: „czysty zysk Gazpromu w ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy tego roku obniżył się trzynastokrotnie w porównaniu z analogicznym okresem ubiegłego roku. Od stycznia do września rosyjski monopolista zarobił 35,8 mld rubli, podczas gdy w pierwszych trzech kwartałach ub.r. – 467 mld. Spadek firma tłumaczy dewaluacją rubla”. Jeśli do tego dodać ostatnie hiobowe zaiste wieści dotyczące wycofania się Chin z chęci sfinansowania awansem budowy gazociągu „Siła Syberii”, to kondycja Gazpromu może być kolejnym powodem palpitacji rosyjskiej gospodarki.

Jeszcze jeden ważny wątek. Po zestrzeleniu 17 lipca samolotu Malezyjskich Linii Lotniczych, w której to katastrofie zginęło wielu obywateli Australii, premier tego kraju zapowiadał, że nie wpuści Putina na szczyt G20. Potem zmienił zamiar i Putina zaprosił. Można się spodziewać, że temat zbadania przyczyn katastrofy będzie jeszcze jednym nieprzyjemnym tematem rozmów Putina na antypodach. Rosyjska propaganda przystąpiła do ataku już dzisiaj. Pierwszy program rosyjskiej telewizji państwowej w wieczornym bloku programów informacyjnych zaprezentował toporną fałszywkę (podrobione zdjęcia satelitarne miejsca katastrofy), mającą rzekomo dowodzić, że Boeing 777 został zaatakowany przez samolot MiG-29 [ukraińskich sił zbrojnych]. Szczegóły batiku kłamstw i nieścisłości można poznać tutaj: http://www.newsru.com/russia/14nov2014/1tv.html. Po co ten cyrk? Rosyjskie media załgały się aż do stopnia niesłychanego. Czy taka oprawa medialna pomoże Putinowi w rozmowie o samolocie z australijskim premierem i innymi politykami Zachodu? Raczej wątpię.

Tymczasem to nie redaktor naczelny 1 Kanału ma zostać zwolniony, a redaktor Echa Moskwy – jednego z ostatnich mediów, próbujących prowadzić niezależną politykę redakcyjną i dopuszczających do głosu dziennikarzy i komentatorów, mających postawy i poglądy odmienne od tej części dziennikarskiej braci, która obsługuje interesy Kremla. Ciąg dalszy nastąpi.

Make love with Ribbentrop-Molotov

Więcej uczuć, coraz więcej. Okazuje się, że prezydent Rosji czuje i to czuje głęboko, wzdłuż i wszerz. Amerykańscy pacyfiści protestujący przeciwko wojnie w Wietnamie rzucili światu hasło: „Make love, not war”. Nieoczekiwanie Władimir Władimirowicz twórczo rozwinął to przesłanie. Na XV zjeździe Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego, w którego radzie powierniczej swoją prezydencką osobą zasiada (prezesem jest minister obrony Siergiej Szojgu), Putin wygłosił krótki speech. Światowe media wyłuskały z nieciekawego wystąpienia dwa krótkie zdania: „Całym sensem życia jest miłość. Miłość do rodziny, do dzieci, do Ojczyzny”. Skąd nagle tyle miłości w człowieku, który latami pilnie kontroluje okazywanie przez siebie uczuć, który swoją rodzinę odgrodził od świata szczelną zasłoną, który swoją rodzinę rozbił?

Internetowi komentatorzy momentalnie wzięli ten miłosny wyimek na języki. Prześmiewczy Twitter ‘Minoborony Roissi’ uprzedził: „należy odróżnić prawdziwą miłość, do Putina, od zboczonej – na przykład miłości mężczyzny do mężczyzny i miłości do USA”.

Na wzmożoną uczuciowość Putina zwrócił uwagę jego dawny doradca Gleb Pawłowski (http://daily.rbc.ru/opinions/politics/10/11/2014/545cdf6bcbb20fa1c001da99). Jego zdaniem, ostatnie wystąpienia głowy państwa obfitują w emocje, brak w nich natomiast strategii, myśli, idei. Putin „objaśnia emocjonalne motywy swoich działań. I to jest niepokojące: bo Putin nie prezentuje przy tym politycznej wersji odpowiedzi. Wszystkim pozostałym proponuje wczuć się w to, co on czuje. Poczuć to, co czuje człowiek, który wyszedł ze świata, którego dawno już nie ma. Te przeżycia są oczywiście egzystencjalnie ważne, ale jako polityczne wystąpienie – pokazują brak perspektywy […] Dwadzieścia pięć lat temu mieliśmy prawo decydować o światowym ładzie, ale straciliśmy tę szansę. Dzisiaj, żeby pretendować do zmiany tego ładu, trzeba dysponować potencjałem globalnych komunikacji – konsumpcyjnym, finansowym lub ideowym. W żadnej z tych dziedzin Rosja nie ma nic do zaproponowania. Rosja mówi, że widzi świat inaczej i chce go zmieniać. Ale myśmy już zrobili pierestrojkę w jednym kraju. Czy po czymś takim ktoś nam pozwoli coś przerabiać w ładzie światowym?”.

Skoro perspektywy na przyszłość są mętne, to zawsze można jeszcze zrobić pierestrojkę w historii. Historię Putin traktuje również emocjonalnie i również rzuca historyczne hufce do walki o teraźniejszość i przyszłość. Satyryk Michaił Żwaniecki powiedział kiedyś, że Rosja jest krajem o nieodgadnionej przeszłości. To nadal aktualne. Historię wygina się na wszystkie strony i przygina do aktualnych potrzeb politycznych.

Na niedawnym spotkaniu z młodymi historykami i nauczycielami historii prezydent dał popis. Od razu zrobił zastrzeżenie, że inni chcą historię „przyczesać zgodnie z czyimiś interesami geopolitycznymi”, a historia jest nauką i nie wolno jej zmieniać. „Inni” to ostatnio głównie Ukraina, kraj banderowców i faszystów, tańczących, jak im zagra „czyjaś”, czyli amerykańska, dudka. Nieoczekiwanie Władimir Władimirowicz sięgnął w głąb wieków i zatroskał się o Jarosława Mądrego, który wprawdzie był mądry, ale niezbyt mądrze zarządził w sprawie dziedzictwa tronu. Stąd wiele nieszczęść, rozdrobnienie, rozbicie dzielnicowe, walka o prymat, krwawe wojny. Temat sukcesji władzy widocznie zaczyna Putina budzić po nocach. Tylko tak można wytłumaczyć to nagłe zainteresowanie prezydenta tak odległą epoką. Komentujący ten fragment historycy wskazywali, że zarządzenia Jarosława Mądrego w sprawie sukcesji i ich konsekwencje nie różniły się od tego, co działo się naówczas w Europie, przeżywającej epokę rozbicia dzielnicowego. Wycieczka w czasy Jarosława Mądrego nie była jedyną wyprawą do najdawniejszych czasów. Odpowiadając na pytanie historyka z Krymu, który podrzucił pomysł napisania nowej książki o historii półwyspu, Władimir Władimirowicz stwierdził: „w historii Krymu nie ma ani jednego tematu, który byłby dla nas niekorzystny, poczynając od tego, że Krym dla Rosjan […] ma sakralne znaczenie. Przecież właśnie na Krymie, w Chersonezie, przyjął chrzest książę Włodzimierz, który potem ochrzcił Ruś. Pierwotna chrzcielnica Rusi znajduje się właśnie tam”. Znamienne – już nie Kijów jest kolebką chrześcijańskiej Rusi, a Krym.

Najwięcej emocji wzbudza jednak nadal nie temat chrztu Rusi, a historia XX wieku. „Do tej pory – snuje swą opowieść Putin – toczą się spory wokół paktu Ribbentrop-Mołotow, oskarża się Związek Radziecki, że dokonał rozbioru Polski. A sama Polska co zrobiła, kiedy Niemcy wkroczyli do Czechosłowacji? Zabrała część Czechosłowacji. Ona sama to zrobiła. A potem dostała taką wyrównującą bramkę, to samo stało się z nią. Nie chcę teraz nikogo obwiniać, ale poważne badania powinny pokazać, że takie były metody ówczesnej polityki zagranicznej. Związek Radziecki podpisał pakt o nieagresji z Niemcami. Mówią: to źle. A co w tym złego, jeżeli Związek Radziecki nie chciał walczyć? Co w tym złego? To po pierwsze. A po drugie – nawet wiedząc o tym, że wojna jest nieunikniona, Związkowi Radzieckiemu był potrzebny czas, aby zmodernizować armię”. Miłość jest najważniejsza. Make love with Ribbentrop-Molotov.

Nikita Sokołow w komentarzu w internetowej gazecie „Jeżedniewnyj Żurnał” zwrócił uwagę na to, jak Putin traktuje historię. „Zadanie historyka, mówił młodym historykom, polega na ‘obronie swoich poglądów i interesów. Historycy powinni przekonać większość obywateli do tego, że ich poglądy są obiektywne i odpowiednie. Wygrać [walkę] o umysły, pobudzić samych ludzi do zajmowania aktywnej pozycji na podstawie tej wiedzy […]. Treść powinna być dobra, a opakowanie przyciągające oko i robiące wrażenie na ludzkich umysłach’. Żaden z obecnych nie śmiał zaprzeczyć i przypomnieć, że takie zadania stawiano przed uczonymi przez ostatnie siedemdziesiąt lat, [chodziło jedynie o to], aby napisać mobilizacyjno-nacjonalistyczne podręczniki szkolne. Historia jako nauka, która ma za zadanie docierać do wiedzy [o dawnych czasach] i ją weryfikować, żadnych ‘interesów’ nie potrafi bronić. Bo historyk nie zna z góry odpowiedzi na zadane pytanie badawcze”. I dalej: „to, co mówił Władimir Putin [na spotkaniu z historykami] miało charakter wskazówek. Problem w tym, że jego wypowiedzi są antyhistoryczne. [Putin] jest głęboko przekonany, że w ciągu tysiąca lat świat się nie zmienił, a motywacje i zasady geopolitycznych graczy są takie same, jak w średniowieczu. Dla niego historia to strzelanie sobie nawzajem bramek, to użycie przemocy lub chytrego wybiegu w celu osiągnięcia celu. Możliwość stosowania niemanipulatywnej polityki i moralne fundamenty postępowania nawet nie są brane pod uwagę”.

„Tyle miłości w sercu zebrało się mem…”

Uznanie i szacunek

Politycznej stonodze poplątały się ostatnio nóżki. Przed tak zwanymi wyborami władz samozwańczych republik Donieckiej i Ługańskiej minister spraw zagranicznych Rosji mówił, że „oczywiście uznamy ich rezultaty”. Dziś wysoki przedstawiciel Kremla Jurij Uszakow powiedział natomiast, że Rosja „szanuje głos ludu wyrażony w głosowaniu”. „Oficjalne stanowisko Rosji wyrażone zostało w krótkim, acz wyrazistym oświadczeniu MSZ dotyczącym rezultatów wyborów. W dokumencie użyto słowa szanujemy” – wyznał ezopową mową Uszakow. A indagowany, czy można postawić znak równości pomiędzy „szacunkiem” i „uznaniem”, dodał: „To dwa różne słowa. Specjalnie dobraliśmy słowo ‘szanujemy’. Naszą zasadą jest szacunek dla woli głosujących”. Jak powiedzieliby w Odessie, szacunek i uznanie to w tym wypadku dwie wielkie różnice. Skąd ten nagły chłód Kremla wobec pupilków z Noworosji? Bo nie dość, że Uszakow nagle nabrał specyficznego szacunku, to jeszcze rzecznik Putina oznajmił, że jego szef nie zamierza się spotykać z wybrańcami separatystycznych tworów.

Może na lekką zmianę formuły (bo przecież nie na zasadniczą zmianę podejścia Kremla do awantury na wschodzie Ukrainy) wpływ miały zapowiedzi Unii Europejskiej, że wprowadzi nowe sankcje, jeśli Moskwa uzna te pożal się Boże wybory, naruszające porozumienia pokojowe z Mińska. Porozumienia przewidywały lokalne wybory w Donbasie według jurysdykcji Ukrainy, co dawałoby tym obwodom szanse na autonomię, ale w ramach państwa ukraińskiego; wybory 2 listopada to przekreśliły i wywróciły sytuację znów do góry nogami. Może jednak wbrew temu, co od rana do nocy trąbi kremlowska propaganda, śpiewająca hosannę izolacji i samowystarczalności Rosji, sankcje są dolegliwe i myśl o ich zaostrzeniu jest Kremlowi niemiła; więc po co się narażać oficjalnym uznaniem, skoro można pozostawić uchylone drzwi i wszystkim kierować zakulisowo. A może chodzi o to, że uznanie wyborów i wybranych w nich władz oznaczałoby dla Moskwy wzięcie na siebie gigantycznych zobowiązań finansowych wobec tych terytoriów (a wiele wskazuje na to, że Rosja musi oszczędzać raczej niż szastać forsą na prawo i lewo). A może to tylko kolejna operacja „przykrycia” – Kreml pokazuje światu twarz anioła pokoju, a z tyłu sklepu robi coś wręcz przeciwnego.

Tymczasem w samej krainie separatystów dzieją się rzeczy dziwne. Media Doniecka i Ługańska donoszą o pompatycznych uroczystościach zaprzysiężenia „premierów” i formowaniu parlamentów. Sieć pełna jest natomiast informacji o bandytyzmie i samowoli uzbrojonych zbirów, którzy de facto nikomu nie podlegają. Mimo zawieszenia broni ciągle dochodzi do walk.

Dzisiaj sensacyjną nowość zamieścił na Facebooku były doradca ukraińskiego ministra obrony Ołeksandr Daniluk: rosyjskie służby specjalne miały zabić jednego z watażków, Igora Bezlera, zwanego Biesem, jakoby za niepodporządkowanie się dowództwu. Podobno chciał się dogadywać z Kijowem. Przez cały dzień spływały dementi, ale żadne z nich nie było potwierdzone u źródła. Czym była zatem ta informacja? Fake za fake (takie nowe prawo Hammurabiego w wojnie informacyjnej)? Bezler pretendował do tego, by kontrolować jeden z najważniejszych ośrodków Donbasu, Gorłówkę (jego rodzinne miasto). Warto może przy okazji przypomnieć postać (postać-posiedzieć) tego ‘bohatera’ Donbasu. Jego życiorys to gotowy scenariusz powieści awanturniczo-kryminalnej. Po ukończeniu akademii wojskowej w Rosji służył w GRU (wywiad wojskowy), od 2002 r. – w rezerwie. Po zwolnieniu ze służby wrócił do Gorłówki i zatrudnił się w firmie pogrzebowej, skąd wyleciał dwa lata temu za kradzież nagrobków i wymuszanie haraczy od starszych ludzi za obietnicę miejsca na cmentarzu. Imał się różnych zajęć, m.in. ochraniał miejscowych kandydatów walczących o mandaty parlamentarne. A w 2014 roku przydał się Rosji na Krymie jako zielony człowieczek. W kwietniu podobną jak na Krymie operację przeprowadził w rodzinnym mieście, którym faktycznie rządził wedle swego widzimisię. Wsławił się tym, że inscenizował sceny egzekucji pojmanych wrogów, dezerterów, złodziei itd. , filmiki z tych ‘egzekucji’ trafiały do sieci jako autentyczne rejestracje kaźni. Jego przyboczni walczyli z innymi donieckimi watażkami, Bezler kilkakrotnie demonstracyjnie okazywał nieposłuszeństwo ‘władzom’ samozwańczych republik. Latem pojawiły się doniesienia, że uciekł do Rosji. Potem, że znów jest w Gorłówce, ale że został odwołany w przeddzień „wyborów”. A więc nadal nic nie wiadomo.

Ciekawe wygibasy uskutecznia też główny bohater „Noworosji” Igor Girkin vel Striełkow. Entuzjaści wcielania zajętych przez separatystów wschodnich prowincji Ukrainy do Rosji widzą w nim od dawna herosa „Russkiego Mira”, niektórzy zagalopowali się nawet tak daleko, że zobaczyli go na czele wstającej z kolan Rosji (a gdzie podziałby się w takim razie Putin?). Tymczasem Striełkow został odwołany z Donbasu przez centralę w Moskwie i odstawiony na boczny tor. I teraz szuka swego miejsca pod słońcem. Też o nim swego czasu mówiono, że został zabity/popełnił samobójstwo/został ranny itd.

Ostatnio Striełkow udzielił dwóch wywiadów. W jednym zapowiedział, że stanie na czele organizacji „Noworosja”, która będzie się zajmować zbieraniem środków, organizowaniem, wysyłaniem oraz dystrybucją pomocy (ciekawe, czy kompani, którzy mają pieczę nad tym złotodajnym biznesem, pozwolą mu się zbliżyć do tego interesu na odległość strzału). Drugi wywiad zawiera jeszcze bardziej zadziwiające stwierdzenia. „Doniecka i Ługańska republiki to wrzód, który zatruwa Rosję i Ukrainę, […] a sam konflikt jest korzystny dla Stanów Zjednoczonych”. W wywiadzie dla rozgłośni „Goworit Moskwa” Striełkow wielokrotnie podkreślał, że liczył na to, iż Noworosja to będzie drugi Krym – te same metody, ta sama euforia, ale się nie udało. Dlaczego? Bo Rosja prowadzi niekonsekwentną politykę, a trzeba wprowadzić wojska (oficjalnie). Przez ten brak konsekwencji Donbas stał się czymś w rodzaju terytoriów plemiennych. „Noworosja to był pierwszy krok do wyzwolenia Kijowa, zjednoczenia Rosji i Ukrainy w jedno państwo” – mówił. U sympatyków Majdanu wykrył chorobę psychiczną, którą trzeba leczyć.

Trzy dni temu w Rosji obchodzono Dzień Jedności Narodowej. Tradycyjne marsze organizowali nacjonaliści. Striełkow bez wątpienia byłby chlubą i ozdobą kolumn występujących pod hasłami „Za Noworosję”. Oczekiwano, że stanie na czele pochodu. Ale… nie przyszedł.

Którzy odeszli 2014

We wspomnieniach, filmach, teatrze, książkach, wdzięczności widzów będą żyć długo. W tym roku Rosja pożegnała wielkich artystów.

Zacznę od Tatiany Samojłowej. Życie odmierzone dokładnie – urodzona 4 maja, odeszła 4 maja. Przeżyła osiemdziesiąt lat. Na początku wszyscy myśleli, że jej przeznaczeniem jest balet. Wielka Maja Plisiecka doceniwszy nietuzinkowy talent Tani, namawiała ją, by po ukończeniu szkoły baletowej kontynuowała karierę. Ale marzenie o aktorstwie okazało się mocniejsze. Przełomem był rok 1957 i legendarny dziś film „Lecą żurawie”. Jej Weroniką zachwycił się cały świat. Film dostał główną nagrodę w Cannes, a Samojłowa specjalną nagrodę jury. Ani przez chwilę nie było jej w życiu łatwo (o tym życiu pełnym raf pisałam tu kilka lat temu: http://labuszewska.blog.onet.pl/2007/11/12/leca-zurawie/). Gwiazda, która świeci zbyt jasno, oślepia. A Samojłowa olśniewała i oślepiała. Ekranizacja „Anny Kareniny” (1968) z jej rolą tytułową miała znów podbić Cannes, ale z przyczyn technicznych filmu na festiwalu nie pokazano.  

W 2000 roku Renata Litwinowa zrobiła film „Nie ma dla mnie śmierci”, w którym pokazała niegdysiejsze gwiazdy radzieckiego kina. Litwinowa pytała je o miłość, karierę, rodzinę, mężów, dzieci. Samojłowa mówiła o tęsknocie za jedynym synem, który wyemigrował do Ameryki, tam pracował jako lekarz. W 2005 roku urodziła się wnuczka – Tatiana Samojłowa. Nie ma dla mnie śmierci.

Zmarły 4 września Donatas Banionis nie był Rosjaninem, ale pozostawił głęboki ślad w radzieckim kinie i nie tylko kinie, także w sercach widzów. A szczególnie jednego widza. Jak głosi legenda, Władimir Putin postanowił zostać czekistą po obejrzeniu filmu „Martwy sezon”, w którym Banionis zagrał rolę oficera radzieckiego wywiadu Ładiejkina. Banionis dostał tę rolę, gdyż był fizycznie bardzo podobny do oficera Konona Mołodego, który był prototypem filmowej postaci. Film zrealizowany w 1968 roku, oparty na prawdziwych wydarzeniach, przepojony był klimatem zimnej wojny, konfrontacji ZSRR i Zachodu, opowiadał o niezwykłych umiejętnościach oficerów radzieckiego wywiadu – szlachetnych, oddanych sprawie, gardzących szmatławymi agentami państw zachodnich. W języku rosyjskim utrwalił się podział na dobrych i złych żołnierzy niewidzialnego frontu – na Zachodzie byli zabarwieni pejoratywnie agenci (agienty), a w szeregach radzieckich służb działali razwiedcziki, nieobciążeni żadnymi wadami, czyści jak łza.

Może gdyby nie rola Ładiejkina Banionis pozostałby aktorem drugiego planu, bez szans na większe role – choćby z tego powodu, że mówił po rosyjsku z silnym akcentem (głosu w rosyjskojęzycznych radzieckich filmach użyczali mu koledzy Rosjanie). Ale po niezwykłym sukcesie „Martwego sezonu” stał się gwiazdą pierwszej wielkości. I dostał propozycję zagrania roli, która weszła do historii kina. Roli Krisa Kelvina w ekranizacji wielkiej powieści Stanisława Lema „Solaris”. Reżyserem filmu był Andriej Tarkowski. Próbujący zgłębić tajniki oceanu planety Solaris, niezdolny do uwolnienia się od ziemskiego poczucia winy bohater Banionisa jest uosobieniem rozdarcia, poczucia winy, poszukiwania prawdy, jest zaplątanym w niezgodę z samym sobą człowiekiem słabym i silnym jednocześnie. W 2007 roku powstał litewsko-niemiecki film „Aplankant Soliarį”, będący ekranizacją ostatniej części powieści (tej, która nie weszła do filmu Tarkowskiego). Banionis ponownie wcielił się Krisa Kelvina. A 4 września tego roku ostatecznie zakotwiczył na tej tajemniczej planecie.

Wydawało się, że Jurij Lubimow jest wieczny. Był rówieśnikiem rewolucji październikowej, za swoje pierwsze sukcesy sceniczne otrzymał Nagrodę Stalinowską, jego pierwsze spektakle w Teatrze na Tagance w latach sześćdziesiątych otworzyły nowy rozdział w historii rosyjskiego (wtedy jeszcze radzieckiego) teatru: „Dobry człowiek z Seczuanu”, „Hamlet” z niezapomnianą rolą Władimira Wysockiego i plastyczne, „zmontowane” jak film „Jak tu cicho o zmierzchu”. Inscenizacje Lubimowa na Zachodzie nazywano „wysepką wolności w oceanie zniewolenia”. Jego swoboda nie mogła się podobać władającym Związkiem Radzieckim starzejącym się satrapom, przywiązanym do stylistyki socrealizmu, w 1984 r. Lubimow został pozbawiony obywatelstwa ZSRR i skazany na banicję. Pracował w Wielkiej Brytanii, Włoszech, USA, realizował spektakle operowe. Do Moskwy wrócił w 1988 r., gdy fale pierestrojki podmywały gliniane nogi sowieckiego kolosa. Przez te wszystkie lata po powrocie pracował. Słodko nie było – zdarzały się spory z departamentem kultury urzędu miasta, a także wielkie twórcze konflikty, jedno z nieporozumień doprowadziło do ostatecznego rozbratu z zespołem Taganki. W tym ogniu wykuwały się kolejne wielkie spektakle, m.in. inscenizacja „Biesów” Dostojewskiego.

*

Oddzielne miejsce w dzisiejszych wypominkach zajmą ofiary krwawej wojny ukraińsko-rosyjskiej na wschodzie Ukrainy, wojny rozpętanej i podsycanej cały czas przez Kreml w cynicznej politycznej grze. Żołnierze i cywile. Pasażerowie zestrzelonego samolotu Malezyjskich Linii Lotniczych. Od czasu podpisania mińskich porozumień pokojowych na terytoriach objętych konfliktem trwa kruche zawieszenie broni, łamane przez obie strony. Ludzie nadal tam giną.